Wydarzenia


Ekipa forum
Ogród wokół rezydencji
AutorWiadomość
Ogród wokół rezydencji [odnośnik]13.08.15 10:44

Ogród

Ogród w stylu angielskim, blablabla
Na ogród nałożone jest zaklęcie Tenuistis vivere
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 09.09.17 11:30, w całości zmieniany 9 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ogród wokół rezydencji 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Ogród wokół rezydencji [odnośnik]12.09.15 21:08
| W kilka godzin po spotkaniu z Crouchem w zaułku.

Jeśli ktokolwiek miałby zostać uhonorowany mistrzostwem w popełnianiu błędów, powinnam dostać tę nagrodę. Jakąś piękną statuetkę mówiącą wszystkim wokół, za co się ją otrzymało. Crouch pozostawił mnie na uliczkach w stanie głębokiego szoku, z bólem w klatce piersiowej, który w końcu miał rozlać się na pozostałe części ciała. Może gdybym wiedziała, co się z nim stało, jak bardzo mnie nienawidzi, gdyby tylko ktoś mnie ostrzegł… Poradziłabym sobie z tym wszystkim? Łatwo łudzić się w taki sposób, niżeli spojrzeć prawdzie prosto w oczy – jestem słaba, zbyt krucha emocjonalnie, by z miną niewyrażającą żadnych emocji, przyjąć na siebie ciosy godzące w psychikę, choć odczuwam je także i fizycznie. Jakimś dziwnym sposobem, pomimo pogrążenia w transie rozpaczy, udało mi się powrócić na główną ulicę Pokątnej, nie poddając się pragnieniu osunięcia się na bruk w ciemnych zaułkach i oddaniu się w zapomnienie. Choć to byłoby wygodne. Nie byłoby już ciążących myśli, poruszających sumienie. Nie byłoby uczucia mdłości, obrzydzenia do samej siebie. Po prostu nicość, ta sama, która pochłania duchy, na które już nic nie czeka.
Swoje kroki kieruję do sklepu z alkoholami przylegającego do apteki, przy której natknęłam się na Croucha. Łapię pierwszy lepszy – jak później się okazało niezwykle paskudny - alkohol i już mnie nie ma. Nie wiem dlaczego tutaj się teleportowałam, Hylands Park nie znaczy dla mnie praktycznie nic. Może byłam tutaj jako mała dziewczynka z ojcem, ucząca się jeździć konno? To miejsce wydaje się idealne na przejażdżki w cieniu gałęzi wiekowych drzew. Jednak nie marudzę, szczególnie gdy opadam na wolną ławkę; nie ma tutaj żywego ducha, przy czym z tego miejsca mogę podziwiać zachód słońca, idealnie podkreślający mój depresyjny nastrój. Krztuszę się alkoholem, który pali moje gardło, przełyk zanim trafia do żołądka – wydaje się, że to ma więcej procentów niżeli ognista. Doskonale, tego było mi potrzeba, by zapomnieć, dosłownie wypalić cały smutek. Kaszlę jeszcze kilka razy, nim wszystko przestaje mieć to jakiekolwiek znaczenie – smutek, zapadający zmrok, niewielkie kropelki, które zaczynają mżyć z zachmurzonego nieba, tak bardzo wyczekiwane przez rolników, jak i małostkowych mugoli, przesadnie rozpaczających nad wypalonymi trawnikami. Na przemian obrzucam się winą, komplementując wspomnienie dawnych czasów, to znów zanosząc się szlochem, marzę o zapomnieniu; lecz to całkowicie niemożliwe, na pewno nie, gdy wciąż mam w pamięci raniące słowa, pełne obrzydzenia spojrzenie najdroższej dla siebie osoby, wywodzącej się z poza rodziny. Czasami tylko przychodzi ten zbawienny letarg, gdy bezmyślnie obserwuję owady zbierające się wokół najbliższej latarni. Nie wiem już, ile tak siedzę. Tylko trawiące dreszcze stanowią jakiekolwiek odniesienie do upływającego niespostrzeżenie czasu. Włosy lepią mi się do twarzy, w suknię, która wzbudziłaby obrzydzenie u mojej matki - odsłania łydki - już nie wsiąka woda. Rzucam przed siebie pustą butelką, która zamiast trafić w konar drzewa, z brzdękiem upada na chodnik i toczy się ze lekkiego wzniesienia. Nie mam już siły, nawet na wyrażanie złości. Zamykam oczy, pochylając głowę w dół, tak by moją twarz zasłoniły włosy niczym jasnym całunem; ukryły kapiące łzy, na które nie wiem skąd mam jeszcze siły. Po raz setny w ciągu kilku godzin marzę o tym, by zniknąć.


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród wokół rezydencji ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Ogród wokół rezydencji [odnośnik]12.09.15 22:39
|przed wątkiem z Mośkiem

Alexander siedział w swoim pokoju nie wadząc nikomu i cicho brzdąkał na lekko leciwej już gitarze, którą dostał od swojej kuzynki lata temu. Dźwięki wydobywające się z lakierowanego na czarny mat instrumentu koiły jego nerwy, muzyka wdzierała się do umysłu i zaprowadzała w nim ład. Grał kolejną z tych kompozycji, które pojawiały się znikąd, znajdujące ujście z nicości poprzez palce młodego mężczyzny. Grał nie myśląc, uśmiechając się lekko gdy siedział na podłodze, plecami oparty o łóżko. Jego wielki pokój stanowiła od niedawna główna sypialnia - gdy zapadła decyzja o jego ożenku ojciec nakazał Lexowi zamienić jego mniejszy i skromniejszy pokój na bardziej okazałą kwaterę, która do tej pory stała pusta od śmierci jego matki gdyż ojciec także wolał coś... mniejszego i nie tak bolesnego dla niego. Dla Alexa ten pokój nie niósł ogromnego bólu. Nie niósł właściwie niczego, a jeśli już to raczej pozytywne rzeczy. Tu został poczęty i narodzony, choć mimo to mieszkali na początku w Beaulieu. Pokój oświetlony był blaskiem kominka i dwóch świec - jednej stojącej na stoliku nocnym, a drugiej w oknie. Druga świeca nie była przypadkowa. Był to sygnał dla pewnego gościa, który odwiedzał Hylands Tak, jak piętnaście lat wcześniej pałac alexowych dziadków. Potrójne stuknięcie w szybę wyrwało Alexandra z transu. Odstawił gitarę na stojak i podszedł do jednego z okien, oświetlonego świecą, w ręce trzymając już owsiane ciasteczko. Otworzył okno i ostatnio coraz częściej spotykany lipcowy chłód z mżawką wtargnął momentalnie do pomieszczenia. Alex uśmiechnął się, wypiek w dłoni i wyciągnął ją w stronę czarnego jak noc kruka. Marcel jednak zamiast przywitać się i z zadowoleniem pochłonąć ciastko nerwowo kłapnął dziobem i skubnął Lexa w kciuk.
- Co jest? - zmarszczył brwi, a gdy kruk dziobnął go ponownie wydał krótki okrzyk - zaskoczenia czy bólu, sam nie był pewien. Strzepnął kruszyny na parapet, obejrzał kciuk i szybkim machnięciem różdżki zasklepił małą rankę, z której upłynęło parę kropli krwi. Rzucił zwierzęciu lekko zagniewane spojrzenie, ale wyczekiwanie i nerwowe machanie skrzydłami jakie zastał na parapecie u pierzastego przyjaciela od razu odarły go z niepotrzebnych myśli.
Kruk chciał mu coś pokazać.
Selwyn zszedł na parter, zarzucił lekki, czarny płaszcz z głębokim kapturem na noszony obecnie sweter i wyszedł w lipcowy, późny wieczór. Dochodziła już jedenasta.
Cień ptaka ledwo przed nim majaczył, widoczny tylko dzięki świetle różnokolorowych latarni rozmieszczonych wzdłuż ścieżki. Gdy Marcel zniknął z zasięgu jego wzroku zaniepokoił się. Wtedy rozległ się cichy brzdęk szkła. Spojrzał pod stopy i ujrzał butelkę importowanej z Włoch grappy. A właściwie butelkę po grappie. Ktoś wypił całą zawartość tej wódki o niemiłosiernym kartonowym posmaku. Alexander zaczynał współczuć tej osobie, która - jak się domyślał - siedziała na ławce pod błękitną latarnią na szczycie małego wzniesienia, z którego to butelka musiała się sturlać. Zmniejszył szkło i włożył je do jednej z głębokich kieszeni płaszcza z zamiarem wyrzucenia go w domu i zaczął wspinać się pod górkę.
Nie spodziewał się tego, co tam zastał.
Na ławce siedziała kobieta, w letniej sukience - zdecydowanie zbyt krótkiej jak na panujące obyczaje i pogodę - a mokre, jasne włosy opadały mokro wokół jej twarzy. Pierwszą jego myślą było, że to Allison. Chciał potrząsnąć głową z niedorzeczności swych myśli, ale gdy podszedł bliżej oczy otwarły się o wiele szerzej niźli normalnie.
Na ławce naprawdę siedziała ona.
- Allison - powiedział, zrzucając z głowy kaptur i pozwalając błękitnemu blaskowi zatańczyć w jego blond kręconych włosach i na rysach twarzy.
O co tu chodzi?


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ogród wokół rezydencji 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Ogród wokół rezydencji [odnośnik]12.09.15 23:45
Moim ciałem wstrząsa niemy szloch, połączony z dreszczami zimna, którego wcale nie odczuwam. Płonę od wewnątrz palona ciepłem intensywnie metabolizowanego alkoholu i rwącymi wyrzutami sumienia. Temperatura powietrza nie zaszkodziłaby mi zbytnio, na pewno nie obróciła w bryłę lodu - jest po prostu nie przyjemna. Lecz to nie jest ważne. Jak zresztą wszystko traci jakiekolwiek znaczenie. Mój ślub, błędy, Samael, nawet myśl o Sorenie nie potrafi przywrócić mnie do życia. Nie mam siły, by wstać, by ruszyć jakimkolwiek mięśniem. Muszę przyznać, że ta ławka stała się całkiem wygodna, nie tak jak atłasowe kanapy, ale całkiem przyjemna jak na zwykłe siedzenie w parku. Nawet deszcz jest cieplejszy i wcale już nie przeszkadza, gdy przemoczył każdą część odzienia. Myśli się plączą w zlepek, z którego niewiele mogę już wywnioskować i dobijać się na własne życzenie, we własnym umyśle. Jak wiele trzeba zanim to mnie wykończy, albo minie samoistnie? Jedno albo drugie – oddział zamknięty lub lodowata znieczulica. Innej możliwości nie ma. Senne zawieszenie pomiędzy marami, a jawą wydaje się wybawieniem. Wystarczy tylko zamknąć oczy i… Odpłynąć.
Co przerywa mi twój głos.
Słyszałam go gdzieś? Wydaje się, że tak. Nie potrafię jednak sprecyzować gdzie. Poruszam głową na boki, zanim udaje mi się ją unieść, by spojrzeć na ciebie. Jasne światło latarni utrudnia to zadanie, chwilę zajmuje, nim wzrok przyzwyczaja się do nowych warunków. Wszystko jest rażące, nie rozpoznaję kolorów, widzę tylko rozmazane zarysy.
- Sylvain…? – głos mam cichy, osłabiony, zachrypnięty od płaczu, ledwo dosłyszalny w nocnej ciszy. To ty? Jak mnie znalazłeś? Spoglądam na ciebie błagalnie, byś ukrócił to wszystko, co zacząłeś. Byś znalazł w sobie choć odrobinę dawnych uczuć i porwał w ramiona... Lub wymierzył śmiercionośne zaklęcia prosto w moją klatkę piersiową. Przez chwilę jestem całkowicie przekonana, że patrzą na mnie twoje oczy – nie z obrzydzeniem, lecz z zaskoczeniem, tego ciepłego rodzaju, może nawet i nutą troski. Złudne majaki pijanej kobiety. Po sekundzie wrażenie mija, a brązowe, błyszczące ogniki zmieniają się w dwie niebieskie tonie, tak bardzo różne od twoich. Śmieję się rozpaczliwie, po raz kolejny czując paraliżujący ból zabijanej nadziei - co miałby tutaj robić, tyle kilometrów od Londynu, ty bezdenny gumochłonie?! Zamykam ponownie oczy, wspierając czoło o przyciągnięte do klatki piersiowej kolana. Naprawdę nie mam już sił. A ty, kimkolwiek jesteś, po prostu odejdź. Daj mi pożegnać się z życiem w spokoju.


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród wokół rezydencji ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Ogród wokół rezydencji [odnośnik]13.09.15 0:41
Wiele myśli przebiegło przez Alexową głowę. Sylvain? Chyba nie mówi o Crouchu? Co mogłoby ją z nim łączyć? Choć prawdopodobne to tylko alkohol mieszał jej język i zamiast z pełną pogardą wypowiedzieć nazwisko Alexa rzuciła to nic nie znaczące imię przez przypadek, a wyjątkowo delikatny ton jej głosu można było także zrzucić na procenty i zmęczenie. Patrzył na nią uważnie i nagle ogarnął go strach. Podszedł i dotknął jej ramienia, momentalnie cofając rękę. Była lodowata. Taką temperaturę mogło mieć jej serce wobec Alexandra, lecz któż to wie? Zignorował jej raniące słowa z korytarza, które teraz ponownie wróciły echem wspomnienia do jego myśli. Bez zastanowienia zdjął płaszcz, jednak pomiędzy jego palcami wydał się zbyt lekki i cienki. Nie było stąd daleko do domu, jednak wiedział że im dłużej Allison jest wystawiona na działanie niepogody tym gorzej, a biorąc pod uwagę jak długo tu siedziała teraz liczyła się każda chwila. Odrzucił płaszcz na ławkę i ściągnął również sweter. Poczuł lekki strach, gdy ogarnął go chłód deszczu i wiatru, ale przecież to nic. To nic. Pomóc jej. Usiadł na ławce bardzo blisko niej, gdy zaczęła nieznacznie i niezdarnie pozbyć się go poczuł lekką irytację. Była tak osłabiona, a jeszcze walczy. Objął ją silnie lewym ramieniem, unieruchamiając jej ręce, po czym zaczął zakładać na nią sweter. Po chwili bezsensownego oporu ze strony kobiety była ona otululona jeszcze ciepłym, czerwonym swetrem, przeraźliwie kontrastującym z bielą jej lic i ust w teraz upiornym błękitnym świetle. Nie miała już jednak siły stawiać mu dalszego oporu. Gdy sweter minimalnie dał jej ciepło i zaczął wysysać wilgoć z materiału bezpośrednio przylegającego do ciała Allison widział, że nie wystarczy to nawet wtedy, gdy opatulił ją płaszczem dla izolacji. Jemu też zaczynało być coraz chłodniej. Czas naglił. Jednym szybkim i pewnym ruchem wziął ją w ramiona, a była lekka niczym puch. Przyciskając ją do swojej piersi puścił się w dół zbocza, tylko cudem unikając przewrócenia się na śliskim chodniku. Biegł dalej, a rezydencja stawała się coraz większa i bliższa, a wysiłek zwiększył temperaturę jego ciała. Po paru minutach dopadł drzwi i pchnął je całym ciężarem ciała. Wkroczył szybko do przytulnego i - co najważniejsze - ciepłego wnętrza domostwa.
- Tygielek! - zawołał, a po chwili z charakterystycznym trzaskiem pojawił się przed nim skrzat jego ojca.
- Zamknij drzwi. Dorzuć do kominków w łazience i głównej sypialni, niech hajcuje porządnie. I w salonie też - wyrzucił z siebie dwa zdania szybkim i stanowczym tonem, trzecie dodał po sekundzie namysłu. W salonie będzie wygodniej. - Przygotuj też chłodną wodę w wannie. Nie letnią, tyko chłodną. Jak skończysz to poczekaj na mnie w łazience.
Skrzat kiwnął głową i zniknął. Lex spojrzał na delikatną twarz Allison i prawie się uśmiechnął. Kobieta w jego ramionach zasnęła. Z jednej strony to dobrze - mniej jakże cennej energii zużywał teraz jej organizm; z drugiej zaś oznaczało to, że była już bardzo wyczerpana. Wszedł po schodach na górę, nie zważając na mokre ślady. Zajrzał przelotne do łazienki i zatrzymał się zaskoczony - Tygielek już tam na niego czekał. Alex wszedł więc do pomieszczenia, położył Allison na dywanie przed wanną, zdjął z niej płaszcz i sweter, po czym ostrożnie włożył ją do napełnionej chłodną wodą wanny.
- Zacznij ogrzewać wodę, tyko pomału. Przed każdym kolejnym ogrzaniem sprawdzaj temperaturę jej ciała, najlepiej tu - powiedział, po czym wskazał na pachę kobiety. Sekundy później był już na korytarzu, wpadł do swojego pokoju i zrzucił z siebie pozostałe, mokre od deszczu części garderoby. Dopadł do czystych ubrań, złożył suchą bieliznę, dresowe spodnie i żółty, ciepły sweter. Identyczny zestaw wziął ze sobą, gdy ruszył z powrotem do łazienki. Zostawił ubrania, przyuczając Tygielka by osuszył i przebrał Allison gdy dojdzie do temperatury 36,6 stopni Celsjusza. Zbiegł na parter i rzucił się do kuchni. Magicznie wspomógł się przy krojeniu warzyw, przygotowywaniu kurczaka i gotowaniu całego wywaru, różdżka świszczała w powietrzu. Przelał część zupy, bez warzyw i mięsa, do dwóch dużych kubków, po czym otworzył jedną z szafek i dodał do tego przeznaczonego dla Allison odpowiednią dawkę eliksiru wzmacniającego. Zaniósł rosół do salonu i wrócił do Allison. Już ogrzaną i przebraną zastał ją na fotelu w łazience, a Tygielek zajmował się suszeniem ubrań nadal śpiącej kobiety. Idąc z nią w jego ramionach przez myśl mu tylko przemknęło, że Allison ma na sobie pod materiałem zbyt dużych spodni jego bokserki.
Ułożył blondynkę na kanapie w salonie, tej najbliżej kominka, i napoił ją ciepłą zupą, magicznie pomagając sobie, by się nie zakrztusiła.
Gdy kubek był pusty on sam usiadł w fotelu i popijając rosół wreszcie pozwolił swoim mięśniom się rozluźnić. Jego usta opuścił cichy jęk ulgi. Patrzył znad krawędzi naczynia na swoją narzeczoną a myśli galopowały w jego głowie niczym dzikie konie. Skąd ona się tu wzięła? Dlaczego się upiła? Czy ma to coś wspólnego z Crouchem? A jeżeli już, to co?
Ogarnął ją jeszcze raz spojrzeniem i westchnął. Wychylił resztę ciepłego płynu i podniósł się z zajmowanego miejsca. Ponownie wziął ją w swoje ramiona (a według niego zaczynało to być daleko zbyt przyjemne) i po raz trzeci pokonał schody, kierując się do swojej sypialni. Ułożył ją w łóżku i otulił pierzyną, po czym usiadł w fotelu naprzeciw jej twarzy, raz po raz zerkając na okupantkę jego łóżka znad pochwyconej książki poświęconej psychologicznym patologiom w związkach.
Ogień paleniska i dwóch świec dawał przyjemne, stonowane światło, a Alexander czytał, myślał, niepokoił się, zerkał i czekał.

| cd w sypialni


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ogród wokół rezydencji 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Ogród wokół rezydencji
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach