Wydarzenia


Ekipa forum
Ignatius Prewett
AutorWiadomość
Ignatius Prewett [odnośnik]05.10.15 0:33
OsobistePamiątki

Szachy czarodziejów
Swój pierwszy i jedyny komplet otrzymałem od dziadków na gwiazdkę. Gry nauczył mnie jednak ojciec, który zniecierpliwieniem i krzykiem wpajał mi zasady gry. Obecnie komplet stoi rozłożony w za ciasnym salonie. Chociaż nosi widoczne ślady użytkowania, nie zamierzam wymieniać go na żaden inny. Najczęściej gram sam lub z dziadkiem, reszta znajomych z pobłażliwym uśmiechem traktuje moje propozycje.

Model smoka
Był to ostatni prezent jako otrzymałem od swojej matki. Tuż przed wyjściem ze szpitala, za pośrednictwem ojca, przysłała pakunek starannie opatrzony jej pismem. W środku znalazłem kosztowny model białego smoka na zielonych łąkach Dorset. Makietę ustawiłem na biurku, gdzie miniaturowe fantastyczne zwierzę rozłożone pomiędzy pagórkami patrzy na mnie uważnie. Czasami mam wrażenie, że jego oczy mają jej kolor.

Świąteczny bursztyn
Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który kupiłem z myślą o Hazel, pragnąc podarować jej coś, co kojarzyłoby się jej ze mną. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Zabrakło mi jednak odwagi. Bursztyn oprawiłem w pierścień i zostawiłem na półce, obiecując sobie, że dam jej go podczas świąt.

Czarna perła
Podobno trzymana blisko ciała dodaje męskiego wigoru. Ponieważ od Artura dostałem już jedną, zdecydowałem się kupić drugą, by wykonać spinki do mankietów szaty.

Fluoryt
W Biurze usłyszałem, że kamień zwiększa intuicję. Od dość dawna nosiłem się z zamiarem zakupu, a ponieważ na jarmarku był w niebieskim odcieniu, nie miałem wątpliwości, że muszę go mieć.

Odłamek spadającej gwiazdy
Na początku kupiłem go, ponieważ chciałem pamiątkę po swojej przemowie na festiwalu. Ostatecznie oprawiłem go w naszyjnik, chociaż pierwotnie jest przeznaczony do sporządzania eliksirów. Chciałem ofiarować coś swojej narzeczonej. A ta niebieska głębia stanowiła harmonię z jej urodą.


Zwierzęta i magiczne stworzenia

Fidelis
Zakup sowy był ostatnią pozycją na liście, którą sporządziłem nie tyle z chęci świadomego budżetowania swoją niewielką pensją, co spisania długów nie cierpiących zwłoki spłacenia. Początkowo zakładałem, że podczas szkolenia, wyślę niewiele wiadomości. Nie minął tydzień, gdy po otrzymaniu pierwszego wynagrodzenia biegłem pędem w stronę Centrum Handlowego Eeylopa po swojego własnego puchacza. Okazało się, że korespondencja będzie jednym z moich głównych narzędzi w pracy, a ciągłe wypożyczanie posłańców z pobliskiej Sowiarni w dość szybkim tempie puściłoby mnie z torbami. Dodatkowym argumentem rozstrzygającym sprawę był fakt, że nie życzyłem sobie, by ktokolwiek przejął pisane przeze mnie listy.

Sprzedawca w sklepie nie był skory do pomocy, gdy szamotałem się od klatki do klatki, próbując wyciągnąć z niego czy sowa śnieżna sprawdzi się lepiej od płomykówki. Mruczał coś cicho pod nosem, za każdym razem kwitując, że to nie istotne. Nie mogłem zgodzić się z nim w pełni patrząc na ceny jakie poprzypinał do klatek. W ostateczności moją uwagę przykuł boks zasłonięty poszarpanym ciemnym materiałem. Ignorując wrzask młodego subiekta, który kilkanaście minut wcześniej odpowiadał pojedynczymi sylabami na moje dociekania odkryłem skrywanego puchacza. Nie interesowała mnie kwota jaką miałem wyłożyć ze swojej już i tak chudej sakiewki. Natychmiastowo zdecydowałem, że chcę przygarnąć sowę, która tak usilnie próbowała wydostać się na wolność.

Wedle etykiety zostałem posiadaczem sowy jarzębatej, która korzystała z każdej okazji, by zanurzyć swoje szpony czy ostry dziób w moich dłoniach przy próbach przeniesienia klatki z półki do kasy. Po kilku próbach zrezygnowany sprzedawca zawołał innych z obsługi, by w końcowym rachunku we trzech nieudolnie zaciągnąć szamoczącego się ptaka, głośno wrzeszczącego na cały sklep. Tak stałem się właścicielem kapryśnego Fidelisa, który nienawidził zamkniętych kojców. Po dwóch niełatwych miesiącach zaczął akceptować nasze relacje i widząc, że nie próbuję go pętać w żelazne konstrukcje, w trybie pilnym donosił przesyłki i ważne dla mnie pergaminy. Jedynym minusem była jego swawola w wędrówce po moim mieszkaniu. Był wszędzie, siejąc zniszczenia, gdy swoimi pazurami upiększał już i tak wysłużone meble rysami czy dziurami w tekstyliach.


Esus
Poza Fidelisem nie planowałem innego zwierzaka w domu. Pokusę posiadania psa zawsze odradzał mi zdrowy rozsądek, jako auror nie miałam wystarczająco dużo wolnego, by poświęcić futrzakowi należny czas. Co więcej, gdybym kiedyś oszalał i nawet przygarnął do siebie czworonoga to i tak w pamięci miałem obraz naszego dawnego przyjaciela, którym opiekowałem się razem z Arturem. Ku zaskoczeniu wszystkich Bisclavret'a do naszego domu przyniósł ojciec, nie zaważając na głośne protesty matki, że tak duży pies zniszczy jej dworek w kruchym, francuskim stylu. Bisclavret miał już 9 lata i był najbardziej niesfornym psem jakiego znałem.

Z Arturem opiekowaliśmy się nim z prawdziwym poświeceniem, oddając mu najlepsze kąski z talerza i miejsce w łóżku. On włóczył się z nami wszędzie, goniąc nas przez całą długość ogrodu, gdy uciekaliśmy z jego piłką. Z umiłowaniem po deszczowym spacerze otrzepywał się przy kremowych kanapach. Często rozlewał swoją wodę z miski i robił prawie wszystko, by doprowadzić do wściekłości moją matkę. Po wypadku, wraz z Arturem przeprowadził się do Rosierów i tam dożył swoich ostatnich dni. Czasami przyjeżdżał z moim bratem na wakacje do Prewettów. Zagubiony w nowym miejscu, jak za dawnych lat, włóczył się za nami jak cień.

Tamtego wieczoru wracałem na pieszo od Artura z zaopatrzeniem eliksirów, które teoretycznie trzymają moje kości pleców w jednym rozmiarze. Lodowaty deszcz zacinał prosto w twarz, pogoda jak na jesień była wyjątkowo paskudna. Byłem wściekły i tylko to uzasadniało, dlaczego w taką ulewę mozolnie przeciskałem się w stronę swojego mieszkania, zamiast bezpośrednio teleportować się na klatkę. Przez dobrą minutę zmagałem się z zamkiem przy głównych drzwiach, klnąc namiętnie na nienaoliwiony mechanizm. Z początku nie słyszałem skomlenia, dopiero gdy klucze spadły w kałużę, zobaczyłem go.

Siedział stulony pod sąsiednimi schodami, cały przemoczony o żałosnym spojrzeniu. Po jego ciemnej, długiej sierści płynęła zimna woda. Nie miał obroży, wydawał się dosyć chudy. Cicho go zawołałem, on jednak nie podniósł się, dalej patrząc na mnie z rezygnacją. Bez słowa stanowczo podniosłem go z błota, w jakim leżał i zaniosłem do swojego mieszkania. Włożyłem go do wanny i powoli zacząłem z letniej wody, płukać go coraz ciepłą. Przez cały czas leżał cierpliwie, nie protestując. Nie mógł z jakiegoś powodu ustać na łapach, choć kości miał w jak najlepszym porządku. Po ostrożnym suszeniu, z miejsca zdobył moją sympatię, gdy zostawiając go na fotelu w salonie, wyciągnął się na całej długości mebla.

Nie zjadłem kolacji, cały gulasz oddałem swojej znajdzie. Minęły dwa tygodnie, gdy został pełnoprawnym lokatorem mojego mieszkania. Imię otrzymał na cześć nudnej galijskiej książki, w której jedyną ciekawą postacią był Esus. Choć był leniuchem, który wolał całe dnie spędzać na fotelu, który zarekwirował jako swoje legowisko, ku mojej uldze, przekonał się do dalekich spacerów. Był ufnym futrzakiem, rzadko szczekającym na moich gości. Zawsze domaga się pieszczot i ich uwagi. Po spędzonym roku jeszcze nic nie zniszczył i choć często zostaje sam, nie ma pretensji. Co najbardziej mnie ubodło to fakt, że o wiele szybciej zyskał sympatię Fidelisa niż ja.
Pozostałe
Cover your crystal eyes.


Poszukuję:
Prorocze imiona:
Wątki (nie)dozwolone:


Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 01.11.15 22:43, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Rozgrywka. [odnośnik]25.10.15 18:56
RozgrywkaDawniej
KIEDY? | KTO? | GDZIE?
OPIS

Lipiec, 1955:
27 lipca 1955 | | Pokątna 21/10
Po ostatnich zawirowaniach w jej życiu, nie chciałem zostawiać jej samej. Zjawiłem się tuż po pracy, by pokornie wysłuchać lekcji parzenia kawy. Dość nieudolnie próbowałem cokolwiek z niej wyciągnąć, skończyło się jednak jak zawsze. Otrzymałem solidną reprymendę za zwłokę w ustaleniu kolejnej wizyty kontrolnej u swojego uzdrowiciela. Na koniec jednak zdobyłem od Hazel zapewnienie, że pojawi się na tegorocznym festiwalu.


31 lipca 1955 | | St Davids Ave, 21b
Bez uprzedzenia zjawił się w moim mieszkaniu po raz drugi od czasu, gdy wyprowadziłem się z domu dziadków. Ojciec w swoim stylu obwieścił, że dzięki jego pomysłowi zaaranżowano dla mnie małżeństwo z panną Black. Co dziwne, podobno wybór zaaprobowała moja matka. Tym razem podobno nie miałam prawa ani szansy, by zerwać zaręczyny.


Sierpień, 1955:
01 Sierpnia 1955 | Weymouth
Byłem zaskoczony, gdy otrzymałem wiadomość od samego Eddarda, by na tegorocznym Festiwalu Lordów Dorset wygłosić otwierające przemówienie. I choć była to nobilitacja dla linii moich dziadków, to jednak przez miesiąc męczyłem się nad krótkim wprowadzeniem. Bo choć dla gości, był to miły tradycyjny wyznacznik, dla Prewettów była to święta reguła i cicha rywalizacja. Według tego, co miałem powiedzieć, kuzyni i kuzynki planowali wystawić mi ocenę.


01 Sierpnia 1955 | | Weymouth
Już w chwili, gdy złożyłem propozycję, by pojawiła się na tegorocznym festiwalu w Weymouth, byłem przekonany, że nie przybędzie. Po kilku godzinach bezcelowych poszukiwań, sama odnalazła mnie przy bocznym ognisku. Chciałem uczynić wszystko, by jak najlepiej wspominała spędzony razem ze mną wieczór, nawet, jeżeli mieliśmy przypłacić go plotkami na nasz temat. Hazel przez cały wieczór rozdawała uśmiechy, nie była to jednak tylko moja zasługa. Spory wkład miła Elizabeth i jej kuzyn, którzy do samego końca urozmaicili nam wieczór.


02 Sierpnia 1955 |   | Pokątna
Biegnąc na spotkanie z Lyrą, nie byłem do końca pewien czy po długiej nocy na festiwalu Prewettów, będzie na Pokątnej. Moje żarliwe życzenie zostało wysłuchane, moja kuzynka jak zawsze na Pokątnej przy swojej sztaludze zaczynała nowy obraz. Pilnie pragnąłem z nią porozmawiać o zaręczynach Garretta.


03 Sierpnia 1955 | | Weymouth
Nie była szczęśliwa, że po raz kolejny wręcz zmusiłem ją do przybycia na trzeci dzień festiwalu. Wraz z większością uczestników udaliśmy się na coroczne wróżby, by odkryć, co takiego przepowiada nam na najbliższe miesiące kształt z woku. O dziwo swój rozpoznałem od razu, na wodzie zastygł zarys jednorożna. Będąc przy misie spotkałem Mathildę z jej bratem, którego imienia nie potrafię właściwie wymówić.


03 Sierpnia 1955 | | Weymouth
Z premedytacją zostawiłem przyjaciół w tyle, by samotnie udać się na jarmark. Chciałem kupić dla Hazel prezent, nie sądziłem, że przy okazji wydam tyle na inne drobiazgi. Na miejscu spotkałem Mathildę, która nie przestawała mnie fascynować. To była spontaniczna reakcja, kiedy tak spoglądała na suknię z miejsca postanowiłem ją dla niej kupić.


06 Sierpnia 1955 |   | Pokątna 21/10
Rozmowa potoczyła się zupełnie inaczej niż zakładałem. Wiadomość o ciąży Hazel nie wywarła na mnie aż tak wielkiego oszołomienia, jak dalsze informacje, które dawkowała oszczędnie.


08 Sierpnia 1955 | | Pokątna
Czekałem na spóźniającego się Artura, gdy niespodziewanie zwróciła się do mnie nieznajoma kobieta. Początkowo siedziałem sparaliżowany strachem, że powiem coś nietaktownego. Po kilku wymienionych opiniach miałem wrażenie, że Eileen znam dłużej niż te kilkanaście minut.


10 Sierpnia 1955 | | Cmentarz
Pojechałem tam głównie ze względu na zadanie, jakie otrzymałem w pracy. Tymczasem dowiedziałem się czegoś ważnego o moim najlepszym przyjacielu.


11 Sierpnia 1955 | | Doki
Wezwanie na akcję postawiło mnie natychmiast w stan gotowości. Nasza niewielka grupka otrzymała zlecenie na przeszukanie opuszczonej portierni, gdzie odbywały się nielegalne pojedynki czarodziejów.


Nie było mowy, bym odmówił Garrettowi. Zresztą, nie chodziło tu tylko o przysługę. Szczerze wierzyłem w ideały, za które walczyliśmy.


xx xx 1955 | | Taras
Wchodząc na taras ciągle dręczyły mnie myśli, kim jest kobieta, którą wyznaczono na moją żonę. Przez te wszystkie dni od lipca nie wiedziałem o niej nic. Nawet jakie ma imię.

Gość
Anonymous
Gość
Ignatius Prewett
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach