Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Laidan i Reagana
AutorWiadomość
Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]10.09.15 13:45
First topic message reminder :

Sypialnia Laidan i Reagana

xxx
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]11.10.15 14:07
Apokalipsa mogła nadciągać, a dzień gniewu oraz sądu ostatecznego zbierać się ciemną, burzową chmurą nad głowami ponurej czeladzi, lecz Avery czuł się bezpieczny oraz pewny swojej nietykalności. Posiadał immunitet, zapewniający mu najwyższą i najbardziej drobiazgową ochronę przed podłymi oskarżeniami, padającymi z ust gadzich języków. Zachowywał jednakże nadzwyczajną skromność, nie rozgłaszając wszem i wobec tej nowiny, trzymając ją w ścisłej tajemnicy. Sekretu strzeżonego również przez karminowe usta jego matki, która była już na zawsze przewidziana na jego wspólniczkę oraz partnerkę. Avery miał ogromne względy i jeszcze większe ambicje, stawiając się na piedestale (wyżej?) obok bogów i aspirując o miano jednego z nich. Syzyf i Tantal nie mogli równać się z Samaelem, będąc zaledwie trefnisiami na olimpijskim dworze, podczas kiedy on, wzgardził poniżającą rolą ulubieńca – zabawki, zmuszonej do podrygów przypominających agonalne drgania – zamierzając zagarnąć honorowe miejsce i zaszczytne tytuły. Na niebiosach lękano się wymawiać jego imię (nazwisko zobowiązuje), z żalem godząc się na cichą detronizację i przekazując mu władzę regenta. Właśnie tak się czuł, kiedy z Laidan zbliżali się do siebie w bluźnierczym akcie miłości wykraczającej poza ludzką granicę poznania. Był panem absolutnym, tyranem likwidującym boskie regulacje i depczącym kodyfikacje stworzone ludzką ręką. Przyznawał prawo łaski, wręcz uświęcając ich czyny i nadając im rangę prymitywnej modlitwy. Usuwał w cień panujące kulty religijne, ponownie ustanawiając modę na pogańskie wyznanie wiary. Bałwochwalstwo wymagało oddawania czci za pośrednictwem najwyższej kapłanki, służącej Samaelowi ciałem oraz duszą; w przypadku Laidan najwrażliwszą i najczulszą strefą erogenną, jakiej dane mu zostało kiedykolwiek posmakować. I odkrywać wciąż na nowo, kiedy w dowodzie największego oddania i manifestacji przywiązania odsłaniała się przed nim całkowicie. Znosząc blokady nakładane na umysł, zespajając się z Averym w najprawdziwszą jedność: tak blisko nie byli ze sobą nawet przy poczęciu, jak w momentach złączenia się ciał oraz myśli w najdoskonalszej symbiozie.
Nieziemskie uczucie, którego wówczas doświadczał wynosiło go z sideł cielesności, unosząc ich oboje ponad zwykłą przyjemność. Tylko z Laidan mógł dzielić swoją rozkosz i tylko jej pragnął ofiarować ją inaczej niż w efekcie ubocznym. Był wyrafinowanym kochankiem, sięgającym do prawdziwego wnętrza, zaspokajając swoją kobietę w każdym aspekcie. Dopełniał ją fizycznie oraz duchowo, przeżywając wówczas spełnienie w dwójnasób i zatapiając się w zintensyfikowanych bodźcach płynących ze wszystkich stron. Najwspanialsza egzaltacja pełnego ekspresji dualizmu, pozwalającego im na wyrwanie się z formy i dotarcia do dalekiego świata idei. Razem: Laidan nie była bowiem narzędziem, a częścią przyjemności, kochanką równorzędną dla Samaela. Otwierała mu oczy znacznie szerzej, demonstrując sztukę miłości w kategoriach znacznie bardziej plastycznych, jako najprawdziwsza artystka. Do rangi arcydzieła urastało zerwanie guzików koszuli, a powolny dotyk na klatce piersiowej stawał się manifestem impresjonizmu. Igrający cień palców na ciele Avery’ego, ulotność lekko rozmytej pieszczoty i synestezja urywanego oddechu konkurowała z symbolicznymi pocałunkami i rytymi w jego skórze zadrapaniami, znaczącymi ostre ścieżki, odbijające się królewską czerwienią na jego bladym torsie. Nieodczuwalną jednak, poprzez całe stadium przyjemności, w którym drobne ukłucia bólu prowadziły do finalnego zaspokojenia i zwieńczenia dzieła. Balansował wśród doznań, wysysając z nich każdy, najmniejszy atom, kołysząc delikatnie swoją fizyczność i rozbudzając ją do reszty. Postanowienie cierpliwości rozmyło się wraz z histerycznym pragnieniem Lai. Kiedy ona zaciskała uda, jego oczy rozszerzały się z dzikiego i niekiełznanego już wcale pożądania. Stymulowanego jej nagłą biernością. Dopiero kropla krwi barwiąca kołnierz jego koszuli szkarłatem otrzeźwiła Samaela, odwzajemniającego gniewne spojrzenie matce. Nadal piorunował ją wzrokiem, kiedy bezczelnie powracał ręką między jej uda i rozsuwał je – trochę brutalnie – tylko po to, aby za chwilę przesunąć wilgotnymi palcami po ustach Laidan i pocałować, zachłannie przygarniając do siebie. Za podobne nieposłuszeństwo każdą inną samicę czekałaby śmierć: Avery był wszak mężczyzną, nie manekinem służącym do spełniania erotycznych kobiecych fanaberii. Matce jednak wybaczyłby wszystko, więc z ironicznym uśmiechem splótł ich biodra, mocnymi pchnięciami fundując jej jednocześnie rozkosz oraz karę, nie pozwalając jej jeszcze osiągnąć szczytu.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]11.10.15 19:57
To erotyczne napięcie, wibrujące w przestrzeni pomiędzy ich ciałami, wcale nie było przyjemne, ba, zazwyczaj sprawiało Laidan niemalże fizyczny ból, mącący w poukładanych myślach. Wystarczyło, że Samael pojawiał się w tym samym pokoju: zapach jego wody kolońskiej i odległe spojrzenie błękitnych oczu, jakim zachłannie zarysowywał kontury jej sylwetki wystarczały, by ciało Laidan od razu przechodziło w stan nienasyconego drżenia. Nikt inny nie działał na nią w ten destrukcyjny sposób, nikt inny nie potrafił tak słodko wytrącić ją z równowagi i przełamać dystansu matrony, z pogardą odnoszącą się do maluczkich i głupiutkich tego świata. Tylko syn był godny jej towarzystwa, jej uwagi, jej pieszczot, jakimi chciała obdarzać go cały czas, nie bacząc na spojrzenia ludzi. Z każdym rokiem coraz bardziej męczyło ją utrzymywanie dusznego sekretu. Niekiedy - dziwnym trafem zawsze zbiegało się to z przemiłym spożyciem kilku kieliszków wina - przy wystawnych, rodzinnych kolacjach, miała ochotę po prostu pocałować siedzącego obok Samaela. Wsunąć język pomiędzy jego wargi, zlizać z nich resztki słodkiego deseru, złapać go za dłoń i przysunąć ją do swojej piersi. Nie zastanawiała się nad reakcją Reagana: obawiała się jej tylko w przypływie zdrowego rozsądku, zazwyczaj uznając męża za zbyt zniewieściałego, by traktować go poważnie w kategorii ewentualnego wroga. Oczywiście wraz z wiekiem okazywał coraz więcej męskich cech acz był to raczej wynik starczego stetryczenia niż nawrócenia się na jedyną słuszną drogę. Na to było już za późno, role w rodzinnym dramacie zostały obsadzone już dawno i nie mógł nic na to poradzić, do końca swego życia pozostając nieświadomą marionetką. Tak to zaplanował Marcolf i tylko z szacunku do ojca Laidan powstrzymywała histeryczną chęć wyraźnego zaznaczenia Samaela jako swojego.
Zachowywała się irracjonalnie, zaborczo, co doskonale pasowało do obrazu matki bezkrytycznie zakochanej w swoim pierworodnym i j e d y n y m synu. Utrzymywała jednak emocje na wodzy, nie pozwalając nikomu domyślić się prawdziwego pragnienia, skrywanego za platonicznymi gestami. Krążyli po scenie prywatnego teatru już od tylu lat, nie mając na koncie żadnego potknięcia, żadnej fałszywej kwestii. Ten perfekcyjny w swym kłamstwie obrazek nie był jednak dziełem przypadku: każde kolejne spotkanie, wernisaż bankiet czy Sabat, kiedy to musiała całować usta Reagana, były dla niej godzinami psychicznego bólu. Uśmierzał go tylko alkohol, który od kilku miesięcy stanowił podstawę emocjonalnej rekonwalescencji, planu przetrwania do następnego swobodnego okazywania uczuć synowi. Spalała się wtedy całkowicie w jego pieszczotach, próbując gwałtownie nadrobić stracony czas. Wpadała w błędne koło tęsknoty i skrajnego spełnienia - koło rozpędzające się, bo pomimo upływu lat każde zbliżenie wydawało się jej coraz bardziej intensywne, bardziej świadome, jakby dopiero teraz potrafiła czerpać przyjemność totalną z tego bluźnierczego aktu.
Czyszczącego wszystkie złe wspomnienia, dającego siłę...chociaż zdecydowanie nie o tym myślała w tym konkretnym momencie, kiedy skupiała się tylko na zaspokojeniu pragnienia. Mogła opisywać swoje pożądanie w najpiękniejszych, romantycznych słowach, mogła nazywać je podniośle miłosnym uniesieniem, jednakże w tych krótkich chwilach szczerości oscylowała raczej na poziomie czystego prymitywizmu. Dlatego postępowała ostro, karygodnie, stanowczo kierując dłońmi Samaela. Co nie przystało dobrze wychowanym kobietom, które powinny raczej biernie poddawać się działaniom mężczyzny. Wiedziała, że podobny pogląd na erotyczne równouprawnienie ma jej syn, ale chyba właśnie ta próba sił dodawała pikanterii każdemu odważniejszemu gestowi, kiedy w końcu spełniał jej niemy rozkaz, przygniatając ją do chłodnej ściany. Już nie mogła tłumić przeciągłego jęku, słyszanego pewnie w każdym zakątku cichego o tej porze domu. Gorąca erekcja pulsowała głęboko w jej ciele a każde pchnięcie Samaela wywoływało kolejną falę przyjemności. Gdzieś zniknęła jej uprzednia duma, kiedy oplotła nogami jego biodra, całując go głęboko i nieprzytomnie, szeptem wręcz błagając go o więcej.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]17.10.15 22:41
Przywiązanie matki do dziecka zdawałoby się rzeczą najnaturalniejszą pod słońcem, zaś przywiązanie syna, będącego już w wieku męskim do rodzicielki, wyrazem najwyższego szacunku. Avery nie rozpatrywał tej kwestii w takich kategoriach, odrzucał wszelkie moralne sprzeciwy, ferując wyroki jedynie według własnej światopoglądowej myśli. Czyniącej z Laidan nie tylko jego matkę, ale również kobietę, prawnie i formalnie należącej się tylko jemu. Po śmierci Marcolfa nikt nie mógł bowiem podkopać fundamentów ich związku, który kwitnął zdradziecko na prochach kazirodztwa, splatającego ich losy jeszcze silniej. Historia niezwykle barwna, obfita w pikantne szczegóły i sprowadzająca nieszczęście na drugoplanowych aktorów dramatu. Mąż dotknięty szaleństwem z miłości, zniewieścienie młodszego syna, etyczne zdeprawowanie córki i całkowite jej zezwierzęcenie były jednak tylko wątkami urozmaicającymi opowiastkę, którą pewnego dnia Samael zamierzał opowiedzieć swojej córce. Zdradzając jej największą tajemnicę najprawdziwszej miłości i pożądania, które nieustannie burzyło jego krew. Wielokrotnie miewał obrazoburcze myśli o uciecze i śnił sielskie życie wraz z matką, niezaburzone problemami sprawianymi przez niepokorne rodzeństwo i zbyt swawolną narzeczoną. Istniała jednak przeszkoda, uparcie zagradzająca drogę ku temu szczęściu – bynajmniej nie w postaci Reagana, którego z łatwością można by z niej usunąć – poczucie obowiązku Avery’ego, jego umiłowanie kontroli i pewne śmiałe plany, dążące w kierunku poprawienia świata. Wyciosanego topornie, nieumiejętnie, przez niezbyt wprawną rękę pseudoartysty. Gdyby nie błędy przez niego popełnione, nic nie stałoby przecież na przeszkodzie ich uczuciu.
Samael sprawnie je niwelował, inwestując w stosowne okazje do wyrażania go jak najprecyzyjniej. Nie pozostawiał żadnych wątpliwości i Lai mogła darzyć go zaufaniem bezgranicznym. Nie musiał zapewniać jej o niczym, ponieważ współistnieli w perfekcyjnej symbiozie, w której zwykłe milczenie urastało do rangi wymownej gry wstępnej i pełnego zmysłowości zaproszenia do rozpoczęcia romansu. Lubił ją uwodzić, adorować i sprawiać, żeby czuła się wyjątkowa. W pełni świadomości swego uczynku wybrał ją na matkę swego dziecka, znacząc ją brzemieniem miłości pięknej, lecz niezrozumiałej. Powinna być z siebie dumna, ponieważ rozpalała go, napędzając spiralę niekończącego się uniesienia. Funkcjonującego zupełnie nielogicznie w stosunku do zwykłych potrzeb zwykłych ludzi: oboje przeświadczeni o swojej wyższości, żądali doznań mocniejszych, pełniejszych, bardziej intensywnych. Avery tak naprawdę nigdy nie czuł się do końca zaspokojony i gdyby miał podobne możliwości, nie opuszczałby nigdy jej sypialni, oddając się rozkoszom małżeńskiego łoża oraz rozrywkom intelektualnym, jakich żadna inna nie potrafiłaby mu zapewnić. Odurzenie perfumami matki wywoływało w nim stan skrajnego uniesienia, kiedy balansował między rozsądnością a niegasnącym pragnieniem. Niezwykle trudne okazywało się wówczas podejmowanie decyzji, jednakże racjonalność zawsze wygrywała z porywami serca, przynosząc intensywny orgazm i powrót do normalności. Rozsadzanej od środka każdym spotkaniem z matką, gdy nie bacząc na wścibskie spojrzenia chwytał ją za rękę i prowadził dumnie, nie wstydząc się absolutnie – a nawet przeciwnie, pragnąc obwieścić radosną nowinę całemu światu. Zawsze powstrzymywały go ostatnie porywy silnej woli i niezwykle donośny głos rozsądku, ostrzegający przed napiętnowaniem i rychłym, a brutalnym zakończeniem ich romansu.
Avery chciał zaś go uświęcić, więc oddawał się matce w pełni. Całkowicie rezygnując z własnych upodobań, które zawodziły w kontaktach Laidan. Wobec niej stawał się wręcz niedorzecznie czuły, jakby w jego umyśle przebłyskiwała świadomość miłości okazywanej zarówno na pułapie cielesnym, jak i psychicznym. Dążył do zadowolenia ich oboje, stawiając na cokole komfort swojej matki, pragnąc zapewnić jej doznania, jakich nie doświadczyła nigdy wcześniej – od nowa przeżywając ich pierwszy raz. Uśmiechał się z satysfakcją, słysząc jej jęk, który wkrótce stłumił agresywnym pocałunkiem, nie zaprzestając rytmicznego poruszania biodrami. Wyczuwał, jak drży, co pobudzało go do nieprzytomności, kiedy przesuwał dłońmi po jej skórze i zmieniał tempo, łaskawie spełniając jej życzenie. Z każdym kolejnym pchnięciem wdzierając się głębiej, nie kontrolując jęków, zbliżając się maksymalnie do rozgrzanego ciała i dochodząc, ciepłym oddechem owiewając usta Lai i przez chwilę zatrzymując się w jej wnętrzu, z czułością pieszcząc jej karminowe wargi.
Po chwili zostawiając ją w sypialni samą; miał tyle przyzwoitości, aby pozwolić matce doprowadzić się do porządku przed nieuniknioną konfrontacją z Reaganem. Którego kiedyś wspólnie zniszczą, tuż po tym, jak strzaskają mu serce ich słodką tajemnicą.

/zt :<


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]07.03.16 19:37
| po wernisażu

Złote loki ciągle utrzymywały się w ścisłym upięciu a ozdobny grzebyk z kamieniem księżycowym błyszczał w blasku świec, powoli topiących się w srebrnych uchwytach, wiszących u ścian sypialni. Tuż obok lustra, w którym Laidan obserwowała swoją filigranową sylwetkę, nieco rozmytą, zarówno wypitym alkoholem jak i zmęczeniem. Nie mogła zauważyć delikatnie rozmazanej szminki, lecz także siateczka zmarszczek wokół oczu łaskawie została pochłonięta przez przyjemny półmrok luksusowo urządzonego pomieszczenia. Za swoimi plecami mogła zauważyć dokładnie zaścielone przez skrzaty łóżko z baldachimem, potężną szafę i połowę rzeźby, stojącej w rogu - wszystko to stanowiło jednak jeszcze niewyraźniejsze tło jej ciała, obleczonego w białą suknię, praktycznie w idealnym odcieniu jej skóry. Etolę z lisów zrzuciła tuż przed chwilą na oparcie krzesła, więc teraz nic już nie zakrywało wystających obojczyków, dekoltu ani szyi.
Podobała się sobie. Mimo leciutkiego rauszu i pulsujących obręczy, powoli zaciskających się wokół głowy, co zapowiadało naprawdę ciężki poranek. To jednak należało do mającego pojawić się za kilka godzin jutra; teraz było jeszcze spite winem i podekscytowane niezwykle udanym wernisażem. Nie wyszli ostatni, szlachta bawiła się wyśmienicie i bez protekcji Laidan, mimo wszystko ufającej swoim współpracownikom oraz Leandrze, godnie reprezentującej pieczę Averych. Obrazy zostały sprzedane, arystokraci spędzili wyjątkowy wieczór a sama Lai tylko wzmocniła swą pewność siebie, brylując w towarzystwie pomimo drobnych historycznych niedogodności, jakie zagwarantowali jej niektórzy goście.
Po przekroczeniu progu domu chciała po prostu odpocząć. Paść na wygodne łóżko, zsunąć ze stóp wysokie obcasy, rozpuścić włosy i przytulić policzek do chłodnej poduszki. Najlepiej samotnie; nie przywykła jeszcze do ciepłego ciała Reagana leżącego tuż obok niej. Po jego powrocie czuła się zaniepokojona: lecz nie o siebie, a o niego. O jego zdrowie psychiczne, o uzależnienie, które przecież nie mogło zniknąć w płomieniach tak szybko, jak jedwabny woreczek z przeklętym proszkiem. Szukała jakiegoś dyskretnego wyjścia, gwarantującego spokój ducha zarówno Reaganowi jak i niej samej.  Zastanawiała się nawet czy nie wspomnieć o tym teraz, gdy obydwoje byli zrelaksowani i zadowoleni z dźwięczącej jeszcze w ich uszach imprezy, lecz nie chciała psuć tej lekkiej atmosfery.
Powoli zdjęła drogie kolczyki z uszu i odłożyła je do ozdobnego pudełeczka; w lustrze mignął cień Reagana, wchodzącego z korytarza. Eleganckiego, odpinającego zegarek i śledzącego ją spojrzeniem. Uśmiechnęła się do jego odbicia. Nie, to nie był dobry moment na poważne tematy. Chciała jak najłagodniej przebrnąć przez tę noc, odpocząć a rano z radością przeglądać artykuły wychwalające jej wernisaż oraz przyjmować listy z gratulacjami.
- Tak się cieszę, że byliśmy tam razem. Twoje wsparcie tyle dla mnie znaczy - powiedziała cicho, niemalże nieśmiało, bo przecież wyznawanie takich słabości przychodziło jej z trudnością. Odwróciła się jednak w jego stronę, ciągle uśmiechnięta. Zsunęła ze stóp szpilki i podeszła do męża, nieco wspinając się na palce, by móc rozwiązać elegancką muchę. - Przyjaciele na pewno nie dali ci żyć. Nie mogłeś się od nich opędzić. Nie nudzi cię opowiadanie tych samych dyplomatycznych historii w kółko? - dodała z lekkim rozbawieniem, delikatnie rozwiązując materiał tuż pod jego szyją, którą pieszczotliwie pogłaskała w idealnie wyćwiczonym ruchu. Słodka rutyna, mdląca ją wewnętrznie, lecz gwarantująca im bezpieczeństwo. Szkoda, że nie wiedziała, jak bardzo jest ono nietrwałe.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]07.03.16 20:35
Błagał wszystkich istniejących bogów o cierpliwość i zarazem przeklinał siebie za brak działania. Ambiwalencja w jego uczuciach była tak kolosalna, że powoli zaczął wierzyć, że jest uzależniony, bo zdrowy człowiek nie mógłby przeżywać tak wiele. Jednocześnie. Intensywnie. Rozpalała go gorączka, trawiła jakaś nieznana zaraza, może to choroba tropikalna, a może rykoszetem oberwało się mu za nieodwzajemnioną miłość, która powinna zaszkodzić jego nerwom, sercu – nie zaś całemu ciału, które zaczynało fantomowo gnić od środka i rozpadać się na części pierwsze.
Był wręcz przekonany, że niebawem zacznie dopraszać się uzdrowicieli o amputację zdrowych kończyn, będąc naiwnie przekonanym, że to uleczy ból, który właśnie wzmagał się potężną falą. Żaden alkohol nie mógł go ukoić, a taką miał nadzieję, gdy zaraz po wernisażu skrył się w czeluściach gabinetu, pojąc tak naprawdę oszalałego z zazdrości potwora.
Był przekonany, że się uciszy, zamknie na cztery spusty, pozwoli odprowadzić się do ciemnej jamy, ale on, ta ogromna bestia zerwała wszystkie łańcuchy i teraz pogrywała z nim wytrawnie, przypominając czyja pierś go karmiła przez ostatnie tygodnie jego oświecenia. To było jak zmartwychwstanie, z tym, że zamiast odrodzenia ciała, to jego umysł przeżywał renesans, a wszystkie członki obumierały.
Wieszcząc specyficzny testament.
Musiał jej powiedzieć. Nie jutro, nie za tydzień, nie po rozmowie z dziećmi – których znowu unikał nie bez powodu – ale teraz, zaraz, zanim rozpadnie się sam na strzępy, rozerwany dosłownie przez jej zębiska. Na myśl o tym, że zderzały się z uzębieniem jego pierworodnego syna doznał chorej furii, którą maskował jednak doskonale. Przynajmniej do chwili, gdy nie ujrzał jej uśmiechu w odbiciu lustra. To niesamowite, że w tej tafli byli doskonałą parą. Przez chwilę. Najchętniej właśnie ten moment uchwyciłby aparatem fotograficznym, te sekundy zachowałby na wieczność. To było coś jak ostatnie ozdrowienie przez śmiercią, chwilowa poprawa, gdy już szaty zostały dawno rozerwane. Pociecha dla umierającego, że być może i jest jeszcze nadzieja.
Jaka szkoda, że był do bólu racjonalny i jego dłoń oplotła talię żony (która znalazła się za blisko, uciekaj, Laidan!) w prymitywnym i zaborczym geście.
Nachylił się, by szeptać jej na uszko, całując skroń, która pulsowała alkoholem i tajemnicą. W tej chwili Reagan myślał, że odprawia swój własny danse macabre, choć jego wytrawne ruchy przypominały raczej spokojnego małżeńskiego walca do znanej tylko jemu muzyki.
- A ciebie nie nudzą, kochanie? Wszak opowiadam ci to samo… od trzydziestu lat – zaśmiał się lekko, zmuszając ją, by wygięła się w łuk, całował powoli jej dekolt i ramiona. – A może to świadomość tego, że po moim wyjeździe wypieprzy cię Samael jest tak ożywcza? – zapytał znowu niefrasobliwie, pozwalając jej odzyskać pion.
Nie tylko dosłownie ustawił ją mocno na ziemi, strącając jednym zamachem ze świata marzeń i złudzeń, że jest ćpunem, że nadal pozostaje zaklęty w świecie bezpiecznym. We własnej baśni, gdzie jego żona kochała go nad życie, gdzie był zdrowy, a jego krew nie tryskała z jego świeżo zerwanych plastrów. To właśnie te rany wypychał z każdym ruchem języka, nie puszczając żony z objęć i przyglądając jej się badawczo.
Właśnie oświadczył jej, że wie i to była śmierć. Mówili, że jest chwalebna, ale to było konanie. Pełne cierpienia i niemocy, choć usilnie starać się okazać, że jest silny i właśnie taki nacisk musiała czuć na swoim ciele.
Najchętniej pociągnąłby ją za sobą, splatając dłonie na jej szyi i starając się zabrać jej już potępioną duszę.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]08.03.16 8:34
Jego dłoń na jej talii, marszcząca nieco satynową suknię, jego usta, muskające jej czoło w geście absolutnie małżeńskiej czułości. Wywołującej wewnętrzne obrzydzenie, chęć wyrwania się z mężowskich objęć, gwarantujących przecież to, o czym śniła każda kobieta. Bezpieczeństwo, stabilizację, wsparcie a przede wszystkim partnerstwo, będące towarem tak deficytowym w patriarchalnym świecie. Poddawała się jego dłoniom z leciutkim uśmiechem, doskonale odgrywając swoją rolę, do której nie potrzebowała nawet maski. Ta była zbędna, miał przecież przed oczami prawdziwą Laidan, tą, którą wybrał przed trzydziestu laty i z którą spętało go kapryśne przeznaczenie, szykujące się teraz do finalnego odsłonięcia kurtyny przed śpiewnym exodusem. Chór jednak milczał, nic nie zapowiadało tragedii, absolutnie nic, a gdy Reagan kierował nią w tym krótkim, urywanym tańcu, Lai nie myślała nawet o innych mężczyznach, jakich pragnęła widzieć na miejscu swojego męża. Nie udźwignęłaby ciężaru największej tajemnicy, gdyby jej aktorskie popisy nie były zbudowane w większej części na prawdzie, na szczerości, z którą patrzyła mu w oczy, śmiejąc się cicho, urywanie, jakby nie chciała zburzyć tej intymnej atmosfery na granicy dnia i nocy, na granicy pewności i wiary, na granicy ułudy i nowego porządku, w którym nie była już władczynią marionetek.
- Nigdy mnie nie znudzisz, kochany - powiedziała z rozbawieniem, przymykając oczy w wdzięcznej skromności przyjmowania jego pieszczot. Ciepły oddech muskał zagłębienie między szyją a ramieniem, wywołując gęsią skórkę - dość brutalna reakcja wychłodzonego ciała z psychiką wypełnioną wyłącznie zmęczeniem i satysfakcją, wyciszającą nawet wywołujące mdłości obrazy z przeszłości. Wtedy nie był przecież delikatny, nie całował jej skóry tak subtelnie, znów prostując ją w tańcu, by ciągnąć słodką pogawędkę idealnej żony i idealnego męża, dzielącego razem całe życie.
Uśmiechała się dalej, gdy otwierał usta, z których nie padły jednak spodziewane głoski. Co prawda jego ton nie zmienił się nawet o odrobinę a jasne oczy dalej wpatrywały się w nią z tą reaganową, trudną do opisania innymi epitetami, miłością, lecz zdanie zmaterializowało się już w przesyconym perfumami powietrzu. W pierwszej chwili sądziła, że się przesłyszała, że wypite wino i emocjonalny chaos, jakie zawładnęły ją w galerii, musiały na dobre pomieszać jej w głowie, wkładając w usta męża jej własne myśli. Bo przecież tak było, inna opcja nie istniała, nie mogła istnieć, nie miała racji bytu w megalomańskim wszechświecie rządzonym godnie i sprawiedliwie przez Laidan. Przewidziała każdą przeszkodę, usunęła zagrożenia, czyniła Reagan tak szczęśliwym, jak tylko mogła, układając mu życie wspaniałe w swym niedoinformowaniu. Wykazywała się niemałą łaską, uznając, że zemsta na człowieku, który skrzywdził ją w ten najpodlejszy sposób, jest mniej ważna od lepszego dobra. Dla ich wszystkich. Dla Samaela. Dla niej. Głównie dla Reagana; żył, uśmiechał się do swoich sekretarek, święcił dyplomatyczne triumfy, zwiedzał świat, spełniając swoje marzenia. To oni, wyklęci, musieli się ukrywać, odliczając niepewne dni do kolejnego wyjazdu głowy rodu, mającego zagwarantować im chwile szczęścia. Poświęcała je dla rodu, dla utrzymania statusu quo nazwiska, dla tradycji: tylko w przypadku tych świętości stawiała je ponad sobą samą. Wyjątek potwierdzający bolesną regułę megalomanii, łamaną teraz przez kogoś, kogo uznawała za niegodnego miana przeciwnika. Za słabeusza, który teraz trzymał ją zarówno w ramionach jak i w tym stanie potwornego rozchwiania, przedłużając męki jak między wypowiedzeniem niewybaczalnego zaklęcia a uderzeniem klątwy w bezbronne ciało.
Jej stopy wsiąkały w miękkość puszystego dywanu; wydawało się, że nie ma pod nim podłogi, że Reagan wcale nie postawił jej na ziemi, że ciągle trzyma ją w ramionach tuż ponad, w powietrzu, magicznym sposobem zabierając jej grunt spod nóg. Tak przecież było, jednym zdaniem, właściwie zbitką leciutkich słów rozchwiał cały świat, równając z podłożem każdy fundament, podtrzymujący złudną pewność kontroli. Po stokroć wolałaby już łamiące kości zderzenie z nową rzeczywistością niż ten urwany w połowie taniec, gdzie oprócz przerażenia, zalewającego ogniem paniki całe jej jestestwo, roiła się także histeryczna nadzieja. Już wiedziała, że się nie przesłyszała – wystarczyło patrzeć w oczy Reagana, by pewność jego słów chlusnęła na nią kolejną porcją żaru – lecz nie mogła w to uwierzyć. Skąd wiedział? Od kogo? Od kiedy? Te krótkie pytania odbijały się w jej głowie, koncentrując się w przebłysku megalomanii na tym, gdzie popełniła błąd, zostawiając niezabezpieczoną lukę w klątwie kłamstwa, którą mamiła męża przez tyle lat. Nie mogła jednak na razie ulec panice, musiała zacząć ograniczać straty, łagodzić, naprawiać.
Milczała o sekundę za długo a jej rozszerzone oczy zdradzały przerażenie, lecz i tak dzielnie wytrzymywała jego spojrzenie, próbując wytłumaczyć swoją reakcję świętym oburzeniem. – Reaganie, co ty mówisz, to…niedorzeczne. Podłe. I chore. Dlaczego coś takiego powiedziałeś? – zaczęła a głos drżał jej mocno, idealnie pasując zarówno do wewnętrznej eksplozji zwierzęcego wręcz strachu, jak i do odgrywanego kobiecego niepokoju. – Ty...znów próbowałeś tego, tak? – kontynuowała, podnosząc dłonie do jego twarzy, by dotknąć kontrolnie jego policzka i czoła. Tak, musiał być rozkołysany zdradliwym pazurem smoka, nie było innego wytłumaczenia, nie było innej drogi ratunku, jak uznanie słabości Reagana za motor napędowy okropnych bezeceństw, o jakie ją oskarżał.– Jaki narkotyk może szeptać ci tak okropne wizje, najdroższy? – spytała z szczerą rozpaczą, widoczną zarówno w pieszczotliwych gestach jak i rozedrganym spojrzeniu, jakim go obdarzyła na sekundę przed nagłym pocałunkiem. Drżącym, raczej troskliwym niż namiętnym. Po raz pierwszy w dorosłym życiu nie miała żadnego planu, choć nawet postawiona pod ścianą, z jednoosobowym plutonem egzekucyjnym przed sobą, próbowała wydrapać sobie drogę na wolność. – Poradzimy sobie z tym, pomogę ci – wyszeptała prosto w jego usta, cała trzęsąc się w jego uścisku, jednocześnie poruszona skalą jego problemu i pragnąca z całych sił ukoić Reagana w tych nieprawdziwych wizjach, jakie podsyłał. Najpierw swoim ciałem, potem różdżką, spoczywającą na komódce obok łóżka.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]08.03.16 12:19
Świat nie zamarł. Nie skończył się. Wielkie kolosy, na których oparta była kula ziemska dalej stały pewnie. Być może nawet Atlas po chwilowym marazmie wziął na barki ów chaos i zdecydowanie dźwigał ludzką krainę. Mlekiem i miodem płynącą. Dotychczas. Naprawdę był przekonany, że gdy wypowie te słowa, to coś się zmieni. Może wreszcie zadziała perpetuum mobile albo… pojawi się wieczny urok, na którego nie będzie już przeciwzaklęcia ani mikstury. Zapanuje wieczny porządek. Deus ex machina – tym było dla niego wypowiedzenie okrutnych słów, w które sam nie do końca dowierzał. Musiał przecież tłumaczyć ją – ich, choć Samael był mu nadzwyczaj obojętny – bo inaczej zwariowałby do reszty.
Był w stanie osądzać się surowo. Mógł się przesłyszeć, mógł oszaleć z niepokoju jak Otello i wszędzie widzieć wrogów, mógł wreszcie poddać się jakiejś zbiorowej hipnozie. Tak naprawdę Reagan Avery uwierzyłby w każde kłamstwo, bo żadne z nich byłoby tak trudne jak Prawda. Ta okazywała się naga, brzydka, zionęła ropą i miała ospę. Nigdy nie była jego boginią, ale teraz wiedział, że mu za to odpłaca w sposób najbardziej prostacki. Jako królowa zemsty dyszała mu nad głowę, wlewała podłe trucizny do ucha i przypominała, że człowiek ma tylko jeden los, a ten jego został przeklęty przez bogów. Mógł doznać katharsis, ale tylko wówczas, gdy przyzna się sam przed sobą do błędu. Przemógł się więc i wygłaszał monolog – krótki, żaden z niego wybitny retor – oczekując na pieśń końcową chóru i bóstwo, które zechce rozwiązać jego ziemskie sprawy.
Już czas, by Atlas zrzucił ze swojego karbu świat, już czas, by Atena razem z Aresem wezwali na pojedynek wiarołomnego syna, którego wielkodusznie pochowa, oddając Bogu co boskie, a sobie… Laidan. Wspaniałomyślnie jej wybaczy. Podadzą sobie dłonie i z błogosławieństwem bogini Prawdy przejdą przez życie.
Pieprzenie.
Każdy filozof i erudyta dochodził do ściany. Do chwili, gdy wszystko, co wiedział o świecie okazywało się niepraktyczne, sprzeczne z uczuciami, które właśnie pożerały jego rozsądek. Mógł rozprawiać o sprawiedliwości dziejowej, mógł szukać zemsty w pismach uczonych, ale ktoś złamał mu serce i nie zrosło się ono tylko dlatego, że potrafił to sobie racjonalnie wytłumaczyć i wykonał wolę bogów, decydując się na powiedzenie prawdy żonie.
Był w gruncie rzeczy zbyt uczciwym człowiekiem na walkę podjazdową, na manipulację i zawoalowanie groźby. To należało do Laidan – było jej konikiem, jej domeną. Kobieta po raz kolejny okazywała się puchem marnym, istotą biologiczną, której niepotrzebnie ktoś chciał dać miejsce równe mężczyźnie. Dla zaspokojenia swojej chuci była gotowa posunąć się nawet do kazirodztwa. Stać się przeklętą.
Nie rozumiał, czemu kiedykolwiek w to wątpił. Teraz czytał to z niej jak z otwartej księgi, przesuwając jedynie dłonie z talii na jej nadgarstki. Nie pozwoli jej sięgnąć po różdżkę. Jeśli będzie, połamie jej te piękne dłonie. Wyrwie nadgarstki z układu kostnego. Ułoży sobie jej kończyny przy łóżku i już na zawsze będzie jego. Ogarniał go znowu szał, kiedy jego palce dotykały jej skóry i znowu przywoływał tę chorą i zwodniczą nienawiść.
Gdyby nie kochał jej tak bardzo, to mógłby czuć tylko rozczarowanie i obrzydzenie, ale przez jego szczere i lekkomyślne zakochanie doznawał emocji tak skrajnych, że sam się w nich gubił. Miał ochotę złapać ją za włosy i bić jej gładką twarzyczką o kamienną ścianę tak długo aż spłynie z niej cała krew, a podłoga pokryje się brunatną posoką. Chciałby powiesić ją i obserwować jej sine wargi, w które zapewne wbiłby się językiem, na próżno wywołując w niej znowu życie. Był wręcz przekonany, że po każdej fali terroru i sadyzmu na jej osobie, chętnie ożywiłby ją na nowo. Nie mógł jej znieść, ale zdawał sobie sprawę, że nie może istnieć również bez niej. Paradoks, pragnąłby dla niej nieśmiertelności, by mógł krzywdzić ją wciąż i na nowo. Nigdy nie miał ogromnej wyobraźni, ale w tym wypadku nie brakowałoby mu kreatywności. Wszystko po to, by mogła czuć jego ból. Czy to nie definicja idealnego małżeństwa?
Dzielenie się wspólnym cierpieniem. Był mężczyzną, ale to, które fundowała mu jego żona, było zbyt ogromne, by mógł je udźwignąć sam. Ledwo był w stanie stać i słuchać jej słów, które podawała mu warga w wargę. Wiedział, że znowu to robi. Zwodzi go, bluźni, sprzedaje mu wizję świata, który przecież chylił się już ku upadkowi. Jeśli sam Atlas i kolosy nie odpuszczą, to Reagan zrobi wszystko sam, doprowadzając do tego, by zmieniło się wszystko.
Może odrodziło jak feniks z popiołów?
Tyle pytań, jego ręce, które z całej siły wbijały się w jej nadgarstki, powstrzymując naturalny w tej sytuacji odruch zrobienia jej krzywdy i jego głos. Cichy, skrywający więcej groźby niż jeden krzyk.
- Jak – słowo opuszczały jego usta powoli, zupełnie jak strzały, którymi chciał ją przeszyć – śmiesz mnie nadal oszukiwać? – przycisnął ją ramionami do kamiennej ściany i pochylił głowę, by uchwycić jej wzrok.
Mogła jeszcze się łudzić, że to nałóg, że nie miał najgorszego na myśli, ale postanowił rozwiać wszelkie wątpliwości.
- Nie było żadnego uzależnienia.
Maszyna poszła w ruch, może i on zamieni się w bóstwo z maszyny, o ile zdoła sobie wyrwać broczące ciemne krwią serce.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]08.03.16 17:37
Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nigdy, nawet w najgorszych chwilach w jej umyśle nie pojawiała się aż tak tragiczna wizja, ściągająca brutalnie misternie usnutą zasłonę kłamstwa, którą otuliła Reagana przed trzydziestu laty. Zamartwiała się nagłą śmiercią Samaela, rozwojem jego choroby genetycznej, upośledzeniem Julianne, swoją pozycją w szlacheckiej socjecie i upływem czasu, lecz ewentualne obnażenie prawdy nie mogło przebić się do podświadomości. Laidan była zbyt pewna siebie – zadufana, arogancka, karmiona przez lata głodnymi kawałkami o własnej nieomylności – by chociażby z rozsądku przygotować się na ewentualną klęskę. Przegrana jednak nie wchodziła w rachubę. Nie w starciu z Reaganem, tym dobrym, czułym, spokojnym mężczyzną, idącym z nią ramię w ramię przez życie, rysujące się przed nimi w ciepłych barwach. Miał przecież wszystko, o czym mógł marzyć szlachcic w jego wieku. Piękną żonę, cudowne dzieci, wnuczkę, pozycję, grono przyjaciół, szacunek społeczeństwa, rosnącą fortunę i wpływy a także wolność, pozwalającą mu opuszczać Anglię, by zasmakować egzotyki, o jakiej inni, nawet najmożniejsi arystokraci, mogli często tylko marzyć, będąc przykutymi do swoich włości. Reagan był wolny, tak samo jak Laidan a łączące ich małżeńskie kajdanki wykuto na wyjątkowo długim złotym łańcuszku. Po początkowych, żenujących – zrzucała odpowiedzialność za te głupie marzenia na młody wiek – marzeniach o przepiłowaniu go i posłaniu męża do diabła (bądź jeszcze dalej w piekielne odmęty), zaakceptowała tę więź. Podszytą obrzydzeniem, umocnioną fałszem, lecz niezbędną, by mogli utrzymać się nie tyle na powierzchni arystokratycznego oceanu, co na jego błyszczącym podium.
Dlatego nie wybierała łatwiejszej drogi. Dlatego odmawiała Samaelowi, gdy sugerował porzucenie Anglii. Dlatego kręciła głową na wizje straceńczej ucieczki w nieznane. To tutaj czuła się w domu i nawet jeśli musiała zasypiać tuż obok mężczyzny, który napawał ją odrazą i niepokojem, to mimo wszystko kładła głowę na poduszkę w swoim miejscu. Tutaj się urodziła, tutaj dała się opętać niezdrowej miłości, tutaj urodziła swoje dzieci, tutaj ciężko pracowała na swój sukces, tutaj kochała, tutaj nienawidziła, tutaj chciała żyć i chciała – w jakiejś niedookreślonej przyszłości, o jakiej starała się nie myśleć – umrzeć, by zostać pochowaną w rodzinnym grobowcu tuż obok swojego ojca. I każdego przodka najwspanialszego z rodów, o którego dobre imię dbała każdego dnia, przełykając z uśmiechem swój kielich małżeńskiej goryczy.
Przyszło się jej nim zadławić. Właśnie teraz, gdy spodziewała się tego najmniej i jej jedyne troski dotyczyły rychłego ślubu syna i uzależnienia męża. Zabawne, że to, co wydawało się największą przeszkodą, zupełnie zniknęło w ostrym świetle wypowiedzianych przez Reagana słów. Obnażających ją. Przecinających na pół. Wykręcających wnętrzności na drugą stronę. A wszystko to z tym czułym uśmiechem, z mocnymi dłońmi trzymającymi ją niemalże pieszczotliwie – gdyby nie siła nacisku, znacząca jej skórę fioletowymi kajdankami – tuż przy sobie.
Zrobiło się jej niedobrze i słabo jednocześnie a szumiące w głowie wino zupełnie zakłóciło odbiór kolejnych zdań, przekształcając je w niemalże fizyczne ciosy. Uderzał ją prosto w splot słoneczny, pozbawiając tchu w najbardziej brutalny sposób, choć przecież oddychała spokojnie, powoli, jak we śnie. Lub raczej najgorszym koszmarze, którego scenariusza nie przewidziała i teraz poruszała się w tym odmiennym, strasznym świecie po omacku. Bez jakiegokolwiek planu, bo Reagan oślepł na czułość: paradoksalnie widziała w jego rozszerzonych źrenicach ogień, taki sam, jaki rozpościerał się w jej wnętrzu szatańską pożogą. Dłuższe zwodzenie i głaskanie jego twarzy drżącymi dłońmi byłoby głupotą, zrozumiała to w momencie, w którym mało delikatnie przyciskał ją do ściany, zamykając jedyną drogę ucieczki. I tą fizyczną, w stronę łóżka oraz różdżki – wtedy też była bezbronna – i tą manipulacyjną, gdy chciała ukoić go sobą i dać mu szansę trzykrotnego zaprzeczenia. Też nie chciał tej prawdy: fałsz utrzymywał ich w spokojnej, dostatniej homeostazie, wszyscy żyli długo i szczęśliwie…aż do czasu niemalże religijnego odsłonięcia.
Po raz pierwszy uciekła wzrokiem od jego natarczywego spojrzenia, okazując słabość czystego, kobiecego strachu. Nawet nie o siebie, nie o to, co stanie się zaraz z jej boleśnie ściskanymi nadgarstkami i plecami, opartymi o chropowatą ścianę: bała się poznać prawdę, tą okropną cnotę, jaką Reagan wyciągał między nich niczym obrzydliwe, schorowane dziecko z wykręconymi odnóżami, do tej pory chowane w wilgotnej piwnicy, by nie hańbiło rodu. Gardło Laidan zacisnęło się ponownie a jej kolejny oddech był już szybszy, opuszczał jej spierzchnięte usta z niepokojącym świstem.
Skąd wiedział? Kiedy byli nieostrożni? Przed wyjazdem, to musiało być przed jego zbawiennym wyjazdem, ale…kiedy? I dlaczego Reagan wyrzucał z siebie tę przeklętą prawdę akurat teraz? Gdzie popełniła błąd, gdzie wykazała się nieostrożnością, kto…to nie mógł być Soren – ciągle przecież żył i chodził po świecie z tymi swoimi pełnymi ustami, żywcem skopiowanymi z podobizny Laidan – i to nie mogła być Allison, która kochała Reagana za mocno, by zranić go w ten sposób. I by zniszczyć cały ład, pozwalający im budzić się każdego kolejnego dnia chwały. Więc…to musiała być jej wina i właśnie to gorące zderzenie z własną nieidealnością przeważyło szalę, sprawiając, że Lai szarpnęła się w uścisku Reagana dość gwałtownie, spazmatycznie próbując nabrać powietrza. Byleby uniknąć jego wzroku, choć przecież kręciła powoli głową w geście zaprzeczenia. Niemej niezgody na to, co miało się wydarzyć i co się już działo na jej oczach. Drżące usta układały się w próbę zwerbalizowania myśli – wydukania żałosnego to nie tak, jak myślisz, kochanie – lecz spomiędzy warg nie wydostał się żaden dźwięk oprócz świstu z trudem chwytanego powietrza.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]09.03.16 12:28

Bolało. Tak po prostu, po ludzku, w sposób najbardziej obezwładniający i przynoszący spustoszenie. Mówili, że cierpienie uszlachetnia, ale Reagan mógł uznać to za podłe kłamstwo i lichą wymówkę, którą zwykle wkładano do głowy pokonanym. Byle tylko znaleźć znieczulenie i nadzieję, która miała pomóc podnieść na równe nogi. By nigdy potem nie dać się zwyciężyć nikomu. Niesamowite, że ludzki organizm jest gotowy na takie wyzwanie. Na to, by regenerować się z uczuć, które dotychczas wydawały się mrzonką.
Nie był ślepcem, owszem. Wiedział, że ludzie przeżywają tragedie tak wielkie, że zapiera dech w piersiach i pojawia się brak słów, ale uważał się za dziecko szczęścia. Za stoika, dla którego nie było możliwości utraty woli przetrwania. Świat mógł się zwalić, skurczyć do zawiedzionych planów i nadziei, ale był przekonany, że wyszedłby z tego obronną ręką, będąc osobą, którą niewiele mogło poruszyć. Może i to było dziecięce i megalomańskie przekonanie, ale stąpał po ziemi wystarczająco długo, by mieć do niego stuprocentowe prawo.
Nie czuł się niezłomny. On właśnie taki był i wszelkie rysy zdarzeń z przeszłości zacierały się gładko na jego dojrzałym już obliczu. Był panem swoich reakcji – zawsze wyważonych i zgodnych z czarodziejskim protokołem dyplomatycznym. Tam, gdzie wszyscy czarodzieje tracili głowę (a zdarzało się, że także dosłownie), on swoją zadzierał do góry, imponując spokojem i równowagą. Niczego nie brał osobiście. Zdawał sobie sprawę, że emocje zawsze zacierają obraz, więc wyzbył się ich dla dobra wspólnoty. Praca była mu domem i ona zdefiniowała na nowo jego charakter. Który hartował się w sprawach na ostrzu noża – różdżki – i dzięki temu był on niezłomny. Musiał zachować zimną krew, więc nie pozwalał już jej się burzyć.
Nawet pozamałżeńskie romanse – które powinny wywoływać ogień w lędźwiach – traktował z chłodną logiką. Pozwalał sobie na nie, by być lepszym małżonkiem. Ta ofiara z jego strony i jednocześnie zadośćuczynienie za niezbyt ciepłe relacje z żoną pomagały mu przetrwać lata ogromnego kryzysu. Dzięki temu nigdy nie stracił poczucia obowiązku i mógł spojrzeć w lustro, nie czując obrzydliwych wyrzutów sumienia.
Wiedział, że jego moralność jest relatywna, że kieruje się własną (może nie do końca prawidłową) logiką, ale wierzył w swój osąd sytuacji i dzięki temu pozostawał człowiekiem niezmiennym. Trudno było go podejść, zaszantażować, zniszczyć. Jego emocje były dla wielu niewidoczne, on sam powoli zaczynał wątpić w ich istnienie. W dyskusjach na szczytach czarodziejskiej socjety kierował się jedynie racjonalnymi argumentami i tym potrafił wygrać niejedno niebezpieczne spotkanie. Był dla siebie samym bogiem, który chylił głowę tylko dla jednej osoby.
I ona, ta połówka platońskiego granatu wiodła go teraz do zguby. Wskazywała na labirynt uczuć tak ambiwalentnych i tak intensywnych, że nie musiał już spotykać Minotaura. Nie umiał uciec z tej drogi potępienia, Laidan, zresztą, nie zamierzała wskazywać mu drogi do wyjścia. Mógł jedynie załamać ręce i odczuć całym sobą ten ból, który niegdyś wydawał mu się tylko fantasmagorią ludzi słabszych.
Tych przeklętych, emocjonalnych głupców, do którego grona został właśnie zaproszony. Po przekroczeniu progu stawał się człowiekiem. Nie potworem, przed którym zamykano drzwi domostw. On stał się jednym z domowników, ze wszystkimi przywarami i tym rozrywającym bólem, który został mu ofiarowany pro bono.
Z rąk kobiety, która była mu droższą ponad własne życie.
Nadal nie wykonywał żadnego ruchu. Zastygł w oczekiwaniu na tłumaczenia, na śmiech, który znowu każe mu uciec zza świętej zasłony. Tylko nieliczni mogli oglądać Boga w tej postaci, a on zamiast lękać się jego majestatu wkroczył pewnie za próg, zostając w galerii na tyle długo, by wysłuchać słów żony do końca. Przyniosły mu tylko niewyobrażalny ból psychiczny, które teraz jeszcze pulsował mu w skroni, uświadamiając mu, że był megalomańskim durniem, skoro myślał, że uda przejść się mu przez życie w aurze stoickiego spokoju i równowagi psychicznej.
Dobre sobie, odtrącił Laidan, popychając ją na ścianę.
- To obrzydliwe. I chore. Jesteś niewyżytą suką – nie był już dżentelmenem, który miarkował słowa. Był oszalałym z zazdrości mężczyzną, który sięgał po różdżkę i kierował ją w stronę żony, choć zanim wykonał nią jakikolwiek ruch, złapał ją za ramiona i potrząsnął, próbując przestarzałych metod.
Nie interesowało go to, że się dusi. Właściwie miał nadzieję, że ta klątwa wyjdzie im na dobre i Laidan zejdzie elegancko – zawsze miała tyle klasy – z tego świata, zostawiając go z rolą wdowca do odegrania.
- Powiedz mi DLACZEGO – już krzyczał, łapiąc oddech w swoje rozszalałe z bólu płuca. Nawet oddech sprawiał mu niesamowitą przykrość, bo z każdą chwilą jego świadomości docierało do niego, że jego żona okazała się podłą suką, którą na dodatek należało leczyć psychiatrycznie. Paradoksem było, że jednym ze znanych mu psychiatrów był ich syn i jej kochanek. Bał się, że na skutek tego wszystkiego zaraz wybuchnie histerycznym śmiechem, a potem przy tym samym rechocie swojej rozdygotanej psychiki zacznie rozbierać ją – z ubrań, biżuterii, wreszcie ze skóry.
Była złą marą, którą teraz należało zniszczyć. Była jego przekleństwem. Jedyną osobą, która wywoływała u niego tysiące uczuć. One wszystkie pchały go do przodu, gdy znowu popychał ją na kolana – deja vu (?) – czując, że musi poznać prawdę do końca. Trucizna musiała zostać zaaplikowana. Musiała poczynić największe szkody i był przekonany, że potem już nie będzie niczego.
Zniszczyła go własna pewność siebie.
- Mogłaś mieć każdego, mogłaś mieć wszystko. Miałaś wszystko, mieliśmy… Ale chciałaś to zniszczyć! – krzyczał, łapiąc ją za ramiona i przyciskając jej kolana do dywanu. – Z nim?! Z tym… Żałuję, że jest moim synem. Zawsze ubolewałem, że go nie zamordowałem, gdy był jeszcze w kołysce! – cedził tylko sobie znane prawdy, czując, że jeśli nie powie tego teraz, to zabierze tę tajemnicę do grobu. – Jest zakałą rodu, a ty mu w tym pomagasz, dając się mu pierdolić! – wrzasnął głośno i wulgarnie, wbijając różdżkę niemal w jej tętnicę, choć drewno nie przebiło skóry.
Jeszcze nie, czekał na odpowiedź.
Na swoją Laidan, która już mogła tylko odliczać minuty do końca.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]09.03.16 16:30
- Dalej to mamy, Reaganie - wychrypiała pomiędzy świszczącymi oddechami, a na końcu tego krótkiego wyznania nie znalazł się żaden pytajnik, żadne dźwiękowe zaokrąglenie błagania o to, by potwierdził jej słowa, by dał im - jej? - szansę na wyprostowanie ścieżek labiryntu moralności, w jakim chowała do tej pory największą tajemnicę. Równie groźną i wzbudzającą obrzydzenie, co mitologiczny potwór, łaskawie ukryty przed wzrokiem śmiertelników. Musiała dalej grać, z tym, że została brutalnie wepchnięta na scenę nieznanej sztuki, nie wiedząc nawet, kogo ma przedstawić i jakich środków użyć, by widzowie – a właściwie jeden widz, wyjątkowo czujny i uważny dzięki swojemu osamotnieniu na opustoszałej widowni – dali się porwać teatralnej ułudzie. By uwierzyli w to, że Laidan w koronie na głowie, panująca nad każdym najdrobniejszym elementem swojego życia, tak łatwo przemieniła się w Laidan na kolanach, z trudem łapiącą oddech i zbierającą histeryczne myśli w jedną chaotyczną całość. – Dalej mamy siebie, mamy to, co zbudowaliśmy przez te wszystkie lata – kontynuowała cicho, ledwie poruszając drżącymi ustami, łapczywie łapiącymi kolejne urywane porcje powietrza, jednak oprócz fizycznych oznak poruszenia i zapowiedzi potężnego ataku duszności jej słowa brzmiały logicznie, pewnie, okraszone wybijającą się nutką bolesnej rozpaczy. Dzieliła przecież jego cierpienie, parujące z ciała Reagana jakąś radioaktywną mgłą, przeszywającą Laidan aż do kości nieprzyjemnym chłodem. Wcale nie mrożącym myśli w łatwe do przeliczenia kostki lodu: każdy pomysł na wyjście z zacieśniających się wokół niej czterech ścian sypialni od razu się roztapiał. Miała wyrwać się i biec po różdżkę? Spróbować błagać go o wybaczenie? Radosnym śmiechem zbagatelizować największą tragedię ich życia? Mimo emocjonalnego rozedrgania, gwarantującego jej szybki pobyt na oddziale zamkniętym, nie była głupia. Świat wywrócił się do góry nogami i mogła albo umrzeć w wyrafinowanych torturach albo przystosować się do nowych zasad. Jeszcze niespisanych, niejasnych i rozmytych, bo dyktowanych nie przez nią. Jej pielęgnowana i dopieszczana marionetka wyrwała się lalkarzowi a jej poplątane sznurki zaciskały się coraz mocniej na szyi Laidan. Zwłaszcza w momencie, gdy jej plecy uderzyły o ścianę a mocne dłonie Reagana zacisnęły się na jej ramionach, potrząsając nią jak porcelanową, nakręcaną zabawką, która uległa dziwnej awarii. Zadziwiające, jak szybko zwykła, prosta, odwieczna prawda potrafiła odwrócić bieg wydarzeń i zamienić rolami reżysera z drugoplanowym aktorem. Nie miała już żadnej władzy, nie mogła dopisywać didaskaliów, nie znała dialogów na trzy sceny do przodu, nie decydowała o pojawieniu się bądź nie Reagana w kolejnej scenie – stała teraz na niej sama, w mętnym blasku świec, odbijających się groźnymi płomieniami w jego oczach.
Bała się tego wzroku. Bała się tego, co miało zaraz nastąpić, lecz jej myśli nie wracały ani do opiekuńczych ramion ojca ani do pewnego uścisku Samaela. Była tutaj sama i sama musiała stawić czoła najgorszemu koszmarowi. Wiedziała, że paradoksalnie będącego potworną marą i dla jej męża. Nie triumfował, nie splunął jej w twarz z pogardą a jego oczy nie błyszczały chorobliwym zwycięstwem. Czuła jego ból, nawet jeśli pozostawał skryty głęboko pod rozpaczliwymi wyrzutami, wściekłością i agresją, z jaką znów popychał ją na kolana. Bez zmysłowej gry wstępnej, raczej jak do egzekucji. Dopiero teraz przed oczami mignęła mu jego różdżka, szybko przyciśnięta do jej szyi, szarpiąca tę część loków, które wyrwały się spod księżycowej spinki. Dalej miała na sobie suknie, zjeżdżającą jej teraz niepokojąco nisko z odkrytych ramion – praktycznie nic nie zmieniło się w ciągu tych paraliżujących sekund (minut?), gdy została zepchnięta do piekielnych czeluści. Ze zwierzęcym uporem próbując się z nich wydostać, nawet jeśli miałoby to kosztować ją godność. I połamane paznokcie, rozpaczliwie chwytające się każdej szansy na uchwycenie jakiejś liny prawdopodobieństwa, mogącej wyprowadzić ją z lepkiego półmroku. Błądziła przecież po omacku, nie wiedząc, czy za sekundę Reagan nie pozbawi jej głowy. Wiedziała już przecież, że jest zdolny do każdego okropieństwa, a nigdy wcześniej nie widziała go w stanie takiego rozchwiania. On jej też; mogli więc śledzić się spojrzeniami pełnymi bólu i przerażenia, na nowo odkrywając w sobie tę obrzydliwą szczerość, zdzierającą z ich twarzy maski, do których przywykli.
- To…to był błąd, jednorazowy błąd, po prostu ja… - zaczęła chaotycznie po chwili napiętego milczenia, gdy różdżka wbijała się w jej szyję a płuca z trudem przyjmowały kolejne porcje zatrutego powietrza. Niezdrowe rumieńce rozkwitły na jej dekolcie i twarzy a drżące dłonie odruchowo przycisnęły się do szyi, jakby jakimś cudem mogłoby to pomóc w swobodniejszym złapaniu oddechu. W lepszej prezentacji swoich win. W wytrzymaniu obelg i wrzasków. W histerycznej próbie przywrócenia ładu tej nowej, okropnej rzeczywistości, nie będącej już pod jej batutą. – Ja…się zagubiłam, ale proszę, pozwól mi to naprawić, pozwól mi cię odzyskać – wyjąkała rozpaczliwie, błagalnie, uderzając w nuty, jakich nigdy jeszcze nie wykorzystywała, a łzy pociekły po jej twarzy, zamykając drogę do jakiejkolwiek kontynuacji wypowiedzi. Z trudem tłumiła szloch, i tak przedzierający się przez zaciśnięte usta razem z coraz płytszym oddechem. Spojrzenie załzawionych oczu powróciło jednak do górującego nad nią Reagana. Czyż nie taką właśnie chciał ją widzieć? Bierną, zniszczoną, podległą, klęczącą przed nim w stanie skrajnej rozpaczy? Przez zalane ciałem przerażenie przemknął wstrząs obrzydzenia. Do niego, do siebie samej, do tego, co musiała robić, by nie dać się udusić wyciągniętej na światło dzienne prawdzie. Najchętniej wyrwałaby mu różdżkę, przez szaloną sekundę rozważała nawet takie rozwiązanie, lecz zamiast tego oderwała dłoń od swojego gardła, sięgając nią – drżącą, delikatną, rozgrzaną od paniki duszącego się organizmu – w kierunku jego palców. W geście żebraczki, geście, którego przesłanie plugawiło Laidan do reszty. Nie miała jednak innego wyjścia, co czyniło tę mękę jeszcze boleśniejszą.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]09.03.16 20:30
Kłamała. Znowu opowiadała mu baśnie tonem zatroskanej mamy – czyżby doświadczenie łóżkowe z Samaelem tak bardzo procentowało (?) – której synek nie chce jeszcze spać. Mamiła go ciepłym mlekiem, bezpieczeństwem, nawet potworami pod łóżkiem (co z reputacją, jego pracą, życiem w Anglii), a on nadal patrzył na nią okrągłymi oczami dziecka, które nie chce zapomnieć o chwilowej traumie. To nic takiego, zaledwie drzazga w palcu, paproch, który wpadł do oka i wywołał ogromne łzawienie i chwilowy ból. To wszystko mogło jeszcze stać się przeszłością, historią, z której oboje będą się śmiać.
Miewali przecież dobre chwile. Nie mogła skazywać ich całego małżeństwa na porażkę. Wśród lat bywały te chude i te bardziej tłuste. Mimo wszystko trzymali się razem, drwiąc ze społecznego przyzwolenia na rozpad czarodziejskich związków. Im przez całe trzydzieści lat taki niedorzeczny pomysł nie przyszedł do głowy – czyżby, Reagan (?) – i mogli tylko sobie pogratulować. Tak, wierzył w tamto i żyli długo i szczęśliwie, które opowiadała mu codziennie przed zaśnięciem. Niezależnie od tego, czy trzymał w ramionach ją czy kogokolwiek innego, to był święcie przekonany, że to jego żona będzie żegnać się z nim w chwili jego śmierci. Jeśli wówczas miałby czegokolwiek żałować, to tylko tego, że ją opuszcza. Uwielbiał przygody, podróże i jedynym sentymentalnym wyskokiem z jego strony było właśnie uzależnienie od Laidan. To ono sprawiało, że zawsze powracał do rodzinnego domu.
I to ono teraz sprawiało, że bardzo chciał wierzyć w jej historie. Dużo by dał, żeby grała bardziej przekonująco albo zatroszczyła się o odpowiednie rekwizyty, tak, by mógł już do reszty dać się uwieść jej szeptom do uszka. O związku, który najwyraźniej już od dawna dogorywał i o miłości, której nie było. Wykreował ją sobie sam, wyciął z ogólnodostępnych szablonów i wpasował w nią swoją jakże nieszczęśliwą żonę. Musiał być kiepskim mężem i przynosić jej tylko ból. A przecież się, kurwa, starał.
Nie myślał już racjonalnie. Właściwie cały Avery znikał pod płaszczem emocji, które przypominały mu bestie na łańcuchu, psy, które wgryzały się w całe jego ciało. Dziurawiły odporną dotąd skórę i dobierały się do mięsa. Potem zostawiały ogołocone kości. Tak się właśnie czuł i jej słowa wcale mu w tym nie pomagały, a przecież czekał chciwie na to, co usłyszy.
Mógł obstawiać jaką drogę wybierze i czym będzie go poić, ale nie mógł doczekać się jej interpretacji faktów. Laidan nigdy nie była idiotką i w ciągu tych lat często za to dziękował. Mógł trafić gorzej. Zdrada z synem była niczym w porównaniu z życiem pod jednym dachem z kretynką. Nie wiedział, jakim cudem zniesie kazirodztwo, ale głupią dziewuchę wykończyłby klątwą od razu. Miał jakieś granice wytrzymałości.
Mało brakowało, a zacząłby się modlić, by jego żona nie okazała się teraz osobą pozbawioną rozumu i spróbowała rozegrać to mądrze. Nie chodziło o to, że chciał jej uwierzyć. Pozbył się już złudzeń dawno temu, ale bardzo pragnął, by przynajmniej się postarała i nie karmiła go frazesami.
Chętnie poznałby jej prawdziwą motywację, ale wówczas był przekonany, że po wszystkim nie ostałaby się żadna tkanka z jej ciała. Zrobiłby wszystko, aby jego żona, ta cudowna kobieta i matka zniknęła w niebycie, nie zasługując nawet na uczciwy pogrzeb. Dlatego nie zamierzał jej pozwalać na szczerość.
Ta pojawiła się w ich życiu tylko raz – o ten jeden za dużo – i zrujnowała wszystko, co było dobre i piękne. Właściwe. Zamiast tego stąpali po cmentarzu, na którym ktoś zakopał ich specyficzną więź. Wiedział, że nie są idealni, ale wydawało mu się, że przez te wszystkie lata wypracowali rodzaj symbiozy, która pomagała im przetrwać najgorsze burze. A teraz… Niech jej ziemia lekką będzie.
Stali się wrogami, którzy wbijali sobie różdżkę w gardło i patrzyli na siebie nienawistnie. Czuł do samego siebie obrzydzenie, że posuwał się do takich kroków, że zmuszał matkę swoich dzieci do klęczenia przed nim i do najświętszej ofiary z ciała, a jednocześnie pragnął nadal ją karcić za to, co zrobiła.
I co usiłowała nieudolnie wytłumaczyć, sięgając po wyrafinowany repertuar. Nie, nie sądził, że duszności to element gry. Dobrze wiedział, że i jej zapadł się grunt pod nogami – więc może przy okazji płuco (?) – i że musi łapać oddech przed najtrudniejszą rozgrywką z dotychczasowych. Mogła opowiadać o tym romansie jako o jednorazowym incydencie, ale Reagan był już zbyt przytomny, by w to uwierzyć.
Żadne słowo jednak nie wyszło z jego ust. Nie skalał się bluźnierstwem, choć musiała zauważyć, że ręka na jego różdżce zadrżała i znowu zaczął obawiać się, że skapituluje. To nadal była jego żona, a on umiał przebaczać. Ona zrobiła to dla niego. Wiedział, że wykorzystuje jego słabość, że wciska mu do głowy fałszywy obraz tej relacji, a mimo to nie zaprzeczył ani nie odsunął jej od siebie, gdy podała mu drobną dłoń.
Naprawić. Wielka szkoda, że był pragmatycznym mężczyzną, który zwykle zepsute rzeczy wyrzucał bądź podpalał. Nie mogła o tym wiedzieć, nie teraz, gdy pewnie trzymał jej rękę i bardzo wielkodusznie podnosił z kolan, dając Laidan czas na zaczerpnięcie oddechu. Jednego, może pięciu, wszystko leżało w jej drobnych palcach, które muskały jego skórę, przypominając mu, że kiedyś bardzo kochał tę kobietę.



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]10.03.16 18:36
Wplotła swoje drżące palce w jego, pewne i szorstkie, w tym absolutnie żałosnym geście osoby słabej i pokonanej, składającej z religijną wdzięcznością hołd lenny swojemu panu, który skorzystał z prawa łaski i darował życie. Swojej podwładnej, swojej niewolnicy, swojemu ulubionemu szczenięciu z rasowego miotu, które zagryzło ukochane przez niego łabędzie, ale i tak zostało mu to wybaczone, chociaż niezapomniane? Jeszcze nie wiedziała, jak te rozmyte metafory bliskie są prawdy, od teraz rządzącej odwróconą rzeczywistością, gdzie to ona spoglądała na świat nie tylko z kolan, lecz i z perspektywy osoby pozbawionej mocy decyzyjnej. I dostępu do zrozumienia podstawowych praw, rządzących odmienną grawitacją. Reagan rozdawał karty, Reagan decydował, Reagan mógł przyciskać różdżkę do jej szyi, Reagan mógł pomóc jej wstać lub ponownie popchnąć ją na kolana, łamiąc przy okazji palce jej wyciągniętej w proszącym geście dłoni. Nawet prawda nie bolała Laidan tak bardzo, jak to potworne upodlenie i zepchnięcie z boskiego tronu prosto do rynsztoka. Co z tego, że miała na sobie drogą suknię i klęczała na dywanie sprowadzanym prosto z krajów arabskich: jej miejsce władcy zajął uzurpator. Zbyt szybko. Zbyt łatwo.
Gdyby tylko potrafiła zachować zimną krew. Gdyby tylko miała wystarczająco dużo siły, by zerwać się z kolan i wyrwać mu różdżkę. Gdyby tylko nie była przekonana, że jej życie i jej szczęście jest dużo mniej warte od rodu. Ciągle poddawała się kaskadzie tych samych wątpliwości, skonfrontowanych z wpojonymi jej zasadami, silniejszymi od najprymitywniejszego instynktu przetrwania. Ona mogła, ba, musiała się poświęcić, by ochronić coś ważniejszego od jednostki. Zwłaszcza, jeśli ciemne chmury, zbierające się nad zamkiem w Ludlow, zostały tu przyzwane z jej winy. Nie miała pojęcia, co wiedział Reagan i jakim cudem chirurgiczna precyzja w dyskretnym planowaniu matczynych spotkań zawiodła, lecz nie nad tym się teraz zastanawiała, chwiejnie wstając z kolan. Przy jego pomocy. Dłoń męża była zimna, tak samo jak spojrzenie, paradoksalnie roziskrzone jakimś wewnętrznym żarem, wzbudzającym w niej skrajny niepokój, osiadający na jej ciele lepką, niewidoczną pajęczyną. Nogi trzęsły się w kolanach i mocniej zacisnęła drobne palce na jego mocnej dłoni, opierając się plecami o chłodną ścianę. Asekuracyjnie. Dla stabilności i unormowania oddechu, już nie tak świszczącego jak przed chwilą, choć ciągle nieregularnego i słabego, jakby właśnie wróciła z męczącej konnej przejażdżki, cała zlana zimnym potem, z bolesnymi skurczami mięśni i niezdrowym rumieńcem, barwiącym jej twarz i szyję ukochanym szkarłatem. Chciałaby widzieć w takim stanie Reagana, pewna, że wystarczyłby jeden ruch, by móc na zawsze pozbyć się problemu, lecz…to nie było rozwiązanie na teraz a jedyna krew, jaka mogła zostać przelana, by choć odrobinę złagodzić tę tragedię, musiała należeć do niej. Podskórnie wiedziała to już od pierwszego zdania, rzucającego ostre światło na jej grzechy. Zrobienie krzywdy Reaganowi byłoby skrajną głupotą, a jedynym dobrym wyjściem, dającym choć minimalne szanse na powrót do normalności – poświęcenie siebie samej.
Nie przyszło jej to z łatwością, choć przecież od bolesnego rozdarcia świata na pół minęła zaledwie chwila, kilka mrugnięć powiek, kilka krzyków, brzęczących jeszcze nieprzyjemnym echem w kamiennej sypialni, a nowa rola już została jej narzucona. Została wepchnięta na zgniłe deski spalonego teatru małżeństwa bez żadnej próby generalnej, w dodatku z partnerem, który najchętniej wbiłby jej nóż w plecy. Musiała być czujna; wystarczył jeden fałszywy krok i to, co w tej chwili wydawało się tragedią i końcem świata, zasłużyłoby raczej na miano wyjątkowo przyjemnego wieczoru. Dwójka kochających się osób, mąż i żona, świętujący udany wernisaż w zaciszu przytulnej sypialni. Tak było i tak miało być. Jakby słowa klątwy nigdy nie padły z ust Reagana.
Nie śmiała ich całować, jeszcze nie teraz, choć odsunęła się już od ściany, tylko mocniej ściskając dłoń mężczyzny. Jej gesty mieściły się gdzieś pomiędzy zmysłową zachętą a prośbą, gdy powoli przesuwała palcem z obrączką po jego klatce piersiowej, nagle odwracając się do niego plecami, by pociągnąć go w stronę łóżka. Tylko w tej sekundzie mogła pozwolić sobie na grymas rozpaczy a łzy na nowo popłynęły z jej oczu, lecz gdy chwilę potem znów spoglądała prosto w jego poszarzałą twarz, jej usta wyginały się w słabym, błagalnym uśmiechu a jedynym śladem wewnętrznej śmierci były wilgotne ścieżki łez na bladej twarzy.
Ruszył za nią, nie odepchnął jej, nie wykręcił dłoni, którymi rozpinała jego koszulę, nie złamał ręki, którą odkładała jego różdżkę na stolik obok, nie splunął jej w twarz, gdy powoli całowała jego szyję. Jeśli miała złożyć ofiarę z samej siebie, chciała to zrobić z własnej woli, nawet jeśli było to tylko głupiutką ułudą, jaką fabrykowała, by nie zwymiotować z przerażenia i obrzydzenia. Zamiast tego prezentowała wyważone gesty, drżące jednak od emocji, których mimo starań nie potrafiła ukryć. Nawet ofiarowanie Reaganowi swojej nagości – delikatnie odpięła zatrzask sukni, spływającej z jej ciała w mgnieniu oka – próbowała rozegrać w głowie na swoją korzyść, ślepa na doświadczenie płynące z historii. I tak była jego własnością, teraz bardziej niż kiedykolwiek, nawet jeśli zamykała oczy niczym mała dziewczynka, pewna, że gdy ponownie je otworzy, wszystkie potwory z czarodziejskich baśni okażą się ułudą.
- Proszę – wyszeptała cicho, stając przed nim tuż przy krawędzi ich małżeńskiego łóżka, ciągle trzymając go za rękę, drugą kładąc na mostku. Czuła bicie jego serca i drżenie napiętych mięśni, zwiastujących…kolejne uderzenie? Wybaczający pocałunek? Nie liczyła na ułaskawienie, ale nie widziała innego wyjścia a nawet to, które wybrała – chwilowe ukojenie, podarowanie mu tego, czego zawsze mu skąpiła i co wywoływało u niej gwałtowny sprzeciw – rozmazywało się w panicznym strachu, że ją odtrąci. Potrzebowała czasu, by ułożyć plan na chociażby najbliższą dobę, potrzebowała bliskości, by poczuć, że ma jakąkolwiek podstawę – nawet jeśli miało być nią złamane serce Reagana i bolesna ofiara z własnego ciała. Może i zasługiwała na miano prostytutki, lecz w tej krótkiej chwili, w której przesuwała ich splecioną dłoń na własną pierś, potrafiła zrozumieć każdą kobietę upadłą, która zrobiłaby wszystko, żeby przetrwać.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]12.03.16 15:34
Ta mała dłoń symbolizowała wszystko to, co racjonalny umysł Reagana odrzucał. Był wszak człowiekiem rozsądnym i nie poddawał się tak łatwo wszystkim romantycznym podszeptom ludzi wokół. Pamiętał, że nie odczuł niczego, gdy po raz pierwszy jego potężne palce muskały jej nadgarstek. Wiedział, że ta kobieta zostanie kiedyś jego żoną i że należy jej się cześć, ale jego odczucia miały się nijak do potężnej siły uczucia, które miało się pojawić z biegiem lat.
Nie było burzy, potopu, nic nie wskazywało na to, że mają kiedykolwiek nastąpić. Mógł śmiać się prosto w twarz ludziom, którzy przemawiali w imieniu zakochanych i odurzonych potężną gorączką zmysłów. Reagan sądził, że ulegli oni zbiorowej histerii i przez pierwsze lata małżeństwa nie zmieniało się nic w jego poglądzie. Musiał wierzyć, że kiedyś ją pokocha, ale brak uczuć do żony mu wcale nie przeszkadzał. Liczył się wzajemny szacunek i przyjaźń, która pomagała im przetrwać szarą codzienność.
A potem niepostrzeżenie zwariował na jej punkcie i Laidan stała się treścią owych szarych dni, których nigdy nie było mało. Bez fajerwerków, utraty zmysłów, ot, wkroczyła cicho w jego umysł, zaczęła sączyć w nim truciznę i nim się spostrzegł, mógł stwierdzić, że jest odporny na jakikolwiek rozsądek, jeśli sytuacja dotyczyła jej.
Teraz, gdy już otrzeźwiał, nie mógł zrozumieć, dlaczego przez tyle lat pozostawał człowiekiem ślepym. Zapewne wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na oczywistą prawdę. Ludzie - może i ich dzieci - zauważali subtelną grę namiętności między matką i synem pierworodnym, a Reagan (człowiek przenikliwy i szalenie przewidujący, jeśli chodzi o politykę) stał się pionkiem w wielkiej rozgrywce szachowej Królem był Samael, to z jego powodu Laidan była gotowa kruszyć kopie i wzniecać ogień rewolucji. Pożoga ogarnęła już wszystkich, co zupełnie jej nie przeszkadzało. Liczyła się tylko ochrona syna, który rościł sobie prawa do ich rodziny. Avery był zbytnio ostrożny, by pozwolić mu na dalsze ruchy. Wiedział, że jest w stanie poświęcić nawet ukochaną - czyżby (?) - żonę, by jego ród nie spłonął w ferworze walki o jedyną słuszną miłość.
Może i oni byli ludźmi lekkomyślnymi, ba, zwierzętami, dla których chuć była ważniejsza niż racjonalne myślenie, ale owa gorączka nie trawiła Reagana. Po ostatniej walce z samym sobą wiedział, że musi zachować zmysły, że chora i zapalczywa zazdrość nie mogą przesłonić mu najważniejszego. Ta świadomość pomogła mu powrócić teraz do swojej osobowości, która nagle zamieniła się miejscami z rozchwianym i niepewnym siebie młodzieńcem w okresie dojrzewania.
Pragnącym jedynie tego, by najpiękniejsza dziewczyna na świecie właśnie jego wybrała. Brzydził się siebie w tym momencie, mógł jedynie zapłakać rzewnymi łzami nad swoim kalectwem. Owa kobieta miała przecież już niemal pięćdziesiąt lat, spędził z nią lata i bywał wiarołomnym prostakiem, a nadal stanowiła treść jego życia i do znudzenia pragnął chorobliwie uwierzyć w to, ze zaciśnięcie palców dłoni na jego nadgarstku oznacza wybór, jaki dokonała Laidan.
Nie była przecież zakochaną idiotką. Wiedziała, że naraża całe swoje dotychczasowe życie prywatne i zawodowe, a mimo to podjęła ryzyko. To sprawiło, że przestał czuć w stosunku do niej jakiekolwiek skrupuły. Musiał posunąć się do ostateczności. Odrzucił szacunek, którym dotychczas ją karmił i który najwyraźniej rozkołysał jej poczucie moralności do cna. Nienawidził siebie za to, że dał się tak łatwo jej omamić i że teraz odczuwał coś w rodzaju rozczulenia, gdy unosił ją z kolan i darował wszystkie grzechy, dając się zaciągnąć do łóżka. Tylko osoba skrajnie nieodpowiedzialna i głupia mogłaby wierzyć, że winy zostały darowane i że między nimi dojdzie do pogodzenia. Wiedział, że jego żona taka nie jest i że próbuje wykupić sobie czas na odwrót i rozpoczęcie na nowo wojny podjazdowej.
Pozwalał jej na to łaskawie, nie wiedząc, czy to genialne posunięcie taktyka z jego strony czy może ostatnie pożegnanie z wszelką uczuciowością z jego strony. Mógł tego pożałować, ba, sądził, że na pewno będzie wyrzucał sobie tę noc, ale łaskawie pozwolił jej na delikatne pieszczoty, dopiero po dłuższej chwili przewracając swoją umiłowaną żonę (a może już zdradliwą) sukę na brzuch, by wbijać się w nią bez patrzenia w jej oczy i bez romantyzmu, który pogrzebali, gdy już znali prawdę.
Oczyszczającą? Czuł, że to dopiero początek, ale wielkiej zagłady, która wybrzmiewała słabym aktem w jego wykonaniu. Nie epilogiem, ten był zaledwie nakreślony i miał przynieść katharsis. To rozdanie kart sprawiało mu ogromny niesmak, ale był jedynie bardzo nieprzytomnym z gniewu i żądzy mężczyzną, który usilnie pragnął dać do zrozumienia kobiecie, którą kocha...ł, że jest tylko jego i że żadna zdrada odtąd nie wchodzi w grę.
Dlatego ją pieprzył, zniewalał, nie pozwalał zasnąć przez całą noc, choć nie mogła już liczyć na to, że pozwoli spojrzeć jej sobie w oczy czy dać się pocałować. Zbyt mocno się nią brzydził i za bardzo raziło go to, że w jej spojrzeniu nie widział już grama ułudnej miłości. Tylko nienawiść, która może i była uczuciem, ale nie była adekwatna do tego, co jej ofiarował.
To była kwestia sprawiedliwości. Powinna go kochać, bo na to zasłużył i jeśli ona sama tego nie dostrzeże, to będzie musiał jej to uświadomić, nawet jeśli to będzie ostatnia lekcją, którą Laidan otrzyma od niego w życiu.
Dlatego po wszystkim - po każdym przyśpieszonym oddechu i zaciśnięciu palców na jej szyi - wreszcie odwrócił ją do siebie. Wyglądała na wycieńczoną, ale dopiero zaczynał się nią bawić.
- Jesteś dla mnie nikim - szepnął, wycierał dłonią krew, która broczyła z jej ud, dowód na to, że i kurwa może być niewinna, gdy wie się, w jaki sposób można zadać jej ból. - Nie będę mieć żadnych skrupułów, by odebrać ci to, co tak kochasz. Jego - zagroził z uśmiechem zadowolonego z pożycia męża i władcy, który dopiero szykował się na ostateczne starcie.
Tej nocy pogrzebał ich miłość w rytualnym pogrzebie pełnym przemocy i ofiary ze strony żony.

zt



Reagan Avery
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_l19q06_BZs_H1qzbg7uo1_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1840-reagan-avery https://www.morsmordre.net/t1940-churchill#27429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]02.09.16 20:35
| późny wieczór 27 lutego

Ciepłe, zatęchłe powietrze, przypominające aurę suchego wnętrza trumny. Drżące mięśnie, reagujące bolesnymi skurczami na najdrobniejszy wysiłek. Szeleszcząca pościel, przepocona, nieprzyjemnie wilgotnym węzłem ocierająca się o nagie ciało. Ciągle niezagojone rany na plecach, drobne, ropiejące zadrapania, zapewne wciąż rozognione drzazgami z parkietu. Notorycznie powracające mdłości, zwijające żołądek w supeł i czyniące bladą twarz jeszcze bledszą. Cudowna, wieczorna - nocna - codzienność. Niegdyś godziny ciemności stanowiły dla Laidan chwile wytchnienia. Po obojętnie wypełnionym małżeńskim obowiązku w końcu mogła odpocząć, choć przecież w ostatnich dekadach coraz częściej zasypiała samotnie, łaskawie odsunięta od Reagana jego dyplomatycznymi wyjazdami. Zapadała w błogosławiony sen od razu lub celebrowała każdą sekundę swobody. Długa kąpiel z aromatycznymi eliksirami, drogie balsamy wcierane w delikatną skórę, ukochana winylowa płyta kręcąca się w magicznym odtwarzaczu. Za ciężkimi drzwiami sypialni zrzucała każdą maskę, pozbywając się także ciężaru przyjemności. Nie musiała kokietować, spełniać pragnień - swoich albo Samaela - pozować przed lustrem na królową narcystycznej obojętności. Odżywała, młodniała, czerpiąc prawdziwą siłę z tych kilku chwil wyłącznie dla siebie. Ten aspekt życia zmienił się jednak bezpowrotnie po przeklętym listopadzie. Hańba, jaką pierworodny syn sprowadził na ich ród, nie oszczędziła żadnego poziomu rzeczywistości Ludlow, wpychając Laidan coraz głębiej w szaleństwo. Psychicznie stawała się (pozornie) coraz silniejsza, wykorzystując dystans jako broń ostateczną. Separowała się od Samaela wszelkimi możliwymi sposobami, udanie hamując skrajne emocje. Masochistyczne, niezrozumiałe pragnienie (sprawiedliwości?) przeplatało się z równie ognistą chęcią mordu, zadania mu kolejnej porcji bólu. Wytrzymywała jednak uczuciowe szarpanie, fizycznie słabnąc coraz bardziej. Miała wrażenie, jakby jakaś mroczna siła wysysała z niej siły witalne, czyniąc ją być może trwalszą w postanowieniu utrzymania obojętnej fasady - ciężko było wydłubać Samowi oczy widelczykiem, kiedy ledwie podnosiła złoty sztuciec do ust, skupiona na powstrzymaniu mdłości - ale równie bierną w codziennym życiu. Nie pojawiała się na salonach, nie odpisywała na listy, nie brała udziału w szlacheckich spotkaniach, odpuszczając nawet dbanie o prywatną galerię. Samotnicze zachowanie zostawało przyjmowane z współczującym rozumieniem, w końcu tragiczna śmierć Reagana pozostawiła łkającą wdówkę w wielkiej rozpaczy, leżącą w wielkim łożu, by w świetle księżyca wtulać się w poduszkę zmarłego męża.
Prawie. Laidan nie spała tej nocy, zastygła w jednej pozycji, jakby unieruchomienie mogło w końcu sprowadzić na nią łaskawy sen. Tak się nie stało. Traciła poczucie czasu, wyczekując tylko poranka, zazwyczaj nadchodzącego razem z szmerami budzącego się dworu...jednak trzaski, jakie słyszała teraz, wieczorową porą, nie przypominały w niczym normalnych dźwięków. Tłuczone szkło? Coś ciężkiego rysującego parkiet? Piski skrzatów? Avery usiadła na łóżku a potem zsunęła bose stopy na ziemię, sięgając po czarny, satynowy szlafrok. Szybko narzuciła go na ramiona, czując nieprzyjemny uścisk w dole brzucha. Samael, to na pewno Samael, któżby inny? Drgnęła nerwowo, ale nie zdążyła przejść przez pokój, by sięgnąć po różdżkę, leżącą na stoliku pod wielkim, złotym lustrem - drzwi otworzyły się z rozmachem a na progu stanęła najmniej spodziewana osoba. W najmniej spodziewanym stanie.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sypialnia Laidan i Reagana - Page 2 Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Sypialnia Laidan i Reagana [odnośnik]04.09.16 21:35
Nie pamiętał kiedy ostatni raz złość napędzała go aż tak bardzo. Ledwie widział na oczy, zaślepiony dziką furią, ledwie trzymał się strzępów świadomości, zaciskając szczęki do zgrzytu zębów i wychodząc z Białej Wywerny tak szybko, jak tylko to było możliwe, ledwie spojrzał z nieskrywaną pogardą na marną krwawą miazgę, w niczym nieprzypominającą wspaniałego Samaela. Jego wnętrzności skręcały się nieprzyjemnie, żółć podchodziła do gardła, a w czaszce echem odbijały się słowa Toma Marvolo Riddle’a, jedynego czarodzieja, którego wiarygodności nigdy nie podważał ani odrobinę. Czy to możliwe, że przez tyle lat żył w niewiedzy? Czy to możliwe, że nigdzie indziej, jak w kręgu najbliższych mu osób szerzyła się przyprawiająca o mdłości zgnilizna, przechodząca granice jego pojęcia - pomimo tego, że niebezpodstawnie uważał się za człowieka wyjątkowo pojętnego? Myśli Avery’ego galopowały jak szalone, rozpalając go do czerwoności i rozniecając wciąż na nowo i na nowo, bez końca, trawiący go od środka ogień. Znalezienie ukojenia nie wchodziło w grę, panaceum nie istniało, powrót do domu, w którym czekała na niego młoda żona i brutalne rujnowanie niemalże sielankowej atmosfery też było poza jego zasięgiem, gdy nogi same niosły go przed siebie, bez zważania na to, ile osób potrącił po drodze, zatopiony w swoim amoku i bez zastanawiania się nad trasą aż do momentu, w którym nabrał chłodnego, lecz wcale nie orzeźwiającego powietrza w obolałe płuca, by odwróciwszy się na pięcie, zdematerializować się z charakterystycznym trzaskiem.
Ludlow jako cel podróży było głęboko zakorzenione w jego podświadomości, a obraz miejsca docelowego uformował się w jego głowie jeszcze zanim prawdziwie dopuścił do siebie myśl o konfrontacji, której nie zamierzał odwlekać ani chwili, pomimo tego, że pora odpowiednia na przyjmowanie gości już dawno minęła, a nachodzenie w zaciszu domowym nigdy nie było w dobrym tonie. W dobrym tonie nie było również zatajanie najplugawszych sekretów rodzinnych, które nie pozostawały okryte tak szczelnym pancerzem tajemnicy, by nie należało się nimi martwić, sam więc udzielił sobie rozgrzeszenia na poczet przyszłych zbrodni na wzorowej kulturze osobistej. Nie dobijał się do drzwi wejściowych niczym natrętny gość, po prostu wszedł jak do siebie. Nie oddał płaszcza zmieszanemu jego widokiem skrzata, po prostu zbył go warknięciem, a gdy i to nie odniosło zamierzonego skutku, pomógł sobie kopniakiem, ani przez chwilę nie myśląc o tym, że poczciwe stworzenie może na to nie zasłużyło. Zasłużyło w każdym calu. Cały świat zasłużył na to, by spłonąć do cna. Ręce trzęsły mu się ze złości, a nienawidząca bezczynności cisowa różdżka tylko czekała na nienawistne inkantacje. Pierwszy świetlisty promień uderzył w obraz wiszący w holu wejściowym, rozrywając płótno bezlitośnie. Drugi ugodził jedną z zachwycających, pełnowymiarowych rzeźb, wysadzając ją w drobny pył. Trzeci sam pomknął w kierunku kolejnego próbującego interweniować skrzata, wypełniając jego drogi oddechowe duszącym dymem i obezwładniając. Avery ledwie zauważył, gdy z jego gardła wydobył się ryk bezsilnej złości, zwielokrotniony w jego uszach poprzez wybitną akustykę wysokich sufitów nad schodami, po których błyskawicznie sunął w górę, przeskakując po trzy stopnie. Ciężkie, srebrne świeczniki same znalazły się w jego dłoni - po chwili same poleciały w stronę kunsztownych, sprowadzanych z krajów orientu ozdobnych waz, by rozbić je przy wdzięcznym akompaniamencie miliona brzdęków o marmurową posadzkę. Czy naprawdę stary lokaj sądził, że był w stanie powstrzymać żywioł? Kształtne wargi Perseusa wygięły się w krótkim, tylko pozornie uprzejmym uśmiechu, kwitującym protesty Alfreda, który przez parę sekund mógł się łudzić, że jego tyrady odniosły sukces, a młody szlachcic wycofa się i opuści mury zamczyska - zaledwie chwilę później z ust Avery’ego spłynęło miękkie Duro, a lokaj zastygł w bezruchu, zamieniając się w kamień. Nic już nie stało na przeszkodzie, by pchnąć drzwi, za którymi spodziewał się znaleźć Laidan, naturalnie zbudzoną już zamieszaniem. Dobrze, nie był w humorze na teatrzyk śpiącej królewny. Stanął z nią twarzą w twarz, niemalże krztusząc się złością, przesunął po jej licach chłodnymi, pozbawionymi blasku zachwytu tęczówkami i uczynił zdecydowany krok w jej stronę.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - słowa wydobywające się z jego strun głosowych przypominały bardziej krótkie warknięcia, lecz nie zamierzał się kłopotać dbaniem o ton. Już rozumiał Nerona i jego nieopanowane pragnienie ujrzenia Rzymu w płomieniach.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Sypialnia Laidan i Reagana
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach