Wydarzenia


Ekipa forum
Everett Sykes
AutorWiadomość
Everett Sykes [odnośnik]04.03.21 19:48

Jareth Everett Sykes

Data urodzenia: 17 października 1925
Nazwisko matki: Vane
Miejsce zamieszkania: Lancashire
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: wytwarza amulety, pomaga przy hodowli aetonanów
Wzrost: 180 cm
Waga: 78 kg
Kolor włosów: zależnie od pory roku – ciemny blond lub jasny brązowy
Kolor oczu: niebieskoszary
Znaki szczególne: kilkunastocentymetrowa, wygojona już blizna, ciągnie się przez żebra na lewym boku; wytatuowana na prawym ramieniu runa Othala; zawieszony na szyi rzemień z pierścieniem


No footprints on the trail for you to follow in the tracks
For you to make it there you have to leave without the map


Wychowałem się w silnym poczuciu przynależności – nie tylko do najbliższych, do naszego stada Sykesów, ale i ziem, na których szczęśliwie dorastaliśmy. Od najmłodszych lat rozwijano we mnie graniczący z czcią szacunek do przodków, do pielęgnowanych od wieków zwyczajów i do otaczającej nas zewsząd natury, lecz nie tej zniszczonej ingerencją człowieka, a pierwotnej i dzikiej. Jak my.
Otulone poranną mgłą lasy, jeziora o zarośniętych tatarakiem brzegach, szemrzące cicho, niemalże czule strumyki, znałem je wszystkie. Wpierw poznawałem okolicę w asyście rodziców, starszego rodzeństwa, później – sam, co ranek wymykając się z domu, by rozpocząć swą niechlubną tradycję przeprowadzania obchodów naszych włości, a także rozciągających się poza nimi łąk i lasów. Wtedy jeszcze nieświadomie, lecz dość wcześnie zacząłem sprawiać problemy. Znikałem bez słowa, pławiąc się kojącą bliskością otaczającej nas głuszy, szukając wśród gałęzi wiele starszych ode mnie drzew dogodnych punktów obserwacyjnych, a także nowych przyjaciół. Wiewiórki? Nieśmiałki? Chorbotki? Bez różnicy. Musiałem doprowadzać tym drogą matkę do białej gorączki, a mimo to za każdym razem witała mnie z tą samą łagodnością i troską; wprawnie opatrywała obdarte kolana, łokcie, miękko upominając przy tym Jovena, że znowu mnie nie upilnował.
Bo była nas czwórka. Jocunda, Joven, ja i Jade, najmłodsza z całej gromady. Niekiedy deptałem starszym po piętach, z ciekawością przyglądając się ich młodzieńczym przepychankom, lecz nigdy nie próbowałem ich przegonić, a przynajmniej nie za wszelką cenę. Brakowało mi siły, a co istotniejsze ambicji, by stawać z nimi w szranki. Ze spokojem ducha przyjmowałem więc towarzystwo urodzonej niewiele po mnie siostry, dość wcześnie poczuwając się do roli tego, który miał mieć na nią oko, choć przecież sam nie należałem do najrozsądniejszych i najgrzeczniejszych. Dni upływały mi w cieniu rozłożystych drzew, nad brzegiem jeziora czy na miotle – nie pamiętam, ile dokładnie miałem lat, kiedy zaszczepiono we mnie miłość do Quidditcha, żywo zachęcany do jak najszybszego poznania zasad przez potrzebujących dodatkowych graczy krewniaków. Jednak to nie nasze udawane mecze wywoływały we mnie największą ekscytację. Opowieści ojca, snutych wieczorami przy kominku, słuchałem z niekłamaną ciekawością; nic tak nie przyciągało mojej uwagi, jak odmalowywane w jego słowach obrazy odległych krajów, już wtedy, z niezachwianą, typową dla dzieci pewnością, obiecałem sobie, że kiedyś pójdę w jego ślady. Nie będę poznawać świata zamknięty w czterech ścianach, podróżując palcem po mapie, całą swoją wiedzę opierając na pisemnych czy ustnych przekazach innych, a – poprzez doświadczanie jego uroków w pełni.


Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że i ja dostanę list z Hogwartu. Pytaniem pozostawało raczej, do którego z domów skieruje mnie wyświechtana Tiara Przydziału. Do Gryffindoru? Nie brakowało mi odwagi, kiedy wspinałem się na najwyższe z drzew czy ruszałem na ratunek uwięzionym w potrzasku królikom. Do Ravenclawu? Może i byłem pojętny, lecz nie umiałem usiedzieć dłużej w jednym miejscu, nie polubiliśmy się z książkami. A Slytherin…? Najdalej było mi do charakteryzujących się głównie ambicją i przebiegłością wężów. Werdykt kapelusza, bym zasiadł przy stole Puchonów, przyjąłem więc z niejaką ulgą. Moja wiedza na ich temat opierała się na opowieści starszych, mimo to odziani w żółć wychowankowie Helgi Hufflepuff kojarzyli mi się ze spokojem, wyrozumiałością, wsparciem – i to wszystko otrzymałem, szybko odnajdując własne miejsce, tym razem w ich stadzie. Ani na przedzie, ani na szarym końcu. Czasem rozśmieszający wszystkich wokół, czasem usypiający nad podręcznikiem. Uparty i nietaktowny, ale za to lojalny i szczery. Żywo zainteresowany malowniczym jeziorem, rozległymi błoniami, a w końcu tajemniczym Zakazanym Lasem, choć – tak, zdawałem sobie z tego sprawę – nie bez powodu nazywano go w taki a nie inny sposób. Niektórzy uciekali przede mną w przestrachu, zrażeni moimi manierami, czy raczej ich brakiem, inni jednak doceniali, że co miałem w sercu, to i na języku. A kiedy po kilku latach trafiłem do drużyny Quidditcha, zastąpiłem kończącego swą naukę w Hogwarcie chłopaka na pozycji obrońcy – tym samym uwalniając młodszą Sykesównę od odgrywanej w dzieciństwie roli – poczułem się naprawdę dobrze. Niemalże wolny, choć stale otaczały mnie grube mury zamku, a wieczory spędzałem w ulokowanym w piwnicach Pokoju Wspólnym. Miałem przyjaciół, obcowałem z magicznymi stworzeniami, uczyłem się run, a dziewczyny doceniały moje powietrzne akrobacje. Nie myślałem wtedy wiele o toczących się wojnach – były zbyt daleko, by mogły zburzyć mój spokój. Odzywały się niepokojem, lecz nie ścierały mi uśmiechu z ust. To sprawiło dopiero otwarcie Komnaty Tajemnic, śmierć tej dziewczyny, Marty. Zawisła nad nami groźba zamknięcia szkoły; nie martwiłem się jednak o siebie, i tak byłem na ostatnim roku, łudząc się, że Owutemy i tak zostaną przeprowadzone, a o Jade – co będzie, jeśli ataki nie ustaną? Wtedy jednak znaleźli winnego, bohaterem został Riddle, święta krowa, a ja nie zaprzątałem sobie tym dłużej głowy. Chciałem zostać w Hogwarcie, ale też – wyrwać się z niego. Nie utracić kontaktu z bliskimi mi ludźmi, myślałem wtedy, że nawiązane w trakcie czasów szkolnych przyjaźnie przetrwają wiecznie, a jednocześnie – zasmakować prawdziwego życia. Byłem dość głupi, naiwny. Lecz o tym zaraz.


Z papierem w garści wróciłem do rodzinnego domu, kojąc duszę bliskością znajomych lasów i wzgórz, nie wiedziałem jednak, czego tak naprawdę chcę. Czym powinienem się zająć. Miałem rękę do zwierząt, przykładałem się też do zielarstwa i eliksirów, najrozleglejszą wiedzę – o ironio – posiadałem jednak o runach. Choć nie było innego sposobu, jak uczyć się ich, przynajmniej z początku, z nosem w książce, nie nużyły mnie. Może dlatego, że nierozerwalnie wiązały się z naszym dziedzictwem, z przodkami, niejako wpisywały w rodzinną tradycję, a Joven – w którego ślady nie chciałem iść, ale nieświadomie podpatrywałem u niego pewne poglądy – już wtedy żywo interesował się łamaniem klątw. Wizja pracy dla Gringotta, jeżdżenia po świecie i zabezpieczania pradawnych katakumb, miała w sobie coś pociągającego, niewątpliwie, lecz moje umiejętności z zakresu obrony przed czarną magią nie były szczególnie imponujące. Poprosiłem brata – chowając dumę do kieszeni – by udzielił mi kilku lekcji. Dzięki niemu udało mi się trochę podciągnąć, poczuć pewniej przy kreśleniu tarcz czy zaklęć wykrywających pułapki, to było jednak za mało, by nadrobić długie lata niezbyt wytężonej pracy na zajęciach, by nie powiedzieć – lenienia się i bazowania tylko i wyłącznie na instynkcie, nie zaś skrupulatnym zgłębianiu kolejnych sugerowanych przez wykładowcę tomów. Do głowy przyszło mi biuro dezinformacji – myśl o byciu przywiązanym do Ministerstwa Magii uwierała mnie, z drugiej jednak strony, w ten sposób mógłbym pomóc chronić magiczne stworzenia i przed mugolami, i przed lekkomyślnymi czarodziejami, którzy nie potrafili utrzymać sekretu ich istnienia w tajemnicy. Już pierwsze formalności, konieczność stawienia się w stolicy w eleganckim, sztywnym stroju, skutecznie odstraszyły mnie i od tej opcji. Byłem zbyt spragniony wolności, by dać się zamknąć w labiryncie biurowych korytarzy. Zdecydowałem się więc na jedyne rozsądne – w moim rozumieniu – rozwiązanie. Wciąż pomieszkując w rodzinnym domu, próbując nie obawiać się przecinających czasem niebo metalowych smoków i zwiastujących wybuchy syren, szukałem zajęcia, które pozwoliłoby mi zarobić choćby kilka knutów, a które wiązałoby się przy tym z bliskimi sercu tematami. Pierwsze zlecenie załatwił mi ojciec, kierując do dobrego znajomego – jak się okazało, starszy czarodziej potrzebował pomocy z transportem zakupionego po okazyjnej cenie aetonana. Później przyszedł czas na nieudolną próbę obłaskawienia płochliwego kudłonia. Jeszcze później – na odławianie kołkogonów na terenach Norfolk. Wieczorami zaś, przy chybotliwym świetle świecy i akompaniamencie świerszczy, podejmowałem pierwsze próby stworzenia czegoś, co można byłoby nazwać prawdziwym amuletem. Ślęczałem nad pozyskanymi nie bez trudu recepturami, eksperymentując nie tylko z tańszymi kamieniami szlachetnymi, ale też materiałami pochodzenia zwierzęcego lub roślinnego, których zdobywanie było znacznie prostsze. Byłem zdeterminowany, względnie cierpliwy, mimo to długo zajęło mi opanowanie podstaw. Marnowałem wywary, nie potrafiąc dobrać odpowiednich proporcji składników albo też zbyt długo trzymając w nich metale, aż nie nadawały się już do niczego. A kiedy już udało mi się spoić wybrane elementy w całość, kreśliłem znaki drżącą z przejęcia ręką, zbyt krzywe, by mogły napełnić naczynie mocą.
Jednak godziny walki opłaciły się – nim wyjechałem z kraju, stworzyłem swój pierwszy prawdziwy talizman.
Nie umiałem poprzestać na tym, co miałem. Na krajobrazach, wśród których się wychowałem. Wciąż nęciły mnie snute przez ojca opowieści, wizje otulonych mgłą tajemnicy krajów obiecywały, że tam daleko, za wodą, gdzieś w Europie, czeka mnie spełnienie. A jeśli nie spełnienie – to chociaż nowe doświadczenie. Wierzyłem – wciąż wierzę – że empiryzm jest sposobem prawdziwego poznania. Musiałem więc ruszyć w drogę, by spojrzeć na siebie, na swoje życie, z innej perspektywy. Zniknąłem, nim jeszcze Wojna Czarodziejów dotarła do Anglii, a Dumbledore – stary, poczciwy Dumbledore – zginął w starciu z Grindewaldem. Czy postąpiłbym inaczej, został na miejscu, gdyby niepokoje nadciągnęły na nasze ziemie wcześniej? Może. A może nie. To chyba już bez znaczenia. Świstoklikiem, podejrzanie tanim i najpewniej nielegalnym, ruszyłem na podbój Norwegii, wyposażony jedynie w plecak, garść sykli i wiarę, że podróż ta odmieni mój los. Nie pomyliłem się.
Początki były trudne, nie znałem języka, nie wiedziałem, komu mogę ufać, a komu nie, widoki jednak – zapierały dech w piersiach. Z początku dręczyły mnie wątpliwości, może powinienem zawrócić, dopóki jeszcze posiadałem jakiekolwiek oszczędności. Nie potrafiłem przyznać się do porażki, tak łatwo porzucić zaszczepionego za młodu marzenia, słodkiego i nęcącego ulotnym, nieosiągalnym poczuciem satysfakcji. Zostałem więc, powoli przemierzając malownicze ziemie hołdujących pierwotnym tradycjom ludów, żywiąc się tym, co udało mi się znaleźć – lub upolować, śpiąc pod gołym niebem. Jak wspominam ten czas? Raz zostałem okradziony, raz – oberwałem w zęby, w nos, w brzuch, gdy bawiłem na suburbiach Tromsø. Jednak w ten sposób poznałem ją. Krnąbrną, pyskatą czarownicę, która, jak się szybko okazało, potrafiła porozumiewać się po angielsku, a do tego bezinteresownie opatrzyła moje rany, nie potrafiąc się przy tym jednak powstrzymać od wielu niewybrednych komentarzy na temat mojej prezencji czy sposobu, w jaki dałem się zaskoczyć tamtemu ochlaptusowi. Była dzika, roztaczała wokół aurę tajemnicy, a do tego brakowało jej pokory. Może dlatego nie potrafiłem o niej zapomnieć; jak głupi szczeniak – którym przecież byłem – podążyłem śladem nieznajomej, przyciągany jak ćma przez płomień, nie myśląc nawet, co może ze mną zrobić, jeśli poczuje się zagrożona. Chciałem dać sobie szansę na przecięcie jej drogi po raz kolejny, wydobycie z niej czegoś więcej – o tym, czym się zajmowała, co akurat robiła tutaj albo chociaż jak miała na imię. Przedstawiłem się jej jako Everett, chyba podskórnie przeczuwając, że zaczynam nowy rozdział.


Nie jestem pewien, co nią powodowało, kiedy zaproponowała, żebym został. Wpierw na jedną noc, później – na wszystkie kolejne. Czułem jednak, że łączy nas coś wyjątkowego. Razem ruszyliśmy jeszcze dalej na północ, powoli poznając swe sekrety, wiodąc tułaczy tryb życia. Byliśmy nomadami, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. Oddawaliśmy się zgłębianiu tamtejszych obrządków, szukaniu miejsc tętniących nieokiełznaną magią, kamieni przypominających nasze menhiry. Część wspomnień jest już jednak niewyraźna, wyblakła. Nasza podróż miała również wymiar duchowy, tak przynajmniej wtedy myślałem, gdy okadzałem się diablim zielem, szałwią, a później tańczyliśmy wokół sięgającego ku gwiaździstemu niebu ogniska. Dalej uczyłem się, jak obcować z magicznymi stworzeniami, od napotykanych w drodze czarodziejów czerpiąc wiedzę nie tylko na ich temat, ale i temat wytwórstwa amuletów. Rzeźbiłem w drewnie, w kości, szukając nowych sposobów wyrazu. Nabrałem wprawy w swym fachu, dzięki kolejnym zleceniom zarabiając na wędrówki, używki i prezenty dla mej pani. Myślę, że ją kochałem – sprawiała, że czułem się żywy, a jednocześnie ciągnęła mnie na dno, wodząc za nos, nigdy nie przyznając się wprost do tego, co pociągało ją najbardziej. Minęło kilka lat, nim dowiedziałem się, co robiła, gdy znikała na długie dni, zostawiając mnie boleśnie samego albo o czym traktowały jej spisane po norwesku księgi. Za każdym razem pojawiała się u moim boku jak gdyby nigdy nic, choć jej umysł toczyła choroba.
Wyjechałem, gdy zrozumiałem, że ta tajemnica, którą przede mną tak skrzętnie skrywała, ten szaleńczy błysk w oku, to plugawa czarnomagiczna zaraza. Może też w pewnym stopniu zmęczyłem się jej wymagającym towarzystwem, czując, że w ten sposób nie znajdę spełnienia, które przecież przyświecało mi, gdy opuszczałem Lancashire. Wróciłem do domu, do Anglii, lecz nie na długo. Czułem silną potrzebę upewnienia się, że z moimi bliskimi wszystko w porządku, że nie zapomnieli o mnie. Później jednak znów wyjechałem, tym razem na Islandię, by kontynuować naiwne poszukiwanie szczęścia. Czas mijał, a ja nie mogłem wyrzucić jej z mojej głowy. Plułem sobie w brodę, że może popełniłem błąd, może nasze kłótnie wcale nie były aż tak płomienne, a nałóg – wyniszczający. Wyciszyłem się, na kilka miesięcy łapiąc się pomocy przy hodowli hipogryfów, wciąż szlifując umiejętności – również manualne – niezbędne do wprawnego stapiania ze sobą metali, umieszczania w nich przesiąkniętych mocą serc. Musiałem mieć czymś zajęte i ręce, i umysł, by móc dojść ze sobą do ładu. Po dwóch latach podjąłem jednak decyzję, że muszę tam wrócić, do niej. Żeby zamknąć ten rozdział raz na zawsze. Chyba jeszcze łudziłem się, że mogła zmienić obraną ścieżkę. Odrzucić plugawe arkana – ze względu na mnie, na nas, albo i dla siebie samej. Nie wierzyłem, że nie rozumiała, z czym wiąże się igranie z czarną magią.
Kiedy ją odnalazłem, w zatęchłej klitce na obrzeżach jednego z większych miast, nie przypominała dawnej siebie. Wychudzona, zaniedbana, o wybroczynach doskonale widocznych pod cienką, naciągniętą na szkielet skórą. Nie wiedziałem, czy bardziej jej współczuję, czy jestem obrzydzony tragedią, którą na siebie sprowadziła. I nie tylko na siebie. Bo było tam też dziecko – małe, zapłakane, głodne. Czyje? Moje? Na przemian błagałem i groziłem, próbując wyciągnąć z niej jakąkolwiek informację. Na próżno. Coś, zaklęcie, klątwa czy choroba, skutecznie odarło ją z sił – i pomieszało zmysły. Nie mogłem już dla niej nic zrobić. Wciąż jednak mogłem, powinienem, uratować tego brzdąca. Zabrałem go, nie oglądając się za siebie. Planowałem zostawić go w sierocińcu, to i tak lepszy los niż ten, który zgotowała mu matka. Jednak wtedy, stojąc na progu takiego przybytku, niezdarnie kołysząc małego w nienawykłych do tego ramionach, zwątpiłem.
Co jeśli byłem jego ojcem? Jego jedynym krewnym?
W rodzinnym domu przyjęto mnie z otwartymi ramionami. Nie miałem zamiaru kłamać, gdy zaczęli zadawać pytania o Jarvisa. Wiara w ich wyrozumiałość była silniejsza niż lęk. Matka nauczyła mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć, żeby nie zrobić mu krzywdy. Z pomocą przyszła też Jocunda ze swymi opowieściami i radami, miała już doświadczenie w odchowywaniu własnych młodych. Nie spodziewałem się, że zaraz znowu coś wybuchnie mi w twarz i to z siłą niestabilnej mikstury buchorożca. Jade, oskarżona o zabójstwo Solasa…? To niedorzeczne. Oburzające. Po prostu głupie. Z trudem utrzymywałem nerwy na wodzy, gdy wzywano nas na kolejne rozprawy, snuto jakieś idiotyczne wizje zbrodni, a ona, moja młodsza siostra, moja silna Jade, kurczyła się pod naporem obelg i ciosów. Chciałbym móc zdjąć z jej barków ten ciężar, zasłonić ją własnym ciałem, lecz czułem, że jedyne, co potrafię, to warczeć ostrzegawczo na otaczających ją zewsząd oprawców w eleganckich, szytych na wymiar szatach. Nigdy nie uwierzyłem w jej winę, tak jak nigdy nie uwierzyłem w oskarżenia, które padły pod adresem Jovena, a które zaprowadziły go wprost do celi Tower.
Stałem się Everettem – tym samym, ale innym niż przed dekadą. Kątem oka obserwowałem zbierające się nad Anglią czarne chmury. Zaszyłem się w Lancashire, kolejny wstrząs przeżywając, gdy magią zachwiały anomalie, a dorastający jak na drożdżach Jarvis przemienił się w bombę, która mogła wybuchnąć w każdym momencie. Wtedy też podjąłem decyzję o wyprowadzce – niedaleko, lecz na swoje, by nie narażać niepotrzebnie i rodziny, i kręcących się po domu gości. Polityka nigdy nie była mi szczególnie bliska, nie interesowałem się wiecem możnych, niepokojami stawiającymi Londyn na równe nogi, z drugiej jednak strony – musiałem tam bywać, by sprzedawać swe amulety, teraz, w czasach wojny, szczególnie pożądane przez obie strony konfliktu.
W końcu jednak walki zaczęły pochłaniać całe wyspy, a ja – ja czekam jedynie, aż dotrą na mój próg, by śladem przodków zapolować na wrogów wśród lojalnych nam lasów.


Patronus: Orzeł jest dla Everetta symbolem tak cenionej przez niego wolności i swobody, a także prawdomówności i uczciwości. Majestatyczne ptaki, które widywał jeszcze za dzieciaka, zapisały się w jego pamięci jako niejako groźne, lecz i wzbudzające podziw stworzenia. Ich śladem chciał wzbić się w przestworza i spojrzeć na świat z góry.

Kiedy próbuje przywołać swego patronusa, wraca pamięcią do Norwegii i początków swej wędrówki.

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 12+1 (muszla magicznej skrępy)
Uroki:60
Czarna magia:00
Uzdrawianie:0+1 (różdżka)
Transmutacja:00
Alchemia:16+4 (różdżka)
Sprawność:10Brak
Zwinność:5Brak
JęzykWartośćWydane punkty
angielskiII0
norweskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaI2
GeomancjaII10
Historia MagiiI2
NumerologiaI2
ONMSII10
PerswazjaI2
Starożytne RunyIII25
SpostrzegawczośćI2
SkradanieI2
ZielarstwoI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny-1
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
GotowanieI0.5
Muzyka (śpiew)I0.5
Sztuka (rzeźba)I0.5
Muzyka (gra na flecie)I0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleII7
QuidditchI0.5
PływanieI0.5
Taniec współczesnyI0.5
Walka wręczI0.5
JeździectwoI0.5
PozostałeWartośćWydane punkty
Mocna głowaI0.5
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 6
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Everett Sykes [odnośnik]05.03.21 1:52

Witamy wśród Morsów

twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: William Moore
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 20:38, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Everett Sykes Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Everett Sykes [odnośnik]05.03.21 1:53


KOMPONENTYwłosie akromantuli, czułki szczuroszczet;
kamień słoneczny, ołów, woda królewska, mokait, krzem, rtęć, cynk, srebro, złoto, lawa wulkaniczna, róża piaskowa, węgiel

[11.03.21] Komponenty (październik/grudzień)
[02.04.22] Kwiecień/czerwiec
[22.02.23] Lipiec/sierpień
[15.12.23] Sierpień-listopad

BIEGŁOŚCI[28.03.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +0,5PB
[08.01.23] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec); +1 PB
[10.12.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +3 PB

HISTORIA ROZWOJU[05.03.21] Karta postaci; -50 PD
[14.03.21] Rejestracja różdżki
[17.03.21] [G] Zakupy: diable ziele (10 sztuk); -10 PM
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +50 PD; +1 PB organizacji
[28.03.22] Wsiąkiewka (styczeń-marzec); +30 PD; +0,5PB
[03.05.22] Zdobycie osiągnięcia: Ostatnia landrynka +30 PD..
[08.01.23] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec); +60 PD
[03.02.23] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec); +15 PD
[23.05.23] Zdobycie Osiągnięć: Dojrzały Mors; Wróżka chrzestna;  +60 PD
[11.06.23] Zakupy: kobalt; -40 PD
[12.10.23] Lusterko; +5 PD
[14.10.23] [G] Zakupy: medalion humoru; -60 PM
[08.12.23] Wykonywanie zawodu I (lipiec-sierpień); +15 PD
[10.12.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +120 PD
[11.12.23] Zdobycie Osiągnięcia: Dziwny jest ten świat; +30 PD
[11.12.23] Zdobycie osiągnięcia: Róg obfitości; +30 PD
[13.12.23] Zdobycie osiągnięć: Na głowie kwietny ma wianek; Witam i o zdrowie pytam; Wór pełen ziół; +90 PD
[13.12.58] Wydarzenie: Końca świata dziś nie będzie +50 PD
[05.03.24] Zdobycie osiągnięcia: Dusza towarzystwa; +100 PD
[06.03.24] Rozwój postaci; +4 A, -320 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Everett Sykes Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Everett Sykes
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach