Wydarzenia


Ekipa forum
Biblioteka
AutorWiadomość
Biblioteka [odnośnik]18.01.16 17:19
First topic message reminder :

Biblioteka

-  


[bylobrzydkobedzieladnie]


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.


Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 19.05.16 10:33, w całości zmieniany 2 razy
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery

Re: Biblioteka [odnośnik]01.06.16 20:31
Kto by przypuszczał, iż dawny dom jego ojca stanie się siedliskiem rozpusty? Któż raczyłby podejrzewać, iż zalęgnie się tama zaraza oraz nierząd? Puste, z rzadka otwierane pokoje widziały przecież niejedno, pamiętały rozgrywające się w nich orgie, oglądały hedonistyczną gonitwę za niemoralną rozkoszą. Portrety przodków już dawno opuściły swe ramy, zgorszone wyczynami przyszłych pokoleń, dla których to oni byli zmurszałą historią. Ścieraną na proch, podczas gdy dokonywały się czyny równie lubieżne, jak i uświęcone. Mała ojczyzna nie trzęsła się jednak w posadach, ziemi nie rozstępowała się pod nogami grzeszników, czarnego nieba nie rozświetlał karzący piorun. Zdawała się trwać, niczym Wieczne Miasto - oaza dla cnotliwych... zbereźników, bo nie istniało (ani w przeszłości, ani w przyszłości) miejsce równie mocno skażone zepsuciem. Proces rozpoczął sam Marcolf, to on wprawił w ruch niepowstrzymaną już machinę. Czego Samael nie miał prawa mu wypominać, podążając po śladach swojego rodziciela... a nawet o krok dalej. Nie zorientował się, kiedy jego czyny wybiegły poza ojcowską myśl, gdy przewyższył go w oczekiwaniach względem przyjemności doznania. Uczeń przerósł mistrza, lecz cóż począć, jeśli ów protektor nie był zadowolony z jego postępów? Uważał je za uwłaczające? Posądzał o herezję, o bluźnierstwo, o bunt przeciwko najwyższym wartością? 
Winien przyznać mu rację - Marcolf przecież zawsze sprawiedliwie sądził i nigdy nie błądził. Był nieomylny i... martwy, lecz śmierć najwyraźniej nie zdołała wyrwać z niego mocy sprawczej. Pod której ciężarem Avery mimowolnie się uginał, podając mu dłonie do zakucia w ciężkie kajdany grzechu. Wręcz irracjonalnego; wspominając pamiętne urodziny paradoksalnie przywyknął do bólu, gorącym płomieniem spalającym jego ciało. Powoli wymazywał rozdarte sceny, sklejając je z powrotem w całość, dokonując symbolicznego pojednania. Z samym sobą, ponieważ po pierwsze, musiał rozliczyć się z własnym sumieniem. Podświadomie chciał upaść na kolana, przyczołgać się do rodzica tak, jak zbliżał się do Laidan i prosić go tak samo, jak błagał i ją. 
Nie zrobił jednak tego. Był nieodrodnym synem swego ojca i za nic w świecie, nie skalałby swej męskości w ten sposób. Samael już dawno wyrósł z dziecięctwa, zniknął w nim chłopiec, którego Marcolf mógł nastraszyć i groźbą zmusić do posłuchu. Istniała wyłącznie jego wola, jego życzenia, jego cel. Lai i jej szczęście - czyż właśnie nie poświęcał się najbardziej, gdy ponownie uświęcał jej postać, gdy wynosił ją na ołtarze należne bogom, gdy dobitnie pokazywał, że zależy mu niej tak bardzo, że gotów był dla niej umrzeć. Wystarczyło jedno słowo. Zrobiłby to.
- Z a w s z e - poprawił ojca, niemal bezczelnie, z hardością patrząc w jego widmowe oblicze. Przed incydentem, po nim, nie mógł spać spokojnie, gdy wiedział, że Laidan cierpi. Gdy wiedział, iż dzieje jej się jakakolwiek krzywda. Avery wygłosił już słowo i nie zamierzał bronić się i powoływać na durne pokrewieństwo. W tej chwili tracące na znaczeniu, więzy krwi i dziewięciomiesięczne chowanie pod sercem mogło obrócić się przeciw niemu.
-Złożę Przysięgę Wieczystą. Bez względu na treść - zdecydował, nie kontrolując głosek, prędko wydostających się z jego ust i ściśle pieczętujących ze sobą ich losy. Ponownie; co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza. Nikt nie miał nad nimi takiej władzy i takiej mocy. Nawet Marcolf.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Biblioteka [odnośnik]01.06.16 20:37
Mądrość Marcolfa objawiała się w umiejętności budowania domu na skale. Wysokiej, dzielnie stawiającej czoło największym sztormom i nawałnicom, z głęboko wrytymi w ziemię strukturami utrzymującymi ją w pionie mimo kolejnych dziesięcioleci i kolejnych wieków zmagania się z oceanem, z morzem, z całą potęgą wodnego żywiołu. Starannie wybierał miejsce, w którym stawiał pierwsze fundamenty swojej władzy, jak i starannie przygotowywał syna, zasiewając w nim ziarno samego siebie; prowadząc go krok po roku, dzień po dniu wiodąc kamienną ścieżką w górę tej skały, dominującej nad nimi oboma swoją wielkością i niedostępnością. Prowadził go na szczyt, gdzie stawiano już pierwsze ściany, pierwsze stropy, gdzie pokój za pokojem tworzył się nowy d o m Averych, zapoczątkowany pokoleniem Marcolfa. Tymczasem dom na skale, niezdobyty, potężny, chroniony przed żywiołami okazał się obrócić w perzynę. Skała – w osobie Samaela – pękła z gwałtownością sztormu, przed którym miała chronić; podły czyn i niewybaczalny występek utworzył w niej głęboką rysę, powiększaną każdym plugawym czynem dokonanym przez Samaela; każdym bezbożny męskim dotykiem, każdym pocałunkiem, każdym pożądliwym spojrzeniem j e g o syna spoczywającym na innym mężczyźnie. Rysa zamieniała się w pęknięcie, pęknięcie w szczelinę, a szczelina rozdwoiła w końcu skałę na pół, wniwecz obracając wszelkie nadzieje i plany skumulowane w tym, zdawać się tylko mogło, idealnym potomku Averych. Potomku bez skazy, potomku doskonałym, tak różnym od swojego żałosnego rodzeństwa, a jednocześnie rujnującym jednym krokiem całą uciążliwą wspinaczkę, którą zapoczątkował trzydzieści lat temu sam Marcolf. Za to nie było wybaczenia; niemoralność i brutalność tej niemoralności m ó g ł mu wybaczyć, bo był to jego osobisty wielki zawód – syn upodlił się tak bardzo, że nie było słów, aby to opisać. Ale wybaczyć mu to, że zniszczył całe pokolenia i pohańbił swój ród było rzeczą prawie że niemożliwą i Marcolf nie znał sposobu, w jaki Samael mógłby to odpokutować. Tak jak i nie znał sposobu, którym mógłby naprawić smutek, boleść i ziejącą bolesnym ogniem ranę, którą własnymi rękoma i własnymi postępkami wyrył na z a w s z e w swojej matce.
- Przysięga? Przysięgą nic nie naprawisz, a jedynie zapobiegniesz kolejnym plugastwom – twarz Marcolfa wykrzywiła jeszcze większa pogarda, wzmocniona po dziesięciokroć niemocą, w obliczu której teraz stawał. Słowami, jakkolwiek bolesne i raniące by nie były, n i e dało się wyrazić całego obrzydzenia, jakie czuł do Samaela. Słowami n i e mógł go ukarać w sposób, w jaki chciał to zrobić. Słowa n i e wystarczyły, aby odwrócić się od syna i zepchnąć go w zapomnienie. I zdawało się, że Samael doskonałe to wiedział i wykorzystywał, niemalże bezczelnie wypluwając s w o j e słowa kierowane do ojca; z coraz mniejszym szacunkiem, którego resztki pobrzmiewały jeszcze w tembrze głosu, ale powoli i nieustannie wyrywały się na wolność, jakby z dala od piętnastu lat posłuszeństwa. - Zdaje się jednak, że to j e d y n e, co możesz teraz zrobić, aby złagodzić jej ból. – Postać Marcolfa przez chwilę zdawała się jakby rozmywać; im większy gniew go ogarniał, tym mniej był wyrazisty; drżał w powietrzu, stapiając się z otoczeniem. Być może kiedyś taka deklaracja by go ucieszyła, a Samael składający swój los w ręce siły potężniejszej od wszystkich, siły natury i świata, siły praw rządzących ich życiem, byłby dla niego kolejnym powodem dumy. Lecz dzisiaj, kiedy przysięga nie wynikała z czystości serca, ale była wymuszona przeszłością, nie było w niej nic ujmującego, ani nic dobrego. Samael gasił szalejący pożar szklankami wody, ale ani Marcolf, ani Laidan nie wiedzieli teraz, jak zamienić szklankę na wiadro i jak ugasić rozpalające się zarzewie synowskiego b u n t u.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Biblioteka [odnośnik]01.06.16 20:38
Był zbyt butny i zbyt dumny, by uginać przed ojcem kark, aby składać swoje życie w jego ręce i żebrać o powrócenie do łask. Boska cześć, jaką oddawał mu przed laty przeminęła bezpowrotnie a Samael nareszcie dostrzegł w nim śmiertelnika. Dopiero teraz, niemal piętnaście lat po jego zgonie. Deifikacja rozmyła się jednak niebezpowrotnie - nadal szanował Marcolfa, okazując należny mu respekt...podszyty ironią, cichą złością, chęcią wywołania rewolty. Matka pozostawała boleśnie rozchwiana; pozorna pewność siebie nie zmyliła Avery'ego, który znał ją zbyt dobrze, by mógł sądzić, że się go wyrzeknie. Ona zapewne sądziła, że może to zrobić. I była w błędzie, ponieważ wyklęłaby go od razu za popełnione grzechy, z całą pewnością nie fatygując w to ojca. Nieżyjącego.
Marcolf był już martwy, lecz Samael nie wykluczał go jako siły. Tylko on mógł wywrzeć wpływ na Laidan, tylko jego słuchała, tylko jego opiniom zawierzała, tylko jego sądom ufała bezgranicznie, tylko jego słowa przyjmowała bez najmniejszej dozy krytyki. Powracając zza grobu niemal naturalnie przejmował swoje obowiązki głowy rodziny, ponieważ śmierć nie mogła przerwać odwiecznego porządku, w którym potomkowie bez wahania podporządkowują się swym protoplastom. Avery nie brał pod uwagę wypowiedzenia mu posłuszeństwa (okryłoby go to hańbą), jednakowoż... nie zamierzał już równie gorliwie spełniać rozkazów Marcolfa. Przestał być chłopcem, młodzieńcem i nawet rodzony ojciec (o czym wiedziały tylko dwie osoby i jedna martwa dusza) nie mógł go już zmusić do postępowania według swoich zaleceń. Samaela nie zepsuł jednak ani upływ czasu, ani furia, która wściekłością pulsowała w jego żyłach, ani megalomania i przeświadczenie, iż skoro jest Averym, to może wszystko. Posiane przez Marcolfa ziarno wyrosło przecież na żyznym gruncie i ponoć zapowiadał się na największą chlubę rodu. On, nie Soren i nie Perseus, lecz idylliczna bajka odeszła w niebyt, gdy raczono go już wyłącznie klątwami i obelgami, jakby jeden nierozważny postępek przekreślił całe lata wcześniejszych przygotowań. Nie winił absolutnie nikogo, lecz wypadki rozwijały się dla Samaela wielce niekorzystnie i mężczyzna począł rozważać różne metody. Alternatywne i zapewne... nie do końca legalne. Chciał mieć matkę z powrotem dla siebie; po prostu móc ją kochać i być przez nią kochanym. Również fizycznie, lecz zaspokojenie skostniałych żądzy odsuwał na drugi plan, ponieważ to Laidan miłował ponad wszystko. I nawet najwymyślniejsze orgie, defloracje i zażywanie rozkoszy z mężczyzną (jedynym...którego mu brakowało) nie przyniosłyby mu ulgi. Wyrzekł się wszelkiej przyjemności, masochistycznie poddając się obezwładniającej i palącej tęsknocie, chwytając się wszelkich sposobów, by dowieść matce, że tylko ona jest mu droga. Bezskutecznie. 
Pchnęła go ku surowemu osądowi Marcolfa, jakby chciała umyć ręce od dalszego losu Samaela. Tchórzyła, czy po prostu impulsywnie pozwalała swej kobiecości, odciąć się od odpowiedzialności? Niewiastom wszak nie przystawało podejmować tak trudnych(?) decyzji. Była słaba, jak każda kobieta, czy słaba, bo najłatwiejsze rozwiązanie przysłaniała jej jednak miłość do syna? Który odchodził od zdrowych zmysłów, szalejąc z przytłaczającej go niemożności. Spotęgowanej obrzydzeniem na twarzy ojca - czyżby oznaczało to, iż rzeczywiście został już stracony? Wieczny lot w czeluście Tartaru, nieustający niepokój, strach przez śmiertelnym zderzeniem z ostrymi skałami, przed przebiciem płuc i tchawic, zroszeniem królewską purpurą ziemi, co - jak na ironię - nigdy nie miało nastąpić. 
-Zrobię wszystko, czego zażąda, ojcze - odparł twardo, lecz ciszej, pokorniejąc pod pełnym wzburzenia spojrzeniem Marcolfa - a żadne czary nie są tak wiążące - urwał, podnosząc wzrok, z rozbrajającą już szczerością, bo przecież razem dzielili ten sekret - jak to, co do niej czuję. Co zniszczyłem - rzekł, z jakimś bolesnym uśmiechem, igrającym na wąskich wargach. Oczy zaszkliły mu się dziwnym wzruszeniem, ale opanował się zupełnie, wciąż stojąc wyprostowany, wciąż ze stoickim spokojem oczekując werdyktu. Albo spotka się z katowskim mieczem, albo zostanie uniewinniony... I wydany na pastwę Laidan


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Biblioteka [odnośnik]01.06.16 20:39
Spiżowe, donośne dzwony grały wespół z żeliwnymi armatami, bijąc jednym głosem i jednym rytmem wieść o sromotnej klęsce rodu Averych; porażce tym boleśniejszej, im większe nadzieje pokładał Marcolf w swoim jedynym męskim potomku. Reszta rodziny, gałęzi tak dalekiej, z którą łączyło ich tylko nazwisko, pozostała daleko w tyle w swoim poszanowaniu tradycji i szlacheckich przykazań. Marcolf stworzył swój własny Dekalog i swoje własne zasady, beznamiętnie burząc zastany porządek i ustanawiając nowy, który miał wprowadzić przyszłe pokolenia w nową erę. Czystość krwi tak ważna dla arystokratycznych rodów stawała się dla Marcolfa wyłącznym priorytetem – niedoścignioną doskonałością, ku której wyłącznie on jeden wykonał pierwszy krok, doskonale wiedząc, że zacofanie i strach innych rodów nie pozwoli im przekroczyć Rubikonu. To on pierwszy włożył na głowę wieniec laurowy i on wjechał triumfalnie w bramy Wiecznego Miasta śladem wielkich cesarzy i namiestników, śladem konsulów i możnych starożytnego świata, który tak jak on nie lękali się sięgać gwiazd i wypowiadać posłuszeństwa niepewnym bożkom. Zapomnianym potem słusznie w mrokach historii i robiącym miejsce nowym pokoleniom władców, bohaterów i bogów, w których to rzędzie stawiał siebie sam Marcolf. Jednak z dwojga miejsc, które przygotował u swojego boku, tylko jedno zajęte było przez osobę g o d n ą; tylko Laidan zasłużyła na to, aby zasiąść po prawicy ojca, nigdy nie zawodząc jego zachowania i nigdy nie wystawiając jego cierpliwości na piekielną próbę. W przeciwieństwie do Samaela, który zniweczył wszystko, co z takim trudem budował Marcolf; obrócił w pył całą potęgę nieprzejednanej m o r a l n o ś c i, nowych zasad ustalonych przez Marcolfa, które dopuszczały związki okryte całunem rodzicielskiej miłości, ale nie miły litości dla plugawych, sodomicznych wyczynów. Nawet tych, które były udziałem pierworodnego, jedynego syna.
- Twoja ufność w miłosierdzie matki nie zna granic. Umywam ręce, Samaelu – przezroczysta poświata Marcolfa zafalowała niepewnie, jakby było mu trudno utrzymywać dłużej tak wyraźną postać; widoczną i słyszalną nie tylko wzrokiem i słuchem, ale dostrzeganą wszystkimi innymi zmysłami... oraz sercem i duszą. Nie umiał znaleźć więcej słów, które dosadniej niż dotychczas ukazywałyby jego gniew i złość, jego ton pełen zawodu i spojrzenie, w którym kryła się tłumiona rozpacz. Niematerialna f o r m a, którą przybrał, była formą niedoskonałą i choć dawała namiastkę życia, Marcolf bardziej niż dotkliwie czuł swoje ograniczenia. K i e d y ś nie wahałby się rzucić Samaela na kolana i upokorzyć go klątwą, nie zawahałby się zademonstrować mu swojego gniewu, potęgowanego rodzicielską władzą nad synem. Dzisiaj był tylko odciskiem samego siebie, ledwie widocznym śladem dawnego życia, przed którym Samael nie czuł już strachu i którego się nie lękał; jedynie dawno wpojone nauki wciąż tkwiły gdzieś w jego umyśle, bardziej jednak jako nieprzyjemna zadra, niż czule pielęgnowanie wspomnienie o ojcu. Prawie czuł, że obraz siebie jako ojca – osoby, której należny był bezbrzeżny szacunek – rozpada się w Samaelu równie gwałtownie, jak nikła teraz jego postać, duchowa energia skumulowana w gabinecie. Zrobiłby wiele, aby przywołać syna do porządku i aby wyegzekwować ponownie należne sobie miejsce w rodowej hierarchii, ale z każdą chwilą czuł, że przegrywa. Była to świadomość tak zaskakująca i tak... upokarzająca, że Marcolf zrobił to, co tylko mógł teraz zrobić, chroniąc resztki s i e b i e. Umył ręce, uwalniając się od kolejnych decyzji, od kolejnych wyroków, które miały paść z jego ust – bojąc się i drżąc   w niepewności z jednego tylko powodu. Że Samael w najbrutalniejszym geście swojej butności mógłby ich nie wykonać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Biblioteka [odnośnik]01.06.16 20:41
Wirowanie ze śmiercią w niemalże klasycznym danse macabre było przywilejem nawet i największych prostaczków, którym również nie odmawiano tego zaszczytu. Marcolf przed laty zajął miejsce w tym korowodzie umęczonych dusz, spieszących tłumnie na Sąd Ostateczny, lecz zdołał wyrwać się spod jarzma beznosej kostuchy i powrócić w rodzinne strony, aby oskarżyć swego syna o zbrodnię przeciwko nazwisku. Avery z każdą kolejną godziną cierpienia i rozważania nad istotą nieszczęsnej sprawy, wykazywał coraz mniej skruchy. W pierwszy starciu, gdy stanął oko w oko ze zranioną Laidan, gotów był dla niej na wszystko. W pokorze przyjął upadlający policzek, bez słowa skargi pozwolił jej splunąć sobie w twarz, z rozpaczą patrzył na łzy, spływające po jej policzkach, na bezbrzeżny smutek, wściekłość i żal, wykrzywiający jej idealne oblicze. Wtedy bił się w pierś, wtedy sypał głowę popiołem, wtedy mógł wystawić się na ofiarę nieistniejącym pogańskim bóstwom i wyrwać sobie serce. Był skłonny dokonać każdego szaleństwa, byle tylko ukoić jej ból, byle tylko uspokoić jej skołatane nerwy, byle tylko udowodnić jej, iż ten plugawy akt nic nie znaczył. Żebranie o jej wybaczenie przestało go jednak satysfakcjonować, ponieważ nie chciał jej łaski. Nie zależało mu na litości Laidan, na ponownym przygarnięciu go do serca z matczynej tkliwości. Stokroć bardziej wolałby spłonąć na stosie przy akompaniamencie jej bluźnięć i szyderstw, niż powitany z fałszywą radością. Nie miała się wzdragać przy dotyku jego ciała; Avery pożądał, aby sama mu wybaczyła i sięgnęła po niego, odsuwając własne obrzydzenie na rzecz niezaspokojonego pragnienia. Do swego syna, co czyniło ich związek przecież również niemoralnym, jak pederastyczne zażyłości. Nadal jednak obiecywał, nadal przysięgał, nadal zaklinał, ponieważ (naiwnie?) wierzył, iż swoim uporem w końcu ją złamie. Na wybaczenie ojca nie liczył; doskonale zdawał sobie sprawę, iż Marcolf za mniejsze przewiny karał szczodrze. Żałował, iż ojciec jest martwy i że nie może wymierzyć mu sprawiedliwości własną ręką; żadne klątwy i brutalne zaklęcia nie dotknęłyby go równie mocno, jak z r e z y g n o w a n i e. Nie tego Avery się spodziewał: prędzej grzmiących trąb, obwieszczających niepohamowany gniew Marcolfa, który wycofywał się. Załamany swoją niemocą? Nieprzejednaną postawą syna? Samael pokręcił głową, milcząc i z napięciem wpatrując się w przezroczystą postać ojca, drgającą w wątłym świetle dopalającego się płomienia świecy. Nie mógł w to uwierzyć i w końcu docierał do niego ogrom grzechu, jaki popełnił. Ojciec odsuwający od siebie prawo do osądzenia musiał mieć przytłaczającą świadomość porażki, porażki, którą naznaczył się również i Samael. 
-Chciałbym móc jeszcze kiedyś być godzien nazywać się twoim synem - wyrzekł cicho, już bez uprzedniej buty, składając oręże u stóp Marcolfa. Nie walczył, nie przeciw niemu, który mimo iż umarły, pozostawał jego ojcem i niezmiennie zasługiwał na cześć. Winien poddać mu się zupełnie, aby zadośćuczynić swoim postępkom, ale cóż więcej mógł zrobić, niż skłonić głowę przed zamgloną ojcowską poświatą i symbolicznie nachylić się nad jego dłonią. Niegdyś wycofałby się tyłem, teraz jednak powoli się prostował, patrząc prosto w jego zatroskane oblicze, komunikując mu, iż nadal pozostaje mu wierny. Jeden błąd nie zniszczył wszystkich wartości, jakie pielęgnowano w nim latami, jeden haniebny czyn nie zmieniał go z człowieka czynu w bezwartościowego pederastę. Był Averym, w jego żyłach płynęła zarówno krew Marcolfa, jak i Laidan, i nawet, jeśli miałby stracić prawo do nazwiska, nawet, gdyby przyszło zrzec mu się majątku i zaszczytów, nikt nie zaprzeczy co do boskości jego pochodzenia i to wystarczyło, by Samael był pewny, iż rodzice nie skażą go wyrokiem najsurowszym. 

|zt


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Biblioteka [odnośnik]04.02.17 21:38
Samozadowolenie nie wyparowało z niego prędko, nieco ożywiając Avery'ego i nadając jego postawie większej sprężystości. Prezentował się znacznie mniej żałośnie od obrazu, jaki przedstawiał sobą przed pojedynkiem, a zmęczenie sprawiało wrażenie naturalne, a nie już podskórnie zaszczepione w wychudzonym ciele. Walka była dobra: zełgałby odmawiając przeciwnikowi talentu i umiejętności, a przegrana nie świadczyła przecież o porażce. Nie w tym dwuosobowym gronie.
Strzępki sensownych myśli z wolna wypełniały jego umysł, wciąż nabuzowany jeszcze tym niemalże bitewnym szałem i adrenaliną: opamiętał się i po pierwsze zatroszczył się o Ollivandera, odnajdując powtórnie spokój w łagodnych inkantacjach, przywracających mu przytomność. Akcja-reakcja: od oponenta, w niezwykle krótkim czasie zmienił się w dobrą duszę, pochylającą się nad nim dobrowolnie. Bynajmniej z litości czy z obowiązku, postępował wręcz instynktownie, dokładając do tego powinności dobrego gospodarza. Nieco karykaturalnie to się sprawdzało, jeśli to sam Avery doprowadził Ulyssesa do omdlenia, aczkolwiek tego razu oćwiczenie zapewne zostanie mu wybaczone. Wątpił, by Ollivander odgrażał mu się zemstą, prędzej podobnym, towarzyskim rewanżem. Skinął głową, zgadzając się na odstawienie eliksirów - nie zamierzał narzucać się dorosłemu mężczyźnie, który najwłaściwiej znał własny organizm i jego wytrzymałość. Machnął krótko różdżką, fiolki zniknęły, a Samael przysiadł na moment obok swego towarzysza, nie popędzając go do natychmiastowego opuszczenia oranżerii. Rozumiał tę chwilową rezerwę, podyktowaną zresztą zdrowym rozsądkiem, tak samo zresztą jak nie zaniechanie przyjęcia chociażby i najzwyklejszych ziółek.
-I mocna herbata? - zaproponował, unosząc lekko brew, co raczej świadczyło o retoryczności krótkiego pytania. Zbliżała się piąta po południu, więc idealnie trafili z uskutecznieniem brytyjskiego zwyczaju.
-Masz znakomitą defensywę, przebiłem się tylko cudem - zbagatelizował, chociaż skłonił nieznaczne głowę, przyjmując komplementy. Wiedział, że czarował bardzo dobrze, aczkolwiek nie skłamał, mówiąc o swym szczęściu - może następnym razem przyjdzie nam się zmierzyć na arenie? - sprowokował nieco, prowadząc Ulyssesa jak najkrótszą drogą do biblioteki, gdzie wcześniej nakazał skrzatom przygotować herbatę. Wskazał Ollivanderowi jeden z wygodnych foteli, sam zapadł się w drugim, wygodnie wyciągając nogi na podsuniętym mu podnóżku - wydawało mi się, że do czarów obronnych potrzeba pewnego rodzaju pokory - zagaił, patrząc kątem oka na swego gościa. Dlatego nigdy w nich nie przodowałem - co o tym sądzisz?


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Biblioteka [odnośnik]05.02.17 21:14
Propozycja rewanżu zdecydowanie zawisła gdzieś w jego głowie, ale nie spieszył się z nią jeszcze, skupiając raczej na powrocie do stanu całkowitej używalności. Ze sprawną pomocą Samaela nie musiał czekać zbyt długo, za co podziękował w międzyczasie wdzięcznym skinieniem głowy. Nawet jeśli nie wstawał od razu, rozsądnie oceniając najlepszy moment, miał także dumę, niepozwalającą na przesadne zwlekanie. Razem z fizyczną poprawą wracała niezawodna uwaga i choć nie odbijała się w neutralnym, niezaangażowanym spojrzeniu, pomagała analizować kolejno mijane metry, rozłożone na nich pomieszczenia, jak i sylwetkę lorda Avery'ego. Rzeczywiście wydawał się żywszy, ale iskry pojedynkowego ożywienia były wyczuwalne i trzymały się go uparcie, nawet z wolna wygaszane mijającym czasem i stopniowo zwiększaną odległością od oranżerii. Emocje Ollivandera opadły znacznie szybciej - głównie przez udane zaklęcie, skupiające świadomość na jego efektach, oraz brak mimowolnej euforii towarzyszącej zwycięstwu. Starcia rządziły się swoimi zasadami i prawami, dlatego w najmniejszym stopniu nie rościł sobie praw do żalu albo pretensji względem Avery'ego - mógł co najwyżej gratulować silnego czaru, niesamowitej sprawności oraz dziękować za szybką reakcję po zakończeniu.
- Może. Czuję się zobowiązany do rewanżu, więc prędzej czy później - wyjścia nie będzie - podobnie do rozmówcy, przyjął pochwałę w tak dyskretny sposób, że niemal rozmyła się w powietrzu. Jednak w kontraście do Samaela, bagatelizował siłę swoich zaklęć, kierując świadomość raczej w stronę tych nieudanych - w ten sposób motywacja do powrotu na lepsze tory była sprowokowana i aktywna, a to mogło skutkować jedynie podjęciem działań. Nie miał w zwyczaju pozostawać pod dyktaturą swoich słabości - zdyscyplinowane myślenie ogarniało całokształt, sięgając do przeróżnych zakątków świadomości. Jedynym wyjątkiem była rozbujała sfera emocjonalna, z którą czasem nie potrafił się porozumieć, ale wtedy rozwiązanie wydawało się dziecinnie proste - zwyczajnie się od niej odcinał, o ile nie rosła do zbyt przytłaczających rozmiarów.
W bardzo charakterystyczny sposób, znany większości jego znajomym, idąc naprzód i pozostawiając głowę nieruchomą, przebiegł wzrokiem po bibliotece, wyłapując jak najwięcej szczegółów, włącznie z gatunkiem i odcieniem drewna, jego obróbką, jasnym sklepieniem. Przechodząc obok regałów zdawał się nawet wychwytywać kilka tytułów, choć nie wszystkie grzbiety były nimi przyozdobione. Sięgnął nawet po losową księgę i przytrzymał ją przy sobie dopóki nie zajął wskazanego miejsca, kiedy otworzył ją na stronie tytułowej, nie przejmując się, że może być to oznaką arogancji. Przebiegł wzrokiem po prawdziwie wymijającym nagłówku, po czym zaszczycił uwagą kilka słów pierwszego zdania, w trakcie kwestii Samaela zdążając przerzucić kartkę.
- Skupienia - zatrzymał wzrok na przypadkowym słowie, sprawiając wrażenie bardziej skoncentrowanego na nim, niż na czymkolwiek innym - w rzeczywistości rozmyślał nad uzupełnieniem odpowiedzi. Niezbyt długo - ostatecznie zamknął tomik, odkładając go na stolik obok. Nie znalazł nic ciekawego. - Refleksu. Elastyczności. Pokory również - zsunął palce z książki i przeniósł z nich wzrok na mężczyznę. Brwi uniósł w geście subtelnej sugestii - Niemniej, pomijanie ich to dość ryzykowna gra, nawet przy ubytkach pokory.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biblioteka - Page 3 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Biblioteka [odnośnik]09.02.17 0:27
Czuł się, jakby napęczniał energią, chociaż wiedział, że kiedy ulotna adrenalina z niego wyparuje, znowu zmieni się w sflaczały rekwizyt dawnego siebie. Dawny Avery bladł, niknął, powoli zmieniając się w marę, którą kiedyś godni arystokraci zaczną straszyć swoje dzieci, opowiadając ku przestrodze historię potępionego człowieka. Nie oczekiwał wcale lepszego losu, niemalże pogodzony z szykanami - pomijając przebłyski buntu, kiedy to miał wrażenie, że mógłby przenosić góry. Cóż to dla niego - Atlas utrzymywał na barkach cały świat, łącznie z największymi zbrodniarzami. Ich sumienia ciążyły pewnie bardziej niż kamienie - Samael począł rozważać, jak monstrualne rozmiary osiągnęły jego występki. Wystarczyłoby zliczyć te przeciwko Laidan, by Avery'emu brakło liczb do dalszego rachowania. Posmutniał na powrót - zielona aura za oknem i początkowy triumf nie mógł zmazać żalu, powoli przenikającego rysy jego twarzy. Czas i woda potrafiły rzeźbić skały, a rozpacz ryła w obliczu Samaela nieodwracalne zmiany. Pogłębiające się bruzdy, zmarszczki, podobne raczej do starca, a nie mężczyzny w sile wieku. Czasami nie było ich widać, gdy uwagę przykuwał chłodny, metaliczny błysk przeszywającego spojrzenia. Potrafił wiercić nim jak mieczem i na wylot przebijać, odwracając atencję od przypadkowej diagnozy swej postępującej choroby. Nie cierpiał ciekawości na równi z litością, a gdzieś między tymi dwoma określeniami zapętlały się zakusy ku zgłębieniu przyczyn złego samopoczucia lorda Avery'ego.
Musiał się opamiętać. Złota zasada gościnności, jakiej nawet on by nie złamał - czyniąc wyjątek może dla kilku nazwisk, których brzydził się wypowiadać - głosiła, gość nie doznał w domu przykrości. Samael umiejętnie więc przybrał ten doskonale znany i równie nieszczery obojętny wyraz twarzy, nie dając odczuć Ollivanderowi, że momentalnie stał się mu zbędny. Znowu zagościł chwilowy dysonans, gdy wzdrygnął się z obrzydzenia, podejrzewając się o wykorzystywanie, ale nie, podskórnie obecność Ulyssesa nie sprawiała dyskomfortu, wręcz nadając jakiejś kruchej stabilności podłożu, po jakim stąpał.
Skłonił głowę - tak się godził i przyjmował propozycję, nie krzywiąc się wcale na uderzenie rękawicy. Miał się za lepszego od niego i od wszystkich innych, ale obecnie jego ego nieco się skurczyło, w zasadzie praktycznie znikło, zostawiając Samaela bez tej ochronnej bariery zbudowanej z megalomanii. Powinien automatycznie zacząć bać się każdej rzeczy, każdego człowieka, jak ktoś, kto nigdy naprawdę nie zetknął się ze strachem. Przekonanie o własnej nieomylności, boskości stanowiło chyba najlepszą złotą klatkę i ochronny klosz. Ale ten roztrzaskał się w drobny mak i teraz łatwo było go dopaść i zniszczyć.
-Nie zabiłbyś mnie - rzucił pewnie, nieco przekornie, z cyniczną wesołością, bo z bólem zdążył się zaprzyjaźnić. Nie mogąc go stłumić, po prostu przywyknął, nieustannie dokarmiając tego pasożyta, od kilku miesięcy żerującego na jego ciele i umyśle

I have heard the mermaids singing, each to each
I do not think that they will sing to me.


Zadeklamował, po czym urwał, widząc ten brak zainteresowania tomikiem - nie znał tej książki, nie wiedział, skąd się tu wzięła - wyciągając ku niemu inną. Wymiętą, poszarpaną, wręcz nędzną. Rozpadająca się okładka, dopiski na stronach cienkich jak pergamin od częstego przewracania.

We have lingered in the chambers of the sea
By sea-girls wreathed with seaweed red and brown
Till human voices wake us, and we drown.
*

Kilka opuszczonych wersów, cicha tragedia. Jej recytował inne wiersze, chociaż nie przepadała za poezją, woląc sztukę zaklętą na płótnie albo w cielesnym paroksyzmie rozkoszy.


* T.S. Eliot - The love song of J. Alfred Prufrock


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Biblioteka [odnośnik]23.02.17 1:55
Tak skrajne przeskoki energii mogły być bardziej zgubne niż trwały stan. Kontrastowały wyraźnie i pochłaniały siły, generując je tylko na moment, pozwalały błysnąć i wypalić się w tempie ponadprzeciętnie wielkich gwiazd. Zjawiskowo odciągały uwagę od otoczenia, umniejszając jego znaczenie, a potem zapadały się, zalewane materią - własną, wspólną - wtedy już nie miało znaczenia, czyją. Były smutne w swej przerażającej potędze, kiedy z rozpaczą zagarniały świat w swoje objęcia, ale świat ginął w nich bezpowrotnie, nie mając szans na ostatnie tchnienia, kiedy brutalnie wyrwany z posad - przepadał. Bezwzględnie. Nosiły w sobie ogrom, ale ogrom ten przysłaniał wszelkie wartości.
Chłodne oblicze Ulyssesa nie zdradzało jego myśli i spostrzeżeń, choć wyczuwał drobinki zmian, postępujących w nastroju Samaela. Nie analizował ich, tym razem nie odczuwając przesadnej ochoty na wgłębianie się w świat jego odczuć. Wystarczającą wskazówką była nagła chęć pozostawienia go samego sobie, na jego gruncie, w glebie własnych problemów, w stanie rozkładu - przelotna myśl o zakończeniu spotkania naprowadziła go na drobny trop. Analizował go przekornie, przekładając własne odczucie na domniemane intencje. Ollivander ufał swojej intuicji, a wspomniana wcześniej pokora, lub przynajmniej jej zalążki, pomagały mu w uniknięciu twierdzeń, że jest nieomylna. Była trafna. Celnie wyłapywała nieścisłości, ale Avery nie był prosty w odbiorze. Dystans przeplatał się z umiejętnym kłamstwem, które trzymało swój poziom nawet pomimo wyraźnych zmian, jakie w nim zaszły.
Uniósł z wolna powieki, lustrując rozmówcę błękitem tęczówek. Czystą barwą, w której mógł szukać, czego tylko chciał - nie było w nich jednak ani litości, ani rozbawienia cynicznym stwierdzeniem. Drwił? Prowokował? Wysłuchał go, nie darując przenikliwego spojrzenia nawet na moment. Dał słowom wybrzmieć i rozpłynąć się w przestrzeni, kiedy chwytał książkę. Poświęcił jej niewiele uwagi, skupiając się znów na Averym. Zetknięcie dwóch mocnych charakterów, przekonanych o swej wielkości, elektryzująco przeszywało powietrze. Lecz, o dziwo, obydwa poruszały się w tej sytuacji sprawniej, niż należało się spodziewać.
- Ja? Skądże - pokorne słowa grały kontrastem. Nie barwił ich sarkazmem. Wybrzmiewał w samym przekazie, zacierając się z prawdą. - Nie w towarzyskim starciu - nie w twoim własnym domu. Granice były względne. Bezwzględne przekraczało się z reguły zbyt zachłannie. Pytanie, jakie wyznaczyli sobie we własnych relacjach, podburzanych regularnie, nigdy pchniętych poza wygodne ramy. Z pominięciem subtelnej, rodowej zwady - stanowiła inny wymiar? Może nie mieścili się w tym rozumowaniu. Byli ponad to. Leniwie przemknął po rzędach ksiąg, służących im za świadków niewinnej prowokacji, cisnącej się na usta. Jasne oczy zacieniły się lekko pod wachlarzami rzęs, kiedy mrużył powieki, powracające znów do mężczyzny. Rzadko kiedy formował słowa we własne wnioski. Teraz robił to z premedytacją.
- Sam lepiej sobie z tym poradzisz.
Nie czekając na reakcję, wstał z miejsca, skłaniając lekko głowę, z mimowolnym uniesieniem kącików ust posyłając mu ostatnie, ostrożne i uważne spojrzenie. Nie on był tu legilimentą, ale brak tak misternej umiejętności wcale nie przeszkadzała Ulyssesowi w wyczuciu aury Samaela, wzburzonej falami przeróżnych myśli. Myśli, którym w tej chwili nie chciał się poddawać. Nie miał ochoty zagrzewać w nich miejsca ani dociekać ich istoty. - Nie chcę kłopotać cię dłużej swoją obecnością, Avery - dopowiedział uprzejmie, choć zjadliwie, w ostatniej, subtelnej prowokacji. - Trwaj w dobrym zdrowiu. - uwolnił go (siebie?) od tego dziwnego ciężaru, który w pewnym momencie zaczął bezszelestnie przygniatać ich plecy.

/zt


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Biblioteka - Page 3 Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Biblioteka
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach