Wydarzenia


Ekipa forum
Calanthe Sprout
AutorWiadomość
Calanthe Sprout [odnośnik]31.01.16 0:30

Calanthe Anastasia Sprout

Data urodzenia: 21 luty 1933 r.
Nazwisko matki: Aristow
Miejsce zamieszkania: Północna Szkocja
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: Pomaga w zielarni
Wzrost: 170 centymetrów
Waga: 51 kilogramów
Kolor włosów: Ciemny brąz
Kolor oczu: Zielone z wyraźnym brązowym pierścieniem wokół źrenicy
Znaki szczególne: Wyjątkowo blada skóra, ziemista wręcz cera, niedoplinowana często pokazuje się z ziemią pod paznokciami


Podobno przed śmiercią dane jest nam zobaczyć całe swoje życie. Ukazane niczym film, w przyspieszonym tempie przelatuje nam przed oczyma. Od dnia narodzin do chwili obecnej. Wszystkie wzloty i upadki, pragnienia i grzechy. Bez żadnej dozy subiektywizmu, surowy obraz, fakt, niepoddany żadnej obróbce. O wiele doskonalszy niż każdy wadliwy człowiek. I mogę potwierdzić, tak właśnie jest. Zobaczyłam całe swoje życie, gdy leżałam na miękkiej kołdrze ze śniegu, a mróz stopniowo pozbawiał mnie czucia. Nocne niebo, na którym wirowały zwolna białe płatki było moim ekranem.

Zostałam wyhodowana. Moi rodzice to wytrawni ogrodnicy, którzy postanowili swoim najwspanialszym kwiatem utorować sobie drogę na szczyt. Mną.

Drobny pączuszek, wątła trzcinka, wonna lilijka. Tak o mnie mówiono, gdy jako niemowlę leżałam w swojej pierwszej doniczce - ręcznie wykonanej i rzeźbionej, drewnianej kołysce, którą wypełniono doskonałą żyzną glebą w postaci atłasowych poduszek oraz pościeli. Podobno byłam rozkoszna i grzeczna. Uśmiech kwitł na mych różanych usteczkach, gdy ktoś pochylał się nade mną. Jak gdybym naturalnie wpasowywała się w rolę, którą miano mi nadać, a od której nie było żadnej drogi ucieczki. Wszak czy widział ktoś kwiat uciekający z donicy?

Wraz z biegiem lat ogrodnicy powierzali mnie coraz to innym parobkom, którzy mieli o mnie zadbać. Zaczęło się od lekcji baletu, gdy byłam jeszcze podlotkiem. Potem przyszła kolej na czytanie i pisanie, naukę tańca, śpiewu, poprawnej dykcji, zasad dobrych manier czy grę na fortepianie. Od kiedy sięgam pamięcią wiecznie miałam coś do zrobienia, jakieś obowiązki do wypełnienia. Jak to każda mała roślinka, ledwo odrosły od ziemi pęd, byłam wdzięczna ogrodnikom. Wszak chcieli oni dla mnie jak najlepiej, prawda? Nie wiedziałam, że nie inwestują we mnie dla mnie, ale dla zysków, jakie przyniosę im w odpowiednim czasie. To nie było wtedy ważne. Liczyła się ich aprobata, pochwała rzucona przy wspólnym śniadaniu czy podczas mijania w korytarzu. Ten ledwie widoczny błysk miłości w ich oczach.

Wolne były tylko sobotnie i niedzielne popołudnia, gdy parobkowie opuszczali naszą szklarnię. Był to dziwny czas, w którym to okazywało się, że mogę robić coś innego niż słuchać mądrzejszych od siebie i samodoskonalić się. Początkowo oddawałam się wtedy samotnym dziecięcym zabawom, gdyż żadne inne kwiatuszki tu nie zamieszkiwały. Mój starszy brat i tak wiecznie był zajęty. Jako najstarszy pęd miał przecież dużo więcej swobody, a młodszą o trzy lata siostrą niezbyt się interesował. Penny była gdzieś obok, ale jednak cały czas w dziwnym odosobnieniu. Jak gdyby dzieliła nas szyba w szklarni. Byłyśmy obok, a mimo to osobno. Nigdy nie miała tylu zajęć i dowolnie dysponowała swoim czasem. Bezwiednie w moim sercu zakiełkowała zazdrość, której nie potrafiłam wyplenić. Czasem przy kolacji spoglądałam na nią tęsknie. Wkrótce jednak odkryłam bibliotekę, gdzie książki nie zawierały jedynie wiedzy i cała reszta straciła na znaczeniu. Zawierały historie, niesamowite zbiory pogrupowanych w zdyscyplinowane rozdziały słów, które przedstawiały zupełnie inny świat. To było wiekopomne odkrycie, które zaczęło plenić złowieszcze chwasty w mojej pięknej, pozłacanej doniczce.

Oczywiście wiedziałam, że jestem czarownicą. Magia była dla mnie czymś naturalnym, z czym spotykałam się od zawsze. Używali jej wszyscy, ogrodnicy, parobkowie, a nawet skrzaty. Podobała mi się, a to, że i ja stanę się jej użytkowniczką wywoływało we mnie dreszcz niecierpliwego podniecenia, dziecięcej ekscytacji. Hogwart poznałam z bibliotecznych ksiąg i nie mogłam się go doczekać. Można więc sobie wyobrazić, jaki ogarnął mnie zawód, gdy okazało się, że wybrano dla mnie zgoła inną szkołę. Widocznie nauka obcego, dziwnie brzmiącego języka nie była bezpodstawną fanaberię ogrodników. To właśnie Durmstrang miał stać się moją nową szklarnią.


Czułam ogromny, przytłaczający strach, gdy wyprawiano mnie w to miejsce. Kurczowo ściskałam rękę mojego brata, ale to uczucie mnie nie opuszczało mimo bezpieczeństwa, jakie nade mną roztaczał. Wytłumaczył mi, że nasz ojciec fascynuje się magią, której tajników nauczają tylko w tej szkole. Jednak to zdanie matki przeważyło. Obcobrzmiący akcent, który kładł się cieniem na jej doskonałą angielszczyznę przekazany jej był za sprawą czystej, rosyjskiej krwi. Początkowo Ksenia miała wyjść za szlachcica, aby podnieść rangę ich rodziny. Niestety nie odnaleziono żadnego chętnego rodu, więc ostatecznie panna Aristow stała się panią Sprout. Wyrwana z rodzinnej Rosji do nieznanej Anglii pragnęła, żeby jej dzieci ukończyły chociaż szkołę jej młodości. Nie było ku temu żadnych przeciwwskazań.

Początkowe przerażenie opuszczało mnie powoli, ale systematycznie niczym śnieg podczas wiosennych roztopów. Pochodzenie zapewniło mi na powitanie wysoką lokatę towarzyską, a nienaganny wizerunek przystojnego oraz utalentowanego brata zaskarbiło przekonanie, że muszę być do niego. Jak na gorliwą roślinkę przystało bez problemu dopasowałam się w do tych założeń. Częstowałam wszystkich pogodnymi uśmiechami i łatwo zaprzyjaźniłam się z mieszkankami mojego dormitorium. Brat mówił, że roztaczam wokół siebie niezwykłą aurę delikatności oraz empatii, która zachęca ludzi do przebywania w moim towarzystwie i zwierzania się. Uważał też, że nie doceniam drzemiącej w tym siły. To prawda, gdyż wcale tej siły nie chciałam. Zbierałam ludzkie zaufanie oraz wyszeptane w zaufaniu sekrety w swoim sercu tak jak ogrodnik pieczołowicie zbiera z drzew dojrzałe jabłka. Miałam świadomość władzy, która sama wciskała mi się w dłonie, a mimo to dobrowolnie ją odrzucałam. Nie chciałam być nikim ważnym, byłam tylko zwykłą rośliną.

Być może dlatego inne rośliny mnie pokochały. Zielarstwo stało się moim ulubionym przedmiotem, który przychodził mi z niesłychaną wręcz łatwością. Kwiaty dosłownie kwitły pod moimi rękoma. Zgłębiałam tajniki ziół z największą ciekawością, zafascynowana ich właściwościami i mocą. Z wielu nawet nie trzeba było warzyć eliksirów, aby ukoić ból, przywrócić zdrowie czy wręcz przeciwnie. Niezwykłe szklarnie Durmstrangu stały się moim drugim domem. Czyżby wynikało to z faktu, że jedną z nich uważałam za swój dom? Albo wpływ miała na to płynąca w moich żyłach krew Sproutów. Prawdziwe szklarnie i ogrody otaczają niemałą rezydencję, a dostarczane przez mój ród rośliny lądują w kociołkach wielu wybitnych alchemików. Chociaż więc zielarstwo przyćmiło swym ogromem inne przedmioty to nie wyparło ich całkowicie. Dziecinna fascynacja magią wciąż tliła się na dnie mojego umysłu. Być może zimne korytarze Instytutu nie mogły się równać z obrazami ciepłych, pełnych radości korytarzy Hogwartu, które zapamiętałam z książkowych rycin, ale starałam się jak mogłam nie skreślać tego miejsca. Podobała mi się transmutacja i dynamiczne zajęcia z zaklęć, a wiedzę uzyskaną na obronie przed czarną magię uznawałam za istotną. Odznaczałam się raczej przeciętnymi umiejętnościami w tym zakresie, gdyż zupełnie odmienne tematycznie księgi wertowałam z zapałem, ale nie przeszkadzało mi to. Odkryłam natomiast smykałkę do eliksirów, której się nie spodziewałam. Uważałam te lekcje za pewne przedłużenie zielarstwa, wyciąganie całego potencjału z hodowanych roślin, więc mimowolnie zaglądałam w te podręczniki. Dzięki temu nie byłam tylko głupiutką dziewczynką, której w głowie jedynie kolorowe ciuszki, przystojni chłopcy i szybki ożenek. Na szczęście czy nieszczęście dla moich ogrodników?

Jednak we wspaniałym zamku Instytutu zabrakło jednego kwiatu. Peony nie zapisano tak jak nas do tej szkoły. Jej nowym domem stał się Hogwart, miejsce, do którego chciałam uczęszczać, a zabrano mi tę możliwość. Rozumiałam, że względy zdrowotne i odległość od domu zadecydowały za rodziców, ale nie uciszyło to podszeptów zazdrości w mojej głowie. Po raz kolejny los młodszej siostry toczył się zupełnie innymi kolejami niż mój. Wywołało to nieodwracalne rozprzężenie naszych stosunków, postawiło nas na dwóch osobnych brzegach, których nie umiałyśmy połączyć mostem. Nie jestem pewna, czy zbytnio żałowałam, że tak się stało.

Nie miałam specjalnych uprzedzeń do mugoli. Nie widziałam w nich chwastów, które tylko zaśmiecają wspaniałą glebę czarodziejów, chociaż większość moich znajomych właśnie tak uważała. Przypisywałam im rolę pomniejszych, ale wciąż ważnych dla całego ekosystemu roślinek, ale nie obnosiłam się z tymi poglądami. Zwłaszcza, że mój brat wykazywał radykalne tendencje w tym kierunku. Dlatego ucieszyłam się, że wszelkie zawirowania w moim nastoletnim życiu miały miejsce po ukończeniu przez mojego brata szkoły. Sama do końca nie wiem jak to się stało. Skąd takie niepochlebne chwasty w mojej donicy?


Być może nie był najprzystojniejszy, ale w moich oczach jawił się jako najwspanialsza istota na świecie. Na jego widok moje policzki oblewał krwisty rumieniec, spojrzenie uciekało na bok, ale co chwila wracało. W jego oczach był taki głód, jakiego nie dostrzegłam u nikogo innego, kto nadmieniany był mi, jako zauroczony mną. Porwał mnie od pierwszej chwili, nawet nie przypuszczałam, że byłam już wtedy jego. Zaczęło się przecież niewinnie. Nagle rozgorzało w nim zainteresowanie zielarstwem. Przesiadywał w szklarniach dłużej niż musiał, a jego intensywne przeglądanie się wytrącało mi wszystko z rąk. Potem odkrył moją słabość do czytania. Na moim stanowisku w szklarni znajdywałam karteczki z nazwami ksiąg i zaznaczonymi stronami. Pomiędzy kartkami często dawno zapomnianych ksiąg ukryte były zasuszone storczyki. Schlebiało mi, że zagłębił się nawet w historię mojego imienia. Na krótko przed przerwą zimową oprócz kwiatu odnalazłam również prośbę o spotkanie. W najstarszej, nieużywanej już szklarni po raz pierwszy sam na sam spojrzałam mu prosto w jego oczy. Jego szorstki, skandynawski akcent stał się moim ulubionym dźwiękiem na świecie, a chłód wiecznie zmarzniętych dłoni ukochaną pieszczotą. Cóż mogło pójść nie tak wobec tak wspaniałego uczucia? Wszystko.

Któż to widział, żeby najznamienitszy doniczkowy kwiat wiązał się z dziko rosnącym górskim pędem? Mój książę był półkrwi i czyniło to naszą bajkę niemożliwą. Nie mogliśmy widywać się oficjalnie. Chciałam zrezygnować z towarzystwa nieakceptujących nas osób, ale on mi nie pozwolił. Miałam nie ryzykować, nadal być kwiatem o nieposzlakowanej opinii, nie mogłam pozwolić sobie na tę skazę. Należało unikać rozgłosu, aby wieści nie doszły do uszu ogrodników. Udało się, nasza tajemnica pozostała w ukryciu. Jednak szkodniki grasowały już po cichu.

Byłam rok młodsza, więc książę musiał pozostawić mnie na zamku. Intensywnie wymienialiśmy listy, ale wszyscy zauważyli, że moje płatki lekko opadły, że jestem cichsza i bardziej nieobecna. Ta rozłąka zmusiła mnie do myślenia o bezlitośnie zbliżającej się dorosłości, która niosła ze sobą ogrom zobowiązań. Zrozumiałam, że wykuta przez nas bańka mydlana prędzej czy później pęknie. Znałam doskonale opinie rodziców na temat czarodziejów o brudnej krwi, więc rozumiałam powagę sytuacji. Wciąż jednak tliła się we mnie ta iskierka nadziei, że postawieni pod murem rodziciele nie pozbędą się córki. Zaplanowałam wielkie ujawnienie na wakacje po ukończeniu szkoły. Przez czas egzaminów końcowych snułam w myślach mowę, którą chciałam ich przekonać. Znały ją na pamięć wszystkie kwiaty w szklarni, a nieliczne najbliższe przyjaciółki gorąco odradzały mi ten krok. Byłam jednak nieustępliwa i ze spokojem odliczałam dni do buntu. Pomyślnie zdane testy uznałam za dobrą monetę i kolejny argument. Jak bardzo się myliłam.

Każdy ogrodnik wymaga wdzięczności od pielęgnowanej rośliny. Przecież w swą pracę wkłada swoje serce, mnóstwo wysiłku i cennego czasu, a także pieniędzy. Moi ogrodnicy nie byli w żaden sposób wyjątkiem. Wcale nie zakładali, że pozwolą mi odejść jako zdrajczyni krwi. Oni nigdy nie chcieli mnie wypuścić. A co robi ogrodnik, gdy roślina jest zbyt wybujała? Przycina jej pędy. Matka spoliczkowała mnie z martwą obojętnością. Ojciec wstał zza biurka dopiero, gdy osunęłam się na ziemię. O moim księciu wiedzieli od dawna. Pozwalali mam na znajomość w przeświadczeniu, że zakończy się ona samoistnie wraz z ukończeniem szkoły. Teraz jednak zmuszeni byli do podjęcia nadzwyczajnych metod. Zostałam prawdziwą księżniczką zamkniętą w wieży. Zabroniono mi wychodzić gdziekolwiek bez nadzoru, a zwłaszcza do biblioteki. Przecież to tam wszystko się zaczęło, chwast nieśmiało wychylały swoje pędy właśnie ze stron baśni, które pozwalały mi wierzyć, że istnieje jakieś długo i szczęśliwie. Jednego z niekończących się dni mojego odosobnienia martwą ciszę pustych godzin przerwało pojawienie się mojej matki. Wręczyła mi pióro oraz pergamin, na którym miałam napisać list do księcia. List, w którym wyjawiałam mu prawdę jak to przez trzy ostanie lata zabawiałam się jego uczuciami, aby wygrać dziewczyński zakład, a teraz, mogłam już wszystko zakończyć. Przepisywałam wszystkie słowa tak długo aż na pergaminie nie było ani jednej łzy.

Później mój świat zasnuła mgła, przez którą wszystko straciło na ostrości. Życie stało się nagle mdłe i bez smaku. Chociaż stopniowo odzyskiwałam wolność, a wkrótce bez problemu mogłam odwiedzać szklarnie to nie potrafiłam czuć się tam swobodnie. Mogli odebrać mi wszystko, ale wspomnienia wciąż żywo pulsowały mi w głowie wywołując ogromną udrękę. Przyłapywałam się na odwracaniu wzroku za parobkami w nadziei, że spotkam jego twarz. Jednak jeszcze gorsze były rozważania jak przyjął ten listy i co się z nim stało. Na myśl o jego bólu sama cierpiałam jeszcze bardziej. Skręcało mnie w żołądku, a przed oczami nagle stawała ciemność. Im dni stawały się krótsze tym ja rzadziej wychodziłam z łóżka. Uciekałam w objęcia snu, tylko w jego ramionach potrafiłam odnaleźć okruchy pociechy. Bawiłam się w chowanego z bólem, który rozdzierał moje serce na drobne kawałki, a gdy już nic z niego nie zostało postanowił zabrać inne członki. Obojętność stała się moim nowym, najlepszym przyjacielem. Trudno jednak było ją zachowywać, gdy jakiś czas przed świętami do rodzinnego domu ze swoich wojaży powrócił Morpho. Jedna z niewielu osób, która swoim przenikliwy spojrzeniem potrafiła rozgryźć moją maskę. To stało się nie do zniesienia. Czułam jak przytłaczający mnie ochronny klosz zaczyna mnie dusić, a brak tlenu w połączeniu z niegasnącym bólem stał się nie do wytrzymania. W dodatku świadomość, że brat o bliskich rodzicom poglądach nie zrozumie kotłujących się we mnie uczuć dolewała oliwy do ognia. Drogi z Peony rozeszły się nam już dawno temu, była dla mnie tylko cieniem, którego nasi rodziciele nie pętali takimi żelaznymi łańcuchami jak mnie. Była hogwarcką duszyczką, której potrzebowałam, ale nie umiała do siebie zbliżyć. Dlatego podjęłam decyzję.

Wybrałam przesilenie. Najdłuższą w roku noc. Prawie całą spędziłam w łóżku dywagując nad słusznością swojej decyzji. Zastanawiało mnie, czy powinnam zostawić sprawy w takim stanie. Jednak od dawna wszelkie decyzje nie były już w moim zasięgu. Po raz pierwszy miałam świadomość, że jestem ich kwiatem i postanowiłam uciec z donicy. Zostawiłam różdżkę na nocnym stoliku i wyszłam z pokoju tak, jak stałam. Od chłodu nocy chroniła mnie tylko cienka, biała koszula nocna. Opuściłam dom tylnym wyjściem, a moje bose stopy protestowały przy każdym kroku stawianym na białym puchu. Do świtu było już bliżej niż dalej, więc biegłam tak długo jak pozwalał mi na to oddech. Kiedy w końcu wyszłam na nieskalaną niczyją obecnością ośnieżoną polankę i położyłam się na śniegu. Zobaczyłam całe swoje życie, gdy leżałam na miękkiej kołdrze ze śniegu, a mróz stopniowo pozbawiał mnie czucia. Nocne niebo, na którym wirowały zwolna białe płatki było moim ekranem. A potem chciałam już tylko zasnąć.


Nie pamiętam zbyt wiele. To, że znalazł mnie Morpho usłyszałam z jego własnych ust. Nie znalazłam się na prywatnej sali świętego Munga. Do rodzinnej rezydencji sprowadzono znamienitych uzdrowicieli, którym zamknięto usta odpowiednią ilością brzęczących galeonów. Było mi to zresztą doskonale obojętne. Moja rzeczywistość ograniczyła się do walki z zapaleniem płuc, przyglądaniem się sufitowi i wizyt brata, który był jedyną osobą niosącą mi pocieszenie. Wydaje mi się, że to właśnie dla niego się podniosłam. Nie zatraciłam kompletnie woli życia i walki z chorobą, chociaż wiedziałam, że nie jest doskonale współczujący. Znałam jego zdanie na temat ludzi o gorszym statusie krwi i wiedziałam, że nie mogłam liczyć na jego aprobatę mojego nieudanego związku. Był jednak, trzymał mnie za rękę, a to było najważniejsze.

Powoli wróciłam do siebie. To wszystkie wydarzenia uczyniły mnie silniejszą. Nie mogłam się wyrwać spod opiekuńczego dachu szklarni, w której mnie hodowano, ale odkryłam, że już mnie nie złamią. Złamana gałąź odrasta silniejsza. Postanowiłam z wysoko uniesioną głową przyjmować wszystko, czym postanowili ugodzić mnie rodzice. Nie chciałam stać bezwolną marionetką w ich dłoniach, nawet, jeśli na wiele rzeczy nie mogę mieć wpływu. Po ponad półrocznej rekonwalescencji, której ślady na kartach mojej historii rozpuściły się za sprawą pieniędzy jak śnieg powróciłam do świata żywych. Pozwolono mi nawet pomagać w rodzinnej zielarni na Pokątnej, gdzie w końcu miałam kontakt z innymi ludźmi. Nie zabraniano mi już także zaczytywać się w książkach, bo sama doskonale wiedziałam, że nie istnieje żadne długo i szczęśliwie.

Życie w przyjemnym zawieszeniu, które pozwoliło mi zapomnieć, że mam serce trwało o wiele za krótko. Ogrodnicy nigdy nie zapomnieli, dlaczego powstałam. W końcu odnaleźli najlepszego kupca na swoją najcenniejszą roślinę. Takiego, jaki spełniał ich największe pragnienie; w jego żyłach płynęła prawdziwie szlachetna krew. Mortimer Flint, bo tak nazywał się mój nowy nabywca, niczym nie przypominał mojego dawnego księcia. Nie okazał się kolejnym, zblazowanym szlachcicem, który nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. Po pierwszym oficjalnym spotkaniu odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z inteligentnym, błyskotliwym, ale niekiedy smutnym mężczyzną. Im dalej brnęłam w swoje przeznaczenie, tym bardziej odkrywałam, że idealnie wysmakowana kurtuazja i sympatia Flinta to perfekcyjna maska. O wiele lepsza niż moja, którą co prawda tkano, od kiedy pojawiłam się na świecie, ale zakładana ze zdecydowaniem większym niechceniem. Z jednej strony przecież świetnie go rozumiałam, ale z drugiej czułam zawód, że szufladkuje mnie. Że chce złowić mnie na swój szlachecki haczyk jak pierwszą głupiutką dziewczynkę. Nie jestem nią, więc nie powiedziałam ani słowa skargi. Przecież zarówno kupujący jak i ogrodnicy muszą być zadowoleni, prawda?

Teraz, gdy pierścionek zaręczynowy oficjalnie zdobi moją dłoń powinnam przejmować się tylko wyborem sukni i kolorem kwiatów na stołach. Wciąż jest jednak tyle niewiadomych. Co ze zdrowiem Penny? Kiedy Morpho znów pojedzie do Indii i zostawi mnie samą? Czy Mortimer zawsze będzie traktował mnie jak obowiązek? Czy ja jego także? I co się stanie, jeśli kiedyś w progu zielarni stanie książę?



Patronus: Lwica jest królową u boku króla zwierząt. Zwinna i szybka, opiekuńcza, ale przede wszystkim dumna. Każda rana, którą jej zadano czyni ją lepszą, silniejszą. Być może właśnie dlatego stała się ona patronusem Calanthe. Aby wyskoczyła z jej różdżki dziewczyna przypomina sobie swoje pierwsze potajemne spotkanie z ukochanym, gdy trzymając go za rękę wyszeptał jej, że nie ma drugiej takiej jak ona. Ten ochrypły szept to zarówno najlepsze jak i najbardziej bolesne wspomnienie, wciąż jednak na tyle silne, aby jego ciepło zachęciło lwicę do skoku.



Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 2 Brak
Czarna Magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 19 Brak
Sprawność: 0 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: norweskiII6
AstronomiaI1
BaletII3
Historia MagiiII3
KłamstwoII3
KoncentracjaII3
LiteraturaIII7
RetorykaI1
Silna wolaIII7
SpostrzegawczośćIII7
SzczęścieII3
TaniecII3
ZarządzanieII3
ZielarstwoV25
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka, sowa, miedziany kociołek, 6 punktów statystyk

[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Anonymous
Gość
Re: Calanthe Sprout [odnośnik]17.04.16 14:17

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Zamknięta w świecie otoczonym zewsząd szkłem, wśród kwiatów i ziół odkryła w sobie miłość do sztuki szeroko pojętego zielarstwa, którego tajemnice przekazywała jej rodzina z pokolenia na pokolenie. Stała się także obiektem w doskonale opłacalnej transakcji między rodziną Sprout a szanowanym szlachetnym rodem Flint. Calanthe została wychowana przez zimne mury Durmstrangu, gdzie poznała smak prawdziwej miłości, aby ten stał się dla niej gorzkim i nieprzyjemnym uczuciem porażki i uświadomił, że jej życie nie zależy od niej samej, a podporządkowane zostało większej sprawie. Jak poradzi sobie w nowym związku? Czy będzie potrafiła pogodzić się z życiem szlachcianki?

OSIĄGNIĘCIA
rozkwitający pąk
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Umiejętności
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, sowa, kociołek miedziany (+2 eliksiry)
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[31.01.16] Karta Postaci -860 pkt
[16.07.16] wyrównanie punktów +200 pkt

Caesar Lestrange
Caesar Lestrange
Zawód : sutener oraz brygadzista
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
pięć palców co po strunach chodzą
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Calanthe Sprout  9b2SB2z
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t661-caesar-lestrange https://www.morsmordre.net/t841-poczta-caesara https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t3056-skrytka-bankowa-nr-94#50106 https://www.morsmordre.net/t1615-caesar-lestrange
Calanthe Sprout
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach