Wydarzenia


Ekipa forum
Wesołe miasteczko
AutorWiadomość
Wesołe miasteczko [odnośnik]21.03.16 12:18
First topic message reminder :

Wesołe miasteczko

-
Według Proroka Codziennego wesołe miasteczko pełne czarów to idealne miejsce na spędzenie leniwego, niedzielnego popołudnia. Każdy znajdzie tu coś dla siebie - najmłodszym polecamy karuzelę lewitujących filiżanek, trochę starszym zjazd na gargulcu oraz diabelski młyn. Nie słabnącym zainteresowaniem cieszy się także niepozorna karuzela, gwarantująca niesamowite wrażenie przejażdżki na jednym z magicznych koni i to oczywiście, z pełną gwarancją bezpieczeństwa - rumaki poruszają grzywami, parskają, machają skrzydłami. Natomiast osoby poszukujące mocniejszych wrażeń koniecznie powinny wybrać się na rollercoaster na miotłach. Nie zabraknie też sali strachu pełnej strzyg, wampirów i czerwonych kapturków!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lokal zamknięty

Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?


Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:56, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]21.04.17 17:04
Westchnęła, odwracając wzrok i przewracając oczami.
- Bertie, proszę... nic mi nie grozi, nie drąż tematu - nie było jej na rękę, że o to pytał i zaczynała żałować, że w ogóle o tym powiedziała. Zresztą, nic się tak naprawdę nie działo. Drew się nie odzywał (jeszcze) i ona również się do niego nie odzywała (póki co), chociaż obiecała, że w przeciągu kilku dni da mu znać co postanowiła. Problem w tym, że od ich spotkania zdążyła zapomnieć o całej sytuacji. Słowa o śledzeniu spowodowały, że ponownie na niego spojrzała, wyraźnie skonsternowana.
- Nie przesadzaj, nie jestem dzieckiem - z początku nie wierzyła, że byłby do tego zdolny, jednak nie znała go od dziś - domyślała się, że gdyby faktycznie była w tarapatach, to jej dzielny rycerz poczyniłby wszystko, by dowiedzieć się prawdy. To z kolei ją zmartwiło, bo Bertie nie wiedział czym dane było jej się zajmować i obawiała się jego reakcji na te życiowe rewelacje.
"Królicza groźba" jej nie przeraziła, więc skomentowała ją przyjemnym dla ucha śmiechem, niemal przyklejając się do ręki chłopaka.
- Mój puszek pigmejski się z nim rozprawi - uznała. - A skoro prosisz o moją osobę... - jeśli chciał jej poświęcić cały swój czas, nie mogła odmówić. W ostatnim czasie, w zasadzie od bardzo dawna, czuła się dość samotna. Wbrew pozorom i umiejętności robienia dobrej miny do złej gry brakowało jej w życiu całkiem podstawowych rzeczy, jak spokoju i drugiej osoby obok. A przesiadywanie w pubach było jedynie tego marnym substytutem.
Jej zaklęcie spowodowało, że materiał lekko drgnął, ale również nie przyniósł oczekiwanego efektu, a ostatnia próba...
- Los zadecydował - wyraźnie rozbawiona wygładziła materiał dłońmi, zawracając w kierunku głównej ścieżki wesołego miasteczka. - Filiżanki czy rumaki? - odgarnęła włosy przez ramię, wyciągając rękę w stronę Bertiego. Drugą zaś schowała do kieszeni płaszcza, uśmiechając się szeroko. A kiedy ją złapał za dłoń (bądź i nie) ruszyła w kierunku wybranej atrakcji.
- Próbowałeś kiedyś babeczek o smaku gruszki i korzennej herbaty, okrytych kremem waniliowym? - spytała nagle, przypominając sobie ostatnie próby znalezienia wyszukanego i interesującego smaku. Ceniła sobie swoją pracę i fakt, że mogła się w niej rozwijać, póki nie zdobędzie pieniędzy na swój mały biznes.


Gość
Anonymous
Gość
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]26.04.17 2:10
- O nie, moja panno. Bawimy się dzisiaj na moich zasadach, a zgodnie z nimi opowiesz mi wszystko, o czym chcę usłyszeć. Pamiętasz? Obiecałem, że pomogę ci we wszystkim, w czym będzie trzeba,jeśli tylko jestem w stanie.- jego brwi powędrowały ku górze, upodabniając go trochę do babci, której wnuk właśnie mówi, że jest zbyt pełny,żeby przyjąć trzecią dokładkę. Nie zamierzał przyjmować odmowy, to nawet nie wchodziło w grę, a panna Roots powinna wiedzieć, że ma do czynienia z wyjątkowo upartym osłem.
- Eh, wszyscy trochę jesteśmy dziećmi tylko na różne sposoby, a kto dzieckiem nie jest, jest nieszczęśliwy, jasne? Ty na przykład nie radzisz sobie z nie wpadaniem w poważne kłopoty. - wzruszył lekko ramionami i mówił przy tym całkiem poważnie, choć wciąż uśmiechał się nieznacznie, patrząc na swoją rozmówczynię, zamierzając wiercić jej dziurę w brzuchu. Może, gdyby była kimś innym, może gdyby jakiś czas temu nie obiecał jej pomóc wyjść na prostą byłoby inaczej. Ale obiecał, stało się, a on swoich obietnic zawsze dotrzymywał, jeśli tylko było to możliwe.
- Wróżę puszkowi rychłą śmierć niestety, jedna nie wątpię, że polegnie w bardzo walecznej bitwie. - wzruszył lekko ramionami i objął dziewczynę, kiedy ta znalazła się bliżej. Potrzebował głupot. Radził sobie, on zawsze, no prawie zawsze sobie radził, teraz jednak miał dużo spraw do poukładania w swojej głowie, jednak zanim to zrobi, musi się najpierw choć na chwilę oderwać od tego... wszystkiego.
- Eh, jestem pewien, że to w spódnicy coś jest. Może ją zaczarowano, żeby nie dało się jej przerobić? Tak, to na pewno to. - stwierdził, kręcąc głową z uśmiechem, trzebaby z resztą mieć nierówno pod sufitem, żeby uznać, że mówi poważnie. Zawsze był raczej nędzny z transmutacji, zapamiętał trochę zaklęć, jednak niezbyt wiele, jak się okazuje - jeszcze mniej niż myślał.
Obiecał sobie jednak trochę przysiąść nad tym. Może nie nad transmutowaniem spódniczek, ale na rzeczach, które mogą mu się przydać chociażby w razie jakiegokolwiek zdarzenia mającego związek z Zakonem.
Złapał wyciągniętą ku niemu rękę i zaczął się rozglądać.
- Na razie filiżanki, nie szalejmy zbyt mocno. - puścił jej oczko wesoło. Ruszył zaraz w stronę właściwej kolejki, po drodze zatrzymując się jednak przy budce z watą cukrową. Na filiżankach nie będą mieli problemu ze zjedzeniem czegoś słodkiego, wszystko ma swoje plusy!
Zaraz już stali w kolejce z dużą watą, którą skubali sobie, wpychając jej fragmenty do ust.
- Nie, ale chętnie bym spróbował, fajny pomysł. - przyznał zainteresowany z typowym dla siebie entuzjazmem - W sumie zamiast herbaty sam imbir i cynamon. - dodał zastanawiając się, zaraz jednak wzruszył ramionami - Kiedy pieczemy?
Dodał zaraz, wsiadając przy tym do jednej z dużych filiżanek.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]27.04.17 1:08
Och, jak on ją zaczynał denerwować! Mógł bez problemu dostrzec to po zmieniającej się mimice jej drobnej twarzy, która nagle spochmurniała. Zerknęła na Bertiego spod przymrużonych powiek, wzdychając ciężko i kręcąc na koniec głową z niedowierzaniem.
- Daj mi spokój, proszę - burknęła pod nosem, wspinając się zaraz po tym na palce. W pierwszym momencie miała genialny pomysł, by cmoknąć go w policzek dla zmylenia przeciwnika, szybko jednak się rozmyśliła - dlatego też przyłożyła do ust Botta delikatną dłoń, wciąż pachnącą lukrem, z którym miała do czynienia dzisiejszego poranka. - Jak mi będziesz wiercić dziurę w brzuchu to ci nic nie powiem i zacznę cię unikać. Tego chyba nie chcesz, co? - przyglądając mu się z tak bliskiej odległości zdołała wyłapać kilka minimalnych zmarszczek i zadrapań, co znacznie ją pocieszało. Najwidoczniej panowie też się starzeli i natura wcale nie była wobec nich tak łaskawa, jak się jej do tej pory wydawało. Gdy doszli do krótkiego porozumienia zabrała rękę z jego ust, odsuwając się na bezpieczną odległość, gdyby spróbował się na niej zemścić lub gdyby próbował odgryźć jej palce. Wiedziała o jego słabości do wszystkiego co słodkie i tego co pachniało słodkim. A jednak palce w pracy były jej potrzebne.
Nie skomentowała już ani kwestii jej biednego puszka, Lulusia, ani spódnicy, która była dość oporna na wszelkie czary. W odczuciu Arii po prosu dawała jej znak, by nie pchała się na tę atrakcję, dzięki której mogłaby sobie nabić guza. Zamiast tego zacisnęła chłodne palce na ciepłej dłoni Bertiego ciągnąc go w stronę filiżanek - w pewnym momencie jednak poczuła silne pociągnięcie w zupełnie przeciwnym kierunku.
- Na litość Merlina, chcesz mi wyrwać rękę?! - krzywiąc się w wielkim grymasie niezadowolenia, oburzona rozmasowała ramię, wiodąc wzrokiem na wielką watę cukrową. Chociaż z początku udawała, że wcale nie jest nią zainteresowana, już po chwili systematycznie podbierała chłopakowi znaczne jej ilości.
- Możemy nawet dzisiaj, jak stąd wyjdziemy. Co ty na to? Obiecałam ci przecież cały dzień marudzenia - uśmiechając się rozłożyła się komfortowo w wielkiej filiżance, zastanawiając się przez chwilę nad pewną kwestią. W końcu mieszkali ze sobą już od jakiegoś czasu, a ona dalej nie widziała Matthewa. Nie sądziła, żeby miał taki dar unikania jej, kiedy wszystkie pokoje były niemal obok siebie.
- Wiesz, że do tej pory nie spotkałam naszych współlokatorów? - zagaiła z początku neutralnie, coby przypadkiem nie okazać wielkiego zainteresowania swoją byłą miłością. Nie wiedziała też jak bardzo niekomfortowy był to dla Bertiego temat - przecież z ich dwójki, w szkole, wybrała Matthewa, być może nieświadomie odrzucając uczucia jej najsłodszego blondyna.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]28.04.17 16:11
Odetchnął niezadowolony na ten unik. Obiecał jej pomóc, obiecał wyciągnąć z bajora, jak jednak miał to zrobić, kiedy nie wie z czym ma do czynienia? Spojrzał na nią nie kryjąc niezadowolenia, nie zdradzając jednak swoich myśli, żeby jej nie odstraszyć.
- W porządku. Póki co.
Odetchnął, bo i przyszli się tu bawić, może to i faktycznie kiepskie miejsce na podobne sprawy i nie ma sensu wymagać za wiele. Złapał lekko ten nadgarstek, choć wcale nie zamierzał jej odgryzać palców. Słodkie uwielbiał, jednak akurat co do tego, że w żyłach panny Roots płynie lukier miał dość duże wątpliwości, uśmiechnął się więc nieznacznie i nie oponował przed jej odsunięciem się, wzruszył ramionami, póki co zgadzając się milczeć w sprawie którą drążył.
Nie odpowiedział na jej zawołanie, bo i nie szarpał nią przecież jak workiem ziemniaków, w ciągnął do pyszności! Którą z resztą doceniła, musiała przecież docenić. Zaraz więc oboje skubali po trochę słodkości, może i nawet nie po trochę, ale w jakimś celu watę kupił na prawdę dużą.
- Może być. Mam dla ciebie zarezerwowane sporo czasu. - stwierdził zaraz, także siadając w dużym naczyniu, które zaraz zaczęło się unosić. - Nie? Hm, dziwne choć Matta ostatnio chyba trochę nie było. Eil często jest w szkole, może to to. - wzruszył ramionami, nijak nie zamierzając wspominać o własnej kłótni z Bottem. Którego chyba z resztą trochę sumienie tknęło, bo magicznym sposobem nawet zostawił mu trochę kasy za czynsz, gratulujemy.
Tak czy inaczej kiedy emocje opadły razem z alkoholem... cóż, pewnie by się go dalej nie czepiał, może w najbliższym czasie nie miał najwybitniejszej ochoty go zagadywać, ale jakoś przeżyją. Nie od dziś znają swoje podejście, Bert może trochę się zawiódł, jednak nie miał kilku lat, żeby sprawę rozwlekać niewiadomo jak.
Temat w tej chwili raczej go bawił. Bertie całą szkołę ganiał za Judy, prócz tego miał wiele miłości, Ari była jedną z nich: odrzuciła jego zaloty, dając później Mattowi szansę na argument w głupich słownych przepychankach i głupim dogadywaniu. Nigdy nie był tym szczerze przejęty, niedługo znów gonił za Skamanderową.
- W sumie to taki tłum nie jest. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś do ostatniego pokoju. - przyznał. Rudera była duża, bez problemu znalazłoby się miejsce dla kogoś jeszcze. Pokój był, a Bertie żył w przekonaniu, że dom powinien żyć.
A dług się spłacać, cóż.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]29.04.17 1:17
Kiedy tak siedziała obok Bertiego zjadając spore ilości waty cukrowej, zastanawiała się co za licho ją podkusiło, by zamieszkać z Matthewem pod jednym dachem. W końcu postanowiła tamtego dnia, że będzie go unikać - złamane serca rządziły się swoimi zasadami. Ale w postanowieniach była słaba, przeważnie o nich zapominając lub je łamiąc. Jak na ironię, gdy obiecywała coś drugiej osobie, to zawsze dotrzymywała danego słowa. Później, po szkole, jej życie potoczyło się dość dziwne i nie tak, jak sobie zawsze wyobrażała. Stoczyła się na dno, wciąż ponosząc tego skutki. Nie wiedziała, czy obecność Matta pozwoli jej wychodzić na prostą, zwłaszcza, jeśli się nie zmienił - ona była tylko kobietą, która sama nie wiedziała czego chce, więc istniało realne ryzyko powrócenia do starego sentymentu. Aria odwróciła głowę, wpatrując się w ciszy w Bertiego.
- Co właściwie słychać u Matthewa? - spytała z pozoru od niechcenia, chociaż korciło ją od dłuższej chwili, by zadać to pytanie. Czy miał kogoś? Czy może wreszcie się ogarnął? Może zmądrzał? A może dalej szukał sobie kłopotów? Pakowanie się w kłopoty było chyba jedną z rzeczy, która pchnęła ich sobie w ramiona, chociaż w szkole Aria raczej od tego stroniła. Dopiero później życie ją zweryfikowało. - Tak tylko pytam, wiesz, stary znajomy, a skoro sam się nie kwapi, by ze mną porozmawiać... - dodała szybko, wzruszając ramionami i chrząkając cicho.
Potem niemal natychmiast wróciła do nękających ją myśli o okresie swojego stoczenia się i Bertiem, który wyciągnął do niej pomocną dłoń. Miewała takie momenty krótkich refleksji i przypływów miłości do drugiej osoby, tak jak na przykład teraz.
- Wiesz co, Bertie? Chyba nie podziękowałam ci do tej pory za to co dla mnie zrobiłeś - odwracając wzrok, uśmiechnęła się lekko, ale nie tak jak na co dzień. Był to dziwny, niespotykany jak dotąd u niej uśmiech na pograniczu rozgoryczenia a szczęścia, wywołanego troską drugiej osoby. Czyli czegoś, czego do tej pory nie miała okazji zbyt często spotykać, jeśli w ogóle. - Naprawdę to doceniam, nawet jeśli nie umiem tego wyrazić - oparła skroń o ramię chłopaka, przymykając na moment powieki.

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]04.05.17 2:22
Bertie starał się nie myśleć za wiele. Podjadał jedynie watę patrząc na powoli kręcący się świat wokół nich, opierając nogi prawie pod siedzeniem z drugiej strony filiżanki, zerkając na dziewczynę, kiedy usłyszał pytanie. Wzruszył lekko ramionami. Wiedział, że kiedyś coś pomiędzy nimi było, trudno nie wiedzieć, nie miał jednak pojęcia, że w dziewczynie może nadal siedzieć coś więcej, niż sentyment, czy wspomnienia.
- Nie opowiada mi wiele o swoim życiu, ale też nie bardzo się jakkolwiek zmienia. Często łazi obity, czasem łapie jakąś robotę, generalnie zajmuje się byciem sobą. - wzruszył ramionami, może lekko się przy tym krzywiąc. Wolałby nie pamiętać ostatniej rozmowy, nie do końca się jednak wyzbył emocji po niej, trochę... chyba po prostu czuł się zawiedziony. Choć nie zamierzał obrażać. Nie mają w końcu po kilka lat.
- Odezwij się do niego sama. Mi się nie spowiada, ale na brak czasu raczej nie narzeka. - dodał faktycznie nie mając pojęcia, że Ari nadal mogłoby coś siedzieć w głowie. W końcu to wszystko było dawno, a i do tej pory jakoś o nim nie wspominała - on o niej też za bardzo nie, każde miało swoje życie. Jedynie niesamowitym pozostawało, jak bardzo są do siebie podobni.
Na podziękowanie, na twarzy młodego Botta pojawił się tylko łagodny uśmiech, ciepły jakby jego pozytywne emocje miały dopełnić i przepędzić gorycz z twarzy Ariadny. Objął ją ramieniem i przyciągnął lekko.
- To nic. Poważnie. - stwierdził tylko. Można go nazywać naiwnym, jednak Bertie szczerze wierzył, że świat staje się lepszy, kiedy pomaga się drugiej osobie trochę więcej się uśmiechać. Lubił pomagać ludziom, a kogoś takiego jak panna Roots po prostu nie mógłby zostawić.
Zaraz filiżanki się zatrzymały i powoli opadły znów na ziemię czekając aż goście opuszczą ich teren, a on wstał razem z Ariadną..
- A może chodźmy na jakieś konkursy? Wygram dla ciebie pluszaka czy coś.
Zaproponował wesoło, ruszając we właściwą stronę, kiedy tylko opuścili filiżankę.
- Albo sama go wygrasz, a ja będę udawał, że po prostu dałem ci wygrać po podbudowuję twoje ego. - dodał jeszcze. Warto mieć wymówkę na każdą okazję!



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]05.05.17 1:21
Ariadna patrzyła z zaciekawieniem na Bertiego, a wreszcie parsknęła pod nosem. Szczerze mówiąc zawiodła się taką informacją, żywiąc nadzieję na jakieś rewelacje, typu ślub, dzieci, praca, normalne życie, zmądrzenie, ale najwidoczniej dalej była naiwna w niektórych poglądach. Zawsze miała przeczucie, że Matt będzie ostatnią osobą na świecie, która sama z siebie postanowi się zmienić. Nawet gdyby ktoś kazał mu to zrobić pod groźbą... pewnie zrobiłby na przekór. Cały Matthew. A ona, cóż, nie potrafiła zrozumieć racjonalnego podłoża swoich emocji i zaciekawienia, które wyraźnie ciągnęło w stronę jej byłej-niedoszłej miłości.
- Raczej nie mam okazji na niego wpadać. Albo wychodzę wcześnie rano, albo wracam późno wieczorem i od razu idę spać. W międzyczasie raczej nie pojawiam się w domu, więc nie sądzę, że dane będzie nam porozmawiać przy śniadaniu jak przykładowi współlokatorzy - gdyby tylko wiedziała, że dokładnie dzisiejszego wieczoru na siebie wpadną... taki ten los bywał przewrotny. Dziewczyna postanowiła, że powinna przestać się interesować tamtym Bottem, a zająć tym, który właśnie ją obejmował. Bez pytania wtuliła się nosem w jego ramię, pokracznie wsuwając rękę między plecy a oparcie filiżanki, zaciskając ją wreszcie na materiale odzienia Bertiego.
- Kochany, dlaczego zawsze jesteś taki dobry? - spytała zupełnie poważnie. Rzadko spotykało się ludzi, którzy podchodzili do innych z sercem na dłoni. W czasach szeroko rozpowszechnionego egoizmu i dbania tylko o siebie takie osoby, jak Bertie, były na wagę złota. - Mogłabym się nawet w tobie zakochać. Ale zatrułabym twoje serduszko, szkoda mi go - dodała pół żartem pół serio. Póki co kochała go jak swojego brata, którego nigdy nie miała i nie wiedziała, czy faktycznie umiałaby go pokochać jako obiektu westchnień. Jednak w kwestii zatruwania nie żartowała - była nadzwyczaj destrukcyjną jednostką, szczególnie jeśli chodziło o uczucia.
Gdy opuścili filiżanki, Aria nie wyglądała na szczególnie zachęconą do dalszych wycieczek po wesołym miasteczku, chociaż propozycja konkursów wydała jej się idealna. Lubiła rywalizację.
- Czuję się jak na randce, aż się zarumieniłam - zaśmiała się i z typowym dla siebie przypływem entuzjazmu skierowała się w stronę gier. - Możemy wygrać sobie pluszaki wzajemnie, żebyś potem mi nie zazdrościł - kiedy stanęli przed jedną ladą, Walijka skłoniła się teatralnie w pas, gestem ręki wskazując Bertiemu konkurs, w którym faktycznie jedną z nagród był wielki pluszak. - Jeśli chcesz, to mogę cię dopingować jak przed tymi wszystkimi meczami Quidditcha - zaproponowała, przygotowując się do pokracznego machania rękami.
Po pewnym czasie zmęczeni wrócili do domu.

zt oboje

Gość
Anonymous
Gość
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]05.04.20 13:27

końcówka kwietnia '57


Trzynaście włosków zostało w miejscu, gdzie zwykło się mieć brwi. On sam jeszcze o tym nieznacznym uszczerbku nie wiedział, rozszczepił się, kiedy teleportował się na londyńskie obrzeża. W głowie wciąż mu się kręciło, miał wrażenie, że ciśnienie towarzyszące teleportacji wgniata ją do środka, jakby zamiast kości chroniła ją tylko gumowa warstwa, dłonie upewnić się musiały, czy czaszka nie jest zdeformowana, bo przysiągłby, że coś poszło bardzo nie tak. Oględziny niczego jednak nie wykazały, a on powłócząc nogami, jednym z tajnych przejść, przedostał się do miasta, wyłaniając się w Londynie już w kolorach zmierzchu.
Myślał, że niewiele jest w stanie go ruszyć. Że obok rozbebeszonych ciał przejść może niewzruszony, że mijane twarze, dziwnie ospałe, jakby śniące sen o wieczności, nie zostaną z nim na dłużej. Że swąd roztapianej przez pożar skóry nie będzie mu towarzyszył kolejny dzień, jakby receptory przypaliły się w tym ogniu i były w stanie czuć tylko to. Już zawsze.
Uciekł, ale wcale nie zostawił tego za sobą. Pod powiekami wciąż miał tamte obrazy, pod palcami czuł kraty Tower. Cały ten tydzień wyczerpał go psychicznie. Zmęczenie przychodziło nocą. Gdy emocje mościły się na brudnej pościeli. Gdy nic nie odciągało jego umysłu od upartego powracania do minionych zdarzeń. W pozycji embrionalnej jak małe dziecko kulił się, obejmując się ciasno ramionami, odgradzając od rzeczywistości, która zawładnęła nim całym.
Potrzebował świata, w którym nic z tego koszmaru nie jest prawdziwe.
A w jego rękach znalazł się list będący obietnicą chwilowego zapomnienia. I nawet jeśli zachował się irracjonalnie, gnając bez zastanowienia w wyznaczone miejsce, chyba naprawdę tego potrzebował.
Tej jednej nocy poudawać, że świat wcale nie płonie za jego plecami.
W ostatniej fazie lotu stracił kontrolę nad zepsutą miotłą, zamiast miękkiego lądowania skończyło się na wbiciu drewnianego trzonu w korę drzewa masywnego. Mógł trafić w ogrodzenie, więc ostatecznie nie było tak najgorzej. Upadł na żwir, zaplątując się w witki, wypadające z konstrukcji.
- Morgan, miotła mi linieje, myślisz, że jak została połowa witek, to ona się jeszcze do czegokolwiek nada? - gdzieś z poziomu gruntu zadał w ramach powitania niezmiernie istotne pytanie, po czym dźwignął się do godnego pionu i zmierzwił włosy, żeby pozbyć się z włosów ewentualnych paprochów z rozsypującej się miotły. I w sumie tym gestem udekorował się kilkoma. - Dobra, chyba ją tu zostawię, niech ktoś inny ją przetestuje - burknął w końcu, przypatrując się przez chwilę Lynchowi w zadumaniu nad niepowetowaną stratą, ale  po chwili krzywy uśmiech ostatecznie pojawił się na twarzy Burroughsa.
Duże dzieci znalazły się u wrót wymarłego z radości wesołego miasteczka, pustka skrzypiała nieprzyjemnie na karuzelach - zamiast śmiechu. Nikt już nie chadzał do takich miejsc.
Ścieżka wzdłuż ogrodzenia wiodła aż do niewielkiej wyrwy, przez którą mogli się przecisnąć, o ile trochę się nagimnastykują.
- Pan przodem?

[bylobrzydkobedzieladnie]



from underneath the rubble,
sing the rebel song


Ostatnio zmieniony przez Keat Burroughs dnia 27.05.20 18:08, w całości zmieniany 1 raz
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]05.04.20 16:13
Eliot kłamie, bo od kwietnie to dopiero wszystko się zaczyna.
Dosłowne czytanie to bzdura, ale metaforyki przecież w tym za knut. Słowa i słowa.
Nie jestem czytelnikiem na medal, przyznaję się bez bicia i bez stawiania pod ścianę; sporo wody musi upłynąć w tej rzece, żebym dotarł do sedna.
W tym przypadku - do trupów. Cały Londyn zaściełają ciała, na wysokich płotach łypią na mnie: o właśnie, wcale nie gęby ociężałych przestępców, a twarze ludzi, o których mówi się bardzo źle. O jakich sam powinienem mówić bardzo źle i nawet czasem tak robię, żeby słyszały to odpowiednie uszy. Taka dymna zasłona, która ma uratować mój własny tyłek. A na murach wiszą przecież także przyjaciele. Archibald muchy by nie skrzywdził, składał przysięgę, jego zadaniem jest leczyć i chronić. Nie wierzę kawałkowi papieru nadrukowanemu czarną farbą, nie mogę - czy mogę zatem ufać innym?
Stolica stoi w ogniu i za chwilę będziemy mieć piękną powtórkę z pożaru, co nieco wyrównał populację londyńczyków lata temu. Wtedy walczyły dwa rody - czy mówię dobrze, czy już pierdolę od rzeczy? - teraz rzeź zapowiada się na skalę większą.
Na razie - wciąż kontrolowaną. Jeśli ktoś ma ginąć, to szlamy. Ofiary się policzy i poda w przybliżeniu. Można się pomylić o.
O ile?
Chcę się mylić. Chcę, żeby tak nie było. Chcę znowu się nie martwić, mieć osiemnaście lat i to żeniaczki unikać jak ognia, a nie wyboru. Kiedyś lawiruje się tu między psimi kupami, teraz to zwłoki w różnym stanie rozkładu. Zazwyczaj jednak dość świeże, Ministerstwo dba o porządek na ulicach.
Odwieszam swoją szatę na kołek i dopiero wtedy biorę oddech, w którym nie czuję morowego powietrza. Taki mój sposób, zniknąć, udawać kogoś innego. Innego, nie tego, kim nie jestem. Zrastam się już trochę z Morganem, wygląda przecież jak ja, mówi jak ja, myśli jak ja. W tym świecie ma lżej, choć pewnie dowód nosi podrobiony, traci pracę i właśnie wykopują go z wynajmowanego mieszkania. I tak zazdroszczę. Dla mnie noc na ulicy to pryszcz - znaczy, dla niego. Przeżyje jedną i dziesięć takich, najwyżej zachoruje, będzie kaszleć  przez kolejny miesiąc i wycierać nos w mankiet koszuli, najpierw prawy, potem lewy, żeby starczyło na dłużej. A ja? Nie martwię się obiadem, ale Evandrą - już notorycznie. Nabawiam się przez to zgagi, kamieni nerkowych i mnóstwa innych urojonych dolegliwości. Nieustanny strach to nieprzyjaciel, trzeba go oswoić. Jak?
Jak zawsze.
Teleportuję się normalnie na przedmieścia Londynu, kawałek idę z buta, akurat natrafiając na piękny spektakl i twarde lądowanie Keata, który spektakularnie pakuje się na drzewo. Jego kolana na tym ucierpią, myślę. Znam ja te spodnie wycierusów, drące się tak, że z łataniem się nie nadąża. W podobne jestem ubrany, koszula do środka, pasek zaciśnięty na maksa, a i tak są luźne i muszę uważać, żeby nie spadły mi z bioder.
-Goyle ostatnio narzekał, że brakuje mu rąk do roboty. Zatańcz sobie z miotełką po pokładzie jego łajby, on będzie zadowolony, a ty kasiasty - proponuję, zaplatając ręce na piersi i obserwując odrodzenie się bohatera. Z prochu powstałeś i tak dalej...
Dopiero, gdy Keat prostuje przygarbione plecy i zwraca się do mnie frontem dostrzegam, że coś jest nie tak. Chwilę mi to zajmuje, ale załapuję, że w miejscu brwi świeci golizną i no cóż, traci na atrakcyjności. Przygryzam wargę, ale uśmiechu ukryć nie potrafię, więc szczerzę się jak idiota, jak zapyta, muszę mieć gotową odpowiedź. Dlaczego mogę się cieszyć? Wygrałem na loterii? Puknąłem szlachciankę? A może oba? Wygrałem na loterii i przez to puknąłem szlachciankę?
Szarpię bezwiednie za ogrodzenie, które trzęsie się całe, bo straciło już siłę, by się opierać. Nikt tu nie zaglądał od dawna, szyld wyblakł, karuzele poruszają już tylko silniejsze podmuchy wiatru. Relikt przeszłości, wcale nie tak niedalekiej, a jednak. Pustynia pogrzebanych pierwszych randek i pikników umówionych na kwiecień.
-Masz cykora? - kpię, ale pochylam się nad siatką, starając się nie zahaczyć porwanym drutem o kołnierz mej szaty z drugiej ręki. Cała jest w kulkach i kurzu, łapie wszystko, jak leci, zwłaszcza zaś futro mojego kota. Wychylam się już z drugiej strony, targam sobie włosy i przysiadam na kolorowym hipokampusie. Kolejka dla najmłodszych, kurczę nogi, ale i tak wyglądam na nim karykaturalnie ze swoim wzrostem i niechlujnym zarostem na twarzy. Gdybym się ogolił, zachowałbym pozory wyrośniętego dziecka.
-Muszę odpocząć od tego syfu. Statki stoją, w porcie nie mogę znaleźć fuchy. Wciąż nie zarejestrowałem różdżki - kłamię jak z nut albo raczej opowiadam, co słychać u Morgana. On też nie ma lekko, ale wciąż - lepiej ode mnie - przyniosłem trochę smakołyków. Jedyna wycieczka, na jaką nas stać - zauważam kwaśno. Białe czoło Keata rozprasza, a pojedyncze włoski brwi aż się proszą, by je wyrwać - ale ty wyglądasz dziś nadzwyczaj czarująco. Dziewczyna? - kpię, ale on się o tym nie dowie. Powiem mu za chwilę. Albo wcale.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Wesołe miasteczko - Page 5 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]30.05.20 22:23
Udało mu się nie zrobić kolejnej dziury w tych cholernych spodniach, nie jest pewien, czy wysłużony materiał zniesie nieskończoną liczbę rzucanych na niego reparo; pewnie nawet magia ma swoje ograniczenia, może narzucone przez sprytnych producentów. Współcześnie to ma nawet mądrą nazwę, w sensie, to całe wyzyskiwanie konsumentów. Mówi się na to planowane ograniczenie trwałości produktu, w porcie krzyknęliby jakoś bardziej swojsko i ze dwa przekleństwa tam dodali. W każdym razie, zmierzałam do tego, że całkiem prawdopodobne, że te spodnie można naprawić zaklęciem tak do pięciuset razy, a potem to już nie przejdzie po prostu. Nie da się. Jakaś magiczna blokada. Czy coś takiego.
Krótkie oględziny utwierdziły go jednak w przekonaniu, że tylko trochę bardziej są przetarte, trochę bardziej zakurzone, żadna tragedia. Zresztą Lynch o chwilę za długo przyglądał się twarzy Keata, jakby to z nią, a nie ze spodniami, był jakiś problem; ręka wędruje do skóry, palce muskają policzek; wszystko w porządku. O co mu chodzi?
- Trochę już na jego łajbie pląsałem, ale kieszeni to on nie ma zbyt głębokich, może jakiegoś widłowęża w nich hoduje - kiedyś nie narzekał, dla nastolatka ta stawka nie była najgorsza, ale zamiast naście ma już tę dwójkę z przodu, to się nazywa ponoć dorosłością; ciekawe, co poczuje, jak mu trójka wskoczy. - Ej, ile ty masz lat? - Lynch o trójce już coś może wiedzieć. - Wracając, etap sprzątania statków mam już zresztą chyba za sobą, smocze odchody bardziej mnie kręcą - mruczy jeszcze pod nosem ten, co może kieszenie ma głębokie, ale dziurawe i pustką świecące jak sterta galeonów. Wyimaginowanych.
No i szczerzy się też w odpowiedzi, kiedy Lynch zaczyna się do niego uśmiechać; nie ma pojęcia, o co chodzi, unosi zawadiacko łuk brwiowy i trzy włoski smętnie sterczące, a potem to już przemykają przez furtkę, do środka wesołego miasteczka.
- No, już, już, właź, nie wyjeżdżaj mi tu z żadnym cykorem, przepuszczanie w drzwiach i... dziurach w płocie to przejaw kultury, Morgan, kultury, zapamiętaj, że coś takiego istnieje - nie to, żeby posądzał go, że wie o niej zbyt dużo. Sam też dał nura, wciskając się pomiędzy haratające ciało przerwane druty, wijąc się jak wąż w kieszeni Goyle'a, żeby kolejnych uszczerbków w ubraniu sobie nie zrobić.
- Powinni chyba pozbyć się tego wesołe z nazwy - burknął, rozglądając się po szczątkach tego, co z radością miało kiedyś więcej wspólnego. Teraz tylko wiatr tu świszczy gniewnie, podrzucając jakąś oderwaną płachtę materiału. I tylko ona jest kolorowa, choć te kolory pozostają wciąż dziwnie wypłowiałe.
Ale kiedy tak stoi obok Lyncha, przyglądając się, jak ten przerośnięty dzieciak wpakowuje się na hipokampusa, nie potrafi powstrzymać wybuchu śmiechu. Szczekliwego, gardłowego, takiego, którego nie wydobył z siebie już od dawna. - Szukałeś już w cyrku? - błyska wrednym uśmiechem, a potem wskakuje na karuzelę - tuż obok niego, okrążając stworzenie. Po czym naskoczył na nie tak, że nogami oparł się o przednie łapy wodnego konia, a rękami chwycił się za grzywę, zawisając w dziwnej pozycji; próbował przeważyć hipokampusa, żeby zrzucić z niego Morgana. Niezależnie od tego, jak to się skończyło, on ląduje na podłodze, i opiera się na jednym ramieniu nonszalancko, rozglądając się po pozostałych atrakcjach, które mogli stąd obserwować.
- Ty, zobacz, tam jest rollercoaster z miotłami, nikt się chyba nie pogniewa, jak wezmę sobie jedną, nie? To tak jakby stan wyższej konieczności, na tej mojej i tak już nie wrócę... - zastanawia się głośno, a zaraz potem głowę odwraca z powrotem w kierunku Morgana, nieco poważniej podchodząc do tego, co mu powiedział. - Ja mam już tego wszystkiego po prostu dość, nie wiem, kiedy znowu będzie normalnie, ale, kurwa, pewnie miną wieki, zanim w ogóle zaczniemy się zbliżać do normalności, a to wszystko przez wielkiego lorda, który lordem nigdy nie był, ministra od siedmiu boleści i tę całą popapraną bandę wzajemnej, czystokrwistej adoracji - urwał; wciąż gubił się w tym, co jest powszechnie wiadome, a co niekoniecznie; lepiej niech się ugryzie w język, zanim zacznie paplać o Zakonie. - Stary, nie rejestruj tej różdżki - zbyt ostro, zbyt emocjonalnie; czemu nie potrafił rozmawiać tak, żeby żyłka na czole nie pulsowała mu w szalonym tempie, a głos nie drżał gniewnie. Nie może mu powiedzieć o namiarze na różdżce, więc milczy chwilę, wymyślając inny argument. - Po chuja im to? Niech spróbują robić z portowiczów przykładnych obywateli, to pokażemy im, co to jest prawdziwa rewolucja; nie rejestrujmy różdżek, solidarnie, wszystkich nas nie wpakują do Tower - dodał jeszcze, uderzając w ton, który Lynch chyba mógł podchwycić. Oby.
- Rozkwitam przy tobie - odparł z czarującym uśmiechem, wyglądającym karykaturalnie w zestawieniu z jego bezbrwiową twarzą; o nie, o dziewczynach niech lepiej nie rozmawiają, bo zrobi się depresyjnie. - Pokaż te cukierki - chyba się podzieli? W sumie, jakby się dobrze naćpali, a potem wylądowali w takim domu strachów... Mogłoby być naprawdę przerażająco.

/atakuję hipokampusa; test sporny - kostka plus moja sprawność vs Twoja zwinność?
albo bez bonusów?



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]30.05.20 22:23
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 27
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]03.06.20 11:56
Można nas poznać po beztrosce zatkniętej za uchem.
Źdźbło trawy w zębach jest passe i przestaje być dobrym kamuflażem, ale nam nie potrzeba atrybutów, kojarzymy się naturalnie. To widać, kto, z kim i dlaczego, ewentualnie przyczyna dalej stoi pod znakiem zapytania. To nie tak, że gdy idzie wojna, łączymy się w sfory, żeby przetrwać. To nie tak, że wyrywamy sobie wieczory, by móc poczuć się jak dawniej. Tacy już jesteśmy, choć czasami przychodzi nam poważnieć, trzymać brwi zmarszczone i zabierać głos, mimo, że milczenie zapewnia większą wygodę. W połatanych portkach i zmechconej szacie też możemy być bohaterami. Nosząc rozmiar buta czterdzieści trzy i goląc się co dwa dni też możemy być niedojrzali.
-Albo inne cholerstwo, a wszystko ustawione pod przemyt. Miał na tym swoim statku takie jedno pomieszczenie, gdzie zabraniał zaglądać. Pewnie jaka wylęgarnia - podchwytuję ton Keata, obrabiając dupę Goyle'a jak się patrzy. Lubię typa, choć trzyma wodę w ustach, gad w kieszeni też względnie do niego pasuje, ale, bez urazy. Czego nie słyszy, tego mu nie żal - będę z nim płynąć pod koniec czerwca - informuję Burroughsa niefrasobliwie, bo to nasze psioczenie to wcale nieszkodliwe - jak myślisz, powierzy mi ambitniejsze zadanie od polerowania gałek do drzwi? - kpię trochę z Morgana, imającego się zajęć różnistych. Najbliżej mu do gościa, który zrobi wszystko, bo niczego nie potrafi, dociera do mnie, że bez twardych rodzinnych pleców, ja jestem taki sam - trzydzieści dwa - burczę i zasępiam się, kolekcjonuję siwe włosy, w skroniach już się kilka błyszczy. Borgii się podobają, mi nie przeszkadzają, noale... Są.
-Co wy wszyscy z tymi smokami? - pytam, kręcąc głową i wywracając oczami - że to niby takie męskie? Mało to innych majestatycznych, groźnych, zagrożonych wyginięciem stworzeń? - zezuję na Keata, bo nie czaję tego parcia na smoki. Są imponujące, owszem, budzą instynktowny szacunek, nawet strach, ale? - serio pytam, magiczne bestie to nie moja działka - dodaję, bo może on powie mi coś ciekawego i wyjaśni ten fenomen inaczej, niż obowiązkiem przechodzącym z pokolenia na pokolenia - jak masz zajawkę nie tylko na te żywe, to możemy kopsnąć się na cmentarz. Smoczy, znaczy - proponuję, z tego słynie nasza wyspa, a same szkielety też potrafią zrobić wrażenie, nawet na takim laiku jak ja. Może przez to, że są tak stare.
-Gdzie się tego nauczyłeś, hę? - odpowiadam, prostując się z godnością, ale odkrywam prędko, że dobry pomysł to nie był, bo tracę pół rękawa. Trzask i idzie po szwie, a ja zostaję z ogołoconym ramieniem i smętnie zwisającym kawałkiem materiału - kurwa - i to tyle z mojej kultury, trzeba będzie pokombinować coś z szyciem albo zwinąć jakiemuś łazędze ze sznurków pod chatą. Złoty galeon na parapecie w zamian za starą szatę to dobry deal, nikt nie powinien mieć do mnie pretensji - służyłeś na szlacheckim dworze, czy ktoś ci naopowiadał o sawułar wirze? - celowo przekręcam francuskie słowo i staram się o bardziej brytyjski niż francuski akcent, co lekko nie przychodzi. Może nie zauważy, jak zaciągam, ale, ostatecznie jestem marynarzem. Pewnie umiem proponować damom miłość w co najmniej trzech językach. Po angielsku, francusku i na migi.
-Gdybyśmy weszli główną bramą w godzinach otwarcia... - zawieszam głos, chyba to jeszcze działa? Prywaciarze to do siebie mają, że zamykają biznesy, jak zaczyna im się palić pod nogami. Czy się dziwię? Wcale, pewnie nawet gdyby Londyn się jarał, ja będę palić skręty i czekać, aż przestanie. W dobre zaklęcia ochronne zainwestowałem.
-Szukałem. Mają wakat tylko na tresera zwierząt, ale mnie brzydzą zwierzęta w klatkach. Za to ty wspominałeś coś o tym, jak kręci cię łajno? - kpię, a za chwilę oczy rozszerzają mi się ze zdumienia, gdy na sekundę, nim Keat rzuca się na hipokampusa, interpretuję jego przyczajkę. Wagonik chwieje się dziko, a ja przylegam ciasno ciałem do linii zabawki, dociskając mocno uda do boków, z trudem walcząc o utrzymanie równowagi. Psidwacza mać, nawet nie jestem zły - możesz pozdrowić ode mnie lady Naehri - dodaję, uśmiechając się miękko. Tytuł może ma lipny, ale cała reszta sprawdzona.
-Bierz, to i tak są zabytki - macham niefrasobliwie ręką, pewnie nawet nie zauważą braku jednej, sfatygowanej miotły, będącej i tak częścią większej konstrukcji -jak dolecisz tym do chaty, to następnym razem stawiam browara - to tak na zachętę, życzę mu dobrze, ale powątpiewam w techniczny stan tych mioteł. Wystarczy spojrzeć na ich ogony i witki sterczące we wszystkie możliwe strony, a nie sądzę, by Keat nosił przy sobie klips do prostowania.
-Pieprzyć ich wszystkich - mruczę pod nosem, ze złością, butem kopię w ziemię i kurwa, oczywiście trafiam na kamień. Oczy zachodzą mi łzami, stękam cicho, a ten kontynuuje tą swoją płomienną przemowę - oni w to wierzą, że są lepsi. I naprawdę chcą wybić mugoli do nogi. Na Londynie się nie skończy - wieszczę ponuro, choć to wcale nie jest wróżba. Przypomina mi się ton Tristana i blednę gwałtownie, zaciskając usta. Spoglądam na Keata, wyraźnie rozjuszonego, zdenerwowanego, dla odmiany - poczerwieniałego na twarzy, jakby każda gwałtowna emocja podkręcała temperaturę jego ciała o kilka stopni.
-Nigdy jeszcze nie kiblowałem - przyznaję ostrożnie, wzruszając ramionami, co znaczy, że tak, nie zarejestruję różdżki. I tak takiego planu nie miałem, nie muszę, lecz tak stanowczy opór pachnie podejrzanie. Wie coś więcej?
-Pedał - rzucam, ale z uśmiechem, fascynuje mnie jego grdyka. Wiem, że to nie to, że tylko uwagę odwraca, ale lepki wzrok ogniskuję chcąc nie chcąc na jabłku Adama - dobrze pogryź - radzę, wysypując na jego dłoń kilka kawałków fioletowego, bulwiastego grzyba - idziemy tam? - wskazuję na opuszczoną kolejkę, prowadzącą do najbardziej oklepanej atrakcji wesołego miasteczka - jak myślisz, damy radę to uruchomić? - pytam, drapiąc się w głowę i przełykając ostatnie kęsy tęgoskóra. Stukam różdżką w konsoletę, trochę losowo, ale finalnie kolejka ożywa z głuchym jękiem, strzelając nam po oczach brzydkim, żółtym światłem.
-Pan przodem - zachęcam, taka parafraza. A może chcę puścić go tam samego?

|sprawność vs zwinność


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Wesołe miasteczko - Page 5 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]03.06.20 11:56
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 53
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]03.11.20 20:04
Ta beztroska zatknięta za ucho jak szlug na wpół spalony, do wypalenia nieco później zostawiony, czekała dłuższą chwilę na dzień jak dziś. Kiedy zza ucha wyciągnąć ją można i bezczelnie skosztować, zapomnieć na chwilę, co dzieje się w miasteczku, już nie tym wesołym, a w Londynie pełnym prawdziwych strachów, gdzie na karuzeli życia mknie się zbyt szybko. Ale jeszcze teraz zostańmy przy atrapach, wygodnych rekwizytach, pośród których łatwo udać, że to tylko na niby, że nie dzieje się wcale. Że wystarczy przejść przez wielką bramę (albo wymknąć się tyłem, przez dziurę w płocie), by wrócić do normalności.
- Pewnie wszyscy coś tam na boku przemycają, jakby tak wziąć pod veritaserum żeglarzy, to by się okazało, że każdy ma na bakier z przepisami, zresztą nie dziwię się, że trochę chachmęcą, szczególnie teraz. Ale o żadnym zamkniętym pomieszczeniu na jego łajbie chyba nie słyszałem, wiesz coś więcej? - rzucił lekko, jakby nie obchodziło go to wcale, a jednocześnie z zadziorą ciekawości doskonale słyszalną w głosie. Skoro już plotkowali, to co szkodzi pociągnąć temat, może Morgan uszami umie lepiej strzyc niż strzyże własną fryzurę, co na lekko wczorajszą wygląda; Burroughs węszenie ma we krwi, przez połowę swojego życia to na nieswoich życia tajemnicach dorobił się najwięcej - gdzie tym razem wybywacie? - odparł jeszcze w podobnym tonie, że niby wciąż wcale a wcale nie zainteresowany (i jednocześnie jak najbardziej zainteresowany). - No nie wiem, Lynch, a długo dla niego robisz? Pewnie dla niesprawdzonych parobków zostaje polerowanie gałek do tych drzwi, za którymi chowa wszystkie trupy - tajemnice, znaczy się, to takie nawiązanie do tego, co tam wcześniej Morgan wspominał; nie to, żeby Keat nie wierzył w to, że Goyle zdolny jest do pozbycia się tych sprawiających kłopoty (skoro nie miał chyba problemu z zabijaniem osób, które kłopotów czarodziejom raczej nie sprawiały, poza samym swym niemagicznym istnieniem).
- Jacy wszyscy? - o nikim innym z portu nie słyszał, co by go smoki jarały (w przenośni, ale i czasem dosłownie, choć z odległości na tyle bezpiecznej, że wciąż jeszcze mógł stać sobie tutaj, a właściwie iść, no i z Morganem rozmawiać) - w sumie to całkiem sporo, ale jakby to powiedzieć, prawo rynku, jest popyt, jest podaż, albo na odwrót? Wiesz, o co chodzi, ktoś o tych smokach chce czytać, ktoś się nimi interesuje, ktoś chce je chronić, ktoś też chce sobie na nie popatrzeć i pozachwycać się nimi, no to są też tacy, którzy muszą podziałać, żeby to w ogóle było możliwe, znasz jakieś inne majestatyczne, groźne i zagrożone wyginięciem stworzenie, które ludzie chcą oglądać w rezerwatach? I o którym powstają te wszystkie jakieś utwory, dramaty czy inne takie. No to się żre, w sensie, temat żre - on chyba nieszczególnie potrzebował sobie udowadniać swoją męskość akurat w smoczym rezerwacie, z początku zainteresowało go w sumie jedynie to, że dało się tam sporo hajsu zarobić. Potem dopiero doszło do tego coś więcej. Fascynacja? Zdecydowanie. - Cmentarz? No kurwa, pewnie - co to za pytanie, to brzmi dobrze, na żadnym smoczym cmentarzu jeszcze nie był - gdzie to?
- Byś się, kurwa, zdziwił - że niby co? Że niby on to nie wygląda na takiego, co mógł na salonach bywać? A czego mu brakuje? Ustalone już zostało, że na kulturze to się zna, całkiem nieźle. W końcu w drzwiach przepuścić umie. - A byłem, u tych, no, Rosierów kiedyś robiłem, bo oni też się smokami zajmują, w sensie, oni i Greengrassowie, u których teraz pracuję, także wiesz, w tych kręgach wyższych, e, stref, się trochę już obracam - rzucił chełpliwie bywalec salonów. Rozumie się więc samo przez się, że sawułar wir absolutnie nie jest mu obcy.
- To byśmy hajs niepotrzebnie stracili - dopowiedział gładko, zupełnie nie rozumiejąc konceptu płacenia za coś, co można sobie było za darmo przygarnąć.
- No to całkiem ciekawe, jak na majtka, co się sam w klatce na morzu daje zamknąć - na rozum Keata nawet podobnie to brzmiało, a przynajmniej gdzieś tam jakieś podobieństwo widział. Przytyk o łajnie pozostawił już bez odpowiedzi, bo nie mógł wymyślić żadnej riposty, bywa i tak.
- Stoi - splunął więc na rękę i Morganowi ją podsunął, żeby przyklepali zakład. - Do portu - doprecyzował jeszcze, żeby potem nie wyszło, że żadnego piwa nie będzie, bo w sumie domu nie ma. A przynajmniej nie ma takiego, o którym Morgan cokolwiek wie. - Ale piwo, Morgan, a nie jakieś szczyny - niechże to się przynajmniej wypić da.
- Skończy, za mało ich, żeby cały świat się im u nóg płaszczył - gdzieś tam ten gniew uszedł, a Keat zaczął się bardziej kontrolować; została tylko stanowczość, pełnia przekonania, że jeszcze będzie dobrze, jeszcze będzie normalnie - pieprzyć ich wszystkich - zawtórował energicznie - jebać tę całą szlachtę, po co nam ona? Wszystkie ich wille i dworki i chuj wie co mogliby dostać ludzie, którzy nie mają domów, no potrzebujący po prostu, mało to takich, co dachu nad głową nie widzieli już od miesięcy? - komunistyczne mrzonki na deser, bo czemu nie. Poleciał chłopak mocno, co najmniej tak wysoko, jakby jednak tej swojej miotły nie rozwalił i gdzieś się tam wzbił, daleeeeeeeeko od ziemi. Ziemia do Keata, wracaj już.
- No, ja też nie, najpierw musieliby mnie złapać - uśmiecha się paskudnie, trochę wrednie, a trochę złośliwie, taki to grymas pomiędzy. Ale zaraz potem wywala się, zsuwa się jakoś z tego morskiego konia, nie udaje mu się przeważyć Morgana, więc tylko dźwiga się do godnego pionu, nic się nie stało. Może odrobinę tylko tyłek sobie obtłukł.
- Spierdalaj, kurwiu - zmarszczyłby groźnie brwi, gdyby tylko je miał, a że nie miał, to jakaś taka potężna zmarszczka na jego czole się pojawiła. - Lynch, nazwij mnie tak jeszcze raz, to skończysz z różdżką w dupie - nie tą różdżką, która bezpiecznie w kieszeni Keata siedziała, oczywiście - szukającą wyjścia drugą stroną - znaczy, że gardłem? Lubi go, więc w mordę mu tak od razu nie da - ale niech Morgan nie myśli, że od tych na pe to można tak po prostu wyzywać. Że Burroughs sobie ramionami wzruszy i temat oleje. Ale dobra, jak już poważne groźby poszły, można zmienić temat na nieco luźniejszy. Szczególnie, że jakieś grzyby się pojawiły, fioletowe takie; próbuje, smakuje, mlaska, posłusznie gryzie (porządnie). Niewyraźny ten smak. Gumiasty. - Kiedy to zacznie działać? - takich jeszcze nie brał, a Morgan to mu wygląda na kogoś, kto o używkach wie absolutnie wszystko. - Idziemy - za bardzo nawet nie musiał kombinować, Lynch uruchomił to ustrojstwo dość szybko. Nie otwarł drzwiczek; wystarczyło, że oparł się jedną ręką o żelastwo (wagonik dwuosobowy) i wskoczył do środka, opadając na chwiejącą się ławeczkę. - Ale tego nie ruszamy - żadnych pasów, zabezpieczeń, innych takich. Niech zrobi się mniej bezpiecznie.

| no ściemniam odrobinkę o tych Rosierach, ale to tylko tak odrobinkę (kłamstwo - II)



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Wesołe miasteczko [odnośnik]03.11.20 20:04
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 52
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wesołe miasteczko - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Wesołe miasteczko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach