Wydarzenia


Ekipa forum
Schody na poddasze
AutorWiadomość
Schody na poddasze [odnośnik]12.06.16 19:03

Schody na poddasze

Po generalnym remoncie chaty na poddasze kwatery Zakonu Feniksa prowadzą niezbyt ciemne, zadziwiająco równe schody. Niegdyś podstępna i zaskakująca konstrukcja teraz może co najwyżej od czasu do czasu cicho skrzypnąć tu i tam, w miarę jak z biegiem czasu tworzące ją drewno staje się coraz bardziej suche. Niekiedy zdarzy się również, że pomiędzy nogami przebiegnie niewielkie świetliste zwierzątko, lis, wiewiórka, zając albo wyjątkowo zaczepny szop pracz - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Schody na poddasze [odnośnik]25.06.16 18:06
W całej kwaterze dało się odczuć atmosferę świąt. Za oknem prószył śnieg, powietrze pachniało symfonią bożonarodzeniowych aromatów, a na twarzach Zakonników rozkwitały radosne uśmiechy. Przygotowania do świętowania trwały w najlepsze; wszystkich do pracy motywowała myśl, że im sprawniej zostaną wykonane obowiązki, tym szybciej rozpocznie się zabawa.

W tym temacie, po uprzednim rzucie kością na powodzenie wykonania swojego zadania, swoje świąteczne obowiązki powinni opisać:

❤ wysprzątanie kwatery - Katya + Margie
❤ przygotowanie świstoklików do domów - Michael
❤ przyniesienie, przygotowanie i rozwieszenie jemioły - Margie + Minnie


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Schody na poddasze 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Schody na poddasze [odnośnik]26.06.16 18:45
Michael pojawił się w kwaterze przed czasem, aby pomóc w przedświątecznych przygotowaniach. Było mu ogromnie żal tego, że musiał zostawić u siostry swoją córkę, która zaledwie przedwczoraj przyjechała do domu ze szkoły, jednak obiecał, że kiedy wróci, aż do końca przerwy świątecznej będzie poświęcał czas właśnie dla niej. Z oczywistych powodów nie mógł wtajemniczać dziesięciolatki w przedsięwzięcie, w którym uczestniczył, dlatego pojawił się w starej chacie sam. Prawie już nie pamiętał, kiedy ostatni raz spędzał święta w szerszym gronie, nie licząc tych w Hogwarcie, bo jego rodzina nie była zbyt duża; rodzice, rodzeństwo i córka. Teraz miał zasiąść do stołu z w większości obcymi sobie ludźmi, co wprawiało go w lekką niepewność, ale nie dawał po sobie niczego poznać, gdy już wszedł do kwatery i przywitał się z tymi uczestnikami, którzy byli tutaj obecni, rozmyślając jednocześnie o minionym czasie, który nie był łatwy dla członków zakonu. Wzdrygnął się przelotnie, gdy przypomniał sobie dramatyczne łapanki i misję uwolnienia schwytanych zakonników, w której nie brał udziału, ale o której co nieco słyszał. Był niemal pewien, że to położy się cieniem na wspólnym świętowaniu, jednak sam zamierzał dołożyć starań, by mimo wszystko ten dzień był jak najbardziej udany i przypominający prawdziwe święta. Oby tylko zabezpieczenia kwatery okazały się wystarczające, bo w myśl nowego dekretu ich zgromadzenie mogłoby zostać uznane za niepożądane.
Zaoferował się, że wyczaruje świstokliki, którymi członkowie zakonu będą mogli wrócić do swoich domów, bo nie wykluczał, że niektórzy mogą nie być w stanie się teleportować, a lepiej było uniknąć przypadków rozszczepienia i innych problemów, które mogły się pojawić. Jak na przykład, kręcenie się w okolicy kwatery grupki dziwnie ubranych indywiduuów od razu zwracających uwagę okolicznych mieszkańców. W tym celu zebrał kilkanaście drobnych przedmiotów w rodzaju gazety czy pustego flakoniku po jakimś eliksirze, i na każdy starannie rzucił zaklęcie przemieniające je w świstoklik. Już zaczarowane przedmioty umieszczał na jakimś stoliku w kącie, żeby nikt nie dobrał się do nich przedwcześnie, w międzyczasie nucąc pod nosem jakąś mugolską piosenkę i słysząc odgłosy krzątaniny dobiegające z kuchni. Niektóre były dosyć głośne, ale póki co nie wchodził tam, zajęty swoim zadaniem. Był jednak bardzo ciekawy, czy przybyła już Cynthia i jakimi wspaniałymi wypiekami planowała ich dziś uraczyć.
Michael T. Tonks
Michael T. Tonks
Zawód : nauczyciel zaklęć
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1856-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t2738-poczta-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f213-lavender-hill-124 https://www.morsmordre.net/t2884-skrytka-bankowa-nr-448 https://www.morsmordre.net/t2154-michael-tonks
Re: Schody na poddasze [odnośnik]02.07.16 16:28
| post z opisem sprzątania jest tutaj jakby coś!

Zostawiła Garry’ego w przedpokoju, odprowadzając go wzrokiem do drzwi wejściowych i dopiero później kierując się w stronę wysłużonych, drewnianych schodków na poddasze. Właściwie nie było jej żal, że opuszczała kuchnię; nie miała ochoty znaleźć się w samym środku panującego w maleńkim pomieszczeniu rozgardiaszu, zresztą – już i tak zrobiła co mogła, żeby doprowadzić go do stanu względnej używalności i z listy grożących zakonnikom niebezpieczeństw można było spokojnie wykreślić uduszenie się kurzem.
Wbiegła lekko na górę, zatrzymując się dopiero w mikroskopijnych rozmiarów pokoju gościnnym, który tymczasowo pełnił rolę przechowalni. W środku pachniało lasem; równy rządek jemiołowych stroików – dzieło jej i Minnie – znajdował się dokładnie tam, gdzie je wcześniej zostawiły, to jest na świeżo zasłanej pościeli. Zielone gałązki, przewiązane wstążeczkami i ozdobione niewielkimi dzwoneczkami, czekały tylko, żeby je rozwiesić, wzięła więc pierwsze trzy i pomknęła do pracy, rozglądając się po drodze za młodą czarownicą.
Już na dole zorientowała się, że zostawiła swoją różdżkę na kuchennym blacie, ale po chwili zawahania postanowiła nie ryzykować powrotu (nawet chwilowego) do wziętego we władanie Florence królestwa. Zresztą – od czego miała ręce? Wzruszyła ramionami i podśpiewując pod nosem świąteczne piosenki, zabrała się dekorowania kwatery jemiołą; tu i tam musiała sobie co prawda pomóc drewnianym stołkiem (który całkiem nieźle pełnił rolę drabiny), ale już po kilkudziesięciu minutach bożonarodzeniowe wiązanki zwisały ze wszystkich framug, lamp i innych, mniej oczywistych miejsc, spoglądając podstępnie na przemykających tu i ówdzie zakonników. Margie zerkała na nie z zadowoleniem, ilekroć obok którejś przechodziła, bo stroiki wyglądały naprawdę pięknie; szmaragdowozielone i pachnące, dodawały co nieco do już i tak mocno świątecznej atmosfery, która nie mogła się jej nie udzielić. Długie i głębokie cienie, kładące się od jakiegoś czasu na jej codzienności, tymczasowo gdzieś zniknęły, skutecznie rozproszone przez rozlegające się w oddali śmiechy, pokrzykiwania, stukanie garnków i lekko ziołowy zapach, mieszający się z dochodzącymi z kuchni aromatami.
Pozbywszy się ostatniej zabranej z poddasza jemioły (choć nie ostatniej w ogóle), znów rześko ruszyła w stronę schodów, nie za bardzo zwracając uwagę na to, co działo się dookoła. Bardziej truchtając lekko niż idąc, wskoczyła na kilka pierwszych stopni i… pisnęła cicho, kiedy jej stopa zbyt mocno nacisnęła na lichą powierzchnię, żeby ułamek sekundy później zapaść się kilkanaście centymetrów w dół i utkwić w drewnie. Straciwszy równowagę, złapała się poręczy dosłownie w ostatniej chwili, cudem unikając upadku, ale… wciąż pozostając w pozycji średnio wygodnej, unieruchomiona i pozbawiona różdżki, nadal beztrosko leżącej gdzieś na kuchennym blacie pół piętra niżej.
Rozejrzała się bezradnie, dopiero teraz dostrzegając sylwetkę Michaela, którego wcześniej nie zauważyła – częściowo dlatego, że ukryły go cienie klatki schodowej, częściowo przez własne roztargnienie. – Wesołych świąt! – zawołała do niego prawie beztrosko, wyglądając raczej dziwnie w pozycji odwróconej  tylko do połowy, okręcona nieporadnie dookoła własnej osi. Nie znała go zbyt dobrze; jasne, kojarzyła go jak każdego innego członka Zakonu, ale do tej pory nie udało im się zamienić więcej niż kilka słów. – Może mógłby pan… mógłbyś… Utknęłam – zakończyła w końcu z trochę bezsilną szczerością, nie przestając się uśmiechać, ale też wzruszając ramionami odrobinę żałośnie.
Stopa zaczynała jej cierpnąć. I chyba wbił się w nią co najmniej tuzin drzazg.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Schody na poddasze [odnośnik]02.07.16 19:42
Podczas gdy był tak skupiony na przygotowywaniu świstoklików dla wszystkich członków zakonu, słyszał dobiegające z innych pomieszczeń niewielkiego domku odgłosy rozgardiaszu. Inni członkowie Zakonu wykonywali swoje obowiązki, a Michael mógł być pod wrażeniem nie tylko tego, że tak maleńka chatynka była w stanie pomieścić bez problemu kilkunastu czarodziejów, ale i tego, że wspomniani czarodzieje mimo istniejących między nimi różnic (także społecznych) potrafili jednoczyć się we wspólnym dziele... Nawet jeśli był to tylko trywialny świąteczny obiad. Nawet to jednak stanowiło swego rodzaju iskierkę nadziei w ich świecie, który stawał się ostatnio coraz bardziej niespokojny. Kto wie, może kiedyś będzie możliwe pokojowe współżycie ponad podziałami? Naiwne mrzonki, jednak Michael skrycie marzył o lepszym świecie, w którym nie byłoby krzywdzących uprzedzeń. W którym nie działyby się takie rzeczy, jak w listopadzie.
Gdy ktoś od czasu do czasu go mijał, Michael posyłał mu ciche pozdrowienia i wracał do pracy. Nie pakował się jednak do kuchni, nie chcąc nikomu przeszkadzać. Potrafił co prawda gotować, musiał się tego nauczyć, kiedy został sam z maleńką córką, ale ufał, że członkinie Zakonu doskonale poradzą sobie same... Zwłaszcza jeśli była już wśród nich Cynthia. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o wypiekach przyjaciółki i już miał zaczarować jeden z ostatnich świstoklików, po których wykonaniu mógłby wyjść na zewnątrz i pomóc w ogarnianiu podwórza... Kiedy nagle usłyszał cichy trzask i wbiegająca na wąskie schodki młoda kobieta o jasnych włosach zapadła się w jeden ze sfatygowanych stopni.
Michael natychmiast ruszył w jej stronę.
- Nie ma problemu, chętnie pomogę - rzucił, podając jej rękę i pomagając jej wydostać się z pułapki. Nawet, gdyby go nie zawołała, i tak by to zrobił, nie mógłby tak zostawiać kobiety w potrzebie. - Michael Tonks - przedstawił się, kiedy już stanęła na stabilnym gruncie. Spojrzał na nią, by upewnić się, czy wszystko w porządku. - Mam nadzieję, że nic złego się nie stało. Te stare stopnie bywają zdradliwe. Ale proszę się tym nie martwić, zaraz naprawię - zerknął na schodek, po czym wyciągnął różdżkę i rzucił szybkie "Reparo". Naruszony stopień ponownie się scalił i nie było widać ani śladu, że został zarwany. Kiedy był dzieckiem, często się dziwił, jak wiele rzeczy potrafiła naprawiać magia. Dopiero później przekonał się, że istnieją rzeczy, na które nie ma żadnej rady i nawet wybitna znajomość zaklęć nie jest w stanie odczynić pewnych nieodwracalnych zdarzeń. Myśląc o tym, lekko obrócił na palcu obrączkę; nie tą zakonną, a ślubną, którą nosił, mimo że od śmierci jego żony minęło już dziesięć lat.
- Naprawdę urocze dekoracje - pochwalił wiszące pod sufitem wiązki jemioły. Zaledwie kilka dni temu sam nadzorował dekorowanie Hogwartu przez uczniów, więc uśmiechnął się lekko na ten widok. - Myślę, że to będą niezwykłe święta.
Nawet mimo niedawnych wydarzeń.
Michael T. Tonks
Michael T. Tonks
Zawód : nauczyciel zaklęć
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1856-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t2738-poczta-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f213-lavender-hill-124 https://www.morsmordre.net/t2884-skrytka-bankowa-nr-448 https://www.morsmordre.net/t2154-michael-tonks
Re: Schody na poddasze [odnośnik]09.07.16 13:33
Nigdy w życiu by się tego nie spodziewała, ale naprawdę czuła się tu w porządku; początkowe onieśmielenie, które towarzyszyło jej podczas pierwszego spotkania, gdy po wariackiej ucieczce przez las siedzieli przy długim stole w sali obrad, zastanawiając się, jak bardzo szalony zbieg okoliczności ich tam sprowadził, minęło bezpowrotnie. Chociaż nie znała jeszcze wszystkich tak dobrze, jakby chciała – rzadko miewali okazję do swobodnych rozmów, zazwyczaj mijając się w pośpiechu albo przekazując sobie przelotne pozdrowienia – to i tak miała wrażenie, że łączyło ich wiele. Nie tylko wspólny cel, nie tylko osobliwe pierścienie na palcach i nie tylko pilnie strzeżona tajemnica; wszyscy w pewnym sensie znaleźli się tutaj, bo w jakiś sposób nie pasowali nigdzie indziej, tworząc dziwny zlepek osobowości, który jakoś ze sobą współgrał – wbrew wszystkiemu.
Dziękuję – powiedziała ciepło, chwytając Michaela za rękę i z jego pomocą oswobadzając nogę z pułapki. Puściła go dopiero, gdy znalazła się na stabilniejszym gruncie; dla pewności poruszała kostką we wszystkie strony, sprawdzając, czy nie była skręcona. Nie była. – Margie – przedstawiła się, posyłając mu uśmiech i znajdując chwilę, żeby przyjrzeć się jego twarzy. – Nie, chyba przeżyję. Ten schodek już od dawna trzeszczał, kompletnie o tym zapomniałam – dodała, trochę w formie usprawiedliwienia. Przez chwilę przeglądała się, jak mężczyzna zgrabnym zaklęciem naprawiał szkodę. Zabawne, ale nigdy nie pozbyła się tego łagodnego, podświadomego zdziwienia, które ogarniało ją za każdym razem, gdy obserwowała działanie magii – nieistotne, czy chodziło o skomplikowane i efektowane uroki, czy o zwyczajne złożenie do kupy popsutego przedmiotu.
Na kolejne słowa odruchowo podążyła wzrokiem do jednej ze zwisających z sufitu ozdób i rozpromieniła się automatycznie; była naprawdę dumna ze swojej pracy, nawet jeżeli były to tylko zwyczajne, zielone stroiki. – Dziękuję – powtórzyła znowu, dopiero wtedy orientując się, że brzmiała trochę jak zacięta płyta. – Na pewno będą. – Z wielu powodów. I nie wszystkie zasługiwały na uśmiech na twarzy, ale nie chciała wspominać o tym teraz, bo sama tymczasowo postanowiła odsunąć od siebie troski i wątpliwości. Miały wrócić, wiedziała o tym, ale nie dzisiaj.
Zamilkła na moment, po raz pierwszy czując się trochę niezręcznie. – Skończyłeś już ze świstoklikami? Wszyscy zbierają się w salonie – powiedziała, nieme pytanie ukrywając między wierszami i wskazując w nieokreślonym kierunku, mniej więcej tam, gdzie znajdowały się drzwi. Odrobinę – tylko odrobinę – obawiała się momentu, w którym znajdą się wszyscy w jednym pomieszczeniu, ale niepewność była cicha i przez większość czasu nie była mimo wszystko w stanie dojść do głosu – zagłuszało ją świąteczne podekscytowanie i przyjemne uczucie ciepła, roznoszącego się po klatce piersiowej w nieregularnych, lekkich falach.

| oboje zt i idziemy do salonu!


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Schody na poddasze [odnośnik]09.07.16 19:34
| z salonu

Wychodząc z salonu i kierując kroki ku przedpokojowi - intensywnie poszukiwał miejsca zapewniającego prywatność - wmawiał sobie, że wcale się nie denerwował; że to dziwne uczucie zalewające klatkę piersiową było spowodowane wyłącznie wypitym lekkomyślnie alkoholem, że jego jedynym zmartwieniem była obawa, czy na pewno świąteczne przyjęcie w kwaterze okaże się dla wszystkich udane.
Nie wiedząc, czym powinien zająć dłonie, skupił się na krzywo zapiętym mankiecie białej koszuli; nie zatrzymując się nawet na chwilę, rozprostował materiał, jakby na dany moment była to najważniejsza rzecz w jego życiu.
W rzeczywistości nie miało to znaczenia; dostrzegając, że walka z materiałem wcale nie przynosi mu ulgi, zostawił go w spokoju. Spojrzał na Margaux, jakby upewniając się, czy w międzyczasie nie postanowiła na pięcie się odwrócić i cofnąć się do salonu, by na nowo pogrążyć się w świątecznych obrzędach. Wysłał jej nieznaczny uśmiech, lecz wciąż milczał.
Gdy przechodzili nieopodal drewnianego stojaka, który służył za wieszak na liczne płaszcze zakonników, z kieszeni jednego z nich - wełnianego, ciemnoszarego, tego, w którym zimą chodził najczęściej - wyjął niewielkie zawiniątko, które zaraz skrył w dłoni. Wkrótce szedł już dalej; minął przedsionek, kierując się ku spróchniałym, połamanym schodom. Zatrzymał się tuż przed nimi, dopiero teraz na dłużej spoglądając Margaux w oczy z widocznym w spojrzeniu ciepłem, łagodnością.
- Obiecałem - stwierdził krótko, gdy miał już pewność, że byli sami. Z lekkim uśmiechem wręczył jej niewielkich rozmiarów prostokątny pakunek; był dość niezdarnie owinięty w jasny papier, na którym łatwo było dostrzec ślady długich walk i mocowań z mugolskimi nożyczkami oraz klejem. Kolejny raz tego dnia uchwycił Margaux za dłoń, lecz teraz po to, by przyciągnąć ją bliżej do siebie; w pozornie nieznaczącym nic geście nachylił się do jej ucha, jednocześnie odgarniając za nie zagubiony kosmyk jasnych jak mleko włosów.
- Więc nie mów mi - zaczął cicho, tak cicho, by nie tylko żadna z wypowiedzianych zgłosek nie dotarła do niepowołanych uszu, ale także by nie usłyszały go drewniane ściany pomieszczenia ani spróchniałe schody - mówił tylko do niej, nie do świata wkoło - więc nie mów mi, że nigdy już nie wrócą dni, co sennym sycą mnie wspomnieniem - dokończył deklamację niknącym szeptem, który wraz z ostatnimi słowami był już ledwie słyszalny, ścierając się z gwarem dobiegającym z salonu. Pozostał w bezruchu wyłącznie ulotną chwilę, po czym musnął ustami jej skroń w geście delikatnego pocałunku. - Wesołych świąt, Margie.
Jego już były najweselsze.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Schody na poddasze [odnośnik]09.07.16 21:28
Szła jego śladami cicho, bezszelestnie, wodząc za nim spojrzeniem może trochę częściej, niż było to konieczne; w końcu to nie tak, że mogłaby zgubić się po drodze. Zerkała jednak raz po raz, zupełnie jakby miała nadzieję, że z jego (nieco nerwowych?) ruchów będzie w stanie wyczytać, gdzie właściwie ją prowadził. Nie była, zauważyła za to bezowocną walkę z koszulowym mankietem; sięgnęła do niego gdy tylko się zatrzymał, odruchowo, odrobinę mechanicznie poprawiając zagięty materiał, choć rozumiała przecież doskonale, że to nie zaburzona estetyka ubrania była powodem jego bezgłośnego niepokoju.
Posłała mu ciepły uśmiech, nie wiedząc, czy próbowała w ten sposób uspokoić jego, czy może samą siebie. Otworzyła usta, ale nieme pytanie zatańczyło na nich tylko przelotnie, bo w tym samym momencie w jej dłoniach znalazł się pakunek. Objęła go ostrożnie, nieco bezwiednie przesuwając opuszkami palców po niestarannych zagięciach papieru, trzymającego się dzięki prawie-artystycznej konstrukcji z przezroczystej taśmy klejącej. Serce zabiło jej trochę mocniej; od razu rozpoznała w podarunku rękę Garretta, a w jej oczach na ułamek sekundy błysnęło odległe echo rozbawienia, gdy wyobraziła sobie, jak z wymalowaną na twarzy frustracją, walczył z szeleszczącym papierem i zacinającymi się nożyczkami. Nie rozumiała dlaczego, ale fakt, że opakowanie nie nosiło na sobie nawet śladu magii, wypełnił jej klatkę piersiową dziwnym ciepłem.
Nie zdążyła jeszcze powiedzieć dziękuję, a już znalazła się bliżej, dziwiąc się mgliście, że zatrzymujący się w pobliżu jej ucha oddech, wydał jej się całkowicie naturalny. Czy to było w ogóle możliwe, że czuła się w jego obecności tak swobodnie, biorąc pod uwagę, że jeszcze niecałe cztery miesiące temu nawet zbyt przeciągłe spojrzenia trąciły nieznośną wręcz niezręcznością? Zacisnęła palce na jego dłoni, odruchowo przymykając powieki, gdy zaczął mówić, tak cicho, że nie była pewna, czy przypadkiem nie wyobrażała sobie przemykających lekko słów; trącających w jej głowie jakieś dawno zapomniane struny i odbijające się od przeszłości łagodnym echem. Miała wrażenie – ulotne jak delikatny pocałunek w skroń, wiele by dała, żeby zatrzymać je przy sobie na dłużej – że przez moment byli tylko oni dwoje, oddzieleni szczelnie od salonowego gwaru, czających się na horyzoncie chmur i całego świata, z którym ostatnio częściej walczyli, niż zwyczajnie żyli.
Wesołych świąt, Margie.
Odsunęła się nieznacznie, może o pół kroku, na tyle tylko, żeby móc ponownie zerknąć na jasny pakunek; po kilkusekundowym siłowaniu się z papierem, udało jej się odwinąć go na tyle, że ze środka wysunął się tomik. Spojrzała na okładkę, słabo widoczną w przytłumionym świetle klatki schodowej, ale i tak bez problemu rozczytała nazwisko autora, które teraz już odbiło się w jej pamięci całkiem wyraźnie. Dłonie drżały jej ledwie zauważalnie, gdy na chybił trafił wertowała kartki, znajdując zaznaczone zasuszonymi kwiatami utwory; przebiegła wzorkiem przez kilka linijek – dziwne, obraz zamazał jej się, zanim dotarła do końca.
Kolejne dziękuję znów nie odnalazło drogi na jej usta; zamknęła książeczkę jedną ręką, przyciskając ją do klatki piersiowej, podczas gdy druga – szybko, zanim zdążyłaby się rozmyślić – powędrowała za plecy Garretta i tam zacisnęła się na materiale koszuli. Przyciągnęła go do siebie, czy może – siebie do niego, chowając głowę w załamanie jego szyi i przez kilka sekund po prostu nieruchomiejąc w tej pozycji, bezkarnie i bez wyjaśnienia. – Nic ci nie przyniosłam – powiedziała, trochę smutno, trochę się usprawiedliwiając. To nie tak, że nic nie planowała; pomysł zakiełkował jej w głowie, biła się z nim przez kilka dni, a później przegrzebując stare pamiątki w poszukaniu czegoś zupełnie innego, natknęła się na pierścionek, którego nigdy mu nie oddała. I skarciła sama siebie za głupotę, bo co ona sobie w ogóle myślała. – Przepraszam – szepnęła cicho, bardzo cicho, może mając nadzieję, że nawet on jej nie usłyszy, bo wcale nie przepraszała go za brak prezentu.
Nie miała pojęcia, jak długo pozostawała w bezruchu, nie potrafiąc, czy może nie chcąc się poruszyć, ale kiedy w końcu się odsunęła i podniosła wzrok, w jej spojrzeniu nie było nic oprócz charakterystycznego dla niej spokoju oraz tej niewymuszonej, naturalnej czułości, która nie pojawiała się tam od bardzo dawna. – Wesołych świąt, Garry – powtórzyła za nim, jak zwykle – czy kiedykolwiek miała to wyplenić? – kalecząc niewybaczalnie podwójne r.
Powinniśmy wracać, pomyślała jeszcze, ale później postanowiła podarować samej sobie na święta pół minuty egoizmu i powstrzymała słowa, zanim zdążyły uformować się na jej wargach.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Schody na poddasze [odnośnik]10.07.16 2:35
Tym świętom daleko było od ideału. Już nawet fakt, że na sam start rozbił dzierżoną dzielnie butelkę whisky nie wróżył za dobrze - długo walczył z białą koszulą poplamioną krwią i alkoholem, obserwował pośmiertnie latające po kuchni indyki, wzdychał ostentacyjnie, spoglądając na irracjonalnie źle ściętą choinkę, krzywił się na fałszywe dźwięki płaczących skrzypiec, w powietrzu kłębił się swąd nadpalonych pierniczków. Jednak mimo tych wszystkich usterek - a może działały one wyłącznie na korzyść? - czuł się jak w domu; popełnianym błędom nie towarzyszyła atmosfera przepełniona nieprzychylnym wzrokiem i niewypowiedzianymi wyrzutami, a dźwięk śmiechu i wesołość czające się w źrenicach.
Może jeżeli i on popełni dziś głupstwo, Margaux spojrzy na niego tylko z rozbawieniem.
Nie był pewien, jakiej reakcji się spodziewał; starał się o tym po prostu nie myśleć, bo jego skłonności do roztaczania kasandrycznych wizji tylko odwiodłyby go od zrobienia tego, co uważał za słuszne. Obserwował więc Margie uważnie, gdy rozpakowywała prezent - nie patrzył jednak na dłonie walczące z porozdzieranym, krzywo sklejonym papierem, a na zmiany zachodzące w mimice. Na błysk w spojrzeniu, nieświadome drgnięcia policzków, których każdy cal znał na pamięć, na blade usta; napawał się tym widokiem, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać. Większość z tych wierszy znał na pamięć - mógł zgadywać, na które wersy natrafiała spojrzeniem Margie i powtarzał je w myślach, z trudem powstrzymując się od wypowiedzenia na głos.
Gdy tylko poczuł jej dotyk, zachował się machinalnie, zwiedziony instynktem i starymi przyzwyczajeniami; jedną ręką objął ją w pasie, chcąc przyciągnąć ją do siebie jeszcze mocniej, choć nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe, a drugą dłoń wplótł w jej włosy, już po chwili znacząc kciukiem na skórze głowy niespieszne okręgi.
Chciał powiedzieć tak wiele, że aż nie potrafił znaleźć odpowiednich słów; zamiast tego milczał, poszerzając wbrew sobie zapewne idiotyczny uśmiech, który na szczęście ginął gdzieś wśród półmroku, w jakim tonęło pomieszczenie.
Nie oczekiwałem prezentu; nie powinnaś przepraszać; tym razem już nie odchodź, proszę - wybrał jednak ciszę, bo miał wrażenie, że najlepiej oddawała to, co pragnął przekazać.
Nie chciał pozwolić jej uwolnić się z uścisku; zrobił to z wyraźną niechęcią, celowo przeciągając drobne gesty w nieskończoność. Miał wrażenie, że potrzebował jej obok, jak najbliżej - podczas gdy jeszcze przed chwilą troszczył się o resztę zakonu gromadzącą się przy świątecznym stole, teraz utracili na znaczeniu, tak jak rozbita Ognista, zaplamiona koszula, beznadziejne indyki, tragiczna choinka, rzępolące instrumenty, przypominające węgiel wypieki. Gwar dobiegający z sąsiedniego pomieszczenia równie dobrze mógłby pochodzić z innego, odległego i obcego świata.
Przez kolejny krótki moment milczenia - które, choć może to absurdalne, nie zdawało mu się ani trochę puste czy niezręczne - zdążył nawet opracować w myśli wszystko to, co leżało mu na sercu, stwierdzić, że brzmiało to w jego głowie żałośnie i ułożyć to zdanie na nowo. Jednak spoglądając na Margie doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej nie miało to sensu - na pewno doskonale znała wszystkie słowa, zanim te zdążyły wypaść mu z ust.
Nie pragnął przeszłości, nie chciał powtarzać historii sprzed wielu lat.
Wolał budować ją na nowo, odkrywać to, co poznał już dawno, zapamiętywać to, co na zawsze miał w pamięci; nie potrafił już dłużej udawać, chciał jej - teraz, tutaj, już zawsze.
W życiu nie powiedziałby tego na głos - nie znosił ckliwości, zdarzało mu się przewracać oczami na przesadzone melodramaty. A skoro przez całe życie przeszedł w przekonaniu, że czyny przemawiają głośniej od słów, nie wahał się chwili dłużej.
Być może nazwie go głupcem - nie dbał o to. Raz jeszcze przyciągnął ją do siebie, jedną dłonią uniósł jej brodę, drugą oparł na talii, a potem (nie przejmując się ostrzeżeniami czy pytaniami o zgodę) pocałował ją tak, jak pragnął już od dłuższego czasu - prawdę mówiąc, najpewniej od momentu, kiedy na początku września dostrzegł ją wśród szpitalnej bieli.
- Już nie wiem, czy potrafię przekazać to dosadniej - powiedział wreszcie szeptem, nie potrafiąc przestać uśmiechać się w ten najszczerszy sposób.


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Schody na poddasze [odnośnik]11.07.16 19:00
Zawsze uważała, że w świętach było coś magicznego. Nawet przed Beauxbatons, nawet zanim dowiedziała się o istnieniu magii samej w sobie; nie wiedziała dlaczego, ale najstarsze, najbardziej zatarte wspomnienia domu rodzinnego, cofały ją właśnie do Bożego Narodzenia. Czasami o nich śniła – o długich wieczorach, brzmiących francuskimi kolędami, o unoszącym się w powietrzu zapachu bûche de noël, o jasnowłosej matce, z policzkami przybrudzonymi smugami mąki, stąpającej leciutko po kuchennej podłodze, zupełnie jakby wyobrażała sobie, że znów znajdowała się na scenie. Zdarzało się, że w tych obrazkach pojawiał się również i ojciec, pachnący sosnowymi igłami i morzem, trochę mniej cichy niż zazwyczaj, sadzający ją sobie na kolanach i opowiadający bajki o dzielnych rycerzach i pięknych królewnach. Może to głupie, ale takiego życia właśnie chciała dla siebie w przyszłości; nie marzyła o zawrotnej karierze, o dalekich podróżach ani emocjonujących przygodach. Chciała domu, prawdziwego, rodzinnego, który w czasie tych kilku świątecznych dni stawałby się najcieplejszym i najbezpieczniejszym miejscem na świecie.
Kiedy na Lorient spadły bomby, a europejska zawierucha wygnała ją do Anglii, była przekonana, że odbudowanie tego, co kiedyś miała, było niemożliwe. Próbowała, owszem, próbowali wszyscy, ale to, co udawało się odzyskać, wydawało się jedynie namiastką przeszłości; skromną, niedoskonałą, bardziej zaostrzającą targającą sercem tęsknotę, niż ją kojącą. Z czasem pogodziła się z utratą i nauczyła doceniać to, co miała; kto by się spodziewał, że dzisiaj, w tej maciupeńkiej chatce i w towarzystwie ludzi, z których połowę ledwie znała, odnajdzie echo ukochanych, pogrzebanych we wspomnieniach wieczorów? Nie rozumiała dlaczego – może to nadciągające zwiastuny kolejnej wojny powodowały, że chwile spokoju wydawały się cenniejsze? A może złoty sposób krył się w tym, co milcząco próbował przekazać jej Garry, porzucając skazane na porażkę próby poskładania w całość starych gruzów, a zamiast tego próbując stworzyć coś całkowicie od zera, w nadziei, że będzie jeszcze trwalsze i piękniejsze?
Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakowało jej jego bliskości, dopóki nie przyciągnął jej do siebie, jednym pocałunkiem rozpraszając wszystkie wątpliwości, wyganiając z głowy każdy strzęp niepewności i każdą głupią, podyktowaną wyrzutami sumienia myśl. Tym razem to ona nie chciała, żeby puszczał ją kiedykolwiek; nie chciała się odsuwać, zerkać mu przez ramię w przyszłość, wystawiać na próbę tego kruchego jeszcze szczęścia, a z drugiej strony – nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć, co jeszcze było przed nimi. Odwzajemniła uśmiech, nie potrafiąc powstrzymać tego naturalnego odruchu i przez chwilę po prostu stała, nadal obejmując go ramionami i przyglądając się jego twarzy, jakby chciała na zawsze zapamiętać jej wyraz. – Już dosadniej nie musisz – odpowiedziała, również zniżając głos do szeptu, choć przecież obok nich nie było nikogo za wyjątkiem spróchniałych schodów i uginających się pod ciężarem czasu ścian.
Nie wiedziała, dlaczego jej spojrzenie powędrowało wyżej, ponad piegowate czoło i rude, pozostające w lekkim nieładzie kosmyki, zatrzymując się dopiero na ciemnozielonych listkach, poprzetykanych czerwonymi wstążkami i złotymi dzwoneczkami. Roześmiała się, lekko, beztrosko, wskazując głową na zwisającą z jednej z krokwi jemiołę – powieszoną przez nią samą albo przez Minnie, nie pamiętała dokładnie. – Dobrze to sobie zaplanowałam – rzuciła żartobliwie, uśmiechając się na wpół czule i na wpół łobuzersko, a później jeszcze raz wspięła się na palce, składając na bladych wargach Garretta krótki, przelotny pocałunek.
Najchętniej zostałaby z nim tutaj jeszcze przez kilka godzin – usiadła na drewnianych schodkach, ramię w ramię, i w nieskończoność przeglądała zapisane w tomiku wiersze, pytając o ulubione i czytając co piękniejsze fragmenty, dopóki nie zabrakłoby im wersów do powtarzania. Z drugiej strony – gdzieś umknęła jej desperacka potrzeba wykradania dla siebie każdej chwili, w niemym przestrachu, że mogłaby się nie powtórzyć; mieli przed sobą całe mnóstwo czasu, a aktualnie – cały salon przyjaciół. – Chodźmy – powiedziała już ciszej, nie ruszając się jednak z miejsca. – Powinniśmy wrócić, zanim poślą za nami misję ratunkową.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Schody na poddasze [odnośnik]12.07.16 17:02
Przepraszam, że tak nie ogarnęłam, ale chociaż napiszę ten jeden post, żeby nie było i wybaczcie to nagłe wbicie!

Święta dla każdego były specyficznym okresem. Jedni go uwielbiali ponad wszystko, inni za wszelką cenę chcieli zapomnieć o tym, że w ogóle istniały. Katya należała do tych drugich, bo nienawidziła tego okresu jak niczego innego. Sztuczne uśmiechy, wyrachowane gesty i ta nad wyraz aktorska uprzejmość, która doprowadzała ją do szału.
Dlaczego zatem zdecydowała się uwolnić i przyjść na spotkanie Zakonu, które równie dobrze mogłaby zignorować, bo przecież winna siedzieć przy rodzinnym stole i udawać, że wszystko jest w porządku? To tkwiło gdzieś głębiej, jakby niema potrzeba przełamanie niechęci i spróbować czegoś, co być może wzbudzi na jej ustach uśmiech. Oczekiwała jedynie czasu, w którym zaklimatyzuje się pomiędzy obcymi ludźmi, a to przecież nie było takie trudne.
Przyszła dużo wcześniej niż planowana godzina spotkania. Chciała w końcu wysprzątać niemal całą kwaterę, a przy magicznych zdolnościach to nie wydawało się wcale takie trudne. Kilka szmatek. Miotły i poukładanie wszelkich zbędnych klamotów, które przeszkadzały. Czy to domowe skrzaty także robiły? Nie orientowała się, bo była trzymana w złotej klatce, z dala od wszelkich możliwych obowiązków domowych. Ufała własnej intuicji i temu, że nie może aż tak popsuć prostych czynności. Czym w końcu było doprowadzenie kilku pomieszczeń do stanu, o którym zapewne zapomniały?
Chłoszczyć.
Chłoszczyć.
Chłoszczyć.
To takie proste. Przyjemne, aż do momentu, w którym jeden z wazonów nie runął na podłogę, kiedy to omylnie weszła w jakąś szafkę. Rozglądnęła się po teoretycznie - jeszcze - pustym terenie, aż w końcu wzięła się za ręczne poprawianie popsutego flakonu. Wywrócił na ten swój teatralny sposób oczami, a kiedy tylko udało się wszystko uporządkować - odetchnęła z ulgą. Wzniosła błagalne spojrzenie na sufit, jakby niemo błagała Merlina żeby już nigdy więcej nie wpaść na szalony pomysł w postaci prób przełamania się w oporze do czynności, o których pojęcia nie miała. Liczyła, że nikt nie będzie zły o jakąś tam podniszczoną ceramikę. Wypuściła powietrze ze świstem, a kiedy tylko dostrzegła, że ktokolwiek wchodzi, zastygła w bezruchu. Udawała, że jej nie ma, bo to było dużo bezpieczniejsze, a już w szczególności wtedy, gdy kończyła zamiatać resztki swojej zbrodni, która tkwiła w koszu. Katya bywała sprytna. Nieszczególnie często ostatnimi dniami, ale kiedy chciała, to naprawdę potrafiła!
Dostrzegła znajomą sylwetką Michaela i Garretta, a zaraz potem uroczej blondyneczki.
-Wesołych Świąt! - powiedziała z szerokim uśmiechem i miała nadzieję, że niczego nie zauważą, a przynajmniej będą udawać, że nie widzieli!

/zt


meet me  with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time


Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 14.07.16 15:06, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2039-celeste-ellsworth https://www.morsmordre.net/t2291-vesper#34826 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Schody na poddasze [odnośnik]13.07.16 3:09
Rok pięćdziesiąty piąty burzył wszystkie jego dotychczasowe wyobrażenia o porządku świata - ład, który wcześniej uznawał za oczywistość, okazał się tylko iluzją, bezpieczeństwo przypominało wyłącznie grząski grunt, rodzina zdawała się być czymś kompletnie innym od pokrewieństwa; fale cierpień i rozczarowań naprzemiennie zlewały się z chwilami ulotnego szczęścia i uniesień, które mimo woli odciskały na twarzy niepowstrzymany uśmiech.
Uśmiechał się także teraz; wszystkie rozterki i zmartwienia poprzednich miesięcy straciły nagle sens, zdawały się błahe, nic nieważne, znacznie przesadzone. To absurdalne, jak wiele - i w jak krótkim czasie - jest w stanie zmienić jeden podyktowany impulsem gest. Po raz kolejny odgarnął niesforny kosmyk niemalże białych włosów za ucho i nie mógł się powstrzymać przed przelotnym muśnięciem ustami czubka głowy Margie; świadomość, że nie musi skradać chwil i z pozoru nic nieznaczących czynów wydawała mu się zbyt idylliczna, aby okazać się prawdziwą. Pomimo niezmąconego obawami szczęścia - nie chciał myśleć o czymkolwiek innym, pragnął zatrzymać się w teraźniejszości i chłonąć ją wszystkimi zmysłami - nie potrafił całkiem wyprzeć wrażenia, że kiedyś wszystko (znów?) utraci, że beztroska i radość runą jak domek z kart, że powinien bezczelnie i egoistycznie chwytać chwile, skoro miał je w zasięgu ręki.
Uspokajał sam siebie rozsądkiem, ale ten sam rozsądek nakazywał mu nie wypuszczać Margaux z objęcia; wciąż nie był pewien, czy nie śnił, czy to działo się naprawdę, czy może zginął jednak przeszło miesiąc temu w Tamizie i wszystko, co miało miejsce potem, było tylko mrzonką, urojeniem i fatamorganą.
Nawet jeśli - nie chciał się budzić.
Parsknął cicho śmiechem, wędrując spojrzeniem za wzrokiem Margaux i dostrzegając wiszącą nad ich głowami jemiołę. - To jedna z niewielu pożytecznych świątecznych tradycji - zdążył jeszcze mruknąć z udawaną niedbałością, po czym zachłannie i samolubnie przedłużył zbyt krótki pocałunek, czując się nieco, jakby powrócił na korytarze Hogwartu i nierozsądnie dawał się ponieść nastoletnim pobudkom.
Kiedy miał już wrażenie, że uśmiech na stałe odbił mu się na ustach, padło zdanie, którego obawiał się najbardziej. Nie chciał wracać, stół wyściełany krzywo wyprasowanym prześcieradłem i zastawiony niepasującymi do siebie naczyniami już kompletnie przestał go obchodzić; zmarszczył lekko brwi, wyrażając dezaprobatę, a zmarszczka na czole w zabawny sposób uwypukliła się w gąszczu miodowych piegów.
- Powinniśmy? - powtórzył w końcu, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie, nie powinni; rzępolące instrumenty mogli dosłyszeć też stąd, do nozdrzy i tak wbijał się przyjemny zapach ciast (wymieszany ze swądem spalenizny), a jemioła świetnie imitowała choinkę. Przez moment miał zamiar powiedzieć jakiś nieśmieszny żart o znajdowanych pod nią prezentach, ale zamiast tego pocałował Margie kolejny raz, już nieszczególnie przejmując się tym, czy w myślach nazwie go żałosnym idiotą.
- Teraz możemy ewentualnie wracać - stwierdził ostatecznie z nieodłącznym uśmiechem i rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie, choć, prawdę mówiąc, w dalszym ciągu wolałby się stąd nie ruszać. - Bo jeszcze Ben pomyśli, że ukradłem mu jego nową wybrankę - dokończył z teatralną powagą i przejęciem, po czym chwycił dłoń Margie, by po chwili lekkiego ociągania poprowadzić ją w kierunku przepełnionego świętującymi przyjaciółmi salonu.
Już teraz wiedział, że do końca wieczoru zatrzyma spojrzenie na jednej twarzy.

| i wracamy do salonu


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Schody na poddasze [odnośnik]30.08.17 11:53
|04.05.56


Ruina. Wszystko było ruiną. Bertie usłyszał o tym drugiego maja - i dobrze, że usłyszał. Choć trudno było mu sobie wyobrazić, jak bardzo wszystko będzie rozwalone. Przyszedł jednak w miejsce dosłownie gruzowiska i wiedział, że w tej chwili każda para rąk się przyda, tylko... od czego tu w ogóle zacząć? W oddali widział jakiegoś człowieka. Kojarzył go ze spotkań Zakonu, a jednak sam fakt, że był to człowiek w wieku jego ojca sprawiał, że raczej dziwnie mu było zbliżać się zbyt mocno.
Z resztą był niemal pewien, że jest to szlachcic i choć Bertie wcale jakoś szlachty nie unikał, zwykle były to jednak osoby w jego wieku, które lordami nazywał wyłącznie kiedy się z nich nabijał.
A jednak ten człowiek mógł być kimś, kto trochę lepiej wie, od czego tu zacząć, gdzie co przekładać, czy tam było coś konkretnego, ważnego? Bertie czuł się nadal trochę jak po praniu mózgu, w każdym razie głupio byłoby grzebać w gruzie trzy metry dalej i udawać, że nie widzi drugiej osoby.
Kiedy jeden raz przydałby się jakiś Kostek, Tito czy inny ktoś, kto wie jak się zachować to ten jeden raz nikogo pod ręką.
- Em... - piękna onomatopeja, Bott - Dzień dobry?
Trudno jest sprawić, by Bertie poczuł się głupio, ten człowiek z reguły nie krępuje się niczym i zwyczajnie nie myśli o cudzej opinii, ale teraz sam do tego doprowadzał za sprawą jakiegoś prawie całkowicie obcego szlachcica. Carrow - chyba Carrow, ale może jakiś Black, czy inny Yaxley, ale raczej Carrow - próbował właśnie wyszarpać z gruzu jakiś element, za to Bottowi przyszło na myśl że ten człowiek albo zaraz to wyszarpnie i sprawi, że wszystko pod nimi zawali się do piwnicy, albo zerwie sobie korzonki, czy co ludzie w takim wieku tam zrywają, kiedy przesadzają z wysiłkiem fizycznym.
- Może... - w pierwszym odruchu sięgnął po różdżkę, którą dopiero co kupił, jednak to jednak nędzny pomysł, jeszcze próbując tu zrobić coś dobrego spaliłby zgliszcza ich drogiej Kwatery, odłożył więc niepotrzebny w tej chwili do niczego drewniany patyk do kieszeni.
Przez chwilę nawet zastanawiał się, jak się do panów lordów zwracać, jak się z nich nie kpi, jednak bezosobowa forma zawsze jest jakimś ratunkiem.
- Może ja to wezmę? - ja sobie dysku przy tym nie wybiję, proszę, nie chcę wzywać uzdrowicieli. Nie, żeby wątpił w możliwości Carrowa, zaklęciami niewątpliwie rozłożyłby go na łopatki, teraz jednak czas na pracę fizyczną, a szlachta i praca fizyczna to złe połączenie. A szlachta w wieku rodziców Botta i praca fizyczna... nie.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Schody na poddasze [odnośnik]30.08.17 20:14
Mimo iż pierwszomajowy szkwał magii zdawał się być minionym to jednak pogoda sprawiała, że Adrien zastanawiał się częściej nad tym czy prawdziwa burza ma dopiero nadejść. Deszcz z dnia na dzień w końcu zdawał się przybierać na sile, chociaż...może mu się to tylko wydawało? Zza strzelistych okien Sandal wszystko wydawało się w końcu bardziej ponure, sroższe. Nie lubił tego w rodowej posiadłości. Dlatego przebywał tam tak długo jak tylko musiał niechętnie trawiąc wizję, że będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Bo będzie. Odbudowa Jasnolesia nie nastąpi w końcu z dnia na dzień. Jak na razie, niczym dziecko, póki mógł grymasił odsuwając tę myśl buntowniczo na bok. Korzystając z łatwej wymówki jaką dawała mu zajmowana w Mungu pozycja nie wracał więc zbyt prędko do domu poświęcając nadgodziny na naprawę, a przynajmniej jak na razie porządkowanie pozostałości ze Starej Chaty. Dziś nie było inaczej. Po skończeniu nocnego dyżuru udał się w okolice Londynu. Gdy znalazł się pod resztkami w miarę stabilnej części zadaszenia ściągnął z siebie płaszcz układając go schludnie na boku. Podwinął rękawy swego ubioru i zabrał się za przekładanie desek które mogły uchodzić za "całe" pod resztkę ściany. Te zaś potem dzielił na te w których były gwoździe i te w których żadnych nie było. Potem zaś segregował te w których były gwoździe proste i te powyginane na długości. Lubił segregować. Przypominało to trochę jego codzienność na wydziale, gdzie też dzielił i przydzielał pacjentów do lekarzy. Praca ta choć trywialnie prosta Adrienowi się dłużyła, sprawiając, że jego gładkie dłonie, nie wiedzące czym jest praca, nieco się poraniły. Ale to nic. Na swój sposób taka praca była relaksująca bo absorbowała zmuszając uzdrowiciela do ciągłego myślenia czy jeśli pociągnie za koniec tego czegoś czy tamten drugi koniec nie zruszy czegoś co się posypie na jego głowę. I tak mu ta praca szła powoli, lecz nie do końca ciszy. Najpierw usłyszał kroki bo je się zawsze słyszy, a potem dostrzegł młodego człowieka. Był to Bott. Uzdrowiciel podniósł na niego swoje oczy siedząc na kuckach. Na chwilę zaprzestał prób wyszamotania podłogowej klepki. Trochę go rozbawiło pobrzmiewająca pytająca nuta w głosie Bertiego.
- A zły? - odbił piłeczkę bez cienia wahania w sposób łagodny, może trochę filozoficzny - Skąd ta niepewność, Bertie? - spytał testując i badawczo taksując młodego zakonnika stojącego nieopodal. To nie był przypadek, że można było przyrównać w tym momencie zachowanie Adriena do dociekliwego nauczyciela numerologii podejrzewającego, że przepytywany uczeń przepisał uzyskany wynik od kolegi z ławki obok. Carrow nie mógł nic na to poradzić. Został jawnie sprowokowany.
- Dobrze, że jesteś, Bertie. Trochę już desek wygrzebałem, jednak ciężko mi powiedzieć, czy się do czegoś nadają. Posegregowałem je też pod wschodnią ścianą, jednak nie mam pojęcia czy nie powinienem przyjąć jakiejś jeszcze bardziej szczegółowej systematyki. Jak sam rozumiesz, Bertie, to dla mnie trudne - był uzdrowicielem. Za rzadko wyciągał drewno z pacjentów by uważać się w tej dziedzinie za biegłego. Był świadom tej słabości. jednocześnie mówiąc to wszystko napierał na na mugolską poziomicę, którą uważał za wytrzymalszą deskę do podważania innych, mniej wytrzymałych. Niestety pomimo naporu deska, którą chciał wydobyć ani drgnęła.
- Och, to dziękuję, Bertie - Carrow uśmiechnął się dobrodusznie, podnosząc się z kolan. W typowy dla starszych, starannych ludzi otrzepał dół szaty z pyłu - Pracuję nad uległością tej deski od pięciu minut. To trochę trudniejsze niż sobie z początku wyobrażałem - ta cała praca. Jednocześnie Bertie mógł odnieść wrażenie, że jego imię jest w jakiś sposób...podkreślane? Chociaż, może młody zakonnik tak sobie to tylko wyobrażał przez to, że sam nijak nie zwracał się do Adriena? Taki specyficzny, dziwny wyrzut sumienia. A może tylko wyolbrzymienie...?
Adrien Carrow
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
możesz pozostawić puste
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1209-adrien-carrow-budowa https://www.morsmordre.net/t1234-adrien-carrow https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f52-west-yorkshire-wakefield-sandal-castle https://www.morsmordre.net/t3097-skrytka-bankowa-nr-357#50695 https://www.morsmordre.net/t1239-adrien-carrow
Re: Schody na poddasze [odnośnik]30.08.17 22:01
Trzeba było uciekać. Wrócić za jakiś czas, poogarniałby trochę w pojedynkę. A może wróciłby z kimś, kto lepiej niż on zna się na obsłudze mocno dorosłych szlachciców. Cała szlachta jaką znał bliżej to ludzie w jego wieku, czystość ich krwi nie ma najmniejszego znaczenia w oczach Botta, co najwyżej świadczy o tym, że byli wychowywani w inny sposób (zwykle, że mieli przewalone). Ale taki o tu stojący chyba-Carrow? To trochę inna sprawa.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc zadane mu pytanie. I poczuł się, jakby rozmawiał z kimś w wieku swojego dziadka, nie ojca. I zaczął się automatycznie zastanawiać, czy on tego człowieka czymś nie uraził.
Tylko czym? Ich wypada jakoś inaczej dziwnie witać, czy co?
- Nie wiem. - zabrzmiał trochę jak uczniak przyłapany na ściąganiu i zapytany o to, do kogo należy leżąca przed nim ściąga. I trochę tak się czuł. Uśmiechnął się przy tym, bo i uśmiech posiadał na każdą okazję nawet, jeśli połowa z nich próbowała maskować, że zwyczajnie czuje się głupio. W sumie to nawet go to wszystko trochę bawiło.
Spojrzał na pracę, jaką już wykonał powiedzmy-że-znajomy czarodziej, słuchając jego słów. Tym razem zapewne jego brwi powędrowałyby ku górze, gdyby nie fakt, że dopiero co porównał tego człowieka w myślach do nauczyciela, wcześniej do swojego ojca, a gdzieś pomiędzy nawet do dziadka i jakoś wydało mu się, że byłoby to lekko bezczelne.
- Nie, pogięte gwoździe można naprostować zaklęciami pewnie. Może reparo by dało radę? - zaproponował zgodnie z filozofią swego życia mówiącą, iż reparo lekiem na całe zło, zaraz lekko wzruszył ramionami. - Nie wiem w sumie.
On na prawdę nie wie, co należy zrobić, czy się nabija? Spojrzał na Carrowa uważnie, może odrobinę podejrzliwie.
- Chociaż może lepiej nie czarować. Fakt. - gdyby nie to, jego rozmówca pewnie dawno ponaprawiałby te rzeczy. Prawda? Teraz spojrzenie, które spoczęło na Adrianie zmieniło się na odrobinę ciekawskie. Ostatecznie Bertie wiele by zapłacił, by zobaczyć jak taki pańczyk jak Kostek przerzuca gruz, a Carrow pewnie takim Kostkiem, czy Titusem był za młodu. Czy on w ogóle w swoim życiu używał reparo? Bottowi wydawało się to oczywiste, ale przecież oni tam mają od wszystkiego skrzaty domowe.
- Ale tak to jest i tak staranniej, niż sam planowałem. - przyznał. - Jak dla mnie albo się coś nadaje, albo trzeba to wywalić. - jakiekolwiek pośrednie grupki nie mają sensu. Carrow za to poukładał deski całe, deski w małych kawałkach, deski z gwoździami, deski które już przemokły. Bertie dostrzegł nawet mały stosik kawałków krzesła i kawałków stołu, nic raczej nie wyglądało jak możliwe do odratowania, ale segregacji i tak dokonano. Cóż... systematyczności nie można Carrowowi odmówić.
Czemu ten człowiek w kółko powtarza moje imię? Czuł się dziwnie. Jakby była w tym jakaś nutka nagany. Trochę czuł się jakby znów siedział w Hogwarcie, gdzieś w czwartej klasie i rozmawiał z nauczycielem eliksirów. A ten lubił się nad nim pastwić, zupełnie jakby to była jego wina, że jego mikstury zachowywały się zwykle dziwnie.
- To... skoro aż tak mocno siedzi to może lepiej jej nie ruszać? - pamiętał remont Rudery. Aż za bardzo. - Coś może się o nią opierać, coś innego o to, a pod nami jest jeszcze piwnica...
Dodał, choć ułożenie tego zdania w formie nie wymagającej zwrócenia się do Adriena bezpośrednio nie było tak łatwe z marszu, jak powinno. Spojrzał przy tym na Carrowa uważnie, potem znów na deskę, a później na poziomicę w jego dłoni. - To się przyda później, lepiej to dać między narzędzia.
Podsunął jeszcze, choć znów poczuł się jak ostatni idiota, a jeśli rozmówca zaraz powie "wiem, idioto ale wygodnie mi się na tym podbiera" to... eh, to w sumie za wiele nie zmieni. Po prostu Bertie kompletnie nie wiedział czego oczekiwać po szlachcicu i wolał uprzedzić.
Nie chcąc zastanawiać się dłużej nad losem tej jednej deski, zabrał się za odgarnianie kolejnych miejsc w poszukiwaniu przedmiotów, które mogą się do czegoś nadawać. Tak, on będzie wyciągał meble, kawałki mebli, deski i inne takie, a Carrow niech segreguje.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Schody na poddasze Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Schody na poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach