Wydarzenia


Ekipa forum
Dolina Glendalough
AutorWiadomość
Dolina Glendalough [odnośnik]22.04.16 14:57
First topic message reminder :

Glendalough

Glendalough to malownicza dolina położona w irlandzkich górach Wicklow. U ich podnóży rozpościerają się dwa jeziora: Upper Lake i Lower Lake, nad którymi często zawisa gęsta mgła, czyniąc tutejsze widoki wręcz mistycznymi. Jednak nie tylko to ma wpływ na panujący tu niezwykły, baśniowy nastrój; pomimo pięknych krajobrazów, z jakiegoś powodu dolina nie jest zbyt często odwiedzana przez mugolskich turystów. Być może to miejsce budzi w nich niepokój, w końcu ptaki w koronach drzew ćwierkają z dziwnym przejęciem, a na powierzchni jeziora znikąd pojawiają się rozległe kręgi. Mówi się, że Upper Lake zostało zamieszkałe przez druzgotki oraz trytony, które są wyjątkowo nieskore do kontaktów z czarodziejami. Z tego właśnie powodu niezalecane są kąpiele w tych czarujących, choć wybitnie niebezpiecznych wodach.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 30.12.17 21:14, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dolina Glendalough - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 3:08
Nie byłem przekonany co do tego czy to był dobry pomysł co do tego, że tu byłem. Wciąż wiedziałem mało o tym co mogłem, czego nie, co powinienem, a czego nie. Właściwie mózg mi się lansował od myślenia na takie tematy. Nie powiem - tak właściwie cykałem się trochę wychodzić do ludzi. To dopiero było chore. Ja, który mógłby wychodzić co dzień do Kotła gdyby nie ograniczająca mnie wątroba i pojemność portfela wolał gnić w domu i myśleć. Może właśnie to mnie mimo wszystko przekonało do pojawienia się tutaj. Będąc nieco spiętym rozglądałem się za pewną aurorską mendą. Co prawda jak na razie go nie wypatrzyłem, lecz byłem pewny, że się pojawi. Zwłaszcza, że nie odpisałem mu na ostatni list pozostawiając go w niewygodnej sferze domysłów. Pewnie robił gdzieś kupę z nerwów. Jakoś jednak mu to jeszcze wynagrodzę.
Po tym duchowym wyciu postanowiłem skorzystać z darmowego żarcia. Zdjąłem czapkę zręcznym ruchem przedramienia zsunąłem sobie do jej wnętrza sutą porcję babeczek. Tych pozbawionych jakichś dodatków by mi się breja jakaś nie zrobiła. Zaopatrzony podszedłem do miejsca w którym mnie nawoływano. Uniosłem wyżej brwi rozpoznając w naszym dowódcy Mad-Max. Zasalutowałem jej żartobliwie ciastkiem. Na moje usta wpełznął nawet uśmiech. Florean w drużynie łamag i Mad-Max na stanowisku dyktatora - zapowiadało się co raz lepiej.
- Nie mam pojęcia jak wy chcecie się owinąć kawałkiem białej wstążki mającej może dwa cale szerokości na góra dwa, trzy łokcie długości by się maskować dlatego jestem za czerwienią na wspomnienie której będą robić pod siebie - oznajmiłem wznosząc babeczkowy toast potem całą atmosferę szlak trafił bo dostrzegłem Brendana - O, Rudy. Przegrałeś jakiś zakład...?


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 3:16
Duchy budziły u niego pewien niepokój. Wydawały się bytem, któremu generalnie raczej trudno zaufać, nie do końca ludzie, ale też nie istoty, już nie żywi, ale wciaż nie martwi, na wieki zawieszeni pomiędzy; dla czarodzieja pochodzącego z rodziny z tak głębokimi tradycjami, jak Weaseylowie, fakt istnienia duchów nie powinien być zaskakujący - a jedna, auror pamiętał, kiedy kiedyś, przeszło dekadę temu, jeszcze na szkolnych korytarzach omyłkowo wszedł w Prawie Bezgłowego Nicka. Tamto wspomnienie kojarzyło mu się jedynie z chłodem, zimnem, dreszczem; piorunującym lękiem i całkowicie nieprzyjemnym uczuciem. Została mu po tym zdarzeniu pewna fobia, niechęć do przebywania w jednym miejscu z umarłymi. W jego ręce wpadła jedna z ulotek: nie bój się duchów, dołącz do tanecznych ruchów. Cóż, tancerzem też nigdy nie był dobrym. Przywitał się ze swoją drużyną, miał szczęście mniej lub lepiej znać wszystkich poza kobietą, która musiała być Lunarą - duża ilość Zakonników nie była zaskoczeniem, ale kiedy usłyszał wymianie przez Max nazwisko Botta... Przymknął powieki, ciężko wzdychając i naprawdę nie rozumiejąc, dlaczego wizja najbardziej absurdalnego snu, jaki kiedykolwiek przyszło mu śnić, nie chciała zniknąć z jego głowy. Dzień po przebudzeniu stwierdził, że musi zainwestować w myślodsiewnię i po prostu pozbyć się tego z głowy, nie był jednak pewien, czy wspomnienia odebrane w ten sposób dało się utylizować - a bardzo nie chciał pozostawić po tym śladu dla potomnych. Przywitawszy się ze wszystkimi nieszczególnie zainteresował się dyskusją odnośnie koloru szarf - ledwo odróżniał biały od czerwonego, wyraził tylko w duchu życzenie, by nie wziąć koloru pośrodku - to pewnie byłby różowy, a on miał dość transpłciowych upokorzeń na najbliższą dekadę lub dłużej. Zatrzymał się przy stoisku z jedzeniem, które na ten moment wydawało się najciekawsze - nabrał na talerzyk kawałek ciasta przypominającego szarlotkę, którego kęs przepił wiśniowym ponczem. Nie spojrzał na Botta - nie spojrzy mu w oczy przez najbliższe pięć lat - skupił się na cieście, usilnie ignorując go wzrokiem.
- Tak - przytaknął krótko, z miną śmiertelnie poważną, przełykając kęs, by móc podjąć rozmowę.  - Powiedziałem, że rękę sobie dam uciąć za twoją niewinność.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 10:56
Nie było lepszego sposobu na to, by przyprawić mieszkańców o uśmiech w tym beznadziejnym czasie, niż zorganizować beztroską, przypominającą o szczenięcych latach bitwę na śnieżki. Pora roku nie miała znaczenia, wszystko co znali i co do tej pory wiedzieli uległo przewartościowaniu, a to, co wydawało się stabilne i pewne zachwiało się, burząc całą równowagę. Dopiero uczyli się radzić z tym, co postawił przed nimi los — z anomaliami, z przewrotnym Ministerstwem, z czarnoksiężnikami, którzy w niezrozumiały dla niej samej sposób chcieli pozbawić świata tak wielu wartościowych ludzi. Poniekąd była wdzięczna Duchom za to, co miało się tu zdarzyć. Oni wszyscy tego potrzebowali — głębokiego oddechu, odrobiny radości i poczucia siły. To miała być zabawa, której nie mogła przepuścić, choć kreśliła stanowczo listy do Fredericka, w których udawała, że wcale nie jest na to zdecydowana. W listach kłamie się łatwiej, bo nie widać pąsowiejących polików. I nie mogła pozwolić Tonks na opuszczenie rozgrywek, tym bardziej, że Jackie zasłoniła swoją niedyspozycyjność pracą. Tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że nie miała z nimi szans, dlatego ratowała swój honor udając pracownika miesiąca.
Przybyła z uśmiechem i garścią dobrego nastawienia. Ściskała rękę Tonks tak mocno, że przez chwilę miała wrażenie, że zupełnie skostniała od zimna i póki nie nadejdzie odwilż będą na siebie skazane. Przywitało je wiele znajomych twarzy, choć intuicyjnie wśród nich szukała tylko tej jednej. Teren bitwy prezentował się imponująco, ale ilość nagromadzonych duchów budziła w niej współczucie. Zbłądzone dusze, które nigdy nie zaznały spokoju, bo sprawy ziemskie trzymały je przykute łańcuchem wieczności. Oglądała je z zapartym tchem, jak zawsze, już ze zdecydowanie mniejszym zainteresowaniem słuchając ich przemowy. Musiała pilnować, by Tonks nie uciekła, wykorzystując przy tym chwilę jej nieuwagi. Trzymała ją przy sobie, licząc przy okazji, że razem będzie im cieplej. Nazwiska na tablicy przyprawiły ją o szerszy uśmiech, nie widziała jeszcze wszystkich, nie zdążyła się przywitać, ale cieszyło ją, że tu są. Puściła Justine — będą walczyć przeciwko sobie, powinny dołączyć do swoich drużyn. Niechętnie spojrzała w kierunku Maxine, która dość szybko odnalazła się w swojej roli, a później spojrzała z wyraźnym zdegustowaniem na brata, który wyraźnie czuł do niej mięte. Zebrało jej się na wymioty z jakiegoś dziwnego powodu. Odebrało jej to chęci na rodzinne powitania i bojowe okrzyki. Wywróciła teatralnie oczami, przeciskając się miedzy ludźmi za Tonks, byle znaleźć się dalej od paskudnej Harpii. Stanęła dopiero przed Frederickiem, na którego wpadła kolorowowłosa.
— Powinieneś mieć marchewkę zamiast nosa.— Zadarła brodę wyżej i przywitała go zawadiackim uśmiechem. — Jeśli sądzisz, że odpuszczę ci tylko dlatego, że jesteśmy w jednej drużynie to muszę cię rozczarować. Rozprawię się z tobą po wszystkim — przyrzekła, przykładając dłoń do własnej piersi, po czym wyciągnęła z kieszeni wstążkę. Nie zamierzała narażać dobra drużyny dla własnej satysfakcji. Mogą stoczyć drugą bitwę, niezaleznie od zakonczenia pierwszej tą z Foxem na pewno wygra. —Wybacz mi. Hannah — zwróciła się do młodego czarodzieja, towarzyszącemu Foxowi (Alexowi). Przełożyła szybko wstążkę z jednej ręki do drugiej i wyciągnęła ją w kierunku nieznajomego w powitalnym geście.—Powodzenia!— odpowiedziała odchodzącej Tonks, po czym zabrała się za wiązanie włosów w wysoki koński ogon, który nie będzie przeszkadzał jej podczas walki.
Gdy wyczytano ich nazwiska, minęła panów, żegnając ich uśmiechem, by znaleźć się bliżej Sophii i wziąć udział w wyborze koloru szarfy. Barwy miały podrzędne znaczenie, wolała załatwić to sprawnie, ale nie byłaby sobą, gdyby milczała.
— Odziani w złoto, jak królowie. Będziemy przypominać ozdoby choinkowe — skwitowała, kręcąc nosem. — Jestem za żółtym.— Niezaleznie od tego, czy chodziło o kanarkowy żółty, czy ten odpowiadający barwom hogwarckiego domu. Klasnęła kilkukrotnie w dłonie i zaczęła je rozgrzewać przed bitwą. Musiała być w formie, jeśli mieli to wygrać.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Dolina Glendalough - Page 3 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 12:23
Śmierć to tylko początek. Czy oni sobie kpili?
Wright zmiął urokliwą ulotkę, wręczoną mu tuż przy wejściu na teren dusznej zabawy. Nie podobało mu się tutaj co raz bardziej: i tak zbyt dużo czasu spędzał ze zmarłymi w różnym stanie rozkładu, dodatkowa atrakcja w tym stylu wydawała się więc dość głupim pomysłem, lecz nie potrafił odmówić Foxowi. Poniekąd miał rację, krotochwilne popołudnie przyda się każdemu z nich, by nieco oderwać myśli od tematów mrocznych i ciężkich. Przygnieceni ogromem odpowiedzialności, wyrzutów sumienia oraz bolesnych wspomnień, mogli rychło osunąć się z krawędzi szaleństwa prosto w jego głębiny, a człapiąc jako żywe trupy nie przydadzą się Bathildzie - ani łączącej ich idei. Wright postanowił więc nieco zadbać o swoją głowę na nowy, niespotykany sposób. Dawniej urżnąłby się - a jakże, w trupa - uciekając w nietrzeźwość, ale podobno powiadali, że sport to zdrowie a w zdrowym ciele zdrowy...duch.
Chyba mimowolnie przesiąkał atmosferą święta.
Poprawił ciężką kurtkę, opinającą umięśnione ramiona, i ruszył wśród tłumu na miejsce zgromadzenia, nie odmawiając potężnemu kawałowi jabłecznika, szybko zakupionemu na jednym ze stoisk. Ciastko było wielkości głowy przeciętnego człowieka, ale Ben zjadł je na dosłownie trzy kęsy, przeżuwając je w momencie, w którym usłyszał swoje nazwisko. Podszedł do nieznanej mu kobieciny, lecz nie poświęcił kapitance więcej uwagi, skupiając ją na twarzach bliskich mu osób. Niezwykle licznych. Dalej mlaskając, by zutylizować resztki szarlotki, wypychającej policzki, klepnął przyjacielsko Brendana po plecach - dobrze, że drużyny były losowane, inaczej to kalekie biedaczysko ostałoby się same na środku, niewybrane i ponure bardziej niż zwykle - podobnie witając Alexandra oraz Samuela. Reprezentacja Gwardii niemalże w pełni chwały: z odległości pomachał Foxowi, który niestety trafił do drużyny przeciwnej, narażając się na wstrząs mózgu posłaną w jego stronę śnieżką, lecz nie zdążył krzyknąć w jego stronę głupiego powitania, bowiem tuż przy nim znalazła się Tonks.
- Ja też. Z nikim tak dobrze nie pije się rumianku - mruknął prosto do jej ucha, pochylając się, by uścisnąć ją z całych sił, poprawiając nieporadne, wynikające z różnicy wzrostu, objęcie wątłych ramion. Dopiero, gdy przekazał kobiecie cały nagromadzony żal - szanował Skamandera, ale podbieranie mu przyjaciółki uznawał za niezwykły nietakt - ruszył w stronę brata. Najpierw uderzył go przyjacielsko - pięścią - w bark, by następnie zgnieść w uścisku, który wytrzymałby tylko prawdziwy Wright. - Co tam, gwiazdeczko, gdzie sznureczek twoich panienek? Za miotełką panny kolejką - powiedział jak zwykle wesoło, chociaż w jego oczach czaił się nowy smutek. Joseph wyglądał dobrze, jak zwykle, lecz do pełni rodzinnego szczęścia brakowało mu kogoś jeszcze. Zerknął ponad ramieniem bruneta na drugą stronę zgromadzenia i dopiero tam złapał spojrzenie Hani. - Pamiętaj, nie miej litości! Celuj prosto w oczy! Albo między nogi - wrzasnął, udzielając jej troskliwych wskazówek. Może i oficjalnie grali w przeciwnych drużynach, ale niezależnie od okolicznośći, Hannah była jego ukochaną siostrą. Kiedyś uczył ją odwagi i wytrzymałości, nie pozwalając wygrać w żadnych grach, ale teraz zamierzał potraktować ją sprawiedliwie - choć może nie wyceluje w nią śnieżki pierwszy. Machnął ręką i posłał jej szeroki uśmiech, kiwając uprzejmie głową także Pomonie i Penny, by finalnie ryknąć na Billy'ego. - Opiekuj się nią, masz ją osłonić własną wątłą piersią przed każdą śnieżką! - a poziomu decybeli tej wypowiedzi mogła pozazdrościć mu nawet Jackie. Tyle, jeśli chodzi o nie robienie przypału siostrze.
- A szarfy niech będą białe, to godny kolor pokoju - dodał ze zwykłym opóźnieniem, postanawiając wspaniałomyślnie ignorować szumowinę Botta. Najwyżej historia zatoczy koło a on znowu zostanie wyrzucony za atak na członka własnej drużyny.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Dolina Glendalough - Page 3 Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 12:47
Duszno tu.
I wszędzie, gdzie się pojawię. Już nie rozpamiętuję tak namiętnie minionych wydarzeń, w końcu to element historii. Każdy z nas ma własną, mniej lub bardziej poplątaną. Korzystam z życia, które jeszcze jest przede mną - nie wiadomo ile go jeszcze zostało. Cieszę się zimową porą, tak bardzo nie w porę. Nie w tę, co trzeba. Mroźny czerwiec jest dziwnym stanem, pozbawionym oczekiwania na pierwszą gwiazdkę, ubranie choinki oraz kupno prezentów. Jest czasem, kiedy szkoła zamienia się w wakacje. Zbliżają się one wielkimi krokami, testów oraz prac domowych jest więcej niż zwykle, sama je zresztą zadaję. I najgorsze - rośliny. Te w szklarniach się trzymają pod moim czujnym okiem, ale te rosnące poza obrębem ciepłych murów ze szkła marnieją w oczach. Akcje ratunkowe niestety na niewiele się zdały. To właśnie jest tą ciemną stroną medalu, wszechobecnego śnieżnego szaleństwa wywołującego uśmiechy głównie w tych najmłodszych.
Przekraczam wytyczone tereny Glendalough, z uprzejmym uśmiechem ściskając ulotkę w dłoni. Nie chcę w końcu nikogo urazić, bo wcale nie uważam, że życie w postaci ducha jest warte zachodu. Błąkać się bez końca po ziemskim padole - to nie leży w kręgu moich zainteresowań. Jeśli już miałabym umrzeć, to tak na amen. Na zawsze. Staram się jednak o tym nie myśleć, nie wtedy, kiedy niewinne życia mam na swoim sumieniu.
Tak naprawdę to stresuję się tą bitwą, nie jestem raczej dobra w takich zabawach. Rodzeństwo zwykle potrafiło bezbłędnie we mnie wcelować. Chyba dlatego, że rozmiarowo po prostu trudno mnie przeoczyć. Dziś postanawiam być nieco cwańsza, gdyż ubrałam się w jasne ciuchy - nie pytajcie ile chodziłam za niemal białą szatą. To było istne utrapienie, aż wreszcie z pomocą przyszła mi mama, która uszyła ją specjalnie dla mnie. I jeszcze dorobiła do kompletu szalik, czapkę i rękawiczki! Złota kobieta, nikt nie jest lepszy od mamy Sprout. Tego jednak na głos nie powiem, bo innym mogłoby się zrobić przykro.
Słodkie, apetyczne zapachy pozwoliły zmienić tor mojej podróży, a także ugłaskać rosnący w sercu niepokój. Zamiast więc do drużyny, od razu podchodzę do bufetu. Pałaszuję sobie w najlepsze te wszystkie ciastka i ciasteczka, popijając pysznym ponczem, kiedy wreszcie staję obok Brena. Ojej, to dopiero niezręczne.
- Tfe som pfyszne - mówię z pełnymi ustami, pokazując na cytrynowe, uśmiechnięte babeczki. - Fjem, fjem, tszymam djete, tfylko dziś poczebuje ynergii - dodaję, tłumacząc mu się z mojego karygodnego czynu. Na pewno mnie już nie słucha lub w ogóle go to nie interesuje, ale przecież mi jest tak cudownie lżej kiedy znajduję wymówkę dla własnego obżarstwa. Widocznego dla wszystkich. - Matt, idź sprawdź czy nie ma cię w zaspie? - stwierdzam już po przełknięciu ostatniego kęsa. Wiem w końcu, że się nie lubicie, może lepiej będzie siebie unikać? Zresztą wzruszam ramionami, poklepuję Weasley’a po plecach, niczym Ben, i zerkam na listę, żeby wreszcie dotrzeć do mojej drużyny. Po drodze witam wszystkich standardową formułką oraz szczerym uśmiechem.
Niestety nie wdaję się w dyskusję dotyczącą szarf. Ostatnie ciasteczko zabrane na czarną godzinę za bardzo mi ciąży w kieszeni, dlatego sięgam po nie i pałaszuję, przyglądając się wszystkim. Cóż, przegramy, tak sądząc po składzie. Ale nie jestem tak niemiła, żeby mówić o tym głośno. Zamiast tego kiwam głową na propozycję żółtych szarf. Tak, będziemy wyglądać jak siki na śniegu, czyli dalej wtapiać się w tło. Pasuje.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 13:35
Bawić się było najprościej.
Wtedy można było nie myśleć o innych rzeczach. Tych gorszych. Można było przestać wsłuchiwać się w grobową, duszną ciszę mieszkania, w którym kiedyś całe dnie grała muzyka i słychać było śpiew. Nie było czasu na rozdrapywanie starych ran, na znajdowanie w szafach miękkich, przetartych już nieco męskich koszul, pachnących jeszcze trochę wspomnieniem poprzedniego marca. Nie należało się bać ani martwić, ani podskakiwać na widok każdej pukającej nieśmiało do okna sowy z nadzieją, że niosła list od kogoś, po kim dawno zaginął wszelki słuch.
I dobrze...?
Do bycia samotnym dało się przyzwyczaić. Wystarczyło mieć swoją zwykłą, małą rutynę- wstawanie skoro świt, picie niewyobrażalnych ilości porannej kawy, podlewanie mizernie wyglądających roślin na parapecie. Potem wyjście z domu na chłodny mróz, dobry mróz, który budził ją do życia, i trenowanie aż do momentu, w którym nie mogła złapać oddechu. A potem powrót do domu. Powroty do domu były najgorsze, dlatego należało szybko wypić kieliszek Ognistej albo dwa i pójść spać, zanim złe wspomnienia zaczęły dobijać się do okien domu wraz ze zgrają pijanej hołoty z Doków.
I chociaż nauczyła się tak funkcjonować, to dopiero dni odchodzące od codziennej rutyny dawały jej poczuć, że istotnie żyła.
Niemalże się spóźniła; na miejsce dobiegła dopiero pod koniec wygłaszanej przez ducha przemowy, naciągając na uszy zieloną czapkę z grubej wełny i pospiesznie przeciskając się przez gęstniejący tłum.
-Na Merlina, czy Wy też jesteście martwi? Ruszcie się!- Burknęła gniewnie, przepychając się przez zgromadzony dokładnie na środku drogi tłum. Z trudem przecisnęła się pomiędzy sobolim futrem a czyimś płaszczem, niemiłosiernie śmierdzącym naftaliną, tylko po to, żeby z rozpędem wbiec prosto w mleczny zarys wyjątkowo pękatej sylwetki. Mimo ciepłego płaszcza i szalika natychmiast zadygotała z zimna, czując, jak po skórze pełznie jej gęsia skórka.
-Yyyy, najserdeczniej błagam o wybaczenie- Bąknęła, cofając się pospiesznie, częściowo pod wpływem lęku przed gniewnym wyrazem twarzy ducha, a częściowo pod wpływem zażenowania własnym bolesnym wręcz brakiem elokwencji.- Nie zauważyłam pana, mości duchu, jest pan po prostu dość przezroczysty, zazwyczaj nie wchodzę w ektoplazmę innych ludzi, po prostu... Pójdę już.
Uszy piekły ją jeszcze ze wstydu, kiedy wreszcie dotarła do swojej drużyny, odprowadzona tam gniewnym wzrokiem pieklącej się pod nosem niematerialnej sylwetki ducha.
-Kapitan Carter- Zasalutowała, radośnie uśmiechając się do Sophii. Z nadmiaru ekscytacji niemalże zapomniała przywitać się z całą resztą znajomych twarzy, dopiero po czasie wyławiając z tłumu zwalistą sylwetkę Benjamina, któremu zamachała radośnie (Merlinie, nie widzieli się całe wieki, skąd na jego twarzy wziął się ten obcy wyraz powagi?).
-Znowu przegrana drużyna, hę, Wright?- Zawołała z kolei w kierunku drugiego z braci, Josepha, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Ich siostrę, Hannah, znajdującą się tym razem po dobrej stronie barykady, zamknęła za to w serdecznym uścisku.- Ben ma rację, celujemy między nogi.
Całej reszcie drużyny posłała szeroki, zachęcający uśmiech, kiwając lekko głową, skutkiem czego na czoło opadła jej cała masa bujnych loków.
-Penny- Przedstawiła się niezbyt wylewnie, za to niezwykle entuzjastycznie. Na sam koniec przyszła kolej na Billy'ego, któremu również posłała porozumiewawczy uśmiech.
-Nie daj się zabić, Moore, znowu popsułam kran w kuchni, czeka na Ciebie od tygodnia!- Nie była najlepsza w okazywaniu emocji, ale wiedziała, że on zrozumiałby ją nawet bez słów. Pomysł na kolor szarfy jedynie skwitowała kiwnięciem głowy, zbyt przejęta wizją nadchodzącej bitwy, aby skupić się na czymkolwiek innym.
Penny Vause
Penny Vause
Zawód : ścigająca Jastrzębi z Falmouth
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Holy light, oh, burn the night, oh keep the spirits strong
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5243-penelope-vause https://www.morsmordre.net/t5322-parapet-penny#119164 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t5311-penelope-vause#118839
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]29.12.17 20:32
Ednie wcale nie przeszkadzał ten śnieg w czerwcu. Miał w sobie jakiś urok. Nie to, żeby przepadała za zimą, wręcz przeciwnie, była strasznym zamrźluchem więc każda styczność z temperaturą poniżej 10 stopni wywoływała w niej dreszcze. Ale jak się tym przejmować kiedy piękny biały puch spada na ziemię, no jak?
Oczywiście musiała pobłądzić zanim znalazła się na miejscu i choć była przekonana, że doskonale zna drogę, nie przeszkodziło jej to w krążeniu po okolicy z nadzieją na cud. Tym cudem okazała się niemal przezroczysta postać, która mignęła jej w oddali. I choć mogło jej się to przewidzieć, uznała to za dobry trop i ruszyła w tamtym kierunku.
"Że też dałam się na to namówić" - przemknęło jej przez myśl kiedy dotarta na miejsce. Postanowiła przyjść przekonana, że będzie to mała impreza na 10, no może 11 osób, ale zapowiadało się na coś zupełnie innego.
Zatrzymała się na chwilę, żeby ogarnąć wzrokiem co tu się właściwie działo. Na widok takiej ilości duchów aż przeszły ją ciarki (choć trzeba przyznać, że występem chóru była zachwycona!). Kiedy już sowicie oklaskała ich występ, ruszyła przed siebie próbując dostrzec jakieśkolwiek znajome twarze. Znajdzie kogoś i już będzie dobrze.
Nawet sobie nie wyobrażacie z jaką ulgą odetchnęła dziewczyna słysząc, że kapitanem jej grupy jest Sophia. Na tym kończyłaby się liczba znajomych twarzy. Edna czuła się dość nieswojo, kiedy zdała sobie sprawę z faktu, że praktycznie wszyscy tutaj się znają. "Możliwe, że ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt rzadko obcowałam z ludźmi" - przebiegło jej przez myśl. To nie tylko "możliwe" Edno, to jest raczej pewne. Dziewczynie nie pozostało nic innego, jak zacząć nadrabiać zaległości, a jako że nie należało do osób przesadnie towarzyskich, postanowiła sobie nieco pomóc. Wypiła trochę ponczu, a później jeszcze troszkę z nadzieją, że jest w tym coś mocniejszego niż wiśnie. Po chwili poczuła ciepło rozchodzące się po całym organizmie i żwawym krokiem powędrowała w stronę swojej drużyny.
Pomachała Kapitan Sophii uśmiechając się od ucha do ucha z miną pt."jeszcze nie wiem czy cię zabiję"
-Popieram żółty - zgodziła się z (choć to nieprawdopodobne) nieznaną jej  brunetką. - Żółty jak słońce, którego ostatnio ewidentnie brakuje.- dodała z lekką nieśmiałością, sama zdziwiona, że tyle słów na raz wypadło z jej ust. Może te śnieżki, to nie taki głupi pomysł?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 14:00
Być może odrobinę oszukiwał samego siebie, po raz kolejny beztrosko korzystając z uroków pogodowych anomalii i pojawiając się na miejscu śnieżnej bitwy. Wszechobecna biel była oślepiająca i on też chwilowo pozwalał się oślepić; na to, że jasny puch stanowił tylko ładną otoczkę większego problemu i na to, że ta sama siła, która brutalnie ściągnęła w dół słupki brytyjskich termometrów, spowodowała lawinę zdecydowanie mniej niewinnego spustoszenia. Śmierć jest tylko początkiem, mówiła barwna ulotka i na jej widok uśmiechnął się trochę kwaśno; nie mógłby zgodzić się z nią bardziej, początek wszystkiego, co obecnie stanowiło podstawę jego życia miał miejsce właśnie na cmentarzu, chociaż krzykliwe kolory na blankiecie pasowały do tamtego wspomnienia jak zwycięstwo do Harpii. Czyli nie pasowały, jeżeli ktokolwiek miałby wątpliwości.
Potrząsnął głową, pozbywając się z niej złośliwych strzępków ponurych myśli, wypartych przez nagłe pojawienie się osoby, która ściągnęła go na tę całą uduchowioną imprezę, na pytanie Joego odpowiadając jeszcze szerszym uśmiechem. – J-jak już t-t-twoja drużyna będzie m-m-martwa – zerknął w stronę Maxine, unosząc wyżej brwi na widok jej morderczego spojrzenia i w odpowiedzi szczerząc się i machając do niej radośnie, a w myślach jednocześnie życząc jej, żeby jej się te spodnie rozdarły na samym… no, w jakimś przykrym miejscu – to tak – dokończył z namysłem, wzruszając ramionami. Obserwował przez chwilę przyjaciela, zmierzającego w stronę gromadzącej się ekipy przegranych, z lekkim niepokojem zauważając wśród nich rosłą sylwetkę Benjamina, ciemną czuprynę Samuela i Tonks, za kolorem włosów której tak naprawdę nigdy nie nadążał. Pomachał całej trójce i dopiero wtedy odwrócił się w drugą stronę, wzrokiem odnajdując znajomą twarz Sophii. Ruszył ku niej nieco okrężną drogą, przy okazji zahaczając o obiecująco wyglądający stolik ze słodkościami, przy którym stała już Pomona i Brendan. – D-dod-dodatkowa energia nigdy n-n-nie zaszkodzi – przytaknął tej pierwszej, entuzjastycznie sięgając po czekoladową babeczkę i wpychając ją sobie do ust w całości. Słyszał, że kapitan ich drużyny zaczynała już powoli udzielać pierwszych wskazówek (dziękował Godrykowi, Merlinowi i niebiosom za to, że nie przypadła mu ta zaszczytna rola i nie musiał chwalić się swoją elokwencją przed tłumem żywych i martwych), szybko wepchnął więc jeszcze po dwie babeczki do każdej kieszeni płaszcza i już-już miał dołączyć do reszty ekipy, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na szarlotce. Wydał z siebie zduszony okrzyk, coś pomiędzy hyyy, a pełnym zachwytu westchnięciem i sięgnął po talerzyk ze sporym kawałkiem jabłkowego ciasta, pochłaniając je stanowczo zbyt prędko i mało kulturalnie – ale w końcu bitwa na pewno nie byłaby na tyle miła, żeby na niego poczekać! – Energia – przypomniał informacyjnie wszystkim dookoła, po czym pobiegł wreszcie do debatujących nad kolorem szarf czarodziejów, z radością zauważając, że większość z nich należała do grona jego bliskich znajomych. Klepnął przyjacielsko Floreana w ramię, rzucił śnieżką w Bertiego i pomachał Foxowi, docierając do Penny i Hannah akurat w porę, żeby usłyszeć fragment ich podstępnego planu, uwzględniającego celowanie śnieżnymi pociskami między nogi. – Chyba się c-c-cieszę – rzucił poważnie, wpychając się w sam środek serdecznego uścisku i zarzucając po jednym ramieniu na obie kobiety – że jesteście w m-m-mojej drużynie – dodał, odwracając się do Penny, żeby odpowiedzieć na uwagę o zepsutym kranie, ale przerwał mu donośny, tubalny głos najstarszego z Wrightów. Roześmiał się, odnajdując Bena wzrokiem i w salutując mu w odpowiedzi. – S-słyszałaś? N-n-niczym się nie p-przejmuj – zwrócił się do Hani, uśmiechając się z rozbawieniem. – Moja w-wątła p-p-pierś ochroni cię przed z-z-złowrogim śniegiem.
Zajęty tymi przekomarzaniami i jedzeniem, całkowicie przegapił dyskusję o kolorze szarf.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 17:44
Wcale nie było lepiej. Anomalie cały czas wykwitały niczym grzyby po deszczu, niszcząc wszystko na swojej drodze. Ludzie umierali, kraj pogrążył się w żałobnej czerni, a żeby tego było mało, Lovegood wyrzuciła mnie ze swojego serca. Byłem martwy, a święto duchów w tym roku najwyraźniej było i moim świętem.
Na dodatek – bardzo rodzinnym.
Nie byłem jedynym Zakonnikiem, którego można było pomylić z duchem, wszyscy jednak mężnie nakładali na swoje twarze radosne maski, zacierając ślady po nieprzespanych nocach i pogryzionych z bólu dłoniach. Zjawiłem się w towarzystwie Selwyna – w końcu to za jego namową zdecydowałem się wziąć udział w wydarzeniu – szybko dowiadując się, że zarówno on jak i Ben staną dziś do bitwy przeciwko mnie. Samo towarzystwo duchów nie było mi jakoś szczególnie niemiłe, zawsze lubiłem ucinać sobie z nimi pogawędki, ostatecznie jednak starałem się uważać, aby przypadkiem nie wpaść na żadnego z nich, choć w skąpanym bielą krajobrazie było to dość problematyczne. Prawdopodobnie tylko plik ulotek wystający z dłoni jednego ducha, na którego nieomal wszedłem, w porę ostrzegł mnie przed zderzeniem. Rzuciłem na nie okiem trochę od niechcenia, po chwili wybuchając głośnym, niekontrolowanym śmiechem. Nieszczególnie spieszyło mi się na drugą stronę, nawet jeśli obiecywano mi tam szampańskie potańcówki.
A wydawało mi się, że duchy mają niewiele wspólnego z propagandą.
Przywitawszy się ze wszystkimi, powlokłem się w końcu w stronę, gdzie zbierała się drużyna pod przewodnictwem Sophii, zastanawiając się, jak w ogóle mogłem mieć czelność brać udział w zabawie, która nieudolnie próbowała przykryć całe gówno, które spowodowaliśmy na przełomie kwietnia i maja, zupełnie jak śnieg, którego biel wydawała się wręcz ironiczna. Przynajmniej Florean wydawał się być w swoim żywiole – nie udało mi się jednak z nim przywitać, nie tylko dlatego, że zbyt długo zastanawiałem się, czy aby na pewno powinienem przerywać mu zabawę; w połowie drogę zastąpiła mi najmłodsza z Wrightów.
- A jednak twój grafik nie był tak napięty, jak się zarzekałaś. - Zauważyłem, odpowiadając równie nonszalanckim uśmiechem. - Wiesz, to akurat da się zrobić. - Przypominam o swoich wrodzonych zdolnościach, choć nie spieszę się, by spełnić jej wydumaną fantazję ze mną w roli bałwana. - Zaraz, Hannah... - cofnąłem się o krok, śledząc ruch jej dłoni, gdy rozmowa zeszła na pogróżki, by po chwili odetchnąć z ulgą - grozisz mi wstążką? - Dodałem, wyraźnie skonsternowany, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, co w zasadzie zamierzała mi tą wstążką zrobić. - Wiesz... skoro tak, to incarcerous byłby skuteczniejszy. - Dodałem w końcu, dochodzącc do wniosku, że marny z niej czarny charakter i zabiera się do rozprawiania ze mną zupełnie nieprofesjonalnie.
Jak zwykle byłem pomocny.
- Każdy, poza zielonym, będzie dobry. - Nie byłbym sobą, gdybym nie dorzucił swoich trzech growszy w dyrkusji na temat wyboru barw. - Osobiście proponuję jednak czarny.  Wiecie, kolor żałoby, a skoro sędziują duchy... - Urwałem, nie chcąc, aby którykolwiek z niematerialnych organizatorów uznał, że próbuję przekabacić ich na swoją stronę. - Ostatecznie jednak może być złoty. Chcę się świecić jak bombka na choince. - Odparłem przekornie, wykorzystując barwne porównanie Hanki i tym samym łypiąc na nią jednym okiem. Tak na wszelki wypadek, żeby mieć ją w zasięgu wzroku, gdyby postanowiła mi przysolić za tę zaczepkę.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 30.12.17 21:40, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Dolina Glendalough - Page 3 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 18:04
Wiercące w żołądku przeczucie, nie zawiodło. Stanął na granicy doliny i nie było wątpliwości, że został w coś wkręcony. Zbyt wiele znajomych twarzy mijał, by uwierzyć w zwykły przypadek. A obecność duchów w nieokreślony sposób wywoływała w nim drgnienie melancholii. Kiedyś wypatrywał wśród płynących cieni, tego jednego z tłumioną, egoistyczną nadzieją, czy też złowrogą wróżbą. Nie miała prawa zostać. Nie dla niego.
Wzrok odwrócił od rozmywającej się w powietrzu sylwetki i podążył spojrzeniem za znajomym profilem Foxa. Jego obecność nie dziwiła go tak (przynajmniej samotnie), jak migające mu na horyzoncie postaci gwardzistów. Kiwnął głową Alexandrowi, odebrał gest Benjamina i uniósł dłoń witając Billy'ego. W oddali, obok stoiska z ciastkami, dostrzegł kuzynkę Pomonę i barczystą sylwetkę Brendana. Mimowolnie ruszył w jego kierunku, dopiero po chwili orientując się, jaki był cel zebrania ich wszystkich. Wcześniejsze transparenty i głosy, zwyczajnie ignorował. Chrzęszczący pod butami śnieg towarzyszył mu przy każdym kroku, ale - celu nie osiągnął. Zimna fula uderzyła go w kark i spłynęła pod kołnierz mroźną stróżką. Samuel zatrzymał się i zmarszczył brwi szukając winowajcy, ale zamiast tego, natrafił na dwa błękity źrenic, należące bez wątpienia do byłej? ratowniczki - Just - imię wypowiedział cicho, bardziej do siebie, a widząc, że znajduje się w towarzystwie, zatrzymał się. Przez jej ramię wyłapał kolejne sylwetki. Pełna niekontrolowanego żywiołu Hannah, czy...Bott. Drgnienie warg i zaciśnięte lekko dłonie były jedyna oznaką jego spięcia. Ta menda będzie musiała mu kilka rzeczy rzeczywiście opowiedzieć. Przykładowo, jakim cudem znalazł się w jakieś drużynie i czemu miał rzucać się śnieżkami. Ciche, tęskne wezwanie, zduszone ciężkim westchnieniem miało mu na chwilę obecną wystarczyć.
Nie krył się, kiedy stanął za plecami przyjaciela. Nie próbował też wyciszać kroków, by niezauważonym dostrzec na miejsce - Mam nadzieję, że masz dla mnie genialną odpowiedź, Matt - dłonie miał wciśnięte głęboko w kieszenie czarnego płaszcza. Z ciężkiego spojrzenia, które wbijał w plecy Matta, wybił go głos. Wystarczająco donośny, by usłyszeć swoje nazwisko. Przez kilka sekund stał w w miejscu, próbując być złym, ale ostatecznie ruszył w stronę kobiecej sylwetki i zbierających się wokół niej graczy - Oberwiesz - obiecał na odchodne - ..ty - wskazał jednak na drugiego Botta, odnajdując w nim sprawcę śniegu za kołnierzem swojego płaszcza. Zaplótł dłonie przed sobą, przyglądając się zebranym. Nie skompletował dywagacji na temat barw. Gdyby mógł, wybrałby czarny, ale propozycji nie podał głośno. Czuł się wystarczająco nie na miejscu, by dać sie porwać beztroskiej aurze, pływającej w powietrzu i opadające na ramiona, jak śnieżne płatki.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Dolina Glendalough - Page 3 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 18:38
W towarzystwie tylu duchów czuła się naprawdę nieswojo. Miała wiele czasu, by do nich przywyknąć, lecz nigdy tak się nie stało; wciąz pamiętała moment, kiedy niemalże sama stała się jednym z nich. Profesor Dumbledore, który wyjawił Max, że jest czarownicą i powinna wyjechać do Hogwartu, nie powiedział dziewczynce, ze mieszkają tam także duchy. Wychowywana zgodnie z tradycja kościoła anglikańskiego była przekonana, że dusze po śmierci trafiają do nieba, piekła, bądź czyścca, w zależności od uczynków i grzechów za życia. Ujrzawszy przeźroczystą, niematerialną zjawę niemalże straciła przytyomność ze strachu i zdziwienia, zwłaszcza, gdy ów duch jak gdyby nigdy nic po prostu przez nią przeleciał. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
Przemowy słuchała sceptycznie, na jaskrawe ulotki z dziwnie radosnymi hasłami spoglądała spod przymrużonych powiek. To było naprawdę dziwaczne, lecz przygryzła wargę, by nie powiedzieć nic uszczypliwego i żadnego martwego po prostu nie urazić: w końcu to oni tutaj sędziowali.
Moore'owi nie odmachała, gdy oddalał się ku swojej drużynie; miała pewną mściwą satysfakcję, kiedy Joseph dołączył do jej drużyny i wciąż smalił do niej cholewki. Nie dlatego, że w końcu zamierzała mu ulec (chociaż musiała przyznać, że wciąż był diabelnie przystojny), ale zawiedziona mina Billego i zlość w oczach Hannah Wright były satysfakcjonujące.
-Nie mają - mruknęła, potwierdzając słowa Josepha.
Desmond przewróciła oczami, lecz nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, wyrażonego w uniesionym kąciku ust, gdy Bott zasalutował jej ciastkiem. Spojrzała nieco zaskoczona na niską, drobną drobną dziewczynę (Just), która zaproponowała biel: kolorowe miały być tylko szarfy, a nie ubranie, jak słusznie po chwili zauwazył Matthew, lecz powstrzymała się od komentarza, zwłaszcza, gdy biała barwa została poparta przez inną, obcą Max kobietę (Lunarę).
-Matt i Bren - rzuciła ostro -Żadnych przepychanek. Teraz jesteśmy drużyną - zakomenderowała Max, wciąż pamiętając ich szkolne bójki. Każdą rywalizację sportową traktowała nader powaznie. Nie miała zwyczaju przegrywać, więc nie mogło to mieć miejsca w zwykłej bitwie na śnieżki. Zwłaszcza, gdy jej przeciwnikiem miał być Billy Moore.
Jeśli tylko nie przywykłaby już do hałasu, ryku widowni na trybunach stadionu quidditcha, wrzasku kapitana tuż przy uchu i głośnych gwizdków, najpewniej zaczęłyby krawić jej uszu od głosu starszego Wrighta, który ośmieszał własnie swą młodszą siostrę. Nie potrafiła powstrzymać kpiącego uśmiechu, gdy posłala ku Hannah spojrzenie, a jej usta bezgłośnie wypowiedziały szydercze: Serio?/
-Trzy głosy na biel - zawyrokowała w końcu; w gruncie rzeczy barwa była jej obojętna, nie sądziła, by biel w jakikolwiek sposób miała im pomóc się zamaskować, skoro nie byli ubrani na biało, lecz liczyło się demokratyczne głosowanie.
Maxine Desmond zgłosiła więc organizatorom, iż jej drużyna nosić będzie białe szarfy.



That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?

Maxine Desmond
Maxine Desmond
Zawód : Szukająca Harpii z Holyhead
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

she's mad, but she's magic
there's no lie
in her fire

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
mad max
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5560-maxine-desmond https://www.morsmordre.net/t5599-leopoldina#130569 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f103-swansea-st-helen-avenue-7 https://www.morsmordre.net/t5601-skrytka-bankowa-nr-1376#130573 https://www.morsmordre.net/t5600-maxine-desmond#130571
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 19:05
Kiedy reszta drużyny zbierała się wokół niej, Sophia powitała wszystkich, szczególną uwagę poświęcając osobom, które znała. A znała większość z nich, wielu było też w Zakonie Feniksa. Uśmiechnęła się do Bertiego, Hannah, Penny i Billy’ego, skinięciem głowy powitała Freda, doświadczonego aurora. Sama była pozytywnie zaskoczona tym, jak wiele znajomych twarzy postanowiło tu dziś przybyć. Dzięki temu zabawa miała być szansę przyjemniejsza, nawet mimo błąkających się tu i ówdzie duchów. Po raz pierwszy od opuszczenia Hogwartu widziała tyle duchów w jednym miejscu; chociaż wychowała się w domu magicznych rodziców, zobaczenie tylu zjaw w pierwszym dniu po trafieniu do szkoły i tak było bardzo niezwykłym doświadczeniem, tak samo jak możliwość rozmawiania z duchami, choć wiele z nich łączyło przewrażliwienie na punkcie swojej śmierci. Kiedy jednak umarli jej rodzice, wiedziała, że nie pozostaliby na świecie jako błąkające się dusze. Z pewnością poszli dalej, w końcu szczęśliwi i spełnieni ludzie raczej nie zostawali duchami. Byli nimi ci, których coś tutaj zatrzymało, ale sama Sophia też nie chciałaby się przez wieczność błąkać po świecie samotnie, musząc patrzeć, jak wszyscy jej bliscy odchodzą. To była straszna perspektywa.
Ale oprócz całej chmary zjaw byli i żywi, a także jedzenie dla żywych. Całe szczęście, bo wiedziała że to preferowane przez duchy nie było jadalne dla ludzi, ani nawet nie zachęcało do przebywania w pobliżu. Ale babeczkom, ciastkom i innym smakołykom niczego nie brakowało więc skorzystała z poczęstunku.
Niektórzy członkowie drużyny wypowiedzieli się na temat szarf, inni byli zajęci dyskusjami ze znajomymi. Sophia raz jeszcze odchrząknęła, próbując zwrócić na siebie uwagę, by formalności stało się zadość i przed przystąpieniem do bitwy na śnieżki dopełnili części związanej z wyborem kolorów szarf.
- Dobrze, widzę że większość z nas jest za żółtym... To niech będzie żółty. To kolor kojarzący się z latem, które powinniśmy teraz mieć, gdyby nie ten śnieg – zaczęła, rozglądając się po twarzach obecnym, nieco dłużej zatrzymując się na twarzy Edny, którą namówiła do przyjścia tutaj i miała nadzieję, że mimo wszystko będzie się dobrze bawić. Już w Hogwarcie była tą, która wyciągała rękę do bardziej nieśmiałej koleżanki i próbowała dodać jej śmiałości. Trochę przebywania wśród ludzi na pewno dobrze jej zrobi. Posłała jej szeroki, ciepły uśmiech.
Po chwili poszła zgłosić organizatorom, że ich drużyna będzie przystrojona w żółty kolor.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 21:06
Organizator tych niewielkich igrzysk, wąsaty pan przy kości, zebrał wasze decyzje i dotknął różdżką szarf, które mieli kapitanowie drużyn, a te rozmnożyły się i same podleciały do odpowiednich osób. Drużyna Sophii zdobyła szarfy koloru żółtego, natomiast drużyna Maxine koloru białego. Duch poważnego, ustrojonego na czarno sędziego, z włosami stojącymi dęba, zawisł kilka centymetrów nad północną krawędzią pola, by mieć doskonały widok na obie drużyny, po czym zmiął żółtą i białą szarfę w pięściach i schował je za plecami. Jego asystent wylosował pięść prawą, decydując tym o pierwszeństwie ataku – zdobyła je drużyna Sophii Carter!
Sędzia łypnął na towarzystwo groźnie i mocno zadął w gwizdek, sygnalizując wszystkim dookoła, że bitwa się rozpoczęła!

| Czas na odpis dla drużyny Sophii trwa do 2 stycznia! (!!! ze względu na Sylwester i Nowy Rok nie patrzymy na ostatnie zdanie w zasadach)
W razie jakichkolwiek wątpliwości czy sugestii, jestem dla was dostępna pod numerem tel… pod pw na koncie Eileen. Szczęśliwego Nowego Roku!


Drużyny i spostrzegawczość:
Drużyny i życia:
Zasady gry:

| Żeby ułatwić wam życie, zasady oraz tabelka z wypełnieniem drużyn zostaną umieszczone w poście z opisem lokacji!
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dolina Glendalough - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 22:19
Niespodziewanie sędzia znów zagwizdał, ale tym razem kilkakrotnie, alarmując dookoła nie tylko duchy, ale również i wszystkich żywych uczestników. Wpłynął na pole bitwy i znów zagwizdał swoim srebrnym gwizdkiem, wskazując palcem na Alexandra Selwyna i Bertiego Botta, sugerując gestami, żeby wymienili się miejscami.
- Nie wiem, co za gamoń was tak ustawiał, ale absolutnie nie mogliście tak stać - wybąknął drażliwie i wrócił na swoje miejsce.
Donośny gwizd przeciął powietrze, znów zawiadamiając wszystkich o rozpoczęciu bitwy.

| MG dokonał małej korekty w składach, bo się pomylił, za co również bardzo gorąco przeprasza! Tabelki w poście powyżej zostały zaaktualizowane. Miłej zabawy! tym razem bez pomyłek
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Dolina Glendalough - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Dolina Glendalough [odnośnik]30.12.17 22:33
Po chwili od zgłoszenia przez nią barw już wszyscy członkowie drużyny mieli szarfy w odpowiednim kolorze. Później nastąpiło losowanie, która drużyna zaczyna jako pierwsza. Okazało się, że to drużyna Sophii miała jako pierwsza przystąpić do ataku na drużynę przeciwników.
Carter zwróciła się do swojej drużyny, która rozmieściła się na odpowiedniej stronie pola.
- Jesteście gotowi?! – krzyknęła do nich. – Zaraz zaczynamy, więc jestem pewna, że tak. Życzę wszystkim powodzenia, rzucajcie celnie i bawcie się równie dobrze jak za czasów szkoły. Nawet jeśli do tej pory nie mieliśmy okazji rzucać się śnieżkami w czerwcu. Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz, prawda? – uśmiechnęła się do stojących najbliżej osób. – Możemy to wygrać. Ba, musimy! Pokażmy im, że to jest nasz dzień! – dodała, próbując zagrzać ich do walki i obudzić w nich ducha rywalizacji, który zaczynał budzić się w niej. Zupełnie jak za czasów Hogwartu, kiedy grała w quidditcha, uczęszczała do klubu pojedynków, a zimą uczestniczyła w bitwach na śnieżki. Nie wiadomo było, która z drużyn wygra, ale Sophia liczyła na interesującą rywalizację i dobrą zabawę. Chciała oderwać się od nieprzyjemnych myśli i pozwolić sobie na odrobinę beztroski.
Zanim uformowała śnieżkę, wydarzyło się coś niespodziewanego; rozległ się kilkukrotny gwizd, sędzia wleciał na pole bitwy, każąc dwóm graczom dokonać zamiany. Sophia nie wiedziała, czym było to spowodowane ale nie zakwestionowała podjętej decyzji. Skinęła tylko głową Alexandrowi który przeszedł do ich drużyny; nie tak dawno temu poznali się w dość niefortunny sposób, kiedy polując na złośliwą muchę uderzyła go w nos.
Po chwili znów rozległ się gwizd. Pochyliła się, nabierając garść śniegu i formując z niego okrągłą kulkę, która miała rozpocząć dzisiejsze zmagania na śniegu. Bystre, złote oczy przesunęły się po przeciwnikach; wyłowiła z tłumu sylwetkę swojego kuzyna i przez chwilę korciło ją, by posłać śnieżkę prosto w jego stronę (wierzyła w jego spostrzegawczość i refleks, ale chciała go trochę rozruszać bo wyglądał zbyt ponuro), jednak po ulotnej chwili namysłu posłała ją w stronę kapitan drużyny przeciwnej, Maxine, przeczuwając, że to groźna przeciwniczka; pamiętała ją z meczów quidditcha w Hogwarcie.
Tym samym bitwa na śnieżki została rozpoczęta.

1 – retoryka, 2 - rzut



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter

Strona 3 z 29 Previous  1, 2, 3, 4 ... 16 ... 29  Next

Dolina Glendalough
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach