Wydarzenia


Ekipa forum
Hyde Park
AutorWiadomość
Hyde Park [odnośnik]08.05.16 0:29
First topic message reminder :

Hyde Park

Hyde Park tętni życiem od świtu do późnego wieczoru, a czasem i dłużej, niezależnie od pory roku. To jeden z najbardziej znanych parków w Londynie zarówno wśród mugoli, jak i czarodziejów, między innymi z powodu regularnie organizowanych w nim koncertów czy też innych wydarzeń kulturalnych. Wiele osób właśnie tutaj spędza przerwę na lunch wraz ze znajomymi, a w wolne popołudnia dla relaksu poświęca się różnorakiej aktywności fizycznej. W Hyde Parku z łatwością można wdać się w niezobowiązującą dyskusję z osobą, z którą dzieli się ławkę, wypoczywa na zielonych połaciach soczyście zielonej trawy - w końcu to doskonałe miejsce do przypadkowych spotkań na świeżym powietrzu. Jednak na co dzień przez park tłumy londyńczyków zmierzają pośpiesznym krokiem do pracy, lub pragną jak najszybciej dostać się do domów po skończonej zmianie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hyde Park - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Hyde Park [odnośnik]04.01.17 22:10
Kolejne pełne paniki myśli, kolejna nieudana próba. BARDZO złe wieści, jej nowa znajoma nie do końca zna to zaklęcie? Lil z trudem tłumiła kolejny napad paniki, który znów był już u skraju, kiedy w końcu jej noga pojawiła się na miejscu. Poczuła się przez chwilę dziwnie, ale już za chwilę mogła nią poruszać.
Lily powoli podniosła się, uważnie obserwując, czy wszystko jest w porządku. Wydawało się jednak, że noga jest na miejscu i nic złego się z nią nie dzieje.
- Dziękuję.
Spojrzała z wdzięcznością na kobietę, która wybawiła ją z całego tego koszmaru.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Hyde Park [odnośnik]06.01.17 19:46
- Nie ma za co... - wymamrotała, chociaż ucisk w piersi dusił ją jak zmora.

Spróbowała wstać i przez chwilę myślała nawet, że jej się uda; ale kiedy była już prawie-prawie w pionie, zatoczyła się nagle, jak pijana, i runęła jak długa, i zaryła jeszcze twarzą o próg.

Machnęła niezgrabnie ręką - na tyle jeszcze miała siłę, bo żeby zaczerpnąć głębszy oddech, to już nie. Spróbowała kilka razy, żeby coś powiedzieć. Brzmiało to tak, jakby miała najupiorniejszą w życiu czkawkę, więc spróbowała się uspokoić.

Wszystko będzie dobrze, myślała sobie, prawie panując nad umysłem, skoro nad ciałem już nie mogła. Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko ten rudzielec nie spanikuje. Bo Sophia, mimo wszystko, poczuła wspaniałą lekkość, kiedy odcięta noga przeszłą w nogę regularną.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Hyde Park [odnośnik]08.01.17 20:33
- C-co się dzieje? - tym razem to Lil szybko podeszła do nieznajomej. Klęknęła przy niej żeby zobaczyć, czy nie zrobiła sobie krzywdy przy upadku. - Coś nie tak? Mo-może razem pójdziemy do Munga? Ja i-i tak powinnam tę nogę pokazać. Kręci ci się w głowie? Pomóc ci wstać?
Nie bardzo rozumiała, co się dzieje. Czy to jakiś atak? Czy może zwykły szok? Przygryzła wargę i czekała, jak dalej zachowa się nieznajoma.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Hyde Park [odnośnik]22.01.17 20:11
Pójdziemy? Pójdziemy?! Sophii pociemniało przed oczami. Nie, ona nigdzie nie pójdzie. Przecież jej powiedziała... Może wyraziła się niejasno? Może ta smarkula była zbyt przerażona, żeby ją dobrze zrozumieć? Och, Morgano...!

- Nie pa... a... - "Nie panikuj", to chciała jej powiedzieć, ale nie zdołała. Krew z rozbitych warg zalewała jej usta.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Hyde Park [odnośnik]03.06.17 15:31
25 kwietnia

Lubił mieć ze sobą parasol. Wystarczałoby zwykłe Impervius, by uchronić znoszony płaszcz przed dalszym zniszczeniem, lecz było coś w dźwięku kropel uderzających zapamiętale o materiał, co paradoksalnie poprawiało mu humor – jakby odniósł małe zwycięstwo nad złośliwością pogody i po deszczu ze wszystkiego już miał wyjść obronną ręką. Być może przejmował odrobinę sympatii do towarzyszącego Wielkiej Brytanii od zarania dziejów opadu atmosferycznego od siostrzenicy, która nie znała rozrywki większej od skakania po kałużach, wystrojona w nowe kalosze ze wzorkiem w pingwiny. Jutro tu z nią przyjdzie, postanowił, wodząc wzrokiem po przechodniach; nabierając w płuca świeżego powietrza i cudzego pośpiechu, który lubi obserwować. Pomagał mu zrozumieć, że w gruncie rzeczy nic się nie zmienia. Deszcz od niedawna kropił tylko, co nie przeszkadzało ludziom w rozsiadywaniu się na ławeczkach; w porze lunchowej popyt na miejsca do siedzenia drastycznie wzrastał, zwłaszcza bliżej centrum, ale Al postanowił – zamiast zadowolić się posiłkiem w szpitalnej kawiarence dla odwiedzających – zajść do Hyde Parku, skoro już umówili się z Sophią. Nie miał ostatnio czasu na urozmaicanie sobie dni spacerami po parku i chętnie korzystał z tej okazji do spędzenia chociaż pół godziny z dala od zgiełku szpitala, który – choć też wypełniony szumem rozmów i kroków – był jednak specyficzny i jakby bardziej męczący.
Ala czekał dziś dyżur na oddziale, a noc zapowiadała się szczególnie ciężko po przyjęciu pacjenta w poważnym stanie z oparzeniem od ognistego kraba. Za godzinę będzie musiał wdrożyć kolejny etap intensywnego leczenia ran, a potem pacjent będzie wymagał ścisłej obserwacji, nawet przez całą noc. Być może powinien zastanowić się, skąd u czterdziestodwuletniego urzędnika ślady po kontakcie z ognistym krabem (gatunkiem bezwzględnie chronionym), ale głowę miał zaprzątniętą innymi sprawami. W ostatnich dniach siostrzenica Ala zaczęła powodować mżawkę, szczególnie gdy robiła się głodna przed kolacją, ale zdarzało się to wyłącznie w jednym miejscu w kuchni. McKinnon zastanawiał się teraz, czy mała w końcu zaczyna przejawiać magiczne zdolności; oboje z siostrą właśnie w wieku czterech lat zaczęli odkrywać swój magiczny talent i z niecierpliwością czekał, aż i ona go okaże. Obserwowanie, jak dorasta było – jak szybko zdał sobie sprawę – większą przygodą niż jego dotychczasowa zawodowa uzdrowicielska i na manifestację magiczności siostrzenicy czekał bardziej podekscytowany niż na potencjalny awans w szpitalu. To chyba dobry znak, ale tylko jeśli kolejnym krokiem na drodze do szczęśliwego ojcostwa nie będzie wspólne skakanie po kałużach.
Miał przecież do podtrzymania reputację rozsądnego uzdrowiciela.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Hyde Park [odnośnik]03.06.17 17:40
Sophia pamiętała o umówionym spotkaniu z Alem i przez cały dzień w pracy liczyła, że nie wydarzy się coś, co sprawi, że będzie musiała odwołać swoje plany. Bardzo chciała zobaczyć się z przyjacielem; choć czas mijał i oboje mieli własne dorosłe życie i odpowiedzialne prace, ich zrodzona jeszcze w Hogwarcie przyjaźń trwała. Zawsze czuła się w jego towarzystwie dobrze i nie odczuwała zbytnio tych trzech lat różnicy wieku. Teraz, gdy oboje byli dorośli, było to już prawie niezauważalne.
Ich kontakt, nadwątlony przez jej dwuletni pobyt w Ameryce, odnowił się, gdy wróciła do Anglii. Zrozpaczona po śmierci Jamesa i po kłótni z bratem, który pozostał w Chicago, potrzebowała przyjaciela, który by ją zrozumiał i któremu mogłaby zaufać. Pod pewnymi względami miał w sobie sporo z Jamesa, był miły, opiekuńczy i trudnił się tym samym zawodem co on. Kolejną rzeczą, która ich połączyła po rozłące, było to, że oboje stracili ważne dla siebie osoby i musieli nauczyć się z tym żyć. Aldrich stracił ukochaną siostrę, którą Sophia również znała z Hogwartu; Sophia straciła narzeczonego, a zaledwie trzy lata później rodziców. Czuła się bardzo osamotniona i skupiła się mocno na pracy, ale powrót Raidena i naprawienie popsutych relacji przyniosły jej pewną ulgę.
Pojawiła się w parku, otulając się materiałem cienkiego, wiosennego płaszcza. Z nieba siąpił deszcz, ale nie był to zimny, lodowaty opad, jaki towarzyszył im przez zimowe miesiące. Ten deszcz był ciepły, wiosenny, sprawiał, że powietrze w parku miało znacznie przyjemniejszy zapach. Na twarzy Sophii pojawił się lekki uśmiech; cieszyła się z tego oderwania od pracy, od pokaźnych stert dokumentacji, od kolejnych złych wieści i spraw, które trudno było rozwiązać. W dodatku ostatnie dni przyniosły też inne troski; zaledwie przedwczoraj Sophia dowiedziała się o istnieniu tajnej organizacji, Zakonu Feniksa, a wczoraj rozmawiała z mężczyzną, który, jak się okazało, w przeszłości znał Jamesa. Obie rozmowy często przewijały się w myślach Sophii.
Szybko rozpoznała sylwetkę swojego przyjaciela; towarzyszyła mu siostrzenica, którą wychowywał samotnie. Sophia zawsze bardzo podziwiała go za to, jak dobrze sobie radził z wychowywaniem małej dziewczynki, która straciła rodziców stanowczo zbyt szybko, zbyt tragicznie. Nie będzie jej dane posiadać takich pięknych wspomnień z nimi, jakie posiadała Sophia. Jednocześnie było coś urzekającego w tym uroczym obrazku mężczyzny z dzieckiem i Sophia poczuła gorzkie ukłucie żalu, kiedy uświadomiła sobie, że jej prawdopodobnie nigdy nie będzie dane szczęśliwe małżeńskie życie i posiadanie własnych pociech. Aurorstwo komplikowało pewne sprawy.
- Witaj. Tak dobrze was znowu widzieć – powiedziała, podchodząc do mężczyzny i jego uroczej podopiecznej. Jednocześnie dłonią szukała w torbie paczuszki słodyczy, którą przezornie zabrała ze sobą; zawsze starała się przynosić jakieś drobne upominki dla małej, a sama w jej wieku wprost uwielbiała magiczne słodycze i mama musiała wymyślać coraz bardziej niezwykłe kryjówki, żeby pulchne łapki Sophii nie dobrały się do nich przedwcześnie. W końcu znalazła ją i podała dziewczynce, uśmiechając się do niej ciepło. – Na szczęście udało mi się uniknąć nadgodzin i dotrzeć na czas... A co u ciebie? Ciężki dzień, czy dało się przeżyć? I jak radzisz sobie z małą? – Miała nadzieję, że ominęły go jakieś nieprzyjemne sprawy. Ale nie tylko aurorzy mieli w ostatnim czasie ciężko, uzdrowiciele też mieli pełne ręce roboty.
Wraz z nim ruszyła parkową alejką. Obserwując ją, mógł zauważyć, że była blada, a pod jej złotymi oczami czaiły się cienie, chociaż dzielnie starała się uśmiechać. Mimo trudów obecnej codzienności wciąż przecież była tą Sophią, którą kiedyś poznał, nawet jeśli obecnie jej dawna energiczność i pogoda ducha były nieco przytłumione przez troski ostatnich miesięcy.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Hyde Park [odnośnik]03.06.17 23:49
Obserwował tłum, kątem oka nieprzerwanie monitorując też poczynania małej, która co sił w nogach tupała stópkami na środku ogromnej kałuży; inne ślady po deszczu szybko znikały pod butami przechodniów oraz chusteczkami i szalikami tych, którzy przecierali ławki, by na nich przysiąść na czas posiłku. W Hyde Parku czuł się czasem, jakby nikogo tu nie znał i jakby dom znalazł się nagle bardzo, bardzo daleko. Minęły już dwa lata odkąd sprzedali swój dom rodzinny w Szkocji, a na pamiątkę po nim zostały mu tylko albumy ze zdjęciami, więc nie miał innego miejsca na ziemi niż zatłoczony Londyn. A poczucie wyobcowania w mieście, gdzie mieszka się od lat nigdy nikomu nie pomogło. Choć zdawał sobie z tego sprawę, podobnie jak z faktu, że ze względu na poczucie bezpieczeństwa chrześnicy powinien chociaż sprawiać wrażenie, że nie ma na pod słońcem lepszego miejsca niż Londyn na jej dorastanie, na krótki moment ogarnęła go niepewność skutecznie pozbawiająca apetytu. A przecież przed wyjściem do parku niemal przymierał głodem…
Nieprzyjemne uczucie zelżało nieco dopiero, gdy w polu widzenia zamajaczyła mu odległa postać panny Carter. Była jedną z jego najdawniejszych przyjaciółek i choć teraz oboje prowadzili już życia zupełnie odmienne niż kiedyś, łatwiej było – będąc w jej towarzystwie – pomyśleć o dobrej przeszłości bez pełnego goryczy porównywania jej z dniem dzisiejszym. Nawet gdy narzekali bez wytchnienia na kartoteki do wypełnienia czy marudnych pacjentów, było zwyczajnie lżej. Trudno zresztą w zasadzie powiedzieć, by jeszcze się przyjaźnili. Czas i okoliczności chyba na dobre już pozbawiły ich możliwości wyboru, by się rozdzielić; odkąd połączyło ich zrozumienie dla straty odniesionej przez tę drugą osobę i akurat (równie dobrze mogło to być zrządzeniem przypadku) w sobie znaleźli oparcie, nie było odwrotu – Aldrich zaczął troszczyć się o młodszą o trzy lata Sophię pozostawioną samą sobie, tak jak czuł się odpowiedzialny za siostrę, której mu zabrakło. Tylko charakterystyczne rude włosy i brak mocnego akcentu przypominały mu czasem, że przecież nie są nawet spokrewnieni.
- Sophia. Dzień dobry, cieszę się, że jesteś.
Istotka korzystająca z uroków kałuży rozpromieniła się na widok Sophii, pomachała do niej, podbiegła, ale pochwyciwszy opakowanie słodkości wróciła do zabawy, zostawiając dorosłych ich własnym nudnym sprawom. Już dawno nie prosiła Aldricha, by opowiedział jej o swojej pracy – jego odpowiedzi stawały się czasem zdawkowe, pełne ogólników, by oszczędzić jej prawdy o tym, skąd naprawdę wzięli się u niego pacjenci, którymi się zajmował. Sophii nie musiał tego tłumaczyć; doskonale wiedziała, że mają w szpitalu więcej pracy, choćby zajmując się Aurorami uszkodzonymi w coraz liczniejszych niebezpiecznych misjach. Oczy wytrenowane do rozpoznawania najmniejszych nieprawidłowości szybko wychwyciły niezwykłą bladość kobiety. Zmartwił się i zanotował w myślach, by upewnić się, że próbuje chociaż dostatecznie długo spać i znajduje czas na posiłki w ciągu dnia (obie te rzeczy, jak wiedział, były marzeniem ściętej głowy). Mimo to, zmęczony Auror to Auror nieskuteczny, tyle wiedział od każdego z nich, który trafił pod jego opiekę do świętego Munga.
- Najgorsze jeszcze przede mną, mam nocny dyżur. – wyjaśnił, stawiając kolejne kroki na ścieżce. Siostrzenica, choć oddalili się zaledwie o kawałek i nadal miał ją w zasięgu wzroku, szybko zrównała się z nim i chwyciła go za rękę.
- Dobrze się czujesz? – zapytał niedługo potem, znacznie wcześniej niż planował. Powinni najpierw nadrobić zaległości z innych tematów. Chciał pochwalić małą, podzielić się przypuszczeniem o jej niedalekim ujawnieniu zdolności. Nie mógł jednak powstrzymać kierowanej troską dociekliwości zawodowej. Nie musiał pytać, czy jest zmęczona: to pewne. Sam najpewniej też mógł się pochwalić zestawem nietwarzowych cieni pod oczami. Sophia wyglądała jednak na więcej niż po prostu niewyspaną. – Nie wyglądasz najlepiej.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Hyde Park [odnośnik]04.06.17 1:40
Obserwując poczynania małej, Sophia aż zatęskniła za czasami dzieciństwa, kiedy sama skakała przez kałuże i cieszyła się drobiazgami. Była wtedy energiczną psotnicą, która rozbijała się po domu na dziecinnej miotełce, wspinała się po meblach, podkradała ciasteczka z szafek i bawiła się z okolicznymi dziećmi, często wracając do domu cała umorusana. Niekiedy drażniła się z nimi, opowiadając różne historyjki, jak choćby tą o kapeluszu babci, który rzekomo miał zmieniać niegrzeczne dzieci w ropuchy. W początkowych latach Hogwartu wciąż jeszcze była chłopczycą lubującą się w wyzywaniu oponentów na pojedynki, które uważała wtedy za ciekawszy sposób rozwiązywania sporów niż racjonalne argumenty. Dopiero z wiekiem spokorniała i nabrała ogłady, chociaż pojedynki nadal lubiła. Niestety te, z którymi miała do czynienia jako auror, były całkowicie na poważnie i niosły ze sobą zagrożenie. Nie walczyła bowiem z dzieciakami, które w najgorszym przypadku mogły nabić jej parę siniaków czy zmienić w królika. Kurs i praca aurora każdego uczyły pokory, nie inaczej było z Sophią.
Mimo utraty rodziców Londyn wciąż był jej domem. Nie była przecież sama, wciąż miała brata, z którym udało jej się pogodzić mimo początkowej niezręczności w relacjach po jego powrocie z Ameryki. Przez dłuższy czas obwiniała go o to, że go tu nie było, dopiero później pojęła, że to absurdalne i niesprawiedliwe, obarczać go winą za coś, na co nie miał wpływu i czego nie mógł przewidzieć. Miała też innych krewnych i przyjaciół, a także pracę, której była oddana mimo coraz częstszych wątpliwości odnośnie działań ministerstwa.
- Nie mogłabym odpuścić sobie spotkania z przyjacielem – powiedziała ciepło. – Zresztą... nie samą pracą się żyje.
Z Aldrichem łączyło ją pokrewieństwo dusz charakterystyczne dla ludzi, którzy czuli się osamotnieni z powodu straty. Nie do końca zdawała sobie jednak sprawę z tego, kim była w jego oczach, ale bardzo ceniła jego obecność i przyjaźń. Czasami nawet nachodziła ją refleksja o tym, jak bardzo był podobny do Jamesa, ale szybko gasiła w sobie podobne myśli. Tego typu porównania byłyby niestosowne, ale nie dało się ukryć, że mimo upływu lat nadal nie do końca pogodziła się z pustką, którą pozostawił po sobie James.
- Wobec tego mam nadzieję, że nie będzie żadnych trudnych przypadków. – Ale zdawała sobie sprawę, że nigdy nie było takiej pewności. Nie w tych czasach. Nierzadko zdarzało się nawet, że uzdrowiciele musieli zajmować się pacjentami podpadającymi pod inny oddział. Sophia wiedziała o tym całkiem sporo, gdyż z racji swojej pracy była regularnym gościem Munga. Jej znajomość magii leczniczej była zaledwie podstawowa i nie pomagała przy poważniejszych urazach.
Aldrich szybko zauważył jej nie najlepszą formę. Znali się na tyle długo, że trudniej było coś ukryć przed nim niż przed kimś obcym.
- To tylko zwykłe przemęczenie. – zbagatelizowała swój stan. – W ostatnim czasie chyba doskwiera mi pracoholizm, ale Biuro ma sporo zajęć i potrzeba każdych chętnych rąk do pomocy. – Nawet jeśli w jej przypadku często była to papierkowa robota, w końcu przez niektórych wciąż była uważana za żółtodzioba. Poza tym potrzebowała pracy, żeby móc nie myśleć o problemach w życiu poza nią. Ciężko było wracać do pustego domu, w którym nie było rodziców, dlatego często brała nadgodziny. Jej brat też dużo pracował. Nawet, gdy wracała do domu i udawało jej się zasnąć, często prześladowały ją koszmary. – Wszyscy mi mówią, że powinnam trochę przystopować i odpocząć, ale jak widać, kiepsko mi to wychodzi. – Poza tym, choć to pewnie było niepodobne do Sophii, którą znał z Hogwartu, zbyt często się martwiła. – Pewnie musiałoby się stać coś poważnego, żebym tak po prostu wzięła urlop. – Nie wiedziała jeszcze, że za kilka dni tak rzeczywiście się stanie.
Westchnęła i powiodła wzrokiem za małą, która pozostawała rozkosznie nieświadoma trosk dorosłych.
- Wiesz, czasami chciałabym też być po prostu dzieckiem, choć na jeden dzień. Chciałabym móc poskakać po kałużach, latać na dziecięcej miotle po całym salonie goniona przez mamę, której chwilę wcześniej potłukłam ulubiony wazon... Mogłabym wspinać się na szafki w kuchni w poszukiwaniu słodyczy... To były tak piękne czasy! I choć jako dziecko pragnęłam być dorosła, teraz dałabym wiele za chociaż jeden dzień takiej cudownej beztroski – powiedziała; nie czuła się głupio, mówiąc takie rzeczy, w końcu rozmawiała z przyjacielem, do którego miała zaufanie. – A ty? Czy czasami też czujesz, że rzeczywistość coraz bardziej cię przytłacza i tęsknisz za przeszłością, w której życie wciąż było nieskomplikowane, a problemy, choć wtedy wydawały się poważne, z obecnej perspektywy są po prostu błahe?
Spojrzała przelotnie w stronę pobliskich drzew, po czym znowu spojrzała na przyjaciela i towarzyszącą mu dziewczynkę.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Hyde Park [odnośnik]04.06.17 22:29
Czasy, w których siniaki i otarcia wydawały się im nieszkodliwe dawno już minęły. Żadne stłuczenie nie było mu straszne, gdy w domu rodzinnym spędzał całe dnie jeżdżąc na łyżwach, a upadki – zwłaszcza z początku z braku wprawy – zdarzały mu się nader często. Wtedy jednak za najlepsze lekarstwo wystarczył kubek gorącej czekolady i noc mocnego snu; w młodości (która oddaliła się szybciej niż się spodziewał) rany goiły się szybciej, te na ciele jak i na umyśle. A może miał tylko takie wrażenie, porównując wciąż świeżą żałobę po siostrze i tęsknotę do matki mieszkającej w odosobnieniu z żalem wynikającym z nieobecności ojca, którego coraz mniej pamiętał. Tak czy inaczej, zapomniawszy już o własnej niewrażliwości na ból i niewygody znoszone w dzieciństwie, na wszystkie urazy nabywane przez swoją siostrzenicę Aldrich był niemalże przewrażliwiony. W rzadkich momentach, gdy zdawał sobie sprawę, że pewnie przesadza, uśmiechał się kwaśno, rozbawiony ironią losu: kiedy Millie jeszcze żyła i z mężem wychowywała małą, jego zadaniem było często uspokojenie siostry i zapewnienie, że ciała małych dzieci, choć delikatne, trwale uszkodzić jest trudniej niż się wydaje i na pewno nie wystarczy do tego nabicie niewielkiego guza na czole, że nie ma potrzeby na przyjęcie jej do szpitala. Przypominając sobie, jak chrześnica raczkowała zawzięcie po całym mieszkaniu, nie mógł uwierzyć, że tyle czasu już minęło; w końcu już upiera się, że jest duża i ze wszystkim poradzi sobie całkiem sama. Rzeczywiście, czasem zadziwiało go, jak mądre uwagi robiła mała, zwłaszcza gdy stępiony zmęczeniem umysł odmawiał już współpracy. Choć na razie był jeszcze w szczytowej formie, ale praca dopiero go czekała.
- Na zupełny brak nie mogę liczyć, ale jeśli będzie ich mniej niż dwadzieścia, jakoś sobie poradzę. Kawa w służbie człowieka. – uśmiechnął się tak, jak uśmiechał się, gdy ślęczeli wspólnie nad nauką do egzaminów, posiłkując się hektolitrami kawy właśnie. Wiele się stało od tamtej pory, połowy ciężkich doświadczeń nawet się nie spodziewali, ale ten uśmiech chyba jeszcze się nie zmienił. Sophia również zachowała kilka zachowań, które pamiętał nawet z jej pierwszych lat w Hogwarcie, lecz były to ostatnio tylko drobiazgi, przyzwyczajenia, których nie zauważyłby bez wieloletniej znajomości.
Zupełnie nie zdziwiła go lekceważąca odpowiedź Sophii. Zresztą doskonale rozumiał jej stan i tylko troska przyćmiewała zasadność poruszania tego tematu w ogóle. O ile nie był w stanie zaproponować jej lepszego sposobu na radzenie sobie ze smutkiem, niż praca, wolałby – do czego nie przyznał się nigdy głośno – by nie narażała się tak często. W końcu pracował w szpitalu i dokładnie wiedział, jak często lądowała w nim z obrażeniami wymagającymi co najmniej kilkudniowej obserwacji, nawet jeśli nie trafiała na oddział urazów odzwierzęcych: uzdrowicieli było zbyt mało jak na te czasy, często współpracowali ze sobą w leczeniu wszystkich pacjentów. Trudnym do zlekceważenia i prawdopodobnie jedynym pozytywem takich pobytów u św. Munga był fakt, że przynajmniej wtedy odpoczywała bez żadnych rozproszeń, mógł ją codziennie widywać i osobiście dopilnować, by nie posyłała sowy do Biura po zaległe raporty do wypełnienia. Po latach bez błahych zapewnień nie znał innego sposobu na zapewnienie jej, że jest dla niego co najmniej tak samo ważna jak on dla niej i martwił się o nią czytając w gazetach doniesienia o brawurowych akcjach aurorów.
Nie chciał być kolejną osobą namawiającą do urlopu. Sam przecież też nie rezygnował z pracy z przyczyn innych niż obowiązek opieki nad siostrzenicą; odpoczywając w domu dłużej niż choćby jeden dzień czułby się winny bezczynności podczas gdy wszyscy inni pracują jeszcze więcej przez jego nieobecność. Nie chciał w tych czasach pozwalać sobie na podobną niewrażliwość; i tak już zmienił się bardziej, niż oczekiwał. Aldrich sprzed piętnastu lat nie poznałby pewnie dorosłego McKinnona.
- Tak. – zaczął powoli, zdając sobie sprawę z naiwności swoich słów. Nie miał już szans na powrót do beztroskiego dzieciństwa, nie z pracą i dzieckiem na utrzymaniu. A przecież zdarzały mu się chwile, gdy problemy zdawały się łatwiejsze do rozwiązania, a zmęczenie nie tak znowu ogromne, by nie można było spędzić wieczoru w pubie na oglądaniu transmisji z meczu quidditcha. Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to ostatnio, ale nie było jeszcze aż tak źle. – Brakuje mi lepienia bałwanów, chociaż mimo nie najlepszych warunków co roku staramy się skonstruować chociaż jednego. – poprzez obecność czteroletniej chrześnicy w jego życiu, typowe elementy dzieciństwa nie były aż tak zatarte w jego pamięci, choć doświadczał ich teraz z innej perspektywy. – Ale nie wiem, czy chciałbym wracać do dzieciństwa na dłużej niż dzień, może dwa. Bardziej wolałbym, żeby wróciła mi nastoletnia wiara w nieistnienie niemożliwego.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Hyde Park [odnośnik]05.06.17 0:12
Także Sophia jako dziecko nie przejmowała się siniakami ani śladami błota na skórze czy ubraniach. To nie miało znaczenia, najciekawsze zabawy czasami wymagały poobijania się lub pobrudzenia, a na wyrazy dezaprobaty ze strony mamy Sophia wywracała oczami i jak gdyby nigdy nic bawiła się dalej. Grzeczne dziewczyńskie zabawy były takie nudne, młodej Carterówny nigdy nie ciągnęło do lalek i odgrywania zabawkowych podwieczorków. Ale kto wie, może gdyby jednak nadszedł taki czas, że to ona musiałaby być matką lub opiekować się kimś tak jak Al, to zaczęłaby patrzeć na to wszystko inaczej? Już nie z perspektywy ciekawskiego dziecka a osoby dojrzałej i odpowiedzialnej. To z pewnością byłoby dziwne doświadczenie, zresztą odpowiadał jej obecny stan rzeczy, w którym była odpowiedzialna przede wszystkim za siebie samą. Może gdyby James nie umarł byłoby inaczej, może byłaby dziś szczęśliwą panią Westwood, być może ich mała rodzina pewnego dnia by się powiększyła, ale tak się nie stało i nie stanie. Może ścieżka żony i matki nie była jej pisana. Może życie miało wobec niej inne plany. Niezależnie od tego musiała iść do przodu i robić swoje.
- Grunt to jakoś sobie radzić. I czuć pasję do tego, co się robi – powiedziała. Sama czuła pasję do aurorstwa, chociaż był taki okres w jej życiu, gdy poważnie myślała o zostaniu uzdrowicielką. James naprawdę zafascynował ją swoją pracą, ale okazała się niedostatecznie dobra, by dostać się na kurs, zresztą zapewne pierwszeństwo mieli miejscowi czarodzieje, nie obcy. Może o to chodziło w momencie, gdy dostała odmowę. Po naukach Jamesa zostały w niej jednak podstawowe umiejętności anatomii i leczniczych zaklęć. Czasami nawet to przydawało się w jej obecnym zajęciu, więc ten przelotny okres fascynacji nie wyszedł jej na złe, jakkolwiek z obecnego punktu widzenia abstrakcyjnie brzmiało, że naprawdę był czas, gdy zwątpiła w aurorskie plany i próbowała szczęścia w czymś innym. Cóż, miłość potrafiła zmieniać ludzi. I dla pozostania z Jamesem w Chicago naprawdę była gotowa zrezygnować ze szkolnych planów rozpoczęcia aurorskiego kursu. Poszła na niego dopiero po tragicznej śmierci narzeczonego.
Aldrich zapewne nie raz i nie dwa mógł słyszeć ze strony Sophii podobne słowa bagatelizujące jej stan. Znali się nie od dziś, wiedział, że była pracoholiczką i nie lubiła przyznawać się otwarcie do słabości, a jeszcze bardziej nie lubiła tym słabościom ulegać. Widywał ją też w Mungu; zawsze, gdy wchodził do jej sali, nawet kiedy to nie on ją leczył, zaczynała czuć dziwne wyrzuty sumienia z powodu swoich tendencji do wpadania w kłopoty. Ale u aurorów to chyba było normą, zapewne nie było momentu, kiedy żadnego z nich nie było w szpitalnych murach. Ich niebezpieczna praca często narażała ich na urazy i to nie tylko pozaklęciowe. Praca ta miała też wysoką śmiertelność, niewiele ponad miesiąc temu zginął przyjaciel jej brata również będący aurorem. Na to nie było jednak reguły, co wiedziała na przykładzie Jamesa i swoich rodziców. Nie trzeba było być aurorem, żeby nagle i przedwcześnie zginąć.
- Mimo wszystko dzisiaj nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie być aurorem. Nawet jeśli często muszę oglądać rzeczy, których widzieć bym nigdy nie chciała, ale i uzdrowiciele nie są od tego wolni. Oboje zbyt często musimy oglądać cudze tragedie – powiedziała w zamyśleniu, a jej buty cicho chlupotały, gdy stąpała po kałużach. Nagle jednak, na przekór poważnemu tematowi, który poruszali, przeskoczyła przez jedną z nich, tak, jak wcześniej robiła to siostrzenica Aldricha.
Może mimo wszystko wciąż była w niej cząstka tej dawnej, małej Sophii, która nawet w gorszych chwilach pragnęła zachować wiarę w to, że wszystko będzie dobrze?
- Pamiętam, jak lepiliśmy bałwany w Hogwarcie. Tam zawsze było więcej śniegu niż w Londynie, mogliśmy ulepić prawdziwego bałwana, a nie tylko jego karłowatą, rozpadającą się wersję. Pamiętam nawet, jak któregoś razu zabrałam ci czapkę, żeby udekorować nasz twór. A potem miałam wyrzuty sumienia, że było ci zimno – rzekła po chwili; ta sytuacja miała miejsce, gdy była w początkowych latach nauki i bardzo ekscytowała ją przyjaźń z trzy lata starszym kolegą, który był taki mądry i taki ciekawy, nie nudny jak większość dziewczyn z jej dormitorium. – Ach, nastoletnie czasy. Rozumiem, co masz na myśli, tego też mi brakuje. Czasów pięknych marzeń, barwnych wyobrażeń i niechęci do zauważenia, że to wszystko ma nie tylko blaski, ale i cienie. Na pewno pamiętasz, jak już wtedy mówiłam, że zostanę aurorem, prawda? – zapytała go nagle. Rzeczywiście przechodziła taki etap i każdemu, kto tylko chciał jej słuchać, opowiadała o swoim marzeniu. – Tyle że wtedy wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej i dopiero faktyczne spełnienie tego planu pokazało mi, jak bardzo się myliłam i jak wielu rzeczy nie chciałam wtedy widzieć, zaślepiona pięknymi i kuszącymi wyobrażeniami. Ale... mimo to nie żałuję, że zawróciłam na tę drogę. – Żałowała tylko powodu, dla którego musiała zawrócić. Ale mimo tego, że nie było dokładnie tak, jak wyobrażała sobie mając te piętnaście lat, cieszyła się, że mogła robić coś pożytecznego. I chciała być lepszym aurorem niż ci, którzy prowadzili sprawę Jamesa i z tego co wiedziała, do tej pory nie odnaleźli sprawcy, który rzucił na niego klątwę i pozostawił go, by powoli umarł w parkowych zaroślach.
- A ty... Jak to wyglądało u ciebie, gdy odczułeś zderzenie marzeń z rzeczywistością? – Nie było jej przy nim wtedy, kiedy to miało miejsce; Al ukończył Hogwart parę lat wcześniej, więc już nie mogli się wtedy tak często widywać, a kiedy sama ukończyła szkołę, wyjechała do brata. I tym sposobem znaleźli się bardzo daleko od siebie i przez pewien czas kroczyli swoimi ścieżkami osobno, ale mimo to chciałaby usłyszeć, że był szczęśliwy. Chociaż z racji tragedii, którą przeżył, na pewno nie było mu łatwo, jej też nie było.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Hyde Park [odnośnik]05.06.17 21:30
Powinni jeszcze być szczęśliwi; podczas wojny ludzie bardziej spieszyli się z życiem, nie czekali. Gdyby nie pracował tyle, ani nie zajmował się siostrzenicą (chociaż nigdy, nawet w chwilach skrajnego zmęczenia i bezsilności, nie miał do świata wyrzutów o to, że znalazła się akurat pod jego opieką), pewnie też założyłby własną rodzinę. Jeszcze w szkole rozmyślał czasem, jak to będzie, wyobrażał sobie, jak się zakocha, oświadczy, urządzi na nowo dom w Szkocji; nie myślał jeszcze wtedy, że kiedykolwiek przyjdzie mu go na dobre porzucić. Chciałby też obserwować, jak Sophia tworzy swój dom, buduje szczęście, które powinno było przypaść jej w udziale. Żałował, że nie poznał jej narzeczonego, bo chociaż nie miał w zasadzie do tego prawa, chciałby mieć jakiś udział w jej wyborze. Może zostało mu jeszcze trochę z dumnego piętnastolatka, który jej imponował w dzieciństwie i podświadomie chciałby, by w jej partnerze mógł rozpoznać choć trochę z siebie. Ot tak, na dowód, że wpłynął jakoś na jej postrzeganie świata i ludzi.
- Pamiętam. I jestem doprawdy wzruszony, chociaż niepotrzebnie się martwiłaś. Zawsze gubiłem czapki i rękawiczki. Wciąż gubię, szczerze powiedziawszy. – Pamiętał i bałwana i jej zapał do podjęcia pracy jako auror. Również mniej więcej w wieku czternastu lat zaczął zastanawiać się nad przyszłym zawodem, nigdy jednak nie był tak pewny swojego wyboru jak Sophia. Fakt, że ciężko pracował i śmiało deklarował zamiar zostania uzdrowicielem nie oznaczał, że nie miewał chwil zwątpienia, czy nie warto jednak wrócić do magizoologii. Dopiero kiedy zaczął staż przekonał się do zawodu; przedtem, a to po części przez wzgląd na wybór „porządnego”, szlachetnego zawodu, który z taką pewnością wybrała Sophia, kierował się bardziej niejasnym przekonaniem, że dopiero jako uzdrowiciel będzie naprawdę potrzebny. Im bliższy był zdania owutemów i bardziej świadomy trudnej sytuacji, utwierdzał się, że nie ma się co rozdrabniać, trzeba być realistą. Pogodzenie się z odrzuceniem niektórych marzeń było niejako pierwszym krokiem do zderzenia z rzeczywistością, o które pytała. Potem sprawy nabrały tempa, by ostateczna kolizja była boleśniejsza, niż mógł znieść. Kiedy opuścił Hogwart i ich drogi się rozeszły, istotny był tylko jej brak. Okoliczności, w których się zaprzyjaźnili straciły na ważności i z czasem coraz trudniej było mu przypomnieć sobie, jak to się właściwie stało. Rzadko bowiem zdarza się, by tak po prostu uczniowie niezrzeszeni przez chociażby drużynę quidditcha, których dzielą trzy lata nawiązali znajomość sami z siebie. Ogniwem pośredniczącym między nimi była Millie, która – chociaż nie należała do Hufflepuffu – zaprzyjaźniła się z Sophią i tak się zaczęło. Przyjaźń dziewcząt nie przetrwała próby czasu, choć Millie po latach wysłała Sophii zaproszenie na swój ślub (nałożyło się to na jej pobyt w Ameryce). Być może zrobiła to jednak ze względu na Aldricha; w końcu nawet gdy Millie znalazła sobie inne towarzystwo, spędzali we dwoje dużo czasu. Z początku Al lubił Sophię, bo zdawało jej się, że ponieważ jest starszy, jest też nieomylny i dysponuje najpewniejszą, najbardziej zajmującą wiedzą na świecie, a jemu podobało się takie zapatrzenie. Przepaści, jaką stanowiła różnica wieku, nie udało im się zamknąć zanim ukończył szkołę – zostawił ją w Hogwarcie jeszcze przed tym, jak podeszła do SUMów, ale starał się potem pisywać do przyjaciółki. Dopiero gdy spotkali się po jej powrocie ze Stanów zdał sobie sprawę z tego, jak mało czasu (czy też raczej: czasu znaczącego dla ich przyjaźni, kiedy są już dorośli) mieli dla siebie. – Powinnaś przyjechać kiedyś nad jezioro do Banchory, zimy tam były mroźne, ale bardzo, bardzo piękne. – zawsze tylko opowiadał jej o domu rodzinnym, ale nigdy nie miała okazji go zobaczyć. Zbierał się kilkakrotnie, by ją zaprosić podczas ferii świątecznych, ale coś zawsze stawało na przeszkodzie. A teraz nie mógłby nawet pokazać jej widoku na jezioro z okna, swoich starych pokoi, stołu, przy którym malowała matka. Na dom rodziców szybko znalazł się kupiec i choć Al cieszył się, że nie musi czekać na pieniądze na nowe lokum w Londynie, utrata domu była kolejną zmianą w jego życiu składającą się na wyzbycie się złudzeń i adaptację do rzeczywistości.
- To działo się stopniowo. Coraz trudniej było zapomnieć rozczarowania. – wyjaśniał. Urwał na moment, skupiając się na ciężarze rączki chrześnicy we własnej dłoni. Śmierć Millie i jej męża była jednak przełomem, z czego Sophia na pewno zdaje sobie sprawę. Fakt, że straciła rodziców i ukochanego był, jeśli nie tylko absolutną tragedią, to może marnym pocieszeniem dla niego, że dokładnie wiedziała, jak Al się czuje. – Podobnie do ciebie, chociaż teraz nie chciałbym jej zmienić, z początku praca w szpitalu była znacznie cięższa, niż nas przygotowywano. Te wszystkie rany, jęki pacjentów pogrążonych w bólu, rozmowy z przerażonymi rodzinami. – choć jego praca była satysfakcjonująca jak żadna inna i nie zamieniłby na nic poczucia, że umie uratować czyjeś życie, bardzo trudno było mu przyzwyczaić się do kontaktu z chorobą, niedołężnością i depresją, która często towarzyszy pacjentom. Jakby zaczął walczyć w serii własnych trudnych potyczek i z żadnej nie wychodził bez obrażeń. – Ale kiedy na co dzień widzi się cierpienie, łatwiej dostrzec we własnym życiu to, co dobre. Po prostu za dużo ostatnio wokół nas tych cieni. Czasami mnie przytłaczają. – ale nie zostało mu wiele prócz pozostania optymistą, jeśli chciał uniknąć wypalenia. A szkoda by mu było stracić zapał przed trzydziestką.
Rozczulił go widok przyjaciółki przeskakującej kałuże. Choć różnica wieku, tak odczuwalna w Hogwarcie, już się zatarła w jego umyśle, wyglądała nagle bardzo młodo, aż cienie pod oczami jakby rozjaśniały. Czy był szczęśliwy podczas ich rozłąki? Owszem, mniej więcej tyle samo, ile nieszczęśliwy; w najpiękniejszych dniach zdarzały się smutne chwile, a dni wypełnione rozpaczą przynosiły też czasem odrobiny otuchy. Wychowywanie siostrzenicy zweryfikowało jego pogląd na szczęście: zawsze jeszcze mogło przyjść, a wyzbywać należy się naiwności, nie nadziei. A czasem wystarczy po prostu postanowić, że akurat ten dzień będzie dobry, bo nigdy nie wiadomo, kiedy los postanowi inaczej.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Hyde Park [odnośnik]06.06.17 0:28
Niestety w przypadku ich obu życie potoczyło się nie dokładnie tak idealnie, jak by chcieli. Nawet jeśli znaleźli spełnienie zawodowe, ucierpieli na polu rodzinnym, tracąc bliskich, ale i nie otrzymując (jeszcze?) ten szansy, by zbudować własną rodzinę. Prawdę mówiąc, Sophia była pewna, że z ich dwójki to Aldrichowi szybciej się to uda. Był wspaniałym mężczyzną, dobrym, przyjacielskim i opiekuńczym. Zasłużył na szczęście, które ukoiłoby jego stratę. Sophia o własnym szczęściu wciąż nie miała odwagi tak na poważnie marzyć, bojąc się, że tylko skrzywdziłaby tę osobę, gdyby pewnego dnia nie wróciła. Z drugiej jednak strony aurorzy powinni chwytać każdy dzień – bo nigdy nie wiadomo, który będzie tym ostatnim. I jakkolwiek dramatycznie to brzmiało, nie minął nawet rok od rozpoczęcia przez nią pracy, a już kilku znanych jej aurorów zginęło. Zbyt wielu jak na tak krótki czas. Znowu przypomniała sobie rozmowę z Margaux i własną deklarację, którą zgodziła się złożyć, wierząc, że podjęła słuszną decyzję.
- Najwyraźniej pewne rzeczy pozostają niezmienne bez względu na to, co się dzieje – skwitowała jego wypowiedź na temat gubienia czapek.
Chwile zwątpienia były rzeczą naturalną, i miewała je nawet Sophia mimo swojego zapału – szczególnie w czasach pobytu w Ameryce i związku z Jamesem, kiedy to była gotowa zrezygnować z nastoletnich planów, bo pojawiło się coś innego, co w tamtym momencie mocno ją pochłonęło. Ale życie zawróciło ją na poprzednią ścieżkę, wróciła do kraju i trafiła na kurs aurorski, znacznie bardziej wymagający niż nauka w Hogwarcie, stanowiący prawdziwy test dla jej uporu, silnej woli i umiejętności. Ale jakoś znalazła czas i chęci, by odbudować dawną przyjaźń z Aldrichem, czasem nawet żałowała, że tak go zaniedbała będąc w Ameryce, zarówno jego jak i Millie. Kontakt dziewcząt nigdy nie wrócił do stanu rzeczy z Hogwartu, a kiedy Millie umarła, definitywnie straciły szansę na odbudowanie stosunków z lat szkolnych. Ale będąc w Stanach zaniedbała wszystkie szkolne znajomości, jedynie z rodzicami podtrzymywała bliższy kontakt, do przyjaciół i znajomych od czasu do czasu śląc listy.
- Musimy kiedyś się tam wybrać. Żałuję, że nie mieliśmy okazji zrobić tego nigdy wcześniej. Sama się zastanawiam, jak to się stało, choć przecież spotykaliśmy się w letnie wakacje, nawet kiedy już skończyłeś szkołę – powiedziała cicho. Może nie były to częste spotkania, gdyż miał po szkole swoje obowiązki. I oczywiście słyszała opowieści o jego rodzinnym domu, wiedziała też, że musiał go sprzedać i że już nie będzie jej dane zobaczyć go inaczej jak tylko z zewnątrz. Ona także opowiadała mu o swoim rodzinnym domu w Beckenham; nadal tam mieszkała mimo faktu, jak bolesne były ciche wieczory ze świadomością, że brakuje obecności rodziców, że nigdy już nie poczuje zapachu obiadów gotowanych przez mamę, nie usłyszy głosu taty oznajmiającego, że wrócił z pracy. Ale to miejsce miało w sobie zbyt wiele wspomnień, by mogła tak po prostu je sprzedać. Razem z bratem próbowała tam tworzyć namiastkę normalności będącą jej obecnym życiem.
- I musisz kiedyś wpaść do nas. Nie wiem, czy miałeś okazję rozmawiać kiedyś dłużej z moim bratem. Jakiś czas temu powrócił ze Stanów i teraz... znowu mieszkamy razem. Po tylu latach... – rzekła po chwili namysłu, uświadamiając sobie, że Al mógł nie mieć okazji poznać lepiej jej brata. Raiden skończył Hogwart tuż przed tym, jak tam trafiła, a potem wyjechał do Chicago i wrócił dopiero w grudniu, po śmierci rodziców. Z pewnością jednak wiele razy mu o nim opowiadała, tak jak i Raidenowi wspomniała kiedyś o przyjacielu. Aldrich mógł jednak wyczuć, że przy końcu zdania jej głos lekko zadrżał, gdy po raz kolejny uświadomiła sobie nieprzyjemny fakt, że była z Raidenem sama. Że tylko oni pozostali z ich małej, czteroosobowej rodziny.
- Tak... Też pamiętam to zderzenie. Szczególnie pierwszą sprawę, w której trafiliśmy na miejsce zbyt późno i znaleźliśmy już tylko martwe ciało. To było... w pewnym sensie wstrząsające dla mojego wciąż młodzieńczego idealizmu, i to nawet bardziej niż sam kurs – powiedziała cicho; nie były to tematy odpowiednie dla uszu dziecka, ale liczyła, że mała nie zwraca zbyt wielkiej uwagi na to, o czym rozmawiali, zbyt pochłonięta swoim małym, kolorowym światem. Niemniej jednak, o ile Aldrich miał za zadanie leczyć skutki różnych magicznych przypadków, tak zadaniem aurorów było odpowiednio szybkie zapobieganie im, przynajmniej tym z udziałem czarnej magii. A jeśli nie zdążyli zapobiegać, to należało ograniczyć skutki i złapać osoby odpowiedzialne za złe uczynki. Szkoda tylko, że w tak wielu przypadkach docierali na miejsce zbyt późno. Trochę nie tak sobie to wyobrażała.
- Zbyt dużo tych cieni. Ale mam nadzieję, że to tylko chwilowy... kryzys i że wkrótce wszystko wróci do normy. – Ale chyba sama w to nie wierzyła. Nie po rozmowie sprzed dwóch dni, z której wynikało, że to dopiero początek czegoś większego. Nie mogła jednak podzielić się tym z Alem, obiecała dochować tajemnicy i traktowała tego typu przyrzeczenia poważnie.
- Ale... Może dość tych przygnębiających tematów. Może spróbujmy porozmawiać o czymś weselszym? Wystarczy, że w pracy musimy patrzeć na smutne rzeczy – wypaliła nagle i znowu przeskoczyła przez kałużę. Po prostu nie lubiła zbyt długo się smucić, a nawet w ciemniejszych czasach można było znaleźć odrobinę światła.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Hyde Park [odnośnik]06.06.17 16:35
Czasami tak właśnie jest: wydaje się nam, że dobre rzeczy to nie dla nas i prędzej inni osiągną szczęście i sukces. Że wykorzystało się już swój przydział, nie tyle szczęścia, co braku nieszczęść. A bierze się to, w zależności od charakteru i czasów, które go ukształtowały, z pokory albo z zazdrości. Szczególnie łatwo o takie przekonanie, jeśli się człowiek uprze na szukanie wokół siebie tych, którzy mają jeszcze gorzej w życiu. Aldrich, na ten przykład, w porównaniu wypadał całkiem nieźle. Nie był sierotą jak dziewczynka, która trafiła pod jego opiekę, nie zapadł na koszmarną chorobę pogłębioną jeszcze depresją, nie widział śmierci bliskich na własne oczy, a wreszcie: żył. Żył, chociaż w pośpiechu i szarości, ale każdego ranka starał się uprzytomnić sobie, że równie dobrze mogłoby być inaczej. Nie trzeba być aurorem, by zginąć nagle i przedwcześnie; nawet w przybytku zdrowia i ratunku, jakim jest szpital, o śmierć przychodzi ocierać się nieustannie. Łatwiej w takim otoczeniu nie tylko zapomnieć o tym, że wypadałoby się też zająć własnym dobrobytem, ale wręcz zgubić gdzieś wiarę, że szczęście jest możliwe. Stało się, a przynajmniej ten bajkowy jego rodzaj, takie idealne szczęście trwające lata, tak odległe, że nie miał czasu spróbować po nie sięgnąć.
Nie miał jednak w zwyczaju mieć światu za złe, że nie obsypuje go nagrodami, chociaż pracuje tak ciężko i tyle już przeżył smutków. Nie miał żalu do Sophii, że zaniedbywała ich znajomość po wyjeździe do Ameryki, w każdej relacji są bowiem dwie strony odpowiedzialne za jej podtrzymanie i równie dobrze to jemu można było zarzucić, że zaniechał. Liczyło się jednak, że odbudowali kontakt i ich przyjaźń odżyła, dojrzała, przyzwyczaili się do siebie na nowo, jakby… inaczej.
- Może dlatego, że od razu po szkole zamieszkałem tutaj i rzadko udawało mi się wrócić do domu na dłużej. - zasugerował. Chciałby, kiedy (jeśli?) czasy się uspokoją, znów zamieszkać za miastem, w wolnostojącym domu z ogrodem. Mógłby korzystać z sieci Fiuu, by dotrzeć do pracy, a przyjemność płynąca z opuszczenia Londynu długo wynagradzałaby mu tę niewielką niewygodę. Chciał, by chrześnica mogła grać w quidditcha za domem, by po powrocie na letnie wakacje miała do dyspozycji świeże powietrze i więcej przestrzeni. Muszą poczekać jeszcze kilka lat na pierwszy list z Hogwartu, a Aldrich z uporem godnym lepszej sprawy myślał o tak odległej przyszłości tylko w jasnych barwach.
To się kiedyś przecież musi skończyć. Tak mówiono, kiedy trwała wojna. Ale wojna skończyła się przed dziesięcioma laty i nie wiadomo w zasadzie: czy zaczęło się coś nowego, czy to ciągnie się po świecie cień za zażegnanym konfliktem.
- Bardzo chętnie was odwiedzimy. – uśmiechnął się pogodnie. Przyda się im wszystkim zwyczajny dzień w domu wypełnionym rozmową, odgłosami jedzenia i zabawy, zapachem placka z rabarbarem. Alowi z domem kojarzył się też zapach terpentyny od obrazów matki i skrzypienie starych drzwi i schodów. W domu w Banchory nigdy nie było czasu na remont, nie było też mężczyzny na miejscu, który mógłby doglądać prac, czy też samemu część z nich wykonać. – Cieszę się, że masz do kogo wracać.
Gdyby została zupełnie sama, nie wahałby się ani przez chwilę przed zaproszeniem jej do siebie, przynajmniej na jakiś czas, by nie musiała mierzyć się z pustką, przypominać sobie z każdym krokiem, każdym zerknięciem do sąsiedniego pokoju, że w domu nie ma nikogo prócz niej. Choć cenił wspomnienia z Banchory, nie mógłby teraz sam tam zamieszkać. W Londynie był bliżej nie tylko do pracy, ale też przyjaciół, bliskich mu osób, które nieudolnie zastępowały rodzinę.
Powinien pojechać do matki, albo przynajmniej odpisać na jej ostatni list. Przyszedł przed kilkoma dniami, zdawkowy jak zawsze, ale był jedyną formą kontaktu, jaki utrzymywali. Stale odmawiała jego zaproszeniom do miasta; zamiast tego obiecywał, że odwiedzą ją z małą i co jakiś czas wysyłał jej fotografie. Nie miasta; zrobiło się ostatnio jeszcze bardziej szare. Dobrze oświetlonego wnętrza swojego mieszkania, nielicznych ładnych widoków z parku St. James. Nie byłaby szczęśliwa w Londynie z dala od otoczenia natury. Przytłoczyłyby ją wysokie budynki i tłumy na ulicach, zupełnie jak w pierwszych latach pobytu w Anglii przytłaczały Aldricha.
Wzmiankę o martwym ciele pozostawił bez komentarza, choć był pewien, że jego widok spowodował u Sophii większy wstrząs niż u niego. Na kursie uzdrowicielskim śmierć była… naukowa. Ale zobaczyć zwłoki w zwyczajnym miejscu, brudne i zakrwawione – to nie pozostaje bez echa. I nie chciał, by idąca u jego boku siostrzenica wyobrażała sobie podobne koszmary, co z pewnością miałoby miejsce, gdyby podjął ten temat.
- Chętnie. Ach, właśnie, miałem ci powiedzieć. – spojrzał przelotnie na siostrzenicę zajętą wypatrywaniem wiewiórek wśród gałęzi mijanych drzew. Zwykle uczestniczyła w rozmowie wraz z nimi, odkąd jednak zafascynowała się wiewiórkami i inną zwierzyną leśną i parkową, trudno było oderwać ją od tego zajęcia. – Ostatnio mała jakby… powoduje deszcz. Myślę, że zaczyna okazywać swoje zdolności, ale czy nie powinno się to dziać jakoś bardziej… spektakularnie? W moim przypadku tak było, o ile pamiętam.
O ile pamięta, któregoś razu, gdy czteroletni Al był szczególnie uradowany, a właśnie wtedy  jego magiczny talent zabrał głos po raz pierwszy, wszystkie farby w kolekcji jego matki rozbryzgnęły się po ścianach i suficie w salonie.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon
Re: Hyde Park [odnośnik]06.06.17 20:24
Zawsze byli tacy, którzy mieli gorzej. Sophia tak naprawdę miała bardzo szczęśliwe dzieciństwo i młodość, dopiero w ciągu ostatnich paru lat straciła kilka bardzo bliskich osób. Wcześniej jej życie można byłoby określić mianem niemalże idealnego, ale i teraz starała się trzymać w ryzach, iść do przodu i starać się, żeby to wszystko nie poszło na marne. Swój smutek i tęsknotę przekuła w działanie, skupiła się na pracy i nie pogrążyła się w załamaniu i rozpaczy. Aldrich także zdobył się na wielki gest, otoczył opieką córkę swojej siostry i był dla niej jak ojciec, dzięki czemu mimo tak wczesnej straty mogła mieć normalne dzieciństwo i namiastkę rodziny.
- Tak... Może to dlatego. A ja cieszyłam się wtedy, że jesteś bliżej mnie, w Londynie – podchwyciła; nie musiała odwiedzać przyjaciela na drugim końcu kraju, był w tym samym mieście, więc mogli spotykać się tutaj. On sam także miał bliżej do pracy, chociaż w świecie magii odległość nie stanowiła wielkiego problemu, skoro można było się teleportować lub użyć kominka, choć oczywiście na używanie teleportacji musiała poczekać do pełnoletniości. Sama była całkiem zadowolona ze swojego miejsca zamieszkania, było tam spokojniej niż w centrum, a dostanie się do pracy nie przysparzało problemów. Chyba trochę dziwnie czułaby się poza Londynem, skoro to tu się wychowała.
- Wobec tego zapraszam. Tylko muszę uprzedzić Raidena o tym, że masz zamiar nas odwiedzić... I zabierz małą, specjalnie dla niej kupię jej ulubione ciasteczka. – Zapewne jej brat mógłby być w niemałym szoku, gdyby nagle pojawiła się w domu z nieznanym mu mężczyzną, przedstawiając go jako swojego przyjaciela. Mimo upływu lat pamiętała, jak zareagował na Jamesa i zapewne i w tym przypadku zacząłby snuć rozmaite daleko idące teorie, mimo że z Aldrichem nigdy nie łączyło jej nic niestosownego. – Tak... Muszę przyznać, że odkąd zamieszkał ze mną, czuję trochę mniejszą pustkę. – Nie od razu po pogrzebie rodziców Raiden wrócił do rodzinnego domu. Być może wyczuwał dystans Sophii, która na początku zupełnie irracjonalnie obwiniała go o to, że nie było go tu, gdy doszło do tragedii. Dopiero po pewnym czasie wrócił i mogli zacząć odbudowywać relacje, odzyskiwać zaufanie i uczyć się na nowo, jak to jest być rodzeństwem. Bo w końcu po śmierci Jamesa na dłuższy czas zerwali kontakt, więc jego powrót był dla niej podwójnie trudny. Ale teraz była mu wdzięczna za to, że po prostu był i czuła się nieswojo z myślą, że w ogóle go o cokolwiek obwiniała. Nie miał wpływu ani na nieudolność prowadzenia sprawy Jamesa przez amerykańskich aurorów, ani na to, że zginęli ich rodzice. A te pierwsze samotne noce po tragicznych wieściach były przerażającym doświadczeniem, mimo że przecież była dorosła i nie bała się ciemności ani ciszy. Wiedziała jednak, jaką wymowę miała ciemność i cisza w tamtym przypadku – była sama. Jej rodzice umarli, brat był daleko, a ona kuliła się pod kołdrą tak jak wtedy, kiedy była małą dziewczynką i bała się jeszcze potworów spod łóżka. Na szczęście wtedy, jako dziecko, nie miała jeszcze pojęcia, czym jest śmierć, więc liczyła, że i małej nic nie powie wzmianka o martwym ciele, że będzie to dla niej pojęcie abstrakcyjne i obce. Sama w jej wieku żyła w błogiej nieświadomości tego nieuchronnego etapu życia, tego, że to wszystko pewnego dnia się skończy. Zrozumienie przyszło dopiero później, gdy była na tyle duża, żeby zrozumieć takie tematy. I tak właśnie powinno być – małe dzieci nie powinny być zmuszone do posiadania takiej wiedzy, która godziła w ich niewinny, kolorowy i jakże piękny świat.
- Jest chyba w takim wieku, że może już ujawniać pierwsze oznaki magii. Może na bardziej spektakularny pokaz jeszcze przyjdzie czas, wydaje mi się, że w przypadku każdego dziecka wygląda to nieco inaczej – powiedziała, zastanawiając się nad tym i próbując sobie przypomnieć, jak wyglądało to w jej przypadku. Chyba nawet to pamiętała, choć mgliście; wyraźniejsze były późniejsze opowieści mamy, która opowiadała jej, jak wyglądała ta scena. – Moje pierwsze czary były dość spontaniczne. Latałam na swojej dziecięcej miotełce, sprawdzając jej możliwości i trochę za szybko pomknęłam w stronę okna... Zamiast się z nim zderzyć wyfrunęłam na zewnątrz, bo okno otwarło się tuż przede mną. Dobrze, że mieliśmy wysoki płot i że było już wtedy ciemno... Tata musiałby wiele wytłumaczyć mugolskim sąsiadom. – Zapewne już kiedyś, pewnie jeszcze w Hogwarcie opowiadała mu o tym, ale chętnie przywołała tę scenę ponownie. Później także zdarzały jej się przypadki spontanicznych czarów, choć im była starsza, ich ilość malała, a po otrzymaniu różdżki spadła całkowicie, gdy magiczny przyrząd ustabilizował krążącą w jej ciele magię. – Co prawda dawno nie miałam do czynienia z dziećmi, ale wydaje mi się, że powinieneś dać jej czas i uważnie ją obserwować. Magia może się ujawnić pod wpływem jakichś emocji... Zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. – Chociaż wolałaby, żeby ten drugi przypadek nie miał miejsca, chociaż w przypadku jej pierwszych czarów zadziałał prawdopodobnie właśnie strach przed bolesnym zderzeniem z zamkniętym oknem. A magia uratowała ją przed tym, otwierając okno, a innym razem wyhamowała ją przed uderzeniem w ziemię po spadnięciu z drzewa za domem.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Hyde Park [odnośnik]07.06.17 22:18
Być może zbyt pochopnie zapowiedział swoją wizytę w domu Sophii, szczególnie mówiąc: przyjdziemy. Większość jego przyjaciół, a także niektórzy znajomi przyzwyczaili się już, że czasem Aldrich nie może odseparować swojego życia od domu, w którym czytać i liczyć pod czujnym okiem opiekunki uczyła się jego chrześnica i, na szczęście, wszyscy prędzej czy później pogodzili się z tym faktem. Jeśli nie mogli okazać mu wyrozumiałości, oznaczało to jedynie, że proces selekcji towarzystwa stał się o tyle prostszy: odkąd otoczył siostrzenicę opieką pozbył się kilku osób z życia i tym samym miał dla niej więcej czasu. Cieszył się, że Sophia pozostała w gronie jego bliskich i czasem miewał tylko wyrzuty sumienia, że zdarzało mu się w ostatniej chwili odwoływać umówione spotkania lub przyprowadzać małą ze sobą, by odciążyć także opiekunkę, która i tak już pracowała dla niego na chyba nawet więcej niż pełen etat.
Choć nauczył się już skupiać na radości, jaką wychowywanie dziewczynki wnosiło w jego życie, nie mógł zaprzeczać – choćby w myślach – że jest to już jakieś ograniczenie. Trzeba było go postrzegać jako dziwaczną hybrydę, wziąć pod uwagę, że nie odpowiada tylko za siebie. Nie miał już do dyspozycji „czystej karty”, którą planował zapełnić od początku do końca tak, jak sam zaplanował. I chociaż niektóre sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, nie był – koniec końców – za młody na opiekę nad dzieckiem. Miał wielu rówieśników, którzy przed kilkoma laty pozakładali rodziny i nierzadko wychowywali już drugą pociechę. Co prawda, z reguły nie robili tego samotnie, ale Aldrich również otrzymywał pomoc. Trzeba chyba po prostu stwierdzić, że rodzina McKinnonów nigdy nie będzie typową rodziną i liczyć, że mimo wszystko będzie im się dobrze żyło.
- Oczywiście, nie chciałbym się narzucać. - choć dobrze znał już Sophię i wiele słyszał na temat jej brata, zostali sobie tylko pobieżnie przedstawieni, a Al wolałby nie zaskakiwać swoją obecnością funkcjonariusza policji. W końcu nie uczy się ich tych wszystkich zaklęć bez przyczyny, a podejrzliwość i impulsywne zachowania lubią leżeć w naturze starszych braci i ukazywać się zwłaszcza, gdy młodsze siostry pojawiają się w domu w towarzystwie mężczyzny. Aldrich dobrze pamiętał czasy, gdy sam zachowywał chłodną rezerwę wobec narzeczonego swojej siostry, choć pozornie nie można było mu nic zarzucić. Żałował z początku, że nie ma mocniejszej postury albo bardziej surowego wizerunku (którymi, dla odmiany, dysponował Raiden z tego, co pamiętał), by móc choć trochę go nastraszyć. To taki uniwersalny model postępowania i Al zdawał sobie sprawę, że nawet wcześniejsze i spokojne zapewnienia Sophii, że z Alem przyjaźnią się od lat a także fakt, że całą trójką byli już dorośli może nie uchronić go od początkowej nieufności Cartera. Mimo to wypadało, by chociaż go poznał, skoro Sophia spędzała tyle czasu z tymi, którzy jemu pozostali z rodziny.
- To minie. Pustka i żal z czasem osłabną, tylko wytrzymaj. – wyciągnął rękę, by pocieszająco uścisnąć dłoń Sophii. Przez tę krótką chwilę, gdy w jednej ręce trzymał malutką rączkę siostrzenicy, a w drugiej zimną od podeszczowego chłodu dłoń przyjaciółki, wszystko zdawało się być dobrze.
Zamrugał, jakby otrząsając się z zamyślenia. Zdziwiony? Zaskoczony? Może zmęczony po prostu.
- To dopiero musiało być przeżycie. Ale w Hogwarcie chyba już nie przepadałaś tak za lataniem, co? Ja w każdym razie rzadko chodziłem oglądać mecze, a czasem dołączałaś do mnie w Pokoju Wspólnym. Chyba przyjdzie mi jednak odświeżyć umiejętności, kiedy mała dorobi się własnej miotełki. A swoją drogą, też sądzę, że wystarczy dać jej czas, ale… wolę zebrać wywiad. – ot, przyzwyczajenie wyniesione z pracy. – Postaram się bardziej się przyglądać tym… epizodom, ale im większa jest, tym trudniej mieć na nią oko. – dopiero na tę uwagę i wzmiankę o dziecięcej miotełce mała zwróciła uwagę. Al zrobił do niej zabawną minę i kucnął przed chrześnicą, by poprawić węzeł cienkiej chustki wokół dziecięcej szyi: z uzdrowicielem w roli opiekuna nie było szans na wyjście z domu bez osłoniętego gardła, zwłaszcza w okresie przejściowym (a brytyjska pogoda gwarantowała okres przejściowy przez mniej więcej dziesięć miesięcy w roku), by uchronić dziewczynkę przed przeziębieniem, grypą, gruźlicą i mnóstwem innych chorób, których znał w końcu znacznie więcej niż przeciętny rodzic. Może rzeczywiście przesadzał, ale jedną z nielicznych zalet samotnego wychowywania był brak sprzeciwów wobec jego przewrażliwienia. Zresztą, Al za sukces wychowawczy uznał fakt, że małej zupełnie nie przeszkadzały chustki i szaliki, przynajmniej tak długo, jak były ładne (w motylki! Albo przynajmniej w pingwiny!).
- Niedługo muszę wracać do pracy, ale przedtem może macie ochotę na gorącą czekoladę? – niewiele przysmaków kojarzyło mu się z dobrymi czasami bardziej niż ten napój właśnie, a przecież prosiła o radośniejszą atmosferę. Tyle mógł zrobić, poudawać przez chwilę, że takie spacery, wizyty w cukierniach są niezmienną częścią idealnych dni, które zdarzają się równie często jak w odcinkowych powieściach z „Czarownicy”.
Aldrich McKinnon
Aldrich McKinnon
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I am and always will be the optimist. The hoper of far-flung hopes and the dreamer of improbable dreams.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4821-aldrich-mckinnon https://www.morsmordre.net/t5110-poczta-aldricha https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f123-earl-s-court-road-17-3 https://www.morsmordre.net/t6054-aldrich-mckinnon

Strona 5 z 13 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13  Next

Hyde Park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach