Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet Laidan
AutorWiadomość
Gabinet Laidan [odnośnik]12.06.16 20:30

Gabinet Laidan

W pomieszczeniu króluje biel i minimalizm, na ścianach wisi niewiele obrazów, z których wszystkie są osobistego autorstwa lady Avery. Gabinet służy jej wypoczynkowi i podobnie jak do osobistej pracowni malarskiej, niewiele osób ma tutaj wstęp bez jej przyzwolenia. Znajdują się tutaj jasne, lekkie meble a centralne miejsce zajmuje biały fortepian, wykonany specjalnie z myślą o Laidan - prezent od Samaela na czterdziestą piątą rocznicę jej urodzin.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]13.06.16 16:23
| wigilijne popołudnie
Wrzało. Okres przedświąteczny zawsze pozostawał szczególnie gorący, nawet jeśli na zewnątrz temperatury spadały znacznie poniżej zera, śnieżna pokrywa otulała dziki ogród a ostra tafla zmarzniętego powietrza osadzała się na kamiennych rzeźbach. Zamek Ludlow wyglądał magicznie, skąpany w słonecznej poświacie promieni iskrzących się w oszronionym ostrokrzewie, który oplatał masywne kolumny strzegące bram do włości Averych. Zawsze podziwiał całą oprawę Bożego Narodzenia; kilka godzin w roku, kiedy naprawdę byli idealną rodziną. Wymuskaną, posłusznie ustawiającą się do wspólnej fotografii przy sięgającej sufitu choince, przystrojonej złotem i czerwienią, ulubionymi kolorami matki. Prezentowali się perfekcyjnie: pnący się po szczeblach kariery Reagan, piękna Laidan wsparta na ramieniu męża, pierworodny syn i jasnowłose bliźnięta. Wszyscy uśmiechnięci, wszyscy radośni, wszyscy obłudnie uwikłani w sieć pełną kłamstw i zbrodniczych intryg. Obrazki wiszące nad kominkiem stanowczo przeczyły prawdzie i nie ujawniały gościom dramatu rozgrywającego się za kulisami rodowej rezydencji, zawieszając w czasie wyrwaną chwilę zawieszenia broni. Avery wiedział, że jego życie w przeważającej części było farsą, lecz wraz z nadejściem pierwszych śniegów i echem kolęd śpiewanych gromkimi głosami, uzmysławiał to sobie w sposób naprawdę bolesny. Może dlatego, że nie wyobrażał sobie spożywania świątecznego posiłku wraz z uzurpowanym ojcem, samozwańczą głową ich rodziny, zerknięciem na Sorena bez wzgardy błyskającej w granatowych oczach (ostatni raz spoglądał na niego, gdy ten krwawił i rzężał o litość), podaniem ramienia Allison bez uprzedniego rozwarcia jej jasnych ud. Dla Samaela było to już po prostu zbyt wiele; zamierzał odpuścić kolejne groteskowe przedstawienie i celebrować samotnie, dopuszczając do siebie jedynie Julienne. I kolejne butelki wina, podawane natychmiastowo przez usłużne skrzaty. Eilis była dla niego martwa, więc pozostawił jej swobodę świątecznych planów; cóż obchodziło go to dziewczę, skoro jego prawdziwa żona bez sentymentów zwróciła mu obrączkę?
Zapętlił się w bolesnych uczuciach, wygrywających tą samą melodię i ten sam koszmar za dnia i nocy. Pogubił się na rozdrożach, dokonując kolejnych wyborów, jakie przygniatały jego wychudzoną klatkę piersiową, utrudniając zaczerpnięcie oddechu. Egoistycznie przestał przyjmować pokarmy, jakby głodówką chciał wywołać jej litość (niedorzeczne, tego uczucia nie znosił bardziej od kobiet, nieznających swego miejsca w świecie rządzonym patriarchalnie) i rozstrajał organizm litrami wypijanego wina. Osłabł i schudł, cera zrobiła się blada i ziemista a skóra niebezpiecznie napięła się na kościach, jakby zaraz miała pęknąć. Zapadnięte policzki pokrywała niezdrowa mgła zarostu i tylko oczy zachowały dawny blask w jego twarzy, przypominającej woskową czaszkę. Błyszczały szaleństwem; Avery nie ręczył już zupełnie za swoje zachowanie i wręcz trząsł się ze strachu przed zobaczeniem Laidan. Jednocześnie napawał się tą myślą, elektryzując wstrząsającymi doznaniami, jak i wzdragał przed ujrzeniem matki, drżąc przed odepchnięciem i ostatecznym strąceniem w otchłań szaleństwa. Dała mu szansę na bycie synem, ale przecież nie tego pragnął i wiedział, że pod miłosierdziem kryje się jedynie obietnica obojętności, zachowania względów lodowego pomnika. Uczynił dla niej wiele, lecz wszystko to zaprzepaścił i... rozumiał potrzebę kary, z którą nie mógł się pogodzić. Czuł się, jakby został uwiązany do łańcucha, z poszarpanym do krwi gardłem od ciężkich okowów, lecz mimo żelaza niemiłosiernie wbijającego się w skórę, rozorywającego delikatną tkankę, wciąż się wyrywał, ponieważ ledwie platoniczne przyciśnięcie jej do piersi, mogło wyleczyć go ze smętnicy. Urodzinowy dar był ostatnią deską ratunku, ale nie uciekał się jeszcze do tej śmiesznej przecież, próby przekupstwa. Chciał po raz kolejny spróbować a tęsknota okazała się silniejsza niż jakikolwiek głos zdrowego rozsądku. Na szczęście zastawał dwór pusty i głuchy, za jedyne wskazówki podpowiadające, iż tego miejsca nie zamieszkują duchy mając drgające fortepianowe tony. Przytłumione, dochodzące z oddali, równie płomienne, jak delikatne, nie do pomylenia z muzyczną ekspresją, w jakiej wyrażała się Laidan. Chopinowska etiuda nie brzmiała jednak tak, jak zawsze; w nieprzerwany strumień kołyszących uwerturę nut wkradały się złośliwe chochliki. Zachwianie tempa, zbyt długa pauza, mechaniczne wymuszenie następnego dźwięku, zupełnie bez c z u c i a. Avery ze zdziwieniem otworzył drzwi gabinetu i jeszcze przez chwilę słuchał, zdumiony tak brutalnym kaleczeniem ich ulubionego utworu. To miała być zemsta?
Czerń sukienki Laidan (nosiła żałobę po jego odejściu?) wkomponowywał się w kolor klawiszy, chłodna biel instrumentu przyciągała wzrok silniej niźli kir, w jaki się odziała... i mocniej kontrastowała z purpurą, w rytm jej uderzeń rozchlapującą się o podłogę.
- Pokaż - jedno słowo, nie mógł zdobyć się na nic więcej. Ostre, przeszywające, kończące koncert dla potępionych. Znowu był władczy i nie znosił sprzeciwu, lecz tylko przez chwilę, przez ten jeden moment, gdy miał wrażenie, iż życie Laidan waży się na szali. I nie zamierzał tak po prostu go oddać, nawet jeśli on sam dla niej był już nic niewart.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]14.06.16 16:37
Zamknięta w potężnym zamku, w najwyższej wieży o skutych mrozem oknach, odseparowana od świata zamarzniętym jeziorem i mocną śnieżną zawieją Laidan w niczym nie przypominała biernej księżniczki. Już nie; etap szlochu i płaczu minął bezpowrotnie, czyniąc ją znacznie silniejszą, jakby wszystkie przeciwieństwa losu, rzucające kłody pod nogi, tylko ją zahartowały, pozwalając odważnie spojrzeć w twarz swojemu lustrzanemu odbiciu. Wiele się zadziało, wiele się zmieniło, ale to nie ostatnia rozmowa z Sorenem - ani nawet nie ponowne roziskrzenie stosunków pomiędzy nią a powracającym marnotrawnie Francisem - przeważyły szalę. To działanie Reagana sprawiło, że otrząsnęła się z żałosnego marazmu, hardo unosząc głowę i zaciskając w zacięciu pełne wargi. Nie było to już udawanie, nie pokazywała się w czerwieni tylko po to, by nieporównywalnie gorzej odgrywać wybraną przez siebie przed laty rolę perfekcyjnej szlachcianki. Już nie odgórny przymus i strach popychały ją ku zaczerpnięciu kolejnego oddechu: teraz to serce pompowało gorącą krew, uderzającą do przepełnionej chaotycznymi planami głowy. Na razie były one skrajne, nieracjonalne, dyktowane raczej palącą chęcią zemsty niż chłodną kalkulacją - liczyło się jednak to, że w końcu powracała do dawnej siebie. Gotowej spalić dwór do gołej ziemi tylko po to, by zniszczyć tych, którzy ją skrzywdzili.
O dziwo, postać Samaela zsunęła się z zaszczytnego pierwszego miejsca na liście do natychmiastowego odstrzału - teraz w jej mściwych myślach królował tylko Reagan. Ciągnięty za koniami Carrowów (podwójne upokorzenie), zamykany pod taflą zamarzniętego jeziora, pożerany żywcem przez trolle, biegający nieporadnie po salach Sabatu całkiem nago. Upokorzony, zraniony, torturowany i w końcu spychany z tego świata w otchłań zapomnienia. Nie zamierzała budować mu pomnika: chciała, by sczezł nie tylko fizycznie, ale i w pamięci ludzi. Odpowiadając za to, co jej zrobił. Najchętniej spaliłaby obydwie męskie pieczenie przy jednym świętym ogniu, ale na razie strach (bo tak naprawdę panicznie bała się swojego męża, pierwszy raz w ich wspólnej historii) kierował jej nienawiść tylko w kierunku Reagana. Co pozwoliło zapomnieć o wyrodnym synu. Musiała budować swoją pozycję od nowa, a przy pomocy Borgina i Sorena - była dziwnie przekonana, że jest tą rozsądniejszą połówką bliźniąt - mogła mieć nadzieję na szczęśliwy koniec. Wiedziała, że jest bliski, ale nie zamierzała odejść z tego świata pokonana: mogła to zrobić tylko na własnych warunkach, uspokojona i pewna, że zrobiła wszystko, by zadośćuczynić nazwisku za straty, poniesione w wyniku dołączenia do rodziny pederastów, kanalii i upośledzonych dzieci.
Nie miała litości - także i dla siebie samej. Od kilkudziesięciu godzin nie spała, wypijając hektolitry wina, przymierzając suknie (okazywały się dziwnie przyciasne, uwypuklając jeszcze mocniej kobiece kształty i intensyfikując oddziaływanie wycięć) i snując się po przedświątecznym dworku. Nieco chwiejnie, bo na wysokich szpilkach i w obcisłej czarnej sukni, lecz na szczęście spotykała na swojej drodze wyłącznie zabiegane skrzaty, przygotowujące jutrzejszy świąteczny bankiet. Zachodnie skrzydło domu pozostawało na szczęście ciche i w pełni jej. Mogła pić, snuć szaleńcze plany i...spróbować zagrać.
Myślała, że chwila artystycznej ekspresji ukoi jej zmysły, ale wystarczyło jedno dotknięcie klawiszy, by prawa ręka zapiekła ostrym ogniem bólu. Nie przerywała jednak próby wygrania do końca ulubionego utworu, czyniąc jednak coraz dłuższe przerwy. Głębokie, brzydkie rozcięcie - nie wyjęła do końca drobinek szkła, jątrzących ledwie zasklepioną ranę - otworzyło się i od nadgarstka po zgięcie łokcia jej blada skóra przypominała obrzydliwie rozpłatane mięso. Nie zerkała jednak w dół, na krew brudzącą suknie i dywan, dalej naciskając kolejne klawisze. Coraz wolniej i wolniej, chociaż z całą siłą, na jaką było ją stać. Nie płakała: musiała udowodnić, że sobie poradzi, że pomimo cierpienia będzie potrafiła kontynuować swój zdradzony żywot. Nawet jeśli miała przy tym umierać z bólu i...wsłuchiwać się w urojenia.
Zaskakująco rzeczywiste. Już nie czuła jego zapachu, nie rozpoznawała kroków, przyjmując pojawienie się Samaela skrajną obojętnością. Nacisnęła kolejny klawisz, nie odwracając się w stronę stojącego obok niej mężczyzny. Nie chciała na niego patrzeć, tak samo, jak nie chciała obserwować rozjątrzonej, brzydkiej rany - obawiała się konfrontacji, jakby dopiero wtedy jej cała siła mogła zniknąć w jednej sekundzie. Potrząsnęła tylko dziwnie głową a złote loki zadrgały, opadając bardziej na blade, odkryte ramiona, pokryte gęsią skórką. Z zimna, z bólu, z niechęci, jaka nagle zapulsowała, gdy Samael złapał ją za nadgarstek i wyprostował zranioną rękę. Mimowolnie syknęła z bólu, ale dalej lewą ręką próbowała naciskać kolejne klawisze. Nieudolnie, słabo, kalecząco. Nie mówiąc ani słowa, nie tłumacząc, nie patrząc na niego, ale też nie każąc mu się wynosić.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]15.06.16 12:06
Warownia Ludlow i przemieniony w stuokiego Argosa Reagan nie odstraszał Avery'ego, wciąż dziwnie zobojętniałego na własne, dalsze losy. Chwiejąc się pomiędzy samobójstwem - obranie haniebnej ścieżki wciąż niepokojąco wkradało się w zakamarki jego umysłu - a aktem jakiejś totalnej destrukcji, w której obróciłby w perzynę trzydzieści lat istnienia i tyleż samo obracania się w wirującym kręgu kłamstwa. Jednego, dwóch, trzech; fundamentalnych, stanowiących nieruchomą i dotąd niewzruszoną oś, zdawałoby się, iż gwarantującą równowagę i podtrzymującą w ryzach marionetkowy teatr. Sypiący się i rozpadający na jego oczach: dawna świetność minęła - czy bezpowrotnie? - a z wierzchu poczynała wypełzać pleśń, tocząca całą ich rodzinę. Widać bogowie nie okazali się głusi a oni musieli - prędzej czy później - udźwignąć na swych barkach odpowiedzialność za kpiny z Natury. Winy Avery'ego były najcięższe i pokutował za nie srodze, przez długie tygodnie czując, jak jego ciało szarpią wygłodniałe upiory. Nawet noc nie niosła wybawienia, nasyłając na udręczony umysł senne koszmary, po których budził się z krzykiem, z włosami zlepionymi potem, cały drżący i toczący w ciemności niewidzącym wzrokiem. Czasami myślał, iż wygodnie byłoby przemienić się w kamień i trwać tak już na zawsze. Stały, niewzruszony, twardy i wieczny. Kiedyś właśnie tego infantylnie pragnął: spiżowego pomnika i nieprzemijającej chwały. Osiągnąć nieśmiertelność i umrzeć - piękne, patetyczne, lecz jakże płytkie i niewiele znaczące. Teraz, gdy ją stracił, boleśnie przekonał się, że naprawdę była dla niego wszystkim. Zaklinanie i przysięganie, żarliwe wyznania miłości w gwałtownych aktach, fizyczność deifikowana do rangi oczyszczenia i nirwany... Słowa, słowa, słowa. Nie był jeszcze ich świadom, a gdy naprawdę rozumiał, mógł już tylko własnoręcznie zaplatać sobie pętlę. Zaciskającą się na szyi boleśnie, pozostawiającą krwawe otarcia, ale przecież nadal żył, łapiąc spazmatyczne oddechy i balansując na krawędzi istnienia i niebytu. Po raz pierwszy mierząc się z niezdecydowaniem. Godzącym w męską dumę, ale przecież już dawno utracił swój honor... Albo uwierzył w obelgi, którymi niby siarczystymi policzkami raczyła go matka. Egzystował długo bez żadnych wieści, opijając się alkoholem i popadając w ten rodzaj melancholii, mogącej zabić bez żadnych dodatkowych bodźców. Na własne życzenie pozbawił się iskry - bywały dni, kiedy nie poznawał własnej córki, zamroczony rozpaczą i zupełnie bierny. Przełom, punkt kulminacyjny i apogeum załamania nadszedł wraz z Colinem, którego bezlitośnie zelżył i potraktował gorzej niż zatruwającego powietrze mugolskiego bękarta. Irracjonalnie poczuł się silny, wszechmocny, jakby wróciła doń nie tylko moc sprawcza, ale i wiara. Owa nadzieja zdziałała cuda - z łatwością wyrzucił z siebie cały jad, zakleszczając Fawleya w ogniu piekących inwektyw i prawd, które miały go zabić. Nie omylił się bardzo, choć Colin wziął sprawy w swoje ręce, odbierając mu przednią rozrywkę... i zniknął, rozpłynął się, pozostawiając po sobie pamiątkę, którą przeznaczył na ostatni prezenty dla Laidan. Znowu cierpiał myśląc o niej, znowu samodzielnie się okaleczał, patrząc na jej pusty portret. Postać z ram niegdyś się do niego wdzięczyła, mrugając kokieteryjnie i uśmiechając się władczo, ale nie widział jej już od dawna - od tego dnia, tracąc nawet namiastkę swojej kochanki.
Był szalony i niepewny, nie wiedział nawet czego pragnie. Czy bardziej chce jej, czy jej bólu, czy marzy ujrzeć ją szczęśliwą, czy dygoczącą w agonii. Avery buntował się przeciw samemu sobie, walcząc z dwoistością jaźni, rozdzieloną gwałtownym szokiem. Stratą. B y ł rozerwany na dwoje, ale gdy krew barwiła kość słoniową, gdy przytłumiona biel przybierała znamiona szkarłatu, gdy purpurowe strugi płynęły po jasnym drewnie, Samael odwracał wzrok, czując, jak jego serce próbuje wyrwać się z klatki piersiowej. Ze strachu. Z wściekłości. Z najczystszej rozsadzającej go furii, jakiej dawał upust, przerywając profanowanie koncertu stanowczym uderzeniem w klawiaturę. Mocno, gwałtownie, z całej siły, na jaką stać było jego wycieńczony organizm. Nieprzyjemna kakofonia odgłosów, tępy ból paraliżujący całą rękę, kilka klawiszy toczących się po podłodze i jęk żałości fortepianu. Dopiero teraz mógł na nią spojrzeć, płonącym wzrokiem przyciągnąć do siebie, zdusić mocno jej dłoń, obrócić do siebie, przyjrzeć się poszarpanej, brzydkiej ranie, w jakiej wciąż tkwiły drobinki szkła, iskrząc się równie mocno, jak łzy w jego oczach. Nie mówił nic, żadnych oczywistych rozkazów, żadnych słów pocieszenia, żadnych próśb i błagań. Metodycznie oczyścił jej ranę, nie krzywiąc się, nie reagując nawet na prosty i przejmujący kobiecy jęk. W pełni skupiony, z chirurgiczną precyzją usuwał szkło, nie pozwalając jednak Laidan wyrwać się, ani poruszyć ręką. Zasklepił rozcięcie, dopiero wówczas rozluźniając uścisk i cofając się o krok. Nie mógł uwierzyć... że jego matka została tak upodlona, że kuliła się w żałosnym paroksyzmie bólu...
- Zabiję skurwiela - usłyszał swój własny głos, dziwnie chłodny, zimny i twardy. I wulgarny, ale nie dbał już w ogóle o kulturę słowa, bo ta szumowina nie zasługiwała na lepsze określenie, przełamując wszystkie granice, które mógł znieść - pozwól mi - z a ż ą d ał, bo przecież nie zamierzał błagać, chcąc jedynie potwierdzenia, że Laidan nie będzie miała mu za złe posłania ojca do diabła.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]16.06.16 12:11
Rozproszone dźwięki fortepianu kaleczyły spokojną ciszę, otaczającą zaśnieżony zamek miękką watą bezruchu. Laidan potrzebowała takiego bodźca, ostrej rysy na gładkim szkle, która pozwoliłaby jej uwierzyć w brak perfekcji stworzonego przez nią wszechświata. Każdy element, do tej pory znany, wykreowany i dopasowany do matematycznego wzorca megalomanii, rozpadł się przecież już na setki kawałków, zaburzając pozostałe części składowe doskonale zaprojektowanej machiny. Efekt domina niszczył kolejne płaszczyzny, w jakich mogła się schować, ukryć przed postępującym bólem. Fala cierpienia zalała ją jednak bezpowrotnie, ale Lai nauczyła się oddychać toksyczną wodą, pieniącą się w jej płucach. Nigdy nie sądziła, że będzie potrafiła tak szybko przystosować się do nieprzychylnych, wręcz morderczych warunków, lecz widocznie była silniejsza niż sądziła. Niż ktokolwiek mógł sądzić. Wiedziała przecież, że Reagan ją gardzi i to właśnie niedocenienie wroga mogło otworzyć jej drogę do ostrej zemsty. Podobnie w przypadku Samaela: wyczuwała, że widział w niej swoją matkę, opiekunkę, kobietę, która była gotowa zrobić dla niego wszystko. Jakże mógł się obawiać tej, która nosiła go przez dziewięć miesięcy pod sercem a potem powiła na tej świat, skoro nawet podczas ostatniej rozmowy potrafiła pokazać mu swoją litość?
Może powinna wybaczyć, postąpić jak przykazywali nieistniejący bogowie, wychwalający hart ducha i miłosierdzie. Może to przyniosłoby upragniony spokój i pogodzenie się z własnym nieszczęściem. Niestety Laidan została wychowana na dumną i bezwzględną dziedziczkę rodu Averych. Niech nienawidzą, byleby się bali. Ci, którzy ją skrzywdzili, powinni zostać zranieni, zmieceni z powierzchni ziemi, skazani na wieczne potępienie. Musiała zadbać o to i o uratowanie honoru nazwiska. Nic więcej się nie liczyło, bo przecież miłość własna umarła razem z miłością do Samaela. Pod piękną powłoką ciała nie skrywało się już nic, oprócz chęci zemsty i dopięcia najważniejszych spraw na ostatni, złoty guzik.
I musiała zrobić to sama, chociaż z trudem przyznawała się do słabości. Takiej zwykłej, ludzkiej, fizycznej: bolało, więc w jej oczach zalśniły łzy, podyktowane jednak nie tylko somatycznym cierpieniem, ale i nagłą bliskością syna. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy czuła na swoim nadgarstku jego ciepłą, szorstką dłoń i w natychmiastowym odruchu zapragnęła wyrwać rękę spomiędzy męskich palców. Powstrzymała się jednak, chociaż ciągle siedziała na fortepianowym stołku z twarzą odwróconą w bok, ukrytą za kurtyną nieco rozczochranych złotych loków. Nie potrafiłaby na niego spojrzeć, nie teraz, gdy pałała lodowatą nienawiścią do Reagana a Samaelowi okazywała wstydliwą słabość. Żałosność. Ból. Pamiętnego listopadowego wieczoru obiecała sobie, że już nigdy nie pozwoli mu na zauważenie w swoich oczach łez, dlatego też zagryzała wargi, nie wydając z siebie żadnego jęku bólu. Odetchnęła głębiej dopiero w momencie, w którym rana została zasklepiona a ona przestała czuć niesamowite szczypanie i dopiero wtedy zauważyła zniszczone klawisze, zasypujące zakrwawiony, biały dywan, ścielący się pod jej stopami.
Patrzyła w dół, nie na niego, odruchowo przesuwając palcami zdrowej dłoni po leciutko lśniącej bliźnie. Mogła spytać, czy zostanie na zawsze czy też zniknie po kilku godzinach, lecz czym była estetyka w obliczu prawdziwych tragedii? Nie chciała jego obecności, ale jednocześnie wiedziała, że nadszedł czas decyzji. Wyreżyserowania nowego spektaklu. Rozdzielenia ról. Samaelowi miała przypaść ta niegodnego pariasa, gnijącego w rynsztoku...czy po prostu obojętnego jej statysty, skazanego na bierne poruszanie się w tle? Marcolf obarczył ją ciężarem decyzji niemożliwej, jaką jednak musiała podjąć. Bez zwodzenia samej siebie, na chłodno, pałając chęcią zemsty do Reagana.
Podniosła głowę dopiero po naprawdę długiej chwili ciszy, ignorując w ogóle zadane drżącym głosem pytanie, poprzedzone niegodnym przekleństwem. Jasnogranatowe oczy spotkały swoje identyczne odbicie i wargi Lai odruchowo wygięły się w grymasie obrzydzenia, powracając jednak szybko do obojętnego ułożenia.
- Reagan wie o tym, że go zdradzałam - powiedziała chłodno, bez uczuć, postanawiając najpierw zacząć ten temat. Właściwie nie wiedziała dlaczego dzieliła się z nim tym sekretem, ale jeśli musiała zbudować na nowo wokół siebie szklany klosz, to musiała zrzucić z siebie część ciężaru. Nie ujęła jednak dobrej nowiny w normalny sposób. Nie zwerbalizowała ich, nas, jakby nawet ujęcie ich relacji w słowa wywoływało zbyt silny ból. Nie chciała już mieć nic wspólnego z Samaelem, z mężczyzną, który skrzywdził ją znacznie mocniej od wspomnianego skurwiela. - Będę musiała się go pozbyć. Nie chcę, żebyś się w to wtrącał, to moja sprawa - dodała, nie spuszczając z niego pustego wzroku. Równie dobrze mogła obserwować wyjątkowo pięknie wyciosany mebel, nie wzbudzający jednak żadnych wyższych uczuć...oprócz doskonale skrywanego bólu, na nowo liżącego płomieniem jej wnętrzności.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]16.06.16 14:51
Wracała. To było niezwykłe i w pewien sposób niepojęte, nawet dla niego, obdarzonego umysłem lotnym i otwartym, ale musiał uznać, iż to fakt, mając przed załzawionymi, granatowymi oczami namacalny dowód. Żywą Laidan z krwi i kości i choć odzianą w czerń, to Avery prześwietlał ją na wylot, dokonując niemalże aktu profanacji, którym oddzierał matkę z prywatności. Niegdyś oddawała mu ją dobrowolnie, wręcz prosząc, aby ją zabrał, aby zadusił, aby wprawił w słodkie zapomnienie, aby zawłaszczył, aby uczynił z niej swoją własność. Najpiękniejszy przedmiot cieszący oko, ale również będący nagrodą dla duszy. Dla ciała. Wraz ze sprzecznościami między nimi drgała ta paraliżująca jedność, scalająca sacrum i profanum w idealną całość. Upersonifikowaną w złotowłosej figurce, wdzięcznej, kuszącej i zmysłowej, spalającej ongiś zdrowy rozsądek mężczyzny niepohamowanym ogniem Szatańskiej Pożogi. Odzyskiwał ją, jakby powoli przebijała się sponad strumienia świadomości i kreowała na nowo wśród popiołów dawnej siebie. Samael oglądał cudowne ozdrowienie, wskrzeszenie, odrodzenie kobiety, o której myślał, że już dawno jest martwa. Już nie musiał nosić żałoby za jej śmiercią, nie musiał błagać o kości, by w ostatnim geście dobrej woli sprawić jej godny pochówek w kamiennej krypcie rodzinnego mauzoleum. Myślał, że ją zabił - był wyjątkowo głupi, bo przecież Lai dzierżyła siłę niesamowitą. Zdolną przeciwstawić się nie tylko Reaganowi, ale także całemu światu, bogom i Naturze. Rzucanie wyzwania świętością winno sprowadzić na nią gromy i błyskawice, lecz dookoła zawsze panował spokój; dziwny i niezachwiany, wręcz niepokojący w tej stałości... A kiedy rozpętało się piekło, ona jednak potrafiła przetrwać.
Samael nie mógł czuć większej ulgi i dumy, po raz kolejny rozsadzany zupełnie sprzecznymi emocjami. Jego instynkt wariował, nakazując zdezorientowanemu mężczyźnie podejmować działania nielogiczne, podczas gdy myśli wirowały, nie mogąc znaleźć jednego i słusznego toku rozumowania, aby przerwać łańcuch egzystencjalnych rozważań. I tak wygrał; Laidan wyłaniała się zza krwawiącej zasłony taka, jaką zawsze chciał ją widzieć. Może udawała, może po raz kolejny popisywała się aktorską grą, drwiąc sobie bezlitośnie z Samaela i zmuszając go do oglądania spektaklu, kończącego się zaplanowaną śmiercią, ale...mimo wszystko, odbijała się w tym cząstka dawnej jej. Obraz zranionej i śmiertelnie przerażonej kobiety zatarł nagle jego wszystkie śmieszne roszczenia, ale mógł przecież właśnie teraz chwycić chwilę i sprostować każdą nieścisłość, wprowadzając stan tabula rasa. Poznawał Laidan trochę po omacku, w każdym drgnięciu twarzy szukając jej władczości i królewskiego majestatu, z jakiego oddarł ją bezprawnie, a za co boleśnie pokutował. Dostrzegał przebłyski, jeszcze nie zaczęła naprawdę błyszczeć, jedynie odbijając rzucone na nią światło... ale i to dawało Avery'emu nadzieję, iż przynajmniej matkę zdoła uratować z tego obłędu. Sobie nie potrafił pomóc... nie miał pojęcia, czy istnieje dla niego szansa, lecz w obłąkańczym amoku wyrażał po prostu życzenie, aby Lai była przy nim i obecnością ukoiła postępujące szaleństwo. Wymykające się w momentach wymagających zachowania zimnej krwi; plamiąca jasny dywan posoka zdążyła już wystygnąć i zaschnąć, wnikając w białe włókna i barwiąc je rdzawymi zakrzepami, przynosząc Samaelowi oczyszczające otrzeźwienie. Potrzebował tego bodźca strachu, lęku, iż straci ją naprawdę. Że odejdzie od niego fizycznie, nie podarowawszy mu wcześniej rozgrzeszenia.
Uratował ją(?)... jego uratował jej przelotny dotyk, napełniający Avery'ego niezidentyfikowaną mocą, dzięki której pozwalał sobie na więcej. Więcej, niż uczyniłby tkwiąc w stanie emocjonalnego rozkładu; przesuwając dłonią po jej rozgrzanej skórze wyczuwał tętno i cofał się do czasów, gdy gwałtownie przyśpieszało, kiedy tylko zjawił się w pobliżu. Milczał, spodziewając się ucieczki, zbesztania, ale ona jedynie spojrzała na swoją rękę, oceniając świetlistą bliznę, ciągnącą się płytkim rytem wzdłuż delikatnego nadgarstka aż do łokcia. Była jego Laidan, wciąż skupioną na sobie, wciąż zdającą sobie sprawę z przynależności do najsilniejszego rodu. Nie znającego kompromisów.
- Nareszcie - rzekł, z podobną obojętnością, jakby wcześniejszy wybuch tylko wzmocnił maskę beznamiętności. Nie załamał się, nie zdziwił, nie popadł w furię, nie próbował dociekać, przyjmując jego widzę jako cud. Objawiający się w momencie najgorszym dla nich i najlepszym dla stworzenia zaufania od podstaw - teraz przynajmniej istnieje pretekst - powiedział, uśmiechając się nieznacznie, bo przecież od dawna nie słyszał lepszego ż a r t u.
- Nienawidzę go równie mocno. Przez lata obserwowałem z boku, jak cię ma. Jak prowadzi za rękę, jak obejmuje ramieniem, jak patrzy na ciebie tym obrzydliwym, pożądliwym wzrokiem. Jak rozkoszuje się tym, że należysz do niego. Jak cię krzywdzi - wypluwał z siebie urywane zdania, przesiąknięte niechęcią i z trudem ukrywaną złością. Chciał powiedzieć dużo więcej. Że musiał znosić jak przedmiotowo ją traktuje, jak nie mógł zrobić nic, by uświadomić ojcu, że gra winna toczyć się na odmiennych zasadach... - To j e s t moja sprawa.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]16.06.16 17:32
Nie chciała jego pomocy a tym bardziej nie chciała jego łaski. Miłosierdzia. Poczucia wyższości, jakie z pewnością roił sobie w głowie, patrząc na nią - poranioną, skrzywdzoną, bezbronną - z góry. I nie chodziło tutaj o pogardę lub żałosną litość, ale o to, że zapewne wzbudzała w nim poczucie odpowiedzialności. Jakby znów była od niego zależna. Jak wtedy, gdy chłopięcy uśmiech stanowił o sensie dnia, gdy dotyk mocnej dłoni na karku sprawiał czystą radość, gdy możliwość ujrzenia go chociaż na sekundę pomiędzy dyżurami w Świętym Mungu napełniała ją dziką rozkoszą. Mogła nim władać i po matczynemu narzucać pewne rozwiązania - szkołę, zachowania, przyjaciół, ścieżkę życiową - lecz pomimo wszystko znajdowała się od niego niżej, spętana mocami decyzyjnymi nie tego mężczyzny, który naprawdę nad nią panował. Pomimo dominującego charakteru rozsmakowała się w tej podległości, gwarantującej jej nie tylko poczucie bezpieczeństwa, ale i szerokie pole do manipulacyjnego popisu. Przesuwała granice, prowokowała, kusiła, czasem wręcz szczuła, wiedząc, że zostanie odpowiednio ukarana. I że w efekcie z jej ust nie wydobędzie się jęk bólu a krzyk przyjemności, zwiastujący ponowne dopełnienie się dusz oraz ciał, zaklętych na zawsze w wzajemnym pożądaniu. Bo przecież właśnie w kategoriach nieskończoności rozpatrywała ich więź, najsilniejszą, wzmocnioną czystą krwią i wspólnym dziedzictwem. Stuprocentowa pewność - jeszcze niedawno gotowa była przysięgnąć na swoje życie, że jej syn nie ma nic wspólnego z plugawą pederastią - została brutalnie poszatkowana, pozostawiając Laidan z niczym. Z zupełną pustką, pochłaniającą ją coraz mocniej, jak wygasła gwiazda, która zapadając się w sobie mściwie niszczy światy dookoła. Musiała pociągnąć za sobą Reagana, chciała pociągnąć za sobą i Samaela, temu drugiemu wyznaczając gorsze cierpienia. Jeszcze do niedawna wahała się pomiędzy wyrzuceniem go z rodziny a łaską przyjęcia z powrotem, lecz w chwili spokoju - paradoksalnie zagwarantowanego jej przez zachowanie męża - zrozumiała, że zepchnięcie pierworodnego prosto w bagno niczego nie zmieni. Prawdziwą torturą mogło być wyłącznie życie identyczne jak dawniej...z tym, że bez niej. Megalomania postępowała, ocalając się z zagłady: Lai dalej wierzyła w to, że jest dla Samaela najważniejsza i że zniknięcie z jego życia sprawi mu więcej bólu niż nawet najgorsze splugawienie w towarzystwie. Podjęła więc decyzję, ustawiając ją w odpowiedniej kolejności na umysłowym płótnie słodkiej zemsty, budującej jednocześnie prowizoryczne fundamenty dalszych losów Averych. Już bez niej.
Myślała o tym nawet i teraz, gdy dzielnie wytrzymywała jego roziskrzony, wręcz wygłodniały - z tęsknoty? z szoku? - wzrok, ślizgający się po jej twarzy, jakby próbował odczytać zaszyfrowaną na tej pięknej, lecz naznaczonej już wiekiem, masce wiadomość. Słowa mężczyzny, mocne, gniewne, porywające niegdyś rozpaliłyby w jej sercu mocne światło, lecz teraz jedynie wygięła nieco pogardliwie usta. Jego zwycięski, szaleńczy uśmieszek znów zalał ją falą obrzydzenia, tłumiącą nawet macierzyńską litość, rozbudzoną niedawną rozmową w garderobie. Pamiętała o wyznaniu miłości, o jego poświęceniach, lecz...było to niczym w porównaniu z krzywdą, jaką wyrządził. I Laidan i rodzinie. A tego nie mogła wybaczyć.
- Doprawdy? - spytała kpiąco, chłodno, podnosząc się z drewnianego stołka. Nie zrobiło to większego wrażenia, dalej była niska i filigranowa, ale musiała ruszyć się z miejsca i zwiększyć dystans. Nadgarstek, dotknięty niedawno jego dłońmi, palił ogniem boleśniejszym od zranienia zadanego przez Reagana. - Ty skrzywdziłeś mnie po tysiąckroć mocniej - wygłosiła z lodowatą pewnością, przystając dopiero przy oknie prowadzącym na zaśnieżony ogród. Czubkiem buta kopnęła jeden z walających się po podłodze klawiszy, posyłając go w kąt pokoju: jedyna oznaka skrajnych emocji, buzujących w jej ciele. - Więc zostaw mnie i moje sprawy w spokoju. Nie potrzebuję cię. Nie chcę cię - zaczęła nieco zbyt gwałtownie, znów mimowolnie powracając do tonu kapryśnej, temperamentnej kobiety, wylewającej jad w każdej głosce słodkiej wypowiedzi. Opamiętała się jednak po sekundzie, mocniej obejmując się ramionami i starając się zignorować odbicie twarzy Samaela w przesłoniętej szronem szybie. Odetchnęła głęboko i wbiła paznokcie w swoją skórę aż zbielały jej knykcie. - Podtrzymuję to, co powiedziałam ostatnio. Daję ci szansę być Averym, być synem, być potomkiem naszej tradycji, ale jeśli zawinisz choć jeden raz, w najbłahszej sprawie, nie będę mieć tej litości i zostaniesz wydziedziczony - zadeklamowała już spokojniej, prawie urzędniczym tonem, wyraźnie artykułując kolejne słowa. Obojętnie.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]17.06.16 16:04
Brzydziła się nim. To chyba bolało najbardziej, nie na równi ze świadomością, iż został stracony, ale... mocniej. To był ten rodzaj przeszywającego cierpienia, odzywającego się w porażonych nerwach ze zdwojoną siłą, zawsze, kiedy zdawało się, iż najgorsze minęło. Patrzył na lodowatą, obojętną maskę i spalał się tym nieoczywistym, nienamacalnym ognie, liżącym wnętrzności, pozostawiającym po sobie niedopalone zgliszcza. Nie mógł jej dotknąć.
Nie istniała, rzecz jasna, fizyczna przeszkoda. Była drobna, niższa od niego, zraniona i z łatwością mógłby, tak jak kiedyś w dobie ich erotycznych wyzwań - zacisnąć stalowe kleszcze na jej bladych nadgarstkach, zapieczętować je zsinieniami, układającymi się w kształt smukłych palców Samaeala. Nic łatwiejszego; stanowczy krok w przód, mocne ramiona obejmujące drżące, kobiece ciało, zdławione w cichym wzruszeniu przyciśnięcie jej do piersi, owianie szyi ciepłym oddechem i zaznaczenie na niej wilgotnej ścieżki. Łzami, a nie, mokrymi pocałunkami... Za nimi już tylko tęsknił, podobnie jak za całym arsenałem ostrych pieszczot. I świadomością bycia przez nią kochanym i pożądanym poza ziemskim rozumieniem.
Zamiast tego musiał zadowolić się chłodem. Pozornym zachowaniem równej odległości. Nieukrywaną niechęcią, wręcz zdegustowaniem, obrzydzeniem... Kiedyś Laidan reagowała na widok Avery'ego natychmiastowym spięciem całego ciała, teraz krzywiła się zupełnie jakby musnęła ją dłoń trędowatego, mogąc zarazić groźną chorobą. Dostosowanie się do nowych realiów było trudne, Samael nie chciał poznawać j e j zasad, nie chciał już pokornie poddawać się szykanom. Które nie przynosiły żadnych rezultatów; nie wzdragałby się przed żadnymi mękami, gdyby tylko zyskał pewność, iż dzięki cierpieniu i wystawianiu się na dobrowolną pokutę zdoła ją obłaskawić. Dowieść, że nadal jest dla niego najważniejsza i że dokona niemożliwego, aby tylko dała mu szansę. Avery'ego nic nie obchodziło to pozorne życie; kłaniała się jaskinia Platona, on również musiał obserwować owe idealne cienie, istnienie świata poza, tej rzeczywistości, w której dla głupiej pychy nie poświęcił lat zaufania.
I cóż z tego, że po wszystkim potrafił przyznać się do błędu, cóż z tego, że klął i przysięgał, cóż z tego, że darł szaty i sypał głowę popiołem, cóż z tego, że szedł na swoją Golgotę, skoro pozostawał dla Laidan jedynie nędznym parchem, marnym pyłem. W akcie największej (oraz najokrutniejszej) łaski, darowywała mu zaszczyt tytułowania się Averym... ale odkąd ona była przeszłością, również i nazwisko odleciało w niebyt, wraz z każdą sekundą gloryfikującej ich ród historii. Wyparowało wszystko, destylując z Samaela całą kawalkadę uczuć i wspomnień, wyjaławiając z niego ostatnie strzępy człowieka.
- Wiem - powtórzył głucho, tępo wpatrując się w jedne punkt, w jaśniejące na pobladłym, zaciętym obliczu matki granatowe oczy. Jego, o identycznej barwie, błyszczały niezdrowo osadzone głęboko w woskowej twarzy, zdradzając kompletną niestabilność psychiczną. Powinna uciekać? Chować się? Zaczerpnąć powietrza w płuca i krzyknąć, alarmując Reagana i pozwalając mu zabić syna gołymi rękami? Avery potrzebował takiej fizyczności, jakby połamane żebra miały ukryć nieustanny jękliwy szloch poharatanego serca; nic jednak nie nadchodziło w tej chwili, gdy nawet poniżający policzek byłby wybawieniem - wiem - powiedział po raz kolejny, zagryzając popękane wargi do krwi, gdy odwróciła się, aby na niego nie patrzeć. Cierpki smak posoki rozognił emocje i znowu nad nimi nie panował, wytrącony z równowagi i na zabój zakochany.
- To mnie zabija - rzekł cicho, chwiejąc się lekko, jakby to wyznanie kosztowało go utratę części życiowej energii. Żadnego oskarżania, żadnego wymuszania litości, zaledwie ujawnienie przykrej prawdy - bo nie wiedział, jak długo jeszcze zdoła znosić separację i całą emocjonalną kotłowaninę - chcę ciebie tak bardzo... - urwał, zbliżając się do niej i opierając się o okno, tak, by musiała na niego patrzeć, jednocześnie go nie dotykając - Nie wiem, ile wytrzymam, zanim po prostu cię wezmę. Tylko powiedz, kim wtedy będę? Prawdziwym mężczyzną? Potworem? Jak bardzo stanę się podobny do tego... - splunął na podłogę, zbyt roztrzęsiony, by znaleźć odpowiednie określenie, zbyt załamany swoją słabością, by przejmować się łamaniem etykiety.
- Nie potrzebuję litości. Zrób to, śmiało - dodał, wciąż gorejąc wściekłością, choć w oczach płonęły mu również łzy, jakich jednak nie wypuszczał i nie pozwalał, by stoczyły się po niestarannie ogolonych policzkach - bardziej już nie zaboli - rzekł. Z delikatnym uśmiechem, całego siebie oddając w ręce matki.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]17.06.16 20:21
Wysokie, sklepione ozdobną płaskorzeźbą okno przepuszczało chłodną aurę śnieżnego wiatru - nieudane zaklęcia ochronne? czyżby powinna znów pozbawić głowy jakiegoś nieuważnego skrzata? - ale nawet mroźne podmuchy nie były w stanie ukoić wściekłości. Ta rozlewała się po ciele Laidan ostrym strumieniem, palącą lawą, przeżerającą się przez tkanki, by wywołać jeszcze większe zniszczenie. Gniew nie uderzał jednak do głowy: umysł pozostawał lodowato spokojny, pełen mściwych wizji, teraz dziwnie chwiejących się na niekorzyść Samaela. Przed chwilą wygrywała tren żałobny specjalnie skomponowany dla swego okrutnego męża, lecz wystarczyło kilka chwil spędzonych w tym samym pomieszczeniu z pierworodnym synem, by to jego wykrzywiona bólem twarz zajmowała najważniejsze miejsce w ostrych wizjach. Pomoc, jaką jej udzielił - mimowolnie przesuwała palcami po jasnej bliźnie, mimowolnie nie mogąc nadziwić się uldze bez bólu, bez krwi i bez rozharatanych mięśni - powinna złagodzić jej niechęć, ale paradoksalnie tylko ją wzmocniła. Wszystko przez...żal. Żal tego, co mogli razem mieć, co mieli, ale co Sam postanowił zaprzepaścić w imię plugawej, ohydnej przyjemności, wyszarpywanej z ciała chętnego Fawleya. Spalała się z żalu za swoją miłością, za najsilniejszym uczuciem, które ulokowała wyłącznie w Samaelu, dla niego żyjąc, o nim śniąc i z nim planując przyszłość. Wzgardził nią, zhańbił, odepchnął - to on splunął jej w twarz, on wymierzył najbardziej siarczysty policzek, on zepchnął ją ze schodów, depcząc po drżącej dłoni, jaką dramatycznie chciała uchwycić chociaż rąbek jego szaty. Może i dalej wyglądała po królewsku, może i odnajdywała dawną siebie w świetle płonącej zemstą pochodni, lecz zadana przez syna rana ciągle jątrzyła się paskudną żółcią, zatruwając cały organizm.
Niszcząc także i jakiekolwiek ograniczenia, czy to natury wychowania czy tlącej się jeszcze matczynej miłości. Drgnęła nerwowo, gdy przystanął obok niej, nie pozwalając jej ruszyć się w żadną ze stron. Zerknęła na niego tylko przelotnie, od razu powracając do wpatrywania się w zaszronioną szybę, lecz wystarczyła sekunda kontaktu wzrokowego, by instynkt samozachowawczy wstrzyknął jej do krwiobiegu uncję niepokoju. W jasnogranatowych oczach Samaela płonęła bezsilność podszyta szarymi nitkami szaleństwa. Tak musieli patrzeć poganie, nie mający już nic do stracenia w czasie walk z narzucającymi im religię krzewicielami nowej wiary. Spojrzenie bruneta, samobójcze i jednocześnie sadystyczne w gniewnej rozpaczy, powinno od razu nakazać jej ucieczkę, ale nie ruszała się z miejsca, zaciskając pełne wargi w wąską linię. Powtarzając w duchu, że nie powie nic więcej, że to, co miała mu do przekazania już wybrzmiało, że niczym nie wyprowadzi jej z równowagi...I jak zawsze Samael zaskakiwał, przekraczając granicę. Rozżalony, wściekły, zrozpaczony: nie obchodziło ją to zupełnie. Wystarczyło kilka słów, by Laidan aż zadygotała a długo skrywane pod maską obojętności wzburzenie wylało się na jej bladą twarz wraz z niezdrowym rumieńcem.
- Jakże mi ciebie szkoda, musisz cierpieć nieziemskie, zabójcze katusze, tęskniąc za swoim pedalskim giermkiem - zaczęła jeszcze spokojnie, jeszcze obojętnie, jeszcze ze spokojnym wzrokiem utkwionym niemalże autystycznie w jednym punkcie mroźnej mozaiki wyrysowanej na wysokiej szybie, jednak następne słowa Samaela sprawiły, że odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Aż zafalowały złote włosy a dół sukni owinął się niewygodnie wokół jej łydek, uniemożliwiając nagłą ucieczkę. Zachwiała się gwałtownie, ale szybko złapała równowagę - ta sekunda chaosu uratowała bruneta przed kolejnym siarczystym policzkiem. Zamiast tego parsknęła niemalże histerycznym, szaleńczym śmiechem, odbijającym się wyraźnie od opustoszałych ścian, na których pozostały tylko słabe, ciemniejsze ślady wiszących do niedawna obrazów. Tych, które im podobały się najbardziej. - Och, weźmiesz mnie siłą? - spytała, na te dwa słowa powracając do dawnej siebie. Kokieteryjnej, zmysłowej, dwuznacznej, z błyszczącymi oczami i zgłoskami ociekającymi prowokacją...tylko po to, by boleśnie roztrzaskać to kolejnymi zdaniami. - Chyba nie dałbyś rady. Nie masz już w sobie nic z mężczyzny, nie zasługujesz na to miano. Jesteś nieudolny, stanąłbyś na wysokości zadania tylko mając przed sobą kolejnego parchatego chłoptasia, przed którym mógłbyś uklęknąć - już nie mówiła a syczała, wyrzucając z siebie całą nagromadzoną przez dwa miesiące pogardę. Nie do zatrzymania nawet matczyną miłością, spopielającą się właśnie w jej sercu. Cierpiała tak mocno, jak w chwili obnażenia, gdy prawda dotarła do jej oczu. Chciała, by też poczuł ten ból, palący żywcem wnętrzności. Nie zadała mu go wtedy, szlochając i miotając się w rozpaczy, musiała więc zrobić to teraz, widocznie trzęsąc się z oburzenia. Drżały odkryte ramiona, drżało całe ciało, a wysokie obcasy aż stukotały o drewnianą podłogę, wybijając złowieszcze crescendo.
- Wydziedziczenie byłoby dla ciebie zbyt wielką łaską - kontynuowała podle a czerwone wargi zadrżały, jakby ostatkiem sił powstrzymywała się od kpiącego śmiechu...lub raczej od rozdzierającego szlochu lub ostrego wrzasku. - Myślisz, że wystarczy possać tej żałosnej kreaturze, by odsunąć od siebie rodzinne obowiązki, by uciec od odpowiedzialności i szczęśliwie żyć w rynsztoku? - zakpiła ostro a wulgarnie słowa zadrżały w jej ustach podwójnie nienawistnie, karykaturalnie zakrzywiając rzeczywistość, w której oddałaby za stojącego przed nią mężczyznę swoje życie. A nawet więcej, by tylko był szczęśliwy. Zwariowała na jego punkcie, postradała zmysły, położyła wszystko na szali dla niego a on...odepchnął, wzgardził każdym detalem jej miłości. Pomimo czasu ciągle potrafiąc wywołać w niej skrajne uczucia, tym razem jednak nie namiętności a furii, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczył.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]18.06.16 16:18
Wpadające przez witrażowe - i zadziwiająco nieszczelne - okno barwne światło rozpraszało się na wzruszającej scence rodzajowej mocno ją przejaskrawiając. Każdy gest był przesadnie teatralny, słowo nazbyt ostre, spojrzenie za wymowne. Grali jednak sztukę dla sztuki a opinie recenzentów (nieobecnych?) stanowiły wyłącznie kolejny bodziec do podążania w zaparte i dalsze recytowanie emocjonalnie drżących dialogów. Avery niemalże widział swoje własne usta, poruszające się miarowo i szepczące kwestię, o której nie pamiętał i mocne ręce pozbawione czucia, wykonujące zadziwiająco pewne i skoordynowane ruchy. Wyuczone. Jakby panował nad sytuacją, jakby trzymał Laidan w garści, jakby do niego należał ten spektakl, a ona nieświadomie podążała w zastawione przez Samaela sidła. Dziwne, w jaki sposób zwykłe załamanie barwnych plam i nieco złowieszcze igranie świateł mogło zmienić percepcję, kształtując ją podług męskich potrzeb i pragnień, w których jeszcze miał szansę zwyciężyć. Nabrał dystansu - wprawdzie topornie - analizując wszystko, co nierozważnie i w olbrzymim gniewie z siebie wyrzucił... W jednej chwili doznając olśnienia, iż emocje nie wpłynęły w ogóle na jego treść. Oczyszczając umysł ze skrajności, Avery rozumował niezwykle jasno, niemalże przejrzyście, odczytując z lustrzanej tafli weneckiego szkła obrazy niedostępne dla Laidan. Ona (jak zwykle) widziała tylko siebie, prezentując egocentryzm w każdym calu swej drobnej sylwetki, mimo wszystko górującej nad Samaelem i popychającym go na kolana. Niedosłownie, obiecał sobie, że już więcej nie uklęknie... Chyba że przyjdzie oddać mu głowę; tylko wówczas będzie mógł ponownie się przed nią pochylić, jednocześnie odbierając swoje ostatnie życzenie. I ostatnie słowa, jakimi byłoby nienawistne wyznanie miłości. Nie klątwa, nie dziękczynienie, nie groźba o pomście, nie błaganie o uronienie nad nimi choć jednej łzy. Jadowita i paląca przełyk prawda spływająca żółcią, smakująca niedorzecznie słodkim winem oraz cierpką krwią, cuchnąca odorem stygnącego ciała. Mogła już kopać dla tego trupa grób, bo Avery był bliski uduszenia się świadomością, iż dla nich świat przeszedł apokalipsę i każdy z jej czterech jeźdźców zatopił stal w rozkładającym się zewłoku zetlałego uczucia. Jaki miał wybór? Odstąpienie, zepchnięcie w niewiadome odmęty umysłu całego swego dotychczasowego jestestwa, tępa egzystencja, bierne istnienie, mechaniczne oddychanie i ból spopielający wszystkie nerwy wraz z każdym jej obojętnym spojrzeniem? Bardziej pociągająca wydawała się Samaelowi otchłań szaleństwa, nęcąca spokojem, narkotycznym stanem euforii, delikatnie otumaniającym zapachem i... mocnymi rzemieniami, krępującymi go w miejscu, niepozwalającymi na najmniejsze spięcie mięśni, czy podrygi wolnej woli w krótkich okresach detoksu od targającej nim niepoczytalności. Jednak był wariatem; inaczej nie potrafiłby zdobyć się choćby na bezgłośny sprzeciw a przecież masochistycznie stawiał jej czoła. Strumienie inwektyw miały okazać się złotym środkiem, jaki wybudziłby mężczyznę z tego transu - wskazałby inną drogą - inny sposób niż samobójstwo lub autodestrukcja w rozszarpującej go na strzępy miłości.
Wraz z rumieńcem barwiącym jej blade policzki niezdrową purpurą, Avery poczuł jednak impuls do kontynuacji. A jednak c o ś jeszcze mogło poruszyć kamienną rzeźbę, coś było w stanie wstrząsnąć jej posadami, coś miało wystarczająco dużo siły, by skruszyć lodową obojętność i choć na moment zyskać Laidan z powrotem. Ludzką i gniewną, najprościej człowieczą i odkrytą jak nigdy. Plątała się sama, plątała się nim, oni się plątali, plątając wątki i coraz grubsze nici poszarzałych emocji, które rozświetlały się właśnie z nową siłą, rażąc intensywnością rozgrzanego uczucia. Bratnich furii i gniewu, dławiącego oburzenia... Drwiącego śmiechu, odbijającego się głośnym echem i przeszywającego Samaela aż do kości. Zadrżał, jakby objął go podmuch mroźnego powietrza, a beznamiętny wzrok z wyłącznie szaleńczym błyskiem zmienił się w spojrzenie ciskające gromy.
- Jesteś tego pewna? - spytał czysto, dźwięcznie i donośnie, nadający wyzwaniu niespodziewanie uroczysty ton. Zgoła nie pasujący do mało szlachetnych czynów, kiedy brutalnie przyciskał jej twarz do chłodnej szyby, szorując policzkiem po gładkiej fakturze szkła. Drobne dłonie miażdżone w stanowczym uścisku aż trzeszczały; mógł wyłamać je ze stawów, niwelując nieco psychiczny dyskomfort, a przynajmniej zyskując dla niego równowagę fizycznym cierpieniem. Naparł na Laidan całym swoim ciałem, nie pozostawiając jej ani szansy na oswobodzenie się, ani nawet na wyduszenie z siebie choćby jednej zgłoski. Marmurowy parapet musiał boleśnie wbijać się w kobiece biodra, ale dyszącego ze złości Avery'ego j u ż to nie obchodziło. Jego szaleńcze pożądanie dotykało Lai i nie mogła mieć żadnych wątpliwości, kiedy zdzierał z niej bieliznę i dotykał w ten uwłaczający sposób. Jakby była kolejnym mężczyzną.
Oderwał się od niej, oddychając ciężko i mierząc zdziczałym wzrokiem - na poły triumfującym, na poły przerażonym, wciąż ściskając w dłoni skrawek koronkowej bielizny.
-Tylko dlatego, że wciąż wierzę - rzekł. Rzeczowo. Oschle. Zwięźle, bo przecież możność ograniczała się wyłącznie do emocjonalnego rozchwiania Samaela - a śmierć za życia to żadna łaska - dodał, wytrzymując pałające nienawiścią spojrzenie bez jednego drgnienia. Jeśli miała mu do pokazania coś jeszcze, Avery mógł już składać broń. Śmiertelnie zraniona kobieta musiała albo całkowicie go unicestwić, albo wybaczyć.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]18.06.16 17:21
Jeszcze nigdy nie doświadczała takiej furii - a przynajmniej nigdy nie pałała nią w kierunku Samaela, zazwyczaj przerażając swoich podwładnych lub współpracowników. To na nich skupiał się gniew lady Avery, nie znającej ani litości ani kompromisu. Szaleńczo parła do przodu, chociażby i stąpając wysokimi obcasami po trupach, pękających pod naciskiem wąskiej szpilki. Jeśli coś sobie wymyśliła, jeśli coś stanowiło jej cel, jeśli chciała się na kimś zemścić, to nie istniała żadna przeszkoda, mogąca pokrzyżować potworne plany. Jeszcze chwilę temu pragnęła wydrapać Reaganowi oczy własnymi paznokciami, lecz uczucia do Samaela były znacznie silniejsze, nawet pomimo pogardy, jaką do niego żywiła. Brunet wtargnął do jej samotni, przekroczył granicę intymności - cóż z tego, że zrobił to po to, by uśmierzyć ból i profesjonalnie opatrzyć rozjątrzoną ranę - i mówił te same frazesy, którymi karmił zapewne swojego naiwnego poddanego. Laidan miała serdecznie dość obecności Samaela. Każda sekunda spędzona na śledzeniu niedorzecznie przystojnych rysów twarzy lub wsłuchiwaniu się w niski, drżący głos - na brzmienie którego jeszcze niedawno gotowa była od razu uklęknąć, niosąc ukochanemu zmysłowe, poddańcze spełnienie - sprawiała jej fizyczne katusze, po stokroć gorsze od brutalnej rany zadanej przez Reagana. Mogła w spokoju snuć plany zemsty, mogła nawet próbować rozbudzić w sobie matczyną litość (co przecież robiła, dając mu szansę na odpokutowanie win i pozostanie Averym, jej synem i dziedzicem), ale wyłącznie w samotności - w chwili, w której konfrontowali się bezpośrednio a ich ciała dzieliła odległość łatwa do pokonania jednym krokiem, Laidan traciła zmysły. Jak oszalała siłowała się z własnymi odruchami, z chęcią wygarnięcia mu plugastw po raz kolejny, z marzeniem o tym, by wbić mu ostrze noża prosto w serce i obserwować, jak gorąca posoka zalewa idealną klatkę piersiową. Chciała, by cierpiał, chciała, by ją zostawił; chciała znać szczegóły jego zbrodni, chciała o niej zapomnieć; chciała, by błagalnie całował jej stopy, chciała by pokazał swoją męskość, biorąc ją tak, jak kiedyś. Same przeciwieństwa, bolesne oksymorony, toczące jej ciało śmiertelną gorączką i...toczące niemal pianę z jej drżących ust. Nie zagryzionych, krew barwiła tylko kąciki warg Samaela, w które wpatrywała się uważnie z wyraźnym obrzydzeniem, oddychając coraz ciężej. Na krawędzi wytrzymałości....z której brunet spychał ją nagle, gwałtownie przekraczając dokładnie wyznaczoną granicę. Nie zdążyła zareagować w żaden sposób a już szorstkie, mocne ręce zaciskały się na jej nadgarstkach a drobne ciało uderzało boleśnie w parapet, odbierając dech na długie sekundy. Rozchyliła usta, spazmatycznie próbując zaczerpnąć powietrza, lecz było to tylko naiwnym marzeniem. Lodowata szyba ocierała się o jej policzek, ale to bodziec płynący z tyłu, z jego gorącego, twardego ciała bolał bardziej, przywołując z mroków zohydzonej niepamięci ostre obrazy. Umięśnionych ramion, popychających ją na dębowe biurko; szorstkiej dłoni, zaciskającej się władczo na jej karku, by sekundę potem zebrać złote włosy w ciasny supeł i mocno pociągnąć; spierzchniętych ust, znaczących szyję sinymi śladami własności. Drgnęła, wręcz szarpnęła się nerwowo, a spomiędzy jej warg wydarł się głuchy jęk: kiedyś z pewnością oznaczający nagłe podniecenie, teraz...żal? Rozpacz? Obrzydzenie? Sama nie wiedziała, co przejmuje kontrolę nad jej zszokowanym umysłem, nie nadążającym za tym, co się stało. Spodziewała się przecież werbalnej reakcji, przepraszającego szlochu lub żałosnego skulenia i opuszczenia gabinetu. Tak się jednak nie stało i Samael anektował ją bezpardonowo, ostro, wręcz boleśnie, wybijając Laidan z nienawistnego rytmu. Przynajmniej na tych kilka sekund, kiedy prześlizgiwał się chłodną dłonią pomiędzy jej udami, zrywając materiał bielizny. Znów jęknęła, tym razem z jasnym poczuciem splugawienia: wizje przeszłości nagle zamieniły się w te prawdziwe, w których jego palce pieściły skórę mężczyzny. Gdyby nie puścił ją w tym momencie, cofając się o krok, pewnie prędzej roztłukłaby własną głowę o szybę niż pozwoliła na kolejną sekundę dotyku. Bestialskiego. Plugawego. Okropnego. Sprawiającego jej najgorsze cierpienie, zarówno fizyczne jak i psychiczne.
Już nie słuchała, co mówi: usta Samaela poruszały się, ale krew szumiąca w żyłach Laidan nie pozwalała jej na wyłapanie chociażby jednej zgłoski. Furia wzbogaciła się o poczucie zhańbienia, na tyle silne, że jej usta drgały już nie w grymasie upodlenia a w zapowiedzi histerycznego szlochu. - Ty...ty... - zaczęła, szukając najgorszego, najbardziej wulgarnego określenia, ale nie potrafiła. Samael zasługiwał na inwektywę jeszcze niewynalezioną, najbardziej bolesną, niemożliwą do wypowiedzenia. Gardziła nim, lecz bardziej go nienawidziła, kiedy stał przed nią zdrowy, cały, pewny siebie, ściskając w dłoni bieliznę, ciepłą i wilgotną jeszcze od jej własnego ciała, trzęsącego się na granicy wytrzymałości. Avery przekroczył granicę i musiał za to zapłacić; Lai właściwie nie myślała, działając instynktownie, ostro, gdy sięgała po ukrytą za pasem sukni różdżkę, mierząc nią w mężczyznę.
- Commotio - wysyczała, marząc, by zaklęcie przewróciło go na ziemię, by mogła patrzeć jak Samaelem targają drgawki, jak staje się bezbronny, wstrząsany kolejnymi impulsami, dającymi choć złudne pojęcie o kopii cierpienia, jakie musiała znosić sama Laidan.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]18.06.16 17:21
The member 'Laidan Avery' has done the following action : rzut kością


'k100' : 79
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]18.06.16 20:36
Był zdolny do wszystkiego. Zwłaszcza, w drżącym stanie dychotomicznego rozchwiania, wciąż markując nieprzekraczalność granicy i sprawdzając, czy aby na pewno sobie z nią nie poradzi. Kaprysy Natury mogły być nieprzewidywalne; przyroda tworzyła i niszczyła, czerpiąc swoją sprawczą moc z ognistej destrukcji, zamykając potężny i nieprzerwany krąg narodzinami i śmiercią. Kataklizmów i klęsk nie potrafił ujarzmić człowiek, nie dało rady ich okiełznać, zdławić, zmusić żywioł do bezwzględnej kapitulacji i cofnięcia się przed ludzką siłą. Z Laidan... z nią było podobnie, prawie identycznie, lecz Avery spędził u jej boku zbyt wiele czasu, by nie poznać jej sekretów, jej słabości. Te miały wkrótce obrócić się przeciwko nieświadomej jeszcze popełnionego błędu kobiecie - lub paradoksalnie, przywrócić jej zdrowy rozsądek i trzeźwość myślenia. Samael zmieniał powzięte decyzje w każdym kolejnym ułamku sekundy, mając na względzie matkę i tylko jej dobro. Brzmiało to pusto i wyrachowanie, ale wraz z przyciśnięciem bioder do jej drobnego ciała napływało zrozumienie, że tego właśnie najbardziej chciała. Mogła się wypierać, wyrywać; czuł przecież parujące obrzydzenie, nagłą petryfikację wszystkich członków, jakby wolała zmienić się w lodową statuę i przestać odbierać płynące z Avery'ego bodźce. Chciał stopić te okruchy, wydobyć ją na świat z powrotem - jego Laidan, swoją kochankę, którą kochał boleśnie, przechodząc dla niej próby najokrutniejsze. Była przecież bezwzględna, zupełnie nieczuła - czyżby zdrada rzeczywiście zdmuchnęła tlący się w niej promień ciepła - a on nadal zmagał się z każdym humorem, cierpliwie znosząc kaprysy i fanaberie, wszystkie oszczerstwa, jakimi zapragnęła go obrzucać. Za splunięcie w twarz i siarczysty policzek, barwiący twarz Samaela ostrym szkarłatem, jeszcze niedawno jej dziękował, błogosławiąc zerwanie żelaznej kurtyny i żarliwie modląc się do nieistniejących bogów, żeby odwdzięczyć się za przełamanie żałosnego, ciągnącego się tygodniami milczenia. Wraz z szaleństwem pogłębiało się jednakowoż również rozumienie. Kajał się przed nią, obejmował stopy, rzucał na kolana i żałośnie żebrał o ochłapy jej uwagi. Błagał, błagał ze względu na nią - na siebie również, nikogo nie oszukiwał, lecz naturalnie, osoba Laidan stała na wzniesionym wysoko złotym cokole, skąd nie mogła ani spaść, ani zostać strącona. Przez nikogo na świecie, a podniesienie na nią ręki przez syna, mogłoby zakończyć się jedynie jasnym piorunem przeszywającym niebo i spopielającym go na popiół. Tak dokonywali żywota zdrajcy... oraz dzieci, nie okazujące szacunku rodzicom. Avery zhańbił obie świętości, jednakowoż wciąż chadzał po tej ziemi, ponieważ nie mógł zaznać spokoju, dopóki nie naprawi swej przewiny.
Wiedział jak. Ale wciąż się wzdragał, wciąż walczyło w nim obrzydzenie i paskudne porównanie, spinające każdy mięsień w jego ciele, przyprawiające o mdłości i sprawiające, iż miał ochotę rozpłakać się z bezsilności. Laidan w biologicznym aspekcie pozostawała przecież stuprocentową kobietą, rozbuchaną, rozerotyzowaną, namiętną. Niezaspokojenie i niepohamowana żądza zawsze ją niewoliły, zawsze kołysały i... sprawiały, iż Avery mógł nią władać wedle swoich zasad. Niewieści kompleks wraz z matczyną słabością zdecydowały o jej być albo nie być; Samael zamierzał poświęcić siebie - już żałował, że ją puścił, już żałował, że nie przyparł jej mocniej, że nie szarpnął za włosy, że nie przesunął jej twarzą po szorstkim materiale spodni, ukrywającym nabrzmiałą i twardą erekcję. Miał taką władzę, lecz po prostu bał się sięgnąć po nią w równie agresywnym i brutalnym geście. Nie chciał być jak Reagan; nie chciał używać siły ani przemocy; Laidan zagarniał dla siebie za jej zgodą, za jej przyzwoleniem, za jej spalającym się wołaniem o rozkosz... Nigdy inaczej. Wraz z niewypowiedzianą obelgą coś jednak w nim pękło; dotychczas albo pozostawał rozkołysany i pełen furii, albo wręcz przerażająco bierny. Teraz nastąpiła zmiana, działał po prostu metodycznie. Instynktownie, wyszarpując zza pazuchy różdżkę i rzucając zaklęcie tarczy. Nie winił matki, że chciała go skrzywdzić, przez moment - ułamek sekundy - zastanawiając się nawet, dlaczego jej na to nie pozwolił. Nie pozwolił się jednak zranić, nie dał jej tej satysfakcji, nie pokazał swej słabości, nie sprezentował jej widoku drgającego w konwulsjach ciała, ale w jednej chwili przypadł do niej i bezpardonowo pchnął Lai na podłogę, przygniatając własnym ciałem. Twardym i ciężkim, nie mogła od niego uciec, ale dał jej możliwość wpatrywania się w swoją twarz, kiedy zdzierał z niej suknię. Pośpiesznie, wściekle, jak setki razy dotąd, ale... tym razem przecież coś się zmieniło. Nawet on to czuł, gdy z głuchym jękiem wchodził w nią, natychmiastowo odganiając wątpliwości. Nie musiał się już z nią siłować, zaprzestała walki, biernie przyjmując jego pchnięcia. Przygwożdżona do zimnej podłogi, znieważona, upokorzona - nie wytrzymał długo, nim wyczerpany stoczył się z jej ciała i zmusił do powstania, do spojrzenia sobie w oczy. Znowu błyszczące łzami.
- Lepiej ci? - rzucił, jeszcze wściekle, wciąż wyzywająco, bo choć najbardziej marzył o najprostszym przytuleniu Laidan, jednocześnie pragnął znaleźć się jak najdalej stąd. Od niej i od swego uczynku, który mimowolnie przejmował go dreszczami pogardy do własnej osoby.


Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rzucić kością przed rzuceniem zaklęcia, w takiej sytuacji powinnaś jednak była edytować swoją poprzednią wiadomość i w jej miejsce wkleić wiadomość fabularną. Nie pozwalamy na spam w wątkach fabularnych i mam nadzieję, że to jest ostatni raz, kiedy go widzimy. Punkt doświadczenia za spam oczywiście został odjęty, ale powinnaś była sama poprosić o usunięcie wiadomości.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]18.06.16 20:36
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością


'k100' : 80
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet Laidan [odnośnik]19.06.16 14:50
Zamierzała przelać swoją nienawiść w mocne zaklęcie, targające Samaelem setką elektrycznych impulsów. Proste commotio miało być jednak zaledwie wstępem, słodką grą wstępną do dalszych tortur. Chciała go przewrócić, stanąć nad nim i obserwować jak cierpienie wykrzywia te pełne usta a mocne skurcze wyłamują tkankę mięśniową. Potem podarowałaby mu sekundę łaski, lecz wyłącznie po to, by obrzucić go kolejną salwą bólu. Z całego serca żałowała, że nigdy nie zgłębiła sekretów czarnej magii: była pewna, że to ten jej rodzaj, ostry, plugawy i przerażający, zagwarantowałby jej ukojenie. Mogłaby zrobić mu prawdziwą krzywdę, rozpruć wnętrzności, zalać żyły czystym ogniem, wyłupać te piękne oczy, niegodne przechowywania obrazu jej nagości. Chciała go zmiażdżyć, zniewolić bólem, lecz nie zabić: to byłoby faktycznie zbyt wielką łaską. Musiał cierpieć i odpokutować za to, co zrobił, kim się stał; zapłacić za sprzeniewierzenie się zasadom, naukom i miłości. Laidan czuła tak potężną furię, że najchętniej sięgnęłaby po najgorszą, niewybaczalną klątwę, jaką zamierzała potraktować swoje dziecko. Nie zostało już nic z matczynej litości; nie, kiedy Samael postępował tak butnie, naiwnie wierząc w to, że zdoła wszystko naprawić.
Ręka Lai nie zadrżała a intensywny błysk zaklęcia natychmiastowo poszybował w kierunku bruneta...który zdołał się jednak osłonić. W innych okolicznościach zapewne poczułaby coś w rodzaju zaskoczonej dumy z umiejętności Samaela - miał zaledwie ułamek sekundy na reakcję, a zaklęcie tarczy nie należało do najłatwiejszych do rzucenia, zwłaszcza w skrajnych emocjach - ale w tej konkretnej chwili wściekłość zawrzała jeszcze mocniej. Nienawidziła go, teraz gotowa wbić mu różdżkę do gardła bez wykorzystywania magii, ale zdążyła wykonać tylko jeden chwiejny krok w przód. Natychmiast zderzyła się jego klatką piersiową i sekundę później znalazła się na podłodze, boleśnie tłukąc sobie plecy. W szaleńczej furii nie orientowała się, czy przewróciła się sama, czy też została popchnięta: prawda dotarła do niej dopiero po nieznośnie długich, kilku sekundach, kiedy mierzyła go wściekłym wzrokiem i widziała w jego oczach prawie takie samo wzburzenie. Pełne agresji, wzburzenia i paradoksalnie niesamowitej siły, stopującej chore odruchy Laidan, nakazujące jej splunięcie mu prosto w twarz. Nagła nienawiść wypaliła się do cna, zastąpiona nagle przez przerażenie.
Naprawdę się go bała; bała się jego gniewnego spojrzenia, bała się niedelikatnych dłoni, brutalnie zadzierających jej suknię, bała się ciężaru ciała, przyciskającego ją do drewnianej podłogi tak, że nie mogła zaczerpnąć powietrza, spinając wszystkie mięśnie jeszcze bardziej. Nie wierzyła w to, co się dzieje i dopiero nagły ból, przeszywający podbrzusze, przywrócił ją do brutalnej rzeczywistości. Ból był ostry, palący, ale Laidan nawet nie pisnęła, spetryfikowana strachem. Niemożność złapania oddechu, drżenie przygniatanych ciężarem Samaela kości i potworne cierpienie, pulsujące poczuciem bezsilności i zawładnięcia - wszystko to wlewało się nadmiarem bodźców. Mogła tylko zagryźć spierzchnięte usta i odwrócić głowę, by nie patrzeć w oczy mężczyzny, którego tak bardzo kochała a który rozporządzał nią teraz jak swoją własnością.
Normalną reakcją byłaby walka, wyrwanie się, splunięcie mu w twarz; głośny krzyk lub narastająca furia, dużo groźniejsza od tej, jaka nakazała jej sięgnięcie po różdżkę. Stawała się przecież ofiarą; męskie, silne ciało wdzierało się w nią powodując cierpienie nie do wytrzymania - nigdy nie była tak nieprzygotowana, spięta i sucha - ale Laidan wcale nie czuła się gorzej. Wahadło zatrzymało się w połowie ruchu i kiedy czuła, jak Samael wbija się w nią głębiej, z głuchym jękiem ulgi wypełniając ją ciepłym nasieniem, coś w jej umyśle pękło. Nie czuła już obrzydzenia ani pogardy, nienawiść się ulotniła a wraz z nią poczucie siły. Brutalny akt złamał Lai, rzucił ją na kolana i pokiereszował, czyszcząc absolutnie szczegóły planu zemsty. Mogła tylko biernie przyjmować jego szarpnięcie, gdy podnosił ją do pozycji pionowej. Suknia ciągle zadarta była ponad biodra, po bladych udach ściekała krew zmieszana z jego spermą, ale w ogóle nie zwracała na to uwagi, właściwie kompletnie nie orientując się w nowej sytuacji. W nowym ustawieniu ról. W nowym układzie sił, gdzie on potrząsał nią gniewnie, rzucając sarkastyczną retoryką a ona mogła tylko wpatrywać się tępo gdzieś ponad jego ramieniem, oddychając ciężko. W jasnogranatowych oczach nie szkliły się łzy, ale twarz Laidan nie wyrażała obojętności: raczej ból, strach i...szacunek. Niezrozumiały, chory, toksyczny...a dla niej zbawienny. Samael od nowa stał się w jej oczach mężczyzną, z całą brutalnością, bezkompromisowością i władczością tego gatunku. Nie przepraszał, nie kajał się; odebrał to, co było mu należne. Przez krótką chwilę, gdy wpatrywała się w jego twarz spomiędzy rozczochranych loków, opadających na jej czoło, znów widziała w nim nie znoszącego sprzeciwu Marcolfa i to porównanie zakłuło mocno prosto w serce, pozwalając jej dopiero teraz zaczerpnąć spazmatycznego oddechu. Nie musiała i nie chciała nic mówić, nie wiedząc nawet jak zebrać rozkołysane, chaotyczne myśli. Pełne obrzydzenia - czy dotykał ją tak jak jego? czy o nim myślał, gdy przygniatał jej ciało do podłogi? - ale w przeważającej ilości respektu i niepokoju. Stał przed nią prawdziwy mężczyzna, nie bojący się wyegzekwować swoich praw brutalnością. Na tyle silną, że zmiotła z powierzchni laidanowskiego postrzegania całą furię, obelgi i niechęć. Uciekła jednak od niego wzrokiem, wpatrując się gdzieś w podłogę i obejmując się nerwowo dłońmi. Jednocześnie bała się Samaela i...czuła się uspokojona, w końcu rozpoznając w nim mężczyznę, którego kiedyś pokochała. I któremu należał się milczący szacunek.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Laidan Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Gabinet Laidan
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach