Wydarzenia


Ekipa forum
Kasztanowy park
AutorWiadomość
Kasztanowy park [odnośnik]20.06.16 20:41
First topic message reminder :

Kasztanowy park

O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.


grupy:
opisy bałwanków:
opis zadań:
wynik losowania ozdób:
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kasztanowy park - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 2:36
| po świętach w Zakonie

Zamrugałam zaskoczona, słysząc tę niesamowitą prośbę z ust Samuela Skamandera, która momentalnie zmieniła moje plany na sylwestrowy wieczór, który miałam spędzić samotnie w mieszkaniu przy butelce taniego alkoholu i sporej stercie wielosmakowych babeczek. Nie wiedziałam, co bardziej wprawiało mnie w te, jak najbardziej zdrowie, podniecenie. Czy to była wizja wypiekania SPONTANICZNEGO ŚLUBNEGO TORTU NIESPODZIANKI, czy to HISTORIA ZRĘCZYNOWA WSPOMNIANEJ PRZEZ SAMA PARKI!
Pewnym było w tym przypadku jedynie to, że odwróciłam się od aurora, niemal zapominając się z nim pożegnać… Znaczy wiadomo. Mieliśmy za chwilę się spotkać, ja zaś miałam bardzo mało czasu, by dokonać cudu w szalonej kuchni Słodkiej Próżności. Zabrałam się czym prędzej do pracy, by po chwili wpaść do parku, gdzie te wszystkie niesamowite rzeczy już miały i miały jeszcze mieć miejsce, z tajemniczym białym pudełkiem. Bardziej wysokie niż szerokie i raczej o kwadratowym spodzie zasłaniało mi widoczność, więc zaraz wzięłam je na różdżkę, by sobie bezpiecznie lewitowało u mego boku.
W swej koncepcji pozwoliłam sobie na nieco szaleństwa, zakładając, iż strasznie brakować musiało im śniegu, bowiem… No tak. W tajemniczym pudełku znajdował się tort obsypany cukrzanym śniegiem. Właściwie cały był biały. Tak biały, jak biały był park. W tej chwili. I te ozdoby... Aż żałowałam, że nie jestem dziś samą Panną Młodą, ale nie będę o tym myśleć, bo najszczersze będę im składać życzenia. Niech żyje im się lekko i w miłości!
O, Sam! Jestem, jestem! Gdzie mogę go odstawić? – zapytałam wyszczerzona od ucha do ucha, podchodząc do stojących sobie panów. Nie wiem, czy kojarzyłam Pana Młodego i Leo…? Ale Sama-zbawcę znałam z Zakonu i pewnie też z Munga, czy nie obrywa za często? Przestraszyć panów raczej nie powinnam. Wyglądać wyglądałam nienagannie. Zdobyłam się nawet na związanie włosów! I już nie kulałam…


» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kasztanowy park - Page 10 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 10:06
| Dobra, już za tłumnie się robi, to napiszę krótko a treściwie

Na początku powstał chaos. U boku rudzielca, z pękającą dumą obserwowałem, jak zjawiła się gromadka ludzi i zaczęła oceniać bałwanki. Oczywiście nasz był najpiękniejszy, nie było innej opcji. To powinno być arcydzieło, jakoś tak mama by to nazwała. Mimo straconej głowy uśmiechałem się wierząc, że wygramy ten konkurs, gdy nagle przyszło tornado. Niczym bierny obserwator, widziałem jak wszystko zostaje zniszczone przez nieuwagę jury. Potem spojrzałem przerażony na bałwanka, który przestał jego przypominać. Po jakiejś chwili wpatrywania się w rozłączone kule usłyszałem mamę, do której zaraz się uśmiechnąłem mimo klęski.
- Wasz też nie był najgorszy.- powiedziałem z uśmiechem, jak i zacząłem nieco pocierać rączkami, bo rękawiczki gdzieś się zapodziały, lecz nie wiem gdzie. Ale co tam, przeżyję! Jestem smokiem, to mi ręce nie powinny odpaść. Ogrzeję je własnym ogniem! Zaraz usłyszałem zwątpienie mamy, które miało zwiastować koniec zabawy, na co wręcz nie mogłem się godzić.
- Nie możemy, m u s i m y mamo. Teddy bierze ślub. Chciałem od Garry'ego pożyczyć drobne, lecz on chyba nie ma. Gdybyśmy mieli kwiaty, te które masz w ogrodzie, to byśmy im rzucili. Myślisz, że będę mógł im nieść obrączki? W ogóle oni mają obrączki? Może zaniosę im guziczki, które zamienią sobie na obrączki? Tak też wyglądał twój ślub z tatą, zimą, wśród ludzi, z bałwankami u boku? Może ja im ulepię smoka jako prezent od nasz, co o tym sądzisz mamo? Ale tak szybko, bo zaraz pewnie się zacznie, to nie możemy się spóźnić!- zacząłem mówić jak najęty. O kurzajki, jaki byłem podekscytowany! Ślub w nowy rok! Tak bardzo byłem ciekaw, jak to będzie wyglądało, tak bardzo chciałem coś dodać od siebie, by było jeszcze lepiej, tak bardzo chciałem im ulepić coś, skoro bałwanki i tak nikomu nie wyszły ostatecznie. Tak bardzo chciałem wiele zrobić, a ograniczał mnie tylko szybko biegnący czas. Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w mamę, po czym myśląc o ostatniej myśli, o tym smoku, kucnąłem i gołymi łapkami zacząłem lepić głowę smoka. Nie było czasu, należało się szybko sprężyć, by dążyć. Muszę zdążyć zrobić smoka zanim zacznie się ceremonia, bo wtedy chcę im nieść obrączki, rzucać w nich kwiatami albo śnieżkami ostatecznie i w ogóle bardzo wiele rzeczy. Czułem w sobie taką energię, której nie mogłem nigdzie wręcz utrzymać.



being human is complicated, time to be a dragon


Charles Lovegood
Charles Lovegood
Zawód : buntownik z powołania
Wiek : 5
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Chcę jeść!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1833-charles-seth-naifeh#23978 https://www.morsmordre.net/t2031-smocza-skrzynka#30186 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 12:49
By podtrzymać dłużej świąteczną atmosferę, zakotwiczony przy barze Alfard Bagshot czynił wszystko, co w jego mocy, by jego nos nie był gorszy od Rudolfa Czerwononosego. Okres sylwestrowy równał się z paroma dniami wolnymi od obowiązków ministerialnych, do których wcale nie było mu tęskno i chociaż nieco grubawy urzędnik nie marzył o niczym innym, jak o spędzeniu wieczoru w zaciszu domowym, nie miał serca odmawiać młodej asystentce imieniem Daisy, która przekonywała go usilnie, że wydarzenie w Dolinie Godryka nie może go ominąć. Jeszcze nie wiedział czy miała rację, ale jego usta same wyginały się w czymś na kształt uśmiechu, gdy znad szklanki Ognistej spoglądał na jej szalone pląsy na parkiecie.
Aż wtem dotarła do niego informacja, że dwójka szaleńców na gwałtu rety szuka kogoś, kto mógłby im udzielić ślubu - i nie byłoby w tej wieści niczego zbyt nęcącego dla pana Bagshot, który nigdy nie pretendował do miana rozkosznego kupidyna czy też pracownika miesiąca, gdyby nie fakt, że panem młodym okazał się być właściciel Dziurawego Kotła, który obiecywał kwartalny abonament w tym kultowym lokalu. Właśnie ta nowina sprawiła, że urzędnik musiał zrewidować swoje stanowisko co do przeznaczenia. Może sylwester w Dolinie Godryka faktycznie był mu pisany?
- Daisy, chodź, dziewczyno, mamy ślub do odprawienia! - zakrzyknął więc niemalże bojowo, dźwigając się z barowego stołka, by odprawić z kwitkiem młodzieńca wywijającego na parkiecie z jego asystentką, którą już po chwili prowadził w stronę wskazanego miejsca, gdzie miała odbyć się ceremonia. - Na gacie Merlina, jaka zawieja - mruknął wcale nie tak cicho pod zaczerwienionym nosem, tłumacząc tym samym swój odrobinę niestabilny krok, nim jednak dotarli do kasztanowego parku, Alfard sprawiał już całkiem dobre pierwsze wrażenie. Przynajmniej na ludziach, którym zależało na zorganizowaniu ślubu w rekordowo niskim czasie!
- Witam szanownych zebranych, nazywam się Alfard Bagshot i jestem urzędnikiem z ramienia Ministerstwa. Komu w głowie dzwonią dzwony weselne? - zaanonsował swoje przybycie, rozglądając się naokoło w próbie wyłonienia pary młodej. - Pan Carter, tak? - dla człowieka o zainteresowań podobnych do urzędnika, nie sposób było nie rozpoznać znanego z Kotła mężczyzny. - I hmm… panienka wygląda, jakby gotowa była na nową drogę życia - zakończył wypowiedź zadowolony, jakby trafił w bingo, zwracając się do Florence. I nawet przez głowę mu nie przeszło, że intuicja może go zwodzić. Niemniej jednak, podniosła atmosfera i dobry humor już mu się udzieliły!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kasztanowy park - Page 10 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 12:51
Sama nie wiedzialm, o co chodzilo z tymi włosami.  Makijaż Teddy spłynął wraz że łzami, a mi jak na zlosc włosy sie trzymały w idealnej kompozycji. Wychylam sie i mówię do dziewcząt spokojną, jakbym oznajmiala, że znów pada, co przecież w Anglii jest tak częste że aż monotonne. Mówię coś, co sprawi, że kochana Teddy chyba jeszcze mocniej sie roztkliwi. -Idzie i pan młody.- milknę jednak, nie mówiąc, że idzie z nim Samuel i jakiś jego brat blizniak, o to spytam juz później, na weselu na którym tak sie upije, że jutra nie będę pamiętać. Widzę jednak siostrę Samuela, jak skrada sie do nas. Patrzę na nią i nie odzywam sie, gdyż sama Purcell na głos zdążyła mi oznajmić nadejście Judith. Mierze ja spojrzeniem i dociera do mnie, jak juz jest dorosła. -Witaj Judith, dawno cię nie widziałam- niezręczność mnie oniemiala w tym momencie.
- Och Teddy, nie płacz kochanie- mówię, bo łatwo mi mowic, to nie ja biorę ślub. Nie żebym na jakikolwiek liczyła. Odkąd Lewis zostawił mnie, to nie liczę juz na nic. A może to ja go zostawilam nie mówiąc mu, że jestem trochę inna. Sięgam do twarzy przyjaciółki i ocieram jej twarz chusteczka, która zaczarowalam wcześniej w aptece. Dzięki zakleciu umie przywrócić piękny wygląd w kilka sekund. A właściwie to dala mi ja mama, bo przecież wychowała sie w rodzinie Fawleyow i jako panna z tego domu, zawsze pięknie wyglądała. No a później wyszła za mugola i tym samym musiała zrezygnować z wielu rzeczy, natomiast nie zrezygnowała z pięknego wyglądu. I teraz ta właśnie chusteczka uratowała twarz panny młodej.
Skinelam głową na rodziców Teddy, widzialam ich  za każdym razem na peronie, więc przywitalismy sie jak starzy znajomi. Nie, kłamię, bo wcale mnie nie poznali. Nie przypominalam siebie że szkoły, a w tej przedziwnej fryzurze nie przypominalam nawet siebie sprzed tygodnia.
-Florence, spisalas sie wspaniale, bukieciki sa obłędne- chwałę w międzyczasie pannę Fortescue i pojawiał pytanie Teddy - Znasz zaklęcie na rozgrzanie panny mlodej? Nie chcemy, żeby zamieniła sie nam w sopelek lodu
I wtedy podchodzi do nas ktoś, kto pomylił pannę młoda z Florence. Było to o tyle zabawne, że jedynie Florka nie miała na sobie tony ozdób. Uśmiechał sie niemrawo do przybysza, bo kątem mego trzeciego oka widzę jak sie dziś spije strasznie. Ale milcze i patrzę w stronę Judith.
-Niedługo i na ciebie przyjdzie pora


If there is a past, i have
forgotten it
Mathilda Wroński
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9242-mathilda-wronski#281180 https://www.morsmordre.net/t2026-sowa#30026 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f354-szkocja-timbermoore-marefield-grove-13 https://www.morsmordre.net/t9271-skrytka-bankowa-450#282368 https://www.morsmordre.net/t1698-mathilda-wronski#18244
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 13:46
Uśmiechnęła się lekko, bo i co innego miała zrobić? Dobrze, że Charlie nie brał zbyt do siebie bałwankowej masakry, która miała być świetną, wspólną zabawą, a skończyła się wprost przeciwnie. Nie bez śladu dezaprobaty odnotowała fakt, że chłopiec pozostał bez rękawiczek, lecz zamiast skomentować to w jakikolwiek sposób, ujęła jego rączki w swoje dłonie, by ustalając dalszy plan działania, ogrzać je delikatnym pocieraniem. Ostatnim, czego potrzebowali, były paskudne odmrożenia.
- Dobrze, zostaniemy więc na ceremonii. Ale zaraz po jej zakończeniu, wracamy do domu razem z Colette i Philippe - oznajmiła, drugą część zdania wypowiadając tonem ucinającym wszelkie dyskusje czy dalsze negocjacje. Już i tak ustępowała, może nawet za bardzo. - Nie nie, obrączkami zajmuje się kto inny, ale kwiaty to dobry pomysł. Nasz ślub był we wrześniu, kochanie, w różanym ogrodzie przy domu, ale na nasze zaproszenie przybyło całe grono naszych znajomych i rodzina - odpowiedziała nieco roztargniona, szybko odnajdując Colette i jej synka, by na parę chwil zostawić w ich towarzystwie małego Lovegooda. Sama teleportowała się do Canterbury, by w ogrodzie zimowym, którego odmawiała nazywać szklarnią (co to za mało finezyjne określenie!) nazrywać pękate łebki róż. Nim powróciła do Doliny Godryka, wbiegła jeszcze do domu po kolejną parę rękawiczek dla Charliego, a na wyjściu chwyciła dwie fiolki eliksiru pieprzowego. Pstryk i już była z powrotem w kasztanowym parku, gdzie niemożliwym stało się odnotowanie tego, że nagle wszędzie zaroiło się od ludzi uwijających się jak w ukropie, by przygotować wszystko w jak najkrótszym czasie. Lovegood podziękowała swojej drogiej przyjaciółce za doglądanie jej syna podczas tej krótkiej nieobecności, lecz wciąż nie zbliżała się do epicentrum ceremonialnego zamieszania. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że na jej miejscu Teddy wolałaby widzieć kogoś innego - a tą osobę Harriett przegoniła skutecznie swoim nieprzemyślanym gadulstwem. - Więc co z tymi guziczkami?


I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home

Harriett Lovegood
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
the show must go wrong
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1388-harriett-lovegood#11320 https://www.morsmordre.net/t1508-alfons#13822 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f170-canterbury-honey-hill https://www.morsmordre.net/t2776-skrytka-bankowa-nr-394#44885 https://www.morsmordre.net/t1818-harriett-lovegood#23281
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 13:59
Utrzymanie uśmiechu na ustach panny młodej, okazało się jak na razie najtrudniejszym zadaniem tego wieczoru. Teddy rozkleiła się niemal natychmiast. Florence była oczywiście świadoma, że są to łzy szczęścia, ale i tak na ten widok ściskało jej się serce.
- Och, Teddy. - jęknęła, czując jak jakaś gula rośnie jej w gardle. - Przestań ryczeć, bo ja też się zaraz rozkleję. A nawet jeszcze nie zaczęliśmy. - skarciła ją, jednocześnie zerkając z paniką na Matyldę, bo przecież panna młoda właśnie im się tutaj rozmazuje! Wrońska na szczęście miała na to jakieś swoje sposoby i zaraz zabrała się za ratowanie nienagannego wyglądu ich przyjaciółki. Pojawili się też państwo Purcell, których Florence powitała ciepłym uśmiechem i krótkimi uściskami. Cicho poinstruowała ojca Teddy, gdzie powinni zaczekać na przybycie Franka, by potem mógł poprowadzić córkę do zaimprowizowanego ołtarza. Taktownie udawała, że nie zwraca uwagi na jego intensywne pociąganie nosem i tylko pod koniec tej krótkiej rozmowy wcisnęła mu do ręki czystą chusteczkę do nosa. Poklepała go jeszcze po ramieniu i wróciła do Teddy, która stała w towarzystwie matki, rodzeństwa i Matyldy. Czegoś jej brakowało... no tak bukiety! Flo w ostatniej chwili powstrzymała odruch klepnięcia się w czoło. Znów sięgnęła po różdżkę i machnęła nią kilka razy, wyczarowując trzy bukiety z... szyszek. Zimowy las zdecydowanie był motywem przewodnim tego ślubu. Największy wsunęła w dłonie Teddy, jeden mniejszy ofiarowała Matyldzie, drugi identyczny zatrzymując dla siebie. Uśmiechnęła się w podziękowaniu na komplement, ale uśmiech ten szybko zbladł, gdy pokręciła przecząco głową.
- Nie znam żadnych zaklęć. Ale masz tu mój płaszcz. - rozebrała się błyskawicznie i bez chwili nawet wahania, choć przecież tak okropnie nienawidziła marznąć. Całe szczęście w całych tych nerwach nawet nie czuła lodowatych podmuchów wiatru. Narzuciła dodatkową warstwę odzieży na Teddy i opiekuńczo wygładziła materiał na jej ramionach. - Zdejmiesz go zanim tata poprowadzi Cię do Franka. On już wszystko wie, nie musisz się niczym martwić. - była tak zaabsorbowana Teddy, że ze sporym opóźnieniem zareagowała na słowa urzędnika. Spojrzała na niego z zaskoczeniem, upewniając się, że faktycznie mówi do niej. Na Merlina, naprawdę? Wprawdzie od dłuższej chwili rozstawiała wszystkich po kątach, ale chyba nie przypominała przez to panny młodej?
- Co? Nie! Ja jestem tylko druhną. Szczęśliwa panna młoda jest tu. - wskazała ruchem głowy na Teddy. - Myślę, że może już pan zająć miejsce pod łukiem. Ja znajdę młodego i jego drużbów. Musimy zaraz zaczynać. - rozgoniła wszystkich na wyznaczone miejsce, a potem ruszyła na poszukiwanie Cartera. Dopiero brnąć przez śnieg poczuła jak bardzo jest jej zimno... i jak bardzo zabolało ją to, że wzięto ją za pannę młodą. Czyż nie marzyła o tym kiedyś równie mocno co Teddy? Pociągnęła nosem i pośpiesznie otarła dwie zbłąkane łzy, które z tego wszystkiego potoczyły się po jej policzkach. Miała nadzieję, że nikt ich nie zauważył. A nawet jeśli, łatwo będzie je wziąć za przejaw radości. Zganiła się w myślach za to zachowania i odgoniła ponure wspomnienia. Później się poużala nad sobą.
- Frank, Samuel, Leo! - pomachała do nich i gestem przywołała ich bliżej. - Chodźcie szybko, zaraz zaczynamy! - kiedy upewniła się, że młody nie traci przytomności (wyglądał trochę słabo) i dzielnie podąża w stronę ołtarza, sama też ruszyła w tamtym kierunku, by zająć miejsce obok Matyldy. Z niepokojem rozejrzała się wokół. Jak na dwie godziny roboty, chyba poradziła sobie całkiem nieźle. Może powinna jednak zostać organizatorką ślubów, hm?


|zdjęcie bukietu też mam!




I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Matka Florence z Pokątnej od dusz cierpiących
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2957-florence-fortescue#48519 https://www.morsmordre.net/t3031-maskotka#49606 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3110-florence-fortescue#51096
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 15:07
To był absurd.
Najabsurdalniejszy z absurdalnych absurdów - ledwie tłumaczył Charliemu różnicę pomiędzy zaręczynami a ślubem, kiedy wszystko zbiło się w nierozerwalną, bliżej nieokreśloną całość. Wszystko przed północą, pamiętaj, Garry - coś krzyczało mu w głowie, gdy (bardzo racjonalnie, bardzo przemyślanie i bardzo odpowiedzialnie) półtruchtem pokonywał główny plac Doliny, poszukując kogoś, kto w tej kryzysowej sytuacji w pięć minut udzieliłby ślubu.
A kiedy w akcie desperacji rozważał już wczołganie się na scenę i żałosny okrzyk o pomoc, wyższe siły postanowiły wynagrodzić go za starania; od barowej lady odwrócił się czerwononosy urzędnik, ogłaszając wszystkim wkoło, że może się do czegoś przydać. Przez chwilę Garrett rozważał, czy nie padł ofiarą majaczeń pijanego mężczyzny, ale nie było czasu się zastanawiać; wskazał mężczyźnie drogę do kasztanowego parku, po czym zakupił jeszcze dwa kubki malinowej herbaty i dwa pachnące rozkosznie pączki, podzielił się nimi z Margaux, zaoferował jej ramię, po czym w te pędy ruszyli na spontaniczne zaślubiny.
Nie swoje, oczywiście.
Wbrew chłodu, lodowej zawiei i płatków śniegu wirujących tanecznie w powietrzu, uderzyła go fala czegoś ciepłego, niemalże rodzinnego - tego samego, co wypełniało go od stóp po czubek rudej głowy w trakcie wigilii w kwaterze. Wszystko przez to, że otaczali go ludzie, na których tak bardzo mu zależało; rozdawał uśmiechy, pomachał do Florence, potem do Charliego, skinął radośnie głową w stronę Harriett, ciepło przywitał się też z całą resztą.
Stanęli gdzieś z boku, nie chcąc nadmiernie mieszać się w sprawy panien młodych, druhen i drużby; delektując się herbatą odrobinę zbyt słodką jak na jego standardy, ogarniał całą tę nietypową scenkę rodzajową spojrzeniem. Nawet nieco zdziwił się, że urzędnikowi udało się opanować promile we krwi i dotrzeć do wyznaczonego celu - wszystko zdawało się układać po myśli i wyglądało na to, że cały świat dokładał starań, aby Teddy i Frank wreszcie zostali małżeństwem. Prawdę mówiąc, na początku jeszcze inna rzecz związana z tym ślubem wprawiła go w osłupienie - Teddy przecież tyle o tym Franku opowiadała i to w taki sposób, że dałby sobie różdżkę odebrać, iż małżeństwem byli już od dawna.
Tym bardziej - im szybciej to zrobią, tym lepiej, więc spieszcie się, bo północ już się zbliża!


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kasztanowy park - Page 10 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 16:09
- Idzie czy go ciągną? - pytam, słysząc, że Frank już jest. Chciałabym się odwrócić i zobaczyć na własne oczy, wolę jednak nie łamać żadnych tradycji. Spontaniczność czy nie, pewnie konwencje należy zachować. Co prawda nie wiem czy w  tym całym nie-widzeniu-się chodzi konkretnie o pannę młodą w sukience by pan młody był bardziej zaskoczony stojąc przy ołtarzu, czy może wzajemne niewidzenie się z jakiegoś innego, irracjonalnego powodu - ale w tym momencie to chyba już za późno na podobne pytania.
Poza tym muszę poprawić muszkę mojego taty i przekonać mamę, że żadne z nas nie upadło na głowę. Oraz, w co naprawdę ciężko jej uwierzyć, że wcale nie jestem w ciąży, to żaden z tych szybkich ślubów kończących się wzywaniem położnej. Występuję w liczbie pojedynczej, całkowicie zdrowa na umyśle (chociaż nie każdy w to wierzy) - Jest w porządku, naprawdę - przekonuję, o dziwo nie trzęsąc się z zimna. To pewnie kwestia emocji, bo moja sukienka nie zdaje się najlepiej wpisywać w temat zimowego wesela. Prędzej tego letniego, o ile ma się szczęście trafić z datą akurat w jeden z tych trzech dni w roku kiedy świeci słońce i można pobrać się na trawie - Te bukiety naprawdę wyglądają obłędnie… - ale, może lepiej dla tego co pozostało na mojej twarzy z pracy Matyldy, nie mam zbyt wiele czasu by się na nowo wzruszyć. Pojawia się urzędnik.
Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, że Garrettowi udało się jakiegoś znaleźć, podejrzewałam, że sam odprawi ceremonię a potem ja sfałszuje jakieś papierki w ministerstwie. A tu proszę, jak się udało! - Hej, hej, hej, ja jestem panią Carter - jeszcze tego mi brakuje, żeby ktoś ożenił Franka z przypadkową dziewczyną (nawet jeśli tę rolę gra moja najlepsza przyjaciółka) - Znaczy będę, za pięć minut, niech pan się dobrze przyjrzy - jestem gotowa ukrócić ile mu tam obiecano darmowego alkoholu o miesiąc jeśli się pomyli. Frank Carter i Teddy Purcell, nie tak trudno zapamiętać.
No dobra. Powinien powiedzieć Theodora, przyznaje. I nawet nie wykrzywię się wtedy AŻ tak mocno na „czy ty Theodoro bierzesz sobie i tak dalej, i tak dalej”, może wszyscy będą tak bardzo zajęci płakaniem, że nie usłyszą jak brzmi pełna wersja mojego imienia.
- Mamy wszystko? - pytam taty, kiedy rodzina, druhny - i jak zakładam, pan młody ze swoimi skrzydłowymi - są na miejscach - Obrączki są, bukiet też mam - trzymam się go bardzo kurczowo - Co prawda nie ma żadnej muzyki, ale co z tego, i tak pewnie pomyliłabym kroki czy tam rytm, najpierw poszła zbyt szybko, potem starała się zwolnić, wyglądałoby to absolutnie karykaturalnie - tata przytakuje kiwnięciem głowy, biedactwo, zaraz znowu się rozpłacze - Wianek na głowie, nie zmienia mi się kolor włosów? - kiedy się denerwuje często mi się zdarza przypominać tęczę, a nie chcę nikogo rozpraszać podczas ceremonii - Nie? W porządku… To chyba… Ojacie, tato, tato, popatrz, czy to tort?! - zerkam mu zza ramienia. Kojarzę Cynthię, w końcu wydaję w jej cukierni trzy czwarte swojej wypłaty, czyżby w tym wielkim pudle było….
Jedzenie?!
Tort?
Dla nas?!
To najlepszy ślub w historii! Wszystkich ślubów!
- Jestem gotowa - skoro jedzenie jest na miejscu! - Chociaż nie, poczekaj! - minuta, sekunda, kogoś mi brakuje.
- Cześć! To niesamowity smok - mówię, nachylając się nad małym Charlesem. Był tak uroczy podczas lepienia bałwanów i chyba wcale się nie dziwię kiedy widzę przy nim Harriett. Jest do niej całkiem podobny.
Co wcale nie zmienia moich planów porwania go i wychowania jak własne.
- Widzisz te dziewczynki? - całą szóstkę, w wieku od trzech do trzynastu lat - To moje siostry. Może chciałbyś pomóc im rzucać śnieg, bo nie mamy kwiatów? - gdzieś w całym zamieszaniu zapomniałam o płatkach świeżych kwiatów do rozrzucania, ale za to mamy tort! - Albo masz ochotę ponieść obrączki? - pokazuję mu dwa złoto-bursztynowe krążki - Jesteś jedynym chłopcem, a moje siostry poobrażają się na siebie śmiertelnie jeśli któraś będzie robić coś, czego inne nie mogą - gdybym wybrała którąkolwiek, reszta miałaby wrażenie, że nie kocham ich równie mocno, a na rozwiązanie tego dorosłą drogą poprzez papier, kamień i nożyce nie mamy już czasu - Myślę, że jesteś najlepszy do tego zadania - i będzie tak uroczo wyglądał wśród sześciu dziewczynek! - Naprawdę cieszę się, że jesteście - mówię do Harriett. Pociągam przy tym trochę nosem, znowu chce mi się płakać, jeszcze przeryczę całą drogę do ołtarza i wywrócę w połowie, przez nieuwagę. Chociaż - Czy to róże? - czy to są prawdziwe róże?! - To dla nas? - będą i kwiaty do rzucania?! - Dziękuję! - ściskam ją z całej siły. Mam wrażenie, że powinnam napisać sobie na czole wielkimi literami "dziękuję", bo nie wiem czy starczy mi sił żeby wyrazić wdzięczność wszystkim zgromadzonym.
No dobra. Już pora. Dzieci ustawione, pan młody podobno też, urzędnik wie jak się nazywam. Tata łapie moją dłoń, nawet przy tym nie płacząc, już czas. Dwudziesta trzecia trzydzieści.
To raz i dwa, i trzy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 16:37
Nie umiem pocieszać. Nie jestem tą osobą, która samą swoją obecnością podnosi na duchu i sprawia, że ktoś chce ruszyć do przodu. Zazwyczaj sam potrzebuję solidnego podparcia, kopniaka wypędzającego mnie z dołka, w którym niezwykle często lubię się ukryć. Chciałem tę ścieżkę wybrać również dzisiaj, zakopując się w swojej samotni. Jednak Frank wygonił mnie z domu, a teraz zmierzaliśmy na jego ślub. Miał rację, nie mogłem teraz psioczyć na instytucję małżeństwa. Przecież to, że ja widocznie nie jestem stworzony do związku nie oznacza, że innym się nie uda. Życie pisze różne scenariusze, na Merlina, zasługują na każdą odrobinę szczęścia. Wszyscy zresztą zasługujemy, bo los kopie nas po dupie wystarczająco często i mocno.
Wciągam wiec mroźne powietrze w płuca i sprzedaję sobie mentalnego kuksańca. Ten dzień niczym nie przypomina tamtego dnia. Mamy ostatnie dni pięćdziesiątego piątego roku, wszyscy chcemy, żeby Frank i Teddy rozpoczęli nowy rok, jako małżeństwo. Upycham więc wszystkie smętne mniej lub bardziej emocje głęboko w sobie. Może uda mi się je zapić, gdy będziemy odbijać sobie zaległy wieczór kawalerski. Póki co się nie liczę, to najważniejszy czas dla mojego przyjaciela i rzeczywiście nie powinienem zatruwać jego rozemocjonowanego umysłu. Pochodzę więc bliżej i kładę mu rękę na ramieniu.
- Oszalałeś - odpowiadam, ale tym razem uśmiecham się do niego szeroko. - Ale przecież tylko wariaci są coś warci. Poza tym coś mi mówi, że wasze szaleństwo może potrwać długo i szczęśliwie. - Sam dziwię się sobie, że przez gardło potrafiło mi przejść coś takiego, przebłyski tak mało męskiej, rozczulającej szczerości nie zdarzają mi się specjalnie rzadko. Trudno. Okoliczności też do normalnych nie należą, wszystko jakoś da się usprawiedliwić. Nikt nie będzie tego później pamiętał. Liczy się moment, w którym pan młody pocałuje pannę młodą.
Papierosy to bardzo brzydki nawyk. Zwłaszcza dla kogoś, kto planował zostać zawodowym bokserem. Nie żałuję jednak ani jednej wypalonej fajki. Dzięki nim poznałem Benjamina, którego wspominanie, jako pozbawionego brody wyrostka z drugiej klasy napawa mnie szczerym rozbawieniem. Teraz natomiast mogę poratować przyjaciela w potrzebie. Tak naprawdę sam jestem doskonale świadom, że fajki absolutnie w niczym nie pomagają, ale to świetny odwracacz uwagi. Na tyle, że sam postanawiam sam odpalić innego. Nawet nie zauważam, kiedy pojawia się przy nas Samuel jako jednoznaczny znak: czas się zbierać. Rzeczywiście, nie pomyślałem o oddechu, no ale to ja nie będę się całował. Przydeptuję swojego peta gasząc go w śniegu i z rozbawieniem kiwam głową. Jeśli będzie trzeba to możemy to zrobić, ale jestem pewien, że to tylko chwilowy paraliż.
- Nie martw się, teraz możesz czuć się jak kłębek nerwów, ale gdy ją zobaczysz wszystko się rozwinie - mówię łagodnie patrząc mu prosto w oczy. - Uwierz mi, przecież brałem kiedyś ślub - parskam na to wspomnienie, ale to jedyne przywołanie przeszłości, na jakie sobie pozwalam. Kiwam głową Samowi, aby stanął po drugiej stronie Cartera i pomógł mi go odeskortować do miejsca przeznaczenia. - Nie każmy damom czekać. - Chyba trochę przypominamy upośledzoną procesję w połączeniu z grupą wsparcia, gdy brniemy tak w trójkę do przodu. Uśmiecham się po drodze do Florence, miga mi też gdzieś Cynthia. Niezwykłe ile ludzi zdołało się zebrać na najszybszym ślubie świata. Cóż, z drugiej strony to przecież właściciel Dziurawego Kotła.


so i tried to erase it but the ink bled right through almost drove myself crazy when these words 

led to you


Leonard Mastrangelo
Leonard Mastrangelo
Zawód : malarz, brygadzista
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
a dumb screenshot of youth
watch how a cold broken teen
will desperately lean on a superglued human of proof
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 I czemu to takie nic jest właśnie czymś dla mnie?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1754-leonard-mastrangelo https://www.morsmordre.net/t1897-andromeda#26044 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f138-pensford-avenue-31 https://www.morsmordre.net/t1929-leonard-mastrangelo
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 17:51
Juditch usunęła się gdzieś w bok nie chcąc nikomu przeszkadzać. Jednak całkiem ciekawie było obserwować jak z tego szaleństwa powoli wyłania się coś sensownego.  Śnieg, gwiazdy  i ta radość zmieszana wciąż niemalejącym niedowierzaniem. Jeszcze długo wszyscy będą mówić o tej nocy.  Przez całe dziesięciolecia będzie budziła uśmiech na twarzach gości i rodziny. Judith była tego pewna, chociaż może to kwestia poezji która przez te wszystkie lata zdążyła przeżreć jej mózg albo porostu była niezrównoważoną romantyczką. Dzisiaj mogła sobie pozwolić na trochę uniesień jutro będzie przeklinać wszystko i wszystkich za tego kaca co nie pozwoli jej podnieść się z łóżka.  Uśmiechnęła się sama do siebie i roztarła ręce. Judith miała nadzieję, że wszystko zaraz się zacznie  o ile nikt nie chciał żeby wszyscy zamienili się w lodowe posągi.   W sumie to byłoby nawet ciekawe. Zaśmiała się pod nosem dostrzegając w takim obrazu wiele romantycznych i bajkowych cech.  Poczuła, że ktoś na nią patrzy. Miała tylko nadzieję, że to nie brat Teddy. Bała się nawet odwrócić by to sprawdzić. Już zaczęła kombinować jak uciec i schować się za jakąś zaspą. Jeden Purcelll na kilometr kwadratowy naprawdę wystarczy. Inaczej planeta może tego nie wytrzymać. Ktoś jednak postanowił się odezwać i na szczęście okazało się, że to Mathilda. Sarnie oczy Jude powiększyły się o kilka kolejnych minimetrów. - Nawet tak nie żartuj - ostrzegła ją.  Ślub oznacza dzieci a widział ktoś kiedyś ciężarnego wilkołaka?! Zresztą po co miała się wiązać skoro jutro mogła dołączyć do grona zdekapitulowanych czarodziejów? Na szczęście nie musiała w ten sposób wyjaśniać swojej niechęci do zamążpójścia. Zawsze mogła zwalić winę na to, że po prostu nie chce się wiązać. Może akurat rodzicom lepiej tego nie mówić. - Zresztą mamy niepisaną umowę. Nie wyjdę za mąż przed Samuelem - automatycznie przeniosła wzrok na miejsce w którym ukrywał się jej brat wraz z drugim drużbą i panem młody. Samuel oczywiście nic o takiej umowie nie wiedział i na razie lepiej tak to zostawić. - Czyli pewnie zostanę starą panną - zaśmiała się cicho. - To taki tchórz, że nigdy nie odważy się na podobny krok. To dziewczyna musiałaby znaleźć w sobie na tyle odwagi by mu się oświadczyć. - dodała uśmiechając się konspiracyjnie. W sumie o nic konkretnego jej nie chodziło. Tak sobie mamrotała głupoty pod nosem, kto by jej tam słuchał.
Judith Skamander
Judith Skamander
Zawód : zielarka
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
Why do you have such big ears?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3112-judith-skamander#51169 https://www.morsmordre.net/t3164-maya#52396 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 20:30
Czas przybrał dziwną konsystencję.
Przez ostatnie dwie godziny dryfował leniwie, niemal zatrzymując się w miejscu, żeby po chwili zerwać się gwałtownie do przodu i przeskoczyć kilka scen w szaleńczym pędzie, zamazując szczegóły i podważając pojęcie jakiejkolwiek chronologii. Teraz, stojąc pod przeklętym drzewem i czując w gardle gryzący dym, nie pamiętał z tej chaotycznej gonitwy zbyt wiele; towarzyszyło mu poczucie oderwania od otaczającej go przestrzeni, niewytłumaczalne i dziwne, zupełnie jakby ciałem znajdował się w ośnieżonym parku, ale umysłem – już niekoniecznie. Słyszał Samuela, słyszał Leo, widział coraz więcej przemykających obok osób, które machały do niego wesoło, śmiały się albo starały ukryć lekkie oszołomienie, ale właściwie równie dobrze mogłoby ich tam nie być, bo obrazy i dźwięki i tak przesuwały się niezależnie, gdzieś poza kadrem, nawet go nie muskając.
Odrzucił papierosa na ziemię, i tak nie czuł się dzięki niemu spokojniejszy; z kieszeni wyłuskał podrzuconą mu przez przyjaciela miętówkę, przez przypadek przesuwając palcami po niewielkim pudełeczku. Spojrzał na Skamandera z wdzięcznością, której aktualnie słowami wyrazić nie był w stanie, potrafiąc skupić się jedynie na pojedynczych, prostych czynnościach. Jak odwinięcie cukierka z papierka i włożenie go do ust, żeby sekundę później skrzywić się nieznacznie; pastylka smakowała nerwami, oczekiwaniem i czymś gorzkim. – Nie wiem, czy nie będziecie musieli – spróbował zażartować, zabawne, jego głos również wydał mu się oddalony, dobiegający z oddali – jakby tylko słuchał wypowiadanych suchym tonem słów, a nie był ich autorem.
Minęła ich ładna blondynka z wysokim, białym pudełkiem, ale nie dosłyszał ani sylaby z tego, co powiedziała do Samuela. Nie zareagował też, gdy facet z czerwonym nosem – urzędnik? Alfred jak-mu-tam? – próbował ożenić go z Florence, której obecność zauważył zresztą dopiero po dłuższej chwili, z całej jej wypowiedzi rozszyfrowując jedynie magiczne zaraz zaczynamy.
Ruszył się z miejsca jak na komendę, nie do końca pewien, czy szedł o własnych siłach, czy może podpierał się na towarzyszących mu Samuelu i Leo (dosłownie czy metaforycznie, wszystko jedno). Śnieg skrzypiał mu pod butami dziwnie głośno, światełka w oddali jakoś tak śmiesznie migały, ale oprócz tego to chyba czuł się nie najgorzej. To znaczy nie mdlał ani nie miał ochoty uciekać, choć kolana nadal uginały mu się jakoś tak miękko, jakby ktoś potraktował je zaklęciem usuwającym kości. Jak się bierze ślub? Mógł zapytać Mastrangelo, na brodę Merlina, teraz już nie było czasu, mimo że ten znów wydawał się nieznośnie zwolnić, sprawiając, że wcale nie tak długa droga do gałązkowego łuku (czyje to było dzieło? będzie musiał podziękować za nie później), ciągnęła się w nieskończoność. Przez chwilę – bo w następnym momencie wszystko stało się na raz.
Odwrócił się, po raz pierwszy obejmując wzrokiem całą polankę; zakręciło mu się w głowie, gdy początkowo nie był w stanie rozpoznać żadnej z otaczających go twarzy (wielu twarzy, skąd wzięło się tutaj tyle osób?) i błądził po nich trochę bezradnie, szukając tej jednej. Przez ułamek sekundy przez głowę przemknęła mu przerażająca myśl, że Teddy tu nie było i prawie podzielił się nią z Samuelem, ale właśnie wtedy ją zobaczył: przez moment stała odwrócona do niego profilem, mówiąc coś jeszcze do Harriett, a później obróciła wreszcie głowę w jego kierunku i wariujący czas wrócił nagle na swoje miejsce razem z całą resztą rzeczywistości.
Miał ochotę się roześmiać; nie z sytuacji, nie ze zorganizowanego w szaleńczym tempie ślubu, ale z samego siebie i z tych nerwów, które towarzyszyły mu przez ostatnich kilkadziesiąt minut. Przecież żenił się z nią – z jego Teddy, przy której stawał się najlepszą wersją samego siebie, która akceptowała go z całym paskudnym bagażem, jaki wniósł do ich życia, która potrafiła zacząć dzień od zjedzenia lukrowanego pączka zamiast śniadania, która wzruszała się w najbardziej niespodziewanych momentach i śmiała w tych pozornie najmniej odpowiednich. Uśmiechnął się szeroko, naturalnie, bez wysiłku, zauważając nagle całą masę szczegółów, które przedtem pozostawały ukryte za zamazującą wszystko mgiełką; dostrzegł kompletną gromadkę młodych Purcellek, skinął przyjacielsko głową w stronę ich zdenerwowanych rodziców, mrugnął do drobnej Judith, do Freda, pomachał wesoło do małego Charliego, nie mając pojęcia, jakim cudem też się tu znalazł. Przez chwilę wydawało mu się, że gdzieś w tyle mignęły mu nawet rude włosy jego niedawnego towarzysza broni, ale nie poświęcił dodatkowych minut, żeby się upewnić, bo jego spojrzenie znowu wróciło do ubranej w białą sukienkę Teddy i tam już pozostało, a on odetchnął głęboko (dopiero w tym momencie orientując się, że od dłuższej chwili wstrzymywał powietrze)… i czekał. Niecierpliwie, ale już spokojnie, obracając w palcach podarowane mu przez Samuela pudełeczko i wypatrując najbliższej okazji, żeby przekazać je w małe (ale jakże dzisiaj ważne) rączki Charlesa.


you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine


Frank Cresswell
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2513-frank-carter#39521 https://www.morsmordre.net/t2730-poczta-franka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f248-pokatna-1-mieszkanie-nad-dziurawym-kotlem https://www.morsmordre.net/t4440-skrytka-bankowa-nr-656#94968 https://www.morsmordre.net/t4441-frank-cresswell#94971
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 20:52
Jakiś szum nastał gdzieś w środku, a mama mówi o tym, że od razu po ślubie kończymy zabawę. Jakby mama mnie nie znała, no proszę. zostanę tu, póki sił mi starczy i będę bawił się do białego rana. Białego, wraz ze słońcem. Bo teraz może i jest biało, ale teraz wręcz jest ciemnica, noc! Wszelkie ozdóbki rozjaśniają wszystko wokół i gdyby nie głosy i jasne stroje, pomyślałbym, że po prostu śnię. Śnię o ślubie mamy z tatą. Bo chciałbym to móc zobaczyć, poprzedni, albo następny jej ślub, z jej cudnym uśmiechem, który mnie uspokaja. Niech już przestanie się smucić, bo nowy rok nadchodzi, a to może oznaczać nowe radości, nowe uśmiechy i mniej smutku! A jak mówię, tak będzie!
Mama upojona moimi pomysłami zostawiła mnie u cioci Collette, lecz ja wtedy dokończyłem lepić głowę smoka, z którego byłem cholernie dumny. Chwilę pogadałem z dziewczynką, a mama już wróciła z różami, więc zaraz do niej podbiegłem i pokazałem jej moje dzieło.
- Myślisz, że jej się spodoba?- zdążyłem zapytać, a zaraz ktoś do nas podszedł, a z tym też i zginęło pytanie od mamy, bo zafascynowałem się nową, piękną i jasną osobowością. Tak wyglądają panny młode? Tak moja mama wyglądała? Była cała, od głów do stóp biała? Mam nadzieję, że wkrótce to zobaczę, bo liczę na ponowne szczęście mamy. Może z wujkiem Tristanem, który sprawiał wtedy w rezerwacie, że mama nie mogła przestać się uśmiechać.
- To dla was ten smok.- powiedziałem z dumą chcąc wręczyć nowej cioci głowę smoka, lecz ręce stanęły w miejscu, bo zaraz ciocia wyskoczyła z taką propozycją, że aż nie mogłem jej odmówić! - A mógłbym obrączki? Mamy kwiaty, lecz je mogłyby twoje siostry rozrzucać, byłoby tak pięknie kolorowo. Mamo, zgodzisz się, prawda? Jestem jedynym mężczyzną godnym nosić pierścionki!- spoglądałem to na ciocię, to na mamę czekając na jej aprobatę, która pewnie nadeszła, bo przecież nie mogłaby powiedzieć inaczej w tej sytuacji. Odstawiłem głowę smoka gdzieś na śniegu, lecz z wielką ostrożnością wziąłem do ręki dwa złote obręcze, którym przez chwilę się przyglądałem. Zacisnąłem mocno piąstkę, by mi nie wypadły, ucałowałem mamę mówiąc jej, że zaraz przecież wrócę i udałem się z ciocią Teddy w szereg.
Lecz idąc na swoje miejsce, z rzeczą rangi wręcz państwowej, nie mogłem nie zjawić się u pana młodego, który ze mną lepił bałwanki! Nie dałbym się jemu wymknąć od tak, bez żadnego słowa ode mnie, nie bez słowa od towarzysza bałwanków, no! Dlatego idąc od tyłu, pociągnąłem delikatnie za jego spodnie, by ich oczywiście nie zniszczyć, i zaraz uśmiechnąłem się anielsko, jakbym był czystym, niewinnym aniołkiem, którym tak naprawdę byłem.
- Tylko uważaj na bałwany. Nocą mogą być zdradliwe, jak i Yeti.- rzuciłem mu dosyć ważną przestrogę, bo już raz rudzielec prawie stał się yetim! Musiałem go uprzedzić, by nie wpadł do zaspy, by zaraz nie zrodził się śnieżnym potworem. O nie, przyjaciół należy ostrzegać. Pokazałem zaraz Frankowi dwa złote pierścionki na dłoni, które dostałem chwilę temu. - Nie zgubię ich, o ile nie będziesz Yetim.- złożyłem dosyć poważną obietnicę prosto w oczy Franka, który wcześniej zrównał się ze mną wzrostem. Aż uśmiechnąć się musiałem do niego, mimo panującej we mnie powagi!



being human is complicated, time to be a dragon


Charles Lovegood
Charles Lovegood
Zawód : buntownik z powołania
Wiek : 5
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Chcę jeść!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1833-charles-seth-naifeh#23978 https://www.morsmordre.net/t2031-smocza-skrzynka#30186 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 22:09
Niezwykłe, niebywałe. Ledwo zdążyłam dotrzeć, a już poruszenie ostrzega mnie o rozpoczynaniu się ceremonii. Co prawda niewielkimi kroczkami, które stawiali najważniejsi w całej tej uroczystości, ale miałam wrażenie, że te kroczki odciskają się znamiennie na moim serduszku.
Znałam Pannę Młodą! Teddy Purcell, prześliczna dziewczyna i szalona - równie co ja - łobuzica! To ona należała do grona najczęstszych klientek Słodkiej Próżności, przy okazji wygrażając mi, iż przejmie lokal i w nim zamieszka, bo nie mogłoby być inaczej. Świetnie ją rozumiałam, jak i nadal rozumiem, gdyż ja również zakochałam się w klimacie, jaki stworzyłam wraz ze społecznością czarodziejską. Słodka Próżności to miejsce, do którego wracało się z olbrzymią radością, a które opuszczało się niechętnie.
Uśmiechnęłam się do niej i nawet pomachałam, kiedy jej wzrok zatrzymał się na mnie. Tort lewitował obok mnie i myślę, że wiedziała już, co się broi, a właściwie co już zdążyła nabroić ta Cynka Vanity! Mam przeogromną nadzieję, że tort przypadnie jej do gustu zarówno wizualnie, jak i smakowo. Och, nie zniosłabym innego scenariusza, zaś panna Purcell zapewne innego nie dopuszczała do siebie.
Pan Młody… Chwilkę stałam, nim dopasowałam te rysy do Franka! Franka Cartera. Już wcześniej widziałam go w towarzystwie Zakonników, teraz zaś cała układanka złożyła mi się w całość, chcąc uciec ode mnie w postaci łezki wzruszenia. Czyż to nie piękna chwila? Pełna życia i miłości? Ci wszyscy ludzie… Ta doskonała dwójka… Klimat panujący wokół, mimo chłodu i nadchodzącego Nowego Roku! Pełen solidarności i skupienia - kwintesencja życia
Czekam z zapartym tchem i mam przeogromną nadzieję, iż po ślubie panna… pani Carter będzie miała czas wpadać do Słodkiej Próżności, do szalonej Cynki i jej wypieków, w innym razie Cynka stanie się stałą klientką Dziurawego Kotła.


» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kasztanowy park - Page 10 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t984-cynthia-vanity#5464 https://www.morsmordre.net/t1056-gabrys#6288 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f221-moonflower-avenue-24-7 https://www.morsmordre.net/t3459-skrytka-bankowa-nr-269#60055 https://www.morsmordre.net/t1057-cynthia-vanity
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 22:29
Niebywałe zaskoczenie uderzyło Alfarda jak obuchem w łeb, jak to możliwe, że pomylił się tak okrutnie? Zmieszanie szybko przemknęło przez jego twarz, gdy spoglądał na kobietę, którą pomylił z panną młodą. To pewnie ten nieformalny strój, który potraktował za przejaw pełnej spontaniczności, która podobno była hasłem przewodnim ceremonii, którą miał prowadzić.
- Och, najmocniej panie przepraszam - zmieszał się odrobinę, gdy świadkiem jego gafy stała się prawdziwa przyszła pani Carter. Postąpił wedle jej wskazówek i przyjrzał się uważnie, by z zadowoleniem odnotować, że odziana była w przepiękną białą suknię, której nie sposób było pomylić ze strojem żadnej innej obecnej w zasięgu wzroku osoby. - Potrzebuję jeszcze dosłownie dwóch minut na skompletowanie dokumentacji i będziemy mogli zaczynać, gdy tylko będziecie państwo gotowi - oznajmił, wykrzesując z siebie resztki profesjonalizmu, po czym rozejrzał się za swoją asystentką, która w między czasie poprosiła jednego ze świadków o zapisanie pełnych imion i nazwisk przyszłych małżonków. Bagshot pamiętał aż za dobrze aferę w Ministerstwie, gdy jeden ze ślubów okazał się być nieważny z powodu nieprawidłowej wymowy obcojęzycznie brzmiącego imienia, doprawdy, paskudna sprawa. - Będę czekał o tam - dodał pospiesznie, wskazując palcem punkt idealny do godnego odprawiania zaślubin. Tam też się udał, powstrzymując się od palnięcia jeszcze jakiejś głupoty, a już po chwili wertował namiętnie papierzyska podsuwane mu przez asystentkę i układał je w przepisowej kolejności. Pionowa zmarszczka przecięła czoło mężczyzny ostrą linią. - Niech to kelpie kopnie, dziewczyno, dałaś mi akt zgonu, a nie ślubu! - burknął niemiło do Daisy, po czym wyrwał jej z rąk teczkę i sam znalazł stosowny dokument. Uniósł spojrzenie do góry, by upewnić się, że nikt nie zauważył tego drobnego potknięcia. Jeszcze trochę brakowało, a zamiast vipowskiego wejścia do Dziurawego Kotła, dostałby wilczy bilet! Alfard wyprostował się dumnie, wygładzając swój odświętny strój. Nie przejmował się wcale tym, że odzienie pamiętało go z czasów o dziesięć kilo mniej, a guziki ledwie trzymały rozchylające się dramatycznie na wydętym brzuchu poły surduta. Był gotowy.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Kasztanowy park - Page 10 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kasztanowy park [odnośnik]05.07.16 23:23
- Wow…
Zaczęło się. Ostatnie sześćdziesiąt sekund stanu panieńskiego. Po raz ostatni obejmuję wzrokiem całą polankę, wszystkie twarze - te zaskoczone, roześmiane i zapłakane - wreszcie trafiając na tę właściwą. Frankową. Macham mu, po czym wybucham lekko zażenowanym śmiechem, chowając twarz w swoim bukiecie, przecież nie dzieli nas więcej niż dziesięć kroków.
Dum-turu-dum-turu-dum, zaczynamy. Idziemy z tatą wolno i dostojnie, to on ustala rytm, ja najchętniej dobiegłabym do Cartera i stojącego przed nim urzędnika. Wcale nie dziwie się, że przeciąga tę chwilę, po dwudziestu siedmiu latach ciężko oddać córkę pod opiekę kogoś innego. Nawet Franka, będącego członkiem rodziny od dobrych kilku lat. Pewnie teraz pluje sobie w brodę za te wszystkie spotkania klubu brydża, kiedy modlił się by wreszcie móc powiedzieć, że córka żyje jak prawo przykazało.
To zupełnie nieważne w tym momencie.
Jesteśmy. Tata całuje mnie w oba policzki i niepodobną do niego powagą wymalowaną na twarzy, z pełną kurtuazją, wręcza moją dłoń. Frankowi. Moment wydaje się całkowicie irracjonalny - a z drugiej strony taki… naturalny. Ściskam jego zimne palce, zaplatam z moimi i nieomal bezgłośnie mówię - Cześć - widzisz to wszystko dookoła? Niesamowite, prawda? Nie spodziewałam się, budząc dzisiaj rano (no dobrze, koło południa, wykorzystałam pół wolnego dnia na spanie), że znajdziemy się w takim miejscu.
A może - może wręcz przeciwnie?
Byłoby dziwne nie być twoją żoną w nadchodzącym roku, nie uważasz? Już najwyższa pora.
Ciężko uwierzyć jak niesamowite jest w tym momencie moje życie. Muszę wziąć głęboki oddech i zapamiętać każdy moment. Matyldę i Flo stojące po mojej lewej stronie, roześmiane, trzymające te przesłodkie bukiety z szyszek. Ściskam je obie, po raz kolejny, podając Fortescue swój. Potem będę rzucać, ciekawie która złapie. Z drugiej strony Samuel i Leonard, stojący na straży Franka, obydwaj też całkiem poruszeni. Urzędnik ze zbyt czerwonym nosem i te guziki marynarki, zdają się wołać o pomoc. Ciekawe czy pękną w trakcie czy dopiero złożeniu wszystkich przysiąg. Zarumienione z radości i dumy dziewczynki, płatki róż, mały Charles z powagą trzymający obrączki. Vinnie i rodzice, o, nawet mama zaczęła płakać. Garrett i jego Margo stojący niedaleko, widzę też Freda, Duncana z towarzyszką (o!), Judith, Harriett. No i Cynthię Vanity! Gwiazda na moim ślubie! Na dodatek z tortem!
Najbardziej zapamiętać chcę Franka. Jego spojrzenie, wciąż lekko niedowierzające, roześmianą twarz. Lekki zarost, odrobinę zbyt szeroki mankiet garnituru, wzruszenie - Możemy już? - pytam cicho urzędnika, nie odwracając wzroku od mojego męża - Mówię tak, tak i jeszcze raz tak - wyprzedzam każde z pytań które zaraz zada. Ja, Theodora Purcell.
Po raz ostatni Teddy Purcell.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 10 z 11 Previous  1, 2, 3 ... , 9, 10, 11  Next

Kasztanowy park
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach