Wydarzenia


Ekipa forum
Eden Fairchild
AutorWiadomość
Eden Fairchild [odnośnik]26.08.15 10:25

Eden Fairchild

Data urodzenia: 13 grudnia 1927
Nazwisko matki: Howell
Miejsce zamieszkania: Londyn, Anglia
Czystość krwi: mugolska
Zawód: auror
Wzrost: 170 cm
Waga: 54 kg
Kolor włosów: nieokreślony
Kolor oczu: jasnobrązowe
Znaki szczególne: słabo widoczne, jasne blizny po oparzeniach na przedramionach



You saw my pain, washed out in the rain
Broken glass, saw the blood run from my veins
But you saw no fault, no cracks in my heart
And you kneel beside my hope torn apart


Miała siedem lat, gdy po raz pierwszy usłyszała słowo wiedźma. Rzucone mimochodem, bez rozmysłu, ale z jawną pogardą brzęczącą gdzieś między sylabami, zdawało się mieć nie tylko znaczenie, lecz również kształt, kolor i teksturę. Nie zrozumiała go do końca; kojarzyło jej się z garbatymi postaciami staruszek, wyglądającymi czasami z ilustrowanych książek z baśniami; z niesieniem zła i śmierci, z wykrzywionymi ze złości rysami pomarszczonych twarzy. Nie z lśniącymi kosmykami włosów, które w niewyjaśniony sposób (ale znów, jako siedmiolatka nie potrzebowała przecież wyjaśnień) zmieniały barwę, czasami naśladując kolorem dojrzałą pszenicę, czasami ognistą czerwień zachodzącego słońca, a innym razem głęboką czerń wsypywanego do pieca węgla. Nie z niezapominajkami, rozkwitającymi magicznie w jej drobnych rączkach, i zdecydowanie nie z pełnym kwiatów wazonem, zatrzymującym się w powietrzu na ułamek sekundy przed roztrzaskaniem się o wypastowaną posadzkę kuchni.


Wychowywała się w maleńkiej wiosce na wschód od Southampton; zielonej wyspie odciętej od reszty świata, gdzie życie od pokoleń polegało na prowadzeniu podupadających gospodarstw, gdzie jedynymi słowami wartymi uwagi były te wygłaszane co niedzielę z kościelnej ambony, gdzie największy grzech stanowiły odstępstwa od norm, wpojonych głęboko w proste ludzkie umysły. Od dziecka inna niż wszyscy, błyskawicznie stała się lokalną solą w oku; to o niej szeptały z oburzeniem upchnięte w drewnianych ławkach kobiety, to ją wytykano palcami w szkole i wymyślano przezwiska, to do jej plecaka trafiały niestaranne rysunki patykowatych dziewczynek, przywiązanych do płonących stosów. Mówiono, że urodziła się za karę, doszukiwano się diabelskich podstępów, a drżące o los swoich pociech matki upychały im do kieszeni skropione święconą wodą różańce i zakazywały zabaw z dziewczyną Fairchildów, tym samym czyniąc z niej odrzuconą przez wszystkich pariaskę. Wtedy jeszcze nie czuła z tego powodu gniewu, ale brak zrozumienia, dezorientacja i kiełkujący w kilkuletnim serduszku smutek na dobre zaczynały rozgaszczać się w jej świecie. Świecie, który kochała odkąd otworzyła jasne oczy, a który sukcesywnie odmawiał kochania jej.


Być może powinna była zbuntować się już wtedy, ale wpatrzona ślepo w pełną rozczarowania twarz matki, przyjmowała każde jej słowo za pewnik. Nie wiedziała co prawda dlaczego wypadki, które zdarzały jej się od czasu do czasu były złe, ale po pewnym czasie po prostu w to uwierzyła. Bez zająknięcia przyjmowała więc kolejne kary, przez długie godziny klęcząc na twardym grochu albo siedząc w ciemnej szopie na narzędzia bez jedzenia i wody, ale im bardziej obawiała się nieuchronnych incydentów, tym te zdawały się nasilać. Miliony razy powtarzała sobie jednak, że musi je uciszyć, bo najwidoczniej Bóg nie kochał jej takiej, jaka była - inna sprawa, że nikt nigdy nie wyjaśnił jej, dlaczego miałaby tego chcieć. Ludzie zresztą rzadko kiedy się do niej odzywali, a gdy wiejski kościół spłonął do gołej ziemi, a na jej rękach odkryto długie oparzeliny - przestali nawet na nią patrzeć, modląc się jedynie, żeby zniknęła.


I faktycznie, zniknęła, choć nie od razu i nie definitywnie. Wizytę urzędowo wyglądających kobiety i mężczyzny pamięta dziś jak przez mgłę - rozmowa między nimi, a rodzicami, odbyła się za zamkniętymi drzwiami kuchni - ale okres, który nadszedł później, trudno wyrzucić jej z pamięci. Jeszcze tego samego wieczoru jej matka, szara na twarzy i jakby przestraszona, oznajmiła jej, że nie wróci już do szkoły. I nie pomogły łzy ani błagania; zamknięta w drewnianym więzieniu, niemal przez cztery lata świat zewnętrzny oglądała jedynie w trakcie tych krótkich momentów, w której ojciec, korzystając z nieobecności żony, zabierał ją do ogrodu. Nie rozumiała, dlaczego - plotki w wiosce ucichły nagle, zaraz po wizycie urzędników, ucięte w nie do końca wyjaśniony (magiczny?) sposób i zastąpione przekonaniem o rzekomej chorobie małej Eden. Sama zainteresowana dopiero lata później doceniła taki stan rzeczy; chyba wolała odcięcie od społeczeństwa niż konieczność znoszenia litościwych spojrzeń ludzi, którzy zamienili jej dzieciństwo w piekło.


So leave that click in my head
And I will remember the words that you said
Left a clouded mind and heavy heart
But I was sure we could see a new start


Miała jedenaście lat, gdy po raz pierwszy usłyszała słowo szlama. Nie wiedziała jeszcze wtedy, co oznaczało - mknąc w pociągu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, wciąż otumaniona nagłym pojawieniem się w jej życiu całkowicie nowego świata, nie rozumiała panujących w nim zasad - ale instynktownie wyczuła w nim obelgę. Choć głoski zdawały się układać w całkowicie inny sposób,  bardziej sycząc niż brzęcząc, to sam wyraz, odbijając się echem o ściany czaszki, zdecydowanie za bardzo przypominał jej nieszczęsną wiedźmę. Aż trudno było jej uwierzyć, że przez chwilę - krótki, słodki moment między zakupami na Pokątnej, a zajęciem miejsca w lśniącym pociągu - dała się ponieść złudzeniu, że w końcu, w końcu znajdzie się gdzieś, gdzie będzie pasować. Nie przypuszczała, że na margines zepchnie ją zarówno oczywiste ubóstwo, jak i mugolskie pochodzenie, chociaż pewnie powinna była - wiedziała przecież, że sprawiedliwość istniała tylko w biblijnych przypowieściach i kolorowych bajkach, które czasami udawało się przemycić jej ojcu.


Nie pozwoliła jednak, żeby stłamsiło ją poczucie niższości - nie tym razem. Pomimo przeciwności losu, wciąż udawało jej się zachować wrodzoną pogodę ducha, która nie pozwalała jej na przyjęcie do wiadomości, że czarodziejska rzeczywistość nie miała jej do zaoferowania nic więcej. Szkolne korytarze przemierzała więc z wysoko podniesioną głową, narastającą złość przekuwając na długie godziny spędzane na nauce, co prawda nigdy nie wierząc, że najlepsze stopnie zrekompensują jej niskie urodzenie, ale nie potrafiąc też powstrzymać palącej potrzeby udowodnienia wszystkim, że nie znalazła się w Hogwarcie przypadkowo. Udając, że nie słyszy odbijających się o kamienne ściany obelg, uśmiechała się szeroko zarówno do nielicznych (choć prawdziwych) przyjaciół, jak i do bardziej lub mniej zagorzałych wrogów. Na łzy pozwalała sobie, dopiero gdy nikt nie widział, późnymi wieczorami otwierając na bladych przedramionach płytkie rany i sprawdzając, czy nie wypłynie z nich przypadkiem zgniłozielony szlam; ale jej krew za każdym razem miała taką samą, szkarłatno-rubinową barwę Gryffindoru.


Minęły miesiące, zanim nauczyła się machać różdżką, warzyć eliksiry i wertować magiczne księgi bez kłujących wyrzutów sumienia w klatce piersiowej; przyzwyczajona do bycia karaną za każdy przejaw czarodziejskich umiejętności, bardzo długo była nawiedzana przez widmo przeszłości, zawiązujące w supeł jej język na sekundę przed wypowiedzeniem formuły zaklęcia. Metamorfomagia (o której dowiedziała się dużo później) nie wróciła do niej jednak, zablokowana przez wpajane od dziecka zakazy, jedynie od czasu do czasu przypominając o sobie zmieniającym się w zależności od stanu ducha kolorem włosów. Być może dlatego Eden odcięła się od domu niemal całkowicie; gdy jej pierwsze pełne ekscytacji listy pozostały bez odpowiedzi, przestała pisać do rodziców w ogóle, widując ich jedynie przez kilka dni letnich wakacji, które niemal w całości spędzała u rodzin hogwardzkich przyjaciół. Być może powinna była walczyć o utrzymanie kontaktów mocniej, starać się bardziej - ale widok wiecznie przepełnionych niewypowiedzianym wstydem oczu matki skutecznie przywoływał wspomnienia, o których chciała zapomnieć. Żałowała jedynie stopniowego oddalania się od ojca, w ramach usprawiedliwienia wmawiając sobie, że na odbudowanie więzi jeszcze będzie czas. Naiwnie; minął zaledwie rok, a mugolski świat stanął w ogniu, na zawsze pochłaniając resztki tego, co wciąż uważała w nim za cenne.


So tie me to a post and block my ears
I can see widows and orphans through my tears
I know my call despite my faults
And despite my growing fears


Choć słowo wojna od dawna nie było jej obce, od miesięcy czając się złowrogo w cieniach budynków i wyglądając spomiędzy akapitów Proroka Codziennego, to dopiero na trzecim roku nauki zrozumiała, co tak naprawdę oznaczało. Czy może - do oznaczało dla niej; nie charakteryzowało się, wbrew pozorom, rdzawym smrodem krwi i kurzu, nie przywoływało na myśl groźnego turkotu samolotowych silników ani ogłuszającego huku wybuchów. Skradało się do niej o wiele subtelniej; stukało cicho o szybę w oknie gryfońskiego Pokoju Wspólnego, dźwięczało wraz z szelestem otwieranej koperty i pachniało pergaminem oraz zaschniętym już atramentem, gdy z przestrachem przebiegała wzrokiem po nakreślonych pospiesznie literach. Przywodziło na myśl mdły zapach mokrej ziemi, do której razem z matką opuściły pustą trumnę. Nie płakała; ani na pogrzebie, ani później, myśląc jedynie, bezcelowo i bez sensu, o niesprawiedliwości tego świata, w którym ludzie walczyli i ginęli, sami do końca nie wiedząc, w imię czego. Bitwa o Anglię? Uśmiechała się gorzko, nie do końca przekonana, czy faktycznie było jeszcze o co toczyć bitwy.


Mimo że śmierć ojca odcisnęła na niej swego rodzaju piętno, jej życie nie urwało się nagle, jak rozdarta, filmowa taśma. Wróciła na stare tory, nieznacznie spokojniejsza, odrobinę cichsza, nieco bledsza, ale wciąż mocno skoncentrowana na nauce. Może nawet bardziej niż wcześniej, bo tym razem nie chodziło już tylko o udowodnienie czystokrwistym czarodziejom własnej wartości; na horyzoncie zaczynał kształtować się inny cel, pierwotnie zaznaczony przez nierówne pismo rodziciela, a później utrwalony przez ogarniającą czarodziejską rzeczywistość zawieruchę. Nie chciała walczyć już o własną pozycję, o akceptację ani o miejsce na odznace w szkolnej gablocie; tym razem marzyła o tej znanej jedynie z książek sprawiedliwości, w którą - co zrozumiała zdecydowanie za późno - tak święcie wierzył jej ojciec. Z dumą nosiła więc na szyi jego srebrny krzyżyk (jedną z niewielu rzeczy, którą przesłano im w metalowym pudełku), godzinami psując wzrok nad grubymi księgami, wdychając unoszące się nad kociołkiem opary i nabawiając się chrypki od powtarzanych do znudzenia zaklęć. Mury Hogwartu opuściła z jednymi z najwyższych wyników wśród swojego rocznika, nie miała jednak czasu na świętowanie, bo dokładnie w tym samym roku Anglię obiegła informacja o śmierci Albusa Dumbledore'a, wyrywając spory kawałek nadziei z jej drobnego serca.


So we were up
Throwin' dice in the dark
I saw you late, last night, come to harm
I saw you dance in the devil's arms


Kurs aurorski okazał się o wiele większym wyzwaniem, niż początkowo sądziła. Nie mając żadnych oszczędności ani wsparcia ze strony rodziny, zmuszona była do dzielenia dwudziestu czterech godzin między szkolenie, szereg dorywczych prac i sen, najczęściej kosztem tego ostatniego. Szorowała posadzki w czarodziejskich barach, czyściła klatki w magicznej menażerii i przekłuwała sobie palce, upinając tkaniny u madame Malkin. Starannie odkładała każdego knuta, a i tak z trudem była w stanie utrzymać się w wykończonym wojną Londynie. Zupełnie jakby oprócz tego było jej łatwo; ogarnięta osobistą ambicją, przekraczała granice własnej wytrzymałości, po raz kolejny w życiu próbując za wszelką cenę, chwilami wręcz chorobliwie, udowodnić innym swoją wartość, a w efekcie i tak oblewając pierwszy egzamin, i przy okazji lądując na oddziale urazów pozaklęciowych u Świętego Munga.


Zaczęło się niewinnie, od kilku dobrowolnie wziętych nadgodzin, od pracy, coraz częściej pojawiającej się w domowych rozmowach i od samotnych nocy, od czasu do czasu spędzanych w Kwaterze Głównej Aurorów. Od planów, nagle spontanicznie przesuwanych na później; od coraz chłodniejszych spojrzeń i coraz rzadszych pocałunków, wymienianych jedynie mimochodem, w biegu. Zmiany następowały stopniowo, rysy na idealnej powierzchni bardzo powoli układały się w siatkę pęknięć i na początku nawet Gabriel zdawał się nie zauważać, że coś jest nie tak. Walczył o nią zresztą długo i cierpliwie, przez całe miesiące znosząc jej rosnącą obojętność i nieustanne narażanie się na niebezpieczeństwo. Znał ją przecież, wiedział, ile to dla niej znaczyło, a mimo to nie potrafił otrząsnąć się z wrażenia, że mu się wymykała. I faktycznie, po roku nie liczyło się już dla niej nic innego poza pracą. W pełni tego świadoma, nie zdziwiła się nawet, gdy w końcu powiedział jej, dłużej tak nie może. Jej serce pękło cichutko, bez fajerwerków i wybuchów, i tylko to łóżko wydało się nagle takie dziwnie duże, a z kuchennej szafki zniknął szczerbaty, czerwony kubek do kawy.


Now look at you all torn up
I left you waiting to bleed
I guess  the truth works two ways
Maybe the truth's not what we need


Ani wojenny chaos, ani złamane serca nie były w stanie powstrzymać życia przed powolnym powrotem do normy. Przypominały o sobie jedynie od czasu do czasu, wkradając się do codzienności dzięki niepokojącym wzmiankom o kolejnych zniknięciach i czarno-białym fotografiom, znajdywanym niespodziewanie między kartkami książek, nie skłaniały już jednak Eden do cichego zamykania się w sobie. Wprost przeciwnie; to w te gorsze dni najmocniej czuła, że to, co robi, ma jakiś sens, wsiąkając w pracę aurora może nawet nieco za bardzo. Chociaż zdarzało się, że chwalono ją za wyniki i zaangażowanie, to po cichu oskarżano również o początki manii prześladowczej i dostrzeganie czarnej magii tam, gdzie jej nie było. Może rzeczywiście zbyt gorliwie angażowała się we wszelkie teorie spiskowe, może ludziom faktycznie zdarzało się niespodziewanie umierać, ale w chwilach wątpliwości po prostu zaciskała zbielałe palce na srebrnym krzyżyku na szyi i dalej robiła swoje, nieustannie się narażając, czy to na realne niebezpieczeństwo, czy zwyczajną śmieszność w oczach współpracowników.



Patronus: W pokoju ojca pachniało wodą kolońską i powoli stygnącym, lipcowym powietrzem. Na zewnątrz zmrok zdążył już pogrążyć w ciemności rozsiane wokół domu drzewa, więc jedynym źródłem światła była stara lampa naftowa, stojąca na chwiejącym się biurku, ręcznie zbitym z wypolerowanych desek. Nad blatem pochylała się zgarbiona sylwetka młodego jeszcze mężczyzny, ze wzrokiem wbitym w pożółkłe kartki książki. Czytał przyciszonym, ale wyraźnym głosem, od czasu do czasu zerkając na pięcioletnią dziewczynkę, siedzącą na łóżku, z kościstymi stópkami wystającymi spod cienkiego koca. Słuchała uważnie, nieobecny wzrok utkwiwszy w dużej, kosmatej ćmie o lśniących skrzydłach, wygrywających jakąś nieregularną melodię na szklanych ściankach lampy. Nie myślała wtedy o reszcie świata; odcięty od niej warstwą miękkiego materiału i drewnianymi ścianami domu, mógłby równie dobrze nie istnieć, bo i tak przecież nigdy do niego nie należała.

Wspomnienie utkwiło jej w pamięci na tyle mocno, że mimo wielu późniejszych, to właśnie ono jako pierwsze kojarzy jej się z ojcem. To również je przywołuje, żeby wyczarować patronusa - sporych rozmiarów, świetlistą ćmę, otoczoną jasną łuną światła.










 
10
1
12
2
0
0
1


Wyposażenie

różdżka, teleportacja



Gość
Anonymous
Gość
Re: Eden Fairchild [odnośnik]27.08.15 1:23

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Chyba nie ma nic gorszego niż zduszanie potencjału we własnym dziecku, które nawet po wejściu w dorosłe życie, wciąż będzie odczuwać skutki napiętnowania połączonego z przerażonymi spojrzeniami pełnymi zgorszenia. Gdy już zdawałoby się, że życie w końcu się unormowało i wszystko stanowi równią pochyłą ku szczęśliwemu zakończeniu, Eden nadmiernie oddała się pracy, niszcząc swój związek, popadając w paranoję - dalsze popadanie w obsesje może zaszkodzić nawet błyskotliwej karierze aurora! Pozostaje mieć nadzieję, że z biegiem czasu wyzbędzie się obojętności i zatęskni za tym, co straciła.
Witam na forum, mam nadzieje, że będziesz się z nami dobrze bawić!

OSIĄGNIĘCIA
mistrz w wykrywaniu czarnej magii
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pracoholizm, paranoja.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:10
Transmutacja:1
Obrona przed czarną magią:12
Eliksiry:2
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:1
Inne
Teleportacja, metamorfomagia
WYPOSAŻENIE
różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[26.08.15] 900-870=30
Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Eden Fairchild Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Eden Fairchild
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach