Wydarzenia


Ekipa forum
Sala główna
AutorWiadomość
Sala główna [odnośnik]05.04.15 22:16
First topic message reminder :

Sala główna

Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...  

W tawernie już od wejścia czuć przejmujący swąd nade wszystko męskiego potu, a w drugiej kolejności - męskiego moczu. Silny zapach alkoholi drażniąco przesyca powietrze, skądinąd wyczuć można również nuty aromatów zgniłych ryb. Huk pijackich przyśpiewek dominuje nad wszechobecnym gwarem - prawie nie słychać przechwalającego się przy szynku mężczyzny, który opowiada o swojej ostatniej batalii, w której rzekomo wypatroszył morskiego smoka, mało kto zwraca uwagę na marynarzy tłukących się po mordach po przeciwległej ścianie. Zrezygnowany barman dekadencko przeciera brudną szklankę brudną szmatą, spode łba łypiąc na drzwi, które właśnie otworzyłeś...

Możliwość gry w czarodziejskie oczko, darta, kościanego pokera
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:27, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala główna [odnośnik]13.10.15 13:21
Nieprawda, to my, czarni, jesteśmy dyskryminowani najbardziej! Wszyscy mają nas za złodziei i w ogóle okropnych oszustów. Rudzi co najwyżej nie mają szczęścia w miłości czy nie mają duszy i inne bzdety, w które i tak nie wierzę. To tylko zazdrosne gadanie ludzi, czyli żaden wyznacznik. A to nikogo nie upoważnia do wymyślania jakichś praw. Szczególnie, kiedy nie można ich rozszerzyć na przykład na mnie!
- Nie możesz? M U S I S Z - zaczęłam naciskać, patrząc sugestywnie na facjatę Barry'ego. Bardzo sugestywnie, warto nadmienić. Powinien się złamać pod naporem mojego wzroku i butnej miny, w końcu kto wie, może jestem niebezpieczna? Wszak nazywam się Borgin, no halo!
Pewnie też uderzyłam ręką w jego, kiedy tak bezczelnie maca moje włosy. Pff, jeszcze ktoś sobie coś za dużo pomyśli. Chyba alkohol i narkotyki zaczęły źle na mnie wpływać?
- Już ja wiem, ty pijusie - komentuję nieco żartobliwie. W końcu doskonale pamiętam, że to był mój pomysł, aby pójść w tango na noc. Koniecznie do knajpy, koniecznie się nabzdryngolić, brawo ja.
- Tylko wtedy, kiedy zamierzam ich podpalić - wyjaśniam skwapliwie, dopijając do końca swoje piwko. Jedno, drugie, trzecie, aż z wrażenia poszliśmy do mnie, aby się wyspać i razem przeżyć kaca.

zt x2, jak chcesz pisać to u mnie, jak nie to kunic Sala główna - Page 3 2892830877
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]17.11.15 9:20
| po festiwalu

Parszywy pasażer nie wyglądał zbyt zachęcająco, tak jak i dzielnica, w której się mieścił. Portowa cześć miasta, w której nie miał okazji bywać zbyt często, przypominała bardziej zbiorowisko magazynów niż zabytkowy, nowoczesny Londyn. Jeśli echa industrializmu odbijały się jeszcze wśród zabudowy, zdecydowanie należało ich szukać tutaj. Dawne fabryki, port i tylko jeden bar - dość mocno przywodzący na myśl typową spelunę, do której wybierali się zmęczeni ciężkim dniem pracownicy - oraz zbieranina społeczeństwa kłębiąca się na paru metrach kwadratowych. Nawet nie jakaś szczególnie zróżnicowana, ot zwykli marynarze czy mniejsi przedsiębiorcy, grupka, którą każdy spodziewałby się ujrzeć w tym miejscu.
Gdy stanął przed niewielkim budynkiem, na ulicach zmierzch zapadł już na dobre, a co za tym idzie, Pasażer zdążył wypełnić się klientelą oraz światłem lamp. Jeszcze nie tak głośną grupą mężczyzn, być może stałych gości? Cóż, zapach mówił sam za siebie - marynarze musieli szczególnie mocno upodobać sobie to miejsce. Swąd ryb, potu i rumu wyczuwalny był już na zewnątrz. Mimo to Anthony miał nadzieję, że łajba uniesie tego wieczoru jednego pasażera więcej.
Stał przed budynkiem przez chwilę, obserwując całą tą wesolą ferajnę przez uchylone drzwi. Gdzieś w tle brzeknęło szkło, rubaszny śmiech rozległ się na sali i odbił od ścian pomieszczenia. Reszta dźwięków ginęła w tle, tak jak poszczególne sylwetki klientów, zlecające się ze sobą za sprawą słabego oświetlenia.
Przekroczył próg powoli, rozglądając się po wnętrzu, próbując jak najszybciej odnaleźć wzrokiem poszukiwaną osobę. Nie czuł potrzeby nawiązywania znajomości z innymi klientami, dlatego też nawet nie zbliżył się do baru, obejmując spojrzeniem jedynie stoliki.  Ciemne, nieco zadymione wnętrze nadawało miejscu specyficzny charakter i sprawiało, że wchodzący nie zwracali na siebie szczególnej uwagi. Choć to ostatnie mogło być równie dobrze spowodowane alkoholem.
Gdy nie ujrzał poszukiwanej osoby, zdecydował się samemu wybrać miejsce. Podążył więc w głąb pomieszczenia, w stronę wolnych jeszcze stolików. Usiadł na zniszczonej ławie, kątem oka zerkając w stronę wejścia. Pomyślał, że mógłby zapalić cygaro, a kiedy zaczął szukać go po kieszeniach, przypomniał sobie, że zapomniał zabrać je z domu. Został więc skazany na czekanie w ciszy i względnym bezruchu. Może to nawet lepiej? Przynajmniej nie zwracał na siebie zbytniej uwagi, a przecież o to właśnie mu chodziło.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]17.11.15 13:31
Dzisiejsza noc należała do tego niezwykłego i jakże rzadkiego rodzaju, który był praktycznie niespotykany, a nawet jeśli już tak się działo, to praktycznie nikt o tym nie wiedział. Mianowicie Amodeus opuścił swe wygodne leże, swą strefę komfortu, do której należało domowe zacisze, znajdujące się w Dolinie Godryka oraz mniej przytulny pomieszczenia, które należały do spółki Borgin & Burke. Okazja niezwykła, wręcz swoisty biały kruk. Bądź co bądź, Prince nie przejawiał zainteresowania integracją z klientami, a jeżeli do takiej już dochodziło, to wolał, aby działo się tak na dobrze znanym mu gruncie, gdzie mógł wymigać się od jego zdaniem nieprzyjemnego obowiązku na wszelakie sposoby. Nagły wypadek na zapleczu? Och, jak mi przykro, jednak nie będę mógł pani pomóc, proszę wrócić za godzinę, a najlepiej wcale. Oczywiście, zachowanie to było zarezerwowane dla wyjątkowych klientów, którzy swym sposobem bycia czy załatwianiem interesów wzbudzały antypatię. Jednakże ten wyjątkowy przypadek był niezwykły, w końcu sam, z nieprzymuszonej woli, postanowił się nim zająć, nawet jeśli wiązało się to z opuszczeniem wygodnych czterech ścian.
Teleportował się w tą jakże przyjazną okolicę, po czym ruszył ku wyznaczonemu miejscu spotkania. Najwidoczniej klientowi zależało na anonimowości, nic dziwnego, przedmiot lub przedmioty, które pragnął nabyć nie do końca były legalne. Rzecz jasna, za samo posiadanie ich nie groziła jakaś surowa kara, raczej, ale to co można było przy ich pomocy osiągnąć niekoniecznie przypadało władzy do gustu. Banda zapyziałych głupców i ich irytujące restrykcje. Amodeus przemierzał ulice, dźwigając po pachą zawinięty pakunek. Niestety nie mógł przenieść się bezpośrednio pod cel swej wędrówki. Kolejne prawo, za którym Prince nie przepadał. Przecież mugole są ślepi, można takiego dźgnąć w oko widelcem, a ten by nawet nie zauważył.
Parszywy Pasażer, cóż za urocza oraz bardzo adekwatna nazwa. Ciekawe, jak zwała się konkurencja, Śmierdzący Menel? Zawszawiona Kurtyzana? Pod przegniłymi zębami Wujka Zdzisia? Finezyjnie, nie ma co. Wahał się przez chwilę, a przez myśl przebiegł mu pomysł o wycofaniu się. Aura, że tak pozwolę się wyrazić o tym okropnym swądzie, w ogóle nie zachęcała do wstąpienia w te gościnne progi. Prince miał ochotę użyć zaklęcia Bąblogłowy albo czegoś bardziej drastycznego, może ucięcie nosa by pomogło? Z rezygnacją wyciągnął chusteczkę z kieszeni, która przeszła ostrym zapachem ziół, które wcześniej zabezpieczała. Dobrze że to była nieszkodliwa roślinka, przynajmniej odkąd została przygotowana jako składnik do eliksiru.
W końcu znalazł się w środku, gdzie okazało się, że ciężka atmosfera, ekhm, która znajdowała się na zewnątrz nie była taka zła. To co działo się wewnątrz, cóż, pominę detale, lecz wiedzcie, że było źle. Rozejrzał się po bywalca, szukając takiego, który nie pasowałby do specyficznej klienteli. Pozostawało mieć nadzieję, że potencjalny nabywca nie wczuł się w klimat i nie postanowił się odpowiednio przebrać. Po chwili znalazł go. Uśmiechnął się, czego nie było widać, w końcu pół jego twarzy zabezpieczała prowizoryczna maska. Żwawym krokiem ruszył ku niemu, jakby miał nadzieję, że powietrze wokół kogoś takiego będzie chociaż odrobinkę świeższe.
- Dobry wieczór. - rzucił na powitanie, a jego głos tylko przez krótką chwilę się załamał, jakby zawahał się, czy otwieranie ust w tym miejscu było dozwolone.
Odstawił zawinięty pakunek na stolik, który był pusty. Zero napitku? Jak miło, przynajmniej nie będzie musiał ryzykować próbowania tutejszych specjałów.



I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...


Amodeus Prince
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala główna - Page 3 Tumblr_no98ajdm5Q1ta09lpo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t751-amodeus-carter-prince https://www.morsmordre.net/t847-abaddon#3824 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-west-country-dolina-godryka-15 https://www.morsmordre.net/t1126-amodeus-prince#7437
Re: Sala główna [odnośnik]18.11.15 18:45
Środki bezpieczeństwa były pierwszą rzeczą, jakie przychodziło mu na do głowy, gdy wybierał się na podobne spotkania. Nawet jeśli chodziło o taką błahostkę jak księga. Wszak o czarnej magii i wszelkich sprawach z nią powiązanych wypadało mówić  szeptem i wyłącznie do właściwych osób. A o tych z kolei nigdy nie było łatwo. Dlatego właśnie Crouch zdecydował się ograniczyć nawiązywanie nowych znajomości w sferze podobnych interesów i trzymać blisko osób zaufanych, o których wiedział wcześniej lub z którymi miał do czynienia osobiście. A pod tym właśnie względem spółka Borgin&Burke, nad którą pieczę sprawował jego imiennik oraz sojusznik, pasowała idealnie. No, a przynajmniej na tyle, aby nie zerwać dotychczasowych kontaktów.
Nie ubierał maski. Doszedł do prostego wniosku, że miejsce, do którego zmierzał, nie sprzyjało szczególnie spotkaniom osób, które mogłyby go kojarzyć. Zaś osoba, która miała się pojawić…  no cóż, również nie musiała go znać, a nawet jeśli, nie mogła przecież wiedzieć, jakie będą dalsze losy przygotowanego przedmiotu i czy to Anthony był jego ostatecznym adresatem.
Mimo to wiedział, że w podobnych przypadkach nie warto ryzykować i postarał się, aby podczas spotkania nie przypominać szlachcica ani osobę wysoko postawioną – prosty, przewiewny płaszcz narzucony dość niedbale na ramiona, niemodny już kaszkiet opadający z jednej strony i nie pierwszej nowości spodnie. Sam Anthony nie czuł się w tym przebraniu zbytnio swobodnie (wręcz uwłaczająco musząc zniżać się do poziomu przebierańca, choć mocno pilnował się, aby nie dać tego po sobie poznć), lecz  jednocześnie miał świadomość, że nie było czasu na  zmiany czy nawet na rzucenie zaklęcia kameleona. Musiał więc założyć, że tym razem znów nie pozostanie rozpoznany, a po spotkaniu nie czekają go żadne nieprzyjemności.
Chociaż wydawało mu się, że kupowanie czarnomagicznych ksiąg nie było rzeczą zakazaną.
Siedział przez dłuższą chwilę w dusznym wnętrzu w pełnym „umundurowaniu”, nie decydując się na ściągniecie niczego. Zdaje się, że zasady dobrego wychowania nakazywały mężczyźnie po wejściu do wnętrza zdjąć nakrycie głowy, jednak ‘Parszywy pasażer’ zdawał się należeć do miejsc, w których konwenanse przestawały obowiązywać w chwili przekroczenia progu budynku. W międzyczasie pozwolił sobie więc na zdjęcie tego elementu ubioru jedynie na chwilę, cały czas nie spuszczając z oczu wejścia do baru. Do końca łudził się, że z momentem rozpoczęcia spotkania, zapomni o niekomfortowym wnętrzu.
Nie zauważył wejścia mężczyzny, lecz jego sylwetkę zatrzymującą się przy jego stoliku już zarejestrował. Podniósł powoli wzrok na człowieka, którego połowę twarzy skrywała maska i na chwilę ucieszył się, że ostatecznie jednak nie zrezygnował ze zmiany wizerunku. Bezpieczeństwo ponad wszystkim.
– Dobry wieczór – odpowiedział, nie ruszając się z miejsca. – Proszę usiąść – dodał lekkim tonem, jakby wcale nie spotkali się w celu dokonania transakcji. Zapewne Anthony nie musiał silić się na te swobodne pogawędki, ich dwójka raczej nie była obiektem ciekawości pozostałych klientów.
Przez chwilę zastanawiał się, czy jednak nie nadać spotkaniu nieco mniej oficjalny charakter przez zamówienie czegoś do picia, lecz ostatecznie zrezygnował. Jego cała uwaga skupiła się bowiem na pakunku leżącym na stole. Uśmiechnął się pod nosem i splótł palce dłoni, które oparł na stole.
- Więc ma pan coś interesującego dla mnie? – zagadnął pierwszy, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie.  Spojrzał przy tym prosto na mężczyznę - nie natarczywie, lecz z zaciekawieniem, z którym wyjątkowo nie zamierzał szczególnie mocno kryć się dzisiejszego wieczoru.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala główna [odnośnik]04.04.16 0:47
| drugi tydzień listopada

Dwie szklanki później wszystko zdawało się lepsze.
A może nie tyle lepsze, co łatwiejsze; nie, nie miał słabej głowy, ale wszystko stawało się mniej poważne po każdej, nawet niewielkiej ilości bursztynowego napoju bogów. Miał mniejszą ochotę wyzbyć się frustracji, łamiąc nosy co drugiej osobie w promieniu kilku metrów, nieliczne panie (najpewniej zarabiające na wykonywaniu jednego z najstarszych zawodów świata) wyglądały na piękniejsze niż w rzeczywistości i nawet ten barman łypiący na niego z niechęcią (w końcu wpadał tu i robił awantury na tyle często, że mogli go zapamiętać - cud, że do tej pory nikt nie wyrzucił go za drzwi; pewnie dlatego, że ta speluna właśnie z bijatyk słynie, a oprócz tego zostawiał tu niemałe ilości pieniędzy) też prezentował się jakoś przyjaźniej, nawet mimo tej łysej łepytyny i dużej ilości więziennych tatuaży zdobiących (szpecących?) pokryte bliznami bicepsy.
Uniósł szklankę raz jeszcze, a Ognista przyjemnie pokąsała jego gardło.
Zaczął doceniać te chwile, kiedy Melle zabawiała się w opiekunkę i chociaż raz na jakiś czas zgadzała się na zajmowanie tym nieznośnym gnomem. Ojcowstwo, w którym, nawiasem mówiąc, zbyt dobry nie był, pochłaniało niezwykłą ilość czasu, co zaburzało jego codzienny tryb życia, który sprawdzał się nieprzerwanie od kilku ostatnich lat. Kiedyś biegał od boiska do barów, spotykał się ze znajomymi, by zalewać całą okolicę fontannami przeróżnych alkoholi i stosunkowo często zapraszał co przyjemniej wyglądające panny (i mężatki) do swojego mieszkania; teraz wszystko uległo zmianie, a to nagłe, wymuszone przez okoliczności ustatkowanie nie odpowiadało mu w najmniejszym nawet stopniu.
Podniósł szklane naczynie ponownie, kręcąc nim w dłoni i z pewną fascynacją oglądając złocisty napój oblizujący niezbyt czyste ściany. Wolałby nie wiedzieć, z jaką częstotliwością czyszczono tutaj szklanki - pewnie nikłą - ale, tak właściwie, nigdy go to nie obchodziło; nie myślał o zarazkach, o ślinie pozostawionej przez poprzednich gości lokalu (choć to w tym wypadku średnio adekwatne słowo) i o ogólnie pojętej historii tych naczyń. Ile bójek widziały? Ile razy ktoś splunął do nich krwią? Ile razy zostały potłuczone i ktoś musiał je posklejać szybko rzuconym Reparo?
Nie był jednak dzisiaj na wystarczającym poziomie rozpijaczenia, aby rozprawiać egzystencjalnie z półpełną szklanką whiskey, więc odwrócił od niej spojrzenie i zerknął gdzieś w przestrzeń speluny. I wybrał do tego idealny moment - skinął lekko głową Vitalijowi, na którego oczekiwał tu od kilkunastu minut. Wolał przyjść z wyprzedzeniem i zdążyć upić co nieco w samotności.
Czy tak właśnie zaczynają się problemy z alkoholem? Ale nie, według teorii Douglasa to nie z alkoholem są problemy, tylko z jego brakiem. Tego się trzymał.
- Vitaliju - rzucił w formie powitania, po czym bez większych pytań i ceregieli skinął na barmana, by podał przybyszowi Ognistą. Tymczasem sam chwycił własną szklankę stojącą do tej pory na barze i bez słowa ruszył (wiedział, że Karkarow zrozumie) w kierunku jednego ze stolików bardziej oddalonych od tłumów pijanych marynarzy.
- Dobrze cię widzieć - powiedział niewylewnie, ale szczerze, opadając na chybotliwe, drewniane krzesełko i patrząc bez cienia uśmiechu na rozmówcę.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Sala główna [odnośnik]08.05.16 18:42
Dzielnica portowa była paskudna. Śmierdziała rybami i moczem i jeszcze pałętali się po niej mugole. Gdyby nie to ostatnie, jakoś bym to przeżył. Ale przeciskać się przez szlam i muł nie miałem specjalnej ochoty. Chyba najwyższy czas przypomnieć sobie co nieco o teleportacji. Nie robiłem tego tak dawno, że cały czas bałem się rozszczepienia. Ileż to rzeczy można zapomnieć przez trzydzieści lat. Teraz przynajmniej miałem różdżkę, byłem sobą. Właśnie... Chyba czas skończyć z udawaniem, że jestem kimś innym niż w rzeczywistości. Odzyskałem to, co było dla mnie najważniejsze, znowu mogę czarować, nie jestem już zwykłą miernotą, która nie radzi sobie z życiem po więzieniu. Świat wcale nie zmienił się tak, jak się tego obawiałem. Nawet spotkałem własnego syna, zabawne, tego zupełnie się nie spodziewałem. Ale tak, Ramsey był żywym mężczyzną, z krwi i kości. Widziałem też wiele innych osób, które pamiętałem, mniej lub bardziej. Zmienili się, dorośli, przynajmniej w części. Laidan na przykład nie zmieniła się w ogóle. Jakbyśmy sami ledwo ukończyli Hogwart, zaczynali dorosłe życia, a czas nie miał znaczenia. Wcale nie czułem się stary. A przecie jak trzydzieści lat temu myślałem o przeżyciu pół wieku wydawało mi się to takie odległe, niemożliwe. A wcale się jeszcze nie sypałem. No, może odrobinę, ale to kwestia Tower, nie wieku. Im dłużej byłem na wolności, tym lepiej się czułem. Jadłem regularne posiłki, w których było więcej składników odżywczych niż w tym całym syfie z więzienia, czułem się lepiej. Odżywałem, nie tylko psychicznie. Chociaż to chyba było dla mnie ważniejsze. Odzyskanie różdżki, a wraz z nią swojego miejsca. Nie czułem już strachu, świat znowu należy do mnie, a ja po raz kolejny mogę go zmieniać. Doskonale też wiedziałem już, jak chcę tego dokonać. Spotkanie z Douglasem miało być kolejnym krokiem. Jonesowi na pewno spodoba się ta inicjatywa. Tak przynajmniej mi się wydawało. Może przynajmniej na chwilę wyciągnę go z tych śmierdzących barów. Zajmie się czymś pożytecznym zamiast ciągle siedzieć w obskurnych przybytkach zapijają zarówno swoje zwycięstwa jak i porażki. Poza tym przy okazji tego spotkania chcę zrobić coś jeszcze, powiedzieć Douglasowi prawdę. O sobie. O tym, kim jestem i czemu się ukrywałem i pochwalić się swoją różdżką.
Sądząc po wyglądzie Douglasa, siedział w tym paskudnym miejscu już jakiś czas. A skoro tak, to pewnie i wypił co nieco. Uśmiechnąłem się do Douglasa siadając. Po chwili pojawiła się przede mną szklanka ognistej.
- Witaj - rzuciłem ruszając za nim, byłem wdzięczny za znalezienie nieco spokojniejszego miejsca do rozmowy.
- Ciebie również - odparłem siadając w miarę wygodnie na chybotliwym krześle, stukając moją szklanką w jego. Wychyliłem łyk zanim znowu się odezwałem. - Pijemy z jakiejś konkretnej okazji?
Dobrze było spotykać się z ludźmi, nawet w takich przybytkach, szczególnie, gdy ich lubiłem. Czekałem jednak czy Doug będzie miał mi coś do powiedzenia, mi się nie spieszyło, wolałem to zrobić na spokojnie. Nie zamierzałem też jednak czekać aż wypije na tyle dużo, żeby nie pamiętać, co zamierzam mu powiedzieć. Musi być trzeźwy, a przynajmniej w miarę trzeźwy, jeśli z tej rozmowy ma cokolwiek wyjść.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
pozdrawiam i wielbię mój wiek, mego stwórcę i mistrza
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]16.05.16 20:52
Cóż, prawdę mówiąc, było kilka okazji do picia.
Jednak z racji tego, że większość z nich nie zakrawała nawet o optymistyczne, Douglas w odpowiedzi uśmiechnął się tylko jakoś krzywo, za maską pewności siebie skrywając wszystko to, co obawiał się wymówić na głos. Wymijająco wbił spojrzenie w krawędź kufla, jego chłodną powierzchnię odnajdując nagle względnie interesującą. Upił łyk alkoholu, znów poczuł chłód przewiercający się przez przełyk, aż w niespiesznym geście odłożył kufel z powrotem na blat stołu przy akompaniamencie cichego stuknięcia.
- Zawsze znajdzie się jakaś okazja - zauważył jakże mądrze, zaraz upuszczając kąciki ust; twarz wykrzywiona dotąd w nonszalanckim grymasie stała się nagle... spokojna. Niemalże łagodna. Zmarszczył brwi, widocznie tknięty niespodziewaną, nieprzyjemną myślą.
Ale weź się w garść, Jones, przestań zgrywać ofiarę losu.
W końcu nigdy nią nie byłeś, nie pozwoliłbyś na to.
- Szczerze mówiąc - zaczął, wreszcie decydując się unieść wzrok; spojrzał na Vitalija z niepewnością, która nie pasowała do jego twarzy i oczu błyskających zawsze butą - mam pewien problem. - Problem? Czy użył dobrego słowa do opisania kilkuletniego, jasnowłosego stworzenia krzątającego mu się wiecznie pod nogami? Tak podobnego, że tylko ślepiec nie zauważyłby cholernie bliskiego stopnia pokrewieństwa?
Zawahał się po raz kolejny, jakby odnajdując trudność w wypluciu z siebie tych paru słów. Drażniły jego krtań, szarpały struny głosowe, ale nie mógł, po prostu nie mógł powiedzieć tego na głos; nie teraz, kiedy tak obawiał się dezaprobaty Vitalija i chłodu w spojrzeniu jednego z niewielu ludzi, na których zdaniu jeszcze mu zależało.
Ponownie sięgnął więc po piwo, z pewną dozą bezradności zaciskając palce na chłodnym szkle. Upicie sporego łyku wcale nie pomogło, nie rozwiązało mu języka, ale cisza, która zapadła, zaczęła mu ciążyć.
- Dowiedziałem się, że mam córkę - palnął w końcu jakimś zachrypniętym głosem, odchrząknął i na nowo skupił się na własnych palcach. Wbił spojrzenie w stare otarcia, popękany wierzch dłoni i pęcherze kształtujące się przy opuszkach, ale nie wytrzymał tak długo - zaczął rozglądać się po całym przybytku, przyjrzał się ludziom siedzącym nieopodal. A choć bardzo chciał znów przywołać na usta beztroski uśmiech, zdawało mu się, że zapomniał, jak układa się usta w wyrazie nonszalancji.
Nie wiedział, co dodać i czy w ogóle coś dodać powinien; nieświadomie znowu zmarszczył brwi, balansując spojrzeniem pomiędzy kontuarem a odległym kątem lokalu. - Ma nie więcej niż pięć lat. Myślałbym, że jej matka mnie wrabia, ale młoda wygląda jak mniejsza wersja mnie - burknął ni to z niezadowoleniem, ni to przerażeniem, brzmiąc tak niepodobnie do siebie, jak to tylko możliwe. Kto by pomyślał, że Douglas Jones jest w stanie wykrzesać z siebie coś ponad idiotyczną ignorancję? - Dziecko do niańczenia to ostatnie, czego mógłbym sobie życzyć - dorzucił już ciszej, ponownie sięgając po kufel, by zakończyć wywód zatopieniem ust w gorzkawym posmaku.


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Sala główna [odnośnik]30.05.16 1:32
Zawsze znajdzie się jakaś okazja. Powinienem skrzywić się na te słowa, ale nie zrobiłem nic, pozwalając Douglasowi napawać się okazją jeszcze przez jakiś czas. Jest dorosłym człowiekiem. Chociaż czasami zachowuje się jak nieopierzony kurczak, który wykluł się ze złotej skorupki i myśli, że został panem świata. I gdyby nie to, że doskonale zdawałem sobie sprawę, jakie efekty przyniosą próby besztania go, wcale bym się nie hamował. Ale nie wypada pouczać dorosłego mężczyzny, nawet jeśli ma się na to ochotę. Na szczęście Douglas do końca dorosły był i gdy zachowywał się jak nieopierzony kurczak powinien liczyć się z tym, że ktoś w końcu spróbuje przemówić mu do rozsądku. Jakimś trafem tym kimś zostałem ja. Pewnie przeszkadzałoby mi to bardziej, gdyby nie to, że go lubiłem. Pod maską gwiazdki miotlarstwa kryła się interesująca osobowość, którą trzeba było jedynie odrobinę pokierować. Szczególnie, gdy Jones wyraźnie wydawał się zagubiony.
- Problem? - Powtórzyłem za nim jak echo wypełniając ciszę, która zaległa, gdy zbierał myśli. Odwróciłem wzrok udając, że coś innego przykuło moją uwagę, gdy wyczekiwałem na kolejne słowa. Dawałem mu jednak szansę na zdecydowanie się, jak i co chce mi powiedzieć. Im dłużej milczał, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że może się to okazać poważniejsze niż początkowo się wydawało. Nie sądziłem, żeby coś stało się z nim w kontekście jego zawodu. To nie byłby problem, nie taki, żeby opijać go na spokojnie. O Dougu można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest stoikiem i katastrofy przyjmuje na chłodno. Przynajmniej o to byłem spokojny. Nie spodziewałem się jednak, że chodzi o dziecko. Nie powstrzymałem lekko kpiącego uśmiechu, który wykwitł na moich ustach, gdy spojrzałem na niego zaraz po tym jak się odezwał.
- Czyli pijemy zdrowie uroczej panienki Jones - bardziej stwierdziłem niż zapytałem. Darowałem sobie moralizatorskie przemowy o tym, że dziecko to nie problem, tylko dar. Nie uwierzyłby w to obecnie, a nie zamierzałem powodować u niego wyrzutów sumienia za bycie złym ojcem. Wierzyłem, że moje zdanie jest nie w nim w stanie wywołać. A może bardziej zabolałaby go dezaprobata? Nie uraczyłem go jednak ani jednym, ani drugim. Dla nieopierzonego pisklaka mała córeczka naprawdę oznaczała koniec świata, armagedon, powrót do czasów chaosu. Jednak dla dobra i jego, i tego niewinnego dziecka lepiej, żeby przestał na to patrzeć w ten sposób. Tylko to oznaczało, że czas najwyższy dorosnąć, a wieczni chłopcy zazwyczaj mają z tym pewne kłopoty.
- Pięć lat, to już duże dziecko. Nie musisz zmieniać jej pieluszek, nie spać po nocach, żeby uspokajać ją kiedy płacze, przytulać, gdy rosną jej zęby i łka z bólu - ach, wspomnień czar. Mogło przecież być dużo gorzej, naprawdę mógł zostać wrobiony w niańczenie bobasa, pięciolatki są już w miarę samodzielne.
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale dzieci to nie tylko problem. Jeżeli jest w życiu coś, czego najbardziej żałuję, to właśnie tego, że nie mogłem być ojcem dla moich synów - spojrzałem na szklankę z ognistą, która kusiła mnie coraz bardziej. Z naszej dwójki ktoś jednak musi okazać silną wolę.
- To twoje dziedzictwo Doug, największe, na jakie możesz liczyć.
Miałem nieodparte wrażenie, że dziecko, pięcioletnia córeczka więcej nauczy Douglasa niż on ją. Nie łudziłem się, że znajdzie kobietę, dla której postanowi raz na zawsze dorosnąć. A tu proszę, ona znalazła jego. Kto wie czy to nie jedna z najlepszych rzeczy, jakie mogły go spotkać. Oczywiście, nie zamierzam mu tego mówić, ale ironia sytuacji była jakby wyreżyserowana przez scenarzystę z olbrzymim poczuciem humoru.
- Jak sobie radzisz? - Zapytałem zamiast dociekać czegoś więcej o dziewczynce. Skoro już się przyznał, pewnie prędzej czy później przyjdzie mi ją zobaczyć na własne oczy. Do tego czasu jednak trzeba było pomóc Douglasowi pozbierać ten jego piękny świat, który teraz zdawał mu się walić na głowę. Z perspektywy czasu i doświadczenia uważałem ten problem za niezbyt wielki. Doskonale jednak wiem, że w tej kwestii znacząco się różniliśmy i nie było sensu nawet o tym rozmawiać. Doug ewidentnie potrzebował jakiejkolwiek pomocy. A skoro zwrócił się do mnie, zamierzałem mu ją zaoferować. Wraz z szansą na odnalezienie w życiu nowego celu. Skoro już teraz przyszło mu reorganizować cały swój świat, łatwiej w nim będzie zmieścić jeszcze jedną rzecz. Rycerze Walpurgii z pewnością go zainteresują. I być może przyniosą rozwiązanie na palący problem nagłego powiększenia rodziny Jonesów. Znalezienie nowego zajęcia zamiast wszczynania bójek i upijania się w barach z pewnością nikomu nie zaszkodzi. A i autorytet, jakim z pewnością może być Tom Riddle nie powinien wpłynąć źle na Douga.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
pozdrawiam i wielbię mój wiek, mego stwórcę i mistrza
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Sala główna [odnośnik]21.06.16 21:10
Właśnie tego się spodziewał - chłodnej racjonalności, treściwej odpowiedzi, skrupulatnej porady, spokoju. Być może właśnie za to podziwiał Vitalija; a może powodem było coś zgoła innego, coś, co powodowało, że w jego obecności powstrzymywał się od krzywych spojrzeń, nonszalanckiej pogardy wobec wszystkiego, co tylko się porusza, prymitywnego, prostackiego wręcz egoizmu i pokazowego zapatrzenia w samego siebie.
Tak naprawdę był dość zagubiony, ale nie śmiał nawet tego pokazać.
I nie chciał; wzdrygał się przed wszystkimi oznakami słabości, obawiał się braku szacunku, nierespektowania jego zdania. Nie mógł wedrzeć się retoryką i erudycją w serca wszystkich wkoło, więc robił to pięścią i sprytem, manipulował wymuszonym urokiem osobistym, kłamał, kręcił i oszukiwał. Zazwyczaj ze skutkiem.
A teraz nie miał jak wygryźć się z zaistniałej, trudnej sytuacji - nie radził sobie, bo nie miał dokąd uciec, nie znał drogi ewakuacji, która nie pociągnęłaby za sobą łańcucha konsekwencji, z którymi wcale nie chciałby się zmierzyć.
- Nie nosi mojego nazwiska. - I nigdy nie będzie go nosić, dodał w myślach, ale nie odważył się wypowiedzieć tego na głos. Nie chciał jej. Bogowie, tak bardzo jej nie chciał - ostatnią rzeczą, jakiej pragnął w życiu, był małoletni problem kręcący się koło nóg, domowy szkodnik, przeszkoda, kotwica, która nie pozwoli mu zaznać swobody, na jaką zasługiwał.
Sięgnął po szklankę, zatopił usta w sporej ilości alkoholu; liczył na to, że ten ugasi rosnącą w nim złość i niezadowolenie, ale tylko rozniecał ogień. Nienawidził bezsilności. Przez nią wrzała mu krew, balansował na pograniczu wiecznego rozdrażnienia, nie potrafił poradzić sobie z własnym gniewem i wykręcającymi go, negatywnymi emocjami.
Prawdę mówiąc, uczucia zawsze stanowiły jego słabość - nie mieścił ich w łyżeczce do herbaty, wręcz przeciwnie: potrzebowałby do tego ogromnych rozmiarów kontenera. Kłopotem okazywała się rozpiętość tych emocji, a raczej jej brak; nie zaznawał szczęścia, zazwyczaj dusił się we własnej nienawiści, napędzała ona szkodliwe mechanizmy prowadzące najpewniej do samozagłady. Przemoc zdawała się jedynym skutecznym remedium. Nic tak nie leczyło z wewnętrznego bólu i niezadowolenia jak dłoń zaciśnięta z całej siły w pięść, jak cios wymierzony prosto w skroń przeciwnika. Jak obserwowanie jego twarzy wykrzywionej w cierpiętniczym grymasie, płynącej spokojnie strużki brudnej krwi.
Słuchał z uwagą słów Vitalija, a choć wcale nie przypadły mu do gustu, nie wyrzucił z siebie nawet pomruku niezadowolenia; respektował jego zdanie tak mocno, jak nikogo innego, wyjątkowo wierzył w jego szczere intencje i życiowe doświadczenie. Nie znał całej historii mężczyzny - prawdę mówiąc, nie był pewien, czy w ogóle chciałby ją znać, bo w Karkarowie zawsze czaiło się coś niebezpiecznego, coś druzgoczącego, coś osnutego mgłą tajemnicy, która nigdy nie powinna zostać odkryta.
- Nigdy nie chciałem tego - czy przejdzie ci to przez gardło? - dziedzictwa - odważył się wreszcie przyznać, co było nietypowe, bo przecież pod maską pogardy zawsze skrywał ogromne tchórzostwo - najpewniej w rozwiązaniu języka pomogły mu właśnie procenty trunku rozgrzewające krew.
Wzruszył tylko ramionami na kolejne pytanie i uciekł spojrzeniem, bo nie miał pojęcia, co powinien odpowiedzieć. Jego myśli odbiły się wyłącznie w dłoni, która zaraz ponownie sięgnęła po naczynie wypełnione alkoholem. Uniósł je do ust, wziął kolejnego łyka i już chciał odłożyć szklankę na stół, kiedy zmienił nagle zdanie i z zamaszystym ruchem dopił jej zawartość do samego dna.
Puste naczynie stuknęło, kiedy wreszcie odstawiał je na blat.
- Jakoś - mruknął, ale za tym jednym słowem skrywało się inne: beznadziejnie.

-> zt, uciekamy w tajne miejsce tutaj


and I don't give a damn
about my bad reputation

Douglas Jones
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2023-douglas-jones https://www.morsmordre.net/t2037-poczta-douga https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f206-horizont-alley-18-5 https://www.morsmordre.net/t4275-skrytka-bankowa-nr-579#88646 https://www.morsmordre.net/t2187-douglas-jones#33292
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 19:44
| koniec stycznia

Jeden z najbardziej plugawych przybytków, jakie istnieją na ziemi, ma dziś niepowtarzalny zaszczyt gościć w swych progach m n i e. Dziwne, że nikt nie zrywa się z miejsc, żaden mężczyzna - dostrzegam same zapijaczone mordy wilków morskich - nie proponuje drinka. Obywam się jednak i bez tego, zsuwając ociekający wodą kaptur z głowy, demonstrując wszystkim śnieżnobiałe włosy. Długie. Nietypowe. Założę się, że dopiero teraz wesoła kompania zgromadzona przy barze orientuje się, że jestem kobietą. Nie przeszkadza mi to szczególnie, dziś zresztą nie mam ochoty na żadne, nowe znajomości. Nie przepadam po prostu za mroźną zawieją, która niemalże spycha mnie do drzwi Parszywego Pasażera i nakazuje przeczekać śnieżycę. Może powinnam w jakiś sposób dać znać Benjaminowi, aby po mnie przybył, wziął na ręce i zaniósł do swojego melinowatego mieszkania? On nie jest takim typem, ja również nie lubię takich rozwiązań, więc... rozglądam się ukradkiem za drzwiami łazienki, zastanawiając się, czy mogę tam bezpiecznie wciągnąć porcję wróżkowego pyłu. Ostatnia kreska skończyła się niezbyt pomyślnie, lecz przecież człowiek najlepiej uczy się na błędach. Nie odeszłam jeszcze dobrze od drzwi, kiedy te otwierają się z impetem i ktoś na mnie wpada. Mała, drżąca dziewczynka, którą mrożę ostrym spojrzeniem, zbierając się z podłogi. Być może panowie będą mieli okazję podziwiać urocze widowisko. Obstawią zakłady?
-Uważaj - syczę groźnie, po czym odwracam się i siadam przy barze, zamawiając zwykłe, ciemne piwo. Obok mnie jest jedyne wolne miejsce. Intruzka odważy się usiąść?


Ostatnio zmieniony przez Bleach Pistone dnia 18.08.16 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Bleach Pistone
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2179-bleach-pistone#33158 https://www.morsmordre.net/t3081-karton-blicz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3163-blicz
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 20:28
Lily nawet nie usłyszała słów blondynki. Po prostu wbiegła do pierwszej knajpy jaką zobaczyła, gdziekolwiek, gdzie tylko będzie mogła zamknąć drzwi i to też zrobiła. Była całkowicie blada i dygotała na całym swoim drobnym ciele, po jej policzkach spływały łzy strachu i nie, nie zamarzały, bo owe policzki były czerwone, rozgrzane po biegu. Ile czasu tak biegła?
Jeszcze chwilę dygotała, ledwie dotarło do niej, że kogoś potrąciła, oparła się o ścianę i marzyła tylko o tym, żeby zniknąć, po prostu zniknąć. Udało jej się uciec, choć w myślach nadal słyszała zajadłe szczekanie. Możliwe, że ten pies ledwo na nią spojrzał, całkiem możliwe, że większość ze wszystkiego, co straszne stało się tylko w jej głowie, możliwe że on w ogóle jej nie gonił. Ale to niczego nie zmieniało. W jej lękach rzeczywistość nie odgrywała dużej roli.
Teraz nawet nie wiedziała, gdzie jest, nie rozglądała się za mocno, po prostu siadła na pierwszym miejscu, jakie zobaczyła.
Barman wpatrywał się w drzwi przez chwilę jakby spodziewał się, że zaraz wejdzie przez nie jakiś bandyta i wbije dziewczynie siekierę w głowę. Nic się jednak nie działo, a ona dygotała na swoim miejscu zupełnie jakby traciła kontakt z rzeczywistością, musiał więc domagać się zamówienia.
Burknęła coś o rumie, więc i porcja chwilę potem przed nią stanęła, ale Lily wcale się nią nie interesowała. Musi dojść do siebie.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 20:43
Nie rozumiem życiowych pokrak. Co więcej, szczerze nimi gardzę, a właśnie takowy przypadek widzę przed sobą. Klasyczne dziewczę, wymagające nieustannej opieki, ratunku i sam Merlin wie, czego jeszcze. Białych, jedwabnych chusteczek do otarcia łez z rumianych policzków? Obcięcia metek przy ubraniach, by nie gryzły delikatnej skóry? Wyrażam gorące życzenie, by dziewczyna sprzątnęła się spod mych stóp, zeszła spod moich butów i zniknęła stąd jak najprędzej. Czyż nie widzi tych nieprzychylnych spojrzeń starych marynarzy? Czyż nie dostrzega natarczywego chichotu pryszczatych młodzieńców? Sama jedna znakomicie bym się odnalazła w tym towarzystwie i zaadaptowała je na własne potrzeby, lecz z n i ą na karku... Zadanie okaże się zapewne znacznie trudniejsze. Zawsze mogę wyjść. Czysto teoretycznie, przecież kupiłam już piwo, a alkoholu marnować nie lubię. Jamie byłby niepocieszony. Waham się, co jest gorsze - strata tych zabarwionych chmielem szczyn, czy fakt, uznania nas za towarzystwo. Po chwili stwierdzam, że jednak koniecznie muszę się napić - nie istniej opcja, bym wyszła z Pasażera przed finiszem mego kufla.
-Zjeżdżaj stąd - artykułuję wyraźnie, nachylając się do trzęsącej się jak w febrze dziewczyny. A co, jeśli ma padaczkę? Niech czym prędzej się stąd zabiera i nie zabiera tlenu; i tak jest tu go zdecydowanie za mało, a kwaśne powietrze już i tak przesyca zapach taniego wina, męskiego potu oraz wymiocin tak, że ledwo można tu oddychać.
Bleach Pistone
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2179-bleach-pistone#33158 https://www.morsmordre.net/t3081-karton-blicz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3163-blicz
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 20:55
Kiedy dziewczyna się do niej odezwała, drgnęła tylko. Nie ma mowy, żeby teraz się wyniosła. Przecież za tymi drzwiami może być ten pies. Nie obchodziły jej spojrzenia dookoła. Przywykła do takich. Ile już razy w Hogwarc, czy później, w dorosłym życiu wpadała w podobny stan przez coś, co komuś mogłoby się wydawać bzdurą. Niektórzy patrzyli na nią rozbawieni, inni z pogardą. Na szczęście byli i tacy, którzy się nie śmiali, a próbowali zrozumieć, niektórzy nawet pomóc.
Teraz... cóż, teraz w okolicy nie było nikogo, kogo znała i na pewno nikogo, kto wyciągnąłby do niej rękę. Musi tu sama przetrwać. Sama wytrzymała bardzo wiele we Francji i nawet jeśli zniosła najgorsze kuląc się w kącie pokoju to dała radę.
I teraz też jakoś sobie poradzi. Ochłonie. Napije się. A potem wróci do domu. Pewnie teleportuje, ale nie może się teleportować w takim stanie. I tak jest w tym... bardzo kiepska.
- Narazie nie mogę stąd wyjść.
Odpowiedziała cicho i wzięła swoją szklankę. Alkohol czasami jej pomagał. Może i dziś tak będzie?


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 21:22
Nie znoszę sprzeciwu. Sama nie należę do osób pokornych i okazuję nieposłuszeństwo - wobec każdego i wobec wszystkiego (zasady, kodeksy oraz inne spisane na grubym papierze bzdety), co tylko usiłuje narzucić mi jakieś określone wytyczne. Gdzieś mam durne powiedzenie pt. "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", bo nie odczuwam żadnych oporów przed rozstawianiem ludźmi po kątach. A zawsze znajdą się tacy, którzy będą mnie słuchać. Zagryzam wargi, patrząc na dziewczynę spode łba i oceniając ją pobieżnie. Jest harda, ale jednocześnie miękka. Wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać. Skreślam ją ponownie, tym razem bardzo stanowczo i szybkim ruchem zabieram jej szklaneczkę rumu. Mamy już widownię?
-To przyjacielska rada - ostrzegam cicho - tutaj może spotkać się coś gorszego od tego, co czai się za drzwiami - sugeruję, choć wcale nie mówię o sobie. W gruncie rzeczy, jestem tu dla niej jedyną przyjazną duszą, ostrzegającą przed skutkami przebywania w barze pełnym testosteronu. Ja nie odczuwam strachu, zbyt wiele umiem wypić, zbyt wielu powalić gołymi rękami: znam strategiczne punkty w ludzkim ciele, jakie należy uszkodzić, potrafię bardzo szybko biegać - w razie zagrożenia jestem pewna, że zdążę dobiec do skrzyżowania z równorzędną ulicą, niż któryś z mężczyzn zdąży się podnieść. Mażąca się dziewczyna nie ma szans.
Bleach Pistone
Bleach Pistone
Zawód : Wagabunda
Wiek : 27
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Nic mnie nie dręczy, niczego nie żałuję. Bez przeszłości, bez jutra. Wystarcza mi teraźniejszość. Dzień po dniu. Dzień dzisiejszy! Le bel aujourd'hui!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2179-bleach-pistone#33158 https://www.morsmordre.net/t3081-karton-blicz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3163-blicz
Re: Sala główna [odnośnik]18.08.16 23:12
Lily nie do końca była przygotowana do życia w społeczeństwie. Takie stany nie zdarzały się jej bardzo często. To znaczy ostatni miesiąc we Francji wyglądał mniej więcej tak non stop. Wiele razy można było ją taką zobaczyć na początku Hogwartu, ale z czasem dawała sobie radę coraz lepiej, choć lęków nie ubywało, choć wręcz przybywały, znosiła je odrobinę lepiej. W zależności oczywiście od dnia. Ale fakt, że tego typu sytuacje w ogóle się zdarzały - kiedy siedziała, dygotała i nie wiedziała, co ze sobą zrobić - na pewno nie świadczy o tym, że w pełni radziła sobie z własnym życiem.
A zachowanie blondynki wcale, a wcale jej nie pomagało.
Niw walczyła o swój alkohol. Spojrzała na nią jedynie w pełni swojego przerażenia, nie chcąc wychodzić. Jeszcze nie. Jeszcze trochę, niech się uspokoi, niech dojdzie do siebie. Póki co nie w pełni pojmowała, co dzieje się dookoła.
- Nie mogę. Po prostu mnie zostaw, dobrze? Wyjdę, jak dam radę.
Nigdy nie odpowiadała niemiłym tonem na niemiły ton, prawie nigdy. Wiedziała, że to nic nie daje. Wzmaga agresję. Jest niebezpieczne. Była uprzejma. Pewnie brzmiała żałośnie. Liczyła, że nieznajoma po prostu da jej spokój.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284

Strona 3 z 20 Previous  1, 2, 3, 4 ... 11 ... 20  Next

Sala główna
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach