Wydarzenia


Ekipa forum
Wnętrze
AutorWiadomość
Wnętrze [odnośnik]03.01.17 2:57

Wnętrze

Kawalerka Brendana jest mała, ciasna i skromna; w centralnej części głównego pomieszczenia znajduje się łóżko - niegdyś należące do niego, później odstąpił je siostrze i sam śpi na materacu położonym przy przeciwległej ścianie, na drugie solidniejsze łóżko nie byłoby już dość miejsca. Ubrania i bibeloty, które nie zmieściły się w szafie, leżą w kartonach przy ścianach lub na podłodze, przy malutkim stoliku ustawionym pośrodku znajdują się dwa krzesła. Jedynym ładnym elementem tego miejsca jest wysoki wazon, w którym Neala trzyma świeże kwiaty. Przez duże, choć nieco brudne okno, rozciąga się malowniczy widok na miasto.

Brendana stać na lepsze mieszkanie, ale nigdy dotąd nie miał czasu pomyśleć o jego zmianie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wnętrze Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wnętrze [odnośnik]11.01.17 15:52
15.04, późna noc, po próbie

Stał pod drzwiami mieszkania - opierając się o jego drzwi jedną ręką, z pochyloną głową i myślami mętnie powracającymi do niedawnych wydarzeń: do każdego wypowiedzianego przez siebie słowa przysięgi. Do każdego fragmentu dziwacznej wizji, która miała zapewne sprawdzić słuszność jego intencji, siłę - różdżki i umysłu. Do każdego fragmentu wizji niej: zaniedbanej, pozostawionej samej sobie Neali, której los wydawał się z góry przesądzony. Od początku wiedział, że zamieszkanie tutaj z nią było zwyczajnie złym pomysłem, powinna być u rodziny - u ciotek, u wujków, w Kornwalii, bezpieczna, otoczona bliskimi i szczęściem, jakiego nie był w stanie jej dać. Tutaj - była samotna. Eileen i Margaux pomagały, ale miały przecież też swoje życie - i nikt nie był w stanie poświęcić Neali tyle czasu, ile powinna poświęcać jej martwa matka z martwym ojcem. Wiesz, Nealo, spotkałem dzisiaj mamę.
Stał pod drzwiami mieszkania - sprawna ręka przesunęła się z drzwi na klamkę, poszarpany, mokry od krwi rękaw chlapnął o zewnętrzne drzwi, pozostawiając krwawą smugę, ale Brendan nawet nie zwrócił na to uwagi. Strzępy koszuli, które na nim wisiały, kleiła brudna, czarna krew; zastanawiał się - czy siostra kiedykolwiek dotąd widziała go w podobnym stanie? W kwaterze aurorów mógł się umyć i przebrać - w kwaterze Zakonu nie. I nawet nie spodziewał się, że jego wizyta u Bathildy skończy się podobnie... krwawo. Wykazał się odwagą, wykazał się walecznością, ponosząc rany, które miały mu o tym dniu przypominać; od dziś być może już na zawsze. Wiedział, że powinien udać się teraz do uzdrowiciela, złamane kości bolały, ale coś podpowiadało mu, że najpierw chciał zobaczyć siostrę - śpiącą bezpiecznie w jego łóżku. Skrzywił się, wraz z mijającym szokiem, jedynie pogłębiał się ból świeżych blizn, w tym rana na prawym boku - nieistniejąca, a jednak prawdziwa, po tym, jak zabiła go wizja jego siostry w nieuchronnej przyszłości. Wizja - czy to była wizja? Czy jeśli przejdzie przez próg, nie okaże się, że w trakcie tego dziwnego rytuału przespał ostatnią dekadę, że Neala naprawdę siedziała w Azkabanie, a on naprawdę zawalił tamtego dnia strop sufitu w Ministerstwie Magii? Obrazy mieszały się w jego głowie, a on nie miał jeszcze żadnego punktu zaczepienia, by odnaleźć własną przeszłość, przyszłość lub teraźniejszość.
Stał pod drzwiami mieszkania - i w końcu naparł na klamkę zdrową prawą dłonią, powoli otwierając skrzypiące drzwi. Jakby z obawą - czy w środku zastanie pleśń kwitnącą w zostawionej na dziesięć lat herbatę, kurz i pustkę, czy jednak wszystko będzie takim, jakim było: starym, znajomym... i jeszcze nie zepsutym. Minął próg, obrzucając wnętrze pustym spojrzeniem, wspierając się o pobliską ścianę - i kopniakiem zamykając za sobą drzwi.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]12.01.17 1:35
Szczęście jest ulotne, jest chwilą poskładanych do kupy chwil – mawiał wujaszek. Nie odzywał się często. Był raczej milczącym typem. Ale miał coś w sobie z filozofa, mimo, że jego słowa były przystępne na tyle, że wszystkie rozumiałam. I pospolite na tyle, że myśl, tak piękną jak ta, wypowiedziałabym inaczej. Ale nie mogłam. Nie śmiałam nawet. To on był autorem tych jakże ważnych słów które nosiłam z sobą od dnia, kiedy pierwszy raz je usłyszałam. Od zawsze chyba to wiedziałam. On po prostu ujął to w jedne, czyste zdanie. Jak przez mgłę już teraz pamiętałam mamę. Ale byliśmy wtedy szczęśliwi. Nie zawsze. Nie ciągle. Ale dbaliśmy o te chwile, które niosły nam szczęście.
Mocno natrudziłam się żeby znów dzielić jeden dom z bratem. Wyraźnie pamiętam ostatnie dni wakacji przed drugim rokiem nauki w Hogwarcie kiedy dowiedziałam się, że już do niego nie wrócę. Mocne, ostre spojrzenie Brendana, gdy mówił mi o swoich planach. Lekko ściągnięte brwi – które tylko nadawały mu ostrzejszego wyrazu – gdy zastanawiał się, czy zezwolenie mi na trwanie u jego boku to dobry pomysł. Tego dnia, dnia w którym znów na horyzoncie pojawiła się wizja wspólnego kroczenia przez życie. Właśnie tego dnia w moich trzewiach po raz pierwszy poczułam nieśmiałe łaskotanie, przeczucie, że nawet jeśli będzie ciężko, to jednocześnie też będzie dobrze.
Późno się kładłam. Różnie spałam. Raz długo raz krótko. Nigdy jednak nie znajdowałam miejsca dla nudy. Zawsze było coś do zrobienia. Do przeczytania. Do odkrycia! Samo błądzenie w myślach potrafiło pochłonąć. Zresztą, całkiem nieświadomie, czekałam na ciche skrzypnięcie drzwi.
Czekałam na brata. Było już po północy gdy charakterystyczny dźwięk dobiegł do moich uszu. Nie spałam jeszcze siedząc nad książką i czytając o przygodach Milburgi Walecznej – ta to miała życie! Obiad był już zimny, ale wiedziałam że i taki Brendan chętnie zje. Ale coś było nie tak. Dźwięk zamykanych drzwi nigdy wcześniej nie był tak donośny.
Może przesadzałam. Miałam do tego skłonności – mawiała sąsiadka cioteczki, Christina Woldensor. Szybko porywała mnie ekscytacja, trochę nie zdrowa – jak mawiała – ale jakoś nigdy się jej zdaniem za mocno nie przejmowałam. Poderwałam się jednak z miejsca, żeby sprawdzić, a jeśli rzeczywiście moje rozszalałe myśli tylko mnie nastraszyły przywitać brata z uśmiechem – jak zawsze.
W pół tego gestu zamarłam -uśmiechu rzecz jasna. Zanim znów mogłam się ruszać wcięło mnie. Zdawało mi się, że stoję tak godziny nie mogąc przestać przesuwać wzroku po całej jego jednostce, a jednak czas nie kłamał. Zerknęłam na twarz, zmarszczone brwi, wykrzywione lekko wargi, napięte mięśnie. Później na tors, na ciemne, rubinowe wzory ścielące koszulę z której niewiele zostało. Mierzyłam go uważnie, dokładnie, cal po calu, czując, że trochę zapiera mi to dech w piersiach, że w nich też słabo mi jest. Wzięłam wdech. Mocny głęboki. Przecież wiedziałam. Wiedziałam, że niebezpieczną ma pracę. Że może mu się coś stać. Że kiedyś prędzej czy później nadejdzie.
Ale był. Stał tutaj. Żył. I to liczyło się najmocniej. Dla mnie. A ja musiałam byś silna dla niego. Była dla mnie wszystkim. Był moim światem. Centrum. Słońcem wokół którego krążyła moja planeta. Zrobiłam krok ku niemu, by pomóc. Ale zamarłam w pół gestu z dłonią wyciągniętą ku niemu.
-Za… zaczekaj. – sapnęłam w końcu czują, że głos zdradziecko mi drży i choć się staram ujarzmić ogarniające mnie przerażenie, to jednak i tak daje o sobie znać. Byłam p r z e r a ż o n a, Tak, jak nie byłam jeszcze nigdy. Byłam, choć starałam się udawać że nie. Ale wtedy sobie przypomniałam. Przypomniałam sobie jak mówił mi, że strach rzeczą ludzką jest. I że nie ma człowieka, co nigdy by się nie bał. W takich momentach tylko dwie rzeczy zrobić można było. Dać się pożreć temu ogarniającemu uczuciu, pozwolić by cię pokonało, albo przyjąć go, pozwolić by wypełniło cię po koniuszki palców, a potem wykorzystać je. Tak mówił. Pamiętam.
-Victoria! – zawołałam na sowę. Nie byłam w stanie mu pomóc, nie mogłam leczyć. Nie umiałam nic, poza kilkoma łatwymi zaklęciami. I bolało mnie to bardziej, niż byłam w stanie opisać. Czułam się tak bezużyteczna w tej chwili. Ale… Ale znałam przecież kogoś kto umiał leczyć. Od tego trzeba było zacząć. Od wezwania pomocy. Medico nie wchodziło w grę. Brendan nie był głupi. Sam by wezwał, skoro miał siłę stać. Nie chcieć musiał. Dopadam do pergaminu, kreślę na nich kilka słów. Krótka, telegraficzna wiadomość. Zrozumie. Wiedziałam, że zrozumie i zaraz przybędzie. Przypięłam drżącymi dłońmi wiadomość do nóżki sowy. – Leć. – nakazałam jej jeszcze uchylając okno. A potem odwróciłam się w stronę brata.
Jednen krok, drugi, trzeci i czwarty. Powoli zbliżałam się do niego, jednocześnie walcząc z samą sobą. Z łzami, które zbierały się pod powiekami. Ze stopami, które mocno zapierały się by nie iść. Przerażał mnie ten widok. Jego widok w takim stanie. Ale nie mogłam się zatrzymać. Nie chciałam. Byłam Weasley, Nealą Weasley, my szliśmy tylko do przodu. W końcu zatrzymuję się przed nim. Unoszę do góry wzrok, całą twarz w sumie. Chcę płakać, ale nie zamierzam sobie na to pozwolić. Zaciskam jedną pięść, lewej dłoni dokładnie, na sukience. Prawą wyciągam w jego stronę. Jestem gotowa by oparł się o mnie, pomogę mu dojść do łóżka. Nie może dłużej stać. Ciężar całego świata uwiera jego barki.
Ciężar całego świata zaraz wgniecie go w podłogę.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Wnętrze [odnośnik]16.01.17 2:39
A jednak - była tutaj, cała i zdrowa, wciąż młoda, taka, jaką ją zapamiętał przed tym okrutnym półsnem, po którym kroczył jedynie półświadomie, snem nieprawdziwym, który jednak zostawił na nim ślady, trwałe blizny i przelaną krew oblepiającą poszarpane strzępy koszuli. Była tutaj - pogodna, rudowłosa, o iskrzących życiem oczach, niewinna i daleka od wszystkiego, co porwało ją w tej kasandrycznej wizji domniemanej przyszłości. Odcięta - od wszystkiego, co złe. Ale czy na pewno? Ale czy na długo? Wciąż do końca nie wiedział, czym było poświęcenie, które złożył - czy ono, sam w sobie, nie odbierze go Neali? Wolałby, żeby nikt go teraz nie widział. Mimo bólu, który odczuwał przy każdym poruszeniu pociętej, połamanej dłoni, obrzydliwie brudnego ubrania, wolałby w tym momencie położyć się do łóżka i w całkowitej ciszy zamknąć oczy, odpływając snem, którym nie byłby już snem we śnie. Chciałby być sam, tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd. Jej drżący głos był jak wyrzut, wzbudzał wstyd; bo przecież nie powinien dawać się jej oglądać w takim stanie. Bo przecież nie powinien wywoływać u niej zmartwień. Bo przecież nic mu tak naprawdę, jeszcze, nie było, rany były stabilne, przeżył, a ona nigdy się nie dowie, przez co dzisiaj przeszedł.
Nigdy nie dowie się, że widział mamę.
- Neala - rzucił prosząco, bo wcale nie chciał, żeby gdziekolwiek pisała, bo wcale nie chciał widzieć dzisiaj już nikogo więcej. To była tylko lewa dłoń - mógł sam zrobić wokół niej prosty opatrunek, który wytrzyma do jutra - a samemu wlać w siebie jakikolwiek eliksir niwelujący ból i odczekać, aż nastanie świt. Był jednak za słaby, żeby zareagować - jego powieki opadły w zmęczeniu, kiedy usłyszał wołanie sowy. I nie mówił nic - kiedy nastała cisza, w której słychać było jedynie skrzypienie pióra piszącego po skrawku papieru. Obserwował ją, pod oknem, otwierającą jego skrzydła i wpuszczającą do zatęchłego mieszkania powiewy chłodnego, wczesnowiosennego powietrza. Rześkiego - i orzeźwiającego po tym całym koszmarnym dniu.
Zostań, Neala, nie podchodź, przecież nic mi nie jest. To tylko tak wygląda.
Jego prawa dłoń drgnęła, lewą - wolał wciąż nie ruszać; w bezruchu wszystko mniej bolało. W końcu - rzeczywiście objął ją zdrowym ramieniem, jakby chciał się na niej wesprzeć, ale osunął się na kolano - może z braku sił, może całkiem umyślnie, zaraz bowiem przyciągnął ją ku sobie tym ramieniem. Ku cicho, ledwie bijącemu sercu, mokrej od jego własnej - czy tylko? - krwi koszuli, zahaczając brodę o jej bark - mocno, opierając na niej część własnego ciężaru. I zaciskając powieki mocno, czego jednak widzieć już nie mogła. Rzadko silił się na podobne gesty, rzadko w ogóle okazywał emocje, a teraz zdawał się nad tym w ogóle nie panować - zastygł tak bez ruchu, trwając w niecodziennym braterskim uścisku. Prawa, unieruchomiona dłoń bezwładnie zwisała wzdłuż ciała, nieznośnie rwąc pulsującym bólem.
Wciąż żyła. I wciąż - była sobą. Obiecaj mi, że niezależnie od tego, co się stanie, zawsze będziesz sobą. Choćbym zniknął - jutro, za rok, za trzy, to w końcu się wydarzy - że będziesz pamiętać o wszystkim. O tym, o czym mówię ci zawsze i o tym, o czym mówili nasi rodzice, kiedy jeszcze żyli. O tym, o czym śpiewają pieśni chwalące naszych przodków. O wszystkim, co płynie w twojej krwi, o twoim duchowym dziedzictwie. O tym, kim jesteś i o tym, kim byli ludzie, którzy nigdy nie przestaną cię kochać. Nawet po śmierci.
Zawsze dotąd był silny - dla niej. Nie okazywał słabości, dusząc w sobie wszelkie zalążki bezradności, ten gest, uścisk, przytulenie - coś w nim pękło, jak denko zimnego szklanego naczynia zalanego wrzącą wodą, jak rysa przecinająca spokojną, gładką dotąd taflę lustra. Bał się o nią. Oczywiście, że się bał.
- Wracasz do domu - wychrypiał nad jej ramieniem.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]17.01.17 0:50
Usłyszałam swoje imię, gdy Brendan wyrzucił je z ust głosem przypominającym szept. Nie zareagowałam jednak na nie. Przez większość czasu miał rację, ale nie dzisiaj. A nawet jeśli miał, będzie miał kolejną z rzeczy do kolekcji ciepłych wspomnień, które będzie przytaczał marszcząc mi tym samym nos i sprawiając, że zacznę tłumaczyć się „że to wcale nie tak było”.
W końcu jestem już przed nim. Chwila, dosłownie tyle starczyło bo ufność na nowo zawitała do moich oczu przysłaniając strach. Bałam się dalej. Ale nie jego, tylko o niego. Ale ten strach nie paraliżował już, nie sprawiał że trzęsłam się. Obudził we mnie dziwnie odczucie, a może dążenie bardziej do tego by mu pomóc. Tak jak on – na wiele różnych sposobów – pomagał mnie. Wyciągnęłam prawą dłoń. Zamiast tego jednak poczułam jak on kładzie swoją na moim ramieniu. W sumie fakt. W sumie racja. W ten sposób będzie nam łatwiej iść. Nie potrzebował żeby za rękę zaprowadzić go na miejsce. Potrzebował, by  ktoś pomógł mu nieść ciężar przeżytych doświadczeń. Ciężar życia, zbyt ciężki by niósł go sam. Dzisiaj przynajmniej. Wiedziałam że jutro będzie obarczone tylko niewyraźnym wspomnieniem dzisiejszego dnia.
Zdziwił mnie jednak, gdy zamiast ruszyć, wspierając się o mnie, przyciągnął mnie do siebie. Nie pamiętam kiedy ostatnio zamknął mnie w tak szczelnym uścisku. Na co dzień nie doszukiwałam się czułości, bowiem odnajdywałam ją w nim. Gestach, które wykonywał w moim kierunku. Słowach w których przekazywał mi wartości ważne, jeśli nie najważniejsza. I w spojrzeniu, którego odmian widziałam wiele. Czasem, zupełnie niespodziewanie, odnajdywałam w nich czułość zmieszaną z rozbawianiem moim zachowaniem, gdy kompletnie przypadkiem palnęłam coś równie głupiego co naiwnego. Czasem irytację, choć tę skrywał mocniej przed moim wzrokiem pozwalając by tylko leciutko zabarwiła jego tęczówki. Często zmartwienie, już nie tylko moja jednostką, ale każdą jedną która kroki swoje stawiała po świecie. Brendan Weasley był nie tylko moim bohaterem, był herosem całego naszego świata, nawet jeśli ten tego jeszcze nie wiedział. Ale ja wiedziałam. Był szorstki w obyciu, jak nieociosany jeszcze przez rzeźbiarza kamień. A może właśnie uformowany, nie tyle pięknymi, co pewnymi, wyrazistymi ruchami dłuta. Był piękny właśnie w takiej formie. Surowej, ostrej, niezrozumiałej przez wielu.
Byłam jego przeciwieństwem w wielu sprawach. Ale przegapiał jeden prosty fakt, dorosłam. A to jego spokój, charakter i troska pozwalały mi rosnąć w świecie z problemami dość błahymi. To jego miłość i miłość osób, które pomagały nam z czystej dobroci serca pozwalała mi czasem na zadanie trywialnych pytań, zrobienie jakiejś głupoty. Ale też to samo uczucie którym obdarzali mnie i słowa które wypowiadali w moim kierunku kierowały mnie na ścieżce życia, budząc nikłą świadomość że postawiona przed wyborem ciężkim – wybiorę dobrze. Jak mogłabym, skoro tyle życzliwych mi osób nie tylko otwierało przede mną swoje drzwi dzieląc się wiedzą, ale też otaczając mnie opieką. I gdy czasem budził się we mnie mały chochlik cicho szepczący na ucho, że do wszystkiego należy dojść samemu bez pomocy innych przypominałam sobie pewien wniosek, do którego doszłam jakiś czas temu. Wszyscy, bez względu czy byłam to ja dzielnie próbująca nauczyć się zaklęć, albo przygotować eliksir który nie skończy na ścianie, czy też ludzie którzy podejmowali się zdania nauczenia mnie tego – my wszyscy – robiliśmy to z pewnego powodu. A powód ten zakleszczał mnie teraz w uścisku mocnym i pewnym. Niezrozumiałym dla mnie do końca, ale nasuwającym wniosek że musiało się coś stać. Coś więcej niż każdego, podobnego do reszty, dnia. Przymykam powieki na chwilę zapominając że przecież krwawi, że na nogach to stoi ledwo. Przez chwilę czerpię niewypowiedzianą moc uczuć, jakie przelewa jego uścisk, choć usta milczą. I chyba wolałabym, żeby jednak nie otwierał swoich warg, bowiem słowa które wypowiada sprawiają, że spinam się cała w pierwszym odruchu protestującego serca chcąc zacząć się kłócić. Ale zaraz chwilę później wydaje mi się, że wiem czemu chce to zrobić. Że rozumiem, mimo, że się nie zgadzam. Unoszę lewą rękę lawirując nią pod jego pachą by w końcowym efekcie ułożyć dłoń na plecach. Biorę wdech przymykając powieki.
-Jestem w domu Bren. – odpowiadam mu spokojnie. Nie unosząc głosu nawet odrobinę. Nie drżąc już tak jak wcześniej. Zaraz przybędzie pomoc, Victoria leciała po nią już w akompaniamencie który wygrywał opór skrzydeł na wietrze. - Nigdzie nie byłam bardziej w domu. – tłumaczę mu dalej. Musi mnie zrozumieć. Musi to pojąć. Kochałam cioteczkę i wujaszka miłością wielką i nieskończoną. Ale ich miejsce nie było moim domem. Nie było, bo brakowało tam jego – mojego brata. Musiałam tu zostać. Oni mieli siebie – we dwójkę raźniej szło się przez życie. Bren potrzebował mnie, tak jak i ja potrzebowałam jego. Lubiłam być młodszą siostrą Brendana. Zazwyczaj właśnie nią na początku byłam zanim ktoś poznał mnie jako Nealę. Lubiłam, bowiem widziałam w spojrzeniu ludzi uznanie, szacunek i miłość na którą zapracował sam swoim nieugiętym sumieniem i ciężką pracą. Lubiłam być siostrą Brendana – przygotowywać mu mało zjadliwe obiady, które i tak w siebie wmuszał, słuchać rzeczy ważnych, lub mówić o tych, które ważne były tylko dla mnie i witać go uśmiechem zaraz po skrzypnięciu przestarzałych drzwi. - I nigdzie nie będę. - kończę swoją myśl milknąc.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Wnętrze [odnośnik]03.02.17 0:12
Ogrom kotłujących się w nim sprzecznych, emocji sprawiał, że niemal nie czuł bólu świeżo zasklepionych ran, kiedy zaplótł wokół Neali silny, braterski uścisk; nie robił tego często, nie robił tego wcale - może powinien. Dopiero dzisiejsze koszmarne wizje, jakie zesłała na niego Bathilda Bagshot, uzmysłowiły mu, po jak bardzo kruchym lodzie stąpał i jak wysoką cenę musieli ponieść za to jego bliscy. Jak wysoką cenę - mogła w przyszłości ponieść za to ona, Neala. W alternatywnej rzeczywistości to on szukał teraz sposobu na zbawienie świata, a jego siostra wpadała w coraz to gorsze towarzystwo, pozostawiona sama sobie, z rosnącą złością skierowaną wobec niesprawiedliwego świata; to był realny, namacalny scenariusz, rzeczywisty, taki który mógł, choć nie musiał się wydarzyć. Nie chciał do tego dopuścić, nie mógł, nie potrafił, choć wiedział - że w ostatecznym rozrachunku ta decyzja będzie należała do niej. I musiał zaufać, że wybierze wtedy mądrze.
Ścisnął ją mocniej, zaciskając powieki; nie mogła tego dostrzec, opierał brodę na jej ramieniu. Może nie czuł, może nie wiedział, a może wcale nie zwracał uwagi na to, że ubrudził ją krwią, która lepiła jego koszulę. Chyba wolałby, gdyby zaczęła krzyczeć i tupać nogami, wtedy to wszystko byłoby łatwiejsze, Brendanowi prościej byłoby przybrać na twarz obojętną maskę i odesłać ją tam, gdzie miałaby opiekę, jaka rzeczywiście była jej potrzebna. Tam, gdzie było to rozsądne - do wujostwa, gdzie jeśli tylko kiedyś w przyszłości dopadną ją głupie pomysły, rodzina bardzo szybko wybije jej z głowy. Wchodziła wiek, w którym jak nigdy potrzebowała matki. Ale oni przecież też zaczynali mieć swoje lata - czy Neala nie byłaby tam ciężarem? Albo - czy była nim tutaj? To małe mieszkanie byłoby bez niej puste. Ciche, pozbawione słońca, które wnosiła, śmiechu, który rozjaśniał chmurne dni i jej wiecznego gadania, którym doprowadzała go do szału i bez którego nie wyobrażał sobie już dzisiaj życia. Byłoby ciemne i samotne, a wizja ta na wyrost skojarzyła mu się z celą, w której widział siostrę w swoim koszmarze.
- Nigdzie nie będziesz - powtórzył za nią, dopiero teraz rozluźniając uścisk; z niechętnym grymasem opadając na kolana. Boleśnie przytrzymując nadgarstek połamanej ręki zdrową - uderzył plecami o pobliską ścianę, wspierając się o nią tyłem. Nie był w stanie siedzieć prosto sam, odchylił obolałą głowę lekko w tył. - Bo nikogo już nie ma - wyjaśnił ponuro. - Jesteśmy już tylko my dwoje. A wkrótce będziesz ty sama. Zginę, Neala. To się stało dziś, tej nocy. - Dziś ktoś uruchomił klepsydrę, w której zaczął przesypywać się piasek, odliczając dni do mojej śmierci; umilkł, zbierając siły. Mówienie jeszcze nigdy nie było tak męczące jak dzisiaj, wziął głęboki oddech, głębszy niż zwykle.
- Spójrz mi w oczy - poprosił, tonem, któremu się nie sprzeciwiało; może nieco zbyt ostro. Niezrozumiale, przecież Neala nie mogła wiedzieć, przez co dzisiaj przeszedł, co widział, ani czego zaczynał się bać. Ale bał się, odkrywając znów na nowo, że był tylko człowiekiem, pełnym słabości wbrew własnych zapewnień. - I powtórz wszystko, co ci mówiłem, o czarnej magii. - O tym, że jest zła; że kiedy raz się w niej zanurzysz, utoniesz się w niej na zawsze, że zabija, że rani, że krzywdzi, że doprowadza ludzi do obłędu, na skraj szaleństwa, że ludzie, którzy po nią sięgają, zatracają się w samych sobie.
Że cię nie kusi, że nigdy nie po nią nie sięgniesz, że dalej jesteś sobą.
Neala, proszę.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]03.02.17 1:33
Pozwoliłam by mówił skupiając się jedynie na obserwowaniu tego co robi. Jak najpierw ściska mnie mocniej. Jak chwilę później rozluźnia uścisk, opadając na kolana. Widok ten wbił się w moje serce boleśnie. Ale wiedziałam, że to nie upadek zwiastujący klęskę. To odpoczynek zwycięzcy. Po którym podniesie się jeszcze silniejszy – jeszcze bardziej niezwyciężony. Miał wielkie serce – dobre, waleczne, uprzejme, przepełnione miłością, która rozpościerała swe skrzydła o zasięgu większym niż byłam w stanie to sobie wyobrazić. Chciał obronić wszystkich, a jednocześnie w tym wszystkim zapominał o sobie. Nie posiadał w sobie krzty egoisty, choć pewnie w głowie mówił sobie inaczej. Ale nie przerywałam słuchając i wzrok skupiając na nim. Na grymasie, jaki zdobił dziś zazwyczaj zapętloną w jednym geście twarz. Na dłoni, która zaciska się wokół nadgarstka drugiej – próbując dać sobie w ten sposób ulgę. W końcu jak z głuchym dźwięk obija plecy o ścianę i jak głowę odchyla lekko do tyłu. Na tym co mówi skupiałam się najmocniej, czekając jednak aż wypowie wszystko. Warga jednak zadrżała mi zdradziecko na brutalnie ciężkie słowa. Prawdziwa, ale nieznośnie ciężkostrawne. A później pojawiła się prośba, rozkaz bardziej, ale i taką niejedną w swoim życiu już słyszałam. Ostatnio – gdy mówił mi o tym, że nie wracam do Hogwartu. Stalowa nuta w głosie była jeszcze ostrzejsza niż ta, którą usłyszałam wtedy. Przestałam badać wzrokiem rozoraną tkaninę na jego ciele i posłusznie uniosłam wzrok krzyżując z nim spojrzenie. Nie mogłam nie wykonać polecenia. I to nawet nie dlatego że kazał mi do zrobić. Pod chłodem stali którym przebrzmiewał tembr jego głosu cichutko tliła się prośba, którą chciałam spełnić. Nabieram przez nozdrza powietrze w płuca. Po słowach Brendana nastąpiła na chwilę cisza, którą przerywało tylko miarowe stukanie sekundnika w zegarze. Przez krótką chwilę tylko patrzeliśmy sobie w oczy. Dwa identycznie niebieskie spojrzenia spotkały się. Moje – jeszcze nie naznaczone bólem i stratą tak wielką jak ta, która świeciła w oczach Brendana. Nie posiadające jeszcze w tęczówkach znaków świadczących o życiowym doświadczeniu – ono miało przyjść z czasem.
-Brendan… - zaczynam cicho, pozwalając by myśli ułożyły się w mojej głowie. Wiem… a może nawet nie tyle, że wiem, tak naprawdę to wiem niewiele. Ale czuję. Tutaj. Prosto w sercu, że od tego co teraz zrobię, co powiem, zależy wszystko. Głównie to, czy serce Brendana nie zostanie przyciśnięte przez ciężar, który dziś widoczniej dybie się nad nim by zerwać się z linki, która przetarła się już w zbyt wielu miejscach. - …wyrzuciłam czarną magię ze spektrum moich zainteresowań. – mówię poważnie, ale zamiast ugryźć się w język dodaję zaraz – ładne słowo prawda? „Spektrum” przeczytałam w jednej z książek od ciebie… - urywam słowa ganiąc się za to. Przecież nie tego chcesz teraz słuchać. Nawet nie zwracam uwagi na to, że zostawiłeś na mnie krwawe ślady, wykonuję ruch, wyrywam się do przodu, ale zanim go kończę zatrzymuję się i przesuwam swoje ciało jedynie parę milimetrów w twoją stronę. - Nie chcę dotykać czegoś co jest złe. Co rani ludzi. Zabija duszę. Magia powinna być dobra – mówię robiąc jeszcze jeden miniruch w twoją stronę. –  Jest dobra.To my, czarodzieje – dotykam dłonią piersi, czuję mokry materiał, ale nawet nie spoglądam w tamtą stronę patrząc ci w oczy. – to my, pozwoliliśmy by czające się w ciemnościach niepewności nagięły nas do swojej woli. I to od nas zależy jacy tak naprawdę chcemy być.
W końcu rośnie we mnie jakieś doznanie. Postanowienie bardziej. Zdecydowanie już pokonuje dzieląca nad odległość, wyciągając prawą dłoń ku twojej twarzy. Łapię za kosmyk, który pałęta się po jego czole i zgarniam go na bok. Ścieram kciukiem ślad na policzku, a raczej zetrzeć chcę, ale zamiast tego robię nowy, czerwony od krwi, którą mam na dłoni. Potem znów odnajduję jego spojrzenie.  
-Wszyscy kiedyś zginiemy Brendanie. – odpowiadam mu spokojnie. Czy myśli, że nie wiem? Że nie zdaję sobie sprawy z tego, jak niebezpieczny ma zawód? Jak niebezpieczne życie samo w sobie jest. I że grozi ono śmiercią. Naiwnością byłoby sądzić, że ktoś z nas może się przed nią ustrzec. Gdyby się dało, nasi rodzice z pewnością nadal by żyli. Ale widzę że dziś stało się coś więcej. I nie chodzi tylko o to, że z zewnątrz wygląda okropnie. Wiedzę w niebieskich tęczówkach że i w środku dokonała się w nim zmiana. Nie zapytam jaka, nie powie mi i tak – nie będzie chciał obciążyć mnie swoim ciężarem. -Czy w życiu nie chodzi właśnie o to, by wykorzystać czas który mamy, zanim piasek w klepsydrze przesypie się do końca? – pytam i samą mnie dziwi spokój z jakim to robię. To nie tak, że się nie boję. Jestem przerażona jak nigdy. Chyba dopiero dziś poznałam strach prawdziwego strachu. Wiem, że co jakiś czas warga zadrży mi przy słowie, które mówię, ale staram się to ignorować iść na przód. W końcu unoszę i drugą dłoń, umiejscawiam ją na lewym policzku. Chwilę tylko patrzę Brenowi w oczy, by zaraz znów się odezwać.
-Na moją duszę Brendan, na każdą, malutką komórkę z której składa się moje ciało, na wszystkie sasanki na świecie. Ja, Neala… - przerywam, na chwilę tylko żeby wdech wziąć. Jestem przejęta, tak jak jeszcze nigdy w życiu. Nie składałam obietnic bez pokrycia, mama mówiła, że ludzie je składający są nie warci złamanego knuta. Dotrzymywałam swoich, choć żadna z wcześniejszych nie była tak ważna. – …Neala Weasley… - wypowiadam swoje imię i nazwisko z mocą, dumą. Nie pragnęłabym być nikim więcej. – przyrzekam ci, że moje usta nie wypowiedzą zaklęcia, które skalane jest złem, a mojej myśli nigdy nie przejdzie nawet moment zawahania, by powiedzieć nie, gdy na mojej drodze pojawi się okazja by zboczyć. Magia jest dobra, tylko jeśli my jej dobrze używamy – czy nie to mi mówiłeś? – pytam na koniec nadal trzymając dłonie po obu stronach głowy Brena. Nadal spoczywały na policzkach. Delikatnie jednak, tak, by nie sprawić mu tym dotykiem więcej bólu. Ale jednocześnie też tak, by – jakimś dziwnym sposobem – mógł właśnie przez nie przeniknąć przez wszystkie uczucia, które teraz latały po moim wnętrzu odbijając się od siebie.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Wnętrze [odnośnik]13.03.17 3:22
Jej warga zadrżała: nie powinien był tego mówić? Musiał. Chodziło o prawdę: nie mógł jej okłamywać. Przyjdzie taki dzień, w którym on nie wróci do domu, a ona zostanie sama. I musiała o tym wiedzieć. Musiałą być na to przygotowana. Musieli mieć plan: co powinna wtedy zrobić, bliżej wujostwa wszystko byłoby łatwiejsze - zajęliby się nią, otoczyli ciepłem i ochronili przed wszystkim, co mogłoby jej zagrozić. Zaopiekowaliby się nią - najlepiej, jak potrafią. Kiedy przyjdzie dzień, w którym Brendan nie wróci do domu, Neala zostanie tutaj sama: jako potencjalny, łatwy i całkowicie oczywisty cel każdego, kto byłby winny lub współwinny śmierci samego Brendana. Musiała być tego świadoma. Musiała zrozumieć - od prawdy nie dało się uciec. Wreszcie, uniosła ku niemu niebieskie oczy, tak podobne do jego, choć o wiele wrażliwsze i o wiele bardziej płochliwe. Młodsze - choć niekoniecznie mniej doświadczone, wszak w o wiele młodszym wieku przyszło jej być samodzielną niż jemu. O wiele wcześniej niż on - została sierotą. O wiele wcześniej niż on - musiała dorosnąć. Wymówiła jego imię tonem, którego nie potrafił jeszcze rozpoznać: złość, żal, opór? Nic z tych rzeczy, zrozumienie - po raz kolejny udowadniające mu, że Neala była jedną z najmądrzejszych czarownic, jakie kiedykolwiek przyszło mu poznać. Ogarnął go wstyd - perfidne poczucie, że wypowiedział o kilka słów za dużo, że może nie powinien tego od niej żądać, że niepotrzebnie w ogóle naszła go myśl tak absurdalna. Ale jednak, widział to: na własne oczy. W opuszczonej sali treningowej Ministerstwa Magii, pośród gruzów, w trakcie wojny -  widział ją walczącą po niewłaściwej stronie. Bo nie miała nikogo, kto wskazałby jej właściwą drogę. Chciałby, że ten scenariusz brzmiał bzdurniej, niż faktycznie brzmiał. Ale był realny, realny jak jego blizny.
- Neala - upomniał ją nieco zbyt szorstko, nie widząc tego momentu jako odpowiedniej pory na żarty, nie na rozmowy o nowych słowach; niepotrzebnie, jego siostra szybko sama przekierowała swoje myśli, rozwiewając jego obawy. Bo Neala była czysta, krystalicznie czysta, nigdy dotąd nie widząc splugawienia magii na własne oczy, jej słowa, piękne słowa, przepełnione wrażliwością i dobrem, jakiego na próżno było szukać u ludzi: przepełnione wiarą. Jeśli istniało cokolwiek, co trzymało czarodziejów na właściwych drogach, utwierdzało w przekonaniach, sprawiało, że wartości miały większe znaczenie niż jedynie puste słowa, frazesy złożone z przypadkowych liter, była to właśnie wiara. Wiara w magię, wiara w ludzkość - i, wreszcie, wiara w lepsze jutro. Jak mógł w nią zwątpić? Zdawała sobie sprawę ze wszystkiego, co powtarzał jej niemal od kołyski jak mantrę - czarna magia niszczy. Zabija wszystko, co żyje. Pochłania duszę. Już ważył w ustach odpowiednie słowa, może przeprosiny, może wyraz zrozumienia, nie był pewien, kiedy poczuł dotyk jej delikatnej, tak młodej, ciepłej dłoni, odsuwającej z jego twarzy kosmyk włosów, ognistych jak jej własne. Krew była zimna, czuł ją na policzku, ale to nie miało znaczenia, liczyła się tylko ona - i to, o czym myślała. Choć rzadko to okazywał, jej szczęście naprawdę było dla niego ważne. I chciał ją ochronić przed tym, co złe. Chciał, żeby - kiedy już zniknie - potrafiła ułożyć swoje życie tak, jak to sobie w przyszłości wymarzy.
Bo wszyscy kiedyś zginiemy. Stary, czy młody, bogaty, czy biedny, śmierć wobec wszystkich była równa: wiedziała o tym, poznała przecież jej smak, kiedy odszedł ojciec i później drugi raz, kiedy odeszła matka. Nie zadawała pytań, choć oczywistym było, że je miała - wiedziała, że nie mógł na nie odpowiedzieć. Ta mała istotka miała w sobie więcej mądrości, doświadczenia i czucia, niż jakiekolwiek inne dziecko w jej wieku. Swoją dojrzałością - zadziwiała go nieustannie.
Wiesz, Neala, odwagą nie jest nie odczuwać strachu. Odwagą jest stawać mu czoła. Czasem wydaje mi się, że jesteś odważniejsza ode mnie.
- Gorzej, jeśli ta klepsydra roztrzaska się w trakcie - odparł smętnie, bo przecież to o to chodziło: o coś duchowego, co nadawało kształt mijającemu czasowi. Kiedy Brendan zginie - dla niej zmieni się wszystko, cały świat. Ale czy nie udowodniła mu już, dziś, wczoraj, codziennie, że jest dość dorosła, by sobie z tym poradzić? Była dzieckiem tylko ciałem, świat wymagał od niej odpowiedzialności. Przyszłość będzie gorzka, Neala. Ale ty o tym wiesz, może nawet lepiej niż ja. Z głosu Brendana dało się jednak wyczytać coś, co brzmiało jak kapitulacja. Już zaczął odwracać głowę, uciekać, dość tego, Neala, kiedy poczuł na policzku palce jej drugiej dłoni - spojrzał znów, prosto w jej oczy. Sam przecież o to prosił.
Przysięga. Druga złożona tego dnia przez nich, wpierw on ślubował oddać samego siebie Zakonowi, teraz ona - przysięgała przed nim, że zawsze pozostanie sobą, czystą. Nie wątpił, jak wiele znaczyły dla niej te słowa, wychowała ich jedna matka - rzucanie słów na wiatr mogło być jedną z wielu skaz na honorze, a ten  - nauczono ich cenić. Słowa ogólnie miały moc, zwłaszcza te, które oznaczały imiona. Patrzył na nią w lustro, jak we własne odbicie; choć rysy jej twarzy były znacznie delikatniejsze, to w jej oczach dało się dostrzec tę samą osobę, jej włosy jasno zdradzały pochodzenie, a uroczysta obietnica była tak podobna do tej, którą dziś złożył, że jedyne, co poczuł, to bezbrzeżne wzruszenie, które na krótki moment błysnęło w jego źrenicy. Ból przestał mieć znaczenie. A usta - złożyły się w uśmiech, nie przepełniony radością, ale pełen nadziei, jak uśmiech ocalałego przyglądającego się krajobrazowi zastanemu po trudnej, ale zwycięskiej bitwie - z namiastką szczęścia, choć skrzywiony bólem. Bo to była swojego rodzaju bitwa - batalia o duszę Neali. Przez chwilę na nią patrzył, w milczeniu,  dopiero po chwili zdrową dłonią odnajdując jej dłoń - i zamykając jej palce w uścisku własnej w silnym, braterskim geście. Skinął głową -tak, Neala. Tak właśnie mówiłem.
- Złożyłaś mi przysięgę, Nealo Weasley - bo choć był to fakt oczywisty, to czuł się w obowiązku podtrzymać tę podniosłą chwilę; utwierdzić ją w przekonaniu, że postąpiła słusznie. - I od teraz, już na zawsze, będziesz nią związana. - Patrzył w jej oczy wciąż, odbijały się w nich niemal wszystkie odcienie niebieskiego, a on - mógł z nich dzisiaj czytać, jak czytać potrafił z własnych. Nie musiała przysięgać, uwierzyłby jej i tak. Ale ta przysięga - miała w sobie moc, której opisać nie potrafił, moc dziecięcej wrażliwej czystości. I nie chciał tego niszczyć. - I kiedy mnie już nie będzie, kiedy zamiast gwiazd nad tobą rozpostrze się czarne niebo, a w środku dnia nastanie noc, będziesz o tym pamiętać. Że mi obiecałaś. Że dzisiaj, w kwietniu 1956 roku, z potrzeby szczerego serca wyrzekłaś się wszystkiego, co złe. Musisz być silna, by pokusa nie okazała się silniejsza od ciebie, niezależnie od tego, czym okaże się przyszłość. Pamiętaj, Neala: pokusy atakują wtedy, kiedy jesteśmy najsłabsi i wtedy, kiedy potrzebujemy ich najbardziej. Atakują jak zdradziecka trucizna, wpełzają do krwi, krążą wraz z nią i dzień po dniu zatruwają czernią i popiołem. Ale ty będziesz silniejsza i nie dasz im się do siebie wedrzeć, to mi właśnie obiecałaś. A obietnice, wiesz o tym, mają ogromną moc.
Błagam, pamiętaj. Ale przecież wiem, że będziesz. Była zrodzona z tej samej krwi, co on sam, dlaczego w nią zwątpił? Pod wpływem koszmaru, sennej mary zaznanej w trakcie próby? Ta wizja miała przecież swój cel, musiał z nią o tym porozmawiać. Przekonać się, upewnić. Zapobiec. Wierzył, że pamięć o tym dniu zachowa się w sercu Neali na długo, dość długo, by uchronić ją przed zdradą - nawet w chwili, w której rzeczywiście zostanie już całkiem sama.
- Umyj się, Neala - rzucił, znów odchylając obolałą głowę; kapitulacja. Zapomnijmy o tym, co mówiłem, nigdzie nie jedziesz. Wracaj do łóżka, już późno. - Jesteś cała uwalona moją krwią. Kiedy Margie przyjdzie, na pewno pomyśli, że to ty mnie tak urządziłaś. - No, już. To nic poważnego, tylko zadrapanie.
I nie przeprosił, choć wiedział, że powinien.
Nasz ojciec byłby z ciebie bardzo dumny, Nealo, przeszło mu przez myśl, lecz nie potrafił powiedzieć tego na głos - wydało mu się to ckliwe i zbyt głupie. Ale byłby. Na pewno by był.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]08.04.17 1:47
U cioteczki i wujaszka może i rzeczywiście wszystko było prostsze. Ale przecież nigdy nie chodziło o to, żeby coś było łatwiejsze. Przecież najważniejsze cele nie przychodziły same i nie układały się na złotej tacy obwiązane czerwoną wstęga. Te najważniejsze trzeba było zdobyć samemu; ciężko pracując, dbając, a czasem idąc na kompromisy – tak jak było w naszym przypadku. Nigdy nie zapomnę tego dnia na ganku cioteczki kiedy Brendan powiedział mi, że nie wrócę więcej do Hogwartu. Moje serce ogarnęła wtedy wielka żałość, smutek też mi towarzyszył, ale po tonie jego głosu wiedziałam, że ta konkretna decyzja została już podjęta. A dzień wcale nie różnił się od poprzedniego. Słońce zachodziło powoli, ogrzewając ostatkami promieni, trawy łagodnie uginały się pod naporem nienachalnego wiatru, a całości dopełniały cicho cykające świerszcze. Wiedziałam wtedy jednak, że nie mogę zrezygnować z dwóch rzeczy jednocześnie. Zgadzając się na pozostanie z cioteczką i wujaszkiem pozwalałam na wypchnięcie się na dalszy plan – może i bezpieczniejszy, ale niezmiennie niewygodny. Hogwart jakoś rekompensował fakt, że nie widzę Brendana. Dni spędzane w wiekowym domu jednak niestrudzenie przypominałby mi o jego braku.
I opłaciło się. Upór z którym wtedy zażarcie dyskutowaliśmy o dalszych losach – głównie moich. I wnioski, a może raczej kompromisy, do których wspólnie udało nam się dojść. Czy teraz, dzisiaj, kilka lat później nadal sądziłam, że wyszło mi to na dobre? Byłabym głupcem, gdybym twierdziła, że nie. Ale takim samym głupcem bym była, gdybym nie zauważyła – może nie tyle co strachu – ale troski, która szarymi kolorami malowała spojrzenie Brendana. Coraz rzadziej się uśmiechał, tak szczerze, z głębi serca. Nieraz unosił usta w marnej kopii tego gest sądząc, że nie potrafię dojrzeć różnicy.
Spójrz na mnie, Brendan, - miałam chęć czasem powiedzieć – już dawno wyrosłam, już za wiele się nauczyłam. A płynąca w moich żyłach krew nie tyle pozwalała mi zrozumieć, co podświadomie dojść do pewnych przeczuć.
Rozumiem, szeptało moje spojrzenie. Nawet jeśli nie rozumiałam wszystkiego. Ostanie spotkanie z kuzyneczką wiele mi dało – nie tylko pod względem wiedzy tej zaklęciowej, ale i tej życiowej też. Teraz rozumiałam bardziej, teraz rozumiałam więcej.
Przestąpiłam z nogi na nogę, gdy moje imię rozbrzmiało w jego ustach owleczone w karcący ton, ale kontynuowałam dalej, już i tak na chwilę zgubiłam wątek – a nie chciałam tego. Nie chciałam, bo to była druga w moim życiu tak poważna rozmowa z Brendanem. To nie tak, że zazwyczaj nie był poważny. Cechowała go pewnego rodzaju powściągliwość, do której przywykłam. Potrafiłam dostrzec w spojrzeniu potrzebne informacje. Ale teraz, tutaj, w tym naszym pomieszczeniu wiedziałam – czułam to do głębi moich komórek – że to tak ważne, jak na świecie nic ważne nie jest. I że nie tylko dla mnie, ale i dla niego samego. To nie była jedna z rozmów w których uczył mnie jak być dobrym człowiekiem, które zaklęcie należy poznać tak, by można je było rzucić bezbłędnie przez sen. To była jedna z rozmów składająca się na fundament tego, kim miałam się stać. I to uczucie przenikało mnie na wskroś. Choć widok jego w takim stanie sprawiał, że z obawy drżało mi serca, warga też samoistnie drżała wprawiona w ruch nadmiarem emocji.
-Zrobione są z cienkiego szkła, niedopilnowane szybko nabawiają się pęknięcia. – stwierdzam po prostu, doskonale wiem – i on też – że mała rysa może doprowadzić do roztrzaskania się klepsydry. A czasem doprowadza do tego zbyt gwałtowny ruch. Tak naprawdę, życie jest kruche i ulotne, gotowe odejść w każdej chwili – widzieliśmy o tym lepiej, niż ktokolwiek inny.
Ma ciepłą twarz. A na niej zimną krew. I choć coś w żołądku na myśl o niej przewraca mi się, to staram się trwać dzielnie w pionie, bo przecież to jeszcze nie koniec. Niewyraźny grymas łączący ból i uśmiech pojawia się na jego twarzy, a ja nie mogę odrzucić wrażenia, że wygląda jak zwycięzca, bohater po ciężkim boju. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej jego odsłony u niego. I choć jest piękny, to jest też przeraźliwie smutny zarazem. Nie wiem, co dziś udało mu się wygrać, ale mogę mieć jedynie nadzieję, że chociaż dzisiaj zapewni mu to spokojny sen.
Rozwieram lekko oczy słuchając jego słów, padających po mojej przysiędze. Zapamiętam. Jak miałabym nie? Nie mogłabym wyrzucić z pamięci tego dnia, tej chwili – co ważniejsze, nie chciałam. Pozwalam by każde jego słowo wybrzmiało. Najpierw w pomieszczeniu, a potem powtórzone raz jeszcze w mojej głowie. A potem jeszcze raz, póki dokładnie wszystkich ich nie spamiętałam. Póki nie wyryły się w mojej głowie, niczym jego części – od zawsze posiadające tam swoje miejsce.
-Boję się, Brendan. – wyznaję mu, dopiero po czasie, gdy cisza zatacza wokół nas kilka okrążeni. – Boję się, że pewnego dnia nie wrócisz. Ale rozumiem, naprawdę. – kontynuuje dalej, nadal trzymając dłonie na twojej twarzy. Dziś jest dziwnym dniem. A może bardziej nocą. – Boję się, ale jednocześnie wiem, że nigdzie nie jestem bardziej bezpieczna, bardziej potrzebna, niż tutaj. Bo tutaj jest dom, Brendan. – kończę i gdy odchyla swoją głowę opuszczam dłonie. Kolejne słowa sprawiają, że spoglądam zdezorientowana w dół na swoje ubranie i dopiero teraz zauważam, że brudne. Nic to jednak, bo pozostało jeszcze jedno do zrobienia.
-Jak jej powiem, że to za to że nie zjadłeś całego obiadu, to na pewno mnie poprze. – próbuję żartować, ale chociaż lżej mi na duszy, to nadal ciężko mi to idzie. Zamiast tego wyciągam do niego dłoń. – Dalej, Brendan, dojdźmy do łóżka i nie chcę słuchać słów sprzeciwu, póki cokolwiek cię boli jest twoje. – zarządzam pewnie z siłą w głosie. Nawet nie próbuj się ze mną kłócić – zdaje się mówić moje spojrzenie. Dłoń ponaglająco rusza się. Na umycie się przyjdzie jeszcze czas.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Wnętrze [odnośnik]08.04.17 22:30
Głęboki cień rzucany przez nadgryzioną zębem czasu kamienicę zadrżał lekko, gdy aportowała się tuż obok osypującego się muru; luźny żwir zachrzęścił ledwie słyszalnie pod jej stopami, ale był to jedyny dźwięk, który zakłócił późnonocną ciszę. Londyn spał – a przynajmniej tak się wydawało, bo żółtawe światło latarni nie wyciągało z ciemności ani jednej ludzkiej sylwetki. Dobrze; nie chciałaby, żeby ktoś ją zaczepił, samotna kobieta przechadzająca się po mieście grubo po północy z całą pewnością zwracała na siebie uwagę.
Wyszła zza załamania przyspieszonym krokiem, nie oglądając się za siebie i zmierzając prosto ku wejściu do znajomego budynku. Nie spała jeszcze, gdy do jej okna zastukała sowa; od czasu pamiętnej wyprawy w Szkocji i śmierci Potterów, sen przestał dobrowolnie do niej przychodzić. Przez większość nocy milcząco czuwała, początkowo pilnując rzucającego się w gorączce Bena, ostatnio – po prostu nasłuchując i w reakcji na każdy najlżejszy dźwięk podrywając się z miejsca. Być może wiedziała, że w końcu będzie potrzebna; być może nie chciała po raz kolejny zareagować za późno. Cztery ściany mieszkania przestały już wydawać jej się bezpiecznym schronieniem, zwłaszcza odkąd na stoliku w kuchni znalazł się charakterystyczny list z wezwaniem na ministerialne przesłuchanie, stanowiąc kolejny namacalny dowód osuwającego się spod jej nóg gruntu; co jeszcze miała stracić, zanim wszechświat stwierdzi, że odebrał jej wystarczająco wiele?
Pchnęła mocno drzwi do kamienicy, wzdrygając się odruchowo, gdy ciężką ciszę przeszyło wysokie skrzypnięcie. Obejrzała się za siebie ostrożnie, ale oprócz przemykającego wzdłuż krawężnika kota, nie zauważyła niczego nietypowego; wsunęła się więc do środka, starając się poruszać możliwie bezszelestnie i po ciemku odnaleźć odpowiednie drzwi. Miała nadzieję, że nie pojawiała się za późno; chociaż na krótką notkę od Neali zareagowała od razu, przed deportacją jedynie w biegu naciągając na siebie ubranie i zostawiając na stole krótki list do Bena i Just – w razie, gdyby którekolwiek z nich obudziło się, gdy jej nie będzie – towarzyszyło jej niepokojące wrażenie, że sprawa była mocno nagląca; otrzymywanie wiadomości w środku nocy nie mogło oznaczać niczego dobrego, zwłaszcza, gdy wiedziała, co w tym miesiącu odbywało się za zamkniętymi drzwiami kwatery Zakonu.
Dopiero gdy wyciągnęła dłoń, żeby zapukać, zauważyła, że drzwi były lekko uchylone; jej dłoń zawisła kilka centymetrów od drewnianej powierzchni, a po plecach przebiegł chłodny dreszcz, ale wmówiła sobie, że to niczego nie oznaczało i po chwilowym zawahaniu, zastukała knykciami o framugę. – Neala? – rzuciła cicho, głównie, żeby się ujawnić; nie chciała, żeby Bren, wziąwszy ją za nocnego intruza, potraktował ją niemiłym zaklęciem. W obecnym stanie – według notki Neali, dosyć ciężkim – mógłby sobie zrobić przy tym krzywdę. – Przyszłam tak szybko, jak tylko mogłam – dodała, wsuwając się do środka i tym razem szczelnie zamykając za sobą drzwi wejściowe. Dopiero wtedy spojrzeniem odnalazła lokatorów mieszkania: mężczyznę w poszarpanym ubraniu, siedzącego chwiejnie na krawędzi łóżka, oraz młodą dziewczynę, umazaną brunatnoczerwonymi smugami krwi. Nie potrzebowała wiele, żeby dodać dwa do dwóch, ale ten widok i tak sprawił, że coś boleśnie ścisnęło jej się w klatce piersiowej, a serce zadudniło donośnie. Choć starała się skupić na chwili obecnej, jej myśli nie mogły nie pomknąć do Garretta; Garretta, którego nie widziała od dwóch tygodni, a jedyną informacją, jaką od niego otrzymała, był lakoniczny list informujący o przejściu Próby, z prośbą o niedalekie spotkanie.
Uśmiech, który posłała Weasleyom, był słaby, ale szczery, ledwie widocznie rozjaśniający bladą z niewyspania twarz. – Cześć – przywitała się, bezwiednie zsuwając z ramion płaszcz i odwieszając go na stojące pod ścianą krzesło, co najprawdopodobniej miało niewiele wspólnego z dobrym wychowaniem, ale etykieta była ostatnim, o czym była w stanie myśleć. – Co narozrabiał, że go tak załatwiłaś? – rzuciła, pytanie kierując w stronę Neali. Atmosfera wydawała się daleka od lekkiej, ale nie chciała też niepotrzebnie dodawać do niej ciemnej, grobowej aury; i bez tego mieli jej wystarczająco dużo. Margaux nie była pewna, czy przypadkiem nie miało być tak już zawsze, ale jeśli miało, to być może powinni nauczyć się żyć w ten nowy, dziwny sposób.
Podeszła do Brena, spokojnie, ale bez ociągania, przykucając przed nim i przyglądając mu się uważnie; najgorzej wydawała się wyglądać lewa ręka, ale nie była pewna, czy więcej groźnych obrażeń nie kryło się pod ubraniem. – Nie będę pytać, co się stało, ale jeśli powiesz mi gdzie, oszczędzisz mi sporo pracy – powiedziała cicho, poważniejąc i posyłając mężczyźnie spojrzenie, w którym kryło się zdecydowanie więcej znaków zapytania niż te, które mogła zwerbalizować. Nie utrzymywała jednak kontaktu wzrokowego długo, po chwili przenosząc go w dół; z płóciennej, przewieszonej przez ramię torby wyciągnęła różdżkę oraz papierową, przewiązaną sznurkiem paczuszkę z mieszanką ususzonych ziół. – Gotowa na nową lekcję z praktycznego zastosowania magii leczniczej? – zapytała łagodnie, odwracając się w stronę Neali i poświęcając chwilę, żeby zmierzyć wzrokiem również i ją. Jak ona się trzymała? Czy ten nowy ciężar, spadający na zbyt młode barki, nie miał się okazać zbyt wielki? – Możesz zaparzyć je w gorącej wodzie? – dodała, wyciągając pachnący ziołowo woreczek, jak zwykle żałując, że mocne eliksiry pozostawały daleko, daleko poza jej zasięgiem.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Wnętrze [odnośnik]23.04.17 17:02
Często zapominał, że tak naprawdę była znacznie dojrzalsza od niego samego. Rodziców straciła wcześnie, wcześniej niż on, mieszkała z wiecznie nieobecnym starszym bratem, nigdy nie narzekając na swój los - znacznie przecież cięższy od losu wielu jej rówieśników - samodzielność była w jej rękach potężnym orężem. Cieszyła się chwilami, rozumiejąc więcej, niż dziewczynka w jej wieku znać powinna. Rozumiała nawet jego - pewnie też lepiej, niż on sam rozumiał siebie. Niepotrzebnie był zgorzkniały, tak jak niepotrzebnie w nią wątpił - wizja była tylko ostrzeżeniem, tak rozumiał ją teraz. Ostrzeżeniem przed czymś, na co gotów być musi, jeśli się zdarzy, i do czego nie powinien nigdy dopuścić. Nealę otaczało wielu życzliwych ludzi, ich przyjaciele dbali o jej jasny umysł, wykształcenie i poprawne odbieranie świata - mieli w życiu wiele szczęścia, trafiając na wspaniałych ludzi.
Ale tego jednego - skąd wykiełkowały te wszystkie obawy - zrozumieć nie mogła. Nie powinien jej o tym mówić. Być może nawet nie mógł. Ale na pewno nie chciał - wiedza sprowadzała na nią tylko niepotrzebne niebezpieczeństwo, a Neala wciąż była tylko małą dziewczynką, bardzo silną, ale jednak dziewczynką. Zdolną, oczywiście, ale jednak wciąż niepotrafiącą się bronić. Rozbicie klepsydry przestało być w tej metaforze śmiercią, śmierć przychodzi z ostatnim ziarenkiem piasku, zniszczenie klepsydry było jak zniszczenie duszy - a on właśnie przekonywał się, że o duszę Neali martwił się niepotrzebnie. Przynajmniej na razie.
Bo inaczej uschną wszystkie sasanki świata.
Odnalazł zdrową dłonią jej własną, wciąż leżącą na jego policzku, zgarniając jej wierzch w braterski, silny uścisk, słysząc wyznanie, że się bała: nie bał się przecież tylko głupiec i arogant. Chciał dodać jej tym uściskiem sił - bo sił potrzebowała bardzo dużo. I będzie potrzebowała jeszcze więcej.
- Gdyby nasi rodzice mogli cię dziś zobaczyć, Neala - Czy zmora, z którą dzisiaj rozmawiał, naprawdę była ich matką? Wydartą cząstką duszy, duchem, wizją, wytworem wyobraźni? - byliby z ciebie bardzo dumni. - Chcieli mieć cię właśnie taką: mądrą. Nieczęsto zdobywał się na podobną szczerość, nieczęsto na podobne gesty  - ale dzisiaj nie był zwyczajny dzień. Oddał swoje życie walce ze złem - a ona była jedyną istotą, którą miał, a zarazem jedyną, która miała na tym ucierpieć. Ale tak być musiało: bo w grę wchodziło coś znacznie większego, coś, co, jeśli wygra, i tak ją zniszczy. Tak jak zniszczy cały świat. Uśmiechnął się - szczerzej - słysząc jej żart, nie od razu dźwigając się z miejsca. Nie chciał, żeby była tego świadkiem - jego, kaleki - pełzającego do mebla, na którym nie czuł wszystkich kości. Poza tym, łóżko należało do niej i naprawdę nie chciał ubrudzić go krwią. Wiedział jednak, że łatwo się temu nie sprzeciwi; uchwycił jej dłoń i z jej pomocą przeszedł przez pokój, przysiadając na jego krańcu - zginanie ciała bolało najmocniej.
Drgnął niespokojnie, nerwowo, kiedy drzwi mieszkania zostały uchylone - nagłym, wyuczonym ruchem sięgnął do kieszeni, gdzie trzymał różdżkę; oblał go wstyd, przecież to tylko Marge. Rozluźnił uścisk na różdżce, której nie zdążył wyjąć z kieszeni.
- Marge - przywitał ją drżącym, słabym głosem, nie wracając już do poprzedniej rozmowy. Nie musiała być jej świadkiem. Nie zauważył nawet, gdzie odkłada ubranie - sam nie przykładał do tego zbyt dużej wagi, a Margaux i tak zwykle popisywała się lepszymi manierami niż on sam. Uśmiechnął się pod nosem - ledwie dostrzegalnie - słysząc jej dalsze słowa, pomyśleli o tym samym. I dopiero, kiedy się zbliżyła, utkwił wzrok w jej szarych tęczówkach. Skinął krótko głową - na potwierdzenie, że pytać nie powinna, a gest ten miał znaczyć więcej niż słowa; gdyby ktoś go tak urządził na aurorskiej misji, leżałby w Mungu, żeby nie niepokoić Neali. Niechętnie rozpostarł wygiętą dłoń, gruba blizna po sztylecie idąca w poprzek od wnętrza dłoni aż po łokieć była już zasklepiona, ale poruszanie mięśniami jedynie podrażniało ranę. - Dłoń, Marge - szepnął, prosząco, rana była powierzchownie zasklepiona. Bathilda zatamowała krwotoki - ale nie zajęła się wyłamanymi ze stawów kośćmi, które nie przestawały boleć -  a ból zaczynał być już naprawdę dotkliwy. - I na bokach - dodał na tym samym tchu, wstrzymany oddech sprawiał, że ciało kuło go mniej; na obu bokach miał świeże rany po klątwach. Na jednym - ciętą, długą, na drugim kłutą, głęboką, również powierzchownie zasklepione. - Ktoś się już nimi zajął - dodał, ociągając się ze ściągnięciem koszuli; nie chciał przeciskać połamanej dłoni przez rękaw. - Nie ma pośpiechu - Musiała to zresztą dostrzec po samej dłoni, nie krwawiła. - Więcej tego nie ma - dodał, przymrużając oczy, wracając myślami do samej próby: walki, momentu, w którym sklepienie opadło wprost na niego, kiedy zginął - bolało go wszystko. - Chyba - sprecyzował więc bez przekonania.
Westchnął, przenosząc wzrok na Nealę, wsłuchując się w fachowe polecenia; nie miał powodów do obaw - oboje byli w towarzystwie kobiety, która naprawdę wiedziała, co robiła. A Neala - powinna czerpać z nauki jak najwięcej przy każdej okazji, jaka się nadarzała.
- Wybacz, że znowu zawracamy ci głowę - mruknął z zakłopotaniem; miała swoje życie i z pewnością ciekawsze plany na tę noc, na przykład błogi sen. To nie był pierwszy raz, kiedy ratowała mu skórę -  a on dalej nie wiedział, w jaki sposób mógł się jej za to wszystko odwdzięczyć.


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]10.05.17 23:29
Nie mogę powiedzieć, że byłam przygotowana na fakt, że może cię po prostu zabraknąć. Po prostu brzmi chyba nie tak. Bardziej odpowiednie jest . Jesteś przecież centrum mojego uniwersum(ładne słowo prawda? Widziałam w książce do astronomii) bez którego cały mój świat jakby znacznie traci na swojej wartości. Wiedziałam, że możesz umrzeć – ale przecież wszyscy umieraliśmy – miałam nadzieję jednak, że los pozwoli ci żyć długo, a co więcej – cieszyć się tym życiem. Ale mogłam mieć tylko nadzieję. Nadzieję, że to z czym się zmagasz teraz jest do pokonania. I że to z czym walczysz nie przyniesie jego upadku. Najgorsze było to, że nie byłam w stanie ci pomóc, mogłam jedynie stać biernie z boku, próbując wspomóc cię posłanym uśmiechem czy historią która na celu miała odnalezienie na twojej twarzy uśmiechu. Poza tym, mogłam jedynie starać się być dobra, pamiętając i hołdując zasadom, które zdążyłam wynieść z domu i tym, których sam mnie uczyłeś. Czując twoją dłoń na spoglądam prosto w błękitne tęczówki, twoje słowa zaś wlewają na moje policzki rumieniec. Och, to było naprawdę bezsprzecznie pięknie stwierdzenie. Takie, które wypełniała dusze i ciało światłem palącym się długo. Nie mogło nic się z nim równać, bowiem nic nie miało takiej wartości jak to, co właśnie powiedział. Choć sama jeszcze troszkę negowałam to. Czy aby na pewno? Bo może mogłam zrobić coś więcej, albo lepiej. Na pewno mogłam – przecież zawsze było coś, co można było poprawić.
Nie chciałam jednak dręczyć cię teraz swoimi wątpliwościami i zarzucać pytaniami. Czerpałam radość z słów które płynęły, postanawiając zawierzyć w fakt, że wiesz co mówisz– zazwyczaj miałeś rację, pewnie nie myliłeś się i tym razem.
-Z nas obojga, Brendan, – odpowiadam więc zamiast tego wiedząc, że – nawet nie tyle co każdy lubi słuchać takich słów – mają one moc płynącą z wielu ośrodków. Jak zresztą słowa miały w zwyczaju. Mogły kogoś uradować, mogły podnieść na duchu, dać nadzieję, albo motywację do działania, mogły wiele rzeczy, ale wymienianie tego zajęłoby całą wieczność, a ja chciałam ci jeszcze powiedzieć że – ratujesz ludzi, kiedyś – niedługo mam nadzieję – będę pomagać im, tak jak ty. – dopowiadam jeszcze posyłając lekko nieśmiały uśmiech. Naprawdę tego chciałam. Być przydatną i nieść pomoc, bo – choć nie zawsze dotykało mnie to osobiście – wiedziałam, że na świecie jest zdecydowanie za dużo cierpienia.
Pomagam ci więc dojść do łóżka ciesząc się, że nie negujesz moich postanowień. Albo, że sam nie próbujesz iść. Nie jest z tobą dobrze, a to sprawia, że serce cały czas zdaje mi się związane jakąś ciężką nicią. Martwię się, oczywiście że tak. Głos Marge dobiega chwilę później, spoglądam w jej stronę naprawdę wdzięczna. Zjawiła się przecież tak szybko. Miałam szczęście, że wokół nas było tylu ludzi przychylnych nam, pomagających w razie potrzeby bez względu na godzinę.
-Nie zjadł całej kolacji. – odpowiadam wzruszając ramionami, próbuję żartować, ale pewnie widać że mi nie do śmiechu. Ledwie mi się kąciki ust uniosły i zaraz opadły, gdy spoglądam na Brena. Odsuwam się kawałek, by nie przeszkadzać – przecież to ostatnie, czego chce. Słucham ich rozmowy i trochę się dziwię, gdy Margaux zwraca się do mnie. Ale nic nie mogę poradzić na to, że w sercu rozlewa mi się lekka radość i podniecenie na myśl, że dzisiaj się czegoś nauczę. Kiwam więc głową, ale zaraz na moją twarz wpływa niezdecydowana mina, trochę przepełniona obawami. Chyba nie będzie chciała żebym rzucała zaklęcia na Brendana? Nie umiem jeszcze magii tak dobrze. A co jak mu coś zrobię, zamiast pomóc? Ogólnie morze niepewności mnie zalewa, które rozwiewa swoim kolejnym pytaniem. Wypuszczam powietrze z ulgą odbierając woreczek. Zanim jednak kieruję się do kuchni zarzucam jej ramiona na szyję. A potem składam szybkiego całusa na policzku, nie mówiąc nic więcej - słowa nie są już potrzebne - ruszam szybko do kuchenki nastawiając wodę, spojrzenie kierując waszą stronę. Woda zdaje się gotować wieczność, więc przez tę wieczność przebieram z nogi na nogę. Ale w końcu czajnik zaczyna pogwizdywać cicho zalewam więc woreczek w kubku i z nim wracam do was. Jestem jeszcze trochę roztrzęsiona, więc i ręce mi się trochę trzęsą. Odrobinę tylko, ale jednak. Ale już się nie boję. Nie boję się, bo wiem, że Margaux mu wszystko naprawi, potrafiła leczyć – i wiem dobrze, że nie tylko ciała ale i umysły, widziałam to w jej oczach, choć i jej tęczówki zdawały się ostatnio ciemniejsze.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Wnętrze [odnośnik]24.07.17 6:20
Był zmęczony, wypuszczona z żył krew bolała, jakby, otwierając je, wpuścił go nich ogień. I choć ramię wyglądało na zagojone jeszcze przez Bathildę Bagshot, stracona krew nie mogła zregenerować się tak szybko - był zmęczony. Dotąd na nogach trzymała go adrenalina, konieczność pojawienia się w mieszkaniu i rozmowy z Nealą, usłyszenie tego od niej - obietnicy złożonej przed paroma chwilami na wszystkie sasanki świata. Tylko tyle i aż tyle - tyle, ile musiało mu na ten moment wystarczyć. Neala miała wokół siebie kochających ludzi, wierzył, że nigdy nie stanie się ofiarą jego walki. Że kiedy zabraknie jego - wciąż wokół byli wszyscy ci wspaniali ludzie, którzy udzielali jej lekcji i którzy ją pokochali - bo żeby pokochań Nealę wcale nie trzeba wiele. Zwykle wystarczy ją poznać. Wierzył, że ta obietnica była dla niej ważna - i że złożona jeszcze z rozbrajającą niewinną dziecinnością wcale nie traciła na wadze, a wręcz przeciwnie. Zyskiwała. Wierzył, że była mądra. Że zrozumie, tak jak rozumiała odejście ojca. Rzadko o tym rozmawiali - może powinni spróbować choć raz. Chciał zrobić dla niej wszystko, co mógł, póki wciąż tutaj był - im mocniej zaogni się trwająca już za kulisami wojna, tym trudniej będzie mu znaleźć na to czas. Chciałby, żeby miała rację. Że ojciec - gdziekolwiek teraz był - zgadzał się z decyzjami, które podejmował. Że zrobiłby tak samo. Cokolwiek właściwie Brendan zrobił - przejście próby umacniało go w wierze i sprawiało, że czuł się silniejszy. Gotowy na starcie się z cieniem, który powoli zaczynał przysłaniać świat. Świat, który stanie w ogniu.
Uśmiechnął się ostatkami sił - taką chciał ją widzieć. Teraz i później, kiedy będzie mógł ją ujrzeć jedynie oczyma wyobraźni. Chciała pomagać - jak on, jak ojciec, jak ich przodkowie czynili przez lata; nie wyobrażał sobie jej w innej roli. Wizja, która go nawiedziła, przedstawiała ją jako zepsutą, egoistyczną, pozostawioną samą sobie. Czy jego brak mógłby zmienić ją aż tak? Przecież - Brendan sam wychowywał się bez autorytetu. Ojciec odszedł, ale zostawił dziedzictwo, które płonęło w nim żywym ogniem od urodzenia, do teraz i nie zgaśnie, póki również w jego oczach nie zgaśnie ostatnia iskra życia. Będziesz, Neala - chciał to powiedzieć na głos, lecz ledwie otworzył usta, z których nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Tracił siły.
Nie zjadł kolacji, właśnie tak. Po kolacji zawsze pojawiają się złe sny, siostrzyczko.
Przymknął oczy, odgłosy z zewnątrz cichły, wydawały się przytłumione, jakby - coraz odleglejsze, przechodzące przez głośne szumy, wzbierające się fale morskiej wody. Ostatkami sił uniósł powieki - obraz zaczynał się rozmazywać. Stawał się brzydki, niewyraźny, nieostry. Poczuł, że traci równowagę, że jego ciało odmawia utrzymania prostej pozycji, że jego mięśnie delikatnie drżą, buntując się przed dalszym wysiłkiem. Bo to nie był tylko zły sen. Ten sen był prawdziwy - prawdziwszy nawet niż otaczająca go namacalna rzeczywistość. Został Gwardzistą, znaki na jego ciele nigdy nie pozwolą mu tym zapomnieć.
Kątem oka dostrzegł ruch rdzawych włosów, Neala się oddalała, przeniósł spojrzenie źrenic na Margaux - wiedząc, że więcej mówić nie musiał. I, ostatecznie, przegrał walkę z własną wolą,  z osłabienia tracąc przytomność. Opadł miękko plecami na materac łóżka, przyklejając do niego zakrwawioną koszulę; ręce, w tym połamana, zawisły przez jego ciało bezwładnie. Zaschnięta krew znaczyła ślady jego ran.


/zt, omińcie mnie jak będziecie kończyły!


we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Don't you ever, tame your demons. Always keep them on a leash.
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3635-brendan-weasley https://www.morsmordre.net/t3926-victoria#74245 https://www.morsmordre.net/t12222-brendan-weasley#376277 https://www.morsmordre.net/f171-devon-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t3924-skrytka-nr-786#74241 https://www.morsmordre.net/t3925-brendan-weasley#74242
Re: Wnętrze [odnośnik]30.07.17 18:08
Jedną z pierwszych rzeczy, jakich nauczyła się na kursie ratownika medycznego, było to, żeby nigdy nie zastanawiać się dlaczego.
Wbrew pozorom, wcale nie było to proste; pytania pojawiały się samoistnie, nieproszone, wyrastając na powierzchni świadomości w jakimś niekontrolowanym, ludzkim odruchu. Gdy po raz pierwszy widziało się ofiarę czarnomagicznej klątwy – wykręcone kończyny, pęknięte gałki oczne, rozległe poparzenia, zajmujące niemal całą powierzchnię ciała – trudno było powstrzymać rozwijającą się we wszystkich kierunkach wyobraźnię albo zignorować oczywistą niesprawiedliwość i szerzące się na świecie zepsucie; niełatwe było zduszenie w zarodku myśli o bezsensowności spowodowanych zwyczajną słabością (lub głupotą) wypadków; niezwykłych pokładów silnej woli wymagało też zablokowanie podstępnych szeptów, podających w wątpliwość, czy aby na pewno – zjawiając się na miejscu nielegalnego pojedynku albo nieudanej transakcji – ratowała niewinną ofiarę, czy może sprawcę i winnego. Początkowo siłowała się sama ze sobą, walcząc z panoszącymi się po głowie myślami i spierając się z przełożonymi, zanim zrozumiała, że istniały sytuacje, w których dodatkowy kontekst tylko przeszkadzał; i że dopóki się pomagało, dlaczego nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia.
Wchodząc do mieszkania Brendana i Neali, zablokowała piętrzące się w głowie pytania już niemal odruchowo, nie pozwalając, by jej własny umysł – automatycznie próbujący popchnąć myśli w stronę Prób Gwardzistów – stał się jej największym wrogiem; zamiast tego zmusiła się do przeskoczenia na znajome, wytarte tory, zapominając o okolicznościach gdzieś w drodze między drzwiami, a łóżkiem. Wątpliwości, obawy i troski, które jeszcze na schodach czepiały się kurczowo materiału jej płaszcza, strząsnęła jednym płynnym ruchem, układając milcząco schludny, pozbawiony niepotrzebnych emocji plan działania. Ocenić szkody. Zniwelować ból. Usunąć ryzyko zakażenia. Zaleczyć obrażenia. Zabezpieczyć zranienia.  
Upewnić się, że z Nealą wszystko w porządku.
Wypuściła powoli i spokojnie powietrze z płuc, uważnie słuchając słów Brendana i jednocześnie śledząc spojrzeniem miejsca, o których wspominał i kiwając krótko głową na informację o tym, że część ran została już zasklepiona. Bathilda, zdążyła sobie dopowiedzieć, zanim na powrót skupiła myśli na solidnym tu i teraz. Nie chciała myśleć o tym, jak bardzo rodzina Weasleyów nie zasługiwała na ten dodatkowy ciężar, ani o tym, że uważnie wpatrzone w nią, błękitne tęczówki, oglądały świat dopiero od piętnastu lat. – Nie zawracacie mi głowy – odpowiedziała automatycznie, tonem jednocześnie szczerym i podszytym charakterystyczną dla niej życzliwością. Właściwie była to prawda; szeleszczące skrzydła sowy nie wyrwały jej ze snu, nie przerwały błogiego odpoczynku – uratowały ją za to od kolejnej godziny bezsensownego pisania mniej lub bardziej prawdopodobnych, czarnych scenariuszy. Rozpierzchających się nagle i niezwykle skutecznie, gdy tylko jej szyję otoczyły chude, piegowate ramiona; uścisnęła Nealę serdecznie, mocno, starając się przekazać jej jak najwięcej siły, zanim jej rude włosy zamiotły powietrze, kierując się w stronę kuchenki.
Odprowadziła ją wzrokiem, dopiero później przenosząc spojrzenie z powrotem na Brendana – w samą porę, by dostrzec, jak świadomość umyka gwałtownie z jego oczu, śledzących ją jeszcze przez ostatnią sekundę, zanim przesłoniły je ciężkie powieki. Wyciągnęła w jego stronę ramiona odruchowo, łapiąc osuwające się ciało ostrożnie za barki i starając się jak najbardziej zniwelować siłę upadku; opadł na posłanie powoli, bezwładnie, co prawda nieprzytomny, ale oddychający równo i miarowo – uznała więc, że nie było powodów do niepokoju. Być może nawet dobrze się składało; nastawianie wybitych palców nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń.
Zgodnie z jego słowami, zajęła się najpierw właśnie nimi, rzucając kilkakrotnie ciche arcorecte; kończyła właśnie, gdy z kubkiem parujących ziół wróciła Neala, wypełniając powietrze intensywnym zapachem znajomej mieszanki. W lekko zielonkawym płynie nie było nic magicznego, jego działania nie wspomagały żadne zaklęcia ani alchemiczne formuły, ale i tak był najlepszym, na co mogła sobie aktualnie pozwolić; eliksiry nigdy nie były jej najmocniejszą stroną.
Posłała dziewczynce ciepły uśmiech, przez cały czas nie mogąc powstrzymać się przed ukradkowym szukaniem w jej twarzy jakichkolwiek niepokojących oznak, ale – nie licząc drżących lekko rąk - wydawała się niezwykle spokojna i opanowana, tak jakby płynąca w jej żyłach siła woli wystarczała, żeby utrzymać ją w pionie. – Dziękuję – powiedziała cicho, wskazując głową na parujący kubek i podwijając długie, luźne rękawy sukienki. – Zajmiemy się teraz tymi rozcięciami – dodała, wyciągając dłonie, żeby odebrać od Neali naczynie i – tymczasowo – odłożyć je na bok. – Rany są zasklepione i na szczęście już nie krwawią, ale zawsze możemy im pomóc, żeby goiły się szybciej. Pamiętasz formułę zaklęcia? – zapytała, zatrzymując się na moment i posyłając Weasleyównie pytające spojrzenie, zanim pochyliła się ponownie nad Brendanem. – Pomożesz mi z koszulą? – rzuciła jeszcze, częściowo tylko w formie pytania, częściowo jako prośbę, bardzo ostrożnie zabierając się za wysupłanie nieruchomej ręki z przesiąkniętej krwią tkaniny.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Wnętrze [odnośnik]03.09.17 17:55
To wszystko, to całe dzisiaj, było dziwne, jakoś dziwnie smutne i niekompletnie dla mnie zrozumiałe. I wiedziałam też, że nie powinnam zadawać konkretnych pytań, bo gdyby Brendan mógł to pewnie o wszystkim by mi powiedział. Bo przecież zawsze mówił. A jak nie mówił, to dlatego że nie mógł. Tak przynajmniej serce mi podpowiadało, a ja go starałam się słuchać, bo też ono zawsze szczere i prawdziwe było.
A kuzyneczka Margaux, cóż, prawdą jest, że bez niej, to pewnie Brendan by chodził cały porozkładany, a ja nie umiałabym za wiele, bo wszystko co o leczeniu wiedziałam to głównie od niej. A ona zawsze była dla nas miła i dobra i obecna. Przychodziła na prośbę i nigdy nie mówiła, że jej zawadzamy, choć Brendan zawsze twierdził że właśnie tak jest. Brendan pewnie gdyby mógł, to wszystkich czarnoksiężników łapałby sam, żeby innych nie narażać I pewnie tez gdyby mógł i miał wiele żyć, to poświęcałby te życia za innych. Taki był i trudno mi czasem było się nie martwić, gdy wiedziałam, że czasem to bardziej martwi się o innych a nie o siebie. Ale po to mnie miał, żeby i był ktoś kto o niego się martwi, jak on sam o siebie martwić się nie zamierzał.
Podeszłam do kuchenki zaparzyć zioła, tak jak kuzyneczka poprosiła,  apotem wróciłam z nimi trochę zła na to, że dłonie mi drżą. Powinnam być silniejsza, prawda? Takie drżenie nie powinno mi przeszkadzać, wiedziałam, że muszę nauczyć się nad takim drżeniem panować, bo ono kiedyś może mi mocno przeszkodzić. Ale na razie nie ja i moje drżenie było ważne, a mój brat.
Wróciłam niedługo później z parującym kubkiem, odwzajemniłam uśmiech – a przynajmniej starałam się uśmiechnąć, bo usta pewnie jakoś dziwacznie wykrzywiły mi się w czymś co uśmiech mogłoby być, gdyby nie to, że ten stres i te całe zdarzenia trochę na nim też usiadły.
Nie bałam się. Znaczy bałam się ciągle. Ale to z troski. Nie bałam się tego, że zobaczyłam go w takim stanie, chociaż nie zjawiał się tak często. Musiało się coś stać, coś na tyle ważne, może nawet nie do końca dobrego, że od razu przyszedł do domu. Widziałam jak nie raz wraca z ranami, ale zawsze w czystych ubraniach, jakby nie chcąc, bym widziała że oberwało mu się, albo że podarł ubrania.
- Zemdlał. – stwierdziłam cicho spoglądając na barta. Przecież nie poszedłby tak po prostu spać. Domyślałam się, że wiele musiało go boleć. I choć w głosie była pewność, to zgłoski lekko zadrżały. – To będzie jakieś z rodziny Curatio? – zapytałam niepewnie szukając w głowie odpowiedniego zaklęcia, nie będąc pewną, czy dobrze wybrałam. Magia lecznicze jeszcze nie była mi za mocno znana, ale chciałabym ją poznać, żeby móc w razie czego pomóc, w sensie, wyleczyć kogoś. Przekazałam naczynie kuzyneczce, patrząc jak odkłada je na bok. – Oh, oczywiście. – dodałam zbliżając się i wyciągając dłonie w kierunku nieciekawie wyglądającej dłoni brata. Ciężka gula przeleciała mi przez gardło, na chwilę przymknęłam powieki i wzięłam oddech, by otwierając  je będąc już w stanie pomagać w wysłupywaniu dłoni z koszuli.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Wnętrze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach