Wydarzenia


Ekipa forum
Aaron Lovegood
AutorWiadomość
Aaron Lovegood [odnośnik]03.09.15 23:39

Aaron Lovegood

Data urodzenia: 25 marca 1929 roku
Nazwisko matki: Vablatsky
Miejsce zamieszkania: nieduża posiadłość za Londynem
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: zawodowy sprzedawca herbaty w "Czerwonym Imbryku"
Wzrost: 180cm
Waga: 73kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: ZAWSZE, absolutnie ZAWSZE pachnie herbatą - efekt spędzania każdej minuty w herbaciarni ojca; stara blizna na lewej łydce po postrzale;


Puk, puk.
Kto tam?
To tyko ja. Masz ochotę na filiżankę gorącej herbaty?

Stary dzbanek w kwiaty

Herbata. Słowo-klucz mojego życia. Towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Piłem ją, kiedy miałem kolkę (ale to wiem tylko z twoich opowiadań), kiedy mój żołądek robił fikołki i zmuszał mnie do wymiotowania, kiedy śniły mi się w nocy okropne rzeczy, albo kiedy podawałaś na stół paterę z pysznym ciastem drożdżowym z wiśniami.
Mógłbym opisać smakiem herbaty każdą chwilę mojego życia. Pamiętasz jak wpadłem do studni, kiedy biegałem z Aurelią po ogrodzie? Na pewno pamiętasz. Pamiętam twój przerażony, drżący głos wołający mnie po imieniu. Ta chwila smakowała jak czarna, bardzo długo parzona herbata z imbirem i szałwią, której już nigdy więcej nie spróbuję. Tak, teraz możemy się z tego wspólnie śmiać, bo ty zdążyłaś mnie wyciągnąć i dzięki temu nie odwiedzacie mnie co roku na cmentarzu. A pamiętasz jak przyjechała do nas ciotka Matylda? Z tego też możemy się śmiać do woli. Targała mnie za policzki, ilekroć mnie widziała. I robiła to swoje „ciuciuciu”, czego do tej pory nie rozumiem. To było jakieś nawiązanie do cukiereczka? Do tych landrynek, które chowała po małych kieszonkach garsonki? Dla mnie była wielką filiżanką białej herbaty, posłodzonej czterema kostkami białego cukru, z dodatkiem miąższu z granatu i grejpfruta. Naprawdę tak to sobie wyobrażam! Była irytująca jak te resztki pestek granatu wchodzące między zęby i kwaśna jak grejpfrut. Nie, nie, przestań, to wstydliwe! Jak to co? To o dzbanku! Zbiłem go, niosąc do salonu świeżo zaparzoną jaśminową, kiedy zawołała do mnie „Aroniuniusiusiu”. Szalona kobieta z niej była. Niech spoczywa w pokoju.
Przepraszam za dzbanek, chociaż wiem, że nie muszę. Ojciec nigdy go nie lubił.



Burzowa noc

Twoja kolej. Opowiedz mi, co działo się w dniu, w którym przyszliśmy na świat.
A więc słuchaj uważnie. To będzie opowieść jak każda inna. Bolesny poród kobiety, która w stanie błogosławionym była po raz pierwszy, wylewany przez długie godziny pot, mokra pościel i góra zimnych kompresów wymienianych co chwila na nowe. Mimo, że opowieść jest zwyczajna, okoliczności malujące się w tle zwyczajne już nie były. Wybacz, mój drogi synu, że opowiadam ci to słowami wyjętymi z ust twego ojca, ale ja sama byłam wtedy zbyt zmęczona i skupiona na czynnościach pozwalających wam ujrzeć ten świat.
Jedynie, co sama pamiętam to, to, że tamtej nocy nad naszym domem szalała burza. Ojciec mówił, że grad dzwonił o parapety z niesamowitą siłą, wiatr próbował wyrwać nasze okna z zawiasów, błyskawice zjawiskowo rozświetlały sypialnię, a grzmoty skutecznie zagłuszały moje przeraźliwe krzyki, zmuszając wszystkie ściany do pokornego drżenia przed siłami natury. Gdy już urodziłeś się, a z twoich malutkich płuc wydostał się pierwszy krzyk, burza zaczęła cichnąć. Twój ojciec nie mógł się nadziwić. Długo rozmyślał nad tym, czy to tylko zbieg okoliczności, czy może jednak natura chciała przesłać nam zaszyfrowaną wiadomość o twoim losie.
Aurelia przyszła na świat kilkanaście minut później. Wiatr wtedy ustał, błyskawice zabrały grzmoty gdzieś na drugi koniec świata. Księżyc wyjrzał zza chmur oświetlając salon piękną, mleczną łuną. Ty urodziłeś się dwudziestego piątego marca, ona dwudziestego szóstego. To była ciężka noc, ale jakże obfitująca we wspaniałe doświadczenia!
Byłeś rozpieszczanym dzieckiem. Od początku miałeś wszystko, czego pragnęła dusza. Oboje mieliście. Wszelkiej maści zabawki, poduszki z gęsim puchem, pluszowe kocyki, grzechotki... oh, je uwielbiałeś ślinić w nieskończoność. Taki byłeś, Aaronie, przysięgam! Przeuroczy i ciekawy świata. Mamki troszczyły się o ciebie i Aurelię jak o swój najdroższy skarb. Byliście oczkiem w głowie nas wszystkich. Wybacz mi, proszę, że to nie ja opiekowałam się wami. Choroba trawiła moje ciało powoli, czasami nie pozwalając wstać z łóżka i chwycić za moją ulubioną lekturę. Chcę ci to wynagrodzić teraz, spacerując z tobą po ogrodzie, rozmawiając, poruszając tematy, które nadają ci kształt i barwę.
Jesteście moimi dziećmi, spadkobiercami mojego oddania i miłości.



Tygrys w składzie porcelany

Mieliśmy po siedem lat. To był kolejny dzień na plantacji, wśród wysokich, szmaragdowo zielonych krzewów herbacianych, z których nasi pracownicy delikatnie obrywali najmłodsze listki. Pojechaliście na targ, po świeże przyprawy, te sprawdzone i nowe, z którymi ojciec chciał poeksperymentować. Wiedziałem już wtedy, że będę mu pomagał. Przy takich próbach woda gotowana była w ogromnym garnku, para przykrywała mgliście całą kuchnię. Szyby były zaparowane. Zapach ziół był wtedy znacznie bardziej wyrazisty niż zazwyczaj. Dlaczego o tym pamiętam? Bo do gabinetu ojca zawsze szło się przez kuchnię, nie było innej drogi. Stawałem wtedy na schodach i delektowałem się wonią unoszącą się w powietrzu. Wiesz, ja chyba żyję zmysłami...
Ah, tygrys, wybacz. Tygrys. Wyobraź sobie, że oboje poczuliśmy zew wolności. Ja i Aurelia. Nie, żebyśmy na brak wolności mogli narzekać, ale sam fakt, że was nie było obok, był tak ekscytujący, że popchnął nas w kierunku najdalszych krańców plantacji. Chwyciłem ją za rękę. Kluczyliśmy między krzewami, zbierając starsze liście, trąc je w rękach, robiąc z nich rureczki i grając na nich jak na trąbkach. Nasz śmiech roznosił się i wywoływał uśmiechy na twarzach hindusów. Byliśmy dziećmi pełnymi energii pragnącej rozładowania, z wielkimi oczami patrzącymi na nieodkryty świat, bosymi stopami biegnąc po ziemi, czując pod nimi chłód i wilgoć. To były właśnie rzeczy nadające znaczenie naszej wolności.
Wiesz, jak to jest z naszą Aurelią. Jest szalona, jest obieżyświatem. A ja potrafię biec za nią, choćby i na drugi koniec świata. Tak było i tym razem. Ocieraliśmy się o liście, strząsając z nich krople porannego deszczu. Plantacja była ogromna, ale my nie znaliśmy tak wielkich określeń. Nasze stopy nie znały odległości. Znały za to słowo "naprzód".
To ono doprowadziło nas do dżungli. Nawet nie wiedzieliśmy, kiedy krzewy herbaciane zamieniły się w obrośnięte lianami hebanowce, bananowce i palmy. Stał tam. Majestatyczne zwierzę z czarnymi pręgami na pomarańczowym futrze, pazurami, które zdolne były rozszarpać nas, zanim powiedzielibyśmy do siebie "w nogi!". Machał leniwie ogonem i oblizywał co rusz pysk, patrząc na nas spokojnie. Nie biegliśmy wtedy, próbowaliśmy ustabilizować nasz dziecięcy, zziajany oddech. Moment, w którym rozszerzył ten oblizany pysk na tyle, by wydać z siebie ostrzegawcze warczenie, zapamiętam do końca życia. Do teraz czuję falę ciarek przebiegającą po moich plecach. Widzę, że jesteś ciekawa, co stało się potem, dlaczego nie mamy po tym spotkaniu żadnych śladów na ciele. Powiem ci, dlaczego.
Bo nas nie zaatakował. Podszedł tylko bliżej, by móc się nam przyjrzeć. Jego miękkie łapy stąpały dumnie po ziemi, dając nam jasno do zrozumienia, że to jego terytorium, a on sam nie ma zamiaru bać się nikogo, kto postawi na nim swoje stopy.
Wróciliśmy potem spokojnie do domu, a on... zaczął bronić naszej plantacji jak swojego miejsca. Odpędził  niedźwiedzia himalajskiego chcącego dobrać się do naszego domu. Pamiętasz to, prawda? Nie chcieliśmy wam mówić, że obronił nas wtedy nasz nowy przyjaciel. Animag. Człowiek mieszkający pod szałasem w dżungli. Poznałem go osobiście raz, jedyny raz, kiedy uśmiechnął się do mnie stojąc w krzewach herbacianych. Chwilę później był już tym samym tygrysem, którego doskonale znaliśmy. Następnego dnia trochę rozmawialiśmy. Zdradził mi, że ma na imię Bahja i mieszka w dżungli niedaleko nas. Ukrywał się przed rodziną, która chciała go zabić.
Był czarodziejem takim, jak my, ale on został odepchnięty przez bliskich. My mieliśmy więcej szczęścia.



Londyńska herbatka

Mówiłem ci, że potrafię opisać każdą chwilę swojego życia smakiem herbaty? Tak, tak, pamiętasz. To dobrze. Opowiem ci w takim razie o dniu, który smakuje jak czerwona herbata ze startą skórką pomarańczową i goździkami. Już sam słodki, odrobinę mocny aromat rozgrzewa duszę, a co dopiero smak gorącej herbaty.
Już dobrze, opowiadam, spokojnie. Lekarz zabronił ci się ekscytować, pamiętasz? Wiem, ma krzaczaste brwi i jest sztywniakiem.
To było kilka dni po naszym powrocie z Indii. Mieliśmy wtedy jakieś osiem albo dziewięć lat. Ojciec wziął mnie do do naszej herbaciarni, Aurelia została przy twoim boku, by być podporą i dodawać ci otuchy. Czułaś się wtedy gorzej. Być może to przez to nowe, londyńskie powietrze, znacznie cięższe niż to, którym oddychaliśmy w Indiach.
Wracając do wizyty w herbaciarni. Byłem nią zachwycony! Tylko ten Londyn jakoś mi nie pasował. Dzieciństwo spędzone na plantacji, wśród hindusów z bindi na czole, ze śniadymi twarzami i barwnymi sari przewieszonymi lekko przez ciała, było dla mnie niczym baśń, w której grałem pierwsze skrzypce. Londyn wydał mi się szarą architektoniczną puszką z zupełnie obcymi, choć podobnymi do nas, ludźmi. W dodatku było to miasto podnoszące się z popiołów wojny, nie do końca reprezentacyjne, nie do końca piękne. Na szczęście mieliśmy mieszkać z dala od tego bałaganu. Posiadłość, którą ojciec otrzymał w spadku po dziadku, była dla nas idealnym miejscem do życia. Ty nie słyszałaś ulicznego szumu, ja i Aurelia mogliśmy bawić się w najlepsze, a ojciec w spokoju pracował.
Cały czas odchodzę od tematu. Szturchaj mnie, jeśli jeszcze raz to zrobię!
Dobrze, herbaciarnia. Ojciec posadził mnie za ladą i kazał obserwować klientelę kręcącą się przy regale z najdroższymi herbatami - afrykańskimi, peruwiańskimi i japońskimi. Pilnowałem go jak najwierniejszy pies, stróż skarbu narodów, małż czuwający nad swoją drogocenną perłą. Byłem dumny jak cholera. Poprawiałem swoją małą muszkę za każdym razem, gdy dzwoneczek nad drzwiami dzwonił, obwieszczając przybycie nowego klienta.
I wtedy ją zobaczyłem.
Drobniutka, mała dziewczynka z kruczo czarnymi włosami okalającymi jej jasną twarzyczkę. Paluszki zaciskała na spódnicy swojej matki i z tej perspektywy oglądała wielki, pachnący suszoną herbatą świat. Pytasz mnie, czy się zakochałem? Ah, nie... nie... ciężko jest powiedzieć o ośmioletnim chłopcu, że się zakochał. Sądzę, że ona... olśniła mnie. Tak po prostu. Jej drobne kroczki były pokazem lekkości, z którego przykład powinny brać najdostojniejsze z ptaków. Uśmiech miała przesłodki. Wiedziałem, że do końca życia nie będę już musiał słodzić herbaty. Ale wiesz, co tak naprawdę na zawsze pozostanie niewzruszenie w mojej pamięci?
Jej oczy. Czarne, bezdenne, skrywające w sobie miliony tajemnic, które koniecznie chciałem poznać. Nie, nie była straszna. Była śliczna. Ojciec podjął jej rodziców i zaczął oprowadzać ich po sklepie, prezentując nasze herbaty. Ona chodziła obok nich, badała mój świat swoimi zmysłami. Widziałem jak wąchała ukradkiem woń wydostającą się z kolejnych otwieranych puszek, jak zagląda do nich z ciekawością. Była przeurocza w swojej prostocie. Ich wizyta była długa. Chciałem podejść do ojca, oprowadzać ich z nim, ale nie mogłem. Musiałem pilnować najdroższego regału w naszej herbaciarni. Potem jeszcze kilka razy się pojawiła, a ja nigdy nie miałem odwagi do niej zagadać.
Na biurku w moim gabinecie leży spinka, którą kiedyś zgubiła, zostawiła na półce z białymi herbatami. Czy jej ją oddam? Jeśli ją spotkam, to oczywiście, ale... wątpię w nasze powtórne spotkanie.
Na pewno się zmieniła.



Wielka przygoda w czerwonozłotych barwach

Wybieranie różdżki przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie, sprawiło nam chyba największą frajdę. Nikt się nie zdziwił, że ja i Aurelia mamy takie same rdzenie. Łuska smoka jako symbol wytrzymałości. Tak, idealnie nas to określało. Potem przyszła kolej na zakup szat, książek i sowy. Kolejne chwile ekscytacji przyszły na mnie jak kubeł gorącej wody. Skakałem podekscytowany przy ojcu, próbując przekrzyczeć Aurę w planach tego, co będziemy robić w Hogwarcie.
Siedzieliśmy obok siebie w ekspresie. Siadywaliśmy obok siebie również w Wielkiej Sali, na eliksirach, transmutacji...
Opowiedzieć ci coś zabawnego? Wiesz, że Tiara miała problemy z rozdzieleniem nas do domów? Nie wiedziała, naprawdę nie wiedziała, gdzie mogłaby nas usadzić! Obiecałem jej wtedy, że jeśli oboje wylądujemy w Gryffindorze, oddam jej swoją czekoladową żabę. Naprawdę! Chyba ją wtedy przekupiłem, bo, po długim grymaszeniu, zgodziła się. Wiesz, jak się uczyliśmy, bo zawsze opowiadaliśmy ci o wszystkim w listach. Zazwyczaj pióro dzierżyła dłoń Aurelii, bo ja nie potrafiłem sklecić porządnie nawet jednego zdania. Chciałem, żeby to, co pisaliśmy, było kwintesencją naszych przygód z Hogwartem i żebyś czytała to z największą przyjemności, a wychodziły mi jakieś marne zlepki liter.
Na pewno będziesz zła, ale powiem ci coś w sekrecie. My się tam nie tylko uczyliśmy. Któregoś razu trafiliśmy do Zakazanego Lasu, ot tak po prostu, skuszeni przygodą i odkryciem nieznanego miejsca. Namawiałem ją do powrotu, w końcu była już noc, ale ona nie chciała słuchać. Wybacz, mamo, ale ja też dałem się temu porwać. Nie muszę chyba mówić, że mieliśmy potem szlaban? To przecież jest zabawne! Nie martw się, wszystko skończyło się dobrze. Nawet włos nas z głowy nie spadł.



Najlepsze wakacje w życiu

Oboje mieliśmy wtedy po szesnaście lat. Hogwarcka przygoda zmierzała ku końcowi. Uczyliśmy się do egzaminów, tych przedostatnich, do których nauka miała nas przygotować na o wiele cięższą siódmą klasę. Wiesz doskonale, że zdałem je tak, bym sam był z nich zadowolony. Nie wiązałem swojej przyszłości z Ministerstwem Magii czy Biurem Aurorów. Nie zależało mi na ocenach, dobrze wiesz. Do sprzedawania herbaty wystarczy kapka dobrego humoru, ogromna pojemność pamięci i kilka uśmiechów na dzień dobry. Przydało mi się jeszcze wingardium leviosa, żeby puszki z herbatami zgrabnie lądowały na półkach.
O czym ja to? Ah. Nie dziw się, że będę śmiał się co chwila. Ty też powinnaś, bo ta historia jest częścią życia nas wszystkich.
Dobrze, od czego się zaczęło? Już pamiętam. Trójka dorosłych mężczyzn jakimś cudem dotarła do Indii od strony oceanu. To, co potem nam opowiadali, było równie nieprawdopodobne. Płynęli na skorupie żółwia? Słyszałaś o czymś takim? Byli szaleni. Anthony, Adrien i Glaucus. Alfabetycznie. doskonale ich znasz, wielokrotnie pomagali ci wstawać z fotela albo przynosili filiżankę świeżej herbaty, kiedy ja, Aura i ojciec pojechaliśmy na rynek. Pamiętam twój smutek, który próbowałaś maskować uśmiechami. Uwielbiałaś tam jeździć, zamykać oczy i czuć ten wszędobylski zapach przypraw mieszający się z wonią świeżych owoców i warzyw.
Au! Tak, tak, wiem, że miałaś mnie szturchać, kiedy zboczę z tematu!
No więc znaleźliśmy ich z ojcem na plaży. Byli zmęczeni, ich podarte ciuchy przyprawiły ojca o ból głowy, ich wyschnięte gardła wołały choć o kapkę wody. Jakoś przywlekliśmy ich do domu, pod zasięg twojego przerażonego wzroku. Natychmiast kazałaś ich dobrze ubrać, nakarmić i napoić. Tamten wieczór wyryłem w swojej pamięci dłutem, by nigdy o nim nie zapomnieć. Ojciec otworzył najlepsze wino, jakie kryła nasza piwniczka, baranią pieczeń opędzlowaliśmy w przeciągu godziny. A raczej zrobili to oni, tacy głodni byli! Później jednak żałowaliśmy, że pani Kerena podała czarną fasolkę z curry.
Noc była ciężka. Dla nas i dla nich.
Spali w jednym pokoju. Byli wdzięczni za kawałek podłogi, jaki im podarowaliśmy. Ale cóż, jak to się mówi - za wszystko w tym świecie się płaci. Ojciec zaproponował im układ. "My damy wam jedzenie i dach nad głową, a wy pracujcie na plantacji." Słowa ojca były proste do zrozumienia, a przesłanie klarowne. Uśmiechnął się do nich po wszystkim, a oni się zgodzili. Pomagali przy zbiorze, suszeniu, sortowaniu i dzieleniu. Kiedy kluczyli między krzewami z koszami na plecach, chodziłem z Aurelią za nimi, pomagając odróżnić młode, nadające się do zerwania liście od tych niewartych ich uwagi. Ojciec sprzedał Anthony'emu działkę niedaleko naszego pola plantacyjnego. Nie wdawałem się w szczegóły, ale... Burke dobrze przemyślał współpracę z nami.
Teraz, choć starszy, jest moim dobrym przyjacielem. Znajomość Adriena i Glaucusa również wyjątkowo sobie cenię.



Przyszłość wkrótce nadejdzie

To, czym się teraz zajmuję, jest esencją mnie samego. Sprzedaję ludziom herbaty. Czarne, białe, zielone, czerwone. Z anyżem, startą pomarańczową skórką, goździkami, esencją z mango, pieprzem, płatkami jaśminu, imbirem. Na bóle brzucha i głowy, na powodzenie w łóżku, na szczęście i nieszczęście, na dobry nastrój i deszczowy wieczór. Zachwycam ludzi ich magiczną wonią, kawałkami owoców chowającymi się za suszem i smakiem obecnym w każdej kropli tego magicznego napoju.
Ale oprócz tego jestem człowiekiem szukającym drugiego dna w swoim życiu, bo to pierwsze już zostało przeze mnie znalezione. Potrafię kochać, okazywać szacunek i skupiać uwagę na rzeczach, które dotyczą moich bliskich. Potrafię tulić do siebie swoją siostrę i matkę. Potrafię uścisnąć ojcu rękę i powiedzieć, że wykonał w moim życiu kawał dobrej roboty.
To drugie dno to czarna przepaść, której krawędź znaleźliśmy w szafie, w gabinecie wyżej wymienionego. Nie było wtedy go w pobliżu, mogliśmy ją przeglądać i nie bać się, że za chwilę powyciąga nas z pokoju za uszy. Otworzyło mi to oczy na rzeczy, które do tej pory czyhały na mnie w ukryciu, przykryte cieniem nieświadomości. Księga została przez nas odłożona na miejsce, a ja i Aurelia wróciliśmy do swoich spraw. Nie byłem już tym samym człowiekiem. Musiałem badać w ukryciu czarną magię, szukać odpowiedzi na pytania, które przyspieszały bicie mojego serca. To łakomstwo minęło, kiedy w pełni oddałem się herbaciarni. Zakupywałem u Burke'a opium i laudanum, by łączyć je z moimi herbatami i zadowalać te najbardziej wymagające podniebienia klienteli. Maczam palce w sprawach kalających moją duszę, ale nie przeszkadza mi to. Odnajduję w tym siebie. Nie byłabyś zadowolona, gdybym ci o tym powiedział. Przykryłabyś twarz łuną smutku, osłabłabyś, wiem to. Dlatego chcę ci tego oszczędzić. Dość już się w życiu nacierpiałaś. Najpierw znikomy odzew jasnowidztwa, potem nasz poród i tajemnicza choroba oblegająca twoje ciało. Nie wspominam już o tajemniczych eskapadach Aurelii, które nigdy nie wiemy, jak się kończyły.
Moje życie ma smak mocno parzonej czarnej herbaty, osłodzonej jedną łyżeczką cukru i posypanej szafranem. Nigdy nie zgadniesz, czy wypełnienie akurat dzisiejszej filiżanki będzie smakowało tak, jak poprzednie.



Jestem dobrym człowiekiem.
Tylko czasami zbaczam na złą ścieżkę.


Patronus: Pierwszy raz zobaczyłem tego wielkiego kota w Indiach, w czasie szalonej eskapady, jaką odbyłem z Aurelią. Pojawił się na skraju dżungli. Staliśmy, słysząc własne oddechy dudniące w uszach. Nie zaatakował nas, tylko podszedł bliżej, chcąc nas poznać. Dał nam się dotknąć, pogłaskać po tym cudnym, miękkim futrze. Właśnie to wspomnienie pozwala mi nadać patronusowi kształt tygrysa bengalskiego. Wolność, jaką wtedy czułem, wypełnia mnie za każdym razem, gdy poddaję swoją różdżkę zaklęciu expecto patronum.



Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 10 +3 różdżka
Zaklęcia i uroki: 2 +2 różdżka
Czarna magia: 5 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 4 Brak
Eliksiry: 2 Brak
Sprawność: 4 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: hindiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstranomiaI2
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
NumerologiaI2
ONMSI2
RetorykaII10
SpostrzegawczośćI2
ZielarstwoIII25
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Jasny umysłI2
EkonomiaII10
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
GotowanieII3
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI1
PływanieI1
Taniec WspółczesnyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
brak-0
Reszta: 5

Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, sowa, 10 punktów statystyk




[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Aaron Lovegood dnia 12.09.15 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Aaron Lovegood
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aaron Lovegood OnlREnj
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1193-aaron-lovegood https://www.morsmordre.net/t1334-aaronowy-ajay https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f199-manor-road-4 https://www.morsmordre.net/t1554-aaron-lovegood
Re: Aaron Lovegood [odnośnik]04.09.17 13:35

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Chyba nie ma osoby tak zafascynowanej herbatami jak Aaron, którego życie od samego początku wypełniała mieszanka smaków i zapachów najróżniejszych naparów. Nic więc dziwnego, że po wejściu w dorosłość nie obrał sobie za cel burzliwą karierę w Ministerstwie Magii lub w Mungu, a zajął się w pełni interesem założonym przez ojca. W końcu to z rodzinną działalnością wiąże się największa ilość szczęśliwych wspomnień. Herbaciarnia Czerwony Imbryk na pewno godna jest uwagi i spędzonego w niej czasu, dlatego leć do fabuły i baw się mieszankami herbat, a kto wie, może jeszcze kiedyś przybytek odwiedzi tajemnicza młoda dama?

OSIĄGNIĘCIA
Znawca smaków
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Umiejętności
Brak
Kartę sprawdzał: Alison Avery


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 04.09.17 14:10, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aaron Lovegood Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Aaron Lovegood [odnośnik]04.09.17 13:38
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa, białe kryształy, zaklęcie Muffliato (gabinet w Czerwonym Imbryku)

ELIKSIRY-

INGREDIENCJEposiadane:
-

BIEGŁOŚCI-

HISTORIA ROZWOJU[12.09.15] 900-850=50
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40PD
[29.11.15] Zakup kryształów -50PD
[08.02.17] Zwrot PD + Zwrot za sowę; +130PD
[08.04.17] Zwrot PD: +1 do zaklęć
[27.05.17] +5 pkt do statystyk
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Aaron Lovegood Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Aaron Lovegood
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach