Wydarzenia


Ekipa forum
Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody [odnośnik]23.01.17 3:06

Ogrody

Do labiryntów im daleko, choć wcale nie są małe. Znajdują się na tyłach posiadłości i zostały podzielone na kilka części, nawet jeśli między kolejnymi partiami nie ma wyraźnych granic. Wychodząc z centralnej części dworku trafia się na ukwiecone alejki, gdzie można przysiąść na jednej z ławek, ulokowanych pod drzewami. W centralnej części lśni sadzawka, rozpływająca się na prawo i lewo, przecięta dwoma kamiennymi mostkami, umożliwiającymi przejście w dalsze rejony parceli. Na środku oczka wodnego umieszczona została ozdobna fontanna, towarzyszy jej też rzeźba zmarłej Ophelii - w stosownej porze roku na głowie dziewczynki zazwyczaj da się dostrzec wianek ze świeżych kwiatów. Odchodząc na prawo od sadzawki, dociera się do niewielkiej oranżerii. Lewa strona ogrodów to część przeznaczona na przyjęcia - kiedy jednak nie odbywają się żadne, pole pozostaje puste. Jedynie wygodna huśtawka przyciąga tu mieszkańców oraz gości poza czasem letnich spotkań. Ostatnia część, najbardziej rozległa, to niewielki park. Na terenie posiadłości zadbany i regularnie dopieszczany, za bramą zaś dziki - przechodzi w czysty las. Przecinająca go ścieżka prowadzi do zatoki Morecambe.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]09.02.17 14:10
12 kwietnia
Obiecał sobie, że tego dnia poświęci się jedynie pracy, zostając w Silverdale. Skrupulatnie układał plan najbliższej wyprawy, szczerze licząc na to, że szyszymora da się uchwycić nieco łatwiej, niż ostatnim razem, kiedy podróżował jeszcze z ojcem. Poświęcił w kwietniu mnóstwo czasu na poszukiwanie tekstów, podań i spisów, mających doprowadzić go do celu. Pierwsza próba pozyskania włosa zjawy nie odniosła skutków, stracił tylko czas - do drugiej miał więc wyższe wymagania, licząc na to, że irlandzkie tereny okażą się pewniejsze. Obecność stworzenia wymagała ludzkiego cierpienia, zbliżającej się śmierci - nieuchwytnej, choć zawodzenia szyszymory zwiastowały ją wyraźnie. Musiał nie tylko odnaleźć stary ród irlandzki, którego członkowie naturalnie zdążyli rozmnożyć się na przestrzeni wieków oraz pozmieniać nazwiska - potrzebował też wniknąć w ich rodzinne zawiłości, doszukując się kogoś, kto spoczywał już niemalże na łożu śmierci. W innym wypadku mógłby przemierzyć całą Irlandię, zajrzeć w każdy kąt, a z potrzebnym stworzeniem i tak się rozminąć. Utknął więc w gabinecie, rozpisując wszelkie możliwości, starając się złożyć te puzzle w jedną całość, malującą się w pełnym obrazie, równocześnie wyczekując też swojej nowej klientki. Skrzat spełnił dobrze swe zadanie, oznajmiając, że lady Flint zbliża się do posiadłości, co pozwoliło Ollivanderowi przemierzyć korytarze na czas i osobiście powitać ją w progach dworku. Wiosenna pogoda dopisywała, na zewnątrz było całkiem ciepło, dlatego Ulysses nieco zmienił swoje plany co do miejsca spotkania - nie było nic tak przyjemnego, jak ogród, stanowiący dobrą alternatywę dla salonu. Choć bardzo lubił to formalne pomieszczenie, przytulne i wciąż pachnące drewnem po ostatnich przeróbkach, towarzystwo zieleni i wiosennego wiatru plasowało się wyżej.
- Lady Flint - przywitał się, skłaniając lekko, zanim przeszedł do dalszej części uprzejmego powitania w swoim domu. - Miło mi powitać pannę w Silverdale. Pogoda sprzyja, dlatego proponuję przechadzkę i herbatę w ogrodzie, ale jeśli woli panna zostać wewnątrz - proszę się nie krępować, wtedy przejdziemy do salonu. [bylobrzydkobedzieladnie]


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees


Ostatnio zmieniony przez Ulysses Ollivander dnia 05.08.17 18:17, w całości zmieniany 3 razy
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]10.02.17 13:37
Myśl o tym, że wkrótce nie będzie musiała martwić się tym jednym problemem, a miała ich ostatnio aż nadto sprawiała, że w przeddzień spotkania nie była w stanie usnąć. Przewracała się z boku na bok przez całą noc. Starała się ujarzmiać niespokojne sny, a te przyszły znikąd wraz z narastającym spięciem, związanym z wywarciem jak najlepszego wrażenia. Czasami nie zależało jej na tym, aby wszystko było w stu procentach dopracowane. Tym spotkaniem jednak zmartwiła się wyraźnie. Szczerość w przypadku osoby nieszczególnie wylewnej w towarzystwie prawie, że nieznajomych sobie osób na pewno nie miała być zadaniem łatwym do wykonania.
Jak na przedstawicielkę Flintów tym razem prezentowała się dość skromnie. Nie pozwoliła sobie na zbyt wyszukane kreacje, nie chcąc wyjść na osobę, która szczyciłaby się swoim nie małym majątkiem. Pamiętaj. To tylko spotkanie w sprawie interesów. Wszystko będzie dobrze. Zdawać by się mogło, że powtarzała to sobie w myślach już od samego ranka, aby podnieść się na duchu. Ollivanderowie w wyidealizowanych fantazjach Bernardette byli profesjonalistami. Nazwisko samo w sobie brzmiało już bardzo reprezentacyjnie. Zdarzały się jednak przypadki w których renomowane firmy, miały też pracowników bardzo naburmuszonych.
Wszyscy, którzy znaleźli się bliżej perfekcji w jakiejś dziedzinie, w pewnym momencie nie widywali niczego, poza czubkiem własnego nosa. Czy z Ulyssesem byłoby podobnie? Niejako przerażała ją myśl o tym, że może trafić na podstarzałego mężczyznę, który mógłby jednym słowem doszczętnie zniszczyć utworzoną wcześniej pozytywną wizję. - Lordzie Ollivander. -  Dygnęła. Uśmiechnęła się przy tym lekko, aby nie wyjść na zbyt oschłą, pomimo formalności. - Cieszę się, że udało się nam tak szybko spotkać. Silverdale naprawdę zapiera dech w piersiach, a muszę przyznać, że nie do końca chciałam uwierzyć we wszystkie te chwalebne opinie. Udanie się do ogrodu to dobry pomysł. Kto wie, czy w najbliższych dniach nie spadnie deszcz? - Odczekała należytą chwilę, aż ten wskaże jej jakimś drobnym gestem kierunek. Poruszała się po nie swoim terytorium. Wszystko tu wydawało się być nowe, jeszcze nie odkryte, a to budziło bardzo niezdrową ciekawość. Dyskretnie poprawiła spinkę, w starannie upiętej fryzurze, przypominającej rogalik. - Mogłabym o coś zapytać? Czy często przyjmuje pan gości? Wydawało mi się, że wytwórcy, tak samo jak niektórzy wielcy artyści, cenią sobie przede wszystkim prywatność. A więc przyjmują zainteresowanych w miejscach bardziej... ogólnodostępnych? Mam na myśli sklepy.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]21.02.17 12:09
Stosy zapisków i sterty książek przypominały Ollivanderowi, że jest to dzień jak każdy inny - w przeciwieństwie do Bernadette nie czuł go w żaden sposób wyjątkowo. Poświęcił wcześniej trochę czasu na wstępne zanotowanie swoich pytań, ale pod żadnym pozorem nie chciał być dociekliwy w stopniu większym niż wymagała tego sytuacja - subtelnie utrudniona brakiem informacji o poprzedniej różdżce panny Flint. Jak wiadomo, ta wyjątkowa własność mówiła o właścicielu wiele, jeśli posiadało się zdolność do jej interpretacji. Była swego rodzaju bazą, punktem wyjścia; wytwórca powoływał się na wcześniejszy rdzeń, analizował użyte drewno i był w stanie dotrzeć do czegoś nowego, świeżego, dostrzegając pewną iskrę w samej osobie i łącząc ją z zagubioną lub zniszczoną różdżką. Jeśli podstawy w tej postaci nie posiadał, musiał ją zbudować sam i nie było to zajęcie proste. Ulysses był człowiekiem przenikliwym, od dziecięcych lat wykazującym skłonności nie tylko ku rozumieniu drzew, ale także ku dostrzeganiu subtelnych cech, zmian, zachowań - mimo to, zawsze istniało ryzyko, że dzieło nie podda się właścicielowi, dla którego było tworzone. Dlatego do etapu zbierania informacji przykładał bardzo dużą wagę.
Ollivanderowie profesjonalistami byli także w praktyce, a przed sobą Bernadette miała niezłomnego perfekcjonistę, wytrwałego, ale i odciętego lodowatym murem, podtapianym lekko uprzejmością. Do wywyższania się było mu daleko, choć miewał przebłyski megalomanii - te jednak tłumił sprawnie, skrywając gdzieś głęboko. Co więcej, był ich zupełnie świadomy. Skłonił lekko głowę, w cichym podziękowaniu za komplementy na temat Silverdale - nie mógł się nie zgodzić, znał to miejsce od swoich pierwszych dni i nie przestawał go kochać.
- Miejmy nadzieję, że deszcz poczeka cierpliwie aż zaznamy trochę swobody - odpowiedział, przeprowadzając swoją nową klientkę przez korytarz posiadłości do tylnego wejścia, prowadzącego do ogrodów. W międzyczasie poinstruował skrzata do przygotowania herbaty. Pytanie przyjął cierpliwie, wraz z promieniami słońca, padającymi miękko na ich sylwetki, kiedy znaleźli się w kwiecistej alejce.
- Prywatna część posiadłości jest wydzielona, dlatego nie krępujemy się z przyjmowaniem klientów właśnie tutaj - sklep na Pokątnej traktujemy raczej jako miejsce sprzedaży, dobieramy tam gotowe różdżki. Indywidualne zamówienie to nieco subtelniejsza sprawa, wymagająca innego podejścia, zdecydowanie więcej czasu - płynne wyjaśnienie padło w spokojnym tonie, podczas niespiesznego spaceru. - Gdyby któraś część ogrodów przypadła lady do gustu, zatrzymamy się tam. Tymczasem chciałbym wiedzieć, czego najbardziej oczekuje panna od nowej różdżki - zaczął, obdarzając kobietę nienachalnym spojrzeniem, które zaraz wróciło do obserwacji znajomego otoczenia. Nie chciał jej peszyć zbędnym wpatrywaniem się, choć poświęcał jej uwagę, zaplątaną w ukradkowe zerknięcia - na znak, że słucha.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]22.02.17 12:08
Z zainteresowaniem wodziła spojrzeniem po posiadłości, a chociaż była w jej wnętrzu zaledwie ulotną chwilę nie mogąc w pełni nacieszyć oczu czystością jaka panowała we wnętrzu, najprawdopodobniej za sprawą usłużnego skrzata krzątającego się pod nogami uznała, że miejsce to wyjątkowo przypadło do jej marudnego, iście kobiecego gustu. Przypodobała sobie w szczególności niektóre delikatniejsze, rzeźbione meble, które dumnie prezentowały się w niezapełnionymi osobistościami pomieszczeniach. Niepewnie poruszała się po posadzkach. Każdemu krokowi towarzyszyło charakterystyczne, głuche stuknięcie niskiego obcasa które z biegiem chwil nim zebrała się w sobie, na wypowiedzenie pewnych zdań zdawało się przerywać niezręczne momenty ciszy. - Zatem nie zdarzyło się tu nigdy nic niebezpiecznego? Przepraszam. Zdarza mi się czasami snuć niestworzone teorie. Ostatnimi czasy zaczęliśmy bardziej interesować się tym, co dzieje się wokół. Jesteśmy bardziej przezorni, niż mogłoby się wydawać. - Machnęła lekko dłonią, aby zignorować pytanie które jeszcze chwilę temu zadała. Oczywiście, gdzieś w kącie głowy nadal tliła się myśl o tym, że Ollivander nie sporządzał różdżek jedynie dla elity, w końcu musiał trafić pod jego strzechy ktoś wyjęty spod prawa. Ktoś, kto stracił różdżkę w bardziej spektakularny sposób niż Bernardette. Ugryzła się w język. - Rozprostujmy na razie kości. Może Pan ma jakieś ulubione miejsce w ogrodzie, które chciałby zaproponować? Jeszcze nie znam tej okolicy na tyle, by wiedzieć gdzie byłoby najpiękniej. - Trochę siliła się na uprzejmości. Ale nie zastanawiała się zbyt długo nad tym, czy mężczyzna zauważy, że nieco pewne zdania ubarwia, aby wyjść na bardziej kulturalną niżeli na co dzień bywała. W końcu tego wymagało się od gości, aby komplementowali wszystko co tylko znajdzie się w zasięgu ich wzroku. Wspomnienie o tym, aby sama nieco odpowiedziała o oczekiwaniach, a czasem miała ich aż nadto sprawiło, że serce stanęło, a później pospiesznie zabiło w klatce piersiowej mocniej niż dotychczas. Oczy roziskrzyły się, a w niemądrej małej głowie pojawił się skromny zlepek nieokiełznanych, szybkich myśl.
- Chciałabym, żeby była stosunkowo cicha. Moja poprzednia różdżka w pewnym okresie używalności miała nieprzyjemną tendencję do dość głośnego świszczenia. Zależy mi na tym, żeby nie była też zbyt sztywna. Obawiam się, że mogłaby się w przyszłości szybko złamać chociaż przyznam, że sztywne różdżki bardzo dobrze leżą mi w dłoni. - Zawiesiła na chwilę baczne spojrzenie na jego oczach, nim z subtelnym uśmiechem unoszącym kąciki spierzchniętych warg, nie pozwoliła sobie na kontynuacje wskazując zaraz skinięciem na skrzata który czekał już zniecierpliwiony z zastawą w dłoniach.
- Jest jakaś szansa na stworzenie czegoś, co mogłoby służyć mi na lata? Chciałabym też napomknąć o tym, że zbyt krótkie różdżki nie wchodzą w grę. Wiem, że kobiety radzą sobie nawet z takimi egzemplarzami ale... Powiedzmy sobie szczerze, że nie wyglądałabym zbyt poważnie trzymając w dłoni takie maleństwo. - Zaśmiała się, przysłaniając zaraz usta smukłą dłonią upstrzoną w dwa srebrne pierścionki. Jeden z wyżłobionymi kwiecistymi wzorami na kciuku, drugi zaś nieszczególnie wyróżniający się, z małym zielonym kamieniem na palcu wskazującym.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]23.02.17 15:15
Nie zdołali wyminąć zbyt wielu pomieszczeń, kierując się wyłącznie prostą drogą, po obydwu stronach mając dosyć wyjściowe komnaty, służące przyjmowaniu gości czy wyprawianiu przyjęć o różnej randze i wielkości. Dworek w Silverdale sam w sobie nie był aż tak pokaźnych rozmiarów, jak główna siedziba Ollivanderów w Lancaster - jednak korzenie posiadłości sięgały w czasie wystarczająco daleko, aby przybarwić się własną historią, własną sławą i własnym, unikatowym pięknem. Spokój oraz malownicza okolica dodawały jej uroku, a zadbane pokoje utrzymywano w nienagannym stanie zawsze. Ollivander nie odczuwał niezręczności, będąc na swoim, znajomym terenie. Cisza również nie wadziła mu w najmniejszym stopniu i raczej nie generował napięcia, które mogłoby na to wskazywać - był w swoim typowym opanowaniu i spokoju bardzo stały, niemalże niewzruszony. Niekiedy wydawało się to postawą nienaturalną, ale zazwyczaj rozmówcy ulegali jego aurze bardzo szybko, przyzwyczajając się do plastyczności, z jaką podchodził do każdego z osobna. Pozwalał charakterom błyszczeć, swój skrywając pod osłoną subtelnego zrozumienia i adekwatnej do sytuacji ciekawości. Kącik ust drgnął w lekkim uśmiechu, ale szybko wrócił pod komendę dystansu.
- Ostatnie czasy budzą rozsądek - zwięzłe podsumowanie w istocie było trafne. Przezorność ceniła się teraz coraz bardziej, nawet w kręgach niezaangażowanych w politykę szlachciców. Wachlarz klientów miał nadzwyczaj uniwersalny, zaś dyskrecja w tej kwestii nie budziła niczyich wątpliwości. Nie wyśpiewywał na prawo i lewo informacji o wykonywanych zleceniach, niezależnie od tego, czy przyszło mu tworzyć narzędzie zbrodni, czy przyrząd wybawcy, uśmierzający ból i zasklepiający najcięższe rany. Gdyby coś przypadkiem mu się wymsknęło, życie w jednej chwili mogłoby zawisnąć na włosku. A kto, jak nie on, wiedział, jak bardzo było kruche? Lecz nie, nie obawiał się o nie we własnym domu.
Jego ulubione miejsca wykraczały poza tereny, które mieli do dyspozycji. Za niewielkim parkiem, za bramą, w głębi lasu odnajdywał najwięcej spokoju i przyjemności. Zastanowił się chwilę, przebiegając wzrokiem wzdłuż końcówki alei, po której właśnie stąpali - w zasięgu wzroku pojawiała się już sadzawka. Wskazał na nią skinięciem głowy, choć nie precyzował, czy stanowi jego własne, ulubione miejsce. Nie wymagał przesadnych uprzejmości, a w swoich poruszał się naturalnie i instynktownie.
- Zatrzymajmy się więc w centrum - stąd widać było całą resztę. Malownicze, niewielkie mostki nad drobnymi rozlewiskami sadzawki, park, oranżerię oraz huśtawkę. Ozdobna, choć wciąż dosyć prosta, ławka przy oczku wodnym przyjęła na siebie ich ciężar. Ulysses wyłapał ożywienie po zadanym pytaniu, machnął ręką na skrzata, uwijającego się z napojami oraz krótkim ruchem różdżki zmusił magiczne, samopiszące pióro do sporządzania potrzebnych notatek. Skrobało po pergaminie niespiesznie, gdzieś na uboczu, nie przeszkadzając w rozmowie. Kiwnął głową na pierwszą część słów Bernadette, na drugą zaś uśmiechając się w uprzejmy, acz naturalny sposób. Kiedy trzymała już filiżankę, chwycił w dłoń własną, ujmując cienkie uszko zastawy. Przytrzymał ją jeszcze, zamiast upić łyk skupiając się bardziej na rozmówczyni.
- Rzadko zdarza się, aby charakter zmienił się na przestrzeni lat tak przewrotnie, żeby zmusić różdżkę do odmowy współpracy. Powinna służyć wiernie przez lata, aż do samego końca. Oczywiście jeśli zostanie trafnie skomponowana. W kwestii długości - niewątpliwie. Bardzo rzadko schodzę poniżej dziewięciu cali. Sądzę że jedenaście i trzy czwarte sprawdzi się idealnie - ocenił, ześlizgując się spojrzeniem od zielonoszarych tęczówek do kamienia w pierścionku, zgrywającego się barwą z oczami kobiety. Wyciągnął lekko wolną dłoń, utrzymując rzecz jasna formalny dystans. - Mógłbym? - zapytał, wyraźnie wskazując na rzeczoną dłoń, zanim wrócił do kontaktu wzrokowego. - Kamienie szlachetne mają ciekawy wpływ na moc różdżki. Szmaragd? - dopytał dla pewności. - Jest dobrany przypadkowo, czy coś się za tym kryje?


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]27.02.17 15:49
Flintowie nigdy nie mogli pochwalić się bardzo rozbudowanymi kwiecistymi ogrodami w których mogliby bez cienia wstydu przyjmować odwiedzających ich gości. Sama Bernadette w rzeczywistości nie znała się wystarczająco na dbaniu o roślinność. Chociaż w żaden sposób nie należałoby to do jej obowiązków, chciałaby wymądrzać się na temat tego, w jaki sposób zajmowano by się sadzonymi na otwartych przestrzeniach kwiatami. Wszystkie gniły, kiedy trafiały do ozdobnych wazonów w sypialni kobiety, której uroda zamiast szybko rozkwitać subtelnie przemijała z każdym latem. Odrobinę zbyt zmęczone oczy, przyozdobione w starannie przygotowaną oprawę w postaci kryjącego niedoskonałości makijażu, czasem zdradzały stany w jakich się znajdywała. Skrajności z którymi zmagała się odkąd tylko osoby, którym zdawała się ufać zadecydowały, że zaczną zapisywać karty historii Flintówny bez jej większego udziału spychając ją jedynie do roli kruchej kury domowej, wysiadującej jaja faberge sprawiały, że w sercu czuło się nieposkromioną frustrację, zduszaną żalem. Starała się nie przerywać kiedy rozmówca zaczynał wykazywać się jeszcze większym zainteresowaniem. Nie chciała się niepotrzebnie wtrącać ujmując pomiędzy palce uszko filiżanki. Kiedy zbaczające z toru, a przy tym bardzo nieadekwatne do sytuacji myśli dały o sobie znać pierwsza upiła łyk ciepłej herbaty, przytykając wargi do brzegu naczynia. - Czy nie na miejscu byłoby zapytanie o to, ile cali ma pańska różdżka? Nie zabrzmi to zbyt profesjonalnie z mojej strony, jednakże zastanawiam się, czy nie ma jakiejś udokumentowanej zależności między czarodziejami, a tym jak długie różdżki nabywają. - Pospiesznie wyminęła mężczyznę spojrzeniem, spuściła w końcu skromnie wzrok, aby dobrać do napoju odrobinę więcej cukru. W dzieciństwie nie oszczędzała na dodawaniu go, dopiero z biegiem lat nauczyła się ograniczać do półtorej łyżeczki lub maksymalnie dwóch kostek na filiżankę, w zależności od rodzaju.
- To nie może być tylko kwestia osobistych preferencji. A może jednak? - Wyprostowała się, starając nie mrużyć zabawnie oczu w geście podejrzliwości. Wyobraziła sobie klienta który byłby bardzo wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o nieprzyjemnej dla oka twarzy, który poprosiłby o najmniejszą różdżkę jaką byłby Ollivander stworzyć. Zaskoczona zwróceniem uwagi na drobną ozdobę, zagryzła nerwowo wnętrze policzka nim ze skinięciem głową nie podała swej ciepłej dłoni.
- Jakie jeszcze tajemnice Lord w sobie kryje? Różdżkarstwo, posiadanie pięknych, kwiecistych ogrodów, zainteresowanie biżuterią. Brakuje mi w tym tylko grania od maleńkości na skrzypcach, wydawania literatury i... sekretarzyka z listami zamkniętymi na kluczyk. - Zaśmiała się. Dziewczęco. Charakterystycznie, w ten skromny, nieco speszony zwróceniem uwagi sposób jak to robiły upominane przez starszyznę niepoprawne córeczki. Ciekawe jeszcze świata. Głupiutkie. Jak ktoś kto na karku miał już lat dwadzieścia cztery, mógł uchować w sobie tak nieporadną kokieterię?  - Kamienie szlachetne to najlepsi przyjaciele kobiety. - Mruknęła, przygryzając zaraz kraniec języka. - A ten został mi podarowany około trzech lat temu. A niech Pan zgadnie gdzie był? Nie. Nie wręczono mi go osobiście. Znalazłam go przypadkiem, w kieszeni odwieszonego płaszcza, na jednym z większych, naprawdę udanych bankietów. Pasował, a więc samolubnie zostawiłam go z sentymentu do myśli, że ktoś bardzo szalony natrudził się, żeby mi go sprezentować. A że nikt jeszcze się po niego nie zgłosił...
Może rzeczywiście był mi pisany?
- Uśmiechnęła się, trochę zbyt szeroko jak na osobę, która starała się zbyt szybko nie otwierać na nowe znajomości. Musiała przyznać samej sobie, że w głębi duszy, brakowało jej jakiejkolwiek luźniejszej rozmowy, nawet na temat pogody. Wystarczająco przyzwyczaiła się do obecności prawie, że obcego różdżkarza o którym nie wiedziała nic poza kilkoma drobnymi szczegółami, aby w tym pustym ogrodzie czuć się stosunkowo swobodnie.
- Czy ten szmaragd mógłby zaburzyć moc nowej różdżki do tego stopnia, że byłaby niestabilna? - Poruszyła palcami trzymanej dłoni. Liczyła na zapewnienie, że z różdżką będzie o wiele lepiej niż być powinno. Naprawdę, nie mogła doczekać się właśnie tych słów padających z przeciwległych ust.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]28.02.17 0:37
Ollivander do ciekawości miał stosunek dwojaki - jeśli była to jego własna, pracował wytrwale i cierpliwie nad zaspokojeniem jej, jak gdyby była potrzebą równą tym podstawowym - dążył do zdobywania informacji subtelnie, dosyć sprytnie, nie spiesząc się, aby rozmówca nie zdołał się w owym zainteresowaniu rozeznać. Czyjeś z kolei przyjmował podejrzliwie, przyzwyczajony do trzymania swoich myśli, informacji i poglądów we własnych, bezpiecznych ryzach. Nie wytrącała go z równowagi, budziła tylko czujność. Działał wtedy, o ironio, jak zawsze, nie pozwalając sobie na jakiekolwiek spięcie albo dyskomfort - przekonany o tym, że zawsze panował nad sytuacją. W większości przypadków mógł się tym poszczycić, dlatego i teraz, mając przed sobą zaciekawioną damę z rodu Flint, miał zamiar zbywać jej pytania drobnymi ciekawostkami, omijając wiele bardziej istotnych i praktycznych kwestii. Cenił siłę słów. Herbaty zaś nie słodził wcale.
- Czternaście cali - odpowiedział zwięźle, uprzejmie, wyzbywając się zdystansowania, jakie miał ochotę okazać. Po suchej informacji podjął na moment temat. - Preferencje mają wpływ na współpracę - podrzucił i choć mogło się to wydawać zbyt oczywiste - tak właśnie było. Nawet wśród zwykłej, ludzkiej kooperacji - o wiele prościej było dogadać się z kimś, kto myślał podobnie, łatwiej było trafić w czyjeś gusta, kiedy odczuwało się porozumienie. Głównym kryterium w doborze długości wciąż pozostawała siła i wyrazistość charakteru czarodzieja, któremu różdżka miała służyć, ale jego własne preferencje niewątpliwie mówiły coś nie coś o ewentualnych opcjach. - Ile różdżkarzy, tyle opcji - uciął, wciąż trzymając się prawdy. Jedni brali pod uwagę upodobania klientów, innym wszystko wychodziło w praniu, w zależności od używanych materiałów. - Staramy się unikać połączeń, które wyglądałyby komicznie - dodał jeszcze, w ramach świadomego bonusu, bo poprzednie słowa raczej wskazywały na to, że do tematu nie powróci. Ta wzmianka była już ostatnią.
Pozwolił kobiecie ułożyć dłoń lekko na swoich palcach i poruszył nią zaledwie odrobinę, aby móc przyjrzeć się kamieniowi, w którym słońce zabłyszczało na moment, odbijając światło i zdobiąc zielonymi plamkami jego twarz. Przemknęły od brwi, przez oko, lokując się na policzku dopóki nie uniósł nieco głowy, aby przenieść spojrzenie na klientkę, słuchając jej wyobrażeń i domyślań. Uśmiechnął się kącikiem ust, ledwie - o uśmiechu świadczył bardziej całokształt wyrazu niż samo ułożenie ust, na których teraz tańczyły te nieszczęsne zielone plamki. Szmaragd określił krótko w myślach, w międzyczasie - przed odpowiedzią, potwierdzając dla własnej wiadomości wcześniejsze pytanie.
- Demaskując tajemnice znacznie bym je uszczuplił - uznał, kiwnąwszy głową, gdy wysunął lekko palce spod dłoni kobiety, uwalniając pierścień od obserwacji. Teraz upił łyk herbaty, pozwalając lady Flint mówić, biorąc pod uwagę każde słowo - nie zapominał bowiem, w jakim celu się spotkali - wszystkie informacje były istotne, nawet w tak pozornie niepowiązanych historyjkach dało się znaleźć coś charakterystycznego, małą drobinkę, mogącą mieć znaczenie w całości. Pióro notowało dzielnie, spokojnie zapełniając pergamin atramentem i spostrzeżeniami Ollivandera. Ciekawość podkreśliło, przy naiwności postawiło wymowny znak zapytania. Wciąż miał wrażenie, że była skrępowana, choć mówiła dużo, ale rozluźniała się stopniowo, ukazując mu mimowolnie wiele istotnych faktów.
- Na to wygląda - potwierdził, zerkając jeszcze przelotnie na niewinnie obgadywany przez nich pierścień. - Skoro od trzech lat dzielnie trwa na swoim miejscu, nie mogło być inaczej.
- Nie, nie. Miałem na myśli nieco inny rodzaj wpływu, pierścień nie powinien w niczym wadzić - sprostował, uspokajająco kręcąc głową, w podwójnym zapewnieniu. - Tak jak lady słusznie zauważyła, kamienie szlachetne są kobiecie szczególnie przyjazne - mogą też współdziałać z różdżką - nie wszyscy wytwórcy z jego rodziny decydowali się na wplatanie w dzieła tych kolorowych, drogocennych ozdób. Ulysses lubił urozmaicać sobie pracę i spędzać godziny na sprawdzaniu efektywności własnych pomysłów i wizji. - Może być inkrustowana. Do pewnego stopnia dowolnie, choć z kamieniami nie można przesadzić, najlepiej też brać pod uwagę, czemu głównie różdżka ma służyć. Czy zechciałaby mi panna opowiedzieć o swoich zainteresowaniach, o dziedzinach, tych rozwijanych najchętniej i tych, które zawsze wydawały się pociągające?


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]01.03.17 17:51
- Inkrustowana? Co tu dużo mówić – najprawdopodobniej to jest jedyna rzecz której mi w życiu brakuje. Trudno mi sobie wyobrazić zdziwienie jakie w przyszłości mogłaby taka różdżka wywołać. - Ponieważ nie miała zbyt dużej wiedzy o wspomnianych różdżkach, nawet jeśli przyglądała się wszystkim tym, które znalazły się w zasięgu kobiecych dłoni nigdy nie spotkała się ze wzmianką o inkrustacji. Zadecydowała więcej niż jednoznacznie, że właśnie taki musi być następny twór który wpadnie pomiędzy jej palce. - Skoro pojawiło się to pytanie, najprawdopodobniej w mieście mało o mnie słychać. A więc, od dłuższego czasu zajmuje się projektowaniem mody. - Wzruszyła ramionami, jakby nie było to czymś czym powinna się szczycić. Nie mogła pochwalić się szyciem strojów dla największych szych. Czasem jakieś szlachcianki skusiły się, na suknie balową lub ślubną. - W przyszłości chciałabym jednak dostać się na stanowisko bardziej poważane. Do kliniki, żeby osobiście zajmować się złamaniami i ranami otwartymi. Interesują mnie szarpane, ale te które wykonuje się ostrzami zdają się być o wiele bardziej miłe dla oka. - Podejrzewam, że na drugą herbatę już mnie nie zaprosisz. Starała się odpowiadać w miarę możliwości zwięźle. Niestety, nie zawsze wychodziło to tak jak planowała. W międzyczasie mierzwiła pomiędzy palcami kawałek materiału sukienki w którą przyodziała się na spotkanie. Zdawała sobie sprawę z tego, że takie fantazje na temat przyszłości na pewno nie zostaną w żaden sposób pochwalone. Chociaż to nie Ollivander był tu tym który miał wystawiać jej jednoznaczne oceny.
- Nieoficjalnie interesuje się transmutacją.  - Okazjonalnie robię jednoosobowe polowania na wilkołaki. Jeszcze żadnego nie spotkałam, ale się nie poddaje. Próbowała nieco załagodzić palcami zmięcie, które powstało na skutek zbyt długiej eksploatacji, a kiedy się jej nie udało po prostu westchnęła bezdźwięcznie nim nie pochwyciła raz jeszcze filiżanki. Dyskretnie założyła jedną nogę, na drugą. - Zazwyczaj liczę tylko na siebie. Nie prędko będę mogła pozwolić sobie na wsparcie, dlatego przydałaby mi się odrobinę czegoś, co wzmocniłoby obronę. Nie musi być tego dużo.- Zastrzegła. - Poradziłam sobie tyle czasu z pustymi rękami. - Ostatnie zdanie wypowiedziała już ciszej. Wraz z utratą różdżki musiała nauczyć się, że nie może się zbytnio wychylać bo skończy bardzo źle. Unosząc spojrzenie znad filiżanki na rozmówcę, ostrożnie dmuchnęła w parującą ciecz w postaci herbaty, ale nie upiła już nic tylko jakby zapomniała, odstawiła filiżankę z powrotem. - Czasami chciałabym zostawić wszystko co wiąże mnie z tym miejscem, zacząć od nowa i nie mieć najmniejszych wyrzutów sumienia. Uwielbiam podróże. - Zdarzało się, że myśli bywały głośniejsze niż mogła przypuszczać. Może Ulysses puścił to mimo uszu. Przesłyszał się. Tak też tym razem, zbyła to nieszczególnie interesujące niedomówienie kulturalnym uśmiechem. - Rekreacyjnie gotuję. Ale tylko dla siebie. To chyba nie ma zbyt dużego znaczenia? W końcu wtedy różdżka nie zbyt się przydaje. Kiedyś... myślałam, że uda mi się opanować rysowanie do tego stopnia, że otworzę własną galerię sztuki. - Parsknęła. Osobiście nie znała zbyt wielu ludzi, którzy regularnie odwiedzaliby miejsca takie jak to. Wszystkie plany, jakie snuła zdawały się, kiedy opowiadała o nich komuś innemu, niżeli samej sobie w myślach nieprzyszłościowe. Nie budziły ani odrobiny respektu, ani nawet tak dużego zainteresowania jakim wykazywały się typowe, magiczne zawody.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]02.03.17 22:22
Uśmiechnął się subtelnie, dosyć skromnie, zawieszając wzrok na bursztynowym płynie. Chwyciła go chwilowa myśl, ale pozwolił jej przepłynąć w spokoju, siadając na ławce wygodniej, zanim upił łyk z filiżanki i odpowiedział cicho, ledwo wybijając swój głos ponad szum wody, podsumowując jedyną rzecz, jakiej brakowało w życiu Bernadette Flint.
- Musi lady wieść szczęśliwe życie - stwierdził lekko prowokacyjnie, nawet jeśli w tonie nie dało się prowokacji wyczuć - była obecna raczej w samym dysonansie, jaki zauważył, bo choć mówiła, zdaje się, nawet ochoczo i pogodnie, intuicja podpowiadała mu, że prawda rozmija się nieznacznie z tym stanem. Wygłaszając krótkie spostrzeżenie patrzył na fontannę, sprawiając pozory, jakoby miała to być zwykła wzmianka, czysty fakt. Powrócił do kobiety spojrzeniem, kiedy filiżanka stuknęła o spodek. - Różdżka z pewnością będzie prezentowała się nienagannie, choć proponuję kamienie jako bardzo delikatne akcenty. Ponad wszystko trzeba pamiętać, że nie powinna stać się celem złodzieja - powtórka z rozrywki raczej nie była wskazana, prawda?
Słuchał uważnie kolejnych zdań, kiwając tylko głową lub unosząc brwi na znak, że poświęca jej uwagę i nie zbywa słów. W dalszym ciągu troszczył się o notatki, dzielnie pokrywające coraz większą część pergaminu. Był obiektywny i nie oceniał jej w kryteriach szlacheckich - co powinna, czego nie, co mogłoby być absurdalne, a czym powinna się zająć. Nie lubił oceniać, w tym przypadku ocena nie wybijała się też mimowolnie na wierzch świadomości, jak bywało z niektórymi klientami, co znacznie utrudniało mu pracę - starał się tylko dotrzeć nieco głębiej pod jej słowa. Zdawała mu się dosyć uwiązana, taki jednak był przywilej panien i żon, choć ona, we własnej osobie, sprawiała wrażenie niezdecydowanej. Szukała, błądząc po omacku, swojego miejsca w świecie. Odniósł wrażenie, że marzyła o sprzeciwie, jakby tliła się w niej mała iskierka buntu i ogromnej chęci wolności, lecz w stronę buntu robiła krok, a potem cofała się do właściwego miejsca, wiedząc, gdzie przynależy. Skakała po marzeniach. Szczerze powiedziawszy, bardziej zdziwiła go wzmianka o gotowaniu niż o podróżach. Jak długo żył, tak długo nie spotkał żadnej szlachcianki, która próbowałaby gotować. Absolutnie żadnej. Pragnienie ucieczki kryło się w wielu, ale zazwyczaj miały w sobie tyle rozsądku, aby móc porównać własne, luksusowe życie z tym, jakie wiodłyby po oderwaniu się od rodziny - które w naturalny sposób nie mogło być odebrane pozytywnie, a konsekwencje... cóż, każdy wiedział, jak kończyły wyrzutki. Powrotów nie było.
- Obrona to podstawa, ale nalegam, by nie próbowała panna radzić sobie bez różdżki ponownie - słowa padły dopiero, gdy skończyła.
- Sami ograniczamy siebie w największym stopniu - stwierdził krótko, odnośnie dawnego marzenia o otwarciu własnej galerii sztuki. Może gdyby nie rezygnowała i poświęciła szkicom wiele z aktywnej części swojego życia, tak właśnie by się stało. Nie zajmował się gdybaniem, nie zignorował też wzmianki, którą szybko wygasiła uśmiechem. - Podróże to bardzo dobra odskocznia. Jest coś, co szczególnie lady zachwyciło? Chociażby podczas podróży. Miejsce, dźwięk, znaleziony przedmiot? Chciałbym też wiedzieć, czy zna lady swoje mocne i słabe strony, czy jest ich pewna i świadoma. Oraz co ceni sobie u innych.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]06.03.17 13:02
- Najszczęśliwsze. - Przyznała. Ukłuło ją to stwierdzenie mocniej, niżeli najdłuższa, a zarazem najgrubsza szpilka której używała do robótek ręcznych. Powinna być wdzięczna za to, że trafiła do wystarczająco zamożnej rodziny, dzięki której mogła spełniać swoje ograniczone przez starszyznę zachcianki. Wraz z następnym wschodem słońca winna uśmiechać się do lustra powtarzając, że jest najpiękniejszą, najzamożniejszą - chociaż mijało się to z prawdą - perełką na świecie, a o takie drogocenne klejnoty trzeba było należycie dbać. Natrętny ptak który podleciał na pobliski krzew drażnił uszy swoim dość głośnym świergotem. Starała się zignorować to dźwięczne wtrącenie do rozmowy. Nieproszony gość w ogóle się tym nie przejmował. Tym razem Bernadette musiała zastanowić się nad odpowiedzią poważnie, aby zaprzestać rzucania na wiatr słów rodem z księgi opowiadającej o tym, że nie ma w sobie wystarczająco siły, aby zmienić dotychczasowy tryb życia. Chociaż miała okazje podróżować po najbardziej popularnych, wybieranych przez rodziny szlacheckie miejsca najbardziej upodobała sobie odkrywanie nowych miejsc bez kogoś kto dbałby o wygodę, o bezpieczeństwo szlachcianki. Najbardziej kusiło to co zakazane, a więc analogicznie przyjemności najwięcej czerpała z samotnych eskapad na które czasami zdarzało się jej zabrać najbardziej wiernego towarzysza. A wielu ich nie miała. Łatwiej ufało się zwierzętom, łatwiej nawet własnej różdżce niżeli czarodziejom którzy języki mieli zbyt długie, a leniwie bijące serca zbyt posłuszne przestarzałej tradycji.
- Chyba najbardziej cenię sobie charakterystykę opuszczonych miejsc. Zarośnięte ruiny, przy których od lat nie ma już niczyjej działalności. Powalone drzewa z wyrytymi na nich inicjałami tych, których uczucie już dawno mogło wygasnąć. I głębokie, spokojne jeziora przy których nocami zbierały się nimfy, aby zażywać kąpieli. Lord jest typem domatora, czy też lubi takie miejsca? - Odpowiedź na jaką się pokusiła, zdecydowanie przypadła jej go gustu. Stwierdziła, że dość dobrze ubrała wszystko w słowa chociaż wypowiadała się gęsto. Nie miała w sobie na tyle samozaparcia, aby rzucać krótkimi słowami. Zacisnęła usta w wąską linię, kiedy mimochodem zaczęła zastanawiać się, czy nie zaczyna działać Ollivanderowi na nerwy. Słyszała, że nikt nie lubił kobiet które paplały, nie znając umiaru. Skrępowała się tą zupełnie niepotrzebną myślą. - Szukam u innych cech którymi sama się wykazuję, lub których mi brakuje, a więc imponują mi osoby które robią rzeczy, których ja nie mogę lub nie umiem robić. Cenię w nich szczerość, otwartość na nowe doznania, a także odwagę. Dobrze jest przebywać przy tych, którzy mają dobre poczucie humoru. - Pamiętała kilka słabych żartów. Ale cytować na głos żadnego nie zamierzała. Dlaczego grzyb się cieszy? Bo ma kapelusz. Większej żenady nie było. Ulysses nie wyglądał na człowieka, którego ruszyłaby wzmianka o grzybach. Może to dobry sposób na to, aby żartować z zielarzami. - Trudno mi powiedzieć, czy jestem pewna swoich mocnych stron. To trochę jak kłamstwo, którego używałam w trakcie nauki. Mówiłam, że dałam z siebie wszystko. Że nic już więcej nie powiem, żeby dali mi spokój. A przecież mogłam się bardziej postarać. Po prostu nie uczyłam się wystarczająco sumiennie. Nie chciałam. Dla dzieci zabawa jest o wiele ważniejsza, niż wkładanie nosa w książki. - Uśmiechnęła się do siebie, kiedy obracała w drżących palcach filiżankę, zwracając większą uwagę na drobne zdobienia. - Mogłabym Lordowi powiedzieć, że jestem skromna; że głośno piszczę, na widok pająków, że najbardziej na świecie nienawidzę brudnej zastawy, a więc uwielbiam sprzątać, że jestem pracowitą pszczółką która nie spóźnia się nigdy. I że czasem męczy mnie melancholia, ale tłamszę ją w bibliotece kryminałami. A wieczorami marznę. Ale wolę chłód bo kiedy jest zbyt gorąco, to czuje się słabo. - Ile w tych słowach było kłamstwa, aa ile szczerości, a niestety, tej drugiej było wystarczająco dużo by wiedzieć już coś więcej wiedziała tylko Bernadette. Zakładała, że nie było na świecie ani jednej osoby, które uwierzyłaby w to, że prawda była prawdą a nie kłamstwem, wymyślonym na poczekanie. Kto byłby na tyle głupi, aby zdradzać kilka niby nic nie znaczących sekretów? Ciekawiło ją to, czy mężczyzna będzie na tyle bystry, aby dojść do rzeczywistych wniosków. Gotowa była na to, że podniesie na nią głos. A ze stworzenia różdżki będzie nici. - Co z tego wydaje się być najbardziej prawdopodobne? Uwierzy mi lord tylko dlatego, że mam ładne oczy? - Mruknęła krótko, kiedy w końcu skończyła mówić. Powinni być ze sobą szczerzy, mówić do siebie prosto z mostu. Ona nie potrafiła powstrzymać się przed kombinacjami. Owijała w bawełnę. Toczyła te gry, jakby chciała ciągnąć rozmowę w nieskończoność. Czuła niedosyt informacji. W końcu nie często ktoś pytał o takie rzeczy. O sobie mówiła tak wiele, a w zamian nie dostawała nic. A przecież właśnie tak miało być. Powtarzała sobie, że zawsze tak to wyglądało, że Ollivander wszystkim zadawał te same pytania. Że nie była wyjątkowa. - Lubię kompromisy, ale stawianie na swoim zawsze było przyjemniejszą opcją. Jestem bardzo zazdrosna, a przy tym niesamowicie samolubna. Niezdecydowana. Niesprawiedliwa. Niewdzięczna. To ostatnie słyszałam często. Zbyt szczera. Nie zawsze mam ochotę wstawać z łóżka, a więc leniwa. Niepoprawna. Nietaktowna. Nie... odpowiednia. - Niepotrzebna. Wyliczała na palcach. Tylko o ostatnim, tym najmniejszym, a zarazem najbardziej dosadnym nie powiedziała nic więcej. Nawet ptaszysko które przez cały ten czas przeszkadzało, zamilkło. Odleciało.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]09.03.17 16:35
Jak my wszyscy. Wiatr skradł kilka kropel fontannie, bez zbędnej brutalności znosząc w ich kierunku lekką bryzę. Odruchowo przymknięte powieki otuliła miękko, ale rozchyliły się zaraz, z nieznacznym kiwnięciem głowy i słowami wypowiedzianymi ledwo słyszalnie, zimno, ostrym szeptem. - Tak myślałem.
Moment później obserwował znów kobietę, lecz wzrok nie był mu potrzebny do rozpoznania sprowokowanego kłamstwa. Ludzie mówili, że dusza odbija się w oczach, że tam pobłyskuje najwięcej rzeczywistości i zazwyczaj mieli rację. Polegali na spojrzeniach, w tym wrażliwym punkcie doszukując się całej prawdy, podanej na złotej tacy. On, choć wzrok miał przenikliwy, często nieruchomy, pewny i analityczny, wolał patrzeć inaczej - może dlatego, że był zbyt nieustępliwy i nieraz przez to peszył rozmówcę, nie żałując mroźnych igiełek, tak zlewających się z barwą tęczówek. Dlatego w konwersacjach co jakiś czas oddalał spojrzenie, dawkując je świadomie i unikając natarczywości. Choć starał się o pozory, potencjalnie większą ekspresję, zmiękczając swój wizerunek w towarzystwie klientów, wszelkie sposoby zawodziły przy zbyt wielkiej ciekawości drugiej osoby. Nie mówił o sobie wiele i nie zamierzał tego zmieniać. Ignorował pytania, które wydawały mu się nie tyle, co nie na miejscu - pytania zbyt osobiste, sięgające preferencji, wyobrażeń, marzeń. Niewygodne. To, co chciał wiedzieć o ludziach - u siebie skrywał, bo na własnym przykładzie widział, jak łatwo można było poznać innych. Zadanie miał z pewnością uproszczone, musząc poznawać, by różdżka stanowiła z czarodziejem jedność. Musiał przewidywać i oceniać, przesiewać otrzymane informacje i ćwiczyć intuicję. To za jej pomocą patrzył, zdając się na instynkt oraz wyczucie. Lubił postrzegać ludzi jak drzewa. To one, zawsze, bez najmniejszego wyjątku, wyprzedzały w wyobraźni Ulyssesa rdzenie. Bernadette widział między palisandrem a drzewem pistacjowym. Pióro już wcześniej zapisało ten wniosek, ale teraz zamilkło, pozwalając grać główne nuty lady Flint oraz ptaszynie. Nie mógł nie zwrócić uwagi na ten świergot, wywołujący nieco inne uczucia, niż u kobiety. Dźwięk niemalże przeszył go na wskroś. Słuchał uważnie rudowłosej, nie odpowiadając w trakcie na pytanie o specyfikę ulubionych miejsc - pozostawił po nim krótką ciszę, jasno wyrażającą, że zachowa odpowiedź dla siebie. Lubię, lady Flint. Mógł skłamać, ale wolał nie dawać żadnych wskazówek. Lubię miejsca, w których mogę być sam. Nie zajmowali się teraz nim. We własnym ogrodzie przesiadywał teraz z Bernadette Flint, mającą większe znaczenie.
Wzmianka o poczuciu humoru wyciągnęła usta w uśmiechu, ocieplając lekko również spojrzenie, angażujące się w wysłuchiwanie opowieści. Leczył ewentualną niepewność po poprzednim zderzeniu ze ścianą milczenia, pamiętając dobrze, że nie powinna się krępować - on zaś nie powinien być tym, który przerwie tak lekki przepływ słów, rozplątujących się w coraz bardziej pokrętne kwestie. Stalówka zaskrzypiała raz czy dwa, ale głównie tkwiła w zastanowieniu nad pergaminem. Żart o grzybie zapewne wprawiłby ją w zakłopotanie, choć mógłby zaśmiać się uprzejmie w udawanym rozbawieniu, uprzejmym - jak zawsze. Pytanie tylko, jak bardzo chciała wierzyć w kłamstwa.
Czekał, nie czując wcale irytacji - jedynie frustrację, lecz nie własną. Mimo pecha, jaki zdawał się ją prześladować, mimo nieukierunkowanych pragnień i nieśmiałych zrywów, wydała mu się dosyć ciekawa. Rozdarci ludzie potrafili zaskarbiać sobie u niego niezidentyfikowany ułamek sympatii. Tę postrzegał na własny sposób. Ptak ucichł, a Ollivander nie odprowadzał spojrzenia od linii drzew.
- Strzyżyk - krótkie słowo, mające się nijak do ostatnich słów szlachcianki, wybrzmiewało jeszcze, kiedy posyłał jej spojrzenie - krótkie. Upił łyk herbaty. Nie parowała już, na szczęście wciąż pozostawała ciepła. - Irytował pannę - nie było to w żadnym wydźwięku pytanie. Tak właśnie patrzył, poza skleconymi zdaniami wyłapując nieznaczne rozproszenie uwagi. Dla niego bardzo istotne. - Wie lady, co symbolizuje? Śpiew to dobra nowina. Lecz strzyżyki są niejako przeszłością, starym rokiem. U schyłku dziewiętnastego wieku zaprzestano polowań na nie, choć wcześniej praktykowano je, aby rudzik mógł ze spokojem przynieść ze sobą nowy rok, zająć terytorium. Symbol sprytu i subtelności. Ciekawski. Ponoć narodziny chłopca przyjmują ze smutkiem, a cieszą się, kiedy powita zostaje dziewczynka. Według Indian podglądają kobiety podczas porodu - wiedza wcale nie znaczyła, że był ornitologiem. Strzyżyk był pierwszą forma jego patronusa, czym rzecz jasna chwalić się nie zamierzał. Interpretację symboliki pozostawiał w jej kwestii.
- Gdyby tak łatwo było wierzyć na ładne oczy, mogłaby mnie lady oszukiwać od początku spotkania - zawyrokował pod komplementem, unosząc lekko brwi, przyglądając się przy okazji barwie jej tęczówek. Łagodnie pistacjowych. - Tego bardzo nie chcemy, prawda? - zmrużył oczy, lecz z lekkim uśmiechem. Z teatralną podejrzliwością. - W jakie mity lady wierzy, Bernadette? - ciekawość przyciszała lekko głos, przyjemnie niski. - Jak bardzo wygodne są kłamstwa i pozory? Nieszczęście mamy we krwi - głowę odchylił, tym razem mierząc ją całą przenikliwością swojego spojrzenia. Wyczekując odpowiedzi. Szczerej.
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]15.03.17 11:27
Strzyżyk. Prychnęła. Najprawdopodobniej miał rację, ale nie mogła ani mu przytaknąć, ani zaprzeczyć gdyż wyszłoby wtedy, lub mogłoby na jaw wyjść to, że potrafiła wymienić tylko kilka gatunków ptaków. Tych najbardziej popularnych. Tych które urzekły jedynie wyglądem. Irytowały, na równi z nią kiedy szczebiotały. Dlatego nie mogła się z nimi w żaden sposób dogadać. Szczerze mówiąc, nawet nie próbowała. Nie miała w sobie na tyle cierpliwości. - Mogłabym przyjść tu jeszcze raz gdybym sprytnie lorda oszukała, że sprezentował mi niewłaściwą różdżkę. Wtedy liczyłabym na rabat, a lord by się ku niemu chętnie skłonił ponieważ nie chciałby, abym komukolwiek powiedziała o tak karygodnej pomyłce. - Odpowiedziała na zadane wcześniej pytanie teatralnym szeptem, uśmiechając się przy tym wystarczająco pewnie, aby sprawiać wrażenie kogoś kto doskonale wiedział co robi. Przysłoniła usta dłonią jak na skromną dziewczynę przystało kiedy tylko skończyła snuć teorie na temat rzekomych zdarzeń, które nie miały prawa mieć miejsca. Niespiesznie spojrzała na niebo, na którym spostrzegła snujące się chmury, kilka niezidentyfikowanych ptaków lecących w tylko sobie znanym kierunku. - Staram się nie wierzyć w mity. - Odparła. Odetchnęła głębiej, w ostatniej chwili rezygnując ze wspomnienia o tym, że bardzo dawno temu kiedy jeszcze była małą dziewczynką ktoś opowiedział kobiecie najpiękniejszy mit o nocnym niebie. Ale nie pamiętała z niego wiele. Wyrywkowo na myśl przychodziły jej wspominki o gwiazdach, które chwilę wcześniej były najprawdziwszymi kochankami. Dopowiadała sobie resztę sama, że to kobieta o trudnym do zapamiętania imieniu zginęła, a kiedy tak się stało trafiła na nieboskłon. Zaś On nie mógł wytrzymać życia na padole bez niej, a więc odebrał sobie własne. I wtedy stali się jednością. Zagryzła lekko wargi. Minęło tyle lat, a ona nie mogła znaleźć tego mitu w księgozbiorach, ani w bibliotekach. Wysnuła teorię, że historia została wymyślona na poczekanie przez niedoszłego poetę, który chciał wtedy bardzo dziecku zaimponować.
- Chociaż lubię ten, który opowiada o tym, że najbardziej zazielenione góry, porośnięte wysoką trawą to tak naprawdę olbrzymy, które zasnęły na lata. Że kiedyś się obudzą. - Przyznała się bez bicia. Nawet jeśli była to druga historyjka, która w jakiś sposób chwytała ją za serce. Ollivander nie musiał o tym wiedzieć. W końcu wiedział aż nadto. Wyprostowała nieco nogi z nadzieją, że na starość nie będą zbytnio pobolewać. Ale pozwoliła sobie na ten luksus jedynie przez chwilę, w końcu nie wypadało od tak rozbestwiać się na ławce. - Dopóki nie zaczynamy się w nich gubić, są wystarczająco wygodne. Ile razy prawdomówność wpędziłaby nas w tarapaty, a ile razy już to zrobiła? - Starała się zadać następne pytanie. Zauważyła, że ostatnio miała brzydki zwyczaj odpowiadania, bez kierowania pytań ku Ullysesowi. Zdecydowanie zbytnio ułatwiała mu sprawę. - Skoro jesteśmy na równi naznaczeni piętnem nieszczęścia możemy powiedzieć, że to przeznaczenie, czy może jednak przypadek? - Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek. Spod rudych rzęs. Nie zraził jej ten chłód który zdawał się od Ollivandra bić aż zbytnio. Wzdrygnęłaby się, gdyby zawiesił spojrzenie na czymś innym niż na niej. Ale teraz nie miała ku temu okazji. Postanowiła zachować zimną krew. Wystarczającą aby nie dać się tak szybko zdominować przez ostre spojrzenie, nie znoszące obłudy którą lubiła się wykręcać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ogrody [odnośnik]16.03.17 19:40
Prychnięcie zbył z dyskretnym rozbawieniem, chrząkając cicho, tylko trochę wymownie - zastąpiło mu to kpiący uśmieszek i utrzymało we względnym niewzruszeniu. Zaśmiał się dopiero na jej słowa, ale wciąż jakoś beznamiętnie, sucho, z odrobiną szczerego rozbawienia, zabarwiającego całość na specyficzną mieszankę, trudną do sprecyzowania, lecz dosyć dowolną w interpretacji - czym z pewnością nie ułatwił jej zaspokojenia ciekawości.
- Mogłaby lady prowadzić batalie na spryt - kpina w formie komplementu - absurdalnego, z odwróceniem ról - wyszła z tonu naturalnej uprzejmości, miękko, bez niepotrzebnej zwłoki na zastanowienie. Złożył lekko dłonie na prawym udzie, prostując się nieznacznie, przechodząc też do szeptu, w którym z początku kryło się udawane oburzenie. - Powinienem czuć się urażony? Czuję jedynie zaniepokojenie - o bezpieczeństwo, skoro tak lekką ręką odkłada je lady na rzecz rabatów i niecnych planów - cmoknął z niezadowoleniem, odwracając nieprzekonane spojrzenie i pozwalając mu utkwić w kępie złocistych kwiatów. - Kolejny raz, lady Flint - mruknął prawie melancholijnie - trochę jak zegar, nieustępliwie odmierzający czas, równymi ścieżkami prowadząc wskazówki po tarczy. Tym razem uzupełnił, unosząc brew na ułamek sekundy, z lekką bezczelnością - wystarczająco obojętną, aby potraktować ją jako niebyłą, choć wcale nie tak łatwo było pozbyć się słów, jakie zdążyły paść. Tylko intuicja podpowiadała, że celuje w coś istotnego. - Rozumiem, że to forma bezgranicznego zaufania męskiej opiece.
Mógł nie sprawiać wrażenia człowieka, który przepadałby za mitami - w dzieciństwie jednak czytał ich sporo, w wiosenne dni przesiadając między drzewami - teraz mogli dostrzec je w tle, wciąż na swoich miejscach. Wszelkie dzieła literackie lepiej zapadały mu w pamięć, gdy mógł zapoznać się z nimi na łonie natury, dlatego Ollivanderowie nie bronili mu tego. Lekcje, o ile była taka możliwość oraz pogoda okazywała się wystarczająco łaskawa, przyjmował często na zewnątrz. W micie przytoczonym przez Bernadette przebrzmiewało sporo nadziei - uwaga ta ozdobiła pergamin, a sam Ulysses skomentował go tylko kiwnięciem.
- Mniej niż kłamstwa - stonowana odpowiedź była szczera, nawet jeśli nie pokusił się o sprostowanie, że na myśli ma bardziej kłamstwa nieprzemyślane. Mimo wszystko - wolał mówić niewiele niż obracać się w sferze nieprawdy, a aktualnie bardziej zaskakujący mógł być fakt, że odpowiedział, niż sama odpowiedzi treść - jakkolwiek lakoniczna by nie była.
- Proszę wierzyć w wygodniejszą wersję - pierwszym, co przyszło mu na myśl, oczywistym i prawdziwym było "interesy". Odpowiedzi z jego strony padło jednak aż nadto, jak na czas pojedynczego spotkania, dlatego łaskawie pozwolił jej wybrać, choć miał świadomość, że przeznaczenie wyglądało na bardziej atrakcyjne, ciekawsze, na romantyczne. Przypadki mogły mieć swoje momenty w historii świata i w życiach pojedynczych ludzi, ale to w przeznaczeniu ludzie doszukiwali się specjalnych znaczeń, wyjątkowości i dopełnienia. Jakby miało wypełnić luki w istnieniach. Był moment, kiedy w to wierzył, poddając się wpływowi chwili, lecz teraz, po zebranych doświadczeniach, nie popadał w podobne naiwności. Odwrócił spojrzenie, obserwując jak pióro spisuje ostatnie obserwacje. Krótkim ruchem różdżki zwinął pergamin.
- Sądzę, że wiem wystarczająco wiele. Odprowadzę lady do wyjścia - zaoferował, na co taca z pustymi filiżankami umknęła na bok, nie stając mu na drodze. Wstał i podał kobiecie dłoń, mającą być chwilowym oparciem. - W najbliższym czasie proszę spodziewać się sowy, w liście podam szczegóły. Oczekuję też uwag i sugestii zawczasu, wtedy wszystko powinno pójść sprawnie i w przeciągu sześciu dni, przy sprzyjających okolicznościach, będę mógł oddać nową różdżkę do rąk własnych.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogrody Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Ogrody [odnośnik]20.03.17 13:34
Starała się zrobić wszystko, aby zignorować wspomnienie o bezgranicznym zaufaniu do mężczyzn, aczkolwiek chciała nadal zachować przy Ollivandrze twarz, którą zdawała się tracić z każdym następnym słowem padającym z ust. Wydawało się jej, że nie bała się czegoś tak błahego jak przedstawiciele płci przeciwnej. Nie. Nie obawiała się tego, że mogliby skrzywdzić. Bardziej martwiła się o to, że mogliby kiedykolwiek mieć więcej racji niżeli ona sama. Zdecydowała, że na kilka godzin zaufa Ulyssesowi, a później znowu zamknie się w swojej szczelnej skorupie przypominającej jajko. Twarde z pozoru, ale gdyby tylko je upuścić roztrzaskałoby się z łatwością o brudny bruk.
- Cieszę się, że już więcej nie będziemy musieli przez to przechodzić. Dziękuję. - W jej głosie pobrzmiewało coś na kształt ulgi, w końcu było już prawie po wszystkim. Wystarczyło ruszyć się z miejsca, a później zapomnieć o tym, że rozmówca był w tym momencie najbliższą osobą która wiedziała cokolwiek przynajmniej na wpół prawdziwego o Bernadette. Odłożyła filiżankę na tacę, nim ta pomknęła na bok obwieszczając wszem i wobec, że kulturalne posiedzenie skończyło się. Korzystając z pomocy, w postaci wyciągniętej dłoni chwyciła ją ostrożnie, może nawet zbyt ostrożnie jak na kogoś, kto przesiedział w towarzystwie gospodarza więcej niż minut trzydzieści. - Myślę, że na razie zdam się na pańską wyobraźnię. Sową na pewno prześlę informacje o tym, kiedy pasowałoby mi następne spotkanie. Ale niech kiedy lord skończy, napomknie o kilku dniach, które byłyby odpowiednie. - Sześć dni. Za sześć dni mogłaby zupełnie osiwieć, zestarzeć się, złamać obie nogi, a nawet w najgorszym przypadku wyjść za mąż. I kupić kota. A może by tak wszystko po kolei? Skinięciem głowy, podziękowała nim nie ruszyła w kierunku wyjścia. Rzuciła jeszcze kilka przelotnych spojrzeń, najpewniej ostatnich na nie aż tak okazały, ale nadal piękny, kwiecisty ogród, na drewnianą zarysowaną posadzkę wewnątrz posiadłości, a także na niewzruszoną twarz różdżkarza który mógłby, gdyby tylko chciał wykorzystywać swą mimikę do wygrywania w karty. Pomyślała, że może właśnie tym parał się w wolnym czasie. Że może nie był tylko wiecznie zapracowanym czarodziejem, że może było w nim coś z istoty ludzkiej, a jego serce wcale nie miało wielkiej, czarnej dziury, z której zionęła ciemność. Że czasem nawet biło. I że krew która zdawała się być suchym, pustynnym piachem lub gęstą smołą przedzierającą się przez wysuszone żyły, przypominające jedynie łodygi zaschniętych roślin, czasem przybierała szkarłatną barwę, przypominającą krew. Uśmiechnęła się. Ciepło. Sympatycznie. Kiedy żegnali się ze sobą już ostatecznie.

[ 2x zt ]
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Ogrody
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach