Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]19.02.17 10:59

Jadalnia

W związku z niezwykle zaludnionym - choć nie tak, jak w latach absolutnej świetności - dworem Malfoyów, miejsce spożywania posiłków zachwyca rozmachem i przestrzenią. Wysokie okna sięgają sufitu, lecz wpadające tutaj światło musi najpierw przedrzeć się przez gęstwinę potężnego żywopłotu okalającego dwór, stąd jadalnia zdaje się skąpana w barwach butelkowej zieleni. Nad długim stołem, który magicznie dostosowuje swoje rozmiary do ilości zasiadających przy nim ludzi, lewitują srebrne żyrandole, a na dwóch końcowych ścianach pomieszczenia poruszają się namalowane przez francuskiego artystę freski, ukazujące bohaterskie poczynania dawnych nestorów. Zazwyczaj kolacje - także te w zwykłe dni - ściągają tutaj wszystkich mieszkańców dworu, stanowiąc okazję do zacieśnienia więzi między poszczególnymi gałęziami rodziny i do wysłuchania politycznych przemówień nestora.
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]10.04.17 21:07
|17 kwietnia


Kolacje rodzinne były traktowane niemalże jak tradycja. Dlatego każdego wieczoru Larissa pilnowała, aby każde z jej dzieci wyglądały nienagannie i nie przyniosły wstydu zarówno jej jak i Abraxasowi. Sama również z pieczołowitością wybierała idealną suknie spośród niezliczonej ilości tych wiszących w jej garderobie. Nie inaczej było tym razem, chociaż nie czuła się zbyt dobrze. Jedyne na co miała ochotę to położenie się w wygodnym łożu. Ostatnio czuła coraz większą senność, a zmęczenie dopadało ją znacznie szybciej niż zwykle. Naturalnie, bagatelizowała ten problem. Nie miała również poinformować o tym męża. Nie teraz. Od pewnego czasu uważała, że o tak błahych sprawach nie wypadało mu wspominać. Sam miał na głowie problemy większej wagi. Przy najbliższej sposobności miała odwiedzić swego najdroższego kuzyna i zarazem jedynego uzdrowiciela, do którego miała pełne zaufanie. Złe samopoczucie nie przeszkodziło jednak lady Malfoy w perfekcyjnym przygotowaniu się do kolacji. Zatem, jak zazwyczaj, pojawiła się w jadalni wraz z orszakiem cudnych, idealnych dzieci. Chociaż każde z nich było inne, na swój sposób idealne. Przynajmniej w oczach matki. Łagodność, jaką okazywała w ich obecności była złudna. Mamiła pięknym wyglądem niczym róża, aby ukłuć zaatakować, gdy zajdzie taka potrzeba. W obronie swych pociech była w stanie zrobić wiele. Strach pomyśleć jak daleko potrafi posunąć się matka, która obdarza swe dzieci bezgraniczną miłością.
Przychodzi jednak taki czas, kiedy dzieci odprowadzane przez guwernantki i służbę odchodziły od stołu, aby przygotować się do spania. W którymś momencie w pomieszczeniu została tylko lady Larissa i jej małżonek. Pozostali członkowie rodu i tak niezbyt licznie pojawili się dzisiaj na wspólnym posiłku, a Larissie nie wypadało wstać od stołu, póki jej mąż siedział przy stole. Zresztą, ostatnimi czasy kobieta łapała się każdej okazji do rozmowy, niczym tonący brzytwy. W pomieszczeniu, które imponowało swoim rozmiarem i przepychem, panowała teraz cisza. Gęsta atmosfera, którą niemalże można było wyczuć fizycznie. Jakby natrętnie, ale delikatnie muskała skórę lady Malfoy. Przez chwilę siedziała jeszcze w milczeniu, zupełnie jakby coś krępowało jej usta i język. Sama nie wiedziała, czy ma zdecydować się na kontynuowanie posiłku. Frustrujące było to, że czuła się niemalże tak samo jak na początku ich wspólnej drogi. Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach nie śniłaby o tak straszliwym losie dla Abraxasa. Przez te lata zdążyła obdarzyć go czymś, czego ona sama nie rozumiała. Powierzyła mu swoje życie, życie ich dzieci. Obdarzyła zaufaniem. Miała wrażenie, że nic nie może zabrać z tego świata jej męża. I z dnia na dzień coraz bardziej przerażała ją wizja świata bez niego. Mógł wierzyć, lub nie, ale ona też cierpiała widząc jak Dotyk Meduzy powoli zbiera swoje żniwo. Starała się jednak wszystko chować pod maską błogiego spokoju, który Salazar postanowił jej odebrać. - Kolejny ciężki dzień? - otworzyła usta, a spomiędzy warg wydobył się delikatny, dźwięczny głos. Jej ciemne oczy przeniosły się na bladą twarz męża, wyczekując odpowiedzi.


Ostatnio zmieniony przez Larissa Malfoy dnia 16.04.17 18:48, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]13.04.17 14:00
Abraxas jadł w milczeniu, wyjątkowo nie przerywając raz po raz posiłku, by podzielić się z siedzącym nieopodal wujem ciekawą anegdotką o przemycie kociołków, zasłyszaną na korytarzach Ministerstwa Magii. Zazwyczaj kolacje były idealną okazją do wymiany szczerych uprzejmości i interesujących faktów z mijającego dnia. Niezobowiązująco, rodzinnie, prawie nieformalnie; ot, zacieśnianie więzi pomiędzy poszczególnymi krewnymi w znacznie lżejszym od oficjalnego tonie. Przy długim stole rzadko poruszano poważne tematy polityczne i chociaż większość męskich mieszkańców dworu to właśnie tej dziedzinie sztuki poświęciło swe życie, to wystawny posiłek kończący dzień stanowił pewien wentyl bezpieczeństwa i azyl, pozwalający na większą swobodę. Rzecz jasna osoba postronna, pochodząca z niższych warstw - lub nawet z rodu o nieco odmiennych wartościach - uznałaby toczące się w jadalni rozmowy za wyjątkowo nudne i wręcz drętwe, ale w porównaniu z wielogodzinnymi, filozoficznymi dysputami, prowadzonymi w Pokoju Wieczornym bądź w gabinetach poszczególnych Malfoyów, kolacyjne pogawędki należały do tych najbardziej nonszalanckich. Angażujących także damy oraz uczące dzieci jak zachowywać się wśród dorosłych. Wszystko z zachowaniem doskonałych manier, przerwami na rozkoszowanie się kolejnymi kęsami i powolnym opróżnianiem kryształowych kieliszków z doskonałego skrzaciego wina. Abraxas naprawdę cenił szmer cichych rozmów, sporadyczne chichoty dobiegające z drugiego końca stołu, zajętego przez młodsze damy, oraz rodzinną atmosferę, sprowadzającą na niego spokój.
Niestety, nie tym razem. Był zmęczony i sfrustrowany, miał dużo pracy, a to, co działo się w magicznym świecie, coraz częściej przyprawiało go o ból głowy, nie mówiąc już o drobnych nieprzyjemnościach dnia codziennego w postaci niekompetentnego, młodziutkiego stażysty, przynoszącego więcej szkody i pożytku. Postać wystraszonego chłopaczka była niczym w porównaniu z prawdziwą grozą, jaką napawały go ostatnie poczynania niektórych reprezentantów szlachty - bez wątpienia musiał niedługo odwiedzić Fluviusa, by upewnić się, że długoletni przyjaciel nie postradał rozumu - ale wolał koncentrować się na tym nieprzyjemnym wspomnieniu niż skupiać myśli na kłopocie podobnego, przyziemnego kalibru, dotyczącego jego zdrowia. Przez ostatnie tygodnie był przekonany, że drętwienie kostki jest najgorszym, co może go spotkać, lecz widocznie się mylił: od kilku dni cała lewa łydka zaczynała palić frustrującym bólem, co - oczywiście - ignorował, sądząc, że jeśli uda, że nie zauważa problemu, to ten sam zniknie. I chociaż nie utykał bardziej niż zwykle i w żaden sposób nie dało się dostrzec uaktywnienia choroby, Malfoy dystansował się od bliskich jeszcze bardziej. Nie zniósłby kolejnego festiwalu zaniepokojenia, westchnień, listów do najlepszych uzdrowicieli i załamywania rąk, a już z pewnością oszalałby, gdyby ponownie musiał znosić troskliwe, przejęte spojrzenie Larissy.
Unikał więc jej wzroku całą kolację, skupiając się na konsumowaniu wykwintnej pieczeni. Z szacunkiem powitał nestora, uprzejmie odpowiedział na pytania swego bratanka, lecz z każdą osobą, opuszczającą jadalnię, pochmurniał coraz bardziej, a gdy za drzwiami pomieszczenia zniknęły dzieci - już nic nie łagodziło jego ostrych rysów.
- Powinnaś zmienić repertuar pytań, Larisso - odparł powoli, tuż po skonsumowaniu ostatniego kęsa potrawy i otarciu ust aksamitną serwetką. Odłożył ją na bok, machinalnie prostując brzegi, i dopiero wtedy przeniósł spojrzenie mętnych, niebieskawych oczu na żonę. - Przyszło nam żyć w ciężkich czasach, to oczywiste, że nie będę tryskał entuzjazmem - dodał z typową dla siebie flegmatycznością, wpatrując się w jasnowłosą kobietę bez najmniejszego mrugnięcia. Spokojnie acz przeszywająco. Wiele ostatnio się zmieniło, także i w mikroskali ich prywatnego, małżeńskiego świata.
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]16.04.17 18:46
Chociaż wiosna dawała o sobie znać, a słońce z każdym dniem jaśniało coraz bardziej na czystym, błękitnym niebie, to Larissa miała wrażenie, że nad Wilton kłębią się czarne, burzowe chmury. A ona z utęsknieniem czekała na jakiekolwiek przejaśnienie. Promyk słońca, który miał zwiastować lepsze jutro. Na razie jedynie gęsta atmosfera, która nie wróżyła niczego prócz nadchodzącej burzy. Cisza przed burzą była według kobiety najgorszym okresem. Naprawdę, wypatrywała chociażby najmniejszej, dobrej wiadomości, która mogłaby coś zmienić. Może gdyby szukała bliżej, zamiast uparcie wyglądać za horyzont, zauważyłaby, że to na co czekała znajdowało się znacznie bliżej. Ignorowała jednak wszystkie oznaki, które jej ciało uparcie wysyłało w jej stronę. Bagatelizowała senność, przez którą ostatnimi czasy więcej przesiadywała we własnych komnatach, a nie pokoju dziennym. Ignorowała niezbyt dobre samopoczucie od kilku dni z samego rana. Zganiała to wszystko na stres, chociaż przyczyny tego stresu nie można było zidentyfikować.
Mimo to z delikatnym uśmiechem na twarzy włączyła się w dyskusję prowadzoną przy stole, co jakiś czas kierując swój wzrok w stronę męża. Chociaż frustracja ogarniała ją za każdym razem, kiedy Abraxas całą swoją postawą dawał do zrozumienia jak bardzo się dystansował z uprzejmością odpowiadała na pytania młodej matki, która powiła swoje pierwsze dziecko. Larissa uwielbiała ten moment, kiedy po raz pierwszy trzymała w ramionach nowo narodzone dziecko, kołysząc je i tuląc. I nawet zmęczenie i ból temu towarzyszący nie mogły zmienić ciepłego uczucia, które związane było z tym wspomnieniem. Z głęboko ukrywanym smutkiem patrzyła jak kolejni członkowie rodu opuszczają jadalnia. Być może obawiała się tego w jak złym humorze zastanie swego męża, gdy już zdejmie maskę, którą przybierał przed nestorem i być może własnym ojcem.
Niezależnie od tego, czy Abraxas dałby do zrozumienia małżonce o postępach choroby, czy nie, ona i tak rzucała w jego stronę troskliwe spojrzenia, chociaż on ich nie widział. Ze strachem tańczących w jej ciemnych oczach patrzyła, czy mężczyzna nie utyka bardziej niż wczoraj. Ten sam strach wiązał jej język i usta w sprawach, którymi kiedyś dzieliłaby się z nim ochoczo. Sprawami błahymi, jak na przykład postępy Marianny w grze na wiolonczeli, czy poprawie wymowy u dwuletniego Lucjusza. Jednak nie rozmawiali już ze sobą. W przeciwnym razie zdawałaby sobie sprawę z obaw Abraxasa odnoście Fluviusa i jego małżonki, a także zaprosiłaby lady Prewett na herbatę, aby odbić z nią pozornie swobodną rozmowę w żeńskim gronie.
Wzięła głębszy wdech, walcząc z samą sobą, aby utrzymać ten sztuczny wyraz spokoju na swojej twarzy. - Z przyjemnością, jeżeli zechcesz zmienić zestaw odpowiedzi - odparła, przenosząc na niego spojrzenie ciemnych oczu. Nieugięcie patrzyła prosto w twarz męża. Nie wypadało bowiem odwracać wzroku, nawet jeżeli spojrzenie niebieskich oczu przeszywało ją na wskroś. - Coś jednak trapi cię bardziej niż zazwyczaj, nie mam racji? - zwróciła się do niego spokojnym, aksamitnym głosem. Wszystko co robiła, każdy jej gest słowo i czyn były delikatne, wyważone, a nawet irytująco spokojne. Z uporem co wieczór starała się wyciągnąć coś więcej niż przygotowane wcześniej odpowiedzi, którymi raczył także swego kuzyna.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]26.04.17 9:36
Kolacja nie sprawiała mu przyjemności i nawet najbardziej wykwintne dania, przygotowane przez wykwalifikowaną służbę, nie potrafiły odciągnąć jego myśli od tematów ciężkich, nieprzyjemnych i bolesnych. Sam nie wiedział już, czy bardziej skupia się na postępującym dyskomforcie, szarpiącym złośliwie za powoli kamieniejące ścięgna lewej łydki, czy też cierpiętniczo krąży nad powoli wymierającą pustynią szlacheckich ideałów, usilnie starając się znaleźć rozwiązanie nadchodzącego kryzysu. Nie miał bowiem najmniejszej wątpliwości, że ten zjadliwy, kiełkujący powoli pęd, rozrośnie się do rozmiarów porażającego bluszczu, zatruwającego życie arystokratycznych rodów, a przez to: przesłoni widok na idealną przyszłość dla swych dzieci.
Powinien dzielić się swymi problemami z małżonką, wysłuchać jej rad, pozwolić jej rozwiać zbierające się nad gmachami dworów czarne chmury, lecz także i Larissa stanowiła jedną z trudności, odmalowujących się w jego głowie barwami tak ciemnymi, jak jej ciemne, uważne oczy. Niegdyś ją za nie pokochał - pokazywały inteligencję, oddanie i emocje kobiety, z której potrafił czytać jak z otwartej księgi - ale z biegiem lat ich przejrzystość zamieniała się w miecz obosieczny, raniący męskie pragnienie dystansu. Buntował się przeciwko ingerencji żony, do szału zaś doprowadzała go litość, niezależnie, czy faktycznie Rissa ją okazywała czy też on sam karmił się urojeniami na temat swego żałosnego stanu. Słabość ciała nadrabiał więc siłą i hartem ducha, a te utożsamiał z coraz ostrzejszymi zachowaniami i budowaniem wysokiego muru, niesprzyjającemu małżeńskiemu porozumieniu.
Mimo wszystko zasiadał z nią jednak do rodzinnego stołu, kładł się po drugiej stronie przestronnego łoża, ofiarowywał jej ramię na Sabatach i...wytrzymywał uważne spojrzenie - czyżby stało się ono już ich cechą rozpoznawczą? - nie uciekając nim ani w stronę zdobionych ścian ani kieliszka wina, w którym chętnie utopiłby całe napięcie. Paradoksalnie, narzucona wstrzemięźliwość, nie chroniła jego, a Larissę. Alkohol dawał mu ukojenie, rozgrzewał kamienno lodowatą skórę, rozwiązywał ciasny gorset flegmatyzmu, pozwalał mu nawet się śmiać, lecz rozpuszczał także złote kajdany obojętności, jakie na siebie narzucał. Pragnął wytchnienia, które mogło mu zagwarantować upojenie, lecz jednocześnie szukanie szczęścia w tak upadlającym eliksirze szczęścia wydawało mu się żałosne i wybudzało demony, tą trudniejszą, nieprzychylną stronę charakteru, popychającą go do czynów, których potem - chociaż, niestety, coraz rzadziej - żałował. Potrafił być okrutny, ba, potrafił być - wbrew wszelkim swym cechom, rysującym go jako człowieka niezwykle powolnego i ostrożnie opieszałego - gwałtowny, nigdy nie spotykając się ze słowem sprzeciwu. Troszczył się więc o nią na tyle, na ile potrafił, nie zdając sobie sprawy, że przez swój masochizm wpędza się w równie nerwowe stany. Znalazł się w ślepej pułapce; z równowagi wyprowadzał go alkohol, ohydne eliksiry, bolesna rehabilitacja, nadmierna troska...ale także ich brak: właściwie wszystko było w stanie uderzyć w czułe miejsce, na co reagował podwójnie silną obroną.
Na razie jednak panował nad sobą a pojedyncze wyskoki należały do rzadkości. Flegmatyczna natura ratowała go z opresji także teraz; wysłuchał subtelnego przytyku Larissy bez najdrobniejszego skrzywienia brwi lub ust.
- Nawet jeśli coś mnie trapi, Larisso, nie jesteś osobą, która mogłaby pomóc w rozwiązaniu mych problemów lub rozwianiu wątpliwości - odparł tym samym tonem; właściwie nigdy nie modulował głosu, wygłaszając najprostsze zdania w tym samym rytmie, co uczone przemowy, karcenia lub towarzyskie przytyki. Irytował go jej spokój, wyczucie, delikatność; utrudniała mu doszukanie się wytłumaczenia swych negatywnych emocji, lecz potrafił powiązać je nawet z cechami idealnej żony. - Poradzę sobie z nimi sam, jak zawsze - dodał już z odrobiną zdenerwowania, postanawiając łaskawie zmienić temat na mniej (oby?) drażliwy. - Jak mają się dzieci? - spytał, na sekundę przenosząc spojrzenie na puste krzesła, na których przed chwilą zasiadała jego rodzina. Widywał się z nimi rzadziej, niż kiedyś, musiał więc nadrobić wiadomości o życiu swych latorośli. A zwłaszcza jednej, sprawiającej najwięcej problemów.
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]01.05.17 12:18
Tak wiele chciała mu powiedzieć. Nie wydawało jej się, aby jakiekolwiek słowa mogłyby na nowo rozebrać mur, który tak uparcie budował wokół siebie Abraxas. Z jednej strony nic nie stało na przeszkodzie, aby i ona powoli zamykała się we własnej fortecy i poświęciła całą swoją uwagę dzieciom. Z drugiej stronie po lekkim przełomie jaki miał miejsce dokładnie czternastego dnia lutego miała nadzieję na lepsze jutro. Nie potrafiła tak po prostu zamknąć oczu, odwrócić głowy w drugą stronę i udawać, że absolutnie nic się nie dzieje. Mieli za sobą dobre lata. Co się stało? Coraz częściej dopatrywała się winy w swojej postawie. Cóż takie uczyniła, że postanowił krok po kroku oddalić się od niej? Przecież starała się być przy nim. Wiedziała kiedy odejść, ale zawsze mógł liczyć na jej wsparcie. Teraz? Miała wrażenie, że więcej zaufania okazywał lasce, o której chodził niż własnej żonie. Już dawno pogodziła się z tym, że nigdy nie będzie nią. Przestała nawet próbować wyprzeć ją z myśli męża. Łudziła się, że bycie Larissą wystarczy. Jak widać w tej sytuacji była bezsilna. Wiele słów cisnęło jej się na język. Tak wiele chciałaby mu powiedzieć. Zamiast tego zaciskała zęby i chowała swoje uczucia za maską spokoju, udając. Grała. Znowu zaczęła to robić. Grała przed nim. Być może pomagało jej w tym to, że niż nie potrafił patrzeć w jej ciemne oczy tak jak kiedyś. Zupełnie jakby jej wzrok parzył.
Poza zamartwianiem się o jego stan nie tylko fizyczny i psychiczny czuła się po prostu samotna. Tak zwyczajnie, po ludzku samotna. Zostawiana sama sobie z troskami, którymi powinna podzielić się z mężem, a które teraz chowała w sobie. Bolało ją to, że z nią nie rozmawiał. Bo to co zwykli ostatnimi czasy nazywać rozmową wcale nią nie było. Grzecznościowa wymiana zdań, aby podtrzymać pozory. Codziennie próbowała w ten sposób zrobić chociaż maleńką ryzę na jednolitym murze. Jak widać bezskutecznie. Ona szukała ukojenia w dzieciach. W lekcjach gry na wiolonczeli z Marianne, w przesiadywaniu z Lucjuszem w swoich komnatach, ucząc go jeszcze podstawowych umiejętności, które musiał posiąść dwuletni lord. W opiece nad dwójką najstarszych synów podczas wspólnych spacerów. Ostatnio bardzo dużo czasu spędzała z Lucjuszem na czytaniu mu bajek. Zawsze to robiła, rozwijając przy tym słownictwo swoich dzieci. Być może z tego powodu jej dzieci potrafiły się cudnie wysłowić (oczywiście jak na swój wiek). Dużo rozmawiała, dużo czytała, aby dzieci osłuchiwały się powoli z językiem szlachty. Z kwiecistym słownictwem, którym można lawirować pośród zasad i reguł obowiązującym na salonach. Słowem, którym można czarować. Będąc żoną Abraxasa nauczyła się tej trudnej sztuki, starając się kierować rozumowaniem żon szlachciców, z którymi jej mąż zawierał umowy i chciał osiągnąć jakiś konkretny cel. Ale cóż jej po tym? Skoro teraz z nim nie miała najmniejszych szans?
Ze spokojnym uśmiechem patrzyła na niego, a następnie powoli i nieznacznie skinęła głową. - Skoro tak uważasz mój drogi to z pewnością masz rację - odparła głosem, który nie był zabarwiony żadną emocją. Pokornie przyznała mu rację, chociaż nie do końca zgadzała się z jego zdaniem. Wycofywała się. - Nie śmiem w to wątpić - dodała po chwili, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że nawet granie pod jego dyktando może wywoływać u Abraxasa jakiekolwiek niezadowolenie. Rozluźniła się na chwilę, wydawać by się mogło, że temat dzieci był jednym z bezpieczniejszych gruntów. - Znakomicie. Marianne robi coraz większe postępy w grze. Lucjusz chowa się cudownie jest naprawdę bardzo pojętnym dzieckiem. Brutus znacznie lepiej radzi sobie na zajęciach, a Septimus ogromem swojej wiedzy jak na swój wiek zachwyca nie tylko mnie, ale także swojego nauczyciela - odparła. Była z nich duma. Stoicki spokój na jej twarzy ustąpił błogiemu rozrzewnieniu. Dzieci były jej dumą, jej opoką. Oddała im całe swoje serce. Z lękiem patrzyła na jednego ze swoich synów, Brutusa. Kochała go bezgranicznie, ale paraliżował ją strach przed tym, że nazbyt upodobni się do swego wuja, o którym pojęcia nie miał. Martwił ją też stosunek Abraxasa do chłopca. Bała się, że przez to Brutus w końcu odsunie się od ojca i w istocie pójdzie szlakiem wyznaczonym przez wydziedziczonego Malfoya. A tego jej matczyne serce by nie zniosło.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]01.05.17 14:57
Doskonale zdawał sobie sprawę ze szczęścia, jakie spłynęło na niego w dniu zaślubin z Larissą. Obserwując zatrważającą degenerację szlachty, obejmującą nawet niewieście postaci, zaprzedające dusze irracjonalnym ideałom plebejskiej wolności, nie mógł nie doceniać obecności u swego boku kobiety idealnej. Zachwycająco pięknej, o niecodziennej urodzie, łączącej w sobie brzask poranka i kojące ciepło letniego wieczoru, a przy tym skromnej, świadomej swej roli, jaką odgrywała bez najdrobniejszej pomyłki w deklamowanych kwestiach. Trwała przy nim zawsze, przez ponad dekadę towarzysząc mu w czasach sukcesów i porażek; w chwilach, które pielęgnował w swym sercu jako te najważniejsze, i w momentach, o jakich zdawał się zapominać, spychając je w opuszczoną otchłań. Wspierała go lekkim słowem, idealnie odgadując męskie potrzeby. Milczała wtedy, gdy tego oczekiwał, z wrodzoną wnikliwością łagodząc trudy życia również i na inne sposoby. Słodkim śpiewem, niefrasobliwą rozmową, delikatnymi sugestiami, zwróceniem uwagi na lekko odsłonięte wdzięki, a nawet - w najszczęśliwszych latach małżeństwa - pozwalając sobie na obdarowanie go złotymi radami. Niekiedy trafnymi. Doskonale pamiętał sytuacje, w których to wrażliwa strona Larissy, umiejętnie wpływającej na arystokratki, pomagała mu w załatwieniu pewnych trudnych spraw z ich mężami. Działali w nienagannym duecie, i chociaż Abraxas z pogardą odnosił się do kobiet zbyt pewnych siebie, to szanował inteligencję małżonki. Wykorzystywała ją w odpowiednich momentach, nigdy nie narzucając swego zdania, gdy o nie nie poprosił. Znała swoje miejsce, a on wynosił ją za tę skromność na piedestał. Do czasu.
Ostatnio zamykał się w swoim świecie. Choroba infekowała nie tylko ciało, ale także umysł, sfrustrowany, niezadowolony, buntujący się przeciwko unieruchomieniu. Zaczynał żałować błędów młodości, swego perfekcjonizmu, uległości, zgody na to, co przynosiło mu radość, lecz nie tak wielką, jaką mógł osiągnąć, gdyby....Gdyby sam nie wiedział co; odebrałby Marie Lestrange'owi siłą? Rozpocząłby międzyrodową wojenkę o sprawę obiektywnie absolutnie błahą? Zaprzepaściłby dyplomatyczne szanse dla uczucia, które - z wielkim prawdopodobieństwem - wypaliłoby się w kilka miesięcy po ślubie? Rozpaczał i krytykował się jednocześnie, miotając się pomiędzy zadowoleniem z obecnej sytuacji - czyż nie miał doskonałej rodziny? - i spóźnionym, młodzieńczym zrywem niepodległościowym, każącym mu wykorzystać zmarnowane szanse. Zbyt grzeczny, zbyt flegmatyczny, zbyt spokojny; jak teraz, gdy mętnym wzrokiem przyglądał się Larissie.
Jak zwykle idealnej, pokornej, przyjmującej jego odpowiedź bez żadnych zastrzeżeń. Kochał ją za to posłuszeństwo i jednocześnie coraz częściej doprowadzało go ono do z trudem hamowanej irytacji. Hamował ją - jeszcze - umiejętnie skręcając ze ścieżki prowadzącej prosto na strome zbocze. Temat dzieci zawsze łagodził atmosferę; słuchał krótkiego streszczenia ze szczerym zainteresowaniem, machinalnie przesuwając długim, szczupłym palcem po krawędzi kieliszka z wodą.
- Czy Lucjusz nie powinien przejść już pod opiekę guwernera? - spytał po chwili zastanowienia. Niezbyt znał się na małych dzieciach, wiedział, że młodziutkie latorośle najlepiej czuły się pod opieką matek i nianiek, lecz zbyt długie przebywanie pod troskliwymi skrzydłami kobiet mogło doprowadzić do zniewieścienia i wydelikacenia. A na to pozwolić nie mógł. - Miałabyś więcej wolnego czasu a nasz syn zmężniałby znacznie szybciej bez ciągłych czułości - dodał prawie troskliwie, świadom, że odseparowanie małego dziecka od matki dla obydwojga jest bolesnym ciosem.  Tego wymagało jednak wychowanie następnego silnego, odważnego pokolenia. - Wolałbym jednak ograniczyć jego kontakt z Brutusem...przyznam, że niepokoi mnie jego postępująca żywiołowość i ciekawość świata, nie mówiąc już o... - kontynuował już znacznie oschlej, wieńcząc urwane zdanie skrzywieniem ust. Wolał nie wymawiać ohydnego, metamorfomagicznego podobieństwa do przeklętego Lycusa. Ta umiejętność zachwycała, pokazywała siłę magii, ale dla Abraxasa stanowiła bolesne przypomnienie genetycznych więzi łączących ich z plugawym zdrajcą. - Lucjusz nie zdradził żadnych objawów tej...naleciałości? - dopytał tak, jak zawsze. Znał odpowiedź, lecz upewniał się zawsze w idealnym rozwoju najmłodszego syna, mającego nieco zrekompensować problemy z Brutusem. - Mam nadzieję, że wda się w Septimusa - dodał nagle cicho, prawie bezgłośnie, tak, że jedynie obserwując wąskie usta mężczyzny można było zrozumieć to krótkie westchnienie. Pełne żalu i goryczy.
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]09.05.17 19:13
W jej ciemnych oczach czaiła się jedynie bezradność. Czy mogła w tej sytuacji zrobić więcej? Czy można było oczekiwać od niej więcej? Czy w tym wypadku naruszanie granicy coraz wyraźniej stawianej przez Abraxasa byłoby uzasadnione? Dlaczego się przede mną zamykasz Abraxasie? To zdawało się mówić jej spojrzenie. Rozpaczliwie potrzebowała pomocy, a jednak nie miała do kogo się z tym zwrócić. Być może jej duma nie pozwalała zwierzyć się ze swoich trosk nawet najbliższej przyjaciółce? W samotności starała się rozwikłać to co działo się w umyśle jej męża. Czy była zmęczona? Bardziej niż zawsze. Jakiś porządek w jej małym świecie został zburzony, a ona czuła się nie na miejscu. Życie to nieustanna sztuka, a ona musiała dopasować się to tej szaleńczej improwizacji. Błądziła, niczym dziecko we mgle. Mogłoby się wydawać, że wrócili do punktu wyjścia. Prawda była jednak taka, że sytuacja była diametralnie inna. Zdążyła już go poznać. A teraz? Pozornie ten sam, a jednak kompletnie inny. Mówią, że oczy to wrota do ludzkiego umysłu. Larissa patrzyła mężowi prosto w oczy i chociaż jego tęczówki niezmiernie błękitne posyłały to samo spojrzenie, to za nim coś się kryło. Pytanie tylko czym było to coś.
Chociaż Marie Rosier już nie było pośród nich Rissa odczuwała jej obecność. Być może to infantylne, ale ostatnimi czasy znów zaczynała zastanawiać się czy tak zachowywałby się Abraxas, gdyby właśnie na tym krześle odziana w tę suknię i z tym samym pierścionkiem na palcu siedziała lady Rosier. Trudno stwierdzić jak urok świętej pamięci Marianne wpłynąłby na Abraxasa w obecnej sytuacji. Zdawała sobie sprawę jak irracjonalnym zachowaniem było przywoływanie zmarłej w takim kontekście. Czuła jak mocniej bije jej serce. To absurd, od kiedy stresowała się rozmowami z nim? Od lat nie musiała ważyć każdego słowa wypowiedzianego w obecności małżonka. Uspokoiła się znacznie, gdy spytał o dzieci, ale tylko pozornie. Żywa osóbka Brutusa spędzała sen z matczynych powiek. Znała Lycusa jedynie z opowieści i być może mieli ze sobą styczność zanim został wydziedziczony. Rissa nawet nie chciała słuchać o powodach wykluczenia mężczyzny z rodziny. Jeszcze z domu rodzinnego wyniosła niechęć do wszystkich, którzy w jakiś sposób zhańbili dobre imię rodu.
Moment rozstania z dzieckiem i przejęcie części obowiązków opieki przez guwernera czy guwernantkę zawsze był dla niej niezwykle trudny. Chociaż za każdym razem odczuwała to równie boleśnie to jednak największe piętno w jej pamięci odcisnęło oddanie jej pierwszego dziecka, Septimusa oraz jedynej córeczki, Marianne. Można powiedzieć, że gdy na świecie pojawiła się Marie Larissa opracowała pewien proces ostatecznego przecięcia pępowiny. Stopniowo oddawała dziecko pod opiekę, aby nagłe oddzielenie od matki nie było zbyt wielkim szokiem dla dwuletniego dziecka. Czasem obwiniała się oto, że Brutus był jaki był. Owszem, kochała go całym sercem nawet za tą jego żywiołowość, ale co jeżeli to zbyt szybkie przecięcie pępowiny sprawiło, że czasem jej syn zachowywał się w taki, a nie inny sposób? Wiele pytań pojawiało się w jej głowie, kiedy myślała o swoim drugim synu. Zdobyła się na delikatny uśmiech, chociaż trzeba byłoby być ślepcem lub kompletnie nie znać lady Malfoy, żeby nie zauważyć tego jak wiele w tym momencie kosztowało ją przyznanie mężowi racji. - Lucjusz coraz więcej czasu spędza z guwernerem. Nie chcę zbyt szybko i raptownie oddawać go pod opiekę wychowawcy, jest jeszcze małym dzieckiem i obawiam się, że nie wypłynęłoby to na niego dobrze - odparła. Jako matka bardzo pielęgnowała swoją więź z dziećmi. Liczyła, że chociażby pomnąc na relację ich łączącą nigdy nie będą śmieli odwrócić się od rodziny, od niej. W głowie ciągle miała słowa swej matki : Nie musisz go kochać. Kochaj dzieci, które on ci da, to najcenniejsze co będziesz miała. Poruszenie tematu Brutusa sprawiło, że na nowo jej serce zaczęło być mocniej. Czyżby tym razem Abraxas wszedł na nieodpowiedni temat? - W istocie, jednakże wydaje mi się też, że trzeba znaleźć pewną równowagę. Głęboko liczę na to, że jeżeli Brutus musiał wykazać się odpowiedzialnością i zaopiekować się młodszym bratem to może udałoby się poskromić jego ciekawość świata. Może narzucenie na naszego syna tego typu odpowiedzialności okaże się jakimś rozwiązaniem - ważyła każde słowo. Mocno w to wierzyła. Wierzyła w potencjał Brutusa, może gdyby Septimusa nie było w pobliżu i to właśnie on musiał pokazać młodszemu od siebie Lucjuszowi jak być lordem poskromiłby swą żywiołowość? - Nie, Lucjusz nie przejawia żadnych objawów tej, jak to trafnie ująłeś, naleciałości - powiedziała. Sama nie uważała zdolności metamorfogicznych za nic złego, aczkolwiek nie chciała dzielić się tym przemyśleniem z mężem. Zdawała sobie sprawę z tego jak każde podobieństwo do wydziedziczonego brata działa na Abraxasa jak płachta na byka.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]10.05.17 11:04
Subtelne przepłynięcie tematem w jedną ze spokojniejszych odnóg rwącej rzeki nieprzyjemnych, życiowych doznań, pozwoliło Abraxasowi nieco odetchnąć. Nie chciał dzielić się swoimi problemami z Larissą - a właściwie: nie chciał się dzielić z nikim, od dziecka nauczony, że mężczyźnie nie wypada prosić o pomoc a jedynie owego wsparcia udzielać - brnął więc w zaparte, odcinając się od żony jeszcze mocniej. Dla jej dobra, dla swojego dobra, w imię jedynej rozsądnej wizji małżeństwa, którego podstawową płaszczyzną była to dotycząca potomstwa.
Niewinna lady Black, później lady Malfoy, spisywała się w roli żony i matki perfekcyjnie. Zdrowa, płodna, młoda, od razu obdarowała go pierworodnym synem, później nie wymigując się od swych obowiązków. Pojawienie się każdego następnego dziecka napełniało serce Abraxasa szaleńczą radością - nigdy nie sądził, że oprócz odpowiedzialności za latorośle, niepokoju o ich los i ciężaru wychowania, dzieci przyniosą mu tyle szczęścia. Spokoju. Poczucia celu. Stanowiły jego pociechę, ciekawiła go ich przyszłość - myślał o nich równie często, co o wielkiej polityce. I chociaż spełniał pokładane w nim oczekiwania, nie rozpieszczając synów, to spędzał z potomstwem - jak na lordowskie standardy - wiele czasu. Którego obecnie mu brakowało; Septimusowi poświęcał go znacznie więcej w porównaniu z tym, co mógł otrzymać Lucjusz. Martwiło go to, ale praca wymagała całkowitej uwagi, zwłaszcza w chwiejnych czasach.
Śledził jednak poczynania Septimusa, Brutusa, Marie i Lucjusza, słuchając opinii zarówno guwernantek, innych członków rodziny, oraz - zwłaszcza - Larissy. Z uwagą wysłuchał jej odpowiedzi, w której ani przez sekundę nie wyczuł fałszu. Za to: dużo matczynej troski. I chociaż bardzo delikatnie się z nim nie zgodziła, to wykonała manewr tak subtelnie, że przez sekundę poczuł dumę ze sprawnie poprowadzonej negocjacji. Odpowiednie argumenty, odwołanie się nie tyle do instynktu, pragnącego zachować dziecko jak najbliżej siebie, ale też do racjonalnych pobudek.
Przyjął je wszystkie z milczeniem, odzywając się dopiero po dłuższej chwili. - Septimus w jego wieku większość czasu spędzał z guwernerem - przypomniał nieco sucho; porównywał rodzeństwo do najstarszego przedstawiciela, ideału, wzoru; pierworodny jeszcze nigdy go nie zawiódł i Abraxas ślepo wierzył w podążanie utartą ścieżką wychowania. Skoro sprawdziła się tak perfekcyjnie w przypadku Septimusa, dlaczego miałaby zawieść resztę męskich potoków? - I co to znaczy: nie wpłynęłoby dobrze? - dopytał, powstrzymując szowinistyczne żachnięcie. Naprawdę sądziła, że otulenie miłością i czułością wpłynie utwardzająco na męski charakter? Krzywił się jednak jedynie wewnętrznie, dalej uważnie wpatrzony w idealny profil Larissy, na chwilę dekoncentrując się od głównego tematu. Była taka piękna. Piękniejsza nawet niż przed laty, gdy stała przed nim chudziutka i niepewna. Teraz miał przy sobie prawdziwą kobietę, być może znającą się lepiej na wychowaniu małych dzieci od niego samego.
- Możesz mieć rację - przyznał, bez niechęci. Potrafił zmienić zdanie, jeśli konkurent posiadał rzeczowe argumenty. Czynił to rzadko, ale w kwestiach rodzinnych stawał się bardziej elastyczny. - Myślisz, że postawienie go za wzór nie wiąże się z przesadnym ryzykiem? Wolałbym, by Lucjusz miał odpowiedni wzorzec starszego brata a obydwoje dobrze wiemy, że Brutus musi wiele kwestii poprawić - dodał, patrząc wyczekująco na Larissę. Decyzja należała do niego, ale jeśli lady Malfoy naprawdę wierzyła w zbawienny wpływ narzuconej odpowiedzialności, był gotów podjąć ryzyko. Powoli tracił cierpliwość do żywiołowego Brutusa i chwytał się każdej złotej rady, mogącej uspokoić szaleńczą duszę średniego syna. Oby najmłodszy nie ruszył w jego ślady - pod żadnym względem. Odetchnął spokojniej, gdy po raz setny upewnił się w nieistniejącym podobieństwie Lucjusza do podłego zdrajcy - może jednak nie wszystko było stracone?
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]11.05.17 16:38
Sama Larissa powoli opadając z sił skłaniała się ku, tej jakże powszechnej w arystokratycznym środowisku, wizji małżeństwa. Uśmiechała się delikatnie, udając. Cóż innego mogła robić? Zaciskać palce w pięści z bezsilnym wyrazem twarzy? Była zbyt dumna, aby to pokazać. Paradoks, prawda? Oczekiwała od męża otworzenia się przed nią, a na chwilę obecną była dla niego niczym zamknięta księga.
Rissa nie śmiała narzekać na swój los. Wręcz przeciwnie. Była wdzięczna za to, że przy ołtarzu stanął właśnie Abraxas. Owszem, początki były trudne. Z czasem jednak znalazła w nim oparcie, poczuła się bezpieczna i doceniona. Wypowiadała słowa przysięgi i chociaż myślała, że rozumie ich znaczenie dopiero z czasem to pojęła. W zdrowiu i w chorobie? Abraxasie, nie ułatwiasz mi tego. To ją prześladowało. Czuła, że w tym momencie zawodzi. Miała wrażenie, że obietnica, którą złożyła mu kilkanaście lat temu właśnie została złamana. Nie umiała mu pomóc. Nie umiała być, nie wiedziała jak odgonić czarne chmury, które tak straszliwie kłębiły się nad życiem małżonka. Aby wiecznie nie zadręczać się tym problemem, który owszem był istotny, przekładała swoją uwagę na dzieci. Być może dlatego myśl o rozdzieleniu z Lucjuszem napawała ją tak wielkim niepokojem? Nie liczyła na to, że jeszcze raz mała rączka zaciśnie się na jej wyciągniętym palcu. Musiała pogodzić się z tym iż nie weźmie już na ręce niemowlęcia. Nie jako matka. W teorii nie było nad czym rozpaczać. Miała czwórkę dzieci. Trzech zdrowych przyszłych lordów i jedną cudowną i niepowtarzalną księżniczkę. Wielkimi krokami zbliżał się moment, w którym to Lucjusz przestanie być jej małym chłopczykiem i zacznie się uczyć jak być mężczyzną. Niegdyś może i podzieliła się swoimi zmartwieniami z mężem, chociaż były one absurdalne. Teraz? Te słowa nie przeszłyby przez gardło lady Malfoy.
Rodzina była całym światem Larissy, to ona spędzała sen z jej powiek. Była wszystkim co miała. Dlatego tak pielęgnowała więź z dziećmi. A także z mężem, przynajmniej do pewnego czasu. Może dlatego ją to tak bolało? Abraxas uciekał w świat polityki. Ona nie miała gdzie uciekać. Każde zajęcie, którego mogła się chwycić wydawało się być nie dość dobre, aby odciągnąć jej myśli. Wszakże nie mogła całymi dniami przesiadywać w pokoju dziennym, uderzając palcami o klawisze fortepianu. Skinęła jedynie głową na potwierdzenie słów męża. To prawda, Septimusa musiała wypuścić zdecydowanie szybciej spod swych skrzydeł. Czy uważała to za błąd? Oczywiście, że nie. Jednakże ta decyzja prawdopodobnie wtedy nie należała do żadnego z nich. W końcu byli jeszcze młodzi i niedoświadczeni. Z Septimusem nie było problemu. A Brutus? Zapewne jako żywiołowe dziecko nieco inaczej przeżył rozstanie z matką z dnia na dzień. Wydawało jej się, że z Marianne nie było tego problemu. - Wybacz, wyraziłam się nie do końca jasno. Dwuletnie dziecko nie do końca jeszcze rozumie dlaczego musi teraz spędzać więcej czasu z kimś obcym, a nie ze swoją matką. Nie chcę, aby Lucjusz reagował na tę zmianę jak na karę, aby oswoił się z tą zmianą i z osobą swojego guwernera - wyjaśniła, głosem jak zwykle spokojnym, pełnym opanowania i ciepła. Zupełnie jakby w jej drobnym ciele znajdowały się niezliczone pokłady cierpliwości. Przecież w żadnym stopniu nie chciała, aby jej syn wyrósł na lorda niegodnego swojego nazwiska. Miała nadzieję, że jej małżonek zrozumie dlaczego postępowała w ten sposób. Cały czas myślała o Brutusie. - Masz słuszność, jednakże kiedy Lucjusz podrośnie to bardzo rzadko będzie widywał Septimusa. Niedługo przecież udaje się do szkoły, Brutus zostanie w domu jeszcze dwa lata dłużej. Mogę mieć jedynie nadzieję, że poczucie odpowiedzialności wpłynie pozytywnie na Brutusa - odparła. Przez jej głos przebijała się troska, zarówno o najmłodszego syna jak i o drugiego w kolejności dziedzica rodu. W przeciwieństwie do męża nie faworyzowała żadnego z nich, a nie ukrywając największa rywalizacja toczyła się pomiędzy dwójką najstarszych chłopców. Chciała pomóc Brutusowi, widząc jak ten desperacko pragnie uwagi i aprobaty ojca. Może po części widziała w nim siebie rywalizującą ze starszą idealną siostrą o względy rodziców. Zbliżała się coraz późniejsza godzina, Larissa czuła jak senność bezlitośnie bierze ją w swoje ramiona.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]12.05.17 11:13
Rodzicielskie problemy po równo obarczały głowy zarówno ojca, jak i matki, mieniąc się jednak różnymi barwami. Larissa troszczyła się o artystyczną wrażliwość na piękno, obdarzała ciepłem i miłością, łagodząc niepokoje i wzmacniając pewność siebie, podczas gdy Abraxas wychowywał dzieci - zwłaszcza synów - surowiej, wiele wymagając, lecz równie wiele oddając swym latoroślom. Pełną uwagę, szacunek, galeony, płynące do sakiewek najlepszych guwernerów i opiekunów. Chciał zagwarantować dzieciom idealny start w dorosłe życie, start w wyścigu, który zaczynał się już od chwili narodzin. Począwszy od zdrowia przez zdobywanie nauk po doskonałe oceny. Z niecierpliwością oczekiwał wyruszenia Septimusa do Hogwartu: chciał zobaczyć, jak radzi sobie wśród rówieśników i jak przynosi chwałę jego nazwisku. Slytherin, prefekt, prefekt naczelny, pilny, bystry uczeń, zbierający edukacyjne laury: każda z tych wizji łagodziła zapowiadającą się tęsknotę za pierworodnym. Najchętniej wymieniałby z nim wyczerpujące listy codziennie, ciekaw jego codzienności, ale to byłoby oznaką niewieściej nadopiekuńczości. Musiał pogodzić się z rychłą ucieczką syna w dorosłość - poniekąd rozumiał więc niepokój Larissy, związany z najmłodszym synem, jeszcze dzieckiem, małym, niezbornym, bliższym szlacheckiej zabawce niż dziedzicowi.
W milczeniu ważył jej słowa. Pomimo ostatniego oddalenia i ostrzejszych przebłysków charakteru, szanował Rissę i jej zdanie. Potrafił przyjąć trafne spostrzeżenia i chociaż zdarzało się to rzadziej, niż kiedyś, to tym razem odetchnął lżej, ponownie zerkając w jej czarne, lśniące oczy. - Odłożymy to więc w czasie - zgodził się - na odrobinę później - zarysowując jednocześnie nieprzekraczalną, chociaż mętną granicę. Przywołanie tematu Brutusa jako wzoru dla swego młodszego brata, ponownie go zirytowało, zamilkł więc, nie chcąc kontynuować zapalczywszej dyskusji. Różnili się w ocenie średniego syna, Larissa miała do niego dużo więcej cierpliwości i widziała w nim to, co pozostawało ukryte przed surowym wzrokiem ojca. Martwił się o niego a zarazem niepomiernie denerwował lekkomyślnością. Doprawdy, nawet młodsza i obarczona dziewczęcą naiwnością Marianne miała w sobie więcej rozsądku i klasy niż plebejsko radosny Brutus. Abraxas nie potrafił się z tym pogodzić, a im bardziej syn przypominał przeklętego Lycusa, tym Malfoy poważniej rozważał wysłanie go gdzieś dalej - może do Durmstrangu? - gdzie surowszy klimat i brak szlacheckiej wyrozumiałości nauczyłby go posłuszeństwa. Patrząc na poczynania Grindelwalda: nie było to głupim pomysłem. Na razie zostawił jednak te rozważania dla siebie; widział zmęczenie Larissy i chociaż sam, pobudzony nerwową rozmową, nie zamierzał kłaść się spać, powoli powstał od stołu.
- Czas odpocząć - powiedział flegmatycznie, czekając, aż małżonka powstanie z krzesła; dopiero wtedy pochwycił srebrną główkę laski. Zdawała się parzyć, przypominać o tym, jak niezgrabny się stał, zwłaszcza w kontraście z płynnymi, zgrabnymi krokami Larissy.

| zt x2
Abraxas C. Malfoy
Abraxas C. Malfoy
Zawód : znawca prawa, polityk
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The strength of a nation derives from the integrity of the home
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4208-abraxas-cronus-malfoy https://www.morsmordre.net/t4374-serafin#93911 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f229-wilton-w-wiltshire-rezydencja-rodu-malfoy https://www.morsmordre.net/t4727-skrytka-bankowa-nr-1086#101255 https://www.morsmordre.net/t4602-abraxas-malfoy#99143
Re: Jadalnia [odnośnik]04.06.18 22:30
24.07 /06.08 (jak wolisz)

Konwenanse, wielka polityka rodowa i interesowność rodowa; tym właśnie teraz była szlachta czarodziejska. Starzy rządzili młodymi, wykorzystywali ich jako kartę przetargową, dokładnie tak jak kiedyś wykorzystywano ich. Koło się zapętlało, wszystko biegło swoim torem, a potomkowie kolejnych rodów i zawierane przez nich małżeństw było swego rodzaju umową. Na każdego arystokratę przyjdzie czas i Eddard powinien się z tym pogodzić, ale idąc dostojnym krokiem w stronę imponującego swoją monumentalnością i zapierającą dech w piersiach fasadą, dworu Wiltshire, nie czuł się swobodnie. Wychodził poza granice własnego komfortu; zdawał sobie sprawę z tego, że wraz z przekroczeniem progu Malfoyów skończy się to co cenił sobie najbardziej, wolność. Z drugiej strony miał dosyć czasu, aby się nią dostatecznie nacieszyć i wyciągnąć tyle, ile arystokrata mógł. Teraz, bogatszy o nowe doświadczenia, mógł włożyć pierścionek rodowy na palec wytwornej damy. Czy miało znaczenie kim ona jest? Nawet gdyby miało, to nie miał prawa pisnąć nawet słowem. To właśnie sprowadzało dwóch zacnych lordów do Wilton. Pierwszym punktem wycieczki był gabinet szanownego nestora szlachetnego rodu Malfoy; widocznie kandydatura Eddarda została rozpatrzona pomyślnie, ponieważ wraz z panem ojcem został zaproszony na wspólny posiłek, w gronie rodziny.
Eddard nigdy nie był mistrzem w rozszyfrowywaniu własnych uczuć, dużo bieglej i sprawniej wychodziło mu odczytywanie dawno zapisanych tekstów językiem runicznym, niżeli określenie co dokładnie czuł w danej chwili i jaki stosunek miał do całej sytuacji. W głowie pojawiała się jedynie jedna myśl; to jakiś cyrk. Nie rozumiał idei tego wszystkiego, szczegóły ustalone, nestorzy dobili targu, pieczętując to pewnie wyborną whiskey. Komu potrzebne było to niedorzeczne przedstawienie? Zapewne cioteczka Adelaide zaraz dokonałaby na nim samowolnej egzekucji za takiego słowa. Zielone pudełeczko w kieszeni eleganckiej, idealnie skrojonej szaty zaczynało mu niezwykle ciążyć. To nonsens, a jednocześnie wiedział, że za chwilę będzie musiał przysiąc swoją wierność i zawierzyć wolność w ręce młodej damy, której nie miał przyjemności poznać. I chociaż widział absurdalność tejże sytuacji, zdawał sobie sprawę z tego, że nie miało to najmniejszego znaczenia. Dlatego w głowie układał słowa w całość, aby - gdy nadejdzie odpowiedni moment - klęknąć na jedno kolano przed nią; blondwłosą pięknością o jasnych oczach, błękitnych niczym niebo o poranku. Oczach, w których bał się utonąć chociażby na chwilę. Na przekór wszystkim nie chciał zapałać do rzeczonej lady gorącym uczuciem, ani jego imitacją. W ślad za swoim ojcem pojawił się w jadalni, jego usta były wykrzywione w szarmancki uśmiech, a niemalże czarne oczy omiotły swoim uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie. Nie mógł jej nie zauważyć; najbardziej nienaganna dama wśród wszystkich nienagannych dam rodu Malfoy.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Jadalnia [odnośnik]04.06.18 23:00
Gdyby wiedziała, kto (i co w jego kieszeni) czeka na nią w jadalni Malfoy Manor, zgubiłaby się we własnym domu. Wyszłaby do ogrodu wieczorem i zapomniała, jak odnaleźć się w labiryntach krzewów, stałaby się kolejną z czerniejących rzeźb, na zawsze piękna w swoim smutku, zachwycając tym bardziej, że w jej postaci czaiła się jeszcze nadzieja. Naturalnie, wiedziała, że ojciec spodziewał się gości. Wyjątkowo, nie miała ochoty na przysłuchiwanie się poważnym rozmowom, nie mogąc odezwać się przy dystyngowanych panach, jakich przyjmował w pokoju wieczornym Cronus Malfoy. Nie powinna w ogóle wchodzić do gniazda dżentelmenów, rozwiewać swą obleczoną w rękawiczkę dłonią chmur dymu unoszących się z ich cygar. Cóż tu zatem mówić o podejmowaniu z nimi dyskusji? Nie bez goryczy przyjąwszy do wiadomości, że niektórym – choćby chciała – nigdy nie będzie miała nic do powiedzenia, mimo to wysłuchała i spełniła polecenie ojca, by zjeść z nimi wystawny obiad. Spodziewała się, że dołączy do nich także Abraxas, jej siostry, może nawet obydwoje bratanków? W końcu ojciec wspomniał coś o rodzinnym gronie. Wyobrażając sobie kolejny z nudnych wieczorów rozwlekanych w długie godziny gadaniną o polityce, pozwalała służkom układać sobie włosy, przyozdabiać szyję i uszy pyszną szmaragdową biżuterią. Blask srebrnych kunsztownych świecidełek odbijał się w jej oczach wraz z ciepłym światłem świec, gdy po raz ostatni przed zejściem na dół przejrzała się w zwierciadle. Wygładzała właśnie (nie wiedząc, czemu jakoś nerwowo) falbany zdobiące dekolt jej stalowo szarej sukni, gdy zasłyszała przez uchylone okno moment przybycia gości zaznaczony w ciszy otoczenia szmerem głosów służby i odgłosem spiesznych kroków na drobnym żwirze podjazdu do wrót dworu.
Z pobłażliwym uśmiechem odprawiła pokojówki, by w samotności wyjrzeć przez okno na odziane w czerń sylwetki nadchodzących gości. Nawet gdyby z ojcem w jego gabinecie skrzacie wino popijali minister magii, ordynator świętego Munga i świętej pamięci Ophelius Loverde (ach! Jakże będzie jej brakować tego uśmiechu…) naraz, cóż by to miało z nią wspólnego? Najwyraźniej, i dręczyła ją nie tylko ciekawość, ale też specyficzny rodzaj lęku, miała z tą wizytą coś wspólnego, coś więcej niż powinność w pokazaniu całemu światu obrazu zjednoczonej, doskonałej w każdym calu rodziny Malfoy.
Czekała w jadalni wraz z resztą rodziny i kieliszkiem likieru w dłoni, wymieniając z rodzeństwem powierzchowne uwagi i niemówiące wiele spojrzenia. Stół w tym czasie zastawiano srebrnymi tacami, porcelaną i kryształowymi kielichami. Wreszcie, gdy ojciec wprowadził dwóch dżentelmenów do jadalni, Callisto zyskała nieco jasności. Przybyszami okazali się lord Nott wraz ze swym najmłodszym synem. Speszyła się nieco, czekając na swoją kolej, by przywitać gości w swoich progach. Krewni lady Adelaide, z pewnością jeśli nie obaj, to przynajmniej ten młodszy z Nottów, widział ją na ostatnim sabacie, gdy tańczyła z… Selwynem. Dopiero teraz odczuwając w pełni upokorzenie, jakim był taki dobór partnera dla niej, z ledwością opanowała wyraz twarzy, podając lordowi Eddardowi dłoń do pocałowania.
- To wielki zaszczyt, że zechcieli nas lordowie odwiedzić tego wieczoru. – uśmiechnęła się do syna nestora łaskawie i ujmująco. Gdy zaś dopełniono już ceremonii wylewnych powitań, Cronus Malfoy zaprosił wszystkich, by zasiedli do stołu. Callisto starała się nie przyglądać gościom zbyt natarczywie, lecz coś w atmosferze podpowiadało jej, że nie jest to zwykła wizyta towarzyska.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Jadalnia [odnośnik]05.06.18 0:18
To właśnie za zamkniętymi drzwiami gabinetów rozgrywała się wielka polityka. Nestorzy, głowy rodzin działali sprawnie, aby cały ten mechanizm działał sprawnie z korzyścią dla obydwóch rodów. Eddard jako już dorosły mężczyzna, a nie zwyczajny podlotek, uczestniczył w prowadzonej rozmowie w towarzystwie pana ojca, szlachetnego lorda Cronusa i jego najstarszego syna, Abraxasa. Mógł jedynie nieznacznie wtrącić się do dyskusji; spotkanie bowiem okazało się zwyczajną formalnością podobnie jak i późniejszy wspólny posiłek. Nie opuszczało go wrażenie, że godząc się na to małżeństwo podpisywał cyrograf z diabłem. Czujne oczy Cronusa taksowały jego nienagannie odzianą sylwetkę, jakby do samego końca chciał się upewnić czy wszystkie pozytywne przymioty jego przyszłego zięcia były faktem, a nie bajeczką zmyśloną, aby kandydat został zaakceptowany. Chociaż to Cronus powinien zabiegać o to, aby wydać swą córkę za dostojnego, młodego lorda; po tym jak jego syn zszargał dobre imię rodziny? Eddard był zdumiony decyzją ojca i nestora, ale skoro taka była ich wola.
Nie był wielkim mówcą, chociaż jego umiejętności w posługiwaniu się słowem starczyły aby zabawić gości na sabatach organizowanych przez Nottów. Jednakże teraz, gdy nieskazitelne, jasne oczy Malfoyów miały badać jego każdy ruch i uważnie słychać wypływających spomiędzy jego warg słów. Farsa, teatr! zdawał się krzyczeć zbuntowany głos w jego głowie. Nie zachowywał się jednak, jak rozpuszczony młodzieniec. Znał swoje obowiązki wobec rodu i nie miał zamiaru buntować się przeciwko tradycji. Dlatego właśnie dostojnym krokiem (pomimo dosyć imponującego wzrostu) pojawił się w pomieszczeniu. Witał się z członkami rodziny, znosząc mniej lub bardziej przychylne mu spojrzenia. Czuł też wzrok ojca na plecach; jakby nie ufał swemu potomkowi w kwestiach salonowej etykiety bądź bał się, że ucieknie przed odpowiedzialnością. Będąc witanym przez członków rodziny szukał jej wzrokiem. Nietrudne było odnaleźć najmłodszą z córek Cronusa. Eddard obdarzył ją szarmanckim uśmiechem i równie elegancko ukłonił się przed piękną damą, ujmując jej delikatną dłoń. Jego wargi subtelnie musnęły skórę na zewnętrznej stronie dłoni lady Malfoy.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odparł, a jego głos był niski i ciepły; przynajmniej teraz. Przez krótki moment skupił wzrok jedynie na niej; oczywiście, że kojarzył lady Malfoy. Powiązania ze zdrajcą krwi i w dodatku Selwyn, będący jej partnerem na sabacie? Gdzie podziewa się cioteczka Adelaide, gdy jej potrzeba? Z ulgą mógł jednak przyznać, że Callisto była damą nad wyraz piękną i wyróżniającą się na tle innych panien z rodu. Cronus Malfoy jak na gospodarza przystało zaprosił wszystkich do stołu, w tym oczywiście swoich gości. Jako gospodarz powitał goszczących dzisiaj na ich dworze lordów po raz kolejny, oficjalnie. Być może Callisto się nie myliła, ponieważ spotkanie dotyczyło jej bezpośrednio, to właśnie ona miała stać w centrum uwagi. Na razie jednak przystąpiono do posiłku i zwyczajowych i pozornie swobodnych rozmów.
- Lord Cronus wspominał, że pobiera lady staż w Ministerstwie - zagaił rozmową, wypadałoby się chociaż trochę poznać, zanim padnie na jedno kolano.
Eddard Nott
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6094-eddard-nott https://www.morsmordre.net/t6134-icarus https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t6135-eddard-nott
Re: Jadalnia [odnośnik]05.06.18 23:52
- Miło mi to słyszeć. Czy zrobi mi lord tę przyjemność i wyjawi, czemu zawdzięczamy tę wizytę? – padło pytanie, na które Callisto także chciała poznać odpowiedź. Naprawdę znacząca część rozmowy już się odbyła, z dala od uszu kobiet i rozluźniającego wpływu alkoholu, posiłek był zaś formalnością przeznaczoną na wymianę plotek i uprzejmości. Tak było zawsze, do tego ją przyzwyczajono. Godzinami mogłaby lawirować wokół rzeczy nieważnych, tak długo nad nimi dyskutować, aż zaczęłaby się nimi przejmować. Mogłaby całymi dniami chodzić zaaferowana drobiazgami, nie musnąwszy myślą nawet skrawka konkretu. Tym samym lady Malfoy nadal czekała jakiegoś wyjaśnienia. Obojętność, na jaką siliła się wcześniej została zastąpiona przez wygłodniałą ciekawość. Ojciec jej przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym przy stole z oszczędnym lecz przychylnym wyrazem twarzy, samemu odzywając się rzadko i, jeśli już, bardzo lakonicznie. Najwidoczniej wynegocjował lub orzekł już to, co zamierzał, a teraz przede wszystkim chciał posilić się przyrządzoną na jego prośbę pieczenią z dziczyzny.
Gdy się do niej odezwał, Callisto popatrzyła na młodszego lorda Notta nie bez dozy zaskoczenia. Tuż obok niej siedział wszak Abraxas – jeśli chciał porozmawiać z kimś o ministerialnych sprawach (a raczej ministerialnym zamieszaniu, jak należało określić rysującą się w jego urzędach sytuację), to czy jej brat nie był lepszym partnerem do wymiany uwag? A może zamierzał sobie zażartować z jej ambicji do pracy; był to wszak niepopularny między młodymi arystokratkami przejaw inicjatywy, za który nieraz już ją krytykowano.
- Istotnie, lordzie, od niemal dwóch lat. Mam nadzieję wkrótce rozpocząć pracę w Komisji Handlu Magicznego. Ekonomia od dawna należy do moich zainteresowań. – mówiąc to, rzuciła krótkie spojrzenie bratu. To jemu zawdzięczała nie tylko miejsce na stażu, ale zatlenie się ognia jej pasji i wytrwałość w postanowieniu zdobycia zawodu. Wielokrotnie już pragnęła się poddać, odrzucić przełożonym w twarz tuziny żmudnych poleceń, jakie musiała wypełniać. Reputacja Malfoyów, duma i pragnienie aprobaty brata trzymały ją jednak w miejscu i pomagały ochłonąć. Teraz obecność Abraxasa, jakże słabo zaznaczona w rozmowie – to do niego niepodobne, zdziwiła się lady Malfoy – nie była aż tak kojąca. Na szczęście do obiadu podano chłodne białe wino, którego łykiem mogła się pokrzepić w chwili niepewności. Minuty przechodziły od jednej niezobowiązującej uwagi do drugiej (przy czym Callisto nie zdobyła się na wzmiankę, że jej ojciec nie był tak łaskawy, by jej wspomnieć, czym zajmuje się Eddard, a tego nie wiedziała przecież. W ogóle miała mgliste pojęcie na jego temat ograniczone do znajomości historii jego rodziny i wspomnienia o ślubie jego starszego brata jakiś czas temu), aż w końcu podano wszystkie cztery dania, a także koniak po deserze. Obiad z gośćmi nie różnił się w gruncie rzeczy zbytnio od posiłków tylko w gronie rodzinnym – Malfoyowie zachowywali pewien ceremoniał, kiedy przychodziło do jedzenia, nie pozwalano sobie nigdy na rozluźnienie, nawet gdy Callisto była małą dziewczynką. Przez lata nie zmieniło się nic. Prawie nic. Spojrzenie jej zawisło przez chwilę na pustym krześle po lewej ręce ojca, naprzeciwko Abraxasa. Kiedyś było miejscem Lycusa i chociaż postarano się w ciągu lat minionych od jego odejścia, by wymazać wszelkie ślady po nim z posiadłości w Wilton, wciąż prześladowały ją szczegóły przypominające o stracie, tęsknocie i bliźnie, jaką zdrada brata szpeciła jej reputację. Dopiero muzyka wygrywana na jednej z zaczarowanych harf brzmiąca z cicha w tle kontynuowanych przy stole rozmów rozproszyła ją nieco. Podniosła rozkojarzony wzrok na twarze ojca i gości.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach