Wydarzenia


Ekipa forum
Serena Borgia
AutorWiadomość
Serena Borgia [odnośnik]06.11.16 19:38

Serena Diana Borgia

Data urodzenia: 22.06.1934
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Alchemiczka w Szpitalu św Munga
Wzrost: 175cm
Waga: 71kg
Kolor włosów: Ciemny brąz podchodzący pod czerń
Kolor oczu: Błękitne z granatowymi obwódkami
Znaki szczególne: Duże, błękitne oczy i czerwone, wydatne usta


Every Night and every Morn some to Misery are Born.
Every Morn and every Night, some are Born to sweet delight.
Some are Born to sweet delight, some are Born to Endless Night.  

Na świat przyszłam wiosenną nocą i kiedy po raz pierwszy otworzyłam moje oczy, widziałam jedynie ciemność, przeplataną blaskiem odległych gwiazd. Urodziłam się w Rzymie, jako Serena Diana Borgia, trzecie dziecko i jedyna córka Fredericka Borgia- zamożnego handlarza magicznymi artefaktami - i Estelli Bulstrode, młodej wdowy wydanej za mąż za wpływowego obcokrajowca. Nie bez powodu nadano mi moje drugie imię - ojciec pragnął bym została wojowniczką, łowczynią ludzkich serc, nieugiętą, niepokonaną; matka zaś widziała we mnie boginię księżyca, o mówiąc, że włosy mam utkane z ciemności nocy, a oczy jasne jak gwiazdy. Rodzinne strony nie były jednak pełne mroków i zimna, wręcz przeciwnie - dorastałam pod ciepłym słońcem Italii, czesałam się południowymi wiatrami, zbierałam kwiaty napełniające powietrze swoją słodką wonią. We Włoszech najważniejsza była rodzina i także Borgiowie kultywowali tą tradycję. Wydawałoby się, że wyjątek od tej reguły stanowiła tylko jedna familia - rzecz jasna, moja. Matka, wiedziona dawnymi ambicjami, niemal nigdy nie okazywała mi miłości, próbując stworzyć ze mnie damę, która będzie lśniła na angielskich salonach. Jednocześnie byłam ukochaną córeczką tatusia, który pozwalał mi niemal na wszystko, ucząc szermierki, wysyłając na konne przejażdżki z braćmi i zabierając mnie ze sobą, gdy podróżował statkiem do odległego kraju. Nikt nie mógł się zatem dziwić, że okropnie haftowałam i nie potrafiłam wyszywać, że moje usta prawie nigdy się nie zamykały, szczególnie zaś w obecności plotek. Jedynym, co mnie z nią łączyło, było zamiłowanie do muzyki i teatru - zawsze z zachwytem śledziłam każdy ruch aktorów na scenie, cieszyłam się też mogąc uczyć gry na skrzypcach. Z czasem i wysiłkiem nauczyłam się też nieco lepiej tańczyć i dostrzegałam w jej oczach cień dumy. Różniło nas niemal wszystko - uważałam, że dużo bardziej podobna jestem do ojca, miałam nadzieję, że odziedziczyłam po nim nie tylko aparycję, lecz także jego dobre serce. Prawdą jest, że łączy się to także z pewną dozą naiwności, wierzę bowiem w to, że dobro zawsze zwycięży i że ciężką pracą można osiągnąć wszystko. Życie nigdy nie skrzywdziło mnie w taki sposób, w jaki skrzywdziło matkę - samotną, odrzuconą, nigdy do końca nie pogodzoną ze śmiercią swojej miłości i utraconą pozycją społeczną. Wciąż powtarzała mi, że kochać to niszczyć i być słabym, że chce uchronić mnie od podobnego losu.
Wszyscy zawsze powtarzali mi, że mam ognisty temperament. Ogień zawsze był dla mnie obiektem fascynacji - to właśnie przez niego objawił się mój talent magiczny. Wciąż bardzo dokładnie pamiętam ten moment, gdy z podziwem wpatrywałam się w płomienie tańczące ponad moją ręką. Niezwykle szybko zgasły, jednak zapaliły we mnie chęć nauki magii. Podobnie jak w przypadku braci, moja rodzicielka zadbała o to, bym pobierała lekcje w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Niemal z utęsknieniem wyczekiwałam dnia w którym otrzymam wreszcie swój wymarzony list, był to bowiem także dzień w którym przynajmniej na jakiś czas uwolniłam się od wpływu matki.


Wizyta na ulicy Pokątnej nie była pierwszym razem, kiedy odwiedzałam Wielką Brytanię. Rodzice dbali o mój angielski i kontakt z drugą częścią rodziny. Tamtego dnia prawie nie mogłam powstrzymać swojej ekscytacji, choć starałam się utrzymać ją w ryzach - moje oczy błyszczały widząc grube książki traktujące o zaklęciach i oglądając wyścigowe miotły za sklepową witryną. Oczywiście największą fascynacją obdarzyłam sklep Ollivanderów, układając sobie w głowie setki możliwych kombinacji mojej przyszłej różdżki. Wśród nich nie było jednak tej, która mnie wybrała - stworzonej z jabłoni i włókna mandragory. Powiedziano mi, że jest ona dla osób o czarującej osobowości, szlachetnych, honorowych. Kiedy pokazałam ją mamie, nie podzielała jednak mojego entuzjazmu - uważała, że choć urok osobisty jest przydatną cechą, honor i męstwo były mi zupełnie niepotrzebne. W jej wizji byłam w końcu księżniczką w opałach, wzywającą pomocy, nie zaś rycerzem w lśniącej zbroi.
Brat mówił mi kiedyś, że to nawet nie ja sama pakuję się w kłopoty, to one znajdują mnie. Że działam zbyt impulsywnie, najpierw robię, dopiero później myślę. Co jednak, jeżeli nie widzę w tym nic złego? Kłopoty to mój stary druh, towarzyszący mi od lat. Jeśli czegoś naprawdę chciałam, to musiałam postawić na swoim - a ojciec dzielnie znosił moje kaprysy. Tak stało się także w dniu, w którym zabrał mnie do jednego ze smoczych rezerwatów. Wszyscy upominali mnie, żebym nie oddalała się od grupy, ale ja nigdy nie potrafiłam słuchać poleceń. Chciałam podejść bliżej, stanąć z majestatycznym gadem prawie oko w oko - śniłam w końcu o lataniu na nich i z uwagą zagłębiałam się w teksty o nich traktujące. Kiedy znaleźli mnie przerażeni rodzice, nie potrafiłam zrozumieć ich nastawienia - uważali, że moja żywiołowość i nieposłuszeństwo mogła doprowadzić do prawdziwej tragedii.
Wreszcie nadszedł ten czas, kiedy udałam się do Hogwartu - miejsca, w którym spełnić miały się wszystkie moje marzenia. Doskonale pamiętam już samą podróż pociągiem, kiedy usiadłam w przedziale wśród innych dzieci, zawiązując przyjaźnie na całe lata. Była lady Bulstrode zawsze wpajała mi wyższość czystej krwi ponad innymi, ja jednak nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Poznawanie mugolaków czy czarodziejów półkrwi nie było dla mnie żadnym problemem, nie chciałam nikogo skreślać tylko ze względu na pochodzenie. Kiedy znalazłam się w Wielkiej Sali, nie musiałam zbyt długo czekać na moje nazwisko, padające z ust nauczycielki i wzywające mnie do założenia Tiary Przydziału na głowę. Z uśmiechem na twarzy i wysoko podniesioną głową nasunęłam kapelusz, opadający mi prawie na oczy i w milczeniu czekałam, podczas gdy ważyły się moje losy. W domu wszyscy pragnęli, bym trafiła do Slytherinu, podobnie jak bracia, ja jednak byłam do tego nastawiona sceptycznie. Marzył mi się dom Godryka Gryffindora, dom odwagi i męstwa, pełen poszukiwaczy przygód. Werdykt magicznej czapki był jednak zupełnie inny - przydzieliła mnie do Ravenclawu, gdzie wśród innych mędrców powinnam szlifować swoją wiedzę i umiejętności. Kochałam czytać książki i z natury byłam bardzo, bardzo ciekawska - chciałam wiedzieć wszystko i przede wszystkim, wszystkiego spróbować. Ciotki bezustannie mówiły mi, że jestem obdarzona niezwykłym intelektem i możliwością myślenia poza schematem, ale marnuję to, bezustannie się buntując i nie przyjmując wielu rzeczy do wiadomości. Bowiem od czasu w którym skończyłam osiem lat, postanowiłam skupiać się jedynie na dobrych rzeczach w życiu, widząc tylko jasne strony i przymykając oczy na zło i niedoskonałości. Można powiedzieć, że jest to niezwykle naiwna postawa, jednak uważam, że życie jest zbyt krótkie by tracić je na zamartwianiu się. Dom Roweny - pełen erudytów i bez wątpienia wielkich ludzi - był najwyraźniej powodem do dumy, bo wysłaniu sowy do domu otrzymałam list z gratulacjami, pełen miłych słów. Od razu obiecałam sobie wtedy, że będę najpilniejszą uczennicą w szkole - co, niestety nie zostało nigdy prawdą. Przez całe swoje życie niezmiernie się leniłam, nieodpowiedzialnie odkładając wszystko na ostatnią chwilę. Chociaż nie byłam nieśmiała, w Anglii wciąż czułam się nieco obco - nie miałam problemów z nowymi znajomościami, ale kraj ten niewątpliwie różnił się od rodzinnej Italii. Byłam dość zagubioną, młodą dziewczyną, aż do czasu kiedy spotkałam ją. Ciemnowłosą Puchonkę o szerokim uśmiechu, pełną rodzinnego ciepła, chęci do pomocy i z ogromnym sercem, w którym znalazło się miejsce dla jeszcze jednej siostry. Nie minęło wiele czasu, a ona już stała się dla mnie wzorem do naśladowania, szybko zostałam wciągnięta w jej wielką, kochającą się familię i wreszcie dostałam to wszystko, czego jak sądziłam, mi brakowało. Zwracałam się do niej z każdą wątpliwością, a ona, jak za pomocą czarów, magicznie sprawiała, że wszystkie problemy znikały. Zechciałam być w przyszłości dokładnie taka jak Pomona - to ona sprawiła, że zainteresowałam się alchemią i zielarstwem. Nigdy do końca nie potrafiłam wypełnić tego pragnienia, nie dane było mi powiem posiąść jej pogody ducha i spokoju, skupienia na nauce, nie potrafiłam też usiedzieć w miejscu i akceptować zasad, twierdząc uparcie, że są tylko po to by je łamać.
Nauka nie sprawiała mi większych trudności, ale nie była też moim głównym zajęciem - nie miałam już aspiracji by zostać młodym geniuszem, w zupełności wystarczały mi przedmioty którymi się interesowałam. Przodowałam głównie w Zaklęciach, od pierwszego wejrzenia zakochałam się też w Eliksirach - moją piętą achillesową stała się jednak Historia Magii i Transmutacja. Przedmioty te uważałam za nudne i nieprzydatne, uczenie się ich szło mi ciężko i zadowalałam się niskimi wynikami. Podobnie stało się później z Wróżbiarstwem, z którego szybko zrezygnowałam - jest ono dla mnie jedynie stekiem bzdur, a nauczycielka stwierdziła, że jestem kompletnie pozbawiona „wyobraźni”. W zamian za to fascynacją szybko obdarzyłam Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami - moją największą miłością, tuż obok bezkresnego oceanu, nadal pozostawały smoki. Elizabeth Fawley, zaprzyjaźniona ze mną Ślizgonka, żartowała niekiedy, że mogłabym rozmawiać o nich przez kilka lat bez przerwy. W dalszych klasach zainteresowałam się także Numerologią, która nie przyszła mi co prawda z łatwością, ale trudem i ciężką pracą udało mi się opanować ją na pewnym poziomie. Był również taki czas gdy zechciałam spróbować nauki Starożytnych Run - zachęciła mnie do tego Lucinda Selwyn, starsza Krukonka, którą w skrytości podziwiałam. Skończyło się to tragedią, gdyż najwyraźniej nie posiadałam nawet trochę talentu i cierpliwości do odczytywania tych dziwacznych znaków. W dużej mierze dzięki Pomonie, przełamałam się i stałam się lubianą osobistością w szkole - wszędzie było mnie pełno. Potwornie bałam się odrzucenia i samotności, więc podążając za moją dziecięcą pasją, teatrem, zakładałam na siebie różne maski, by wpasować się prawie w każde towarzystwo. W końcu wiele osób stało się drogich mojemu sercu, o nie troszczyłam się i bez cienia zastanowienia ruszałam im na pomoc. Sobie samej nie pozwalałam jednak pomagać - wszystkie problemy chowałam zręcznie za wymyślnym uśmiechem, może dlatego, że nie do końca potrafiłam komuś zaufać, chociaż osobiście uważam, że wolałam zatrzymywać je dla siebie. Uważałam, że są tylko moje, choć wolałam raczej uciekać od nich jak najdalej, niż dzielnie stawiać im czoła. Szybko się irytowałam, denerwowałam i zaczynałam kląć po włosku z prędkością światła, jednocześnie nabierając ochoty do rzucania w innych ostrymi przedmiotami. Nigdy nie mogłam oprzeć się pokusie spróbowania czegoś, ale miałam słomiany zapał i zazwyczaj gdy minęło chwilowe zainteresowanie czymś, bardzo szybko to porzucałam. Tak było przykładowo z chórem, z którego wystąpiłam po trzech latach na rzecz czegoś, co zupełnie chwyciło mnie za serce - klubu pojedynków. Mój ukochany przedmiot, Zaklęcia, miał wreszcie mi się do czegoś przydać, wreszcie miałam okazję trenowania go w praktyce. Miotanie zaklęciami na wszystkie strony obdarzyłam bezgraniczną miłością, czując się wtedy wolną, nieugiętą i niepowstrzymaną - dokładnie taką, jaką widział mnie ojciec. Po zdanych SUMach dodałam do swojego planu zajęć jeszcze jedno, gdy za namową brata przyjęłam zaproszenie do Klubu Ślimaka. Między mną a Horacym Slughornem szybko zawiązała się nić porozumienia - połączyła nas miłość do subtelnej sztuki eliksirów, charyzma i chęć otaczania się innymi ludźmi. W przeciwieństwie do większości Krukonów, nie poświęcałam się ślęczeniu nad książkami. Oczywiście skutkowało to tym, że poza wąskim gronem przedmiotów, którymi się interesowałam, nie osiągałam druzgocących sukcesów w nauce. Nigdy nie pogodziłam się też ani z Historią Magii, ani z Transmutacją, ciesząc się, że udało mi się jako-tako zaliczać z nich egzaminy. W zamian za to prowadziłam szalone i bogate życie towarzyskie, nie ograniczając się do zawierania znajomości jedynie z osobami na moim roku i w moim domu. Nie stroniłam także od towarzystwa mężczyzn, których wzrok nierzadko przyciągała moja niezwykła, niecodzienna w Anglii uroda i usposobienie. W przeciwieństwie do Pomony, która nawet po ukończeniu Hogwartu wywierała na mnie wielki wpływ, wpadałam nie raz, nie dwa, w zauroczenia, niekiedy nawet chwilowe związki. Na liście moich nowych hobby znalazło się także łamanie szkolnego regulaminu, żyjąc w przekonaniu, że wszystko można póki nie dasz się złapać. Raz tylko zdarzyło mi się otrzymać szlaban, kiedy po nieudanej próbie wymknięcia się nocą z dormitorium spędziłam wraz z przyjaciółką kilka dni, polerując ręcznie puchary stojące w szkolnych gablotach.
Przegrany pojedynek Albusa Dumbledore’a z Gellertem Grindewaldem, choć w tym momencie mojego życia już odległy, zawsze odciskał się na moim umyśle widocznym piętnem. Niestety, nie udało mi się poznać osobiście czarującego nauczyciela transmutacji, właściciela niezwykłego feniksa, ale żył on nadal w fascynujących opowieściach Pomony, którymi wielokrotnie mnie raczyła. Udało jej się też do reszty zarazić mnie swoimi poglądami dotyczącymi czystości krwi - każdego mierzyłam ze względu na jego wartość, nie pochodzenie. A wśród moich znajomych, przyjaciół, znajdowały się przeróżne osoby, od mugolaków z Hufflepuffu aż po ślizgońskich szlachciców. Inspirowana zarówno swoją starszą siostrą, jak i opowiadanymi przez nią historiami poważnie zaczęłam zastanawiać się nad karierą aurora. Kiedy byłam już jednak niemal pewna tego wyboru, okazało się, że moja słaba odporność pokrzyżowała mi szyki  - marzenie to musiało odejść w niepamięć i zblednąć.

Do rodzinnego domu wracałam właściwie tylko na wakacje. Matka zawsze była niezmiernie zirytowana wszystkim co robiłam w Hogwarcie, przeklinając los za to, że spotkałam tą „okropną Sproutównę” i że nie potrafiłam być taką, jaką sobie mnie wymarzyła. Za każdym razem próbowała naprawić swoje „błędy” - z początku subtelnie, przedstawiając mi swoich wpływowych znajomych, krzycząc, prosząc, przekonując. Po piątej klasie coś jednak się zmieniło - nie byłam w stanie dowiedzieć się, co robiła, ale dniami i nocami dręczyły mnie nieswoje myśli i sny, wspomnienia mieszały się w mojej głowie. Nie pamiętałam wtedy, że działo się to wszystko za sprawą jednego słowa, jednego zaklęcia, które wypowiadała z różdżką w dłoni, później wymazując to z mojej pamięci. Szukałam wskazówek, pomocy, informacji - wszędzie. Wtedy nie wiedziałam, że to właściwie Ty zachęciłaś mnie do tego, chcąc bym w przyszłości stała się wyjątkowa, wyróżniająca się od społeczeństwa. Podsuwałaś mi książki, pozornie nie chcąc wcale bym je czytała - sprzeciwiałaś się tej idei, a ja przystawałam przecież na niemal wszystko co zechciałaś zakwestionować. Na szóstym roku w szkole szukałam wytłumaczenia niemal wszędzie, wśród grubych tomów biblioteki, wśród mądrych słów nauczycieli. To wszystko skierowało mnie w kolejne lato do odległego Tybetu. Tak właśnie wpadłam w idealnie zaplanowaną pułapkę, prosto w sidła mojej matki. Trafiłam do opuszczonego klasztoru pośrodku nagich skał Tanggula Shanmai, gdzie spotkałam starego mnicha, który wprowadził mnie w świat magii umysłu. Zaproponował mi również naukę oklumencji, lecz wiedziałam, podobnie jak wiedziała moja rodzicielka, że pokusa poznawania ludzkiej psychiki za pomocą legilimencji była zbyt silna by ją odrzucić. Podjęłam się więc nauki tej trudnej sztuki, z natury krzywdzącej i złej, tak sprzecznej z moimi przekonaniami. Coś jednak ciągnęło mnie do niej, coś, czemu nie potrafiłabym się sprzeciwić. Zaczęłam od studiowania starożytnych pism, na całe szczęście niepisanych runami, od wykonywania czynności które wzbudzały we mnie irracjonalną irytację, którą miałam nauczyć się kontrolować - przesuwałam ciężkie wazy, oddzielałam różnorakie ziarna, napełniałam naczynia kropla po kropli. W jakiś sposób miało wyostrzyć to mój umysł, sprawić by nie złamał się pod naporem nowo poznawanej umiejętności. Kiedy wreszcie miałam to za sobą, doświadczyłam skutków użycia jej na kimś - zostałam wciągnięta w szalone odmęty umysłu, w całkiem inny świat pełen skomplikowanych fraktali i sieci złożonych z setek myśli i wspomnień. Legilimencja dotykała tylko ich niewielkiej części, powiedziano mi, dążenie dalej zgubiłoby każdego czarodzieja. Dzięki tej sztuce dostrzegłam świat pod nowym kątem, świat w wielu odcieniach szarości, nie tylko czerni i bieli. Po dwóch miesiącach wróciłam do Włoch, rozumiejąc wreszcie, że człowiek nigdzie naprawdę nie był, póki nie wrócił do domu. Zstąpiłam w bezdenną przepaść fascynacji wdzieraniem się komuś do umysłu i moje życie obróciło się o 180 stopni - zyskałam jednak nowy cel. Nic nie mogło zastąpić mi satysfakcji gdy tym razem to ja, trzymając w ręku różdżkę wypowiedziałam ciche Legilimens i przebiłam się przez bariery umysłu matki. Obiecałam sobie, że nigdy nie użyję jej do krzywdzenia niewinnych, a raczej do czynienia dobrego.

Na mój ostatni rok w Hogwarcie wróciłam zmieniona - w wolnych chwilach szlifowałam swoją nową umiejętność, na lekcjach byłam niekiedy jakby nieobecna. W Himalajach nauczono mnie, że najskuteczniejszą metodą stawania się lepszym w tej sztuce jest bezustanne ostrzenie swojego własnego umysłu, jak miecza, tak by był silniejszy od innych. Jednocześnie zdarzało mi się ćwiczyć ją na innych, choć starałam się jak mogłam zacierać po sobie wszystkie ślady, tak by nie wyrządziło im to żadnej krzywdy. Późniejsze wydarzenia pamiętam, jakby wydarzyły się wczoraj - rozmawiam z Pomoną, zastanawiam się czy to co robię jest właściwe - ale i tak nie mogę przestać. W końcu postanawiam na chwilę odstawić to jedno słowo, kilkanaście liter, ale wciąż pojawia się w moich snach, wciąż przeszywa mój umysł kiedy kładę rękę na różdżce. Próbuję się uwolnić, uciekać, od zaciskających się na mnie sideł - nie potrafię. Potrzebuję uczucia świata rozpływającego się wokół mnie, skomplikowanych struktur splecionych z myśli, świata wirującego wokół mnie na jedno moje słowo. Moją największą słabością paradoksalnie staje się największa siła - legilimencja. Żyję wspomnieniami innych, chcę wiedzieć więcej, lepiej. Chcę już nie tylko ginąć w myślach, chcę je zmieniać, manipulować nimi. Cichy głos w mojej głowie mówi, że to właśnie powinnam robić. Odpycha mnie od tego jedynie wizja rychłego zakończenia szkoły i wybór kariery zawodowej - nie słucham rodziców, którzy radzą mi staż w Ministerstwie Magii. Z początku pragnę być uzdrowicielem, jednak nie posiadam odpowiednich do tego kwalifikacji, podążam więc ścieżką, którą obrałam wiele lat temu - wybieram delikatną i subtelną sztukę warzenia eliksirów, chcę jednak za wszelką cenę pomagać ludziom, jeżeli nie łowiąc zagrażających im czarnoksiężników, to chociaż ich lecząc. Pragnienie to przysłania nawet moją miłość do smoków i moje uzależnienie od grzebania innym w głowach, choć nie porzucam nigdy żadnej z tych dwóch rzeczy. Po zakończeniu roku udało mi się, dostałam się bowiem na kurs alchemiczny w w katedrze alchemii i uzdrowicielstwa przy Klinice Magicznych Chorób i Urazów Świętego Munga. Jest to ciężka i żmudna praca, której prawie całkowicie poświęciłam się przez kilka lat. Wciąż jednak z zachwytem w oczach odwiedzałam smocze rezerwaty, a po skończonych zajęciach sięgałam po różdżkę, by wypowiedzieć swoje ulubione zaklęcie. Gdy wreszcie ukończyłam kurs, podjęłam się pracy w Szpitalu św Munga, choć nie wybrałam sobie jeszcze jednego piętra na którym warzę eliksiry. Kręcę się wszędzie, między chorobami genetycznymi z Rafaelem Nottem, Alanem Benettem i ważeniem eliksirów zdrowotnych dla swoich najlepszych przyjaciół oraz gburowatego szlachcica, między magipsychiatrią która pociąga mnie na wiele sposobów, a nawet między smoczym rezerwatem w Peak District gdy stacjonujący alchemik jest tam niedysponowany, a starzy znajomi skłaniają mnie do przemyślenia swoich wyborów. Matka wciąż twierdzi, że podświadomie, jak ona, dążę tylko do jednego - do wielkości, choć mnie wcale na niej nie zależy. W moim sercu jest miejsce dla każdego, a świat wciąż widzę w swój naiwny, entuzjastyczny sposób. Rodzina twierdzi, że omamiam swój bystry umysł kłamstwami, cudzymi ideałami, bezsensownymi pomysłami. Wciąż marzę o byciu prawdziwym wojownikiem, o pomocy uciśnionym i słabym, ojciec twierdzi jednak, że jestem kimś innym. Że jestem zdobywczynią, ludzkich serc i umysłów, że przyciągam ich do siebie, może swoją charyzmą, urokiem może tym, że widzę w nich dobre strony. Udaję twardą, nieugiętą, nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla innych - moja duma zaślepia mi oczy i nie pozwala, bym płakała w obecności innych. Bo w rzeczywistości wciąż mogłabym płakać, z zagubienia, z braku zdecydowania, zrozumienia. Nie potrafię do końca powiedzieć kim jestem, może tylko dzieckiem które za wcześnie dorosło - wszystko to ukrywam, zasłaniam pewnością siebie, żeby nikt nie zauważył jak bardzo jestem krucha i jak łatwo można mnie złamać. Gdzieś w głębi serca jestem romantyczką, marzę o szczęśliwym zakończeniu, o księciu z bajki (najlepiej na białym smoku, nie rumaku). Wiem, że dla przyjaciół zrobiłabym wszystko - nie łatwo mnie do siebie zrazić, ale niemal nigdy nie wybaczam. Nie potrafię też przegrywać, nie przyjmuję tego do wiadomości. Staram się jak mogę być uprzejmą i miłą, serdeczną niczym Pomona i spokojną jak Peony - bardzo ciężko jest mi jednak utrzymywać temperament w ryzach, nie wybuchać gniewem i pretensjami. Kocham się kłócić i uparcie bronię swojego zdania, nawet jeżeli nie mam racji, nie potrafię jednak spokojnie położyć się spać bez pogodzenia się z kimś. Nie potrafię podejmować decyzji, szczególnie trudnych i skomplikowanych, bo wciąż żyję w strachu, że mogą doprowadzić mnie do bycia taką jak matka. Ona zaś uważa, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i kiedyś nadejdzie czas, kiedy przejrzę na oczy - wtedy zaś wszyscy, wszyscy zobaczą, co stracili wraz z nią.


To see a World in a Grain of Sand
And a Heaven in a Wild Flower,
Hold Infinity in the palm of your hand
And Eternity in an hour.


Patronus: Sokół stanowi symbol wojowników - Serena ma serce wojownika, szlachetne, sprawiedliwe, lecz również wrażliwe na cierpienia innych. Fakt, że jej patronusem jest ptak nawiązuje do najwyżej cenionej przez nią wartości - wolności.  To majestatyczne zwierzę, choć piękne, jest bezwzględnym łowcą i podobnie jak dziewczyna, kryje w sobie drapieżną stronę. W starożytym Egipcie sokół był znakiem radości życia, odwagi i powrotów.
Po raz pierwszy w życiu przywołanie cielesnego patronusa udało się Serenie w ostatniej klasie Hogwartu - gdy po długich ćwiczeniach za pomocą zaklęcia zamiast srebrzystej mgły  w klasie pojawiła się postać ptaka, dziewczyna niemal skakała z radości. Niegdyś przywoływanym przez nią wspomnieniem była konne wyprawa w deszczu wraz z rodzeństwem, dziś najczęściej przywołuje obraz płomieni pożerających kolejne gałęzie drzew z ogniska, ciemne niebo pokryte gwiazdami i siedzących wokół niej przyjaciół.


         
Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 0 Brak
Zaklęcia i uroki: 10 +4 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 8 +1 (różdżka)
Sprawność: 3 Brak
BiegłośćWartośćWydane punkty
Język ojczysty: włoski II0
Język obcy: angielskiII6
Magia umysłuIV13
ZielarstwoIV13
ONMSIII7
RetorykaIII7
Instrument: SkrzypceII3
NumerologiaII3
Latanie na miotleII3
SzermierkaII3
JeździectwoII3
LiteraturaII3
KłamstwoII3
SpostrzegawczośćII3
ŚpiewI1
ŻeglarstwoI1
Silna WolaI1
TaniecI1
ZarządzanieI1
Reszta: 0

Wyposażenie

Różdżka, legilimencja, 3 punkty statystyk


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Serena Borgia dnia 13.11.16 18:44, w całości zmieniany 4 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Serena Borgia [odnośnik]21.11.16 23:11

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Mawia się, że rodziny się nie wybiera. Albo że najlepiej z nią na zdjęciu. Jest w tych powiedzeniach trochę prawdy w przypadku Sereny. Jako jedyna córka mogła liczyć na bycie oczkiem w głowie tatusia - i tak też było. Jako w połowie Włoszka nie mogła nie odziedziczyć temperamentu charakterystycznego dla mieszkańców słonecznej Italii, w której przyszło jej dorastać - jak się z biegiem lat okazało, to nieposłuszeństwo we krwi miało obrócić przeciw Serenie jej własną matkę, która nieskutecznie próbowała utemperować córkę na każdym kroku. Dorastanie nie jest proste, gdy nie ma się oparcia właściwie najważniejszej kobiety w swoim życiu. Młoda Borgia nie należy jednak do tych, co się poddają, ani do tych, co pozwalają sobie dmuchać w przysłowiową kaszę. Bardzo szybko lukę w swoim życiu zapełniła dobrymi ludźmi i chociaż charakterna bywa, to jej powłóczyste spojrzenie przyciągnęło niejednego adoratora, a uśmiech zatrzymał blisko przyjaciół; drugą rodzinę.
Na matce nie wywarła pozytywnego wrażenia, odrzucając ścieżkę, którą ta chciała jej narzucić - a na nas zaś wręcz przeciwnie. Nie przedłużając już, zapraszamy na fabułę!

OSIĄGNIĘCIA
niezdecydowany chochlik
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Legilimencja
WYPOSAŻENIE
Różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[21.11.16] Karta postaci: -880 pkt


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Serena Borgia 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Serena Borgia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach