Wydarzenia


Ekipa forum
Lasy Silverdale
AutorWiadomość
Lasy Silverdale [odnośnik]01.03.17 20:21

Las

Dziki, choć od wielu lat pozostający pod okiem Ollivanderów - przynajmniej w części oddzielającą ich posiadłość od zatoki Morecambe. Przecina go ścieżka, rozwidlająca się czasem na różne strony, lecz ogólnie dosyć prosta, stanowiąca najkrótszą drogę do otwartej wody. Rozległe tereny są malownicze i przyjemne, klucząc między drzewami można napotkać stworzenia oraz dotrzeć w urokliwe zakątki. Las jest przecięty strumykiem i jego drobnymi odpływami - nietrudno w nim trafić na kładki i kamienie wystające ponad lichy poziom wody. Na ścieżce znajdują się też dwa niewielkie mostki.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]01.03.17 20:56
| 26 kwietnia

Dzisiaj rano wstała wyjątkowo wcześnie, bo zanim jeszcze tata przyszedł z pracy. W koszuli nocnej szybko poleciała do salonu, kiedy jeszcze mama spała, uważnie stąpając po schodach, trzymając się barierki, bo przecież nie chciała spaść i połamać się jak byle wykałaczka!
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście i dwanaście.
Dwanaście stopni. Przeskoczyła na dywan, bo podłoga to gorąca lawa, a dalej przemknęła cicho, na paluszkach.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć.
Pięć kroków dzieliło ją od przyjemnie pachnącej kanapy, brązowej. Wskoczyła na nią i usiadła, majtając na boki nieoskarpetkowanymi stópkami. Tata otworzył drzwi chwilę później, a Miriam nie potrzebowała dodatkowej zachęty, żeby dopaść go i uczepić jego ręki niczym rzep psiego ogona. I prosiła, prosiła, prosiła, bardzo prosiła, żeby pozwolił jej dzisiaj iść do wujka Ulyssesa, bo pani Picks powiedziała, że pogoda będzie ładna, a ona okropecznie chciałaby iść z wujciem nad zatoczkę, bo tam są najpiękniejsze muszle, a potem zrobi z tych muszli piękny wisiorek dla mamusi. Tata się zgodził, chociaż Miriam nie wiedziała, czy to dlatego, że miał tak nieprzytomny wzrok (tata był zmęczony po pracy, rozumiała to!), czy to jednak dlatego, że tak strasznie szybko i męcząco prosiła. Ale zgodził się, więc mogła wrócić do swojego pokoiku i poczekać, aż przyjdzie do niej pani Picks i ubierze ją w jakąś ładną sukienkę, bo musiała u wujcia Ulcia wyglądać wyjątkowo ładnie.
Lubiła podróże kominkiem. Czuła się wtedy odrobinę dorosła, chociaż wciąż nie tak dorosła, jak dorośli byli rodzice, bo oni znikali w jednej chwili i pojawiali się w następnej, i wcale nie używali sieci Fiuu!
- Niech panienka powtórzy adres – poprosiła guwernantka, podając Miriam do jednej dłoni niewielki koszyczek. – Zrobiłam panience i lordowi kilka kanapek, gdybyście zrobili się głodni w czasie spaceru. Oprócz tego są tam krojone jabłka.
- A ile? – zapytała, wlepiając w nią spojrzenie niebieskich oczu.
- Ile… ah – pani Picks roześmiała się pod nosem i zakryła koszyczek bawełnianą chusteczką z haftowanymi rogami. – Dokładnie osiem kawałków, panienko. I cztery kanapeczki.
Miriam uśmiechnęła się całkiem zadowolona z rezultatu, jaki uzyskała. Osiem kawałków jabłka i cztery kanapeczki. Nieważne, z czym one były. Ważne, że było ich cztery!
- Lancashire, Silverdale – wyartykułowała powoli, ze szkolną precyzją, której uczyła ją mama. Potrafiła już wymówić „r”, czym oczywiście za każdym razem chwaliła się ze światem. – Mogę już iść? Mogę, mogę, mogę? Pani Picks!
Kobieta poprowadziła dziewczynkę do kominka podłączonego do sieci Fiuu, a Miriam z wielką ochotę do niego weszła, po raz ostatni przygładzając granatową sukieneczkę i ciepłą, wiosenną pelerynkę. Odchrząknęła komicznie, nadstawiając łapkę w stronę guwernantki. Srebrzysty proszek błysnął na jej skórze. Czyste srebro pomieszane z zielenią. Trochę jak świeża z posadzonymi na niej paprotkami.
- Lancashire, Silverdale!
Pył wybuchł pod jej czarnymi, eleganckimi bucikami i chwilę później Miriam stała już w innym domu. Pełna ekscytacji, bo każda podróż siecią Fiuu była przygodą rodem ze stronic książek, które na dobranoc czytała jej mama.
- Dzieeeeeń doooooobry! – zawołała, wychodząc z kominka. Była dorosła, wiedziała, co robić. – Wujcio Ulcio? Bo ja już przyszłam i możemy iść szukać muszelek! I mam jabłka i kanapeczki od pani Picks!
Rozejrzała się. Jasność okalająca pomieszczenie, w którym się znalazła, mówiła jej, że nie ma się czego bać.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]02.03.17 23:35
Skrzat dla wszelkiej pewności został poinstruowany do gruntownego oczyszczenia kominka, aby Miriam mogła pojawić się w Silverdale bez komplikacji oraz zbędnej sadzy na nosku. Przybycie małej lady Prewett przyjmował z iskrą entuzjazmu, tlącą się bardziej w oczach niż w zachowaniu, niezmiennie wskazującym bardziej na dystans niż cokolwiek innego. Nie wiedział, o której godzinie dziewczynka dotrze na miejsce, dlatego ulokował się w małym salonie sporo wcześniej, uzbrojony w książkę, w której uparcie doszukiwał się nowych wzmianek o sztuce oklumencji - ostatnio nie zrobił zbyt wielkich postępów i w wolnych chwilach nadrabiał zaległości. Szczególnie ochoczo uciekał w tę formę spędzania czasu po rocznicy śmierci Ophelii, pragnąc wyciszyć się i zająć myśli czymś praktycznym. Odświeżenie dawnych praktyk przyszło niespodziewanie, razem z nową ambicją - legilimencją. Po części mogło ją wywołać spotkanie z Samaelem i przegrany pojedynek, choć bardziej prawdopodobne były własne poprzeczki i fakt, że z wiekiem wcale ich nie obniżał, uparcie dążąc do zdobywania coraz większej wiedzy.
Z jednej książki zrobił się cały stosik, dołączyły też notatki - i właśnie kiedy pióro skrobało je na pergaminie, ciszę przerwało przybycie Miriam. Ulysses zamknął książkę i przerwał pisanie w pół zdania, zaraz znajdując się przy dziewczęciu. Skłonił się teatralnie i obdarzył ją lekkim uśmiechem, kręcąc głową.
- Pani Picks spisała się na medal, ale ktoś tu strasznie wyrósł i wygląda czarująco, lady Prewett - oznajmił, kucając przy rudzielcu, zabierając pakunek od guwernantki i chwytając drobną dłoń w swoją, aby móc okręcić Miriam wokół jej własnej osi i palcem trącić delikatnie czubek usianego piegami nosa. - Jesteś już dosyć duża na tak długi spacer? Czeka nas przeprawa przez cały las, doglądniemy czy drzewa mają się dobrze. Wrócimy zapewne dopiero na kolację - przestrzegł, chcąc się upewnić, że na pewno są gotowi na taką poważną wyprawę. To naprawdę nie były przelewki! Rozejrzał się, szukając wzrokiem skrzata. - No i jest nasz posłaniec! Poinformuj panią Picks, że panienka Miriam dotarła bezpiecznie - kilka gorliwych kiwnięć głową i pyk! skrzata nie było.
Kanapki i jabłka wylądowały w torbie, teraz przerzuconej przez ramię Ulyssesa, razem z tajemniczymi skarbami, które mogły przydać się na wycieczce, zarówno w lesie, jak i nad wodą. Przygotowani na każdą okoliczność przemierzali teraz korytarz posiadłości, aby wydostać się do ogrodów - przywitała ich pięknie ukwiecona alejka oraz Nebula, sowa Ollivandera, która dopiero od miesiąca zadomawiała się w Silverdale. Wystawił ramię, aby mogła na nim wylądować, po czym kucnął, aby zapoznać Miriam z ptakiem.
- Pozwolimy jej z nami iść? Jest okropnie ciekawska. Może być naszym zwiadowcą - pokiwał głową, widząc dla sowy specjalne zadanie. Dzięki niej mogli być pewni, że droga jest czysta. - Nazywa się Nebula. Nebula - Miriam. Miriam - Nebula - przedstawił je sobie, jak należało, a po wszelkich formalnościach pozwolił sowie rozpocząć wyprawę - przeleciała przez alejkę, usadawiając się przy fontannie i czekając na nich. Dreptali swoim tempem, odpowiednim, aby zbyt szybko się nie zasapać.
- Skoro tak wyrosłaś, na pewno zrobiłaś już duże postępy i dużo wiesz, musisz mi wszystko opowiedzieć.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]05.03.17 20:34
Niezbyt często pozwalano jej na takie długodystansowe podróże, skoki między jednym hrabstwem a drugim, ale bardzo je lubiła. Zwłaszcza te, które przenosiły ją wprost w ramiona wujaszka Ollivandera, do dworu Silverdale, pachnącego drewnem i lawendą, świeżo upieczonymi bułeczkami posmarowanymi pomarańczową marmoladą i wieczornym plackiem wiśniowym. Nabywała dzięki temu szlacheckiego doświadczenia – inaczej zachowywała się względem rodziców, a inaczej względem nieco dalszych krewnych, przy których absolutna swawola nie była zbyt pożądanym elementem. Dlatego gdy wujaszek podszedł do niej i tak urokliwie ją przywitał, spłonęła rumieńcem, kuląc nieco brodę i chowając upstrzony nieśmiałością uśmiech za kołnierzyk peleryny. Okręciła się ze śmiechem, w pamięci odnotowując, że dzisiejsza sukieneczka, ta nowa, pastelowo pomarańczowa, wcale nie brzmi tak samo, jak wygląda. Zaszeleściła w niej żółć, a Miriam za bardzo za żółtym kolorem nie przepadała. Za to głęboko zielona pelerynka sprawdziła się fenomenalnie!
Nie szeleściła wcale.
- Dziękuję, wujciu – uśmiechnęła się ładnie, nie do końca potrafiąc żałować, że malinowe pąsy nie chciały zejść same z policzków. – Pani Picks powiedziała mi, żebym uważała, to nic mi się nie stanie i żebym trzymała się wujcia! Będę uważała i trzymała się wujcia, o!
Jak na zawołanie chwyciła Ulyssesa za rękę – o wiele większą od swojej, co zaznaczyła wyraźnym uchwytem swojej łapki tylko na jego dwóch albo trzech palcach. I szła za nim, gdziekolwiek poszli. Lubiła słuchać jego kroków, miarowych, rytmicznych, harmonijnych. I jego głosu, który brzmiał brązem, korą odłupaną od pnia albo mahoniowymi meblami w holu, nigdy nie mogła się zdecydować. Patrzyła to raz pod nogi, to raz na profil jego wystawionej wysoko twarzy. Podskoczyła dwa razy z żywym entuzjazmem. Omijały ją katastrofy i te wszystkie złe rzeczy, które działy się na zewnątrz, dlatego nigdy jeszcze nie odmówiła sobie tej najprostszej, dziecięcej radości.
Niemal zachłysnęła się, po raz kolejny notabene, kolorami rosnącymi w ogrodowej alejce. Nie biegła jednak do przodu, nie chcąc przyprawić wujka o ból głowy – być może również wystarczająco nabiegała się dzisiejszego poranka, samej sobie ustalając granice sztafety między schodami, kanapą, tatą i swoim pokojem.
- Ojeju, jaka ładna! Nasza Kremówka jest o wiele mniejsza, ale tata i tak jej nie lubi. Nie lubi też mojego Frędzla. Frędzel to kanarek – przypomniała, bo wszyscy zdawali się o tym zapominać. Nawet pani Picks! Frędzel to trudne imię? – Jak ona będzie naszym zwiadowcą, to my możemy być dzielnymi rycerzami, którzy idą uratować wodną księżniczkę z rąk złych trytonów! – spojrzała z uśmiechem na wujcia, szukając u niego zgody na pomysł. Trwało to jednak tylko krótką chwilę, dalszy czas poświęciła na grzeczne, dziewczęce dygnięcie w stronę sowy. – Dzień, pani Nebulo, bardzo miło mi panią poznać. Jest pani bardzo ładną sową!
Śledziła wzrokiem jej lot, jej trzepot skrzydeł i łagodne opadanie na marmurową fontannę. Uśmiech nie zszedł z jej pastelowo różowych usteczek. Pociągnęła wujka za dłoń, żeby zaskarbić sobie na chwilę jego uwagę.
- Nebula bardzo do wujaszka pasuje. Jak ona leci i wujek mówi, to brzmicie tak samo. Wyobraża sobie wujaszek jak w pustym lesie zrywa się z drzewa korę? I jest taki mięciutki trzask, a potem znów cisza, tak samo mięciutka – powiedziała nieco ciszej. Pani Picks nie lubiła, kiedy Miriam opowiadała o kolorach i dźwiękach, bo nic z tego nie rozumiała. Nad panią Picks czasami wisiały szarawe chmury, które zbyt długo przesłaniały słońce, może dlatego tak ciężko było guwernantce ogarnąć umysłem małą lady Prewett.
Wyruszyli drogą ku zielonej granicy lasu. Czuła się jak żeglarz, który niedługo wsiądzie na swoją łódkę i rozpocznie się jego własna przygoda.
- O, ostatnio nauczyłam się grać małą etiudkę! – pochwaliła się, przeskakując przez wyimaginowany kamień. – Nazywa się „Złote elfy na polanie” i jest cała w g-dur. Na początku jest taka bardzo żółta i dziwnie brzmi, ale potem tak ładnie kończy się na złoto! Pani nauczycielka powiedziała, że zagram ją, kiedy rodzice zaproszą rodzinę na obiad. Wujciu, też przyjdziesz? Na pewno będzie wiedział, kiedy etiuda robi się złota!
Bo czasami wydawało jej się, że tę przypadłość rozumiał tylko Ulysses.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]06.03.17 20:33
Ollivander miał umysł bardzo chłonny, szczególnie we wczesnych latach, kiedy przyswajanie etykiety szło mu sprawnie i niemalże bezboleśnie, jakby urodził się we właściwym miejscu, czasie i ciele. Choć czas zweryfikował niedopatrzenie dopiero później, zsyłając mu miłość tam, gdzie znaleźć jej nie powinien, reszta leżała na swoim miejscu. Chciał wierzyć, że maniery wyniesione z domu, kultura i ogłada, będą oznakami wysokiego urodzenia - nie na zasadzie patrzenia przez pryzmat elit i ogólnej wyższości - w tej ludzkiej uprzejmości i pięknych słowach, zestawionych w zdania odpowiednie i przemyślane. Wraz z upływem lat okazywało się, że więcej w tym bajki i zręcznie ukrytego kłamstwa, czy choćby manipulacji zepsutych person szlachty; on jednak utknął w owej bajce i mimo świadomości, przyjmował ją jako swoją naturę. Z wielką chęcią witał w tej baśni uroczą Miriam, pannę z wyrazem szczerym i jasnym - pasowały jej promienie słoneczne, tańczące w pasmach miedzianych włosów i zmrużonych (od uśmiechu!) oczach. Wpadały do pomieszczenia przez wysokie okna, zwiastując im dobry dzień i niesamowitą wyprawę. Zarumienione policzki zdołały subtelnie unieść kąciki ust Ollivandera, ożywiając nieco jego niewzruszoną, zazwyczaj, twarz.
- Z pewnością nic ci się nie stanie, ba, niedługo będziesz znała nasz las tak dobrze, jak ja - uchwytowi drobnej rączki zawtórowało zapewnienie. Dotarcie do alejki nie zajęło im wiele czasu, a entuzjazm Prewettówny skutecznie wypełniał przestrzeń, oszczędzając Ulyssesowi przykrych myśli. Nie było słów zdolnych do wyrażenia, jak bardzo pragnąłby widzieć z małą Miriam swoją siostrę - całą, zdrową i zatroskaną młodą pociechą Lorraine. W zasięgu ich wzroku nie było żadnego innego Ollivandera, jeśli nie liczyć rzeźby, niestrudzenie zdobiącej fontannę.
- Frędzel? - dopytał, zerkając na dziewczynkę z zastanowieniem. - Zapamiętam. Kanarek Frędzel. Jak śpiewa? Dlaczego akurat Frędzel? - tyle istotnych pytań, na które koniecznie musiał poznać odpowiedzi! Nie wątpił, że panna Prewett wyczerpująco przedstawi mu cały obraz swojego skrzydlatego pupila. - Nie ma innej opcji, zdecydowanie musimy wybawić księżniczkę z opresji! - zdecydował, chwilę później barwiąc wyobraźnię Królowej krótkim śmiechem - ten ponoć różowił się, jak klejnot w rysunkowej koronie. Nebula zaskoczyła go, po raz pierwszy w swojej karierze, ślicznym huknięciem i zdaje się, że nawet wykonała coś na kształt ukłonu, prawdopodobnie małpując dygnięcie Miriam. Pokiwał głową, uważnie słuchając opisu i porównania. Rozwijała się w zastraszającym tempie - coraz sprawniej łączyła i kojarzyła fakty, nawet jeśli wciąż dużym udziałem pozostawała rzekoma bujna wyobraźnia. Miał własne teorie na temat porównań i określeń Miriam, leczy zachowywał je dla siebie. Nie sądził, że praktyka pani Picks zakładająca tłumienie wyjątkowych wizji miała jakikolwiek sens. Ollivander wolał zachęcać ją do opowiadań i żywych opisów, utrzymując stan w naturalnej formie. Może była to tylko subtelna wyjątkowość, może przejściowy etap - wciąż na tyle ciekawy, by nie zmuszać go do odsunięcia się w cień i zapomnienie.
- Tak sądzisz? - należyta uwaga wypełniła pytanie i spojrzenie, które posłał Mirci, zanim przeniósł je na sowę. - Na pewno jest tak mięciutka, jak jej piórka - choć może nieco lżej. Z wyborem pomogła mi pewna panna, bardzo utalentowana. Bardzo dobra osoba, tak dobra, jak twoja mama - jednak widzi świat w trochę inny sposób niż my, inaczej niż Edwin i inaczej niż tata - wyjaśnił, wychwytując zainteresowanie z młodej twarzyczki, zanim podjął dalej temat Clementine. - Widzi tak, jak słyszy. Jestem pewien, że zostałaby twoją drogą przyjaciółką. Ma niesamowity talent i nie poznałem jeszcze nikogo, kto porozumiewałby się z ptakami tak, jak ona. Ach, i Kremówka, Kremówka na pewno by ją urzekła - potrafił sobie wyobrazić, jak Baudelaire opowiada Miriam o ptakach. - A do tego ma kanarka, nazywa się Caro.
Plusk fontanny zostawał za nimi, cichnąc w miarę stawianych kroków - minęli ozdobę, pokonując nieduży mostek, przybliżający ich do parku, szumiącego przyjemnie. Wiatr podrażnił lekko twarze podróżników.
- O? No proszę, tej etiudki nie znam. Bardzo dobrze, że z żółtego przechodzi w złoto i wszystko jest na swoim miejscu. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby okazała się czerwona? Na pewno nie dałoby się jej grać, nie z takim tytułem - zawyrokował, kręcąc głową. - Przyjdę. Jeśli nam się poszczęści, nawet z wujkiem Constantinem.
Wielka, ozdobna brama zagrodziła im drogę swą potęgą, kutą w piękne wzory, z rozłożystym dębem z herbu Ollivanderów w centrum każdego ze skrzydeł. Krótkie machnięcie różdżką i brama zaskrzypiała malowniczo. Nebula przemknęła pierwsza, w swej zwiadowczej roli czmychając między drzewa.
- Mamy dziś wiele pracy, moja droga Miriam. Miejmy nadzieję, że wodna księżniczka nie straci swej korony, zanim dotrzemy do jej wrót.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]10.03.17 16:53
Zdecydowanie bardziej wolała las i okoliczną zieleń od martwych, nie kołyszących się na wietrze, surowych kształtów mebli i swoich zabawek. W domu słyszała tylko pojedyncze, mdłe fale dźwięków, natomiast w lesie… tam czuła się, jakby uczestniczyła w najpiękniejszym z koncertów. Szumienie ocierających się o siebie liści, delikatny świergot przepływający między drzewami, wiatr skaczący między gałęziami i wygrywający na zielonych płytkach najpiękniejszą z melodii. W rodzinnym domostwie, kiedy razem z mamą wychodziły na zewnątrz, by móc pleść wianki z pierwszych wiosennych kwiatów, Miriam nauczyła się już odgłosów tamtejszej natury niemal na pamięć, dlatego z łatwością skupiała się na przekazywanych jej informacjach, ale Lasy Silverdale jeszcze pozostawały dla niej niezgłębioną skrzynią pełną skarbów i ciężko było jej rozdzielić uwagę na dwa fronty. Z jednej strony wolała słuchać przeburkującej coś kukułce, ale z drugiej musiała słuchać wujaszka!
- Frędzel, bo – popatrzyła na wujka i zawahała się, jakby próbowała zebrać jeszcze raz do siebie stosik tych myśli, które rozsypały się jak klocki po podłodze. – Frędzel, bo jak go kupiłyśmy z mamą i przywiozłyśmy do domu, to postawiłyśmy jego klatkę przy oknie, a tam są takie bardzo wysokie kalmary – chyba nie to miała na myśli – i Frędzel zaczął zjadać frędzle z tych kalmarów! – zachichotała cichutko, skacząc na jednej nodze po ścieżce. – A Frędzel śpiewa tak ładnie, bialutko, tak…
Spróbowała z ust zrobić dzióbek i zmusić przepływające przez nie powietrze, by rezonowało podobnie jak u kanarka. Chciała gwizdać jak on i często ćwiczyła, patrząc, jak ptaszek rozchyla swoje narzędzie głosu i wydaje na świat kolejne, ułożone w piękną melodię dźwięki, ale jeszcze nigdy nie udało jej się wydobyć z siebie choć jednej nuty, tak podobnej do tej, którymi dysponowało stworzonko. Teraz również jej się to nie udało, chociaż starała się za pięciu! Zaprzestała więc prób, by posłuchać z najwyższą uwagą śmiechu wujaszka. Nie rozumiała tego do końca, ale ten pastelowy róż doskonale komponował się z drewnem, jakim brzmiał jego głos. Z nieskrywanym długo rozbawieniem przyglądała się sowie, aż ta nie odleciała dalej, nie rezygnując ze swojej roli w tym przedstawieniu. Lady Nebula, Sowi Zwiadowca.
- A kto to? – zainteresowała się Miriam, kiedy w grę weszło słowo inaczej. Lubiła poznawać nowych ludzi, bo to wiązało się z rozszerzaniem spektrum własnych kolorów. – Ojeju, wujciu, ja to bym chciała ją poznać! Umie rozmawiać z sowami? Jest zwierzaczkousta? Pani Picks mi opowiadała!
Podskoczyła dwa razy, z czystym entuzjazmem wyobrażając sobie postać tej kobiety. Wysoka? A może niska? Jasne, słomkowe włosy czy może jednak czarne jak noc? Miała piegi tak, jak Miriam? A może bliznę nad okiem? A może śmieszny nosek, który przypominał ten świński, który czasami pokazywała im ciocia Lyra?
- Jakby była czerwona, to nazywałaby się… „Czerwone biedronki na krzaku malin”! – zawołała z wysoko uniesioną brodą, jakby właśnie sama sobie postanowiła dopisać tytuł wirtuoza wszechwiedza. – Tak, tak, niech wujaszek zabierze wujcia Constantine’a!
Miriam przechyliła lekko na bok główkę, przyglądając się otwierającej się bramie. Brzmiała rdzą, pomarańczowo-brunatnymi plamami wdzierającymi się na jej zdobioną strukturę. Brzmiała starością. Może nie zaniedbaniem, ale pozostawieniem samej sobie, jakby jej obecność była ważna, ale celowo pomijana, jakby działała tylko wtedy, kiedy działać musiała. Miriam, gdy mijali ją, obróciła się, chcąc w ten sposób posłać jej jakieś pełne wdzięczności spojrzenie. Dziękujemy, pani Bramo, że uchyliła nam pani swoje drzwi!
Dalej czekał na nich już tylko las. Jej i wujka królestwo. Miejsce pełne miękkiego mchu i szeleszczących przyjemnie paproci, pełne uciekających pod krzakami jagód gryzoniami i żabami, pełne spokoju, dźwięków i…
Miriam nagle wyrwała się od wujka i pobiegła, bo to, co zobaczyła, bardzo ją zaciekawiło. Zatrzymała się jednak pod drzewem i przykucnęła, żeby sprawdzić, co znalazła.
- Wujku, tu jest śpiący jeżyk! – zawołała do niego.
Dziewczynka odważyła się dotknąć palcem jego szarego, małego pyszczka i wstała, przyglądając się z niepokojem znalezisku. Zazwyczaj Liliputek, kiedy spał i tknęła go palcem, otrząsał się ze snu, a to stworzonko… leżało. Tak po prostu. Nie poruszało się. Miriam uciekła do Ulyssesa, łapiąc go wszystkimi paluszkami za dłoń.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]15.03.17 23:14
Las jawił się we wspomnieniach Ulyssesa tak daleko, jak był w stanie sięgnąć. Nie pamiętał swoich pierwszych kroków, ale doskonale kojarzył te stawiane między gałązkami i suchymi liśćmi, podczas pierwszej świadomej wycieczki. Do stonowanych dźwięków przyzwyczajał się od małego, chłonąc je z zachwytem - nawet wtedy w ich otoczeniu czas nie przeliczał się na minuty, a od symfonicznej spójności dało się odrywać poszczególne elementy, skupiając zmysł na pojedynczych partiach - wciąż ze świadomością ich harmonii i zgodności, lub wręcz przeciwnie, nie doszukiwać się odrębności i przyjmować kompozycję w całej okazałości. Wiek nie wpłynął na odbiór, z czasem wręcz pogłębiając doświadczenia. Las miał to do siebie, że potrafił zaskoczyć - zarówno dźwiękiem, jak i nagłą sytuacją, niespodziewanym towarzystwem stworzenia. Nie dziwił się rozproszeniem dziewczynki, przyglądając się jej z lekkim uśmiechem i szczerą ciekawością - z dziećmi nieraz dogadywał się lepiej niż z dorosłymi, ale nigdy nie wpadał w zastanowienie, czy to dobrze. Żył raczej w błogiej nieświadomości, nieco inaczej odbierając je na osobności, niż przy towarzystwie większej ilości osób. Teraz był swobodny, mniej powściągliwy, nie nosił znamion typowego chłodu i zdystansowania - ze skrajności w skrajność.
- Kalmarów - powtórzył, nadając zainteresowaniu barwę rozbawienia, ale subtelną i uprzejmą. Nie poprawiał błędu, pozwalając Miriam na spokojne dokończenie tej historyjki, jednej z wielu snutych w dziecięcym świecie. Nieudane próby naśladowania kanarka podsumował lekkim, równym gwizdem, niekoniecznie zbliżonym do tego egzotycznego ptaszka - dosyć sprawnie naśladował inne, lecz ten był dla niego istną zagadką; niemniej - zagwizdał krótko, odprowadzając Nebulę wzrokiem.
- Panienka Clementine - odrzekł krótko, nie rozwijając się do bardziej zaawansowanych opisów - tylko jedno określenie przyszło mu mimochodem do głowy, dlatego wtrącił je w dalszą część. - Wygląda troszkę jak postać z baśni. Może kiedyś będzie okazja ku spotkaniu. Gwarantuję, że ona także chętnie by cię poznała i owszem - rozmawia z sowami - potwierdził z poważną miną i kiwnięciem głowy. - Niezwykła umiejętność. Gdybyś mogła wybrać jedno zwierzę, które chciałabyś zrozumieć, na jakie padłby ten zaszczyt? - możliwości było aż nadto! Ollivander miałby problem z wybraniem jednego, lecz ostatecznie celowałby zapewne w jakieś ciche, skryte, niechętne do rozmów - specyficzne. Miał świadomość, że wyobraźnia młodszych nie mieściła się w tak ciasne ramy, jak jego własna, więc świeży punkt widzenia był co najmniej ciekawy.
- Moja droga, taką etiudkę koniecznie musisz skomponować - ocenił chwytliwy tytuł, licząc, że nabierze tak wielkiego entuzjazmu w komponowaniu, jak w wycieczkach nad zatokę. - Choć najchętniej usłyszałbym zieloną - drobna sugestia uzupełniona była płytkim ukłonem, wplecionym zgrabnie pomiędzy kroki. Te zaprowadziły ich poza teren posiadłości, pozostawiając za plecami uporządkowany park i starą bramę, zamykającą się teraz, aby mogli podjąć właściwą część wyprawy.
Ollivander był człowiekiem spokojnym i nie spieszył się nigdy zanadto, czas mając wymierzony odpowiednio do chwil, dlatego dziecięca energia potrafiła go dezorientować - odruchowo przyspieszył, kiedy Miriam oddaliła się od niego, wciąż w objęciach bezpiecznego terenu, lecz zmrużył oczy, chcąc wyłapać kształt w trawie. Nie spodziewał się zagrożenia tak blisko dworku, ale jeszcze zanim panienka Prewett wróciła, złapał myśl, że małe stworzonko wcale nie śpi, niemalże natychmiast po jej słowach wychwytując przykrą prawdę we własne ręce. Wolną dłonią pogładził lekko rudą czuprynę. Nie zamierzał mijać zwierzątka i odciągać uwagi dziewczynki - pewnym rzeczom nie dało się zapobiec. Spokojnie poprowadził ją z powrotem do szarawej kulki, wzrokiem wyłapując jej spojrzenie i utrzymując je na swoich tęczówkach. Kucnął obok niej.
- Nie obudzi się - poinformował krótko, ale łagodnie, jakby była to rzecz najzwyczajniejsza w świecie - nie okrutna. Uważnie przypatrywał się młodej postaci, niedługą chwilę, ale wystarczającą, aby nie zdążyła się w tym czasie odezwać. Zwykły jeż, a rzecz tak trudna. - Jako królowie lasu powinniśmy zadbać o dobre schronienie - takie, gdzie będzie mógł spać spokojnie, aby jego miejsce mógł zająć inny jeż - młody i silny. Temu nadamy imię, znajdziemy śliczne kwiaty i ułożymy pod odpowiednim drzewem. Razem z jeżykiem, lecz on powinien znaleźć się bliżej korzeni drzewa, tam jest teraz jego miejsce. Stamtąd wszystko pochodzi, tam wszystko się kończy. Rozejrzyjmy się za odpowiednim drzewem, dobrze? Na pewno wybierzesz najlepsze - zakończył z niezbitą pewnością, już od pewnego czasu kryjąc jej drobne dłonie w swoich - chłodnych, choć coraz cieplejszych przez ten lekki uścisk.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]23.03.17 15:01
Ciągle się uczyła. Nieustannie jej zmysły plotły z odbieranych bodźców warkocze w jej głowie, sprawiając, że księga jej życia zapisywała się stale nowymi słowami i doznaniami. Barwami, odcieniami, kolorami świata. Żółć towarzyszyła granatowi i czerni, czerwień płynęła blisko błękitu i bordo, szmaragdowa zieleń przeplatała się w pięknym tańcu z fuksją i fioletem. Niezmierzona ilość wspomnień, które jeszcze nie umykały jej tak szybko, jak będą umykały kiedyś, gdy dorośnie, gdy odpowiedzialność i spoczywający na barkach obowiązek wobec rodu przyćmi dziecięcą beztroskę.
- Tak, tak, kalmarów! – potwierdziła niczego nieświadoma, kiwając entuzjastycznie ryżą czuprynką pełną loków.
Miriam wzięła głośny, głęboki wdech, gdy wujek zagwizdał. Usłyszała lawendę. Jasny, nieco ususzony przez słoneczne promienie bukiecik, który pani Picks stawiała na parapecie w kuchni, by nadawał miękkiego, charakterystycznego aromatu. Lubiła go dotykać. Muskać palcami, siedząc na blacie pod czujnym okiem guwernantki, słuchając jak szeleści, a ten szelest plącze się z bulgoczącą w garze zupą.
- Wujaszku! – zawołała, aż jej na policzki wyszły rumieńce. – Wujcio umie tak gwizdać! Niech wujcio zagwiżdże jeszcze raz! I mnie nauczy! Prooooooszę!
Znów spróbowała ułożyć usta tak, by wypychane przez nie powietrze zawibrowało, tworząc coś, co chociaż przypominało gwizd słyszany może nie tyle, co u kanarka, ale już bardziej u wujaszka. Usiłowała nadać temu suchemu dźwiękowi, co raczej przypominało chuchanie w nierozżarzone drwa na ognisku niż gwizdanie, jakiś ton, barwę, najlepiej tę lawendową, którą śpiewał Ulysses, ale nie potrafiła. Będzie się musiała nauczyć!
- Też bym chciała rozmawiać z ptaszkami. Ze wszystkimi, nie można wybrać jednego, bo wszystkie pięknie śpiewają – odparła bez zastanowienia, jakby odpowiedź na to pytanie była jasna jak słońce. – Zapytałabym się Frędzla, dlaczego tak ładnie śpiewa i czemu ciągnie za frędzle w kalmarach. Jakby mi odpowiedział, że bardzo je lubi, to bym zamieniła te frędzle na robaczki, bo nitki w kalmarach są niezdrowe, a ptaszki lubią jeść robaczki. – przeskoczyła zwinnie nad gałązką porośniętą przez zielony mech, co Ulysses zapewne poczuł, gdy pociągnęła go za dłoń dla równowagi. – Albo zapytałabym się pani Sikorki, która czasami rano siada na balkonie, czy nie chciałaby, żebym wykopała jej z ogródka kilka d-ż-ownic – nie umiała chyba jeszcze tego słowa, było trudne! – Albo czy nie chciałaby, żebym pozbierała jej gąsienic z krzaku róży, bo bardzo je polubiły, a pani Picks cały czas na nie krzyczy – zarechotała dziecięcym głosikiem, dalej próbując zacytować guwernantkę. – Te paskudne robale! Całe krzaki pogryzione!
Dziecięca lekkość została zastąpiona przez wzrastającą niepewność. Wiedziała, co to śmierć. Wiedziała, że to sen, z którego nie można było się już wybudzić. I… właśnie to było porównanie, które akceptowała Miriam. Sen był dobry, tak mówiła zawsze mama, bo dzięki niemu byliśmy silniejsi następnego dnia, mogliśmy śnić o pięknych, kolorowych rzeczach, niestworzonych, ale sprawiających wrażenie prawdziwych. Czasami w bajkach ginęli bohaterowie, jak na przykład ta indiańska księżniczka, która skoczyła z klifu, by ratować swój lud od choroby. Zasnęła w wodzie. Na zawsze.
Miriam zacisnęła usteczka, patrząc na wujka oczekująco, słuchając tego, co miał jej do powiedzenia.
- Możemy nazwać go pan Bieluś? – zapytała niepewnie, zerkając na jeżyka, samotnego obywatela tego lasu, który oddał swoje życie tuż pod rozłożystą koroną filaru. A może on też poświęcił się, by ratować innych? Tak, jak indiańska księżniczka. Miał bardo ładny, jasny brzuszek, więc pomyślała, że to imię na pewno by do niego pasowało. Niezwykle dziecięco, być może nieco naiwne skojarzenie.
Zamrugała miękko, wdychając przez jasny nosek leśne powietrze i wyjmując powoli swoje palce z objęć wujaszkowych dłoni. Musiała wybrać odpowiednie drzewo, tak, to był doskonały pomysł. Powinna wybrać niezbyt wysokie, bo takie nigdy nie pamiętały, że coś pod nimi leży, jakiś niewinny mieszkaniec ich wspólnego domu. Niezbyt szerokie, niezbyt wąskie. Niezbyt małe, niezbyt niskie.
Kluczyła między pniami, powoli, zadzierała nosek do góry, by sprawdzić, jak szumią liście. Nie mogły brzmieć ciężko, ciemno, musiały jaśnieć, by przynieść panu Jeżowi odpowiednio dużo światła i ciepła. Dotykała paluszkami kory, badając w ten sposób jej fakturę. I w końcu wybrała.
Stanęła wśród paproci, wśród drobnych, jagodzianych, jeszcze pustych krzewinek, wśród płożącego się po ziemi mchu i zgubionych przez sosny igieł. Położyła dłoń na starej, chropowatej korze, wskazując dokładnie miejsce wujkowi.
- Pani Wilga zaopiekuje się panem Bielusiem – odparła, patrząc w stronę nieba.
I faktycznie. Nad nimi rytmicznie wygrywała swoją pieśń żółto-czarna wilga. Miriam potrafiła rozpoznać po śpiewie kilka z gatunków – ten upodobała sobie najbardziej, bo słyszała słodki świergot zawsze, gdy plotła z mamą wianki.


Dołączam głos wilgi, bo jest naprawdę piękny!


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]04.04.17 15:09
Na nauce gwizdania spędził sporą część dzieciństwa i nastoletnich lat, uważnie przysłuchując się ptakom wyśpiewującym różne odgłosy w odmętach lasu - tego w Silverdale, jak i Zakazanego, w Hogwarcie. Nie ograniczył się do pojedynczego gwizdu, stanowiącego jeden ton, zawsze podobny, potrafił naśladować kilka skrzydlatych zwierzątek, ale części pewnie zdążył już zapomnieć, nie używając zbyt często tej drobnej umiejętności. Czasem bywała nawet przydatna, odwracała skutecznie uwagę. Nie miał pojęcia, że wydany przed momentem gwizd jawił się dziewczynce jako lawendowy, ale jej barwnych opisów mógłby słuchać pół dnia. Posłusznie powtórzył dźwięk, chwilę później barwiąc odgłos na różowo, urozmaicając go ponownym, krótkim śmiechem. Kucnął przy Miriam, poświęcając jej uwagę, aby poświęciła mu również swoją.
- Dzióbek, o taki - powiedział, unosząc brwi i układając odpowiednio usta, obracając głowę bokiem do rudzielca, aby mogła zobaczyć, jak wygląda z profilu. Zaraz jednak odwrócił się ponownie, palcem trącając usteczka Prewettówny. - Jeśli zrobisz dobry dzióbek, dotniesz końcem języka dolnych zębów i dmuchniesz - przerwał, przyglądając się jej chwilę - ... ale nie w policzki, Miriam, wciągnij je leciutko, nie można wydymać. Jeśli dmuchniesz, powinnaś gwizdać. Nauczysz się i będziesz mogła nauczyć Edwina - choć bardziej prawdopodobne była wizja niewinnych przechwałek i brata zrozpaczonego faktem, że siostra potrafi, a on nie. - Mamy na naukę cały dzień, ale nie chwal się za bardzo pani Picks, bo skarci cię, że gwizdanie nie przystoi damie - puścił jej oczko. Podniósł się z kucek i mogli wrócić do spaceru. Pokręcił głową z uśmiechem na naśladownictwo guwernantki.
- Jakbym słyszał panią Picks! - uznał, odruchowo pomagając dziewczynce w utrzymaniu równowagi. - To nawet dobry wybór, młoda damo. Ptaki bardzo dużo śpiewają, więc byłoby z nimi o czym rozmawiać, a do tego na pewno bardzo chętnie odpowiedziałyby na twoje pytania. Jeśli uda się zaprosić panienkę Clementine na spotkanie, będziesz mogła wziąć ze sobą Frędzla, co ty na to? Wtedy będziesz miała świetnego tłumacza, może opowie ci także trochę ciekawych, ptasich historii - sam chętnie zostałby świadkiem takiej rozmowy. Był pewien, że Clementine i Miriam dogadałyby się świetnie, a gdyby towarzyszył im mały, rozświergotany kanarek (być może nawet dwa, skoro Baudelaire również posiadała takowego), więź zacisnęłaby się między nimi jeszcze silniej.
Kiwnął głową, wyrażając zgodę na wybrane przez Prewettównę imię, choć w pierwszej chwili nie miał pojęcia, skąd się wzięło. Nie pytał, zostawiając to na później, lecz gdzieś po drodze uznał, że to prawdopodobnie przez jasny brzuszek zwierzęcia. Ocenił to trafnie, ale koncentrował się bardziej na odpowiednich słowach, a nie analizie imienia. Pozwolił Miriam rozglądać się za drzewem, a sam podniósł delikatnie małą kulkę, nie przejmując się igiełkami. Wydawały się teraz bardzo wątłe i ospałe, widocznie jeż zabrał ich obronny charakter ze sobą. Ulysses obserwował uważnie poszukiwania, przeprowadzane w tak przemyślany sposób - był szczerze zadowolony z wrażliwości chrześniaczki, badającej las największą możliwą ilością zmysłów. Cieszyło go, że tak dobrze odnajdywała się wśród drzew, nie krępując dłoni przed zapoznaniem ze szczegółami kory poszczególnych okazów, przysłuchując się szumom i śpiewom, wdychając cudowne, świeże powietrze i rozglądając za wysokością przyszłego pomnika. Była młoda, lecz szacunek, jakim darzyła życie i naturę, miała na właściwych miejscach. Zarówno on, jak i jej rodzice oraz pani Picks, pracowali nad tym podejściem, dlatego oglądanie go sprawiało niewypowiedzianą przyjemność. Wsłuchał się w śpiew wilgi, unosząc kąciki ust, kiedy dostrzegł ją na gałęzi leszczyny. Miała niesamowite wyczucie, w tej dziecięcej szczerości nieświadomie podejmując tak dobre decyzje.
- Pani Wilga i pani Leszczyna - w kilku krokach zbliżył się do nowego strażnika, przy którym ziemia miała być lekka panu Bielusiowi. Przytrzymał go w jednej dłoni, a drugą sięgnął różdżki, dyktując jej formułami zaklęć, co ma robić. Niedługo później mały kawałek wilgotnej ziemi, z mchem na wierzchu, znalazł się obok dołka wykrojonego na kształt prostokąta. Stworzonko znalazło się w środku, złożone delikatnie przez mężczyznę zanim zadał Królowej Lasu pytanie. - Chcemy mu podarować jakieś leśne skarby?
Zostało im więc zająć się takimi pamiątkami, przykryć jeża kołderką ziemi pod panią Leszczyną i złożyć kilka kwiatów. Ulysses przywołał też kamień, przybywający posłusznie na Accio, w którym miał zamiar wydrążyć kilka liter. W normalnych warunkach nie dbałby o takie obrządki, ale towarzystwo Miriam zobowiązywało, jeśli miała utrzymać swój szacunek dla Matki Ziemi. Chciał jej też opowiedzieć o leszczynie, lecz planował zająć się tym podczas kolejnych chwil spaceru, kiedy już pozostawią skromny nagrobek leśnym opiekunkom.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]07.04.17 22:08
Chciała porównać gwizdanie do dźwięków wydobywających się z fortepianu, ale to chyba było niemożliwe. Czarno-białe klawisze wydawały płynne dźwięki, brzmiące zawsze tak samo, chociaż meandrujące zwinnie między kilkoma skalami, obniżając ton i podwyższając go umiejętnie. Mimo to fortepian był strukturą sztywną, wyglądającą zawsze tak samo, mieszczącą w sobie tylko te i żadne inne odgłosy. Gwizdy natomiast przypominały skaczące w trawie koniki polne – tylko od nich zależało, w którą stronę pomkną tym razem.
Skupiła się mocno na tym, co mówił jej wujek Ulysses, mimowolnie zaciskając łapki w piąstki i układając policzki i usta tak, by powietrze mogło do końca rezonować. Zezowała na swój nos, jakby to miało w czymś pomóc!
- Nie wydymać? O tak? – wciągnęła policzki, ale wtedy to już nic nie wyszło. Powietrze zatrzymało się gdzieś w środku i ledwo znalazło ujście w postaci niewielkiej kropeczki między wargami. – Nie, to nie tak… a dlaczego nie przystoi? Przecież to takie ładne!
Więc próbowała dalej, idąc z łapką w dużej dłoni wujka, jakby próbowała w ten właśnie sposób ściągnąć od niego tę magiczną umiejętność gwizdania. Chciała umieć to już, teraz, nadać swojemu głosowi lawendowe brzmienie, by móc wrócić do domu i nawiązywać niezrozumiałe dialogi z Frędzlem, ale… to chyba jeszcze nie wchodziło w rachubę. Miała jednak czas. Nawet, jeśli nie dzisiaj, może nauczy się jutro. Była odrobinę za mocno zaaferowana próbami wydobycia z siebie obiecywanych przez wujka gwizdów, więc tylko kiwnęła główką na propozycję spotkania z panienką Clementine. Naprawdę chciała ją poznać, ale świat dziecka opierał się na krótko i długodystansowych doznaniach, które wskakiwali równo po sobie na odpowiednie miejsca, zajmując w pełni uwagę. Gdy na stole pojawiają się lody, rozmowa o poplamionym marchwiowym sokiem dywanie w salonie znika w obłoku truskawkowego aromatu.
Gdy jednak nadszedł czas na urządzenie małego pogrzebu, Miriam przestała gwizdać, zajmując swój umysł ciszą, bo instynkt podpowiadał jej, że tak należało. Cisza oddawała szacunek i chociaż dziewczynka jeszcze nie do końca rozumiała sens tego słowa, mimowolnie się do niego stosowała, milknąc na niewypowiedzianą komendę. Po odnalezieniu odpowiedniego miejsca, uśmiechnęła się, słysząc słowa wujka Ulka. Nie zakończyła swojej podróży, ale tym razem zmieniła jej kierunek – szukała kwiatów, które mogłaby wykorzystać jako pamiątkę dla pana Bielusia oraz drobnych, leśnych podarunków. Fiołki i dzwonki rosły najbliżej, więc zerwała ich kilka i oplotła je pojedynczym, długim źdźbłem trawy, na koniec zawiązując na obu końcach supełek. Był nietrwały i słaby, ale Miriam bardzo się przy nim starała. Znalazła jeszcze kilka drobnostek i wróciła do wujka, raz jeszcze spoglądając do góry, by upewnić się, że wybrana okolica jest tą właściwą, po czym wsunęła łapkę w jego duże palce i odchrząknęła, co w jej dziecięcym wydaniu musiało brzmieć nieco komicznie.
- Panie Bielusiu – zaczęła cichutko, nabierając przez nosek powietrza, nadając tej chwili nieco podniosłości, ale tej najprostszej, dziecięcej. – Był pan dobrym jeżem. Na pewno pomagał pan innym zwierzątkom i przynosił pan dużo jabłek do norki, żeby móc się nimi dzielić. Ja, królowa Lasu Silverdale, i wujcio Ulcio, król Lasy Silverdale, nadajemy panu order Merlina za te wszystkie dobre rzeczy, które pan robił, panie Bielusiu. Za to, że czesał pan wiewiórkom ogony na swoich kolcach, i że grabił pan liście pod panią Leszczyną, i zbierał pan robaczki dla chorego pana Dzięcioła. Dziękujemy.
Zerknęła na wujka, nieśmiało sprawdzając w ten sposób, czy jej pożegnalna mowa dla pana Jeża była odpowiednia oraz dać mu znak, że może za pomocą magii usypać mu kopczyk, pod którym pan Jeż będzie już spokojnie mógł spać. Gdy brunatna ziemia ułożyła się, zasypując niewielki grobek, Miriam położyła na niej malutki bukiecik złożony z purpurowych fiołków i pierwszych, jeszcze nie całkiem rozkwitniętych, różowych dzwonków, które udało jej się związać pojedynczym, mocnym źdźbłem trawy. Oprócz tego na kopczyku znalazła się jedna szyszka, znaleziona tuż przy niedaleko rosnącym modrzewiu, i gałązka z grubymi, ale krótki igłami. Za order Merlina miał służyć żołądź z trzymającą się jeszcze na nim czapeczką.
Wzięła głęboki wdech i zakołysała lekko wujkową dłonią.
- Odwiedzimy go niedługo?


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]15.04.17 22:12
Urok tkwił zarówno w stałości fortepianu, jak i w bogactwie gwizdów - pomimo istotnych różnic nietrudno było przypisać obydwu źródłom miano przyjemnie brzmiących. Emocje oddawały malowniczo, choć obrazy wychodzące spod tych dwóch pędzli okazywały się inne w barwach i przedstawieniach, narzucając inne skojarzenia, przywołując inne wspomnienia oraz zmuszając do innych refleksji. Ulyssesowi kojarzyły się z domem - podsuwając wizje wieczorów przy równym rzędzie klawiszy oraz dni wśród drzew rozsianych w pozornym nieporządku.
Uśmiechnął się tylko, kręcąc głową na zaprzeczenie. Mieli naprawdę dużo czasu na naukę, dlatego pokazał jej jeszcze raz odpowiednie ułożenie ust i pozwolił na dalsze, samodzielne próby podczas spaceru, gdy zwięźle odpowiedział na jej pytanie.
- Damom przystoi ślicznie śpiewać, a gwizdanie... pewne rzeczy ciężko uzasadnić, tak zwyczajnie się przyjęło - stwierdził, bo utarte schematy i poglądy lubiły stać na swoim miejscu, niewzruszone nawet przy działaniu zdrowego rozsądku. Tak jest i już lubiło się z ich światem, poukładanym, określonym i w pewnym stopniu ograniczonym, ale przez to wszystko - całkiem wygodnym, jakby konkretne ustalenia dawały poczucie stabilności. Pytanie tylko, jak wielu z nich potrzebowało go w rzeczywistości, a jak wielu zwyczajnie do niego przywykło.
Sam fakt, że instynkt podsuwał jej odpowiednie do sytuacji zachowanie, był dużym postępem i świadczył bardzo dobrze o rozwoju Miriam. Zerknął na nią, żłobiąc napisy w kamieniu, gdy zbierała najbliższe kwiaty na prowizoryczny grób małego leśnego przyjaciela, którego nawet nie zdążyli poznać. Z utrzymywaniem całkowicie poważnej miny miał większy problem niż zazwyczaj, ale nie tak duży, by pozwolić sobie na uśmiech - mogły o tym świadczyć tylko drobne zmarszczki, nie tak znowu widoczne. Skończył tworzyć mały pomnik akurat w porę, za moment chwytając dziewczynkę za rękę. Wsłuchał się w jej słowa i skwitował je krótkim skinieniem - były jak najbardziej odpowiednią mową. Niewinny obraz świata, jaki posiadała, godził się z wiekiem sześciolatki, a zwrócenie uwagi na pomoc innym z pewnością był echem nauk rodziców - nawet nie wątpił, że zatroszczą się o zapoznanie pociech z tą oraz innymi wartościami. Przykrycie Bielusia leśną kołderką zajęło zaledwie moment, oni zaś upewnili się, że wszystko na miejscu jego spoczynku jest w dobrym stanie. Mały głaz upamiętniał, kwiaty ozdabiały, a strażniczki czuwały nad nim samym oraz nad Orderem Merlina. Ten mały szczegół rozbawił Ollivandera najbardziej.
- Kiedy tylko będziesz chciała - ciche zapewnienie padło przy ostatnich spojrzeniach na mogiłę. Krótkim przechyleniem głowy Ulysses dał chrześniaczce znać, że powinni już ruszyć dalej, mieli przecież długą drogę oraz księżniczkę do uratowania.
- Wiesz, dlaczego pani leszczyna była tak trafnym wyborem? - zasięgnął wzrokiem jej odpowiedzi - przeczącej, tak jak się spodziewał. Spojrzenie przeskoczyło przez kilka najbliższych drzew przy dróżce. - Wieki temu po ziemi błąkał się czarodziej zwany Niemrawym Rydzem. Nikt nie potrafił określić, skąd wzięło się to określenie, ale faktycznie nie wykazywał się zbytnim entuzjazmem, wydawało się, że nie ma żadnego celu i bardzo mu to przeszkadzało. Pewnego dnia przysnął na łące, obudził się zaś w środku lasu, z dala od domu, nie mając pojęcia, gdzie i dlaczego się znalazł - opowiadał, prowadząc Miriam dalej. - Na początku nie martwił się, snując bez celu między drzewami, ale wreszcie silna tęsknota dopadła go i zapragnął znaleźć się ponownie na znajomych terenach. Pod wieczór, kiedy w lesie było już prawie całkowicie ciemno, natrafił na zjawę. Uciekał, bowiem nieznajoma napawała go lękiem, ona jednak była sprytniejsza i zastąpiła mu drogę kilkukrotnie. Niemrawy Rydz niemalże padł z wyczerpania, nie mając więcej sił na posyłanie w kobietę zaklęć, dlatego zrezygnowany przysiadł na kamieniu i z trwogą zapytał ją, czego chce. Wskazać ci drogę, odpowiedziała ze spokojem. Jestem przewodniczką zagubionych i wiem, czego potrzebujesz, wyjaśniła, lekko przesuwając dłonią w powietrzu, a ciemność została rozjaśniona przez srebrzyste widmo orzecha laskowego. Rozmywało się powoli, jak i sama zjawa, pozostając już tylko mgiełką, ale z owej mgiełki wyłonił się najprawdziwszy orzech. Ostatnie słowa zabrzmiały niewyraźnym echem - podążaj za leszczyną. Całą noc czarodziej trzymał w dłoni swoją zdobycz, nawet zmorzony przez sen. Nad ranem usiłował przypomnieć sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru, lecz pamiętał tylko słowo leszczyna. Znalazł drzewo, ale nie wynikało z tego zupełnie nic, dlatego błądził i błądził, z czasem ucząc się wielu rzeczy i dostrzegając piękno życia oraz przyrody, odkrył również wiele celów, które chciałby osiągnąć. Dopiero wtedy zrozumiał, że powinien podążać za leszczyną - droga ta doprowadziła go w wiele magicznych i wyjątkowych miejsc, na końcu również pomagając mu dotrzeć do domu, gdzie znalazł nowa różdżkę, wykonaną z leszczyny i żadna inna nie była dla niego tak dobra - zakończył opowiastkę, doskonale znaną z lat dziecięcych. Przez podobne bajki momentalnie zapamiętywał, jakimi cechami wyróżniają się konkretne drzewa - przy odpowiedniej interpretacji mówiły naprawdę wiele.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]06.05.17 22:37
W tych czasach Miriam rozumiała argumenty bez poparcia, ale z drugiej strony, gdy to ona je przedstawiała i coś działo się „bo tak”, dostawała reprymendy. Mówiono jej, że wszystko musi mieć swoją przyczynę, coś, dzięki czemu powstawało, ale nikt nie rozumiał, kiedy mówiła, że nie chce nosić tych sukienek, bo szeleszczą na żółto albo gdy marudziła, że nie będzie jadła na tym talerzu, bo jest okropny i jak z niego je, to wszystko jest czarne. Czuła pewną niesprawiedliwość wobec świata, więc tupała nóżkami i zaperzała się jak dorodna brukselka. Swoją drogą – uwielbiała obierać brukselki z listków i krzyczała czasami, że to małe kwiatki, ale jedzenie ich było drogą przez męki.
Nie odpowiedziała więc na słowa wujka, bo pokazała się na jej ramieniu ta niezrozumiana przez resztę społeczeństwa duszyczka, która mówiła jej, że to nie powinno tak działać. Może poprosi mamę, żeby na następnym brykiecie zrobić konkurs na damę, która najpiękniej zagwiżdże, bo takie gwizdanie to jednak sztuka i powinna być ona znana przez wszystkich!
Te abstrakcyjne myśli odeszły w dal, kiedy nadszedł czas na dopełnienie ceremonii i zapewnienie drobnej posturze leśnego stworzenia finalnego łoża, ostatniego przystanku na tym małym świecie. Miriam była święcie przekonana, choć o tym nie mówiła, że pan Bieluś zostanie zabrany na kwiecistej huśtawce do leśnego nieba, gdzie będą czekali na niego przyjaciele i, być może, rodzina. Tam wspólnie będą jedli pokrojone już w kostkę jabłuszka i pili źródlaną, czystą wodę z niewielkich muszelek albo żołędziowych czapeczek. Uspokoiło ją to – zarówno barwna wizja, jak i słowa wujaszka. Była pewna, że teraz pan Bieluś jest naprawdę bezpieczny.
Zerknęła do góry, na twarz dorosłego olbrzyma, jakim z tej perspektywy wydawał się Ulysses, a kiedy usłyszała pytanie, wiedziała już, że zbliża się czas na opowieść. Nadstawiła więc uszu i pozwoliła, by wyobraźnia zaczęła tkać obraz spójnej opowieści, za tło mając przemierzany przez nich las. Uważnie stawiała swoje kroki, myślami błądząc już po małym gaiku, gdzie zgubił się pan Rydz, którego od razu wyobraziła sobie jako chudego panoczka z szerokim, pomarańczowym kapeluszem na głowie. Pomyślała, że to biedaczek, tak nie mieć szczęśliwych rzeczy w swoim życiu to bardzo smutna rzecz. Błądzić też nie jest przyjemnie, bo kiedy daleko jest dom i pyszna szarlotka, robi się jeszcze smutniej. Uścisnęła mocniej dłoń wujaszka, gdy na scenę baśni wbiegła postać zjawy. Nie przepadała za takimi strasznymi rzeczami, często budziła się w nocy, kiedy gałęzie obijały się z hukiem o okna, rozsiewając wokół siebie czerń i pustą szarość, i rzucały na ściany rozczapierzone cienie nieznanych jej stworów nie z tego świata. Na szczęście zjawa miała dobre intencje, więc uścisk rozluźnił się, a uszy słuchały dalej. Dalsza część opowieści wyłowiła z jej skupionego grymasu szeroki uśmiech – żal Niemrawego Rydza ustąpił miejsca współdzielonej radości w związku ze znalezionym przez niego, upragnionym dom. Zachichotała wesoło, w pamięci chowając barwy, jakimi płynął głos wujka. W tak krótkim czasie był niczym szklany słoik wypełniony po brzegi wodą, do którego wkrapla się po kolei pastelowe odcienie ciepłych i chłodniejszych barw. Brązy mieszały się z kremami i beżami, łamiący je fiolet splatał się z ciemniejszym, ale nie ciężkim błękitem.
- Jaka ładna opowieść! – skwitowała najprościej, tak, jak tylko dzieci potrafiły to robić. – A czy pan Rydz miał rodzinę? Byłoby smutno, gdyby wrócił do pustego domu. Komu pokazałby nową różdżkę i opowiedział o swoich przygodach? I czy pani duszek – zjawa bardzo ciężko brzmiała, więc Miriam postanowiła zrezygnować z tego określenia. – Zastąpiła drogę panu Rydzowi pięć razy? To bardzo ważne.
W świecie, w którym żyła Miriam, każda liczba miała swoje magiczne przeznaczenie.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]14.05.17 0:23
Na podobnym brykiecie chętnie by się znalazł, obserwując absurdalne starcie gwiżdżących dam. Z pewnością wzięłaby w nim udział Lorraine, ale w roli zwyciężczyni odnalazłaby się niepozorna panna Burke - nikt by się nie zdziwił, gdyby gwizd był jedynym dźwiękiem, jaki z siebie wydała na owym przyjęciu. Nagrodę wymyśliłaby Miriam, a wręczona zostałaby razem z medalem i tytułem Słowika Roku - albo Orderu Merlina, jak kto woli.
Rudowłosa nie zawiodła go i jak zwykle była doskonałą słuchaczką, łapiąc uważnie każde słowo i tworząc w wyobraźni swój własny obraz, swego Niemrawego Rydza w rdzawym kapeluszu oraz zjawę, którą złagodziła do postaci zwykłego ducha, odejmując ogółowi nieco grozy - o czym nie mógł mieć pojęcia, jednak w spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu pobłyskiwała uwaga, mimika i pojedyncze gesty zaznaczały skupienie oraz zaciekawienie, brak wtrąceń i pytań nie utrudniał płynności, oszczędzając mu powtórnych sprostowań. Prowadził córkę chrzestną, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią, z uśmiechem na ustach, wywołanym niczym innym, jak pytaniami, padającymi po skończonej opowiastce.
- Owszem, miał rodzinę - żonę, panią Rydzową, oraz syna, Rydza Wartownika - stwierdził, nie widząc przeszkód w dodaniu do znajomej kompozycji kilku urozmaiceń. - Dlatego miał do kogo wracać. Dlaczego piątka ma tak duże znaczenie? - zapytał, tu z odpowiedzią wstrzymując się aż do poznania wizji Miriam.
Wymijali rosłe korzenie, znaczone drobnymi poduszeczkami miękkiego mchu, których ilość spokojnie mogłaby konkurować z liczbą drzew w lasach Silverdale - pachniał wilgocią, utrzymującą się po wczorajszym, wieczornym deszczu. Ziemia pod stopami gdzieniegdzie zapadała się lekko, zatrzymując odciski ich stóp, wyrzeźbione w miękkim podłożu, na pamiątkę wspólnej wycieczki; ostry seledyn młodych liści kontrastował ze szmaragdowymi igłami, ścierając się z nimi na tle stonowanych brązów, wiatr prowadził z wolna chmury, tylko odrobinę wyglądające znad bogatych koron, a ptaki słuchały razem z Miriam, włączając się w wybrane części historii - jak na zawołanie ucichły przy nocnym opisie, pozwalając Nebuli na kilka własnych nut. Szum potoku wstrzelił się już przy końcu, lecz jeszcze nie mogli go dostrzec. Przed sobą natrafili za to na rosłe drzewo, przecinające ścieżkę. Jego pień ciągnął się aż od korzeni, tworzących naturalne dzieło sztuki - przez ażurową plątaninę prześwitywała wschodnia część lasu - do gałęzi, pozbawionych igieł od lat. Pociemniały świerk wrastał w otoczenie, jakby chciało dać mu do zrozumienia, że mimo upadku wciąż stanowi część puszczy.
- Hmm - naturalnie znał to miejsce, zwykle obchodził świerk od strony korzeni, ale teraz zamierzał pozwolić dziewczynce na podjęcie ważnej decyzji. - Musimy znaleźć się po drugiej stronie. Jak widzisz tę przeprawę, Miriam? - pytanie było uprzejme, ale sugerowało, że powinna podjąć rozsądną decyzję. Otwierał już usta, by dodać coś jeszcze, ale czujne spojrzenie wyłapało drobny szczegół, czający się za pniem, dlatego rzucił szeptem - Spójrz - i wskazał ruchem głowy młodą sarnę - z perspektywy dziewczynki prawdopodobnie dało się dojrzeć nie więcej niż czarne oczy i spiczaste uszy zwierzęcia, dlatego pomógł jej w obniżeniu horyzontu, krótkim hop poprzedzając uniesienie Miriam - mogła objąć go ręką za szyję i widziała teraz prawie tyle, co on sam. Co ciekawsze, sarna wpatrywała się w nich niezrażona. Białe kropki na jej grzbiecie lśniły w plamkach słońca. - Nie wygląda jakby się gdzieś wybierała. Może strzeże ścieżki - zauważył, zerkając na swoją towarzyszkę.


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]19.05.17 0:13
Kiedyś uwielbiała wtrącenia. Uwielbiała zadawać pytania, gdy tylko do jej uszu doszły odpowiednie, nakrapiane szczegółami elementy. Zapowietrzała się wtedy, jakby jej wyobraźnia nie potrafiła unieść ciężaru ekscytacji i wymuszała na ustach wypowiedzenie słów, które były niegrzecznymi odezwami dziecka o zdanie niepytanego. Pani Picks ją tego oduczyła, wciskając się w jej chęci rozentuzjazmowanych krzyków swoimi nieartykułowanymi dźwiękami, które brzmiały jak uderzające o drewnianą powierzchnię miseczki pestki jabłek. „A-a-a-aa!”, mówiła pani Picks, a Miriam nadymała policzki i słuchała dalej, cała czerwona na buźce. W końcu doszło do tego, że kiedy otwierała usta, zerkała szybko na czytającą bajkę opiekunkę i natychmiast je zamykała.
Pokiwała wujaszkowi, zatrzymując się na chwilę i sięgając nagle dłońmi liliputa w kierunku ziemi. Ukucnęła, oglądając leżące na runie patyki; nie przerywała jednak rozmowy.
- To dobrze. To bardzo, bardzo dobrze – odparła, odrywając z niemałym wysiłkiem mniejsze gałązki od tej jednej, głównej. – Pięć to bardzo poważna liczba, wujaszku! Pięć mamy palców. Pięć mam piegów na prawym policzku, ale na lewym mam siedem, to żywię nadzieję – te dwa słowa wypowiedziała z ogromną dokładnością, prezentując w ten sposób fakt, że nauczyła się ich całkiem niedawno, ale wiele znaczą, są mądre i bardzo dorosłe. – że będę miała po pięć na każdym! Mama ma pięć pomarańczowych kamyczków na bransoletce. Tata ma pięć piórek w gabinecie.
Wyprostowała się, trzymając w obu łapkach po patyku. Przypominały nieco różdżki, ale były, cóż, jak to bywało z patykami, niezbyt równe i powyginane. Jeden z tych eleganckich okazów podała wujkowi Ulkowi, nie patrząc na to, że na pewno swoją prawdziwą różdżkę ma w którejś bezdennej kieszeni, po czym uśmiechnęła się szeroko, a lśniąca dziurka po mlecznym zęby zagrała chwilową główną rolę w tym szaleństwie.
- Musimy mieć czym się bronić przed złymi trytonami! Ja rzucę zaklęcie hula-mula, to bardzo ważne! – wszystko było ważne, kiedy mówiło o tym dziecko wywijające w górze jednym paluszkiem. – A wujaszek rzuci zaklęcie tutti-frutti i złe trytony znikną! Księżniczka będzie nam bardzo wdzięczna! Może da nam po ładnej muszelce? Albo pokaże miejsce, gdzie woda wypluwa ładne szkiełka?
Z powrotem chwyciła dużą dłoń wujka, gdy już skończyła swój akademicki monolog wielkiego uczonego, i pozwoliła się poprowadzić dalej, z uwagą kolorując obraz tej krótkiej, ale owocnej wyprawy nowymi barwami. Nebula, gdy huczała w oddali, zamalowywała nieco tło czarną farbą. Nie była to jedna czysta, głęboka czerń. Jej odcień odpowiadał raczej ciemnemu dymowi, który wychodzi z komina, rozwarstwiany przez powietrze, rozrzedzany przez gorąc. Usta dziewczynki wygięły się w lekki uśmiech. Niektórzy nie lubili tego ciemnego, przygnębiającego koloru, a ona wręcz przeciwnie! Kiedy rysowała coś na kartce, gdzieś musiała kryć się czerń. Uważała, że nic bez niej nie było całością.
Kiedy przez zarośla zaczął przebijać błękit, znacząc ich ścieżkę wodnymi dźwiękami, Miriam wytężyła słuch. Oho, trytony są już blisko, musieli uważać! Z tymi myślami chwyciła mocniej swój magiczny patyczek, który wcale nie był magiczny, ale o tym nikt nie wiedział, i z teatralną płynnością zaczęła ostrożniej stąpać po podszyciu. I cóż, dobrze, że wzmogła czujność, bo drogę zagrodził im wielki pień.
- To na pewno sprawka trytonów! – oburzyła się mała marchewka, patrząc z dziecinną złością na wujka. – Biedne drzewo! Dlaczego je wyrwały i tu położyły? Musimy je ostrożnie obejść, nie wolno wchodzić na drzewa, bo to je boli!
W następnej chwili jej uwagę przykuł kierunek wskazany przez wujka. Obróciła główkę, zapowietrzając się na ułamek sekundy, kiedy zobaczyła puchate trójkąty poruszające się nad zielonymi odnogami krzewów. Co to było? Próbowała stawać na palcach, żeby zobaczyć więcej, ale dawało to słabe efekty. Na szczęście z pomocą przyszedł Ulysses, sprawiając w jednej chwili, że jej świat stał się o wiele bardziej ciekawszy i wyrazisty. Złapała mocno wujka za szyją, obserwując z maniakalną wręcz uwagą smukłą sylwetkę zwierzęcia. O-o-o, popatrzcie, poruszyła miękkim ogonkiem, odpędzając pewnie natrętne muszki! O-o, a teraz poruszyła uszami i skrobnęła kopytkiem! Szeroko otwarte uszy chłonęły ten piękny widok, a małe ciałko po brzegi wypełnione było ekscytacją, więc kręciło się lekko w ramionach opiekuna, próbując znaleźć pozę idealną do oglądania tego zjawiska. W końcu wdrapała się nieco wyżej i przytuliła mocno policzkiem do twarzy swojego drugiego taty, zapominając o całym świecie. Teraz liczyła się tylko…
- To sarenka? – spytała cichutko, niczym mysz pytająca rosnące przy jej domu dzwonki, czy rosną. – Strażniczka Sarenka?
Pachniało i smakowało bielą. Najcudowniejszą bielą, jaką tylko mógł sobie wyobrazić świat.


Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce

Molly Prewett
Molly Prewett
Zawód : żywe srebro Weymouth
Wiek : 8
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
in a world
where you can be
anything
be kind
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Dzieci
Dzieci
https://www.morsmordre.net/t4347-miriam-prewett https://www.morsmordre.net/t4371-kremowka#93727 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4551-miriam-prewett
Re: Lasy Silverdale [odnośnik]29.06.17 11:46
Ze spokojem obserwował koncentrację na obliczu chrześniaczki, czujnie pilnując, by nie oddalała się zanadto, bo choć ufał młodej rudowłosej, gdzieś z tyłu głowy świtało mu, że dzieci potrafią być nieobliczalne. Wyraźnie pamiętał najmłodszą siostrę, zrywającą się nagle z miejsca, gdy coś przykuwało nagle uwagę - odbicie słońca błyszczące między źdźbłami traw, kolorowy motyl albo zestaw niespodziewanych nut, zasłyszany na skraju ogrodu. Kiwnął głową, przywołując prawdziwie poważną minę, jakby respektował piątkę i wszelkie powiązane z nią fakty i artefakty. Uważne liczenie świata nie mogło być złym znakiem.
- W takim razie jestem pewien, że było to dokładnie pięć razy - przyznał, nie próbując powstrzymać kącika ust, unoszącego się do góry na podkreśleniu żywienia nadziei. - I bardzo chętnie usłyszę, jaki masz plan, by na lewym policzku zostało piegów tylko pięć. Gdyby przenieść jeden z lewego na prawy, byłoby sześć na każdym, a podejrzewam, że szóstka nie ma tak dużego znaczenia, jak piątka. Zauważ, że szkoda byłoby pozbywać się dwóch piegów. Lepiej przesunąć je na nos - uznał, wzruszywszy ramionami, a skinieniem głowy podziękował za prototyp różdżki, ignorując swoją na rzecz sprezentowanej przez Miriam.
- Bardzo profesjonalne podejście, moja droga - zgodził się krótko na ten zawiły plan, zapisując sobie w myślach rzeczone tutti-frutti - przecież nie mógł zawieść w tak istotnej sprawie, jak wymysły dziecięcej wyobraźni! - Kto wie, co w podzięce mogą zrobić morskie księżniczki - nie podsuwał własnych pomysłów, te Miriam były z pewnością bardziej barwne. Prowadził ją tylko, a uwadze nie umknęły zmiany, gdy dostrzegli połyskujący zza drzew błękit - zmiany tak w otoczeniu, jak i w zachowaniu dziewczynki.
- Pewnie masz rację - przyznał z absolutnym spokojem, przeciwnym do oburzenia, które przyjął krótkim spojrzeniem, by zaraz wyłapać ich nową towarzyszkę z tłumu liści. Przyglądał się jej chwilę, zanim wskazał zwierzę Miriam i pomóc jej tymczasowo urosnąć. Cierpliwie poczekał, aż znajdzie wygodne miejsce w jego ramionach.
- Strażniczka Sarenka - potwierdził równie cicho, choć ich głosy były zupełnie różne. - Prawdopodobnie pilnuje świerku, by trytony nie uczyniły mu więcej szkód. Nas może się bać, ale musi być bardzo odważną sarenką. Może znała także Pana Bielusia - mogli tylko przypuszczać! Zwierzę przypatrywało im się uważnie, lecz nie mogli stać w miejscu w nieskończoność - dlatego Ulysses ruszył powoli, by wyminąć drzewo od tej bardziej zjawiskowej strony, gdzie sieć korzeni tworzyła małe dzieło sztuki. Można w nim było dostrzec mapę i miliony różnych przedstawień, a mrówki maszerowały po ciemnych kończynach świerku. Zwierzę, tak jak przypuszczał, umknęło prędko, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie.
- Pozwala nam rozprawić się z trytonami - zmienili ją, przejęli wartę. Jasny ogonek mignął ostatni raz gdzieś w gąszczu, wzmagając nagły szelest liści. Teraz mogli ruszyć na drugą część przygody, ramię w ramię, uzbrojeni w specjalne różdżki i znając odpowiednie zaklęcia.

|ztx2


psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty

and somehow
the solitude just found me there

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lasy Silverdale Ez2Nklo
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4176-ulysses-francis-ollivander https://www.morsmordre.net/t4228-nebula#86429 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t4227-skrytka-bankowa-nr-1059#86421 https://www.morsmordre.net/t4229-ulysses-francis-ollivander#86432
Lasy Silverdale
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach