Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój gościnny
AutorWiadomość
Pokój gościnny [odnośnik]17.03.17 2:05
First topic message reminder :

Pokój gościnny

Niezbyt czysty, wąski i długi pokój z dwoma ustawionymi łóżkami pod ścianą i drewnianą ławą ciągnącą się przez niemalże całą jego długość. W powietrzu unosi się zapach kurzu, stęchlizny i rozlanego piwa. Przez niewielkie, zaklejone brudem okna prawie wcale nie wpada słońce. Jedynym źródłem światła są trzy zawieszone w powietrzu świece. Podłoga ugina się przy każdym kroku, swoim skrzypieniem przypominając ludzkie jęki. Z racji, że znajduje się na poddaszu, skosy sufitu znacząco utrudniają przemieszczanie się. Osoby, które liczą sobie więcej niż 170 centymetrów, muszą schylać głowy, by nie uderzać czołem w pełen pajęczyn sufit. Klucz do pokoju znajduje się u barmana, a ten wydaje go tylko osobom zaufanym.




Na mapie znajdują się miejsca ustawione wokół podłużnego stołu wstawionego do magicznie powiększonego pomieszczenia, kilka dostawionych krzesełek po stronie drzwi oraz dwa łóżka rozstawione wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian, które na stałe znajdowały się w pokoju gościnnym Świńskiego Łba, a na których zasiąść może do trzech osób. Prowadzący spotkanie zostali oznaczeni oddzielnie, natomiast dziwna numeracja jest ćwiczeniem na orientację w terenie.

Krzesełka zajęte:

1 - Adrien

4 - Bertie
5 - Florek

8 - Sophia

10 - Lucan
11 - Anthony

13 - Josephine
14 - Archibald
15 - Frances
16 - Pomona
17 - Justine

19 - Maxine
20 - Artur
21 - Jessa

25 - Åsbjørn

30 - Vera
31 - Roselyn
32 - Susanne
33 - Charlie
34 - Poppy

łóżko Loża 1

37 - Gabriel
38 - Ben
39 - Fred

łóżko Loża 2

40 - Sam
41 - Hannah

ośla ławka Krzesełka pod ścianą

36 - Kieran
35 - Jackie
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 10:18
Wraz z pojawiającymi się w pomieszczeniu kolejnymi osobami czuła jak ulga w niej rośnie. Patrzyła na posępne i zamyślone twarze zgromadzonych doskonale zdając sobie sprawę z tego jak trudno im będzie teraz po prostu żyć. Przez ostatnie miesiące każdy z tu obecnych zmienił się… bezpowrotnie. Rzeczy, które widzieli, które czuli na własnej skórze. Ludzie, których spotkali, a których już nigdy mieli nie zobaczyć. Wbrew temu co mogło się wydawać nie było to jednak sposób na życie i Lorraine nie chciała by ktokolwiek z nich do takiego stanu rzeczy się przyzwyczaił. Teraz nadszedł czas kontrastowania, przyzwyczajania się do zaistniałej sytuacji. Czuła, że próba zaakceptowania tego co ich spotkało miała przynieść więcej negatywnych skutków niż czynna walka, ale prawdopodobnie bez tego nie mogli ruszyć dalej. Dziś mogłoby się wydawać, że nie mają czego świętować, ale dla Lorraine to spotkanie, w tak dużym gronie… było szczęściem. Nie chciała nawet myśleć jaką tragedią to wszystko mogło się skończyć gdyby nie odsiecz, gdyby nie umiejętności jej przyjaciół, gdyby nie współpraca. Świętowali nawet jeśli w zadumie, ciszy i dużej niepewności o to co wydarzy się w najbliższym czasie. Szlachcianka przytuliła do siebie drobne ciało Sus, też tego potrzebowała. Nadzieja była zawsze. Przynajmniej w to chciała wierzyć. Gdyby jej nie było czy w ogóle byłby sens stawać do walki? Niewielu z nich było wyszkolonych, niewielu z nich miało pojęcie o prawdziwej czarnej magii i tym z czym walczyli. Reszta mogła tylko się uczyć, a jednak to właśnie nadzieja na to, że im się uda zgromadziła ich w tym jednym miejscu. Nadzieja pokazuje, że jeszcze mogą. Ściskając mocniej dłoń Lovegood patrzyła jak nowe twarze pojawiają się kolejno w pomieszczeniu. Delikatnym uśmiechem wszystkich; nawet tych nowych w ich szeregach. Gdy pokój zapełnił się po brzegi Lorraine pomyślała, że to już chyba wszyscy, którzy mogli się pojawiać. W tym samym momencie Fred rozpoczął spotkanie. Wszystko to co później usłyszała łamało jej serce. Archie już wcześniej opowiadał jej o tym wszystkim, ale dopiero teraz kiedy słowa padały z ust osób, które to przeżyły poczuła prawdziwe dreszcze. Mama Justine, na Merlina. Drgnęła by do niej podejść, objąć, sprawdzić jak kobieta trzyma się na nogach, skąd bierze na to siłę. Jednak w tym samym momencie głos przejął Bertie więc tylko spojrzała na stojącą obok Susanne ze smutkiem malującym się w oczach. Podziwiała każdego z nich. Za pójście do tego miejsca, za mówienie o nim otwarcie, za znalezienie siły by nadal walczyć. Wiedziała, że jeszcze wiele przed nimi. Wysłuchała dokładnie wszystkich nic nie mówiąc i czekając na kolejne słowa gwardzisty.


nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4343-lorraine-prewett https://www.morsmordre.net/t4553-rosca#97075 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4554-lorraine-prewett#97077
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 11:53
Patrzyła, jak do pomieszczenia przychodzą kolejne osoby. Niektórych z nich znała w mniejszym lub większym stopniu, innych nie. Z niektórymi łączyły ją więzy krwi. Wiele twarzy było dla niej zaskoczeniem. Nie miała pojęcia, że tak wielu jej krewnych czy współpracowników także należało do zakonu, choć oczywiście, odkąd tylko Margaux powiedziała jej o organizacji zastanawiała się, kto z ludzi których znała także w niej jest. Samuel, Madeline, Cerise, choć o tym pierwszym wiedziała nieco wcześniej, więc spodziewała się, że go ujrzy i zatrzymała na nim wzrok nieco dłużej, zastanawiając się, jak poradził sobie po anomaliach. Duncan, Susanne, mężczyzna od zdjęć, nawet żeglarz którego spotkała podczas jednej z akcji w porcie.
Przywitała cicho Madeline, gdy ta usiadła obok. Nieco dłużej zatrzymała spojrzenie na kuzynce i współpracowniczce, i zdała sobie sprawę, że wcale nie powinna być zaskoczona jej widokiem. Niedługo później w pobliżu mignęła też jasnowłosa sylwetka Cerise. Zobaczywszy kilkoro swoich kuzynów mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy nie zobaczy tu i swojego brata. Byłaby w jeszcze większym szoku, gdyby nagle się okazało, że przez ostatni czas oboje ukrywali przed sobą tą tajemnicę, ale ku jej uldze nie pojawił się. Czarodzieje, którzy przychodzili, prezentowali spory przekrój społeczeństwa w kwestii pochodzenia, zawodu i wieku, choć wielu z nich było bardzo młodych. Spodziewała się ujrzeć tu głównie sobie podobnych mieszańców niezadowolonych z pełnego dyskryminacji i niesprawiedliwości systemu, i chcących robić cokolwiek, żeby coś naprawić, ale ku jej zaskoczeniu było całkiem sporo szlachciców. Co takiego sprawiło, że zamiast cieszyć się swoim wygodnym, dostatnim życiem znaleźli się tutaj? Ale nie zaskoczyła jej tak liczna obecność aurorów, choć nieco zdziwił ją widok Elizabeth Fawley, z którą zaledwie parę tygodni temu spotkała się po pracy. Czy była Ślizgonka już wtedy należała do Zakonu? Byli i inni. Uzdrowiciele, nauczyciele, pracownicy ministerstwa, gracze quidditcha i nie tylko. W pewnym sensie było to pokrzepiające, że nie tylko ona widziała, że źle się dzieje, że było znacznie więcej dobrych dusz, które pragnęły pomagać. Nie dostrzegła jednak Margaux, która ją wprowadziła w szeregi zakonu i trochę się zmartwiła, tym bardziej, że już wiedziała co nieco o tym, jak skończyły się przesłuchania.
Zgromadziło się tu ich tak wielu, że ciasny, obskurny pokój zdawał się niemal pękać w szwach. Sophia siedziała ściśnięta na jednym z łóżek między swoją kuzynką a kimś nieznanym, ale nie zwracała uwagi na niewygodę; myślała raczej o tym, czy na pewno byli tu bezpieczni, biorąc pod uwagę wątpliwą renomę tego przybytku. Była przekonana, że ministerstwo na pewno nie zaakceptowałoby ich działalności i musieli spotykać się w tajemnicy, ale z drugiej strony, ten pub stale gościł rozmaitych dziwaków.
Ale w końcu nadszedł czas na przemowę Foxa, który najwyraźniej wziął na siebie rolę prowadzącego spotkanie. Dla Sophii było to pierwsze, więc nie wiedziała jak wyglądały poprzednie, nigdy nie widziała też kwatery głównej, ponoć zniszczonej przez anomalie. Słuchała w ciszy, przyjmując do wiadomości padające słowa; sama nie wiedziała o tych wydarzeniach zbyt wiele, nie zdążyła załapać się do akcji ratowania mugolaków po przesłuchaniach. Co jakiś czas krzywiła się, słuchając o kolejnych okropnościach, które zgotowano czarodziejom mugolskiego pochodzenia, nawet dzieciom. Trudno było uwierzyć w tak wielkie i bezsensowne okrucieństwo, i naprawdę miała nadzieję, że teraz coś się zmieni. Dziwnie było też słuchać, że takie rzeczy działy się nawet w Hogwarcie. W zamku, w którym ona i wielu innych spędziło siedem wspaniałych lat, a który niedawno zmienił się w piekło.
W pewnym momencie dostrzegła pojawiającą się Margo, ale jedynie przelotnie zerknęła w jej stronę, skupiając się na słowach kolejnych wypowiadających się osób, które uczestniczyły w odsieczach i snuły kolejne przerażające wizje wydarzeń, które rozegrały się nie tak dawno temu. Wciąż milczała, zastanawiając się nad tym wszystkim i starając się przyswoić te nowe, niepokojące informacje.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 12:58
-To samo Ministerstwo, które chciało się mnie pozbyć, wcześniej zdecydowało się mnie uratować- Uśmiechnął się w kierunku Fredericka, przystając na chwilę i opierając się dłonią o blat stołu. Dobrze było go widzieć. Dobrze było ich widzieć; żywych, cielesnych, wciąż zdolnych do uśmiechu, do podtrzymywania wątłego, chwiejącego się niebezpiecznie, ale jednak ciepłego płomyka nadziei. Ktoś kiedyś rozpalił go gdzieś w nich wszystkich, a teraz oni musieli czuwać, aby nie zgasł, i nieść go ludziom pogrążonym w ciemnie i zimnie czasu wojny.-Niedługo przed tym, zanim rozpoczęły się nagonki, naszemu departamentowi przydzielono sprawę brytyjskich czarodziejów, którzy poważnie narozrabiali na południu Francji. Paskudna sprawa; jedna z tych, która powoduje, że wszyscy szanujący się pracownicy są gotowi na dwutygodniowe symulowanie groszopryszczki, aby jej uniknąć- więc dostałem ją ja. Wyjechałem do Francji, zanim zaczęło się najgorsze- i tam czekałem, aż się skończy.
Pokręcił głową, czując znajomy, gorzki smak poczucia winy, jak niespodziewany absmak po poprzedniej słodyczy radości ponownego spotkania przyjaciół.
-Kiedy wróciłem, było już po wszystkim- Dodał ciszej, tym razem posyłając Lisowi nieco smutniejszy uśmiech.- A Ministerstwo przydzieliło mi nowe zadanie. Ghulowy Oddział Zadaniowy, uwierzysz? Podczas gdy moja gęba jest na tyle paskudna, że ghule gotowe są raczej uznać mnie za zaginionego pobratymca, zamiast potężnego czarodzieja.
Wciąż próbował. Próbował żartować nawet wtedy, kiedy sytuacja stawała się beznadziejna; wątłym uśmiechem kwitnącym na piegowatej twarzy odegnać sine widmo wojny, rzucające trupioblady blask na twarze osób powoli zbierające w pomieszczeniu. O tyle rzeczy pragnął jeszcze zapytać Fredericka- zbierający tłum pozwolił mu jednak już tylko na zapewnienie:
-Dobrze widzieć Cię całego- i oddalenie się na wcześniej upatrzone miejsce. Z wewnętrznym westchnieniem ulgi witał wszystkich wchodzących do pomieszczenia już po nim; uśmiechnął się do Floreana, lekko poklepując go po plecach, skinął głową Garrettowi, posłał uśmiech Bertiemu, Samowi i Pomonie, pozostałych przybyłych witając uprzejmym skinieniem.
Dopiero wtedy rozpoczęło się najgorsze.
Słowa były jego przyjaciółmi- zawsze obecnymi wtedy, kiedy potrzebował ich najbardziej. Zawsze gotowe do ułożenia, odpowiedniego ukształotwania; słowa mógł podarować zawsze, jako wyraz uznania albo współczucia, sposób ukojenia lub impuls wywołujący na twarzy beztroski uśmiech. Chociażby na chwilę. Ale już od momentu, w którym głos przejął Frederick, po raz pierwszy od długiego czasu żadne słowa nie wydawały mu się odpowiednimi do użycia w takiej chwili.
Nie było go. Nie było go tam; nie widział cierpiących dzieci, kościanych schodów. Nie widział potwora, prawdziwego potwora, z którym nie mogły równać się żadne stworzenia z jego bajek. To nie on wyciągał zza krat więźniów, w upartej nadziei licząc, że pomimo nadchodzącego świtu uda mu się uwolnić chociaż jeszcze jednego więcej. Nie on tracił zmysły, uwięziony w zalanych krwią celach. To nie on odnalazł ciało matki Just.
A więc takie imię miał smutek w jej oczach.
Nigdy nie doświadczył straty matki- wiedział jednak doskonale, jak to było jej nie mieć. Jak było ciągle doświadczać jej braku, reagować ciągłym, nieustannym zdziwieniem na fakt, że nie można było wysłać jej sowy ani wtulić się w jej sweter, nawet pomimo upływu lat. Dlatego pragnął podejść do Just, znaleźć jakiekolwiek słowa, jakiekolwiek pocieszenie; mógł jednak tylko spróbować odszukać jej wzrok i smutno skłonić głowę w prostym przesłaniu Rozumiem.
Mógł tylko słuchać i kręcić głową, coraz silniej zaciskając szczękę, i próbując stłumić w sobie gorącą wściekłość i żal, które wzbierały falą i burzyły się pod jego skórą. Nie był już w stanie przywołać na ustach uśmiechu, dlatego powitał Margaux tylko delikatnym skinieniem głowy, dziękując Merlinowi za to, że żyła. Że oszczędził chociaż ją.
Innych musieli ochronić sami.


intertwined
I've pinned each and every hope on you
I hope that you don't bleed with me



Duncan Beckett
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 xxx
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3098-duncan-beckett#50701 https://www.morsmordre.net/t3184-to-do-pana-panie-beckett#52861 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f312-pokatna-8-5 https://www.morsmordre.net/t3185-duncan-beckett
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 14:26
Selwyn czuł się okropnie bezbronny bez różdżki. Bezbronny i powolny. Brak możliwości teleportacji był bardziej dotkliwy niż mógłby przypuszczać jeszcze kilkanaście dni wcześniej, nie mając tak do końca pojęcia jak wyglądało przemieszczanie się po Londynie całkowicie bez tego udogodnienia. Z Ollivanderem miał dopiero zobaczyć się w najbliższych dniach, toteż jeszcze przez te kilka dób był skazany na bycie nędzną podróbą Gwardzisty. Zresztą, nawet tak wyglądał, jak cień człowieka. Był blady, o podkrążonych oczach i niezwykle nieufny. Rozglądał się bacznie na wszystkie strony przemierzając ulice, okropnie świadom tego, jak obnażony był - zarówno bez różdżki, jak i psychicznie.
Udał się wpierw do mieszkania Josephine, by stamtąd we dwójkę wyruszyć do Świńskiego Łba. Był trochę niezadowolony, że nie wiedział wcześniej o miejscu i czasie spotkania, dowiadując się dosłownie w ostatniej chwili. A i tak byli bardziej niż spóźnieni, gdy w końcu przekroczyli brudny próg gospody. Skinął głową mężczyźnie stojącemu za blatem baru i bez zbędnych słów ruszył ku wejściu na piętro. To tutaj wszystko się zaczęło - cała ta feralna Odsiecz, której fiasko do tej pory malowało się na twarzy Alexandra w smutnym spojrzeniu spod ściągniętych brwi i cienkiej linii, w którą ściskał usta. Wspomnienia powracały do niego falami, gdy garbiąc się pod niskim stropem wchodził po schodach prowadzących do gościnnego pokoju na piętrze. Wrzaski poparzonych, charkot duszących się, chrapliwy oddech umierających. Po jego plecach przeszły ciarki, drgnął niepewnie gdy zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Nie słyszał głosów dobiegających ze środka i nie dziwiło go to w ogóle - miejsca spotkań Zakonu musiały być ściśle chronione. Rzucając przez ramię ciepłe spojrzenie i delikatny uśmiech do Josie nim nie chwycił za klamkę i nie nacisnął na nią. Drzwi ustąpiły a on i panna Fenwick mogli dostrzec pomieszczenie zapełnione ludźmi.
- Wybaczcie za spóźnienie - powiedział wykorzystując chwilę ciszy, po czym przepuszczając w drzwiach Josephine zamknął je, na powrót odcinając Zakonników od zewnętrznego świata. Widział wiele nowych twarzy, co rozpaliło pewien żar w sercu młodego stażysty. Wciąż dołączały do nich nowe osoby, ich szeregi rosły w siłę, a to było dobrym znakiem dla Zakonu. Coraz więcej czarodziejów i czarownic wyzbywało się neutralności, chcąc stanąć po stronie słabszych. Nieświadomy tego, co miało miejsce kilka dni wcześniej na spotkaniu Gwardzistów mógł być święcie przekonany o tym, że razem będą czynić tylko i wyłącznie dobrze.
Wyławiał jednak w tłumie znajome twarze. Znalazł ciepłe uśmiechy dla Lorraine, Eileen i Elizabeth, skłonił czoła przed Adrienem, skinął głową Glaucusowi, Garrettowi i Foxowi. W przyjacielskim geście poklepał po bicepsie Benjamina, przechodząc obok (co do najłatwiejszych zadań nie należało, biorąc pod uwagę poziom wypełnienia pokoju jednostkami ludzkimi). Posłał ciepłe spojrzenie w kierunku Justine, starając się zawrzeć w nim jak najwięcej emocji - nad wszystkim dominował jednak ból w jego wzroku. Okoliczności ich spotkania nie były wcale dobre. Wiele krzywd spotkało wszystkich z nich. Złapał wzrokiem spojrzenie Samuela i unosząc nieznacznie kąciki ust również skinął Gwardziście na powitanie. Ostatecznie przystanął w końcu przy Bertiem i uścisnął jego prawicę w geście powitania, nim nie zamarł, słuchając w skupieniu pozostałych relacji. Sam ostatecznie też zdecydował się przemówić.
- Wśród tych, którym nie udało się opuścić wyspy był też Cassian Morisson - powiedział, spotykając wzrok tych, którzy pamiętali Zakonnika. Alexandra bolała ta strata, pamiętał z tamtych chwil wszystko. Zostawił go na korytarzu, wybierając nad starą znajomością ratunek dwójki dzieci. Wiedział, że tak należało, wiedział, że drugi raz postawiony przed tym samym wyborem podjął by identyczną decyzję. tak czy inaczej, miał poczucie straty. Razem z twarzami pozostałych pozostawionych na Wyspie Rzeźb Alexander gościł Cassiana w swoich nocnych koszmarach. Wiedział jednak, że to nie ostatnia taka trudna sytuacja. Decydował się na ciężkie wybory w chwili przystąpienia do Próby. Od teraz jego życie miało składać się z samych ciężkich decyzji.
Gdy o tym pomyślał jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w kierunku Josie.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój gościnny - Page 4 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 19:01
Dobrze było ich widzieć, całych i zdrowych. Zdrowych przynajmniej powierzchownie i fizycznie - to przynosiło pewną pociechę. Wiedziała, że istniały rany na duszy, rany, których nie mogło dostrzec uzdrowicielskie oko, jednakże choćby potrafiła tyle, co najlepsi uzdrowiciele, nie zdołałaby ich wyleczyć, mimo najszczerszych chęci. Każdy musiał dźwigać swój krzyż - tak powiedziała kiedyś jej mugolska matka; Poppy nigdy do końca nie zrozumiała w pełni tej metafory, nie zdołała poznać na tyle nieczarodziejskiego świata, lecz słowa te zapadły w pamięć panny Pomfrey.
Stała pod ścianą, skryta w cieniu i nie wychylająca się przed szereg. Splotła dłonie na podołku i po prostu słuchała z uwagą tego, co mówią inni. Nieco zmartwiła ją nieobecność pani Bagshot; nie uważała tego za sprawiedliwe, lecz nie miała w sobie tyle pychy, by uważać, że jej racja jest właśnie tą właściwą. Przypuszczała, iż obecność pani profesor wprowadzała więcej powagi...? Sama osoba tak potężnej czarownicy nastrajała bardziej optymistycznie, lecz nie śmiałaby powiedzieć tego głośno. Milczała więc zaciskając usta, a minę miała coraz bardziej markotną. Spodziewała się, że było źle. Widziała przecież rannych na własne oczy, widziała przerażenie w oczach kilkorga dzieci - za tym musiało kryć coś naprawdę przerażającego, lecz bała się pytać. Nie mogła jednak dalej skrywać się pod pierzyną nie wiedzy. Słowa raniły, choć wcale jej tam nie było. Czuła jednak ciężar na sercu. Ciężar świadomości jak straszne rzeczy przytrafiały się innym, podczas gdy ona bezpiecznie leżała w pościeli.
Obdarzyła Justine przeciągłym spojrzeniem. Po części wiedziała jak teraz się czuje - ona także straciła matkę. Niezależnie od tego w jakim człek jest wieku, strata matki wciąż boli tak samo. To jak wyrwanie kawałka serca, które pojawiło się dzięki niej. Zduszony, niemy okrzyk wyrwał się z jej ust, lecz przysłoniła je dłonią, starając się trzymać nerwy na wodzy. Szczerze współczuła wszystkich okropności jakie przeżyli podczas odsieczy, lecz wiedziała - że nie może przejąć ich bólu, choćby niewiadomo jak bardzo chciała.
Czuła, że nie powinna się wtrącać, nie miała wszak nic konkretnego do powiedzenia, nie w tej sprawie - milczała więc i słuchała nadal.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 19:47
Uśmiechał się niezręcznie do tych członków Zakonu, którzy przechodzili przez drzwi, kiedy on próbował znaleźć sobie w miarę wygodną pozycję. Najpierw próbował opierać się o ścianę jak wielu innych, chociaż przy swoim wzroście nadal czuł jak jego włosy ocierają się o sufit. Nie mógł nic na to poradzić, więc tylko westchnął, przybierając dzielną minę, a wtedy ktoś przysunął mu krzesło, które przyjął z wdzięcznością i pewnym zawstydzeniem. Przywitał się bez słów z bardziej znanymi sobie osobami, jego ciemne tęczówki na dłuższą chwilę zatrzymały się na sylwetce Pomony. To na nią natrafił owej feralnej nocy; żywił nadzieję, że jakoś się po tym pozbierała. Nie mógł oczywiście wiedzieć, co spotkało innych oraz że duchy, z którymi musieli się zmagać, nie były tylko pierwszomajowymi wytworami, ale sięgały znacznie jeszcze wcześniejszych dni. Miał się zaraz o tym przekonać. Najpierw jednak obserwował z uwagą jak sala się zapełnia. Starał się nikogo nie przytłaczać swoją uwagą, w końcu w powietrzu czuć było wiele nieprzebranych uczuć, niewypowiedzianych wątpliwości… i ulgi, kiedy raz po raz czyjaś głowa wsuwała się do środa. Już miał trącić Bertiego łokciem — nie śledził dokładnie Quidditcha, acz wydawało mu się, iż mignęła mu przed oczami dziwnie znajoma postać — lecz w tym samym momencie prowadzący spotkanie zabrał głos.
Z każdym słyszanym słowem jego dość pogodny nastrój ochładzał się, a zastępował go otępiały smutek. Sprawy organizacyjne przyjął jeszcze z zaciekawieniem, uwagą, pragnął sobie to poukładać w głowie, jednakże kiedy temat objął odsiecze, prawie mógł poczuć ciarki, przeskakujące po jego karku, tak bardzo go to poruszyło. Wyposażony w nową wiedzę, patrzył na swoich towarzyszy inaczej. Nawet na swojego bliskiego przyjaciela, którego kręgi pod oczami nabrały dla niego nowego znaczenia. Ich opowieści brzmiały jak fikcja, coś rodem z najgorszego koszmaru, a oni to przeżyli naprawdę. W niektórych momentach musiał aż spuścić spojrzenie, wbić je w czubki butów, bo nie mógł znieść kłującej prawdy. Nie było go tam, nie było go tam, gdzie mógł być potrzebny i przez to ogarniały go irracjonalne wyrzuty sumienia. Kiedy zmarła jego siostra, nic nie mógł na to poradzić. W tym przypadku nie mógł zastosować takiej wymówki. Dołączył do tej organizacji właśnie dlatego, że mógł dzięki niej działać, zmieniać losy świata, na razie lista jego zasług wyglądała marnie. Rozumiał, iż wszyscy, którzy tu stali — i ci, których brakowało — sami, świadomie wybrali tę drogę, a jednak nie mógł strząsnąć z siebie uczucia własnej marności. Było to trochę samolubne, przede wszystkim bezcelowe, ale taki już był. Tak bardzo chciał działać, pomagać, cofnąć czas i te wszystkie rany zadane przez los dla tych, którzy przecież walczyli w najsłuszniejszej sprawie.
W zadumie poprawiał rękawiczkę, mimowolnie prowadząc listę strat. Nie znał tych mugoli, nie wiedział kim byli więźniowie, a mógł przysiąc, że bolało go tak samo, jakby to on znów stracił kogoś bliskiego. Jego uśmiech zbladł, zastąpiła go szczera, smutna troska.
Nie była to jednak jego historia. Był tylko obserwatorem, rzeźbą, która mogła zaoferować nieme wsparcie. Milczał, łowiąc cudze słowa, nie dowierzając okrucieństwom, wstrzymując oddech przy każdej zmianie tonu i zastanawiając się czy gdyby im towarzyszył tydzień temu to siedziałby dziś w tym miejscu.



by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
plants are friends
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5068-constantine-ollivander https://www.morsmordre.net/t5083-paladyn https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f240-lancashire-lancaster-castle https://www.morsmordre.net/t5082-skrytka-bankowa-nr-1276#110210 https://www.morsmordre.net/t5081-constantine-ollivander#110205
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 20:46
Coraz więcej się ich gromadziło w pokoju, coraz mniej było miejsca i coraz więcej można było słyszeć oddechów – tych cichych i tych nieco głośniejszych, wyraźniejszych. Nie mogli na to narzekać. Dobrze, że tak się działo. Im więcej ich było, tym większe mieli szanse, żeby pokonać zło dziejące się na ich oczach.
Nim na dobre przysiadła przy Jaydenie, do środka weszło kolejne kilka znajomych osób. Z ogromną ulgą uścisnęła mocno Pomonę, by później ten sam uścisk wymienić z Poppy. Z nauczycielami Hogwartu dzieliła chyba najwięcej emocji, dlatego cieszyła się, widząc ich wszystkich razem w jednym miejscu. Brakowało tylko Barty’ego, ale nie była pewna, czy nie zatrzymały go obowiązki profesorskie. To nie miało jednak większego znaczenia. Odhaczyła go już na liście bezpieczeństwa wcześniej, teraz mogła to zrobić z pozostałymi.
Wodziła wzrokiem między tymi, którzy powoli docierali albo sadowili się już głębiej. Sue, Bertie, Lorraine, Margaux. Dojrzała sylwetkę Samuela, przy której poczuła, jak drga kącik jej ust. Przy sylwetce Garretta zacisnęła powieki, jakby w ten sposób jej ciało niemo odpowiadało sobie samemu doznaniem prawdziwej ulgi. Jej spojrzenie dotarło również do sylwetki, którą przywiódł ze sobą Benjamin. Kobieta. Selina. Kolejne nowe rysy. Kim były?
Nawet, jeśli nie istniała jeszcze w Zakonie, kiedy Perseus Avery okazał się zdrajcą, czuła się w obowiązku wytyczania ścieżek wątpliwości każdej nowej osobie, która dołączała do organizacji.
Jej rozważania przerwał głos Fredericka, więc to w jego sylwetce utkwiła wzrok. Serce biło jej coraz mocniej, z każdym wypowiadanym przez niego słowem raportu z odsieczy zaciskała palce na materiale sukienki jeszcze usilniej. Inferiusy. Uwięzione dzieci. Opowieść Justine zmusiła ją do spuszczenia wzroku i tępego gapienia się w podłogę, jakby to właśnie tam miały za chwilę znaleźć się wszystkie odpowiedzi na dręczące ją pytania. Zacisnęła zęby. Prawdopodobnie pomyślały o tym samym. Bo Eileen mogła chwycić chłopca i wybiec stamtąd. Mogła, bo teraz wydawało jej się bajecznie proste, a w rzeczywistości nie zrobiła nic. Ogień palił jej sumienie, docierając nocami do samego dna jej duszy. Zamrugała, oderwana od własnych myśli kolejnym głosem. Alex.
Cassian.
Zbladła tak, że sińce pod oczami oddzieliły się od reszty skóry koszmarnym dysonansem. Nie znała go dobrze, kojarzyła praktycznie tylko imię z twarzą, ale to starczyło, by zmysły odpowiedziały przerażeniem. Jeden z zakonników, jeden z nich, został na Wyspie.
Zginął? – spytała instynktownie, chcąc się upewnić, czy to, co usłyszała, to była faktycznie prawda. – Uwięzili go? Wiecie cokolwiek?


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Pokój gościnny - Page 4 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 21:12
Stale otwierające się drzwi zmuszały ją do obserwowania kolejnych postaci. Widok Garreta sprowokował uniesienie jej brwi w nieco wyczekującym wyrazie, choć - po ich jesiennych rozmowach - mogła zgadnąć bez sugestii Benjamina, że mógłby zaplątać się w coś takiego. I uśmiechnęła się do niego - wszakże uzgodnili, że publicznie mogą już okazywać podobne sugestie afektów - prawdopodobnie czerpiąc sporo satysfakcji z tego, że stał tuż obok Lisa, który na podobny gest nie mógł liczyć. Przebiegła wzrokiem dalej. Normalnie zapewne potraktowałaby Samuela jakimś zgrabnym docinkiem, ale zdawała sobie sprawę, że jego obecność tutaj wcale nie napawa wesołością. Błysk w jego oku kazał jej sądzić, że jej widok wzbudził w nim pewne nakłady entuzjazmu, toteż - wczuwając się w rolę - starannie zmierzyła go wzrokiem, by raz jeszcze mógł się poczuć w jej obecności maluczkim. Kto wie czy nie po raz ostatni?
Wywołana przywitaniem, poczuła wewnętrzne spięcie, co było dosyć dziwnym odczuciem.-Kapitanie.-odpowiedziała z lekko cynicznym uśmiechem, maskując się wyrazem, gdy nawiązywała zarówno do funkcji Glaucusa na morzu jak i na meczach Quidditcha. Skinęła wolno głową, wpatrując się w niego ostrożnie, choć oczy zdradzały gram sympatii.
Pokój się wypełniał, choć większość jej uwagi pożerała postać stojąca w jego centrum - jeszcze nie mogła wiedzieć dlaczego, choć później, gdy zabrał głos, wezbrał w niej gniew większy, niż mogła się spodziewać, kiedy zdała sobie sprawę co oznaczało prowadzenie spotkania. Ten pieprzony szlachcic był kimś, kto im przewodniczył. Czy samotnie, czy między innymi - to nie była rzecz, jaką mogła zgadnąć. Dopiero później miała się dowiedzieć, że nazywali się Gwardzistami. Grymas niechęci odbił się na jej twarzy i powstrzymała się przed splunięciem oraz wyjściem. Jak mógł ją wykluczyć? Była zamieszana mimo wszystko - żyli w centrum cyklonu według tego, co mówił Jaimie, a mimo wszystko nie chciał, by stała z nim po jednej stronie. Ale nie przyszła tu dla niego. I obróciłaby głowę, karząc go obojętnością, ale wybił niesłyszany dzwon, który kazał im rozpocząć. Obserwowała, mimowolnie, jak zajmuje miejsce, wkładając w to ciągle tyle samo swojości, że rosnący w niej konflikt nie pozwalał jej na jednoznaczne nastawienie. Zacisnęła więc usta, pozostając dziwnie milczącą. I słuchała.
Komentarz o kocie Bagshot zmyła uniesieniem brwi. Dziwne oddzielenie staruszki od reszty Zakonu zepchnie w kwestie bezpieczeństwa tylko wtedy, gdy dowie się, że lokalizacja jej jest kompletnie niewiadoma. Bo przecież nie było w tym nic podejrzanego, prawda? Ciężko kontrolować powiększającą się liczbę członków i rozpoznawać ich intencje. Teraz, gdy czarna magia buzowała, każdy mógł zostać pod jej wpływem, nawet jeśli nie zgłaszał się na wolontariusza. Zdawało się to być istotne, skoro Bathilda posiadała informacje od Dumbledore'a.
O tydzień do odsieczy. Benjamin jej wspominał o tym, ale nie znała przedziału czasowego. Czy to nie dzień przed wybuchem anomalii? Zmarszczyła brwi. Ciekawość kazała jej nie zastrzelać pytaniami od razu.
Aresztowania mugolaków. Więc to się jednak wydarzyło? Zdusiła westchnięcie, słuchając jak banda szaleńców opracowała plan, który zakładał prosty punkt odbicia niewinnych, ale pomijał skutecznie wszystkie trudności, jakie napotkali i nie mogli się ich spodziewać. Działali entuzjastycznie, ale jak banda amatorów. I płacili cenę. I wiedziała, że sama byłaby tak samo nierozsądna.
Nie zauważyła początkowo jak Ben osuwa się po ścianie na ziemię. Musiała jednak to jakoś zarejestrować, ponieważ, gdy historia stoczyła się na eksperymenty na więźniach, zacisnęła na jego ramieniu palce, nie zauważając tego dopóki miał jej nie odepchnąć. Przerzuciła wzrok z łatwością na kolejną osobę, szukając relacji, która brzmiała jak zaraźliwe, pogłębiające się wariactwo. Patrzyła na twarz Justine, zastanawiając się jak to możliwe, jak mimika, kryjąc ból, smutek i rozpacz, pokrywając się determinacją i dziwną siłą, eksponuje to, co starała się ukryć, gdy obserwator dowiadywał się o powodach takich uczuć. Empatia działała zadziwiająco i Selina robiła wszystko, by nie okazywać jej istnienia. Powstrzymała się przed zamknięciem oczu, gdy uderzały w nią kolejne nowiny. Krew, śmierć, kolejne śmiercionośne pułapki, cierpienie. I te zawoalowane słowa, gdy przyznawali się do porażki i nie potrafili przyznać, że "nie daliśmy rady" i "mieliśmy nadzieję", oznaczało sentencję nad czyimiś istnieniami. I w tej narracji ciężko nie było ich nie winić - w końcu byli na miejscu, mogli coś zmienić. A ona nigdy nie była najbardziej wyrozumiałą osobą.
I raz jeszcze zawrzała w niej złość, gdy zdała sobie sprawę, że jej tam nie było. I nie miała możliwości zrobić n i c.
Zapadające milczenie po każdej wypowiedzi było chwilą, gdy kolejna wywołana osoba brała oddech i zbierała się do tego, by zabrać głos i zrzucić ciężar z piersi - a może raczej podnieść krzyż?




I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Pokój gościnny - Page 4 ANUtJXt
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t986-selina-lovegood#5480 https://www.morsmordre.net/t1028-alfred-wlasnosc-seliny-lovegood#5823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f133-queen-elisabeth-walk-137-2 https://www.morsmordre.net/t3514-skrytka-bankowa-nr-290#61348 https://www.morsmordre.net/t1131-panna-lovegood
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 21:13
To było trudne. Zwyciężyli, ostatecznie odsiecze okazały się sukcesem - uratowali przecież wielu ludzi, którzy bez nich zostali by na miejscu, pogrążeni w mrokach, w grozie, w niebezpieczeństwie, być może dzisiaj martwi. Tak jak wielu tych, których ocalić nie zdołali - porażka boleśnie sprowadziła ich na ziemię, każda jedna śmierć przypomniała o tym, że toczona przez nich wojna nie była zabawą, że wróg był prawdziwy i realny, że znajdował się tuż obok i co gorsza przeszedł do poważniejszych działań. Ich przyjaciele ucierpieli, ale najbardziej żal było jej dzieci. Najmłodszych, tych, którzy nie tylko nie rozumiały, czym był wszystko, co działo się wokół nich, ale przede wszystkim tych, którzy byli najbardziej bezbronni. Tak one, jak i porwane przez Ministerstwo - Ministerstwo! - mugolaki nie miały na nic wpływu, matka Justine, tak samo mógł zginąć jej ojciec. Przyjaciele, bliscy, nieznajomi, dla wszystkich co wieczór od tamtego dnia paliła w oknie świecę o zapachu wiosennego bzu. Większości nie znała, ale to nie miało żadnego znaczenia. Żałowała nieznajomych twarzy jeszcze mocniej niż tych, których znała - świadoma, że tych, którzy odeszli, nie pozna już nigdy. Żałowała, że nie była w stanie pomóc bardziej - była mądra, mogła służyć umysłem, drobną pomocą, robiła zresztą wszystko, co mogła, ale nie była w stanie pomóc w otwartej walce. Nie wzięła udziału w tej wyprawie - i wiedziała, że i tak nie wspomogłaby gwardzistów w użyteczny dla nich sposób, tylko im wadząc i być może przeszkadzając w poważniejszych działaniach. Chciała ich jednak wspierać. Dodać im sił. Chciała być silna, dla tych, którzy odeszli i dla tych, którzy zostali, obciążeni niesłusznymi wyrzutami sumienia. Wiedziała przecież, że zrobili wszystko, co mogli. Znała ich - wiedziała, ze tak. Poprowadziła ich Gwardia, która składała się z tych, którzy byli pośród nich najsilniejsi i najodważniejsi. Fred, Ben, Garry, Sam, Alex, profesor Bartius - żaden z nich nie opuściłby pola bitwy, gdyby był w stanie zrobić więcej. Wiedziała o tym. Ci, którzy im towarzyszyli - również nie. Z podziwem wspominała Floreana, Margie, Bertiego, Pomonę, profesora Tonksa, profesor Wilde, Alan... Josie i Pomonę. Wiedziała, że Josie wróciła, dotarła do domu - od niej wiedziała też, że Alex był cały i zdrowy. To niczego nie zmieniało, stracili Cassiana - miała wyrzuty sumienia, że rozstali się w złości.
Spóźniła się: została dłużej w Ministerstwie, pojawiła się w nim pierwszy raz od tygodnia. Po wszystkim, co się wydarzyło, bała się wrócić do pracy, wysłała podanie o dłuższą przerwę. Dopiero po zmianie władzy odważyła się pojawić się tam ponownie, choć z mieszanymi uczuciami, ci wszyscy ludzie godzili się na to, co robiło Ministerstwo. Wielu twierdziło, że nie mieli innego wyjścia, że nie mogli nic zrobić - lecz te same słowa wypowiedziane przez kata, przez tego, kto przekazywał rozkazy dalej, przez strażników, przez urzędników przepisujących dokumenty związane z kolejnymi więźmiami, przez różdżkarzy odbierających ich różdżki, przybierały na sile i tworzyły trudny do powstrzymania łańcuch. Ale w swojej pracy dostrzegała misję, brała w końcu udział w badaniach nad eliksirem tojadowym, który w biurze kontroli wilkołaków zmienił dosłownie wszystko. Ci ludzie jej potrzebowali, wiedziała o tym. Mimo odrazy, jaką żywiła do tego miejsca - nie chciała go opuszczać. Dostrzegły w progu Alexandra, przyśpieszyła kroku, przykładając do piersi przewieszoną przez ramię skórzaną torbę, biegiem doganiając gwardzistę - by na próżno nie otwierać drzwi ponownie i nie przerywać spotkania. Od wejścia skierowała wzrok na najwyraźniej prowadzącego to spotkanie Fredericka, przepraszająco, naprawdę nie chciała się spóźnić. Jej usta drżały w bliżej nieodgadnionym wyrazie, kiedy wsłuchiwała się w rozmowę o Morrisonie, przeszła bliżej ściany, nie chcąc robić niepotrzebnego zamieszania, przystając w wolnym miejscu - obok Benjamina - skąd skinęła głową towarzyszącej mu dziewczynie, kojarzyła Selinę jako zawodniczkę Os, ale nigdy dotąd nie widziała jej w gronie Zakonników (zgodzi się dać jej autograf?). Nie miała wątpliwości, że to była właśnie ona - być może również dlatego, że towarzyszyła akurat Wrightowi. Spod ściany odnalazła twarze najbliższych, Pomony, Poppy, nie pomijając pozostałych, opuszczając spojrzeniem tych, z którymi nie udało jej się nawiązać kontaktu wzrokowego. Nadeszły czasy, w których każdy lepiej czuł się w samotności, a ciche wsparcie było bardziej wartościowe niż sztuczne uśmiechy. Odłożyła torbę pod nogi, z wolna osuwając się wzdłuż ściany i przysiadła na podłodze, obok Bena, obejmując nogi ramionami. Milczała.


Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?




Minnie McGonagall
Minnie McGonagall
Zawód : Kariera naukowa
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Be careful as you go,
cos little people grow.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1950-minerwa-mcgonagall https://www.morsmordre.net/t1967-niktymene#27808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f264-maxwell-lane-17 https://www.morsmordre.net/t3014-skrytka-bankowa-nr-559 https://www.morsmordre.net/t3213-minnie#53350
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 23:46
Zamiast ochroniarza, czuł się bardziej jak odźwierny, gdy w rożnych odstępach czasowych, w drzwiach pojawiały się kolejne sylwetki zakonników. I w milczeniu cieszył się, że nie kierował kroków w głąb coraz bardziej zatłoczonego pomieszczenia. Spiął się, gdy chwyciły go ramiona Pomony i w pierwszej chwili chcąc zadziałać instynktownie, atakiem. Nie umiał pozbyć się wrażenie, ze w jego głowie - wciąż panowała wojna i ciało reagowało tak, jakby  - niezależnie od miejsca - znajdował się na polu bitwy. W równie niemym powitaniu kiwną głową wchodzącemu Alexandrowi, skrzyżował spojrzenie z kuzynkami, na dłużej tylko odbijając wzrok Seliny, jak zawsze lodowaty, jak zawsze pełen ostrej nuty, ale tym razem, działo się tam więcej. Była z nimi. Walczyli po tej samej stronie barykady. Powiódł wzrokiem za małą Minnie, a na koniec zatrzymał wzrok na Margie, która - chociaż spóźniona, zajęła jego uwagę na dłużej, zatrzymując się tuż obok niego - Dobrze, że jesteś - nie odwrócił się ku kobiecie, ale nie mogła mieć wątpliwości, ze mówił do niej, odbijając echem słowa, które wypowiedział, gdy przyszła go ratować, po Próbie. Spotykając się w granicach Kwatery, ilość zebranych nie była tak widoczne. A dziś, mimowolnie unosił brwi, gdy pokój zapełniały nowe głosy i oddechy, coraz ciaśniej przemykające obok siebie. Powiedziałby, "jak cienie", ale zebrani stanowili tak szeroki wachlarz indywiduów, że mglista szarość nijak nie wpasowywała się w opis. Co innego, gdyby spojrzeć na aurę nastrojów, który oscylował na granicy depresyjnej próby ustania w pionie. Nawet, jeśli nie wszyscy rozumieli, jeśli słyszeli niepełne informacje o powrotach odsieczy, to spojrzenia uczestników  i wypowiadane relacje, zaplatały coraz gęstszą formę smutku. Czy była gdzieś wpleciona nadzieja? Musiała być. Bez niej, nie byłoby tu nikogo z nich.
Skupił się na słowach Frederika tuż po tym, jak skupił na sobie uwagę zebranych. Samuel nie miał wątpliwości czemu Bathilda wybrała akurat tę konkretną dwójkę do przeprowadzenia spotkania. Walczący wiecznie Lis i najbardziej z nich doświadczony - Garry. Znał relacje, które przekazywał zakonnikom, a mimo to, z każdym słowem zbierało mu się w gardle na bolesne kaszlnięcie. Nieprzyjemna pętla zaciskała się, ale twardo milczał, nawet w momencie, gdy głos przejęła Justine. Nie poruszył się z miejsce, sztywno opierając się o framugę drzwi. Widział to o czym mówiła, przetwarzał wielokrotnie swoje własne słowa, które kazały ratowniczce zostawić martwe ciało matki, a potem, później patrzyć, jak złowroga bestia je rozrywa. Widział - oczami wyobrażeń, to co przeżyli inni, na odsieczy, która z ratunku, przerodziła się w parodię pośpiechu. Ich wizyta w murach szkoły, wydawała sie najbardziej tragiczna w konsekwencjach - W każdej z naszych...wypraw, zostały uratowane jakieś dzieci, to powinno dać każdemu do myślenia z kim... - nie tak ciche zgrzytnięcie zębów wymknęło się, robiąc przerywnik w zdaniu - mamy do czynienie. W Hogwarcie więzione były przede wszystkim dzieci, a odnalezieni dorośli mieli stanowić ofiary dla bestii. To ci najmniejsi byli celem - dokończył, nie siląc się nawet na łagodny ton, ostatnie słowa kończąc ciszej. Zadra otwartej rany wspomnień nie dawała spokoju, karząc winą za każdym razem, gdy wspomnienie werbalizowało się w słowach - mnie też złapali - dodał jeszcze dziwnie sucho, jakby przyznawał się do winy, a miał ich wiele - udało mi się zbiec ostatniego dnia kwietnia przed pojawieniem się anomalii - ominął kwestię spotkania Gwardzistów i roli, jaką zawinili, tak jak przyrzekł każdy z zebranych wtedy - On wiedział o Zakonie - zakończył koślawo, ni to uzupełniając już wypowiedziane relacje, ni to samemu oddając raport.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 03.09.17 23:57, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 4 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój gościnny [odnośnik]03.09.17 23:51
W pokoju stawało się coraz tłoczniej i - paradoksalnie - sprawiało to, że czuł się bezpiecznie; nie zalewały go lawiny spojrzeń (pełnych wyrzutu, pełnych pytań, pełnych współczucia), bo każdy lawirował we własnym świecie, pętany własnym smutkiem, strachem, niezrozumieniem. W spojrzeniach Zakonników dostrzegał skrzącą się nadzieję i było to przerażające - bo oni, Gwardziści, którzy winni ich bronić, wraz z momentem otwarcia skrzyni, która miała ich uratować, sprowadzili na nich śmierć.
A teraz mieli milczeć - ciężar odpowiedzialności nie był przyjemny.
Dostrzegł Samuela opierającego się o framugę i wysłał mu ciężkie spojrzenie; Skamander wiedział to, co wiedzieli i oni - był jednym z nich. Przyszedł więc tu dobrowolnie, by słuchać wieści tragicznych, by godzić się na brzmiące w powietrzu kłamstwa.
Gorzko uśmiechnął się pod nosem, a w tym samym momencie dojrzał zbliżającą się Poppy; choć była mu bliska, akurat tego dnia na rękę był mu fakt, że nie mieli wiele czasu, aby rozmawiać - nie czuł się na siłach, by dzielić się rozterkami.
- A gumochłony spiskują, żeby obalić Wizengamot - rzucił zaskakująco lekko, zerkając na dziewczynę z ukosa; będzie musiało minąć jeszcze wiele lat, zanim Garrett uwierzy w szkodliwość papierosów - i zanim jakiekolwiek badania to potwierdzą, a do tego czasu dalej będzie dusił się w tytoniowym dymie, który niekiedy kłębił się w jego pracy tak gęsto, że musiał otwierać na oścież okna.
Na (nie)szczęście nie przyszło im rozmawiać dłużej; wreszcie Fred zabrał głos, rozpoczynając długie spotkanie, które przyjdzie im razem odbyć - było wiele słów, które miały dziś rozbrzmieć. Garry zerknął na Justine, gdy też zaczęła mówić; słuchając jej, dogaszał tlącego się jeszcze papierosa. Znał tę historię, część z niej przeżył na własnej skórze - ale wizualizując sobie słowa, czuł się jak w teatrze, jakby obserwował poczynania nie swoje, a obcych im ludzi. Minęły ledwo dwa tygodnie, a jemu zdawało się, że były to wieki. - Gdy pozostali zajmowali się odnalezionymi dziećmi, ja szukałem kolejnych - odezwał się końcu - właściwie pierwszy raz w pełni na głos - mówiąc głośno, zaskakująco pewnie i bez przejęcia tak wielkiego, jak to, które wstrząsało Tonks. Miał opanowany głos, a w jego spojrzeniu nie trzaskał już dawny gniew. Wyglądał na człowieka zrezygnowanego - i takim też się stał. - Najpierw znalazłem ich dwójkę, wpadliśmy prosto do pomieszczenia z wielkim wampirem, gdzie - ukryte - znajdowało się kolejne dziecko: mały chłopiec, który mimo tego, że był nieprzytomny, budził lęk u innych dzieci. Nawet bardziej niż przeklęty sasabonsam - ciągnął, nie wdając się w szczegóły - nie opowiadając o śmierci Klapy, o wrzasku stworzenia, które pozbawiało przytomności tych, których umysły nie były wystarczająco silne. - Mnie i dwójce dzieci udało się uciec z zamku prowizorycznym świstoklikiem, odnalazła nas Poppy i uratowała nam życie. Są bezpieczne. Zajęła się nimi pani Bagshot - urwał, ściszając trochę głos, potem posłał długie spojrzenie w stronę Pomony - mimo strasznych okoliczności w jego oczach kryło się coś przypominającego sympatię i pocieszenie. Przeszli razem wiele.
W uwadze słuchał słów Bertiego, jak zwykle nie potrafiąc wyjść z podziwu, że w Zakonie znajdowały się osoby tak młode - a choć niedoświadczone, to wciąż zaangażowane w sprawę. Ryzykowali nawet więcej od nich samych, od ludzi od lat zajętych walką, którzy poświęcili temu życie. Może rzeczywiście była jakaś nadzieja.
- Ze mną Alex też skontaktował się listownie - wtrącił się krótko Bertiemu, ale nie ciągnął tego wątku - pozwolił Bottowi mówić dalej. Gdy ten wyrzucał z siebie tragiczną historię podboju twierdzy, Garrett wysłał szybkie spojrzenie Benowi, który też tam był, który też to przeżył - i który też zdecydował się zabrać głos. - Zrobiliście wszystko, co mogliście zrobić - dodał łagodnie, jakby uspokajająco, gdy obaj mężczyźni zamilkli; z jakiegoś powodu kierował te słowa głównie w stronę Bertiego, który najpewniej nie był gotowy na poświęcenie, jakiego musiał dokonać. Garry'emu zdawało się, że w jego oczach wciąż odbijał się przeżyty koszmar. - Uratowaliście wiele żyć. Nie wypominajcie sobie niczego, co miało miejsce. Nie znacie może tożsamości osób, które zostały na wyspie? Sytuacja w Ministerstwie trochę się teraz poprawiła, może zdołałbym dojść do jakichś informacji na temat tych więźniów. Warto byłoby ich poszukać i mieć nadzieję, że wciąż żyją. Albo odwiedzić ich rodziny, niewiedza na temat bliskich jest okropną karą, zasługują na prawdę, nawet tę najstraszniejszą - dodał po chwili, marszcząc lekko brwi i myśląc o latach, które spędził, nie znając losów swojego ojca - był to czas spędzony na krztuszeniu się złudną nadzieją, a ta czyniła więcej szkód niż pożytku. Uniósł spojrzenie, dostrzegając Margie nieopodal wejścia do pomieszczenia - lekko uniósł lewy kącik ust, najpewniej chcąc wysłać jej pokrzepiający uśmiech, ale wyszło jak zawsze.
Wpatrywał się z uwagą w Floreana, gdy ten zaczął mówić; skrzywił się lekko, słysząc o ludzkich kościach, o samobójstwie strażnika - to wszystko było dziwne, okropne, paradoksalne, jak z pełnych przygód książek. Proza miała jednak to do siebie, że jej bohaterowie zaskakująco często wychodzili ze wszystkich tragedii z tarczą, nie na niej - a w ich przypadku los nie był jeszcze przesądzony.
W końcu jeszcze raz popatrzył w stronę drzwi, gdy te otworzyły się, a próg przekroczyli Alex i Josephine - ci sami, których życie jeszcze przed chwilą większość zgromadzonych stawiała pod znakiem zapytania. Z niezrozumiałych przyczyn nie zdziwiło go stwierdzenie, które spłynęło z ust Selwyna - nie słyszał od Cassiana nawet słowa od czasu jego zaginięcia, a ten przeklęty uzdrowiciel z jakiegoś powodu upatrzył sobie w nim kogoś, komu warto zwierzać się z dręczących duszę sekretów. A teraz nie pozostało po nim - tak jak po wielu bliskich, z którymi przychodziło im się żegnać - już nic. Przyjął to dziwnie obojętnie. Przyszło mu dziś pogrzebać już jedną osobę, czuł się, jakby jego umysł nie potrafił udźwignąć świadomości śmierci kolejnej. Ale zanim zdołał zadać pytanie, uprzedziła go Eileen, ujmując je inaczej, niż on zdecydowałby się to zrobić - uwzględniła fakt, że Cassian mógł przeżyć. Garrett nawet nie wziął takiego scenariusza pod uwagę; szybko podsumowując wszystko w myślach, uzmysłowił sobie, jak bardzo było z nim źle.
- Jak udało wam się uciec? - rzucił pytanie w kierunku Alexa i Josie, znów kierując ku nim spojrzenie - nie słyszał jeszcze szczegółów jego historii, choć podejrzewał, że ich również uratowała anomalia. To zabawne; były to wszak te same zawirowania magii, które niejednym odebrały życie. Jego bratu. Jasnowłosej kobiecie, niedaleko której wylądował, gdy wybuch przeteleportował go w przypadkowe miejsce - i której śmierć obserwował oczami, które zachodziły mgłą z wyczerpania.
- Samuel zwraca uwagę na ważną sprawę. Z pewnością dostrzegliście, że wszystkie te historie o więzionych i torturowanych ludziach mają jeden wspólny element - podjął znów po chwili, nie odsuwając się od ściany, o którą wciąż się opierał - zdawał się nie stanowić części tłumu, jakby lekko się od niego oddzielał, ale mówił na tyle głośno, by mógł usłyszeć go każdy. - Na Wyspie Rzeźb, w Kruczej Wieży i w Hogwarcie - wszędzie uwięziono dzieci, które zdawały się niezwykłe, od których emanowała potęga, jakaś... niezwykła magia. Ci, którzy brali udział w odsieczach i mieli z nimi do czynienia, z pewnością rozumieją, co mam na myśli - dodał, wyszukując spojrzeniem w tłumie tych, do których się teraz zwracał - wojowników, którzy zgodzili się walczyć o sprawiedliwość. - Posiadają one wielki talent magiczny. Profesor Bagshot uważa, że Ministerstwo - oraz najpewniej maczający w nim palce Grindelwald - próbowało do czegoś je wykorzystać. Może uczynić z nich broń. Ukryto troje dzieci, po jednym w każdym z tych miejsc. Istnieje prawdopodobieństwo, że więźniowie, których trzymano wraz z nimi, mieli stanowić dla nich pożywkę - albo... trudno stwierdzić, może odwracali uwagę tych wszystkich przeklętych wampirów i innych potworów, które tam skrywano. - Mimochodem dostrzegł wśród Zakonników Justine, której z pewnością ciężko było tego słuchać - świadomość, że jedną z ofiar była jej matka, musiała okrutnie przytłaczać. - Czy któreś z was spotkało się kiedyś z czymś podobnym? Mamy wśród Zakonników wielu czarodziejów zaznajomionych z historią, z teorią magii i przeróżnymi jej dziedzinami. Może wam przyjdzie coś do głowy - rzucił, zerkając z ukosa na tych, którzy - jak podejrzewał - mogliby wysnuć swoje teorie; popatrzył na Minnie o bystrym umyśle, na Cerise, specjalistkę od magicznych stworzeń, Jaydena, wybitnego astronoma, Floreana, który wykazał się doskonałą znajomością przeszłości; czy coś takiego kiedyś miało już miejsce, czy nauka - w dowolnej swej odnodze - była w stanie to wytłumaczyć? - Jeżeli chodzi o tę trójkę wyjątkowych dzieci, są pod opieką pani Bagshot. Wspomniała coś, że spróbuje zbadać ich możliwości, choć oczywiście w sposób daleki od tego, jak traktowano je dotychczas - przyrzekła, że ich dobro jest dla niej priorytetem. Chociaż... teraz każde dziecko przypomina bombę, a co dopiero one. Jestem jednak pewien, że są pod dobrą opieką - pod lepszą nie będą, profesor Bagshot wie, co robi - dokończył po chwili, zerkając z ukosa na Freda; kontrola, którą jeszcze posiadamy, zaraz się wymknie - zdawało się mówić to spojrzenie, bo z każdą chwilą Garrett nabierał coraz bardziej pewności, że ktoś podejmie temat, o którym rozmawiać nie powinni; czy uda im się wystarczająco wiarygodnie skłamać?


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój gościnny - Page 4 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Pokój gościnny [odnośnik]04.09.17 0:51
- Dzieci były dla nich ważne. Pamiętam, że to w jakim układzie siedziały otwierało zagadkę na drzwiach. – zagadkę, na którym odpowiedziałam źle za pierwszym razem, zagadkę, która kosztowała życie moją matkę. Zagadkę, którą rozwiązał Samuel, nie ja, ja która powinnam była to zrobić. Może wtedy… może wtedy jeszcze by żyła. Może wiedziałaby więcej. Nadal nie wiedziałam czemu znajdowała się na środku sali, podczas gdy wszystkie pokoje na około nas były zamknięte. Dopiero teraz uświadomiłam to sobie. – Pamiętacie? – spytała spoglądając najpierw na Sama, a później na Pomonę. – Moja mam leżała na środku pomieszczenia. Właśnie sobie uświadomiłam, były cztery pary drzwi otwierane czterema kluczami, ale czy wszystkie były zamknięte? Nie sprawdziliśmy tego, jednak jeśli tak – jak się tam znalazła? – uniosłam dłoń do twarzy i złapałam za końcówkę nosa. Tyle niewiadomych, tyle niepewnych, co kryło się w pozostałych dwóch pokojach? I, jak znalazła się tam moja mama, jeśli i tamte drzwi były zamknięte. Odjęłam dłoń od twarzy unosząc głowę. – Ale nie o tym chciałam. Zastanawiam się, co jeśli pracowali nad tym by… - zastanowiłam się chwilę – … nie tyle co okiełznać ich zdolności, a jeszcze je rozszerzyć w sposób, o którym żadne z nas nie słyszało. A przynajmniej ja. – wzruszyłam lekko ramionami. Dawno nie czytałam wciągnięta w życie. A powinnam była, przecież wiedza była potęgą. Westchnęłam nad własną głupotą, zaraz jednak podjęłam. - Każdy rodzi się z jakimiś predyspozycjami, rozumie coś innego - w czymś jest lepszy. Dzieci z racji swojego wieku nie są jeszcze całkowicie ukształtowane, a magia sama w sobie nie została chyba jeszcze do końca zbadana. Mamy zaklęcia dodające sił, istnieją chyba też takie eliksiry… chyba, bo na nich to się mało znam. – zmarszczyłam brwi jakby zastanawiając się czy rzeczywiście takie są. W sumie to nie znałam się na nich właściwie w ogóle. Wiedziałam jedynie tyle, co gdzieś siłą wciśnięto mi na zajęciach. – Chodzi mi o to… - podjęłam dalej, trochę niepewnie, jakby nie wiedząc, czy powinnam na glos wyrzucać swoje przemyślenia, ale znów nawet choćby głupie najwyżej zostaną zbite przez kogoś bardziej doświadczonego. - …że jeśli posiedli jakąś instrukcję, albo przepis, to mogli na nich eksperymentować chcąc zyskać więcej mocy. W sensie… - znów zamilkłam niepewnie, skierowane na mnie spojrzenia wcale nie sprawiały, że czułam się pewnie. Nie lubiłam przemawiać w dużych grupach, dowódca ze mnie był raczej żaden. Więcej we mnie było działacza, który nie umiał usiedzieć w miejscu, niż lidera, który wiedział jak zadbać o morale grupy. – Co jeśli więźniowe nie tyle były pożywką dla potworów, ale tak jak mówisz Garry, dla samych dzieci. Coś na zasadzie pasożytniczej formy magicznej, która posila się innymi, wchłania ją może. – znów zmarszczyłam brwi. – Trudno mi powiedzieć. Ale wydaje mi się to możliwe. – uniosłam lekko drżące dłonie do twarzy i założyłam białe włosy za uszy. – Nie wiem, czy więźniowie byli pokarmem dla… - wzruszyłam ramionami - … chociażby wampira. Ale nie pamiętam by moja mama miała ślady po kłach. Miała rany na ciele. Dużo ran. – sapnęłam ciężko, próbując uspokoić oddech. Zamknęłam oczy, ale nie było to dobrym pomysłem. Widok martwej mamy znów pojawił się przed moimi oczami. Ugięły się pode mną nogi, lekko zakręciło się w głowie. Otworzyłam je ponownie, próbując uspokoić oddech, wyrównać go by głos nie zadrżał. – Sklasyfikowałabym je jako magiczne, nie zwierzęce. Ale nie wierzyłabym całkowicie mojemu osądowi, byłam w szoku, coś mogło mi umknąć-  stwierdziłam szczerze na koniec ponownie milknąc.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój gościnny - Page 4 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój gościnny [odnośnik]04.09.17 3:12
Nie odzywała się do niego ani słowem, oprócz powitania. Ledwie przelotem uchwyciła jego spojrzenie, zaraz potem uciec wzrokiem na korony kwitnącego lilaku, tak jakby się obawiała, że może przez tę krótką chwilę dojrzeć w niej za dużo - wszystkie te dręczące ją koszmary i trawiące niczym gorączka poczucie winy. Nie płakała za nimi, przynajmniej nieświadomie - w końcu każdej nocy budziła się z poduszką mokrą od łez, starając się zapomnieć... Zapomnieć ich twarze, krzyki bólu, które wciąż wydawały się realne jakby płonęli tuż obok niej. Nie. Wszystkie te wspomnienia zalęgły w jej umyśle niczym dym, zatruwając codzienne funkcjonowanie, dusząc, nieważne jak usilnie starałaby się go pozbyć. Działała niczym marionetka ciągnięta za sznurki, kiedy zakładała płaszcz na zieloną sukienkę bez dekoltu i z długimi rękawami, kiedy schodziła po schodach ramię w ramię z Alexem. Nadała im żwawe tempo, trochę obawiając się, że nie zdążą na czas, a trochę obawiając się, że zapyta się o jej samopoczucie albo podejmie temat odsieczy. Nie chciała się przy nim rozkleić, choć być może byłoby to lepsze niż wkroczenie do sali pełnej zakonników, by powiedzieć im, że nie dali rady. Tyle czarownic i czarodziejów, jeszcze nawet dzieci... Wciąż świeże blizny na klatce piersiowej i brzuchu boleśnie przypominały jej o tej porażce.
Im bliżej znajdowali się chaty, tym bardziej się ociągała, jakby chcąc wydłużyć czas, przez który pozostawała poza jej obrębem. Przygotowywała się wewnętrznie na to co ich czeka, na kolejny powrót do tej upiornej nocy, która zbyt szybko została zastąpiona przez świt. Zabrakło im czasu. Jakby to proste stwierdzenie mogło wytłumaczyć wszystkie błędy, które nastąpiły potem. Czas nie grał na jej korzyść, praktycznie nie zarejestrowała wspinaczki po stromych schodach, chociaż jej oddech stał się płytszy, a klatka piersiowa ponownie zapłonęła bólem. Wślizgnęła się do sali przed Alexandrem, który, w typowym dla szlachcica odruchu, przepuścił ją w drzwiach. Stanęła zaraz przy ścianie, jakby starając się w nią wtopić, nie zwracać na siebie uwagę, znaleźć swoje miejsce, by bezpiecznie, w spokoju wysłuchać co pozostali mieli do powiedzenia. Chociaż spóźnili się, czas ten był na tyle nieznaczny, że mogła usłyszeć większość historii dotyczących odsieczy. Ile uwięzionych odzyskało wolność? Wolała nie liczyć - każda strata jednego życia przerastała dziesiątki uratowanych. Nic nie mogła poradzić na to, że nie radziła sobie z myślą, że nie mogli uratować ich wszystkich. W każdej wolnej chwili wypominała sobie sytuacje, w których mogła postąpić inaczej - gdyby mniej się wahała, może zyskali by na tyle, by ocalić jeszcze kilku z nich. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ktoś tam przetrwał, chociaż sama wraz z pozostałymi Zakonnikami została pochwycona, lecz nie pozbawiona życia. Byli przy nim utrzymywani, lecz w jakim celu...? Z rozmyślań wyrwało ją pytanie, które omal nie umknęło jej uwadze. - Anomalie, wyrzuciły nas razem, mnie i Alexa gdzieś w rejony Tamizy... Nie jestem pewna, gdzie nas uwięzili... Być może było to na wyspie rzeźb. Nie wiem, jakie mieli wobec nas zamiary i co chcieli osiągnąć przez działania, które podjęli - odezwała się w końcu i to nad wyraz składnie. Co noc zadawała sobie pytanie, po co ich przetrzymywali, co dawały im eliksiry, które wpajali w nich w chwilach nieświadomości. Ich wewnętrzne strachy miały dać im odpowiedzi na jakieś pytania, a może mieli być na tyle bezbronni, by wyciągnąć z nich wszystko? Nieme porozumienie sprawiło, że nie poruszali zbytnio tego tematu, w obawie, czego mogą się dowiedzieć - ogólniki wystarczyły, by rozeznać się w sytuacji przyjaciół. Jednak teraz jej spojrzenie bezwiednie powędrowało w kierunku Alexandra, podchwytując jego wzrok - tak jakby szukała odpowiedzi na te wszystkie niewiadome.



these violent delights have
violent ends...
Josephine Fenwick
Josephine Fenwick
Zawód : przyszła aurorka
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W całym magicznym świecie gasną światła. Nie ujrzymy ich już za naszego życia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3390-josephine-fenwick#58313 https://www.morsmordre.net/t3429-poczta-josephine#59532 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f129-enfield-lavender-hill-145-8 https://www.morsmordre.net/t3519-skrytka-bankowa-nr-855#61428 https://www.morsmordre.net/t3428-josie#59531
Re: Pokój gościnny [odnośnik]04.09.17 9:25
Wszystko dzieje się tak szybko. Sądziłam, że przybędę jako jedna z ostatnich, skoro zgodnie z zasadą ten, co ma najbliżej przychodzi zawsze spóźniony. Tymczasem do środka wlewają się kolejne osoby, nawet Poppy, którą spodziewałam się zastać dużo przed czasem. Wymuszam na sobie uniesienie kącików ust w zetknięciu z poklepywaniem, spojrzeniem niektórych Zakonników (znów przepraszające spojrzenie, tym razem skierowane do Kostka), którzy koncentrują na mnie swój wzrok chwilę dłużej niż ulotną sekundę; uśmiechem Duny’ego. Na chwilę jedyną emocją dostrzegalną w mojej mimice jest zdziwienie kiedy widzę wchodzącą Minnie, ale nie robię nic ponad to. Stoję dość zwyczajnie (obojętnie?) dopóki Lis nie zabiera głosu. Doszedłszy do tematu odsieczy mimowolnie się spinam, prostując gwałtownie i stojąc spięta. Dzięki eliksirowi jestem w stanie utrzymać pozory neutralności, chociaż z drugiej strony naprawdę niewiele do mnie dociera. Wszystko jest słodko przytłumione, a ja oglądam spektakl zza szyby - zupełnie jakby mnie nie dotyczył. Każde słowo, pytanie, spojrzenie, to wszystko wywołuje lawinę wspomnień przesuwanych rozpaczliwie w umyśle. Oglądam je, ale jakby nie docierało do mnie, że byłam tam, widziałam to okrucieństwo, doświadczyłam tych wszystkich emocji. Smutek gromadzi się za szkłem, uporczywie w nie pukając, chcąc przedostać się przez główną linię obrony - na darmo jednak. Nie czuję nic, nawet jeśli historia pozostaje wciąż żywa, a tragedia niektórych z pomieszczenia pozostaje niezaprzeczalnym faktem. Mentalnie unoszę się ponad tym wszystkim, będąc biernym obserwatorem. Słucham Just i nie dowierzam - naprawdę tam byłam? Naprawdę mam coś więcej powiedzieć?
Mój wzrok zatrzymuje się na dłużej na sylwetce Garry’ego, jakby to w nim były zaklęte odpowiedzi na wszystkie pytania. Jakby był nieomylną wyrocznią, która skrywa każdą jedną tajemnicę świata i to właśnie ja zamierzam wymusić na nim ich wyjawienie. Pomimo intensywnego słuchania relacji innych z tamtych makabrycznych wydarzeń (nie potrafi mnie pocieszyć ani powodzenie jednej z misji, ani świadomość, że nie tylko my polegliśmy), moje myśli nadal krążą wokół Hogwartu. Hogwartu, który z tych wszystkich miejsc powinien być miejscem bezpiecznym oraz stanowić ostoję dla zaczynających swoją przygodę z magią uczniów. A my, nauczyciele, powinniśmy ich wszystkich ochronić - a stało się zupełnie inaczej. Nie wiem nawet kiedy tracę kontakt z rzeczywistością nie słuchając dalszych wyjaśnień oraz opowieści dzielnych osób, które postanowiły wspomóc obcych ludzi. To bardzo nieładnie nie słuchać, ale sama nawet nie wiem kiedy myśli pochłonęły mnie tak mocno, żeby ocknąć się gdzieś w połowie wypowiedzi Garretta. Od tej pory słucham uważnie, jednak nie potrafię przejść tak szybko z jednego tematu na drugi. Dla nich to były po prostu dzieci, jakieś, w tej chwili interesujące, gdyż posiadają magiczną moc i są kluczem do rozwiązania zagadki. Ja chciałam powiedzieć, że Lucy była zawsze uśmiechnięta, a Lewis mógł zostać w przyszłości naprawdę wspaniałym zielarzem. Głos jednak odmawia posłuszeństwa, zresztą, temat już dawno przeminął. Zupełnie jak spokój w magicznym świecie.
- Nie znam się na czarnej magii, ale na pewno nie zaatakowało ją żadne stworzenie, w tym sasabonsam. To musiały być rany innego typu - mówię jedynie, potwierdzając słowa oraz domysły Just. W końcu ją widziałam, widziałam też obrażenia zadawane przez zwierzęta, większość życia mieszkałam na odludziu, wśród hipogryfów oraz innych magicznych istnień kryjących się w pobliskim lesie. - Niestety jak wiemy tak prymitywna forma wampira wabiona jest zapachem krwi - dodaję już ciszej, nie dokańczając swojej myśli. Nie potrafię tak po prostu rozmawiać o pani Tonks, to w końcu nie jest byle ciało tylko prawdziwa osoba, nawet jeśli już nie żyje. Chcę powiedzieć, że może miała być jego pożywieniem, tylko wykrwawiła się zbyt wcześnie, ale nie potrafię tego zwerbalizować, to brzmi zbyt okrutnie. Już wolę umilknąć, założyć, że mają rację, że było w tym wszystkim coś więcej. Niestety znam się tylko na zielarstwie, nie potrafię poskładać tych informacji w całość. Logiczną całość.



( i need your teeth )
in me, slow and vicious, to tell me my armor is just skin, bones, only bones


Pomona Vane
Pomona Vane
Zawód : nauczycielka zielarstwa
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

ty je­steś tym co księ­życ
od da­wien daw­na zna­czył
tobą jest co słoń­ce
kie­dy­kol­wiek za­śpie­wa



OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3270-pomona-sprout#55354 https://www.morsmordre.net/t3350-pomonkowa-poczta#56671 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-upper-cottage https://www.morsmordre.net/t3831-skrytka-bankowa-nr-838#71331 https://www.morsmordre.net/t3351-pomona-sprout
Re: Pokój gościnny [odnośnik]04.09.17 9:46
Pokój powoli zapełniał się nowymi osobami, mniej lub bardziej znajomymi. Mój wzrok jednak niemal natychmiast przylgnął do drobnej blondynki, która napotkawszy spojrzenie ciemnych tęczówek, przemknęła pomiędzy Zakonnikami, finalnie zajmując miejsce tuż obok mnie. Poczułam jak palce dłoni kuzynki splatają się z moimi, na co odpowiedziałam - mam nadzieję, że nie za mocnym - mocniejszym ściśnięciem dłoni. Podobnie jak Cerise, miałam ochotę na bardziej wylewne przywitanie, jednak ani czas ani miejsce, nie było odpowiednie. Wymieniłyśmy się więc porozumiewawczymi spojrzeniami - zadawaniem pytań i udzielaniem odpowiedzi zajmiemy się później.
Kilka chwil później, niewielkie poddasze zdawało się być już pełne. Nie mogłam jednak wiedzieć, czy są już wszyscy członkowie organizacji. Na ten moment i tak byłam po wrażeniem ilości osób, które zdeklarowały się dość otwarcie przeciwstawić zaistniałemu porządkowi. Nie sposób jednak było pomylić się co do stażu poszczególnych osób. Nowi mieli zdecydowanie więcej wigoru, niż Ci, którzy dołączyli do Zakonu jako pierwsi i słuchając późniejszych wyjaśnień, nie dziwiło mnie to wcale. Jeśli nie licząc skrzypnięć podłogi, czy sprężyn w łózkach, w pomieszczeniu panowała niemal całkowita cisza. Wszyscy z uwagą słuchali wypowiadających się kolejno osób. Słowa jakie wypływały z ich ust, budziły we mnie przerażenie, odrazę i złość. Będąc aurorem, zdążyłam doświadczyć już wiele, jednak to o czym mówili Ci ludzie, było jakąś całkowitą abstrakcją. Hogwart, miejsce które niegdyś nosiło miano drugiego domu, miało stać się jakimś cholernym więzieniem? Grindelwald był bardziej popieprzony niż mogło się to komukolwiek wydawać. I sasabonsam? Cholerny skurw... Na usta cisnęło mi się wiele. Czułam jak złość zalewa każdą jedną komórkę mojego ciała. Ścisnęłam Cerise odrobinę mocniej, kierując swój wzrok w stronę Samuela, zaraz jednak powracając nim do osoby zabierającej głos. Opowieści jakie wypełniały pokój, były przerażające. Sytuacja była poważna a czas jak zwykle, nie był sprzymierzeńcem. Z uwagą przyglądałam się poszczególnym osobą, starając się chłonąć jak najwięcej, w pamięci szukając czegokolwiek, co mogłoby wnieść choć trochę światła do sprawy.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 4 z 28 Previous  1, 2, 3, 4, 5 ... 16 ... 28  Next

Pokój gościnny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach