Wydarzenia


Ekipa forum
Larissa Malfoy
AutorWiadomość
Larissa Malfoy [odnośnik]01.04.17 14:09

Larissa Malfoy (née Black)

Data urodzenia: 9 II 1927
Nazwisko matki: Rowle
Miejsce zamieszkania:  dwór w Wiltshire
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: ogniwo spajające rodzinę, opiekunka dla swych najukochańszych pociech, wsparcie dla najdroższego męża, przykład dla młodych panien, królowa swego zamku
Wzrost: 167 centymetrów
Waga: 55 kilogramów
Kolor włosów: blond, przypominający gwiezdny pył
Kolor oczu: oczy lady Malfoy mają brązowy, ciemny kolor tak jak na każdego Blacka przystało
Znaki szczególne: filigranowa figura, delikatny tajemniczy uśmiech, z którym można zobaczyć ją na dworskich przyjęciach, schludne ubranie, srebrzyste włosy upięte w idealny kok, na myśl może przywodzić drobną, porcelanową laleczkę



Mój losy był przesądzony już w chwili, kiedy przyszłam na świat. Białe włosy i niebieskie oczy sprawiły, że stałam się odmieńcem na tle własnej rodziny. Arcturus Black z trwogą patrzył na swą drugą córkę. Nie doczekał się jeszcze upragnionego męskiego potomka, który miał zostać dziedzicem jego spuścizny. Zamiast tego otrzymał kolejną córkę, dziewczynkę o srebrzystych włosach. Zanim jednak skończyłam dwa latka na świecie pojawił się mój młodszy brat, a zarazem upragniony dziedzic Blacków. Przyjście na świecie Oriona nieco ukoiło niezadowolenie Arcturusa. Od najmłodszych lat bawiono mnie, rozpieszczano i dbano oto, aby na twarzy małej lady nie gościł grymas niezadowolenia. Z pieczołowitością kolejne guwernantki przekazywały mi wiedzę, a ja z uwagą ją chłonęłam. Lekcje tańca, etykiety, gry na fortepianie, wiolonczeli czy w późniejszym czasie studiowanie drzew genealogicznych innych rodów? Tak wyglądała organizacja mojego dnia zanim trafiłam do Hogwartu. Wolny czas spędzałam ze starszą siostrą, Lucretią. Bawiłyśmy się tak jak na małe lady z rodu Black przystało. Grzecznie pod okiem naszych opiekunek. Zapewne trudno w to uwierzyć, ale jako kilkuletnia dziewczynka rozpoczęłam okrutną walkę z własnym kompleksem . Kompleksem bycia niestuprocentowym Blackiem. Ojciec na każdym kroku dawał mi do zrozumienia jak bardzo zawiedziony jest tak pechową mieszanką genów jaką byłam. Jako dziecko naprawdę nie mogłam tego zrozumieć, Arcturus był bardzo surowym człowiekiem. Obwiniał mnie za to, na co nie miałam wpływu. Chyba sam nie mógł pogodzić się z tym, że spłodził tak nieudane dziecko.   Do dnia dzisiejszego nie mam pojęcia, czy moja szanowna siostra zdaje sobie sprawę z tego, że brała udział w pewnego rodzaju wyścigu. Od momentu, w którym zrozumiałam dlaczego ojciec jest wobec mnie taki oschły starałam się być lepsza od Lucretii i Oriona dosłownie we wszystkim. Musiałam lepiej tańczyć, grać i śpiewać. Musiałam mieć ładniejszą sukienkę, lepsze buciki i cudowniejszą fryzurę. I chociaż udawałam pewną siebie, przebojową młodą damę to kryła się we mnie zakompleksiona dziewczynka z poczuciem niższości i zazdrością w serduszku. Serduszku, w którym kiełkowała nienawiść i wstręt do wszystkich niżej urodzonych czarodziejów i czarownic zasiana oczywiście przez rodziców. Jako, że czułam się gorsza względem mojego rodzeństwa, upatrywałam swojej wyższości w stosunku do mugoli i szlam. Nie starałam się poznać żadnego niemagicznego człowieka, nie starałam się rozumieć poglądów promugolskich. Szlama nie mogła być lepsza ode mnie. Koniec. Nie mogła się nawet ze mną równać. Poprzez kompleks nie bycia ideałem pogłębiała się we mnie niechęć do mugoli, mających czelność nazywania siebie czarownicą, czy też czarodziejem. Chociaż z biegiem lat im częściej o tym myślę tym bardziej dochodzę do wniosku, że niechęć mojego ojca była jedynie bzdurnym wymysłem w umyśle dziecka. Sama  wmówiłam sobie, w którymś momencie, że ojciec jest dla mnie oschły z powodu innego wyglądu. Prawda była bowiem taka, że on traktował całą naszą trójkę dokładnie w ten sam sposób. Jednakże dziecięca wyobraźnia i zazdrość sprawiły, że uwierzyłam we własne teorie spiskowe.  



Czułam wiele, idąc przez Wielką Salę w stronę stołka, na którym leżała Tiara Przydziału. Jednak przez gąszcz różnych odczuć najbardziej przebijała się odraza. Szłam wyprostowana z głową u góry, ale ramiona przyciskałam jak najbliżej siebie, aby nawet rąbkiem szaty nie dotknąć kogoś niegodnego nawet stania obok mnie. Slytherin! Werdykt Tiary nie był dla mnie zaskoczeniem. Z gracją należytą damie zeszłam ze stołka i ruszyłam z wysoko uniesioną głową w stronę wiwatującego stołu Ślizgonów. Trudno oto, abym w innym hogwarckim domu czuła się tak dobrze, jak właśnie w domu węża. A mimo to, mimo wysoko zadartego nosa miałam ochotę gorzko zapłakać w zaciszu dormitorium. Nie byłam przygotowana na tak mocne zderzenie się z rzeczywistością. Nigdy w życiu nie miałam tak bliskiego kontaktu z osobami niżej ode mnie urodzonymi. Obrzydzało mnie nawet to, że byłam zmuszona oddychać tym samym powietrzem co szlamy. Obracałam się w towarzystwie jedynie tej właściwej szlachty. Właściwej, czyli tej części arystokracji, która podzielała poglądy mojej rodziny. Nie byłam wybitną uczennicą. Na jednych zajęciach radziłam sobie lepiej na innych gorzej, nie mniej jednak nigdy nie przyniosłam wstydu swojemu nazwisku. Dla wielu panien czas Hogwartu to czas, gdy wyrywają się spod czujnego oka rodziców i zapominają o etykiecie, retoryce oraz obowiązkach. Widziałam jak garbią się przy stole, a język, którego używały przyprawiał mnie o ból głowy! Ja? Zawsze siedziałam idealnie wyprostowana. Nie dałam wyprowadzić się z równowagi i obrzucałam wszystkich pogardliwym spojrzeniem. Oczywiście mówię tu o pannach, wywodzących się z innych rodzin niż rody szlacheckie. Zmieniałam się po wejściu do dormitorium, kiedy zostawałam tam wraz z moimi przyjaciółkami. Mój melodyjny śmiech rozchodził się po pomieszczeniu. Pomagałyśmy sobie nawzajem w każdy możliwy sposób. Oferowałam swoją pomoc w dziedzinie historii magii i zaklęć, a w zamian za to korzystałam z ich wiedzy dotyczącej transmutacji i opieki nad magicznymi stworzeniami. Nie chciałam zostać prefektem. Nigdy nie chciałam władzy. Nie w tej postaci. Uczona byłam bycia damą, aby w przyszłości zająć miejsce u boku swojego męża. Właśnie, jedynie myśl o powinnościach wobec rodziny powstrzymywała moje nastoletnie serce, które wyrywało się w stronę młodego lorda z domu Avery. Tłumiłam to bardzo mocno. Nie pozwoliłam na to, aby to uczucie rozkwitło w moim sercu. Wyszło mi to na dobre. Byłam w siódmej klasie. Wróciłam na przerwę świąteczną do rodzinnej posiadłości w Londynie. Chociaż nie spodziewałam się takiego prezentu ze strony ojca zachowałam spokój. Właśnie wtedy, przy wspólnym posiłku, oznajmił mi, że znalazł już dla mnie przyszłego męża. Myślałam, że zakrztuszę się jedzeniem, które właśnie miałam w ustach. Czułam jak spojrzenie każdego członka rodziny spoczywa na mnie. Mimo tego jak wielkim zaskoczeniem okazała się dla mnie ta wiadomość zachowałam stoicki spokój. W moich żyłach płynęła nieskazitelnie błękitna krew, nie mogłam splamić jej szczeniackim zachowaniem rozpuszczonej nastolatki. Uniosłam jedynie spojrzenie na Arcturusa. Zimne, wręcz lodowate opanowanie biło z jego twarzy. Po części cieszyłam się z tego, że oddał mnie w ręce Malfoyów. Jak to ostentacyjnie stwierdził Orion : W końcu będziesz pasowała tam bardziej niż tu. Może miał i rację? Do końca roku szkolnego byłam przygaszona, nie miałam zbytnio ochoty nawet na okazywanie wszem i wobec swojej niechęci do osób niższych stanem ode mnie.



Rok, dokładnie tyle czekałam na moment, w którym stanę na ślubnym kobiercu u boku lorda Abraxasa Malfoya. Nie powinnam mieć powodów do zmartwień, bowiem mój małżonek był młodym, wyrafinowanym, dobrze zapowiadającym się politykiem, wywodzącym się z szanowanego rodu. Na salonach uważany był za jedną z najlepszych partii. Co ja myślałam? Trudno stwierdzić. Nie miałam zdania. Zupełnie jakbym to nie ja składała przysięgi małżeńskie, jakbym stała z boku i patrzyła na całą ceremonię oczami widza tej żałosnej sztuki. W pewnym sensie czułam ulgę. Obawiałam się jedynie tego, że wpadłam z deszczu pod rynnę. W ryzach trzymały mnie słowa matki : Nie musisz go kochać. Kochaj dzieci, które on ci da, to najcenniejsze co będziesz miała. Nie muszę. Początki były trudne. Patrzyliśmy na siebie niepewnie, nie wiedząc jak daleko możemy posunąć się względem siebie. W którym miejscu stoi granica, której niewolno przeskoczyć. Momentami miałam ochotę krzyczeć ze złości. Do szału doprowadzała mnie myśl o jednej osobie. Marianne Rosier. Plotki szybko roznoszą się w arystokratycznym środowisku. O więzi jaka łączyła mego męża i lady Rosier powiedziała mi Lucretia. Jako kilkuletnia dziewczynka rywalizowałam z własną siostrą o względy rodziców. Teraz? Piekielnie dokuczliwa zazdrość sprawiała iż każdym czynem chciałam udowodnić, że jestem lepsza od panny Rosier. Miałam wrażenie, że każdym spojrzeniem porównywał mnie do niej. To było niedorzeczne i smutne zarazem. Świadomość, że nigdy nie będę tą najlepszą doprowadzała mnie do szału. A być może to kolejne urojone domysły kreowane przez niezaspokojoną ambicję? Niektóre panny w moim wieku nie myślały nawet o małżeństwie i dzieciach, a ja? Będąc jeszcze nastolatką opuściłam rodzinne gniazdo stając się lady Malfoy. Prężyłam się, aby stanąć na wysokości zadania. Być może dlatego tak szybko weszłam w swoją rolę? A może los od początku chciał, abym została Malfoyem, tylko pomylił adresy? Ukojenie przyszło z czasem. Chyba obydwoje zdaliśmy sobie sprawę z tego, że spędzimy ze sobą resztę życia. Opuściłam gardę. Przestałam porównywać się do lady Rosier. Po raz pierwszy czułam się sobą. Z przyjemnością odnotowałam pozytywne zmiany, które przyszły wraz ze zmianą nazwiska. Mogłabym siebie porównać do ptaka wypuszczonego z klatki. Zamieszkałam na dworze w Wiltshire, gdzie miałam coś do powiedzenia. Gdzie mój głos liczył się choć trochę. Gdzie było dosyć przestrzeni by uciec? Oba rody nie musiały długo czekać na męskiego potomka, bowiem jako owoc nocy poślubnej na świecie pojawił się mój pierworodny syn, Septimus. Wtedy przypomniały mi się słowa matki z dnia ślubu. Miała rację. Nie musiałam kochać Abraxasa, jednakże dzieci? Moje serce zabiło mocniej na widok jego malutkiej, słodkiej twarzyczki chociaż ledwie ją widziałam przez łzy w oczach. Myślałam, że nie mogę bardziej kochać swego dziecka, ale kiedy pierwszy raz trzymałam go na rękach, dech zapierało mi w piersiach. Z każdym jego oddechem moja miłość wzrastała. To był ten moment, w którym zbliżyłam się do Abraxasa. Nieważne były wojny, skandale i szlacheckie niesnaski. Na dworze w Wiltshire byłam bezpieczna. Zaufałam mu, powierzyłam życie swoje i naszego dziecka.   



Narodziny Brutusa były kolejnym niesamowitym wydarzeniem w moim życiu. Tęskniłam za tym uczuciem, kiedy po raz pierwszy trzymasz zawiniątko w ramionach i nie możesz się na nie napatrzeć, pomimo okropnego bólu jaki odczuwasz. Z wielką niechęcią oddawałam Brutusa i Septimusa pod opiekę guwernantek. Właściwie ograniczałam ich rolę do minimum, jakbym swoim ciepłem i matczyną miłością chciała im wynagrodzić oschłość i wstrzemięźliwość ich ojca. Nie inaczej było w przypadku mojej pierwszej córki, Marianne. Owszem, miałam pewne opory przed nadaniem tego imienia córce, jednakże zgodziłam się. W zasadzie nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ moja słodka, kochana Marie jest najcudowniejszą istotą ze wszystkich. Przyznam szczerze, bałam się reakcji Abraxasa. Było to nasze trzecie dziecko i tym razem na świecie przywitaliśmy malutką lady. Odetchnęłam z ulgą, gdy pierwszy raz zobaczyłam ich razem. Chociaż chciał to ukryć ja widziałam. To w jaki sposób na nią patrzył. Nigdy tego nie przyznał, ale wydawało mi się, że jego spojrzenie mówi więcej niżeli mógłby wyrazić słowami. Lata mijały mi na dworskich obowiązkach. Na wypełnianiu powinności wzorowej arystokratki, wspierającej żony i kochającej matki. Nie było tutaj miejsca na dyrdymały głoszone przez kobiety w spodniach! Przy dzieciach pozwoliłam swojej delikatnej naturze wypłynąć na powierzchnię. Całkowicie się odkryłam. Odkryłam swoje serce, swoją duszę, dając im wszystko jak na tacy. Chroniłam je, na swój sposób. Jednakże mój świat nie kończył się tylko na dzieciach. Nigdy nie zapominałam o mężu. Kiedy trzeba byłam jego ostoją. Wytrwale stałam u jego boku kiedy potrzebował wyciszenia. Starałam się być, ale też wiedziałam kiedy ze sceny należy zejść. W wolnych chwilach raczej nie zajmowałam się czymś ambitnym. Polityka nigdy mnie nie interesowała. Czas spędzałam na dworskich spotkaniach z innymi szlachciankami, balach, bankietach i pielęgnacji kontaktów z rodziną.  



Cmentarz, nikt chyba nie lubi tego miejsca. Ze łzami w oczach patrzyłam na miejsce pochówku Lamii Malfoy. Podczas, gdy mój teść budził we mnie swego rodzaju strach, ona roztaczała wokół siebie ciepłą aurę. Zapałałam do niej sympatią. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać co musiał czuć Abraxas. Nie spodziewałam się jednak większego okazania tego co czuje. W tym czasie bardzo zbliżyłam się do Sephory, siostry Abraxasa. Dziewczyna miała zaledwie dwadzieścia lat. Ból rozdzierał mi serce, gdy patrzyłam na jej cierpienie. W tym okresie starałam się dosyć często zapraszać ją do nas. Chciałam, aby nie była sama. Strach pomyśleć co mogłoby się stać, gdyby niewinne dziewczę, za które ją miałam wpadłaby w wir rozpaczy, bólu i żałoby. Cierpienie potrafi dokonać wielkiego spustoszenia w naszym życiu. Pozwoliłam jej się wypłakać na moim ramieniu. Słuchałam, kiedy miała coś do powiedzenia, radziłam, kiedy tylko mogłam. To był też pierwszy moment, w którym musiałam oswoić swoje dzieci ze zjawiskiem śmierci. Ale jak wytłumaczyć kilkuletnim chłopcom, że ich kochana babunia już nigdy nie powita ich uśmiechem na swoim dworze? Dziękowałam jedynie Salazarowi, że Marianne była zbyt mała, żeby rozumieć cokolwiek z otaczającego ją zamieszania.


Jeszcze długo stałam przed drzwiami do dworu, wpatrując się w bramę, za którą zniknął Abraxas. Ciężko opisać co dokładnie wtedy siedziało głęboko w moim sercu. Czułam się osamotniona. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego obecności. Niedługo na świecie miał pojawić się kolejny potomek rodu Malfoy. Gdyby nie obecna guwernantka, zapewne stałabym jeszcze dłużej. Okres ten był dziwnie pusty. Na dworze pojawiało się zdecydowanie mniej gości. Dzieci pytały o ojca, a ja musiałam je zbywać. Po co martwić ich maleńkie serduszka kłopotami wielkiej wagi? Co powiedzieć jednak dziecku, które trzeba odprowadzić na peron dziewięć i trzy czwarte bez ojca? Abraxas był dla dzieci wzorem do naśladowania, bardzo liczyły się z każdym jego słowem. Trudno się dziwić, że pytały. Zapewne, gdyby były bardziej butne i nieokrzesane zadawałyby niewygodne pytania jeszcze częściej. Mnie samą zżerała ciekawość, ale i troska. Martwiłam się, na swój własny sposób. W tym okresie niezwykłym wsparciem była dla mnie starsza siostra. Dawno już puściłam w niepamięć niedorzeczne, dziecięce urazy. Często odwiedzała mnie na dworze w Wiltshire. W tym okresie częściej niż zwykle odwiedzałam rodzinny dom, aby dziadkowie mogli nacieszyć się wnuczętami. Kilka razy zdobyłam się nawet na wizytę w teścia, Cronus zawsze sprawiał, że czułam się przy nim nie jak matka trójki, a niedługo czwórki jego wnucząt, ale niczym nieopierzone pisklę, nic nie wiedzące o świecie. W tym okresie podszkoliłam się nawet w dziedzinie magii leczniczej, aby nie panikować przy drobnych urazach i wiedzieć co w danej sytuacji zrobić. Od powrotu małżonka żyję w ciągłym strachu. Oczekiwałam cudów, a dostałam jedynie porażkę. Jakby jego wyjazd miał cofnąć straszliwą chorobę, jakby miała zniknąć. Niestety, nie zniknęła. Widziałam również, że zmienił się pod jej wpływem. Gdy żyjesz z kimś na co dzień zauważasz zmiany w jego zachowaniu. Od chwili powrotu Abraxasa z Francji z niepokojem wypatruję nie tylko postępów choroby w jego przypadku. Obserwuję także dzieci. Sposób w jaki się poruszają, czy coś się zmienia, a na każde słowo boli wypowiedziane z ich ust reaguję palpitacją serca. Sama myśl o tym, że któreś z nich może spotkać okrutny Dotyk Meduzy napawa mnie strachem. Nie chcę nawet o tym myśleć. Już to sprawia iż czuję się jakby ktoś pozbawiał mnie fragmentu serca. Nie dzielę się z nikim tymi obawami. Nie mam zamiaru kłopotać głowy męża moimi zmartwieniami, wystarczająco dużo ma swoich. A dworskie damy, które przez grzeczność nazywam przyjaciółkami? Chyba nie jestem gotowa, aby przed nimi otworzyć swój umysł i serce.



Minęło jedenaście lat od kiedy powiedziałam sakramentalne tak, przyrzekając miłość i wierność Abraxasowi. W zdrowiu i w chorobie. Jedenaście lat od kiedy stałam się lady Malfoy. Wydaje mi się, że wywiązuję się nienagannie ze swoich obowiązków. Pokornie stoję w cieniu swego męża, otaczając opieką czworo ukochanych dzieci. Dla nich jestem w stanie zrobić naprawdę wiele. Nie chcesz przekonać się jak daleko stoi moja granica moralności.
Jestem damą, matką, żoną.





Patronus: Lis polarny to zwierze, które idealnie odzwierciedla osobowość Larissy. Słodka twarzyczka, nieskazitelnie białe, mięciutkie futerko. Na pozór niegroźna istotka. Jednakże niechaj nie zwiedzie nas piękno zwierzęcia, bowiem jet ono drapieżne i niebezpieczne. Podobnie jest z lady Malfoy. Na pierwszy rzut oka nie wzbudza większego niepokoju i na ogół nie wychodzi przed szereg. Jednakże, jeżeli ktoś śmie krzywdzić bliskich jej sercu z pewnością odczuje gniew na swojej skórze. Skąd wziął się lis? Sama Larissa nie pamięta w jakiej książce widziała ilustrację tego zwierzęcia. Zachwyciło ją jednak swoim niepozornym wyglądem i drapieżną naturą. Jakie jest jej najszczęśliwsze wspomnienie? Narodziny dzieci.  


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 8 Brak
Zaklęcia i uroki: 12 + 2 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 7 + 2 (różdżka)
Transmutacja: 1 + 1 (różdżka)
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 2 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
francuski II 6
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
anatomia II5
retorykaIV 20
historia magiiII 5
astronomia I 2
spostrzegawczośćI2
silna wolaI2
zielarstwoI2
opieka nad magicznymi stworzeniamiI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
szlachecka etykietaIx
szczęścieI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
muzyka (fortepian) II7
muzyka (wiedza)I1
malarstwo (wiedza)I1
muzyka (wiolonczela)II7
AktywnośćWartośćWydane punkty
taniec balowy II 7
jeździectwoI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka, sowa, pierścień z kamieniem księżycowym, 10 pkt statystyk



Ostatnio zmieniony przez Larissa Malfoy dnia 07.04.17 21:51, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Larissa Malfoy [odnośnik]04.04.17 22:44
no to chyba można sprawdzać oww
Gość
Anonymous
Gość
Re: Larissa Malfoy [odnośnik]02.06.17 20:16

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Jasnowłosa dziewczynka wśród Blacków była jak pierwsza gwiazdka błyskająca na nocnym niebie - niespodziewana, odznaczająca się na ich tle, niezwykła: choć na niezwykłość miała okazać się przekleństwem i przyczyną wyobcowania. Brnąc przez życie z chęcią sprostania oczekiwaniom najbliższych, Larissa wyrosła na damę godną noszenia swojego nazwiska. Niedługo po ukończeniu szkoły dokonała obowiązku spoczywającego na jej barkach wraz ze szlacheckim nazwiskiem i stanęła na ślubnym kobiercu z mężczyzną, którego nie miała okazji pokochać; nie sprzeciwiając się, spowiła mu też wspaniałe dzieci, dziedziców rodu Malfoy. Mimo że jej życie może przypominać ilustrowany elementarz dla młodych arystokratek, nie zawsze jest idealne - Larissa jednak czyni wszystko, by zniweczyć niedogodności i zachować nieskazitelny wizerunek dumnej żony, matki, szlachcianki.

OSIĄGNIĘCIA
Żona roku
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia, ciąża (luty)
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
WYPOSAŻENIE
Różdżka, sowa, pierścień z kamieniem księżycowym,
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[15.04.2017] Karta Postaci, -720PD


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Larissa Malfoy Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Larissa Malfoy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach