Wydarzenia


Ekipa forum
let's get this party started, 1947 r.
AutorWiadomość
let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]03.01.19 17:43
Bardzo nie lubiła tej piosenki.
Podobno niezwykle popularnej, wygrywanej przez przeróżne orkiestry na urodzinach zamożniejszych uczniów; nie do końca zapamiętała, kto był jej autorem, ale zapewne jakaś francuska gwiazdeczka, na której recitale nie sposób było zdobyć bilety, jeśli nie miało się odpowiednich, najlepiej szlacheckich, koneksji. Utwór dość współczesny, szybszy od klasyków, sprzyjający intensywniejszym tanecznym ruchom oraz bardziej nieskrępowanej bliskości, ciągle mieszczącej się jednakże w granicach moralnych norm. Deirdre z coraz większym dyskomfortem wsłuchiwała się w dźwięki wygrywane przez Hogwarcki Zespól Muzyczny, równie nerwowo przyglądając się wirującym na parkiecie Wielkiej Sali parom. Eleganckie, czarodziejskie szaty lśniły setką barw; zniknęły cztery stoły oraz typowe elementy wnętrza - nic nie było takie, jak zawsze, co wpędzało młodziutką Tsagairt w panikę. Nieprzewidywalność, nowość i chaos wywoływały w niej zdecydowany sprzeciw; tragicznie odnajdywała się w podobnych okolicznościach, zwłaszcza podczas bankietów oraz bali. Ten, bożonarodzeniowy, szkolny, był pierwszą tego typu zabawą w jej życiu. Starała się przygotować do niego jak najlepiej, choć niechętnie; nie uczestniczyła w pełnych euforii poszukiwaniu odpowiedniej sukni, nie próbowała na siłę znaleźć partnera, lecz - jak na perfekcjonistkę przystało - poczytała nieco o tańcu, zachowaniu w czasie podobnych imprez oraz wybrała odpowiedni ubiór. Szmaragdowa suknia była, w porównaniu z lśniącymi od cekinów i magicznych zaklęć szat rówieśniczek, niezwykle prosta, wręcz zgrzebna; z minimalnym dekoltem, odsłaniająca jedynie blade przedramiona i smukłe dłonie oraz szyję, ozdobioną matczynym medalionem. Włosy pozostawały rozpuszczone, równa grzywka prawie przysłaniała brwi i czujne, bystre oczy, śledzące każdy ruch dookoła niej. Deirdre siedziała sztywno przy jednym z bocznych stoliczków Ślizgonów, zaciskając ręce na kolanach - robiło się jej duszno, muzyka grała zbyt głośno; nie mogła znieść tego ani chwili dłużej, potrzebowała oddechu. Na drżących nogach wstała i skierowała się, dyskretnie, w stronę bocznego wyjścia, prowadzącego na niewielką klatkę schodową i taras na tyłach Wielkiej Sali. Pchnęła ciężkie, drewniane drzwi i wyszła na zewnątrz, na mróz, nie kłopocząc się zabraniem obszytego futerkiem płaszczyka. W większych skupiskach ludzi, gdzie profesorowie nie posiadali całkowitej władzy, czuła się niespokojnie, niewygodnie, źle - dlatego z ulgą zaczerpnęła zimowego powietrza, przymykając na moment oczy. Niepotrzebnie w ogóle pojawiła się na tym balu: nie pasowała tutaj. Żałowała, że nie została w dormitorium z podręcznikiem do historii magii; że dała się namówić przyjaciołom, czującym się w podobnych okolicznościach jak plumpki w wodzie.
Wsparła się dłońmi o szeroką, kamienną balustradę tarasu, wypuszczając powoli powietrze, a biała mgiełka oddechu uniosla się tuż przed jej ustami, szybko rozmywając się w wieczornym półmroku. W ogrodzie na dziedzińcu zamku unosiły się zapalone świece, nieopodal spacerowały chichoczące pary, przesłonięte jednak wysokim, kamiennym murkiem oraz kolumnadą. Deirdre mocniej zacsnęła palce na chłodnym kamieniu, pochylając głowę, a czarne, proste włosy załaskotały ją w odsłonięty kark. Musiała przestać reagować tak na tłum i chaos, zasymilować się, zacząć lubić podobne towarzyskie spędy - chciała przecież stać się kimś ważnym, nieśmiało wiązała swą przyszłość z polityką. Jakże chciała osiągnąć sukces, jeśli głupi szkolny bal przyprawiał ją o ból głowy?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]04.01.19 1:06
Bardzo lubił tę piosenkę.
Nie była jakaś bardzo dobra, tak właściwie nie chodziło o nią samą (jego serce należało do muzyki klasycznej), ale czego objawem mogła być. Należała do bardzo popularnych wśród zamożniejszych uczniów, czyli głównie tych ze szlacheckich rodzin. Nieco różniła się jednak od innych słyszanych na ich uroczystościach, była żywsza, bardziej energiczna. Mały przedsmak tego, przy czym bawią się uczniowie o "gorszym" statusie krwi lub nawet... mugole! Skrawek nadal obcego dla Artura świata.
Przybył w parze ze swoją dobrą kumpelą, Mare Prewett, cwanie oboje stwierdzili, że dzięki temu zadowolą swoje rodziny, które w końcu oczekiwałyby, żeby na takiej uroczystości pojawili się w towarzystwie kogoś ze szlacheckich rodów, w końca mowa o ostatnim balu bożonarodzeniowym w Hogwarcie. Dzięki takiemu małemu pokazowi zapewniliby sobie spokój na najbliższy czas. Tak naprawdę chciał zaprosić kogoś innego, ale "prewettowe" rozwiązanie wydawało się bezpieczniejsze i niezobowiązujące. Poza tym wątpił, żeby ona chciała przyjść na taki bal... tak przynajmniej tłumaczył sobie brak odwagi.
Wielka Sala, jak sama nazwa wskazuje, była wielka, ale mimo to wydawała się wypełniona po brzegi wirującymi parami, których szaty mieniły się chyba wszystkimi kolorami znanymi człowiekowi. Pewnie w wielu przypadkach wspomagali się czarami, jednak takie rozwiązanie do Artura nie przemawiało. Sam miał elegancki, ale jednocześnie prosty ubiór, bez nawet szczypty magii. Nie lubił eksponować swoim ubiorem pochodzenia czy majątku rodziny, w końcu nie świadczyło to o jego własnej wartości. Przez te piękne lata edukacji w Hogwarcie poznał wiele osób, z ulgą odkrywając, że status krwi nie miał związku z tym jakimi ludźmi byli, nie czynił tak naprawdę nikogo gorszym lub lepszym.
Odszedł na moment na bok, chcąc zaczerpnąć tchu, żeby po chwili ponownie wrócić na parkiet, nim skończy się ta piosenka. Kogo by tu zaprosić do tańca...? Wtedy dostrzegł ją, przemykała niczym szmaragdowa zjawa. Nie spodziewał się tutaj Deirdre, musiała siedzieć skryta między Ślizgonami, inaczej by ją na pewno wypatrzył. Szła dyskretnie w stronę bocznego wyjścia, prowadzącego na niewielką klatkę schodową i taras na tyłach Wielkiej Sali, niezauważona przez nikogo z jej znajomych.
Artur lubił ten kawałek, chciał jeszcze przy nim potańczyć, poczuć przedsmak nieznanego mu świata, jak trochę przeceniał popularną piosenkę. Mimo to bez wahania ruszył za nią, bo przecież Deirdre lubił znacznie bardziej.
Stała wsparta o balustradę, a za nią rozpościerał się widok na zamkowy ogród, pełen unoszących się świec. Gdy wszedł, miała pochyloną głowę, zupełnie jakby coś ją gnębiło. Deirdre była inteligenta, a to dokłada wiele zmartwień, w końcu inteligentni ludzie częściej biją się z własnymi myślami.
- Piękna noc, prawda? - spytał na powitanie, spoglądając na rozgwieżdżone niebo. W takich chwilach żałował, że nie przywiązywał większej wagi do astronomii, bo w noce takie jak ta wzrok łatwo przenosi się na gwiazdy, a wtedy jest coś klimatycznego w rozmawianiu o nich. - Nie jest ci zimno? - spytał z nutką troski w głosie, dopiero teraz odczuwając mróz.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]04.01.19 16:51
Ze środka Wielkiej Sali ciągle dobiegały stłumione odgłosy muzyki granej na żywo, ale ciężkie, wielkie drzwi skutecznie chroniły Deirdre przed nieznośnie wysokimi dźwiękami skrzypiec oraz niedostrojonego fortepianu. Korzystającym z względnej wolności i beztroskiej rozrywki uczniom nie przeszkadzały takie niuanse, ale ona pozostawała nadwrażliwa na wszelkie przekroczenia ogólnie przyjętych norm, także tych muzycznych. Skroń pulsowała tępym bólem, zapowiedzią migreny, która zazwyczaj unieruchamiała ją przed ważnymi egzaminami. Tylko nauka oraz oceny byly dla niej na tyle ważne, by naprawdę się nimi przejmować, lecz widocznie nastoletni organizm, pomimo rozsądnych sugestii, postanowił wprowadzić się w nerwowe drżenie także z błahego powodu. Nadmiaru ludzi, bodźców oraz oczekiwań. Powinna się uśmiechać, powinna tańczyć z jakimś młodzieńcem, powinna dobrze się bawić, powinna przymykać oko na to, że ktoś dolał ognistej whisky do żurawinowego ponczu. Powinności przeważyły nią, przerosły; musiała przed nimi uciec prosto na taras, w wyrozumiałe objęcia chłodu, przenikającego ją na wskroś. Materiał sukienki przepuszczał chłodny wiatr, ale na razie przynosiło jej to ulgę, nie dyskomfort.
Drgnęła, słysząc szczęknięcie drzwi, lecz nie odwróciła się, pewna, że to kolejna rozchichotana parka wymknęła się na romantyczny spacer. Zmysły ją zawiodły; zorientowała się w pomyłce dopiero wtedy, gdy usłyszała ciche pytanie, od razu rozpoznając niski, ciepły głos Artura. Od razu się wyprostowała, nie chcąc, by przyłapał ją na chwili słabości. Spięła łopatki, mocniej zacisnęła dłonie na balustradzie, i dopiero wtedy odwróciła się przez ramię, a czarne włosy rozsypały się równą taflą na jej plecach. - Nie wiem. Jest dość ciemno. Co w tym pięknego? - spytała rzeczowo, bez kpiny: naprawdę nie rozumiała, czym można było zachwycić się w mroku. Ona sama obawiała się go, nie chciała, by nad nią zapanował, uciekała od niego, jak tylko mogła, nie wiedząc jeszcze, że nie zdoła prześcignąć przeznaczenia. - Nie, jest po prostu przyjemnie chłodno. Spokojnie. Cicho. Lepiej niż tam w środku, można zemdleć - skomentowała dość krytycznie, na moment marszcząc drobny nosek; dopiero później zdała sobie sprawę, że nie brzmi zbyt przyjaźnie; że powinna, tak jak inni, zachwycać się tym balem. Spoważniała i ponownie przesunęła spojrzenie z Artura - wyglądał niezwykle przystojnie w eleganckim stroju - w poprzetykaną świecami ciemność ogrodu. - Prezentujesz się jak prawdziwy lord - skomentowała szeptem, mając nadzieję, że nie do końca to usłyszał, po czym odchrząknęła, nieco zakłopotana. - Nie powinieneś być ze swoimi kompanami, Gryfonami? Tańczyć, kokietować panny, dolewać ognistej do ponczu w waszej części Sali? - spytała, nie potrafiąc pohamować ostrej krytyki, brzmiącej w ostatnim wytknięciu - doskonale widziała, co broili wychowankowie Lwa i zamierzała coś z tym zrobić, ale...później. Gdy nieco odpocznie, odetchnie, uspokoi rozkołatane serce, jak na złość przyśpieszające rytm, gdy Artur znalazł się obok niej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]04.01.19 22:13
Podszedł do niej spokojnie, opierając się o balustradę. Nie zrobił tego w jakiś nonszalancki sposób, ale naturalnie, zachowując jednak pewien dystans, żeby Deirdre nie czuła się przez niego osaczona. Jej uwaga wydała mu się zabawna, ale ograniczył się jedynie do nieznacznego uśmiechu.
- Spójrz, widzisz, te małe, świecące cosie? - zaczął wesoło, wskazując na gwiazdy. - One zawsze świecą, niezależnie jak wielki mrok nas otacza... i to jest właśnie piękne.
Gwiazdozbiory w swej stałości przynosiły jakąś dziwną formę ukojenia. Tutaj świat się zmieniał, ale w górze... w górze wszystko trwało bardzo powoli. Artur czuł się bardzo mały w obliczu tego wszystkiego, ale w tym wypadku mu to nie przeszkadzało. Z drugiej strony słyszał, że gwiazdy są oddalone od nich o tak ogromną odległość, że nawet światło potrzebuje bardzo dużo czasu, aby dotrzeć do Ziemi. Tak więc mogli teraz widzieć blask gwiazd, które już dawno temu zgasły. Gwiazdy były równie ulotne co ludzie. Poczuł chłód, jednak nie tak przyjemny jak twierdziła Dei.
- Może masz rację, dobrze na chwilę odetchnąć w ciszy i spokoju - myślał na głos. - Też masz wrażenie, że cały świat z roku na rok przyspiesza i nie ma chwili wytchnienia? Chyba to nazywają dorastaniem...
Nie przejął się jej krytycznym tonem, zdążył się już przyzwyczaić, że zawsze miała jakieś zastrzeżenia, w pewnym sensie to w niej lubił. Na przekór innym potrafiła mieć swoje zdanie i je wyrazić, przynajmniej przy nim. Zmarszczyła uroczo nosek, przez co poczuł w środku jakieś nieokreślone ciepło, a chłód przestał mu przeszkadzać. Na brodę Merlina, co się ze mną dzieje?
Usłyszał coś o prawdziwym lordzie, niepewny co właściwie szepnęła. Nim zdążył dopytać, to już podjęła inny temat.
- Może powinienem, ale nie mam ochoty, mam lepsze rzeczy do roboty - oznajmił, ignorując krytykę oraz minimalnie, ledwie chyba o centymetr, przybliżając się do Ślizgonki. - Ognista do ponczu... i mówisz, że tylko Gryfoni byli tak bystrzy, żeby na to wpaść? - dodał, nie mogąc powstrzymać się od odrobiny wesołości. Mógłby przysiąść, że widział takie praktyki przy wszystkich stołach, łącznie tych w zielonych barwach.
Zamilkł na chwilę, nadal zastanawiając się nad szeptem Deirdre. Prawdziwy lord... jeszcze te jej uwagi odnośnie kokietowania panien, chyba przy ich niespodziewanym spotkaniu w bibliotece powiedziała coś podobnego, zupełnie jakby chodziło o coś więcej niż złośliwość...
Dotarło do niego, że Ślizgonka miała na myśli jego. Normalnie, gdyby ktoś inny uraczył go takim komplementem, to chyba zbyłby to jakimś żartem lub zignorował, ale ona powiedziała, że wygląda jak prawdziwy lord. Serce przyspieszyło na moment, zupełnie nierozsądnie, aż nerwowo zamrugał.
- Pięknie wyglądasz, Dei... - wyrwało mu się cicho, zupełnie zapominając, że bardziej eleganckie byłoby pełne Deirdre. Zgodnie z tradycją się zarumienił.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]07.01.19 17:57
Zerknęła z ukosa na Artura zastanawiając się o czym on, na Salazara, mówi. Jakie cosie? Wskazywał na ogród, może chodziło mu o świeczki, ale nie dociekała, szybko rozproszona tym, jak przystojny w wieczornym półmroku wydawał się jego profil. Już bardziej męski niż chłopięcy; znała go od lat, pamiętała jako nieco pulchnego jeszcze drugoklasistę, jako starszego zawiadiakę, niezwykle chudego; pamiętała, jak na czwartym roku, tuż po wakacjach, wyrósł tak, że go nie poznała - wcześniej równali się wzrostem, zawsze przewyższala koleżanki - i później, kilkanaście miesięcy temu, gdy na jego szczęce pojawił się złocisty zarost. Szeroko komentowany przez ciągle podkochujące się w nim Puchonki, które skutecznie uciszała, gdy zbyt głośno chichotały na korytarzu na piątym piętrze. Przyłapała się na zbyt długim wpatryaniu się w Artura, szybko powędrowała więc spojrzeniem za jego wzrokiem - spoglądał wyżej niż na ogród. Czyżby mówił o... - To gwiazdy, nie cosie, Longbottom - wyjaśniła rzeczowo, brzmiąc trochę oschlej niż zamierzała, a wszystko to, by ukryć dziwne rozedrganie. Nie lubiła się tak czuć a stojący obok blondyn był główną przyczyną takich rewelacji, dlatego też nieco nerwowo poprawiła ramiączka szmaragdowej sukienki, mimowolnie przytakując mu, gdy wspomniał o dorastaniu. - Tak; dopiero co pierwszy raz spotkaliśmy się w pociągu, a niedługo już cię tutaj nie będzie - powiedziała cicho, zanim zdążyłaby przesiać te słowa przez sito rozsądku i ubrać nieco sensowniej to, co miała na myśli. Wiedziała, że starszy o rok Artur opuści mury szkoły, że to jego ostatni bal bożonarodzeniowy, ostatnia zima, ostatnie semestralne egzaminy; że pozostało im jedynie kilka miesięcy dzielonych wspólnie na szkolnych korytarzach - i z niezrozumiałych przyczyn budziło to w niej pewien smutek.
Na szczęście szybko wyciszony aluzją do równie niegrzecznych Ślizgonów. Znów na niego zerknęła, tym razem surowiej, unosząc nieco podbródek - naprawdę ją przerósł - z dumą typową dla wychowanków domu Salazara. - My nie musimy bawić się w podlewanie ponczu. Gdybym tylko chciała, mogłabym już teraz przynieść tutaj drogą butelkę Toujours Pur - wyznała ostro, trochę pysznie; mówiła prawdę, wielu arystokratów z ostatnich roczników przechowywało alkohol w swych kufrach, a część z nich zasługiwała na miano jej przyjaciół. Szybko się jednak zreflektowała i rozejrzała się nieco nerwowo, upewniając się, że są tu całkowicie sami i nikt nie słyszał tej niezgodnej z regulaminem przechwałki. - Oczywiście, gdybyśmy byli już pełnoletni - zastrzegła znacznie donośniejszym tonem, odrobinę speszona. Nie zdązyła kontynuować wymówki, gdy Longbottom wyszeptał nagłe, niespodziewane słowa, sprawiajac, że na bladych policzkach Deirdre wykwitły rumieńce tak instensywne, że aż niezdrowe. Odkaszlnęła nerwowo, jeszcze bardziej zdenerwowanym gestem odgarniająć śliskie kosmyki czarnych włosów, okalających jej twarz. - Uhm, em - wykrztusiła niezwykle prymitywnie, niezgodnie z zasadami retoryki; dlaczego zachowywała się tak kretyńsko? Dlaczego Artur działał na nią w ten sposób? Czyżby rzucił na nia Confundusa? Tak, na pewno o to chodziło. - Dziękuję - wychrypiała tylko, spanikowana; nie przywykła do takich komplementów, ba, nikt jej takich nie prawił; chwalono ją za umysł, za zdolności, za talenty magiczne i historyczne; za doskonałe wypracowania i zapierające dech w piersiach eseje, ale chyba jeszcze nikt, tak po dziewczęcemu, nie skomentował tego jak wygląda. Nie do końca wiedziała jak się z tym czuć. Zerknęła znów w bok, zawstydzona, lecz dzielnie wyttrzymująca przedłużający się kontakt wzrokowy. - Ty też nie wyglądasz źle. Jak na Gryfona, oczywiście - rzuciła ze śmiertelną powagą, nie zdając sobie sprawy, że może brzmieć zabawnie lub odrobinę kpiąco - zdecydowanie nie to pęczniało w jej głowie, gdy wpatrywała się w jasne, migoczące w półmroku oczy Artura.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]07.01.19 21:07
Wiedział, że czasem mówił niejasno, dając się ponieść chwili. Dostrzegł jej pytające spojrzenie, widocznie nie była pewna co Artur ma na myśli. Obserwował ją uważnie, będąc ciekaw czy domyśli się znaczenia jego słów, w końcu była inteligentna. Zawsze była, od kiedy się poznali w pociągu. Wtedy jeszcze dziewczynka, która z czasem zmieniła się w piękną dziewczynę, a już za moment stanie się młodą kobietą. Przyzwyczaił się już do egzotyki jej rysów, choć nadal podkreślały jej wyjątkowość, dalece wykraczającą poza fizyczną atrakcyjność. Niezwykła jak gwiazdy na niebie, choć nie wiedział czy dla niej ten komplement by coś znaczył, Deirdre potrafiła być w onieśmielający sposób rzeczowa, czego właśnie doświadczał. Miał już jednak wprawę, więc sprawnie przeszedł do kontrataku:
- Naprawdę? - w przesadzony sposób udał zdziwienie. - Cały czas myślałem, że to świetliki.
Jego głos był spokojny, ale mimo to serce biło szybszym rytmem. Nie do końca czuł się dobrze z tym uczuciem, stojącym w sprzeczności z jego postanowieniami, żeby to rozum kierował nim w życiu. Miał już wcześniej dziewczyny, ale zawsze sprawował większą kontrolę nad swoimi uczuciami. Czuł, ale to rozsądek miał zawsze ostatnie słowo. Przy niej zaś nie mogło go opuścić wrażenie, że traci panowanie nad własnym losem.
- Czas jest nieubłagany – przyznał, wzdychając przy tym smutno. - To już pewne, po Hogwarcie rozpoczynam kurs aurorski – poinformował o swoim wyborze, potwierdzając domysły. – Wybrałaś już może własną ścieżkę kariery? – spytał autentycznie zainteresowany.
Rozbawiły go przechwałki oraz późniejsze zapewnienia o niełamaniu regulaminu. Zabawnie było widzieć, że nawet ktoś tak inteligentny jak Deirdre musi coś udowadniać w tej całej przepychance między Gryffindorem a Slytherinem. Zabawnie, ale trochę szkoda.
Zaraz jednak nastąpiła ta pełna zakłopotania chwila. Poczuł dziwną potrzebę dalszego komplementowania, nie ograniczającą się do komentowania wyglądu. Była piękna, ale nie tylko to sprawiało, że przy niej zdarzało się Arturowi zapominać o reszcie świata. Powinien te uwagi zatrzymać dla siebie, przynajmniej na tyle udało mu się zachować trzeźwość umysłu. Co mogłaby sobie o nim pomyśleć…
- Nie ma sprawy, mówię co myślę… – odpowiedział odruchowo na jej podziękowanie. Od razu skarcił się w myślach, powinien bardziej uważać na słowa, a nie zachowywać się tak głupio. - Jak na Gryfona… – powtórzył głucho po niej, kompletnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi i jej tonu. Właściwie nie wiedział czego się spodziewał, ale na pewno czegoś innego. Wpatrywał się w jej oczy, niezdolny do powiedzenia niczego sensownego. Skojarzyły mu się z gwiazdami, o których akurat wcześniej rozmawiali.
- Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy – zacytował niezręcznie Szekspira, nie będąc w stanie powstrzymać nieznacznego drżenia głosu. Ze zdziwieniem odkrył, że dobrze zapamiętał fragment niedawno czytanej książki.
Co najlepszego wyprawiam? – pomyślał, desperacko chcąc powrotu rozumu jako głównej siły, która kierowała jego poczynaniami, powstrzymałaby go przed wygadywaniem takich głupot.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]09.01.19 16:13
Udawane, teatralne zdziwienie Artura nie zatrzymało się na sicie chłodnej logiki, dlatego też umknęło wrażliwości Deirdre - uznała wypowiedź za absolutnie szczerą i pozbawioną ironii, dlatego pokręciła z lekkim niedowierzaniem i rozbawieniem głową, nieświadoma, że to raczej Gryfon miał powód do wesołości. - Nie, to gwiazdy. Widziałeś kiedyś, żeby świetliki latały tak wysoko? I były tak nienaturalnie nieruchome? - kontynuowała rzeczowo, wyczuwając okazję do wykładu z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami. Niestety, ten temat liznęła tylko powierzchownie, bała się dzikich istot i nie przepadała za tymi lekcjami, trzymając sie raczej z tyłu, byle daleko od nieśmiałków lub innych niuchaczy. Tak podstawowe rzeczy o świecących robaczkach jednak pojmowała i spiorunowała Gryfona dość krytycznym spojrzeniem, nie zdając sobie sprawy z tego, że żartował. Zajęcia z wesołości także nie należały do jej ulubionych.
Aurorzy nie musieli wiedzieć zbyt wiele o ONMS - to pierwsze przyszło na myśl, gdy podzielił się z nią swymi dalszymi planami. Ciemne oczy rozbłysnęły w niemym podziwie, testy na kurs aurorski należały do tych najcięższych i najbardziej wymagających; Artur musiał też wybitnie zdać wiele OWUTeMów. - Dużo się uczysz? - spytała z szczerym zaciekawieniem, jak zwykle konkretna. - Jeśli potrzebowałbyś pomocy, całkiem nieźle radzę sobie z obroną i... - kontynuowała, trochę pesząc się zaoferowaną pomocą. Zaczęła nerwowo szarpać brzegiem szarfy, jaka podkreślała wąziutką talię. - Auror to odpowiedzialny zawód. Potrzebny. Szanowany. To tacy...herosi w mundurach - stwierdziła nie bez podziwu, uśmiechając się lekko, nieśmiało; trochę z powodu tego, że złotowłosy dryblas pasował do obrazu bohatera, a trochę z powodu zawstydzenia odniesieniem do jej planów. Chciała pracować w Ministerstwie Magii, na razie wiedziała tylko tyle. - Myślałam o dyplomacji...chciałabym nauczyć się francuskiego. I innych języków. I może odwiedzić Daleki Wschód - wyznała niepewnie, właściwie nikomu nie przyznawała się do tego, że chciałaby zapoznać się ze swoimi korzeniami, których tak mocno się wypierała, czując się w Anglii obco, wytykana palcami, żegnana szeptami i obrzucana ciekawskimi spojrzeniami. Odkaszlnęła, a gardło wypełniło się dziwną suchością, nie uciekła jednak przed uporczywym wzrokiem Artura, stojąc sztywno, jak trusia. - Słucham? - palnęła od razu, bez sensu, po jego poetyckiej wypowiedzi; jej ton był zdziwiony, nie groźny. Nie przepadała za poezją, zaczytywała się w podręcznikach, kodeksach i regulaminach, nigdy też nie była tak bezpośrednio komplementowana i to przy użyciu sztuki pięknej - nie potrafiła się odnaleźć w tej sytuacji, serce biło jej tak szybko, że rozchyliła pełne usta, by powoli wypuścić powietrze i nieco ustabilizować nieposłuszny rytm. Bezskutecznie. - Jakie oczy na niebie? - spytała dość podejrzliwie, zabawnie mrużąc wąski nosek; miała do czynienia z metaforą, to bez wątpienia, ale nie potrafiła skupić się na tyle, by połączyć jakoś fakty. Było zbyt...gorąco, nerwowo, niepokojąco. - Och, Longbottom, nie mów, że już wygulgałeś ten wzbogacony ognistą poncz - jęknęła cicho, zastanawiając się, czy z tej bliskiej odległości będzie w stanie wyczuć alkohol, buchający z ust chłopaka. Brzmiała naprawdę zalękniona, bojąc się nie tyle o to, że będzie musiała zaprowadzić go do opiekna domu, co o to, że taki wybryk mógł zaprzepaścić doskonałą opinię przyszłego aurora.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]13.01.19 23:17
Westchnął zrezygnowany, zastanawiając się czy Deirdre kiedykolwiek wykształci jakieś rozwinięte poczucie humoru. Jej ton był zbyt rzeczowy, żeby miał do czynienia z żartobliwą odpowiedzią, chyba mówiła serio.
- Jesteś niereformowalna - stwierdził, pozwalając sobie przy okazji na odrobinę śmiechu. - Dlaczego się ze mną zadajesz, skoro masz o mnie tak niskie mniemanie? - spytał z bezczelnym uśmiechem. - Mogę dać ci korepetycje z PHiW - Poczucia Humoru i Wesołości. To bardzo ważny przedmiot, niesłusznie niedoceniany na egzaminach - oznajmił, naśladując ton jej rzeczowej wypowiedzi.
W jego opinii Deirdre, mimo całej swojej inteligencji, miała nierozsądne spojrzenie na świat. Brakowało w nim prób zrozumienia dla czegoś odmiennego od własnych poglądów, docenienia różnorodności. Jak musiało sobie przez taką postawę utrudniać życie...
- Oczywiście - przyznał szczerze, będąc doskonale świadomym wymagań, które stawiano przed przyszłymi aurorami. Miło było zobaczyć w jej oczach podziw, musiała doceniać jego ambicje. - Dobrze rozplanowałem naukę, dzięki czemu mam wszystko pod kontrolą - stwierdził z niemałą dumą. - Doceniam, chętnie się do ciebie odezwę w razie potrzeby - przyznał z wdzięcznością, choć tak naprawdę najbardziej ucieszył go sam fakt, że chciała mu pomóc. - Miło, że tak sądzisz, będę o tym pamiętał w trudnych chwilach - oznajmił, uśmiechając się przy tym ciepło. Określenie "herosi w mundurach" wydało mu się dość zabawne, kompletnie się czegoś takiego nie spodziewał po Dei.
Na wieść o jej własnych planach entuzjastycznie klasnął w dłonie, chcąc wyrazić tak swoje poparcie dla takich pomysłów. Deirdre brakowało jeszcze pewnego luzu, który wydawał się Arturowi potrzebny w dyplomacji, ale niewątpliwe miała potencjał, a taka ścieżka kariery miała w sobie coś interesującego.
- Ciekawy pomysł - przyznał. - Sądzę, że mogłabyś się w tym odnaleźć, pewnego dnia będziesz świetną dyplomatką - pewnie powiedział, mając nadzieję dać jej więcej wiary w siebie. - Dla mnie nauka języków zawsze była trudna, ale ty sobie na pewno znacznie lepiej poradzisz. Wyprawa na Daleki Wschód musiałaby być czymś niesamowitym, zetknąć się z tak odmienną kulturą... chętnie bym z tobą wyruszył na taką przygodę - wyznał nieco rozmarzonym tonem.
Strasznie zmieszał się własnymi słowami, tego wieczoru cały czas mówił jakieś dziwne rzeczy, zupełnie jakby zapominał czym należy się kierować. Czuł się jak statek, który jest rzucany przez fale, bez większego wpływu na własny rejs.
- Chciałem powiedzieć... - zaczął niepewnie, nie wiedząc jak wyjaśnić swój poetycki popis, czując boleśnie każde uderzenie serca, zupełnie jakby miało zaraz wyskoczyć na wolność. Pewnie byłoby włochate i zdziczałe, tak jak w pewnej baśni. - Nie wygulgałem, choć może powinienem nieco skosztować - odpowiedział najpierw na łatwiejsze pytanie. Chyba powinien był się napić, może miałby teraz więcej odwagi.
Jej głos skrywał jakiś lęk, przez co Artur momentalnie poczuł chłód, który chyba by porównał do wyobrażeń obecności prawdziwego dementora. Cisza niemiłosiernie się przeciągała.
- Nic takiego, czasem wygaduję jakieś głupoty pod wpływem chwili, nie zwracaj na to uwagi. Zdarza mi się tracić rozum, gdy... - urwał, jakimś cudem rozsądek przejął stery, powstrzymując go w ostatniej chwili. Zdarza mi się tracić rozum, gdy jesteś przy mnie.
Chciał spojrzeć gdzieś na bok, ale wzrok uparcie wracał do niej, zupełnie jakby rzuciła na niego jakąś klątwę. Kurczowo trzymał się poręczy, zupełnie jak marynarz liny podczas sztormu.
- Znasz może baśń "Włochate serce czarodzieja"? - spytał nerwowo, chcąc jakoś zmienić temat, a tylko ten, tak niebezpiecznie bliski jego uczuć, przychodził mu teraz do głowy.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]15.01.19 18:10
Postanowiła odebrać wspomnianą niereformowalność jako komplement. Lubiła w sobie tą stanowczość, niezmienność poglądów, podążanie wybraną ścieżką niezaleznie od wszystkiego; cechowała ją konsekwencja, upartośc, wręcz mozolność w podejmowaniu najtrudniejszych wyzwań. Także tych, które dotyczyły tłumaczenia pewnemu przystojnemu Gryfonowi oczywistej różnicy pomiędzy świetlikami a świecami. Już otwierała pełne usta, by kontynuować wywód, pełen rzeczowych argumentów, gdy Artur postanowił poruszyć inną strunę; dwuznaczną, metaforyczną, odnoszącą się do humoru. Zacisnęła wargi w wąską linię; poczuła się nieco urażona, nie pierwszy raz słyszała, że jest zbyt sztywna, że zachowuje się zbyt regulaminowo, że nie ma w niej za knut polotu lub kreatywności. Czym innym było jednak usłyszenie tego od odpyskującego jej Puchona, przyłapanego na przemyxaniu jedzenia z kuchni, a czym innym od Longbottoma. Nieco zesztywniała i nie odezwała się ani słowem, wewnętrznie przeżywając ten przytyk. Zabawny, lekki, pozbawiony złośliwości - zdawała sobie z tego sprawę, lecz i tak nie powstrzymała przejęcia. Nieco zmarkotniała, może miał rację, może potrzebowała polotu, by sprawdzać się na dyplomatycznych salonach.
Znów poruszyła się nieco nerwowo, wzdychając cicho pod nosem. Kolejne słowa Artura nieco złagodziły jej niepokój; mówił ciepło, serdecznie, do tego wspominając o tym, że przykładał się do przygotowań do egzaminów. Uśmiechnęła się lekko, dalej zawstydzona i nieco zbita z tropu. Robiło się jej coraz chłodniej i chociaz nie wspierała się już rozpostartymi dłońmi o kamień balustrady, to i tak raz po raz, w nieregularnych odstępach czasu wstrząsały nią dreszcze. - To dziwne, nie sądzisz? Że ci, których znaliśmy jako kolegów, będą za dwadzieścia lat kimś ważnym. Aurorami, uzdrowicielami, Ministrami Magii - podzieliła się z nim cicho swoją refleksją, zapewne mającą więcej sensu w głowie kogoś o rok starszego. W końcu to Longbottom za kilka miesięcy opuści Hogwart; ona miała przed sobą jeszcze wiele zajęć, wiele lekcji, wiele nerwowych przygotowań do OWUTEMów. - Cieszysz się, że już kończysz szkołę? - spytała delikatnie, świadoma, że wchodzi na dość grząski grunt pytań, jakich nie zadaje się zwykłym kolegom; lecz czy nie wykraczali poza te ramy? Bliskość Longbottoma wprowadzała ją w dziwne drżenie - wcale nie nieprzyjemne, raczej obce i jeszcze nierozpoznane; uśmiechnęła się nieśmiało, gdy mówił o tym, że nadawała się na dyplomatkę. Chętnie by mu podziękowała, lecz była zbyt zawstydzona; znów nerwowo poprawiła pas w talii szmaragdowej sukienki, choć ten i tak dopasowywał się do nieco zbyt chudej linii ciała bardzo dokładnie, choć w granicach przyjętej przez te czasy przyzwoitości. - Nie przepadam za przygodami. Wolę sytuacje przewidziane, sprawdzone, do których można się odpowiednio przygotować - wyznała jeszcze ciszej, pochylając głowę - a kilka czarnych kosmyków opadło wdłuż jej twarzy. Wąskie pasma włosów nie zakryły rumieńca zawstydzenia, wywołanego przywołanym poematem Artura, ba, podkreśliły tylko wyraziste, orientalne rysy.
Nie miała pojęcia, jak na to zareagować; nie znała się na poezji, nie przywykła też do podobnie rozbudowanych pochlebstw. Zachwiała się zwinnie na czubkach palców, skonsternowana i zawstydzona tak, jak tylko nastolatkowie potrafią, po czym znów chwyciła się kamiennej balustrady, próbując złapać pion - zarówno fizyczny, jak i ten emocjonalny. - Nie powinieneś, wtedy musiałabym cię złapać za rękę i zaciągnąć do opiekuna twojego domu - odparła dość kostycznie, czując mimowolną ulgę na myśl, że blondyn jednak nie złamał regulaminu. Przynajmniej w tej kwestii. - Tracić rozum, gdy? - powtórzyła nieustępliwie, znów zerkając na niego z ukosa. Jej skośne, czarne oczy uważnie przesuwały się po jego twarzy i ramionach, w końcu odnajdując pewną skazę na wizerunku herosa. Oderwała kurczowo trzymającą się balustrady dłoń do góry, strzepując z ramienia eleganckiej szaty przyszłego aurora kilka pyłków. Ten gest wcale nie wydał się zbyt odważny, chciała, by prezentował się bardzo dobrze - także dla swej...sympatii? - Mare nie zastanawia się, gdzie jesteś? - spytała delikatnie, uśmiechając się - trochę smutno, trochę prowokująco, spoglądając w jasne oczy chłopaka. Stroniła od plotek, nie interesowała się szkolnymi związkami, ale ten jakoś został zapamiętany. Zmrużyła nieco oczy, spoglądając na niego wyczekująco, po czym jednoznacznie kiwnęła głową - tak, znała tą baśń; każde czarodziejskie dziecko ją znało - wyczekując dalszego ciągu tego retorycznego pytania. Dlaczego wspomniał o włochatym sercu akurat teraz?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]15.01.19 20:09
Wargi Deirdre zacisnęły się w wąską linię, mogła poczuć się urażona jego słowami. W sumie było to normalne, nikt nie lubiły słyszeć, że jest sztywniakiem. Dei potrafiła być bardzo rzeczowa, ale jednocześnie miało to jakiś urok.
- Ale wiesz, że w pewnym sensie to w tobie lubię, prawda? - oznajmił. - W naszym duecie ja jestem od żartowania - oznajmił, dumnie celując palcem we własną pierś. Spodobało mu się nazywanie ich duetem.
Ich rozważania wybiegły w przyszłość, niepewną, ale jednocześnie pełną możliwości. Znajdowali się u progu wielkich zmian w swoim życiu, które mogły zadecydować o ich dalszej drodze. Wspaniałe, ale też straszne uczucie.
- Bardzo dziwne - przyznał, spoglądając gdzieś dalej, jakby za zamkowymi wieżami miał ujrzeć przyszłość. - Nie można mieć pewności kto kim zostanie, życie potrafi się bardzo dziwnie układać. Kto wie, może właśnie rozmawiam z przyszłą Minister Magii - zauważył z uśmiechem.
Dostrzegł jej drżenie, bez słowa zdjął z siebie wierzchnią część szaty, aby mogła się nią okryć.
- Śmiało, mi nie jest zimno - skłamał z wyuczoną pewnością, powstrzymując własne drżenie.
Kolejne pytanie znów nawiązywało do przyszłości, tym razem jednak w znacznie bardziej osobistym stopniu. Musiał chwilę się zastanowić, sprawa nie była taka prosta, ale nie zakłopotało go poruszanie takich spraw, byli w końcu blisko.
- Jestem ciekaw przyszłych możliwości, nowych wyzwań, większej swobody... ale będzie mi brakować Hogwartu. Zamku, tajemnic, wiedzy tu ukrytej... wszystkiego! - podzielił się z nią własnymi przemyśleniami. - No może poza Quidditchem - dodał po chwili ze śmiechem. - Będziemy się rzadziej widywać - wyznał niespodziewanie smutno.
Tym razem się nie zarumienił, zajęty własnymi myślami. Kim właściwie była dla niego Deirdre? Mimowolnie zerknął na nią akurat gdy poprawiała pas w talii sukienki. Z pewnym trudem oderwał wzrok, świadom niegrzeczności swojego zachowania.
- Musimy się zastanowić nad kompromisem, jakąś dobrze zaplanowaną przygodą - zauważył. - Jakieś pomysły?
Dostrzegł jej rumieniec, widoczny mimo czarnych kosmyków, które zasłaniały częściowo twarz. Zrobiło mu się głupio, że jego słowa wprowadziły ją chyba w zakłopotanie, ale z drugiej strony wyglądała teraz tak pięknie, nawet nie potrafił tego opisać. Chyba żaden wiersz nie nadawałby się w tej sytuacji, tylko umniejszałby chwili. Znów chciał oderwać wzrok, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafił.
Wyprostowała się, a Artur spróbował przyjąć bardziej pewną postawę. Nie wyszło idealnie, nadal można było dostrzec w nim topniejącą pewność siebie. Odzyskał jej trochę słysząc uszczypliwy ton, będąc wdzięcznym, że rozmowa wraca do normy. Już nieco pewniej odpowiedział:
- Dobrze, że mnie pilnujesz - stwierdził z uśmiechem.
Odzyskana pewność siebie częściowo wyparowała przy dopytywaniu o tracenie rozumu. Gorączkowo zastanawiał się nad rozsądną odpowiedzią, gdy poczuł na ramieniu jej dotyk. Prosty gest, strzepywała coś z jego szaty, ale dla niego był w tej chwili jak był czymś niezwykłym. Niczyj inny dotyk nie spowodowałby takiej reakcji. Po czymś takim tym bardziej nie mógł znaleźć rozsądnej odpowiedzi na zadane pytanie. Po chwili padło jednak kolejne, na szczęście łatwiejsze. Dostrzegł jej uśmiech, który miał w sobie coś dziwnego. Spojrzeli sobie w oczy, Artur miał wrażenie, że na krótki moment czas się zatrzymał. Czyżby...?
- Nie, przyszliśmy ze sobą, żeby rodzice dali nam spokój. Taka koleżeńska przysługa - wyjaśnił całą sprawę. - Umówiliśmy się, że na miejscu robimy co chcemy.
Kiwnęła głową, oczywiście znała tę baśń, chyba każde czystokrwiste dziecko o niej słyszało. Oczyma wyobraźni widział włochate serce, które było w jego piersi. Bał się go, ale z jakiegoś powodu nie potrafił schować życiodajnego organu do skrzyni, daleko od siebie.
- Jest w niej coś niepokojącego. Jedna z interpretacji mówi, że co byśmy nie robili, to i tak nie wygramy z uczuciami. Nie można ich odtrącić, są częścią nas. Nic dobrego nie wynika z walczenia z naszą naturą... - wyznał, czując każde uderzenie serca. Bał się, bał tego co się z nim dzieje, co wyrabiają jego uczucia. Patrzył na Deirdre, nie dostrzegając nikogo i niczego więcej, w tej chwili istniała tylko ona.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]17.01.19 16:42
Zmarszczyła lekko brwi, analizując dogłębnie jego słowa. W pewnym sensie to w tobie lubię. W pewnym sensie? Czy istniał więc jakiś inny, ukryty sens? Czy znów z niej żartował, czy zamierzał kpić? Na moment wstrzymała oddech, lecz zdrowy rozsądek, niczym broń obosieczna, szybko rozciął plątaninę wątpliwości. Pamiętała jak zachowywał się wobec niej przez te wszystkie, szkolne lata, nigdy nie pozwalając sobie na typowo gryfońskie nieprzyjemnostki, serwowane jej z zacięciem przez niezadowolonych z surowych reprymend wychowanków Gryfa. Tym razem także wierzyła, że Artur nie miał na myśli nic złego. Grymas zdenerwowania zmienił się w lekki uśmiech, ale nie skomentowała jego słów, jedynie z powątpiewaniem kiwając głową. Wystarczyło, by wspomniał o niej jako o Minister Magii, by zupełnie się uspokoiła. Nerwowo zacisnęła dłonie w piąstki a później je rozprostowała, zerkając z ukosa na blondyna. - Naprawdę myślisz, że to możliwe? - spytała cicho; pewnie żartował albo po prostu wpisywał się w konwencję snucia nierealnych planów, lecz przypadkowo wypowiedział na głos niezwykle nieśmiałe marzenia Deirdre. Zaczytywała się w opowieściach o silnych czarownicach, sama chciała taką zostać, chciała rządzić, wprowadzać własne pomysły w życie, realizować je, uczynić brytyjskie społeczeństwo porządnym i sprawiedliwym. Właściwie to mieli podobne wizje przyszlości: Longbottom pragnął zapewniać dobrobyt i bezpieczeństwo w akcji, bezpośrednio chroniąc przed łamaniem prawa, a ona - chciała to prawo ustanawiać, dbają o nie zza biurka, w formie dekretów i umów. To podobieństwo w pewnym stopniu ją złagodziło - pewnie dlatego przez wahania przyjęła wierzchnią, elegancką szatę, opadającą na jej odkryte ramiona.
Była zadziwiająco ciepła - materiał był drogi, nie powinno jej to dziwić - i pachniała naprawdę przyjemnie. Wodą kolońską - i to nie taką podkradzioną ojcu, jaką wylewali niektórzy młodzi lordowie na siebie hektolitrami. - Może będziemy widywać się w Ministerstwie Magii. Jeśli mi się powiedzie i dostanę się na staż do Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów - zastrzegła, na powrót znów zdenerwowana: nie tyle perspektywą trudnych egzaminów wstępnych, co tym, że miała na sobie ubranie należące do Artura. Od razu zrobiło się jej cieplej a na policzkach wykwitły rumieńce, widoczne nawet w zapewniającym dyskrecję półmroku. - Nie mam takich koneksji, jak ty - westchnęła cicho, po czym zdała sobie sprawę, jak brzmiały te słowa. Przytknęła dłon do ust i wzięła głęboki oddech. - To znaczy, nie sugeruję, że bez szlacheckiego nazwiska nie dostałbyś się do Biura Aurorów, po prostu... - urwała; rzadko kiedy miała w głowie pustkę, potrafiła mówić zawsze i wszędzie, ale przy Longbottomie często słowa umykały z jej głowy. - Po prostu z szanowanym, znanym nazwiskiem jest łatwiej o zaufanie - wyjaśniła trochę kulawo, mimowolnie ściślej otulając się szatą Artura, jakby mogła dodać jej otuchy.
Zaśmiała się cicho słysząc o dobrze zaplanowanej przygodzie. - Czy przygody z zasady nie są nieprzewidywalne? - spytała nieco zawadiacko, dziwiąc się własnemu, lżejszemu tonowi. To dzięki ciepłu, na pewno; gardlo przestało ją drapać a jaśniejsze ogniki w ogrodzie przyciągać uwagę. Teraz stała już naprzeciwko Longbottoma, wpatrując się w niego nieco z dołu. Dopiero gdy odpowiedział na kwestię Mare zorientowała się, że wstrzymywała oddech, czekając, aż wypowie się na temat pięknej młodej damy. - Rodzice nie dają wam spokoju? - powtórzyła nieco pytająco; wiedziała wiele o zaręczynach, o zaplanowanej przyszłości błękitnokrwistych, lecz Ślizgoni nigdy nie mieli z tym większego problemu. - To bardzo ładna dziewczyna - skomentowała cicho, mijała ją na korytarzach, nie różniły się aż tak wiekiem; wzruszyła ramionami, nieco zbita z tropu. Musiała się czymś zająć, czuła się coraz bardziej zdenerwowana; podjętym tematem oraz tym, o czym mówił Artur, uderzając we wrażliwe struny w jej piersi. Strzepnęła już niewidoczne pyłki z jego szaty, ale dalej uparcie szukała jakichś możliwych do poprawienia niedoskonałości. W końcu sięgnęła dłońmi, by poprawić mankiet jego szaty, robiła to odruchowo, trochę nerwowo, mrugając zawzięcie oczami, gdy kontynuował interpretację baśni. - Uczucia są okropne - wyznała szczerze, chyba po raz pierwszy w życiu tak bardzo obnażając się z tym poglądem. Zarumieniła się jeszcze bardziej i nieco zbyt mocno docisnęła guziki do rozłożystego kołnierza wyjściowej szaty młodzieńca. Jej zimne palce muskały jego odsłoniętą szyję. - Nie wiem, co ludzie w nich widzą. To...przerażające - dodała szeptem, zaprzestając prób podduszenia Artura i doprowadzenia do stanu idealności jego kołnierza. Opuściła dłonie i zdała sobie sprawę, że powiedziała zdecydowanie za dużo. Spłoszyła się nieco, ale nie spuszczała wzroku - to była pierwsza oznaka porażki, a do tej nie zamierzała się przyznawać.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]22.01.19 22:49
Odwieczna wojna między Gryffindorem a Slytherinem, pamiętająca jeszcze czasy założycieli. Widział (nawet czasem doświadczał) ją wszędzie, od eleganckich spotkań Klubu Ślimaka, po głośne mecze Quidditcha. Dobrze, że z Deirdre udało się utrzymać znajomość ponad tymi podziałami, no może za wyjątkiem czasem pojawiających się przytyków. Głównie z jej strony, w końcu była Ślizgonką. Odwzajemnił jej uśmiech, ignorując wcześniejszy grymas.
Uczciwie zastanowił się nad zadanym pytaniem. Powiedział to w żartach, ale właściwie widział taką możliwość, choć oczywiście szanse na to były malutkie.
- Wszystko jest możliwe, ale oczywiście byłby to niezwykle trudny wyczyn - przyznał poważnie. - To też kwestia szczęścia, a wiadomo jak ulotne i nieprzewidywalne potrafi być. Sądzę jednak, że osiągniesz kiedyś coś niezwykłego, choćby zostanie Minister Magii - oznajmił stanowczo. - Jeśli zostaniesz Minister, to będę mógł się do ciebie zwracać po imieniu? - spytał, wracając do żartobliwego tonu.
Nie pociągała go kariera polityczna, choć uważał jej niuanse za ciekawe zagadnienie. Wśród Longbottomów powszechna była niechęć do polityki, miała ona psuć ludzi, wydobywać z nich najgorsze cechy. Coś w tym było, jednak nie można tak po prostu zamknąć się na tak ważną część świata, która właściwie kształtowała resztę. Nie pociągała go perspektywa pracy z biurkiem, wolał zajmować się teorią dotyczącą bardziej interesujących dla niego dziedzin, przykładowo historią magii. Praca aurora była chyba dobrym kompromisem marzeń z rzeczywistością. Z jednej strony walka z mrocznymi siłami, z drugiej jej tajemnice. No i ten zew przygody, miał w sobie coś pociągającego.
- Liczę na to, choć pewnie dopiero po kursie będziemy na siebie częściej wpadać. Słyszałem różne plotki, łącznie z jakimiś długimi wyjazdami w teren - przyznał. - Nie prosiłem o nie - odpowiedział chłodno, zaraz jednak zmienił ton na normalny. - Masz jednak rację, nazwisko może pomóc. Tak samo rodzinne wpływy, tak szlacheckie rody funkcjonują od wieków. Myślisz, że to się kiedyś zmieni?
Czasem dziwnie reagował na takie uwagi, jakby czuł się w jakiś sposób gorszy. Żył w cieniu swojego nazwiska, a przecież chciał do wszystkie dojść sam, osiągnąć coś o własnych siłach, a nie być cały czas przyrównywanym do kogoś z rodziny. Nie zostawał aurorem, bo był Longbottomem, bo liczył na ułatwienia. To jego wybór i jego odpowiedzialność.
- Nie ma jedynej słusznej definicji przygód. - Puścił do Deirdre oko, przy okazji podchwycił jej ton. - Co tylko sobie wymarzysz...
Dalej dopytywała o Mare, która przecież nie była jego dziewczyną. Mimo to czuł stres, jakby rozstrzygała się teraz jakaś bardzo ważna sprawa. Prewett była niewątpliwie dobrą partią, takie małżeństwo mogłoby być korzystne dla obu rodów, które dotychczas miały neutralne stosunki.
- Ostatnio zabiegają, żebyśmy więcej czasu spędzali ze sobą, zupełnie jakby knuli coś niedobrego - przyznał wesoło, czując jednak suchość w gardle. - Mare to jednak tylko dobra koleżanka. Myślę, że mogłybyście się polubić - zauważył. Taka konfrontacja mogłaby być ciekawa.
Skończyła kwestię paprochów, teraz za cel obrała sobie mankiety. Artur starannie się przygotował, świadom jak ważny potrafi być elegancki wygląd, był pewien, że nie ma potrzeby nic poprawiać. Mimo wszystko nawet przez myśl mu nie przeszło przerywać Deirdre.
- Są straszne, robią dziwne rzeczy z ludźmi - wyznał równie szczerze co ona, też po raz pierwszy zdobył się na tak bezpośrednie wyznanie opinii o uczuciach. Jej palce musnęły szyję, wbrew wszelkiej logice wydały mu się ciepłe, mimo rzeczywistego zimna. - Nigdy o tym nikomu nie mówiłem, ale chciałem być jak ten czarodziej z baśni, odrzucić co mnie ogranicza, kierować się rozumem, a nie czymś tak zawodnym i słabym jak serce - kontynuował, ściszając głos do jej szeptu. - Najstraszniejsze jest jednak to, że zakończenie tej baśni nigdy się nie zmieni. Zawsze serce wydostanie się na wolność, niezależnie jak dobrze zostanie zamknięte w skrzyni - zakończył, biorąc Deirdre za rękę. Dla niego nie była zimna.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]23.01.19 18:00
Artur podchodził do jej niewinnego marzenia niezwykle rzeczowo, nie wyśmiewał jej, nie kpił, nie traktował tego dość szaleńczego - nawet dla niej samej - planu w kategoriach niemożliwej do osiągnięcia mrzonki. Odpowiadał szczerze, biorąc pod uwagę fakty i to właśnie ujęło ją w nim najmocniej. Nie próbował osładzać przyszłości, nie łagodził wyzwań, logicznie podkreślał trudność ziszczenia tych planów. Chłodny, zdrowy rozsądek ceniła w ludziach najbardziej i jej oczy roziskrzyły się, przybierając cieplejszy odcień, nieco niemożliwy do ocenienia w półmroku. Inna dziewczyna mogłaby się obrazić o tak surowe ściągnięcie na ziemię, ale nie ona; ona pragnęła stabilizacji, ładu, sprawiedliwej i beznamiętnej oceny własnych poczynań lub nieśmiałych wizji przyszłości. Uśmiechnęła się uroczo, szczerze, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki - przyjemna wizualnie niespodzianka dla tych, którzy zdołali dokonać rzeczy niemożliwej: wywołać na ustach sztywniackiej Tsagairt prawdziwy uśmiech.
- Może. Zastanowię się. Wiele może zmienić się do tego czasu - odparła, o dziwo także żartobliwie; być może nie w pełni, ale jej zmrużone oczy błyszczały stonowaną wesołością. Artur naprawdę zaimponował jej szczerą odpowiedzią, pozbawioną prób przypodobania się. Wizja Longbottoma jako aurora coraz bardziej się Deirdre podobała; odpowiedni czarodziej na odpowiednim miejscu, rzeczowy, ale posiadający odpowiednią dozę empatii i błyskotliwości - powiązanej z naginaniem regulaminu. - Mam nadzieję, że rozpoznamy się za tych kilka lat - dodała bez smutku, czas zmieniał ludzi, podejmowane przez nich decyzje także; na ministerialnych korytarzach mogli w ogóle nie przypominać siebie z tego konkretnego, chłodnego wieczoru. Poprawiła spadającą z ramion wierzchnią szatę Longbottoma, zastanawiając się nad jego kolejnymi słowami. - Mam nadzieję, że nie. Arystokracja zasłużyła na swoje przywileje - odpowiedziała poważnie, błękitna krew była wyjątkowa, w niej kumulowała się najmocniejsza magia, to oni utrzymywali na swych barkach cały ciężar odpowiedzialności za pokój i dobrobyt czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Szlacheckie wychowanie może i ograniczało liczbę przygód - co tłumaczyłoby arturowy pęd za nieznanymi i niebezpiecznymi sytuacjami, takimi jak wtedy, w nocy, w bibliotece - ale niosło za sobą znacznie więcej zalet. Także tych dotyczących dorosłych spraw. Dei zarumieniła się nieco ponownie, chociaż ciągle dość śmiało zadzierała głowę, by spoglądać prosto w jasne oczy Artura. - Pewnie szykują wasze zaręczyny - powiedziała prosto z mostu, marszcząc nieco brwi w zastanowieniu. Przyjaźniła się z wieloma arystokratami, większość z nich miała już zaplanowaną przyszłość, wybranego małżonką lub żonę; zaprojektowaną w najdrobniejszych szczegółach przyszłość, rzecz jasna świetlaną i nie wykraczającą nawet o cal poza szlacheckie ramy. - Część z moich koleżanek wie już o zbliżających się zaręczynach. Im wcześniej, tym lepiej - dodała pogodnie, właściwie nie rozumiejąc, dlaczego te słowa wywołują w niej pewien smutek, niepokój, jakąś psychiczną niewygodę. Zacisnęła usta ponownie, kręcąc powoli głową na wspomnienie o możliwej przyjaźni pomiędzy nią a Mare. - Nie sądzę - ucięła krótko; trochę z irracjonalnej zazdrości, trochę z powodu różnicy charakteru; Mare była łagodna i przyjemna, Deirdre wręcz przeciwnie, szła przez szkolne korytarze uzbrojona w regulamin i różdżkę, gotowa do wymierzania sprawiedliwości. Nieco nerwowo poruszyła stopą odzianą w elegancki bucik na niewielkim obcasie; znów spuściła wzrok, odrobinę onieśmielona poprzednimi zakusami na mankiety i kołnierz Longbottoma. Pozwalała sobie na zbyt wiele - wypuściła powoli powietrze a ono zawisnęło pomiędzy nimi srebrzystą mgiełką; wieczór był naprawdę chłodny.
Drgnęła lekko, słysząc słowa młodzieńca, tak bliskie tych, które pojawiały się w jej głowie. Ona też bała się uczuć, chciała je odrzucić, oddać władanie nad rzeczywistością rozumowi, ale bezskutecznie. Uśmiechnęła się raz jeszcze, nie odtrącając chłopięcej dłoni; wręcz przeciwnie, wplotła palce w jego, mocno, opuszkami gładząc wewnętrzną stronę nadgarstka. Czuła jego puls, głośniejszy nawet od dalszej analizy baśni, która jeszcze nigdy nie wydawała się jej tak straszna i nęcąca jednocześnie. - Zawsze można zmienić zakończenie. Zamknąć wieko skrzyni mocnymi zaklęciami - szepnęła cicho, trochę bez sensu, nie rozplatając ich dłoni, odurzona, zdezorientowana i zaniepokojona jednocześnie. Co się z nią działo? I dlaczego jej serce biło jak szalone, niespokojnie utrudniając pochwycenie głębszego oddechu?


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]23.01.19 19:39
Niewinne marzenia wcale nie były takie nieznaczące, to one często dają siłę, dzięki której można wiele osiągnąć. Są jak paliwo, którego rakieta potrzebuje, aby wzbić się do gwiazd... tak przynajmniej Artur porównałby, gdyby oczywiście znał się na mugolskiej technologii. Dla niego była zagadkowa jak najmroczniejsze tajemnice czarnej magii.
Oboje starali się podchodzić do życia rozsądnie, w stopniu wyróżniającym ich od rówieśników. Pewnie większość odebrałaby taką wymianę zdań za chłodną, jednak między nimi panowała szczerość i wsparcie. Nie oszukiwał, naprawdę wierzył w swoje słowa. Odwzajemnił ciepło jej szczery uśmiech, rzadki kwiat, który sporadycznie kwitł. Mógł się uważać za prawdziwego szczęściarza, w końcu cieszył się jego pięknem.
- Na takie słowa właśnie liczyłem - stwierdził w odpowiedzi na jej słowa. - Już podchodzić do sprawy dyplomatycznie, jak przystało na Minister Magii - zauważył pogodnie. Jaki byłby świat, w którym Deirdre miałaby tak znaczącą rolę? Trudno powiedzieć, jak sama stwierdziła, wiele może się zmienić. Droga do władzy jest niezwykle wymagająca i zawsze odciśnie piętno. - To jednak nie zapuszczę brody, może wtedy łatwiej będzie nam się rozpoznać - zażartował. W tej chwili wydawało się niemożliwe, ale mogła mieć rację - czas zmienia ludzi.
Zaskoczyło go przekonanie z jakim mówiła o szlacheckich rodach, choć przecież zdawał sobie sprawę z jej poglądów. Nie mógł też całkiem się nie zgodzić, szlachta odgrywała i nadal odgrywa wielką rolę. Był za bardzo przywiązany do historii, żeby tak po prostu zignorować ten fakt.
- No to chyba dobrze dla mnie - zauważył ostrożnie.
Uwaga o zaręczynach wywołała na moment na twarzy Artura niechętny grymas. Podejrzewał taką ewentualność, ale co innego usłyszeć to od kogoś tak rzeczowym tonem.
- Ja też mam tu coś do powiedzenia - stwierdził zadziornie, taka perspektywa mu nie odpowiadała. - Jak te koleżanki na to reagują? - spytał, ciekaw jak rówieśnicy ze Slytherinu sobie z tym radzą.
Aranżowanie małżeństw było codziennością wśród szlachty, z ich perspektywy często czymś normalnym jak oddychanie. Artur mimo to liczył, że jego ominie taka praktyka.
Deirdre zwięźle odpowiedziała na ewentualną znajomość z Mare. Nie był w stanie dokładnie określić, ale coś go chyba ucieszyło w takiej reakcji. Czyżby kryła w sobie jakąś zazdrość?
Wypuścił powoli powietrze, które połączyło się z jej mgiełką. Delikatna kurtyna, która na moment ich oddzieliła. Chłód wieczora kąsał bezlitośnie, pewnie w normalnych warunkach już by skłonił do powrotu... jednak nie były to normalne warunki.
Poczuł jak jej palce splatają się z jego, łącząc ich mocno. Czuł każde uderzenie jej serca, tak samo jak zapewne ona czuła jego. Wydawały się bić podobnym rytmem, przez co po chwili trudno mu było je odróżnić od siebie. Czuje swój czy jej?
Zastanowił się nad słowami Dei. Rzeczywiście jest to możliwe? Zawsze myślał, że jest w stanie je mocno zamknąć, nie pozostawić nawet małej szansy na wydostanie. Uświadomił sobie, iż może mieć właśnie ostatnią okazję, mógł jeszcze postąpić zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Wystarczyło tylko wyswobodzić dłoń.
- Nie wiem... chyba nie ma tak potężnych zaklęć, Dei - szepnął do niej czule.
Dalej trzymał jej dłoń, nie mogąc nawet odrobinę rozluźnić chwytu. Nie ściskał jej mocno, w jego geście było wiele delikatności, ale jednocześnie robił to pewnie. Nie puściłby Deirdre nawet na widok Kamienia Filozoficznego.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
let's get this party started, 1947 r.  Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: let's get this party started, 1947 r. [odnośnik]24.01.19 13:02
Uśmiech nie schodził z jej twarzy pomimo lekkiego zdenerwowania - Artur doceniał w niej to, co sama uważała za dużą zaletę: przestrzeganie zasad oraz umiejętność dyplomatycznego zagłębiania się w kolejne kręgi (piekielne?) rozmowy, nawet tak trudnej jak ta przeprowadzana w chwili obecnej. W gwarantującym intymność półmroku, w chłodzie podkreślającym tylko zarumienione policzki. - W brodzie byłoby ci do twarzy. To symbol męskości - wymknęło się jej zanim zdołałaby powstrzymać te dość odważne jak na skromną panienkę słowa; nie mogła jednak zarumienić się bardziej, przygryzła więc jedynie w zakłopotaniu pełną wargę. - To znaczy, tak jest to podkreślane w książkach dotyczących historii. Najlepsi wojownicy i myśliciele mogli pochwalić się bujnym zarostem, podobno świadczyło to też o płodności - brnęła w temat dalej, chcąc zejść z poddenerwowanej ścieżki na grunt trzeźwej nauki, ale wychodziło jej to raczej żałośnie, osiągając efekt odwrotny od zamierzonego. Mało która dziewczyna siedziała z nosem w książkach na tyle długo, by męskość postrzegać w kategoriach historycznych popiersi o gęstej brodzie i krzaczastych brwiach. Odkaszlnęła lekko, mając nadzieję, że chociaż ten wybieg zakończy ten wprawiający ją w dyskomfort temat.
Znacznie lepiej czuła się w dyskusji o stanie wysokim - pochodziła z rodziny Tsagairtów, sługów i urzędników, wspierających działania polityczne Malfoyów; pracowitych mrówek, które stanowiły niewspomniane w woluminach tło każdego ważniejszego wydarzenia w brytyjskiej historii. Skrybowie, posłańcy, mediatorzy, opiekunowie i guwernerzy, od wieków stojący blisko, tuż za plecami najznamienitszych, błękitnokrwistych czarodziejów, obserwujący i pomagający konserwatywnym rodom. Szacunek dla arystokracji wyniosła z domu, szacunek niemożliwy do zachwiania. - Oczywiście, że dobrze - odparła, nieco zdziwiona, marszcząc uroczo prosty, niewielki nosek, typowy dla azjatyckiej urody. - Pochodzisz z szanowanego rodu; krew z krwi najpotężniejszych czarodziejów, dbających o przestrzeganie prawa, honoru i sprawiedliwości. Należą ci się wszystkie ułatwienia i przywileje - wytłumaczyła spokojnie, nieco zdezorientowana brzmieniem głosu Longbottoma: brakowało w nim dumy, pojawilo się za to pewne zafrasowanie i zwątpienie. Nie cieszył się ze swego pochodzenia? Wielu czarodziejów dałoby się pokroić za takich rodziców, wychowanie i możliwości. W niej także czaiła się lekka zazdrość: wiedziała, że mogłaby osiągnąć znacznie więcej, gdyby posiadała lepszą krew.
Ponownie zmarszczyła brwi, słysząc asertywne stwierdzenie Artura. Nieco uspokoiło ją jego podejście do Mare - dlaczego? - ale i tak spoglądała na niego z pewnym niedowierzaniem. - Myślę, że masz mniej do powiedzenia niż myślisz - poinformowała go bez złośliwości, trochę smutno, trochę rzeczowo; Longbottomowie należeli do łagodniejszej części szlachty, lecz im także zależało na odpowiednim ożenku najmłodszych latorośli. - Dobrze. Większość, jeśli nie wszystkie, są zachwycone. To znaczy, zależy od kandydatów. Jedna z moich przyjaciółek jest przeznaczona lordowi Avery, to bardzo poważana i szanowana postać...inna niedługo ma przyjąć oświadczyny lorda Abbotta - odpowiedziała po chwili milczenia, trochę nieswojo czując się w rozmowie na temat innych ludzi: czyż nie tak zaczynają się plotki? - Cieszą się. Dobrze mieć uznanego kandydata, mężczyznę, który zapewni im bogactwo i szacunek, otoczy opieką, sprawi, że ich przyszłość będzie wygodna i pozbawiona problemów - odparła w zastanowieniu, spuszczając na moment wzrok. Opadający na ich złączone dłonie: jej blade, delikatne i smukłe, i jego, już w pełni męskie, dorosłe, opzbawione już chłopięcości. Znów wzięła głęboki, nieco zdenerwowany oddech, podnosząc wzrok na przystojną twarz Artura. Pomiędzy nimi działo się coś dziwnego, przyjemnego i niepokojącego jednocześnie. Znów uśmiechnęła się na dosłownie sekundę, nieśmiało, z pewnym dyskomfortem. - Są. Muszą być. Uczucia nie mogą przeszkadzać w sięgnięciu po wielkość, w spełnianiu marzeń, w zdobyciu władzy - powiedziała cicho, prawie bezgłośnie, odważnie spoglądając w jasne oczy Artura, bez mrugnięcia, bez odwracania głosu, czując, jak jej całe ciało napinało się: ze zdenerwowania, chłodu i niepewności.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 2 1, 2  Next

let's get this party started, 1947 r.
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach