Wydarzenia


Ekipa forum
Cerise Skamander
AutorWiadomość
Cerise Skamander [odnośnik]21.05.17 23:20

Cerise Nyx Skamander

Data urodzenia: 18.03.1931
Nazwisko matki: Blythe
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta
Status majątkowy: Średniozamożna
Zawód: Prywatny magizoolog, łowczyni smoków na usługach Ministerstwa Magii w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami
Wzrost: 172 cm
Waga: 66 kg
Kolor włosów: Srebrzysty blond
Kolor oczu: Szafirowe
Znaki szczególne: bardzo jasne włosy i niemal nienaturalnie błękitne oczy; często ciemne kręgi pod oczyma spowodowane małą ilością snu; łobuzerski uśmiech na twarzy; wysoki jak na kobietę wzrost; podłużna blizna na wnętrzu prawej dłoni, ciągnąca się od palca serdecznego niemal do nadgarstka; jest leworęczna


Earth is the element of substance

Stabilność, bezpieczeństwo. Porpentyna Blythe nigdy nie marzyła o niczym innym - była silna i cierpliwa, nieustępliwa w dążeniu do swojego celu. W rodzinnym domu nie znalazła jednak tego czego szukała. Choć kochała swojego starszego brata, Delroya, nie mogła pozostać ślepą na to kim się stawał. Bała się, że ten zaprzedał już duszę przeklętym klejnotom i cennym kruszcom, że nigdy nie odzyska bezpowrotnie utraconych chwil, kiedy był jej rodziną, a nie obcym człowiekiem. Iskierka nadziei rozkwitła w jej sercu ponownie, gdy Delroy poślubił pannę Potter, dobrą i uroczą, a wkrótce na świat przyszedł siostrzeniec Tiny. Radość nie trwała zbyt długo, prysła niezwykle szybko wraz ze śmiercią jego pierwszej żony. To co nastąpiło później, na zawsze przypieczętowało los wiecznie biednej i niezrozumianej jedynej córki w rodzinie - gdy jej brat przehandlował kilka szafirów na rosyjską wilę, młoda i wciąż zagubiona w świecie Porpetyna opuściła swoją ojczyznę. Wyjechała zaraz po jego kolejnym ślubie. Była niedawno po ukończeniu Hogwartu i nie wiedziała co ze sobą począć - przez niemal rok błąkała się po świecie, chwytając się dorywczych prac, by trafić na kurs aurorski do Nowego Yorku. Nie miała przy sobie wiele, lecz była bardzo pracowita i uparta, wytrzymywała wszelkie przeciwności roku. Z czasem otrzymała odpowiednie uprawnienia i z ramienia MACUSy podjęła się misji wyłapywania przestępców. Wierzyła w równowagę i lepszy świat, który z zapałem chciała zmieniać. To właśnie w Stanach Zjednoczonych poznała swojego przyszłego męża i mojego ojca - szalonego magizoologa, Newtona Skamandera. Wtedy był tylko cieniem swojego starszego brata, nieszkodliwym wariatem. Nikt nie spodziewał się, że zostanie kiedyś uznany za jednego z najwybitniejszych naukowców. Ich życie było niemal bajką, dwoje odrzuconych ludzi, którzy odnaleźli prawdziwą miłość. Były tam i smoki, i piękne kobiety, i damy potrzebujące ratunki, a połączyło ich ratowanie świata. A gdy wreszcie pozostawili świat i zajęli się sobą, osiedli w Nowym Orleanie, oddalonym od mglistej Anglii o tysiące kilometrów. Z dala od dawnego życia i problemów było im dobrze, a wkrótce po hucznym ślubie, na świat przyszło ich pierwsze dziecko. Moja starsza siostra.
Wydawało się, że była idealna w każdym calu - piękna i mądrą, szybko ucząca się nowych rzeczy. Przy kimś takim jak ona, rodzice nie potrzebowali kolejnego dziecka, a jednak z czasem pojawiłam się i ja. Różniła nas przepaść, kilka lat i kompletnie inne usposobienie. Była lepsza we wszystkim, ale nie przeszkadzało mi to - bo siostrą też była lepsza. Kochałam ją z całego serca, a ona zawsze była przy mnie. Zawsze pełna dumy, pełna dobroci. Przypominała matkę, wojowniczą i odważną, walczącą o swoje ideały. Obie stały się dla mnie niedoścignionym wzorem, ojciec zaś był ostoją zrozumienia. Może to właśnie jego darzyłam największym uczuciem - rozumieliśmy się bez słów, nawet w te dni, kiedy z rozmytym spojrzeniem zagłębiał się w pisanie swojej książki.
Życie było wtedy sielanką. Kochałam spędzać wolny czas ucząc się latać na miotle i zaznajamiając się z niezwykłymi stworzeniami obecnymi na kratach dzieła taty. Niebo nad Luizjaną było czyste i kryształowo błękitne, a złociste promienie słońca otulały swoim blaskiem każdy kąt ogromnego ogrodu matki, pełnego wonnych i kolorowych kwiatów. Magia przepełniała moje życie, ale nigdy nie nakazywał mi odwracać się plecami do osób o "gorszym" urodzeniu. Cieszyłam się, że jestem wyjątkowa, ale tą wyjątkowością chciałam się dzielić i uważałam, że powinna łączyć, a nie tworzyć kolejne podziały. Po raz pierwszy objawiła się gdy na jednej z rodzinnych wycieczek przypadkowo podpaliłam jakąś biedną roślinę - chociaż bałam się do tego przyznać, rodzice byli zaskakująco zadowoleni. Wszystko wydawało się pozbawione skaz i perfekcyjne w każdym calu, nawet jeśli dziś wiem, że takie nie było. Nie dostrzegałam jednak podkrążonych oczu matki i tego, że z każdym dniem przybywało jej zmartwień. Nie widziałam przerażonego błysku w oczach ojca, gdy coś szło nie tak. Może siostra rozumiała więcej, ja jednak zamykałam się we własnym świecie, biegając po lasach i czytając do późna książki. Fascynowały mnie starożytne czasy i nieodkryte ziemie, przygody czekające na mnie tuż za rogiem. Ściany mojego pokoju pokrywały się mapami i zdjęciami, w które wpatrywałam się rozmarzonym wzrokiem. Siostra tego nie pochwalała - wolałaby, żebym zajęła się czymś bezpieczniejszym. Ona sama zresztą była niemal przykładną damą, jak na tak młodą osobę doskonale wychowaną i ułożoną - dawne rodzinne tradycje Blythów najwyraźniej były czymś co zdecydowała się kultywować. Każdego wieczora siadała przy kominku, czesząc moje długie, jasne włosy i zaplatając je w warkocze. Tata siedział wtedy na bujanym fotelu, zmęczony, ale szczęśliwy, a mama krzątała się po kuchni. Dom pachniał jej wypiekami i wysokimi orchideami rosnącymi za oknem. Dom brzmiał jak śmiech moich przyjaciół, jak piosenka śpiewana na dobranoc przez mamę, jak jazzowe melodie przemierzające ulice. Dom wyglądał jak uśmiechy na twarzach bliskich, jak spojrzenia pełne czułości. Dom był uczuciem, które gdzieś zgubiłam.
Pamiętam doskonale ten dzień, w którym wszystko się skończyło. Był listopadowy poranek, powietrze drżało od wilgoci. W domu brakowało mojej siostry, która zgodnie z wolą ojca wyjechała do Anglii by uczyć się w Hogwarcie, nie w Ilvermorny. Odczuwałam pewną pustkę, jednak wiedziałam, że z czasem do niej dołączę, zamieszkam bliżej niej. Nie sądziłam tylko, że tak szybko. Wtedy nie rozumiałam jeszcze wszystkiego, barczystych mężczyzn ubranych w czarne płaszcze, smutnym głosem rozmawiających z tatą. Nie rozumiałam, że mama gdzieś zniknęła - że nie wróci jutro, za tydzień, może nigdy. Podczas jednej ze swoich misji zaginęła. Zaginęła, nie zginęła, nie widziałam istotnej różnicy w tych słowach. Skończyły się czekoladowe ciastka i kołysanki, skończyły się dni w których wciąż, mimo deszczu świeciło słońce. Ojciec był załamany i nie potrafił sobie poradzić. Nocami nie sypiał, dniami pogrążał się w pracy, uciekając od ludzi. Miałam wiele nianiek i opiekunek, byłam zagubiona i nie potrafiłam się odnaleźć. Mama zawsze mówiła mi, że kluczem do wszechświata jest równowaga. Ja jednak byłam zachwiana. Brakowało mi stabilności, brakowało mi siły. Nie wiedziałam nawet co to znaczy - walczyć. Nie wiedziałam, dlaczego świat nagle rozpadał się na kawałki.
Pewnego dnia w domu ujrzałam dobrze znanego mi mężczyznę, jednego z moich wujków. Kłócił się z tatą, ale wyglądało na to, że przywoływał go do porządku - stanowczym głosem, zarazem jednak pełnym współczucia i chowanej łagodności. Kochał swojego brata i nie zamierzał dłużej pozwalać, by zarówno on, jak i jego bratanice żyły nadal niby zawieszone w czasie. Newt w końcu musiał pogodzić się ze stratą i odnaleźć nowe nadzieje - poprzysiągł sobie odnalezienie żony, dedykował jej każdy moment swojego życia i każdą swoją pracę. Pisał nawet listy, nigdy nie wysłane, bo pozbawione adresu. Czułam się jakby wrócił z dalekiej podróży, jakby wszystko miało zacząć się od nowa.

Water is the element of change

Zmiany. Potrzeba zrozumienia i bliskości. Szkockie burze bezustannie przypominały mi o ciągłej walce jaką toczyłam. Musiałam przystosować się do nowego otoczenia, nowej rzeczywistości. Przeprowadzka z Ameryki, do kraju moich przodków, do Wielkiej Brytanii, nastąpiła szybko i niezwykle gwałtownie. Miałam ledwie dziesięć lat, a już dotknęła mnie personalna tragedia. Ze słonecznego Nowego Orleanu, pełnego jazzowych melodii wygrywanych na ulicach, trafiłam do deszczowej Szkocji, gdzie w ciche poranki towarzyszyło mi jedynie wycie wiatru i szum przepływającego nieopodal strumienia. Poczucie wspólnoty i nowe, zaskakujące relacje przyniosły mi jednak nieoczekiwane wsparcie, stały się fundamentem mojej kształtującej się osobowości. Sama byłam zbyt słaba, drżąca pod puchową kołdrą, gdy cienie na ścianach poruszały się, a potwory pod łóżkiem wyciągały ku mnie swoje pazury. Niemal słyszałam ich krzyki i wołania, chciałam zbiec po schodach i wpaść w ramiona matki. Jednak nie mogłam. Musiałam być silna. Musiałam znaleźć równowagę - we wszystkim. Nie mogłam dłużej najpierw robić, potem myśleć, nie mogłam działać dalej impulsywnie. Pragnęłam sama stać się podporą dla innych, jednak to inni ciągle podnosili mnie. Nowi, nieznani wcześniej członkowie rodziny, kuzynostwo, wujkowie, ciocie. Przyjaciele rodziny, matki i ojca. Czasami zastanawiałam się, czy ja kiedyś odnajdę równie oddanych druhów jak moi rodzice.
Dni w domu płynęły w większości w okropnym milczeniu i nienaturalnym spokoju. Z utęsknieniem wyczekiwałam chwili w której otrzymam mój list z Hogwartu, mając nadzieję, że nowe doświadczenie otworzy przede mną drzwi na zupełnie inny świat. Kiedy tylko sowa, dzierżąca w swoich pazurach list opatrzony moim imieniem, przeleciała przez framugę jednej z okiennic, natychmiast rzuciłam się w tym kierunku. Nie mogłam nic poradzić na to, że byłam niecierpliwa i kapryśna. Wszystko chciałam mieć od razu. Zakupy na ulicy Pokątnej upłynęły w miłej atmosferze, spędziłam je bowiem z kuzynką. Najbardziej fascynujący wydawał się oczywiście wybór różdżki - twarz poważnego, sędziwego Ollivandera pamiętam wciąż doskonale, zupełnie jak moment w którym odebrałam jego wytwór. Pilnowałam jej jak oka w głowie i do dziś pozostała moją pierwszą i jedyną różdżką, jestem też pewna, że rozstanie przeżyłabym wyjątkowo ciężko. Zaciskając palce na chłodnym drewnie, obietnicy wielkości i niezliczonych przygód, czułam, że świat stoi u moich stóp.
Szybko jednak przekonałam się, że tak nie było. Bo nie byłam jedyna. Znalazłam się w ogromnej sali, wypełnionej przez dzieci o różnych kolorach oczu i włosów. Wyższe, niższe, grubsze, chudsze. Niezwykle zestresowane i rozmawiające ze sobą z wyczekującymi wyrazami twarzy. Czułam się pewnie, chciałam wyglądać dumnie krocząc do stołka na którym położono Tiarę Przydziału. Kiedy jednak wymówiono moje imię i wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę mimowolnie zaczęłam się trząść. Starając się wyglądać możliwie godnie i poważnie jak na jedenastolatkę dotarłam do taboretu i nałożyłam na głowę opadający mi na oczy kapelusz. Dookoła siebie słyszałam szepty - mój ojciec był już w tym czasie sławny, a wieści w magicznym świecie rozchodziły się szybko. Niemal dostrzegałam zawieszone w powietrzu spojrzenia, w tym czuły wzrok siostry, obserwującej mnie znad stołu po przeciwnej stronie sali. Bardzo chciałabym trafić do tego samego domu, bardzo chciałabym móc trzymać się jej kurczowo, niczym drogowskazu. Tak się jednak nie stało.
Cisza wypełniała salę. Przeklęta cisza, niepewność, napięcie. Trwało ono zdecydowanie zbyt długo. Ja jednak siedziałam w zdumieniu na swoim miejscu, słuchając cichego głosiku w mojej głowie, rozważającego różne opcje. Minuty mijały, niemal dobiegając do niewidzialnej granicy pięciu - tymczasem wewnątrz mojego umysłu toczyła się batalia, między ambicją, a odwagą, w końcu wygrała jednak ta druga, a niezwykła gadająca czapka ogłosiła mnie Gryfonką. Choć zaledwie kilka miesięcy przed rozpoczęciem roku śniłam o szkolnych latach, pierwsze dni napawały mnie przerażeniem. Nie byłam pewna tego, jak odnajdę się w domu Godryka Gryffindora, który tak bardzo cenił odwagę i poświęcenie. Ja zaś czułam się wręcz przeciwnie - przestraszona. Obawy minęły jednak szybko, gdy poznałam nowe koleżanki z dormitorium. Niezwykle żałowałam, że rozdzielono mnie z siostrą, jeszcze bardziej, że z kuzynką, która przez ostatnie kilka miesięcy stała mi się bliższa niż ktokolwiek inny. Szybko wpadłam w wir nowych znajomości i odnalazłam się jako prawdziwa dusza towarzyska. Nie bez powodu Tiara spędziła nad swoją decyzją sporo czasu - choć nauczyłam się być odważną, choć marzyłam o przygodach, nie mogłam zapomnieć o ambicji, tak bardzo miłowanej przez Salazara Slytherina. Zapragnęłam więc znowu wszystkiego i to wszystkiego na raz. Nie mogłam zrozumieć, że nie da się być dobrym z każdego przedmiotu, przy tym zachowując jeszcze jakiekolwiek ślady życia towarzyskiego. Moja porywczość i brak zainteresowania szybko sprawiły, że od razu znienawidziłam Eliksiry. Nie potrafiłam poświęcić się wielu godzinom doglądania naparu warzącego się w kociołku. O ile poznawanie roślin i ziół wydawało mi się nawet ciekawe, nie mogłam wytrzymać warzenia mikstur. Brakowało mi talentu i cierpliwości - a także chęci do dalszej nauki. Mimo mojego zainteresowania starożytnością i niezwykłymi odkryciami, nie od razu polubiłam Historię Magii. Nudne daty i nieciekawe wydarzenia sprawiały, że niemal zasypiałam na lekcjach. Swoje miejsce odnalazłam jednak przede wszystkim na lekcjach Obrony przed Czarną Magią, a także zaklęć. Obrazowe i ruchowe lekcje były dla mnie prostsze, a noce spędzałam doszlifowując zadania z tych przedmiotów. Od razu zainteresowała mnie także Transmutacja, lecz opanowanie jej nie przyszło mi już tak łatwo. Była trudna i żmudna, a choć poświęciłam jej wiele godzin, nadal nie mogłam nazwać się w niej mistrzynią. Bezapelacyjnie wyprzedzała mnie w tej dziedzinie Julia, nowa przyjaciółka, z którą niezwykle szybko złapałam wspólny język. W trzeciej klasie obie błyszczałyśmy na lekcjach Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, które szybko stały się jednymi z moich ulubionych. Byłam również zdeterminowana by nauczyć się Wróżbiarstwa - po części wiązało się to z tym, że podobnie jak ojciec, nie potrafiłam pogodzić się z utratą matki. Wierzyłam głupio, że gwiazdy wyjawią mi kiedyś gdzie jest. Okazałam się jednak okropnym beztalenciem, nie potrafiąc zrozumieć nic co nauczycielka chciała mi przekazać. Odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości postanowiłam poznać w inny sposób, interesując się Numerologią. Szło mi całkiem nieźle, zabrakło mi jednak czasu by poświęcić go tej dziedzinie w odpowiedniej ilości. Obiecałam sobie, że kiedyś ponownie zainteresuję się tym tematem. Wtedy też w szkole otwarła się tajemnicza komnata, pogrążając wszystkich w żałobie. Nie rozumiałam widocznych gołym okiem podziałów - choć dla mnie nie istniały, nie zostałam nigdy wielką aktywistką na rzecz praw mugolaków. Nie zwracałam uwagi na to, czy ktoś miał babcię mugola, może nawet ojca, dla mnie liczyło się tylko to, jaki był w życiu codziennym. Zawsze chciałam pomagać słabszym, choć nie zawsze też mi szło, ale odmiennej czystości krwi wcale nie uważałam za słabość. By odwrócić od tego swoją uwagę, znalazłam nowe hobby - dołączyłam do domowej drużyny Quidditcha, jako ścigająca. Choć uwielbiałam zaklęcia, nigdy nie ciągnęło mnie do Klubu Pojedynków, tamtejsze starcia wydawały mi się bowiem sztuczne i zupełnie nieprzydatne, wątpię też, by starczyło mi czasu. Bo starałam się być wszędzie. Ludzie ciągnęli do mnie, może przyciągani jakimś dziwnym urokiem osobistym, a ja ciągnęłam do ludzi, uciekając od towarzyszącego mi dawniej uczucia samotności. Wciąż pozostawałam kapryśna i bywało, że zrażałam do siebie innych - nie wszyscy wydawali się też godni uwagi. Cechowała mnie jednak jakaś charyzma, która pozwalała na zdobywanie nowych przyjaciół, mimo licznych wad. Bez nich zresztą zapewne szybko podupadłabym i nigdy nie zdołałabym się pozbierać. Stali się dla mnie całym światem. Stopniowo oddalałam się od siostry, z kuzynką zaś przechodziłam ciężkie chwile, choć finalnie nasza więź jedynie się umocniła. Chciałam również być jak najbliżej ojca, wciąż uparcie dążącego do swojego celu.
Wciąż szukałam nowych wyznań i sposobów by się wykazać. Z pewną namiętnością łamałam szkolne reguły i robiłam coraz to głupsze i bardziej niebezpieczne rzeczy. Raz nawet zostałam przyłapana przez jednego z nauczycieli, a za karę wraz z przyjaciółką spędziłam wiele godzin, ręcznie polerując puchary w gablotkach. SUMy przyszły niezwykle szybko, a czas pędził nieubłaganie. Chciałabym go zatrzymać i powrócić do nocnych rozmów z Julią i ciepłych uśmiechów Pomony. Bardzo dobrze zdane z większości przedmiotów - poza paroma wyjątkami, rzecz jasna - pozwoliły mi na chwilę wytchnienia w wakacje. W sierpniu z zaskoczeniem wraz ze standardowym listem, w swojej kopercie znalazłam także odznakę prefekta Gryffindoru. Oprócz niej dotarł do mnie, a raczej do nas, bo tyczył się całej rodziny, jeszcze jeden niezwykle ważny list. Nigdy nie przeczytałam go do końca, a urywki poznałam jedynie dzięki dobremu humorowi taty i zerkaniu przez jego ramię. Dotyczył matki - żyła. Z jednej strony niezmiernie mnie to cieszyło, z drugiej postawiło przede mną kolejny, niemal niewykonalny cel. Byłam młoda i jeszcze nawet nienauczona wszystkiego, a jednak łaknęłam coraz więcej, szukając władzy, siły i potęgi w coraz to niebezpieczniejszych miejscach. Otarłam się nawet niemal o Czarną Magię, choć udało mi się od niej uciec. Do dziś sama myśl o takich praktykach wzbudza we mnie obrzydzenie.
W kolejnej klasie z kolejnym zdumieniem przyjęłam zaproszenie do Klubu Ślimaka. Choć czułam w sercu, że Tiara dobrze wybrała, umieszczając mnie w Gryffindorze, było jednak coś co sprawiało, że dobrze rozumiałam Horacego Slughorna, idealnego absolwenta Slytherinu. Podziwiałam go, a zróżnicowane towarzystwo mogło jedynie poszerzyć moje horyzonty. Mimo mojej niechęci, OWUTemy zbliżały się nieubłaganie, a przede mną stał wybór kariery. Myślałam wprawdzie nad pójściem w ślady matki, marzyłam również o zostaniu uzdrowicielem. Drugą opcję porzuciłam stanowczo, gdy okazało się, że mój talent do magii leczniczej może równać się tylko z tragiczną umiejętnością warzenia eliksirów. Ostatecznie stanęło na magizoologi i myśli o stażu w Ministerstwie Magii. Po części pragnęłam zbliżyć się ponownie do taty, po części chciałam nawet go przewyższyć. Uzupełnić jego książkę nowymi stronami, odkrywać i podróżować w nieznane. Kolejne, już ostatnie lata w Hogwarcie płynęły szybko i w charakterze sielanki. Co prawda nauki było dużo, jednak myśl o zbliżającym porzuceniu szkolnych murów sprawiała, że nie musiałam się do niej zmuszać. Głowę wciąż wypełniała mi wizja odnalezienia matki - byłam jednak świadoma tego, że nie dam sobie rady, nie przy obecnym poziomie wiedzy. Szukałam zatem dróg na skróty, szukałam łatwych ścieżek do większej potęgi. Starałam się także nie ograniczać nowych kontaktów, pod koniec zdobywając jeszcze większe rzesze znajomych. Niekoniecznie pasowali do mnie czy mojego charakteru - nauczyłam się jednak grać, płynąć z prądem, dopasowywać do odpowiednich sytuacji. Gdy przyszedł czas na końcowe egzaminy z wybranych przedmiotów, zdałam je bardzo dobrze, co otworzyło przede mną drogę do wymarzonej ścieżki kariery.

Fire is the element of power

Władza, potęga. Wciąż jej poszukiwałam - miałam siłę i ambicje by dążyć do celu, byłam jednak niezwykle niecierpliwa. Spośród wielu możliwości które oferował mi Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami postanowiłam wyspecjalizować się w smokach. Może to właśnie dlatego, że wydawały się dostojne i władcze, były symbolem potęgi. Mimo rozpoczęcia stażu, uparłam się, że oprócz tego zostanę, jak mój ojciec, prywatnym magizoologiem. Wolne chwile poświęcałam badaniom na własną rękę i publikacji pierwszych, w wielu aspektach nieudanych, prac naukowych. Nauka i nowe obowiązki pochłaniały mi niemal każdą wolną chwilę, nie pozwalając na powrót do dawnych zainteresowań. Porzuciłam więc Quidditcha, a także szereg innych sportów, w których być może mogłabym okazać się dobra. Dałam sobie także spokój z chęcią zgłębienia Starożytnych Run i poszerzenia wiedzy z Numerologii - stale odkładałam je na później. Sprawa podobnie miała się z Transmutacją, choć niezwykłe zdolności Julii wywoływały zazdrość i pragnienie lepszego poznania arkanów tej sztuki. Kierowała mną jednak chęć bycia najlepszą, górująca nad wszystkimi innymi cechami. Na stażu poznałam też osobę, która w przyszłości miała stać się moim wrogiem numer jeden - jasnowłosą, wysoką i bogatą Melpomene, idealną z każdej strony. Przypominała mi nieco moją siostrę, choć tylko z negatywnej strony. Uśmiechała się perliście i słodko, w oczach miała jednak zakłamanie i dwulicowość. Nasza rywalizacja rozpoczęła się już niemal pierwszego dnia, a z kolejnymi mijającymi miesiącami stawała się jedynie coraz to ostrzejsza. Zaślepiona niekończącym się wyścigiem szczurów, a także zmieniającą się powoli w obsesję chęcią odnalezienia matki, porzuciłam na jakiś czas wartości, także te przez nią mi wpajane. Uznałam, że nikt w życiu nie potrzebuje równowagi - wolałam płonąć jasno, a szybko, niż w ogóle. Tygodnie szkolenia płynęły jednocześnie szybko i wolno. Zawierałam nowe znajomości, część osób rezygnowała, nie mogąc wytrzymać wysokiego poziomu zajęć. Pierwszy rok polegał głównie na teorii i obserwacji z daleka, drugi zdawał się już bardziej interesujący. Trzeci obejmował praktykę, lecz głównie w okolicach rodzinnej Wielkiej Brytanii.
Smokologia nigdy nie należała do najbezpieczniejszych dziedzin. Magizoologia  w ogóle nie była raczej zajęciem dla każdego, jednak to właśnie te olbrzymie gady były jednymi z najbardziej śmiercionośnych stworzeń. Sama siła przy nich nie wystarczała - oprócz niej liczyła się wiedza i umiejętności. Ze względu na swoją płeć, a także raczej niewinny wygląd nieraz byłam podczas stażu dyskryminowana. Tym bardziej zależało mi na tym, by pokazać innym swoją wartość. Testy, zadania? Musiałam napisać je najlepiej, musiałam być pierwsza. To, że na stażu przeważała liczba mężczyzn widać było gołym okiem. Ja zaś starałam się robić wszystko, by nie traktowali mnie gorzej.
Raz na czwartym roku stażu, wraz z moją znienawidzoną rywalką, pod opieką doświadczonego łowcy, wybraliśmy się na wyprawę badawczą do odległych Chin, w celu obserwacji Ogniomiotów Chińskich. Wprawiało mnie to w pewien niepokój, gdyż właśnie Chiny, a konkretnie Tybet, był miejscem w którym po raz ostatni widziano moją matkę, wysłaną na międzynarodową misję dotyczącą zaginięcia trzech amerykańskich czarodziejów. Listy, które ojciec otrzymywał niekiedy od osób wciąż zainteresowanych tematem twierdziły, że wciąż żyje. Mam jednak wrażenie, że wywoływało to efekt zupełnie inny od zamierzonego - zamiast dawać nadzieję, sprawiało, że nikt nie był w stanie do końca pogodzić się ze stratą. Zamiast ich odnaleźć także ona zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu, a po kilku latach poszukiwań MACUSa oficjalnie zaniechała jakichkolwiek dalszych działań.
Był to już ostatni rok naszego szkolenia, dlatego zajęcia teoretyczne w dużej mierze miała zastąpić praktyka, także ta poza granicami kraju. Nadal byłyśmy jednak młode i niezdyscyplinowane, a rosnąca między nami niechęć nie ułatwiała sprawy. Przed wyjazdem pokłóciłam się o ten wyjazd również z ojcem, co wprawiało mnie w okropny nastrój. Zamiast współpracować wzajemnie sobie dogryzałyśmy, niekiedy spowalniając pracę o wiele godzin.
Jednak pod sam koniec wyprawy osobliwe okoliczności w jakich się znalazłyśmy zaczęły zbliżać nas do siebie. Może tylko i wyłącznie dlatego, że nie miałyśmy właściwie z kim rozmawiać, zaczęłyśmy dyskutować ze sobą. Łączyło nas o wiele więcej, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Rozmowy trwały to do nocnych godzin, kiedy podekscytowanymi głosami opowiadałyśmy sobie najdziwniejsze historie z naszego życia. Mela wspomniała wtedy o swojej babci, która rzekomo miała za sobą kryminalną przeszłość. Zgodziła się jednak na współpracę z aurorami, lecz zginęła, gdyż dopadła ją niewidzialna ręka grupy przestępczej, wyspecjalizowanej w przemycie i nielegalnym handlu, w której niegdyś działała. Grupa ta rzekomo wywodziła się właśnie z Chin, dlatego przez ostatnie tygodnie zachowywała się dziwnie, sprawiając wrażenie przestraszonej i zagubionej. Z początku uznałam to za brednie, podobnie jak jej przeczucie, iż ktoś ją obserwuje. Myślałam, że chce zrobić mi tylko kolejny głupi żart. Może i znalazłyśmy wspólny język, jednak nie potrafiłam od razu jej zaufać. Zupełnie wypadło mi też z pamięci, że ledwie kilka dni wcześniej jakiś napotkany na ulicy Anglik pytał o nią. Przedstawił się jako przyjaciel jej rodziny - wydawało się, że takich wszędzie było wielu -  więc udzieliłam mu zdawkowych informacji na temat tego co obie tu robiłyśmy. Następnego dnia wstałam z łóżka niezwykle szybko, obudzona przez rozjuszonego opiekuna. Wszyscy dookoła krzątali się nerwowo, jakby coś zgubili. Albo kogoś.
Melpomene zniknęła.

Air is the element of freedom

Wolność, spokój. Od wielu dni dręczyły mnie koszmary i poczucie winy. Sprawą zajęły się magiczne służby bezpieczeństwa, a ja złożyłam szczere zeznania. Nie postawiono mi żadnych zarzutów i uznano, że nie miałam nic wspólnego z zaginięciem Melpomene. Przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu, zaszywając się samotnie w swoim londyńskim mieszkaniu, myśląc o tym, co powiedziała mi osoba, która z dnia na dzień z najgorszego wroga stała się niemal przyjaciółką. Myślałam o tym, w jaki sposób wiązało się to z moją matką. Do końca stażu nie pozostało wiele, a choć w towarzystwie panowała grobowa atmosfera, jakoś udało mi się go ukończyć. Swoimi przemyśleniami podzieliłam się z ojcem, który wyjawił mi w końcu, że nadawcą tajemniczych listów z wieściami o mojej mamie był jej wujek. Zniechęcona wydarzeniami w Tybecie, postanowiłam nigdy już tam nie wracać - zamiast tego pójść zupełnie innym tropem, i spotkać wreszcie wujka-dziadka, emerytowanego aurora, którego widziałam może kilka razy w życiu. Gdy tylko uzyskałam uprawnienia, mając nieco ponad dwadzieścia jeden lat, zamiast szukać pracy spakowałam się i wróciłam do miejsca, które nawiedzało mnie na jawie i w snach - na szkocką wyspę Skye. Zagubiona, niepewna właściwie swojego celu, błąkałam się między skalistymi szczytami by wreszcie natrafić na krewnego matki, sędziwego mędrca o imieniu Isaac. Nie chciał jednak udzielać odpowiedzi na żadne z moich pytań, wręcz przeciwnie, sprawiał, że miałam ich więcej. Powiedział mi, że jestem młoda i pełna gniewu, a także, że nie zajdę daleko, jeśli nie odnajdę wewnętrznego spokoju. Postanowiłam zatem być wytrwała, tak, jak moja matka - nie zważająca na żadne przeciwności losu. Dostrzegłam wreszcie swoje błędy, spojrzałam w lustro i zobaczyłam tam kogoś, kim nie chciałabym być. Ponad cztery miesiące spędziłam, żyjąc w zgodzie z naturą i samą sobą, poznając własne możliwości i wady. Czytałam zwoje pisane dziwnymi literami, powoli ucząc się podstaw Starożytnych Run. Były to głównie traktaty filozoficzne, pełne problemów bez rozwiązań, czasami zawierające porady dotyczące tego jak się wewnętrznie rozwijać. Uczyłam się także na nowo postrzegać swoją moc, a także ludzi nią nieobdarzonych - chciałam lepiej zrozumieć mugoli, zrozumiałam, że czarodzieje powinni ich chronić. Po kwartale spędzonym będąc niemal odciętą od rzeczywistości, od świata zewnętrznego, powrót do Anglii był niezwykle trudny i niechętny. Nie chciałam rozstawać się z nowo poznanym mistrzem, który stał się dla mnie teraz niczym drugi ojciec. Bezdzietny, niezwykle blisko związany z moją matką, po jej zniknięciu zainteresował się całą sytuacją. Mimo wielu lat nie udało mu się ustalić zbyt wiele, choć był przekonany, że matka wciąż żyje - zdawkowe informacje pozwoliły mu na śmiałe spekulacje, które zawierał w swoich listach. Niewiele wiedział na temat tajemniczej organizacji przestępczej, twierdził jednak, że zna kogoś kto wie. Nawet kilka takich osób. Łączyła je jednak ogromna przeszkoda - wszyscy, jak się zdawało, byli już martwi. Nie dokończywszy jednak swoich spraw na ziemi pozostali duchami, porozrzucani po całym świecie. Wspomniana przez Melpomene babcia była najwyraźniej jedną z nich. Nie wiedziałam niczego o duchach, nie wiedziałam nawet, czy będę mogła w jakiś sposób się z nimi skontaktować. W prawdzie kojarzyłam duchy-opiekunów z Hogwartu, lecz w kwestii tych istot pozostawałam co najmniej niedoinformowana. Pomoc nadeszła z najmniej oczekiwanej strony - po powrocie do Londynu spotkałam niepozornego i pełnego smutku brata byłej rywalki, eksperta w tej kwestii. Razem przysięgliśmy, że bez względu na wszystko odnajdziemy zaginionych krewnych. Z początku wydawało mi się, że chciałam zadedykować temu całe swoje życie.
Wujek nakazał mi jednak obiecać, że tego nie zrobię. Matka by tego nie chciała. On także by tego nie chciał. Wróciłam więc do pracy, zupełnie zmieniona i pełna nowego zapału, nowego punktu widzenia. Odbyta podróż poza zarażeniem mnie miłością do herbaty, dokonała we mnie mnóstwa przemian. Zdecydowałam się, że chcę odnaleźć własny spokój i własne miejsce na świecie. Poszukiwania te wcale nie miały być łatwe. Miałam jednak wciąż dookoła siebie wiernych przyjaciół i kochającą rodzinę, a ambicje ze szkodliwego ograniczenia przekształciłam w wytrwałość w dążeniu do celu. Przyjęto mnie do pracy w Ministerstwie, powróciłam także jako prywatny magizoolog. Z pomocą ojca doskonaliłam swoją wiedzę o otaczającej mnie faunie, a także opanowałam podstawy pisarstwa. Powróciła także miłość do przygód i adrenaliny, odręcznie rysowane mapy wypełniały każdy skrawek pokoju. Chciałam zobaczyć więcej, podróżować jak najdalej. Każdy krok w nieznane przybliżał mnie co raz bardziej do moich marzeń - bałam się jednak opuszczać ojczyznę, w obawie, że jeśli wyruszę na zbyt długą i zbyt daleką wyprawę, nic nie zdoła mnie przekonać bym wróciła. Może to i głupie, ale nie lubiłam uciekać. Nawet w irracjonalnych sytuacjach, nawet gdy nie miałam szans. Jedni nazwaliby to odwagą, inni głupotą, ja jednak uciekając czułam, że zbyt wiele zostawiam za sobą. Przyjaciółkę bliską niczym siostrę. Siostrę, z którą dzieliło nas co raz więcej, lecz której nigdy nie przestałam kochać. Kuzynów i kuzynki, znajomych, dalszych i bliższych. Otwarłam swoje serce dla większej ilości ludzi, nie chowając się już za ścianą własnych zmartwień. Lubiłam pomagać, choć nie lubiłam mówić o własnych problemach. Starałam się iść przez życie z uśmiechem, nawet jeśli pod nim kryło się mnóstwo smutku. Może zawsze tak było - najmniej szczęśliwi ludzie uśmiechali się najszerzej. Robiłam to jednak, powoli oddając kawałki swojego serca najróżniejszym osobom. Mugolaczce, wyśmienitej uzdrowicielce, która pomagała mi gdy wracałam z wypraw badawczych niemal w kilku kawałkach. Nie rozumiałam, czemu świat oceniał ją przez pryzmat jej rodziców. Dawnym znajomym z Hogwartu, nowym znajomym z pracy. W swojej zawodowej misji nie byłam też już sama - choć w wielu momentach jestem nie do wytrzymania, niecierpliwa, kapryśna, leniwa, choć wielu potencjalnych partnerów zrezygnowało z współpracy, wreszcie znalazłam jego, tego, który rozumiał mnie bez słów. Znaliśmy się już wcześniej, jednak nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że będziemy tak dobrze dobraną parą. Oboje rozpaczliwie szukaliśmy, tak wielu rzeczy, a nie ma nic tak dobrego by coś znaleźć, jak szukanie. Nie zawsze szło nam dobrze - przeżyliśmy wiele irracjonalnych przygód, z których ledwo uchodziliśmy z życiem. Czasem wydawało nam się nawet, że jeśli istnieje jakaś bogini szczęścia, to chyba niezwykle nas nie lubiła. Głupie błędy, sytuacje które wydawały się niegdyś przerażające, stawały się później powodem do śmiechu. Odwiedzaliśmy co raz to nowe kraje, a on zdecydował się, że również nie ograniczy się do smoków - choć wydawało mi się, że nie chcę się nią z nikim dzielić, razem ze mną podjął się misji wypełnienia kolejnych stron książki taty, a może nawet napisania nowej. Fascynowały nas nowe gatunki, a także te niezbadane, zwłaszcza istoty, posiadające własną kulturę i skrywające wiele tajemnic. W Ministerstwie wciąż skupialiśmy się na smokach, a ja nie żałowałam, że to właśnie im postanowiłam się poświęcić. Gdy jednak tylko czas na to pozwalał, wspierani przez prywatnych pracodawców prowadziliśmy własne badania i marzyliśmy o zaskakujących nowych odkryciach. Po drodze spotykały nas różne rzeczy, co zadziwiające czasami doskwierała nam nawet nuda. Chłonęliśmy jednak zupełnie nowe, zadziwiające zwyczaje, choć nigdy nie zostaliśmy poliglotami ani znawcami kultury. Świat zadziwiał mnie na każdym kroku, przy każdej nowej podróży w zupełnie inny sposób. Zawsze jednak wracając do domu. Do Szkocji, gdzie czekały na mnie roześmiane twarze przyjaciół i krewnych, do ciasteczek wypiekanych przez jedną kuzynkę i pięknych sukienek, które przymierzałyśmy z drugą. Do dziwacznej pieśni deszczu i wiatru na fioletowych wrzosowiskach, do uczucia, które nagle odzyskało sens. Powoli czułam się, jakby wszystko wracało na swoje miejsce. Jakbym to ja odnalazła swoje własne miejsce na świecie. Nikt mi nic nie narzucał - mogłam raz rzucać wyzwanie problemom z moją pokonaną wiele razy, lecz zawsze wstającą drużyną, następnego dnia mogłam zaplatać jasne warkocze Yvette i wpatrywać się w jej niesamowite występy na scenie. Mogłam kibicować głośno na meczach Holly, a później wspierać ją po kontuzji. Mogłam wędrować, a jedocześnie nie być zgubioną - wciąż poszukiwać odpowiedzi, lecz nie starać się już na siłę wyrwać ich ze szponów przyszłości. Mogłam być sobą i nikim innym, lubić pachnące kwiaty, kunsztowne ozdoby i piękne sukienki, a także powiew wiatru we włosach, gdy na końskim grzbiecie przemierzałam lasy. W końcu odnaleźć wolność, której szukałam, a także pokój w nowym rozumieniu świata.

Balance is the key to everything

Równowaga. Wciąż się chwieję i szukam jej, lecz czuję, że z każdym nowym krokiem jestem już blisko. Nie patrzę w przeszłość, lecz trzymam ją w garści, nie szukam przyszłości, lecz żyję tym co teraz. Chcę walczyć, o siebie, o innych, o lepsze jutro. Chcę wiedzieć więcej, osiągać więcej, być więcej. Chcę być sobą, Cerise Skamander, damą, księżniczką, rycerzem, łowczynią, odkrywcą. Nie boję się już ładnych fryzur i wymyślnych ubrań, nie boję się też niebezpieczeństw czyhających za rogiem. Łapię każdy dzień, każdy promień słońca i każdą burzę z ulewnym deszczem. Poznaję świat na nowo i uczę się jak go kochać, za wszystko co ma do zaoferowania. Wciąż mam jeszcze wiele wad, wciąż kłócę się zdecydowanie zbyt często, wciąż zbyt często żałuję wypowiedzianych słów. Kiedy tego wymaga sytuacja jestem bezczelna, jestem arogancka. Nie potrafię zmusić się do szacunku wobec fałszywych autorytetów - niektórzy mogą nazywać mnie szaloną. Łatwo się złoszczę, choć łatwo też wybaczam, jednak trwałe urazy zapamiętuję na zawsze. Wybaczyć, lecz nigdy nie zapomnieć, jak mówiła mi od zawsze babcia. Bywam wyniosła, zbyt ciekawska, bardzo często nieprzewidywalna. Mimo wszelkich starań zdarza mi się kłamać, przekręcać rzeczywistość. Jestem surowa, często wymagam zbyt wiele. Jednak wierzę. Wierzę w lepsze jutro, w lepsze dziś, w zupełnie nowy, lepszy świat. Dlatego kiedy tylko mój ukochany kuzyn, Samuel, opowiedział mi o Zakonie Feniksa, bez większego zastanowienia przyjęłam do serca jego ideały. Poczułam, że przyszłość naprawdę jest w moich rękach, poczułam się potrzebna. Znajome twarze wśród Zakonników, dodawały mi otuchy, a nowo poznani tam czarodzieje szybko stali się kolejną rodziną.
Choć jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że świat obrócił się przeciwko mnie, teraz rozumiem, że z losem można walczyć - że przeznaczenie należy do nas, należy tylko być odpowiednio odważnym by to dostrzegać. Jestem huraganem, trzęsieniem ziemi, burzą z piorunami, płomieniem, który nie chce zgasnąć. Widzę jak świat jest zepsuty, jednak go kocham, chcę go naprawić.
Wciąż szukam matki, lecz mam też inne marzenia - chcę zostać prawdziwym bohaterem, chcę przewyższyć mojego ojca w dziedzinie magizoologi. Odnaleźć nowe zastosowania zwierzęcych ingrediencji, nowe gatunki, krzyżówki. Chcę znaleźć je wszystkie. Pomagają mi w tym co raz to nowi ludzie. Żyję dla ludzi, żyję dla marzeń. I spełnię je, spełnię je wszystkie albo przynajmniej zginę próbując. Znajdę równowagę.

Patronus: Lisy to zwierzęta chytre, ale i wytrwałe, które zawsze osiągają to do czego dążą. Uczą, że prawda zawsze wyjdzie na jaw, nie ważne jak długo okłamujemy kogoś lub samego siebie. Zwierzęta polarne potrafią dostosować się do każdych warunków i otoczenia, przetrwać mimo przeciwności losu. Istoty te nie zawsze kojarzyły się źle - według mitologii Indian, lis przyniósł ludziom ogień, żywioł z którym Cerise utożsamia się najbardziej, zaś według wierzeń nordyckich to właśnie lis powołał do życia zorzę polarną, rozświetlającą mroki nocy.

Po raz pierwszy Skamander zaklęcie patronusa udało się pod koniec nauki w Hogwarcie, jej obrońca przyjmował wtedy jednak inną formę - sokoła. Utraciła tą umiejętność w dniu, w którym zaginęła Melpomene, a po zmieniającej życie podróży na wyspę Skye, na skutek silnych przeżyć jej patronus po raz pierwszy przyjął formę arktycznej lisicy. Rzucając zaklęcie najczęściej myśli o członkach swojej rodziny, chwilach spędzonych z wujkiem Izaackiem, a także o podróżach z przyjaciółmi.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 20 +5 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 10 Brak
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 6 +2 (waga)
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
ONMSV35
RetorykaII5
Ukrywanie sięII5
SpostrzegawczośćII5
Silna WolaII5
KłamstwoI2
Historia MagiiI2
ZielarstwoI2
Starożytne RunyI2
AstronomiaI2
NumerologiaI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
brakzależnezależne
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Zakon Feniksa -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)I1
Literatura (wiedza)I1
Malarstwo (tworzenie)I1
AktywnośćWartośćWydane punkty
JeździectwoI1
Latanie na miotleI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak-0
Reszta: 2

Wyposażenie

Różdżka



[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Cerise Skamander dnia 29.05.17 23:22, w całości zmieniany 9 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Cerise Skamander [odnośnik]04.09.17 23:18

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Cerise przypomina wyglądem porcelanową laleczkę o złotych puklach i błękitnych, pięknych oczach, jednak w jej wnętrzu kryje się ryk prawdziwej lwicy, odważnej i znającej cenę zmian. Odnalezienie równowagi w życiu było dla niej nie lada wyczynem – zaginięcie matki, pogubiony ojciec, przenosiny do Szkocji, Hogwart, budząca się w niej chęć zdobycia czegoś więcej niż tylko wiedzy, nagła wiadomość o matce, iskrzący się gorąco temperament, zgaszony później przez tajemniczego aurora z wyspy Skye. Wiele musiała przeżyć, by finalnie dojść do prawidłowych, kształcących jej życie na nowo wniosków. Teraz zapełniła kolejną lukę w Zakonie Feniksa, oddając organizacji wszystkie swoje ambicje, marzenia i plany. Newton Skamander powinien być dumny ze swojej córki!

OSIĄGNIĘCIA
Wszystkie żywioły w jednym ciele
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzał: Samuel Skamander
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cerise Skamander Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Cerise Skamander [odnośnik]04.09.17 23:24
WYPOSAŻENIE
Różdżka

ELIKSIRY-

INGREDIENCJEposiadane: krew reema, łuska smoka

[26.07.17] Ingrediencje (kwiecień)
[18.08.17] Ingrediencje (maj)

BIEGŁOŚCI[13.06.17] Aktualizacja postaci: +1 pkt biegłości

HISTORIA ROZWOJU[31.05.17] Karta Postaci; -860PD
[13.06.17] Aktualizacja postaci: -40 PD

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cerise Skamander Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Cerise Skamander
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach