Wydarzenia


Ekipa forum
Willard Potter
AutorWiadomość
Willard Potter [odnośnik]14.04.17 18:37

Willard Potter

Data urodzenia: 19 marca 1923
Nazwisko matki: Lovegood
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: były auror, obecnie prężnie pomaga szwagierce w hodowli mandragor, ktoś w końcu musi nosić ciężkie skrzynie, kopać w ziemi i ratować w kryzysowych sytuacjach
Wzrost: 189 centymetrów
Waga: 85 kilogramów
Kolor włosów: kruczoczarny
Kolor oczu: orzechowy
Znaki szczególne:ciągle zsuwające się z nosa okulary, grzywka spadająca na oczy


Wybacz spóźnienie, dzisiaj kupiłem róże, takie jak lubiłaś. Białe. Pani w kwiaciarni mówiła, że są cudowne i chyba się z nią zgadzam. Wiesz, że nie znam się na kwiatach. Roślinność była twoją działką.
Na początku wszystko było łatwiejsze, wiesz skarbie? Kiedy jesteś jeszcze dzieckiem niewiele rozumiesz. Nie przejmujesz się. Żyjesz beztrosko jakby żadne z okropieństw na jakie możesz się natknąć omijało cię szerokim łukiem. Tak wyglądało moje dzieciństwo. Całymi dniami bawiłem się z młodszym rodzeństwem i licznym kuzynostwem, a wieczorem na przekór mamie siedziałem w kuchennym oknie, wypatrując ojca. Gdy tylko jego wysoka, smukła sylwetka pojawiała się na tle nieba, nie zważając na to co leżało na mojej drodze, gnałem ile sił do drzwi wejściowych, aby uczepić się ojcowskiej nogi. Naturalnie nie byłem jedyny. Chociaż niewidzialna ręka wyraźnie wymalowała na twarzy ojca oznaki zmęczenia, to ten zmuszał swoje usta raz jeszcze do wykrzywienia się w podkowę i obwieszony małymi potworkami, które zwykł zwać dziećmi szedł do salonu. Tam już czekała mama z kolacją i herbatą. Ojciec pracował jako urzędnik w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Wiele razy pytałaś dlaczego chcę narażać życie jako auror. To on był dla mnie inspiracją. Zanim objął stanowisko przy biurku był uczestnikiem kursu aurorskiego. Niestety z powodów zdrowotnych musiał przerwać karierę aurorską zanim na dobre się zaczęła. Często grał z nami w Quidditcha, chociaż trudno to nazwać Quidditchem, kiedy wraz z bratem lataliśmy na dziecięcych miotełkach, a on jedynie biegał za nami, trzymając w ręku miotłę kuchenną mamy.
Nigdy ci chyba o tym nie mówiłem, ale  moja moc dała o sobie znać dosyć późno. Miało to miejsce na jednym z rodzinnych zlotów u dziadka Alberta, pamiętasz pewnie. Oczywiście, że pamiętasz to właśnie te zloty, na których babcia Helenka próbowała wcisnąć w ciebie jeszcze więcej pieczeni bo byłaś zdecydowanie za chuda. W każdym razie jak to dzieci, korzystaliśmy z rozproszonej uwagi rodziców i harcowaliśmy praktycznie po całej posiadłości. Nie jedno krzesło się przewróciło, nie jeden wazon rozbił się na drobne kawałeczki. Tego dnia pokłóciłem się ze swoim młodszym kuzynem. Nawet nie pamiętam o co poszło. Usiadłem wtedy na parapecie z nogami zwieszonymi na dół. Ze złości tak się nadąłem, że nim się obejrzałem byłem niczym bańka mydlana unosząca się na wietrze. Cudowne uczucie! Przynajmniej ja byłem zachwycony, czego nie mogę powiedzieć o mamie, która z trwogą krzyczała w moją stronę, kiedy wujek Henry wsiadał na miotłę, aby sprowadzić mnie na ziemię. Ojciec był dumny, bał się, że przyjdzie mi patrzeć na wyjeżdżające do Hogwartu rodzeństwo, a ja będę musiał iść do mugolskiej szkoły i wieść nudne, mugolskie życie. Od tamtego momentu uparcie wypatrywałem sowy, która miała przynieść list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Tak, ten przeraźliwie głośny krzyk w dzień otrzymania listu to byłem ja.



~*~

Pamiętam kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Oczywiście, że oczarowałaś mnie w momencie, w którym cię ujrzałem. Prawdopodobnie byłaś jedyną dziewczyną w tamtym okresie, na którą nie zareagowałem odruchem wymiotnym.
Siedziałem już w jednym z nielicznych wolnych przedziałów. Wtedy do środka weszłaś ty. Cudownie uśmiechnięta z radosnymi iskierkami w oczach. Wstyd mi się było przyznać, ale w tamtym momencie bezczelnie skradłaś moje chłopięce serce. Nawet nie wyobrażasz sobie mojego wielkiego rozczarowania, gdy Tiara przydzieliła cię do domu Helgi Hufflepuff. Chociaż zamieniliśmy zaledwie kilka zdań w przedziale (język odmawiał mi posłuszeństwa, a ślina przynosiła same głupstwa) to wiedziałem, że będziesz idealną gryfonką! Tak, ciągnięcie za włosy i rzucanie papierowymi kulkami w twoją stronę na zajęciach z transmutacji były oznakami mojej szczenięcej miłości. Na swoją obronę powiem jedynie, że byłem strasznie nieśmiałym chłopcem, jeżeli chodzi o tego typu sprawy. Ilekroć chciałem wyznać ci co czuję to z moich ust wydobywała się bezsensowna, nieposiadająca składu paplanina. Do dzisiaj dziękuję Merlinowi za to, że zielarstwo nie było moją mocną stroną. Gdyby nie to, że jak oferma siedziałem bezradny nad książką nigdy nie zlitowałabyś się nad moją osobą, krok po kroku tłumacząc jak obchodzić się z mandragorą, żeby nie rozpoczynała swojej wyjątkowo nieudanej arii. Właściwie od tego momentu byłaś moim głosem rozsądku. Osobą, która mówiła Potter uspokój się , gdy po raz kolejny próbowałem podrzucić łajnobombę do schowka woźnego. To ty uporczywie trzymałaś rękaw szaty, kiedy kolejny ślizgon prosił się o bliższe zapoznanie z kamienną posadzką. W pierwszych latach szkoły nie skupiałem się zbytnio na nauce. Nie w głowie mi były eseje z transmutacji, czy wypracowania z eliksirów skoro mogłem wraz ze swoim druhem odkrywać tajemnice jakie skrywał przed nami średniowieczny (tak mi się wydaję) zamek. Nic dziwnego, że profesorowie raczej nie przepadali za moją osobą. A niestety, często musieli mnie u siebie gościć z powodu licznych szlabanów, na które przecież sami się skazywali. Żadnego z nich nie prosiłem o karę, dawali ją zupełnie dobrowolnie. Widocznie cierpieli na nadmiar wolnego czasu. To by tłumaczyło dlaczego przed SUMami nagle zebrało im się na podniesienie ilości prac domowych. A może to ja zacząłem się bardziej przykładać? Skupiłem się bardziej na książkach, a nie na Quidditchu i bójkach ze ślizgonami. Chociaż zawsze znalazłem czas dla ciebie. Nawet nie wiesz ile czasu zajęło mi spytanie się czy w Walentynki pójdziesz ze mną do kawiarni w Hogsmeade! Zdajesz sobie sprawę ile wysiłku i kpin ze strony kolegów kosztowało mnie to jedno pytanie? Miałem wrażenie, że od nerwowego poprawiania okularów zdarłem sobie skórę na nosie. Mimo to było perfekcyjnie. Przynajmniej dla mnie. Dni mijały szybko. Możesz mi wierzyć lub nie, ale kiedy nie siedziałem z tobą na wieży astronomicznej albo na błoniach to siedziałem w dormitorium tudzież pokoju wspólnym nad kolejnymi zadaniami.
Biedny mój młodszy kuzyn, którego postanowiłem wykorzystać jako asystenta do ćwiczenia zaklęć. Naturalnie bezpiecznych dla jego zdrowia, chyba? Nie dostałem żadnego wyjca od ciotki Gracji, więc wszystko było w porządku. W każdym razie nigdy nie zapomnę miny pani profesor, kiedy oznajmiłem jej, że chcę zostać aurorem. Patrzyła na mnie dosyć krzywo. Szczególnie, że była opiekunką mojego domu i zdawało jej się, że zna mnie od podszewki. Właśnie na piątym roku postanowiłem, że udowodnię zarówno sobie, ciału pedagogicznemu jak i rodzinie na ile mnie stać. Zawsze byłem mistrzem w robieniu wszystkiego na ostatnią chwilę. Ty najlepiej wiesz, że ostatnie dwa lata szkoły były dla mnie ciężkie i chociaż zdawałaś sobie sprawę z tego, że potem będzie jeszcze gorzej to nie próbowałaś mi tego powiedzieć. To urocze! Przed samymi egzaminami myślałem, że nie wejdę na salę. Całkiem możliwe było, że będę miał zakola od ciągłego odgarniania zbyt długiej grzywki. Kto to widział? Wiecznie trzymający głowę w chmurach Potter blednie na samą myśl o podejściu do OWUTemów. Na szczęście udało mi się. Przyznam, zaskoczyłem sam siebie. I nie tylko siebie, kiedy rodzice dowiedzieli się o wynikach nie posiadali się z radości. Mama prawie zemdlała. Ojciec był ze mnie dumny, widziałem to w jego spojrzeniu. Wydaje mi się, że w jakimś stopniu spełniałem także jego marzenia.



~*~

Pięknie wyglądałaś w tej białej sukni. Zawsze byłaś moim aniołem stróżem, ale w tamtym momencie anioły przy tobie mogły się chować
Niektórzy mogą twierdzić, że się z tym pośpieszyliśmy, że dwadzieścia lat do zdecydowanie za mało na zakładanie rodziny i podejmowanie poważnych decyzji. Młodzi i głupi powiadali. Nawet moja ciotka psioczyła coś pod nosem, że to nie te czasy, że w takim wieku śluby urządza tylko szlachta.
Być może, ale czułem, że to ten moment. Za długo odkładane pieniądze kupiłem pierścionek. Zakładam, że oświadczyłbym ci się znacznie wcześniej, niestety, między kursem i czasem spędzonym na nauce w domu musiałem jeszcze znaleźć chwilę na dorywcze prace. Ostatecznie ojciec zlitował się nad moją osobą i wyciągnął z rodzinnej skrytki brakującą kwotę. Tak, teraz już znasz mój mały, mroczny sekret. Już po niespełna roku czekałem na ciebie przy ślubnym kobiercu. Nikt inny mnie nie obchodził, nic innego nie miało znaczenia. Liczyłaś się tylko ty, stojąca naprzeciw mnie. To wspomnienie tak mocno wtopiło się w moją pamięć, że nawet najpotężniejsze zaklęcie obliviate tego nie zdoła wymazać. A może to dlatego, że na zawsze zostaniesz w moim sercu? Przyznasz, że początkowe tygodnie wspólnego mieszkania nie były łatwe, ale coś co przychodzi zbyt szybko jest bezwartościowe, a uważam, że to co było między nami nie było bezwartościowe. Owszem, może w tamtym okresie zbyt mocno skupiłem się na pracy. Być może poświęcałem temu zdecydowanie za dużo czasu, ale sama wiedziałaś, że chciałem być najlepszy w tym co będę robił. Świadomość tego, że w dużej mierze życie niewinnych obywateli będzie leżało w moich rękach było moją motywacją. Byłem nowicjuszem i musiałem się w tym wszystkim jakoś odnaleźć. Znaleźć swoje miejsce w szeregu i nauczyć się skutecznej pracy od najlepszych.
Owszem, może potłukliśmy zbyt wiele talerzy, czasem padło zbyt wiele gorzkich słów, ale przyszedł taki moment, w którym w końcu dotarliśmy do jakiegoś porozumienia. Kochałem ten nasz mały, prywatny świat. Z chęcią wracałem do domu, do ciebie. Przyzwyczaiłem się nawet do (jak na mój gust) zbyt wielkiej ilości roślin. Dlatego, kiedy powiedziałaś mi, że zostanę ojcem skakałem z radości. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem i nie do dzisiaj nie znalazłbym słów, które najtrafniej mogłyby opisać to co wtedy czułem. Zdecydowanie więcej niż szczęście. Nazwanie tego radością byłoby wielkim niedomówieniem. Wszystko szło tak jak powinno. Od trzech lat pracowałem w Biurze Aurorów, żyłem i jeszcze mnie nie zwolniono! Miałem cudowną żonę i dziecko w drodze.



~*~

Nie możemy mieć wszystkiego. Tylko dlaczego okrutny los zabrał mi właśnie ciebie? Leżałaś taka spokojna, kiedy zamykaliśmy wieko trumny. Nadal nie umiem pogodzić się ze stratą.
Wszystko działo się tak szybko. Położna zawołała mnie do środka. Liczyłem na zupełnie inny widok. Właściwie to nie widziałem nic, ponieważ schowana byłaś za parawanami. Uzdrowicielka spojrzała na mnie pełnym powagi wzrokiem. Zadała mi pytanie, na które nigdy nie chciałbym odpowiedzieć ponownie. Mamy ratować dziecko, czy żonę? I chociaż odpowiedziałem dosyć szybko to sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Zamiast radości w moich oczach pojawił się ból, którego nie można opisać słowami. Ratujcie dziecko , powiedziałem krótko, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, że gdybym wybrał ciebie nigdy byś mi tego nie wybaczyła. Siedziałem na korytarzu, bujając się w przód i w tył. Ciągle miałem nadzieję, że to wszystko się jeszcze jakoś ułoży. Podobno nadzieja umiera ostatnia. Moja umarła w momencie, w którym uzdrowicielka wyszła z sali posyłając mi pełne współczucia spojrzenie. Nie udało się. Zostawiłaś mnie. Dahlio, jak mogłaś mi to zrobić? Jak mogłaś postąpić tak samolubnie i egoistycznie? Kazałaś mi wybierać pomiędzy tobą, a naszą córką i śmiałaś tego nie przeżyć? Przez łzy patrzyłem na słodką twarzyczkę naszej córki, która jakby świadoma tego co się stało wierciła się niespokojnie w moich ramionach. Dałem jej na imię Dahlia, po najcudowniejszej i najsilniejsze kobiecie jaką kiedykolwiek znałem. Wiele myśli plątało się w mojej głowie w tamtej chwili. Bałem się, tak po prostu. Bałem się, że sobie nie poradzę bez ciebie. Mój najgorszy koszmar się ziścił. Odeszłaś. Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Całymi dniami siedziałem przy łóżeczku naszej córki i patrzyłem jak śpi. Bałem się, że i ona przestanie oddychać tak po prostu. Niestety, ale tak się zdarza.
Dopiero kiedy musiałem zamknąć wieko trumny naprawdę dotarło do mnie to, że ciebie już nie ma. Nigdy już nie usiądziemy przy kominku, nie usłyszę twojego śmiechu. Dahlia nigdy nie pozna tak wspaniałej matki, jaką na pewno byś była. Byłem cieniem człowieka. Gdyby nie wsparcie rodziny, zarówno mojej jak i twojej, nie wiem jakbym sobie z tym wszystkim poradził. Mogłem na nich liczyć, zarówno przy załatwianiu formalności jak i pozbieraniu się po stracie. Peony opiekowała się Dahlią, kiedy wraz z Pomoną pakowaliśmy twoje rzeczy do kartonów. Wtedy też trochę się wycofałem. Moje usta nie otwierały się już tak często, donośny śmiech nie wypełniał pomieszczenia. Spoważniałem, zrozumiałem że odwaga, która w moim przypadku często zakrawała o głupotę musi odejść w niepamięć. Musiałem pilnować przede wszystkim siebie. Nie mogłem pozwolić, aby moja perełka została sierotą. Trochę czasu zajęło mi dopasowanie się do nowej sytuacji i roli. Mniej lub bardziej sprawnie łączyłem obowiązki młodego aurora z byciem samotnym ojcem. W ciągu dnia Dahlia zostawała z którąś z ciotek albo dziadkami. Wieczorami starałem się wynagrodzić jej brak mojej obecności. I przyznam szczerze, chociaż na początku byłem na skraju załamania i kiedy po raz kolejny płakała w nocy miałem ochotę płakać ze złości to z czasem uświadomiłem sobie, że to właśnie ona jest moim światełkiem. Dzięki niej na mojej skamieniałej twarzy pojawił się uśmiech. A wszystko za sprawą tak banalnych rzeczy jak wiersze słowo, pierwszy krok, czy pierwszy ząb.
Pewnego dnia udałem się do domu mojej mamy skąd miałem odebrać Dahlię. Zmęczenie było widoczne na mojej twarzy, ale kiedy otworzyłem drzwi i mała przyczepiła się do mojej nogi na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wziąłem córkę na rękę. Podniosłem wzrok, a przede mną stała moja matka ze wzruszeniem w oczach. Patrzyła na mnie w ciszy. Doskonale wiedziałem o co jej chodzi. Widziała we mnie ojca sprzed kilkunastu lat, a w Dahlii urwisa, którym kiedyś byłem.  



~*~

W końcu udało mi się osiągnąć ostatni etap żałoby, akceptację. Musiałem ruszyć dalej, pogodzić się z twoją nieobecnością, dla naszej córki.
Ruszyłem dalej. Musiałem. Nasze życie toczyło się nie tak znowu powoli do przodu. Mała rosła jak na drożdżach. Zacząłem się martwić. Sytuacja w kraju nie była stabilna jeżeli tak mógłbym to ująć. Według tego co mówiła Pomona to Hogwart bardzo zmienił się pod rządami Grindelwalda. Dlatego po rozmowie z rodziną jednogłośnie stwierdziliśmy, że wyślę Dahlię do Beauxbatons. Nie była to łatwa decyzja. W końcu moja kruszynka miała być
w kraju tak daleko ode mnie. Wolałem jednak rozłąkę niżeli niepotrzebnie ją narażać. Wierzyłem, że francuska placówka zapewni jej większe bezpieczeństwo. Na szczęście zaczęliśmy o tym myśleć stosownie wcześnie, aby mała spokojnie mogła podłapać chociaż podstawy języka. Najtrudniej było wytłumaczyć jej dlaczego musi wyjechać tak daleko. Rozstanie? Zniosłem je równie ciężko jak mała. Obiecałem pisać do niej najczęściej jak będę mógł. Chwilę nawet rozważałem przeniesienie się do Francji, ale coś nie pozwoliło mu opuścić Doliny Godryka. To było miejsce, w którym obydwoje dorastaliśmy, nie mógłbym jej stąd wyrwać. Od rodziny. Z perspektywy czasu cieszę się, że nie było jej wtedy w domu. Był listopad. Wraz z moim partnerem udałem się w teren. To miało być rutynowe działanie. Okazało się, że nasz informator wprowadził nas w błąd. On sam rozpłynął się w powietrzu. Wpadliśmy w zasadzkę. Zaczęliśmy walczyć z przemytnikami. Zanim pojawiły się posiłki było już za późno. Nie pamiętam jak zakończyło się całe wydarzenie. W pewnym momencie straciłem czujność, słysząc krzyk partnera. Thony leżał nieruchomo na ziemi. W tym samym momencie poczułem silne uderzenie, które odrzuciła mnie na odległość kilkunastu stóp. Ocknąłem się dopiero w Szpitalu św. Munga. Uderzyła mnie ilość siedzących przy moim łóżku osób. Okazało się, że długo trwałem w śpiączce. Uzdrowicielom zajęło trochę czasu uporanie się z dotąd nieznaną im klątwą. Moje wybudzenie nazwano cudem. Niestety, Thony nie miał tyle szczęścia co ja. Zaklęcie, którym oberwał doprowadziło do natychmiastowej śmierci. Do domu wróciłem po dwóch tygodniach od wybudzenia. Zważywszy na okoliczności oraz opinię lekarską przez najbliższe dziewięć miesięcy miałem być niezdolny do wykonywania swojego zawodu pod względem fizycznym. Dostałem zwolnienie lekarskie. Ten okres był dla mnie ciężki. Nigdy nie lubiłem siedzieć bezczynnie. Czułem się źle, sam w czterech ścianach. Dlatego zaproponowałem swoją pomoc Peony w hodowli. Może nie nigdy nie miałem ręki do roślin, ale przecież ktoś musi przenosić ciężkie skrzynki. Boję się wracać. Zganiam to na fakt iż nie chcę aby Dahlia została sierotą. Tylko chyba cierpię na stres pourazowy.



~*~

Mam nadzieję, że opowiem ci o tym wszystkim osobiście, kiedyś.



Patronus:Gdy pierwszy raz wyczarowałem patronusa przyjął on postać jelenia, co nie było wielkim zaskoczeniem. W rodzinie Potterów to zwierzę często pojawiało się jako patronus. Mój jednak zmienił swoją formę na gołębia. Dlaczego? Nie mogłem pogodzić się ze śmiercią mojej żony, a gołąb był własnie jej patronusem. Kiedy chcę przywołać swojego opiekuna przypominam sobie moment, w którym Dahlia po raz pierwszy powiedziała do mnie tato.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 20 +3 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 14 +2 (różdżka)
Czarna magia: 0 Brak
Magia lecznicza: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 0 Brak
Sprawność: 5 +5 (waga)
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
francuskiI 1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
anatomia I 2
ONMSIII10
retoryka II5
silna wolaIII10
spostrzegawczośćIII10
zielarstwoI2
ukrywanie sięIII10
astronomiaI2
mocna głowaI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
szczęścieI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
literaturaI1
gotowanieI1
AktywnośćWartośćWydane punkty
latanie na miotle II 7
pływanieII7
taniec współczesnyI1
taniec balowyI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 1

Wyposażenie

różdżka, 14 punktów statystyk



Ostatnio zmieniony przez Willard Potter dnia 29.04.17 23:37, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Willard Potter [odnośnik]20.09.17 23:39

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Szczęśliwe dzieciństwo w pełnej rodzinie pozwoliło dorastać Willardowi w poczuciu beztroski i szczęścia. Wykształtowane na początku lekkie podejście do życia i szkoły przez wiele lat sprawiało problemy profesorom, dopiero przy jej końcu - wraz z dojrzałością, odnalazł cel i w jakiś sposób przejął też marzenie po ojcu - postanowił zostać aurorem. I choć niewielu wierzyło iż uda mu się osiągnąć, co przedsięwziął, Willard zadziwił każdą jedną duszę, która choć przez chwilę w niego zwątpiła. Żył po swojemu, odnajdując spełnienie w pracy, jak i w miłości. Los jednak nie ma w zwyczaju pozwalać trwać w błogim szczęściu zbyt długo - okrutny wybór przed którym został pozostawiony zmienił go na zawsze. Śmierć zabrała mu żonę, a Życie ofiarowało córkę. Dni mijały na jej wychowywaniu i utrzymywaniu domu do dnia felernej akcji w której stracił partnera. Nie potrafi wrócić w teren, przynajmniej na razie. Walcząc z samym sobą postanowił pomóc rodzinie. Czas leczy rany, jednak Willard zebrał ich już sporo - czy zagoją się na tyle, by mógł wkroczyć na wcześniej obraną ścieżkę?  

OSIĄGNIĘCIA
(nie)szczęśliwe koleje losu
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzał:-
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Willard Potter Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Willard Potter [odnośnik]20.09.17 23:41
WYPOSAŻENIE
różdżka

ELIKSIRY -

INGREDIENCJEposiadane: -

-

BIEGŁOŚCI-

HISTORIA ROZWOJU[5.05.2017] Karta Postaci; -860PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Willard Potter Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Willard Potter
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach