Wydarzenia


Ekipa forum
Suszarnia
AutorWiadomość
Suszarnia [odnośnik]01.06.17 21:40
First topic message reminder :

Suszarnia

★★
Pomieszczenie znajdujące się tuż obok głównej sali pełniącej funkcję lazaretu, niewielkie, ciasne, to suszarnia, w której przechowywane są zioła na lecznicze maści i eliksiry. W powietrzu nieustannie unosi się tutaj ostry zapach roślin, które akurat zostały porozwieszane; od lawendy i lubczyku, przez pieprz, czosnek czy koper, po szałwię, rozmaryn, kolendrę i inne, znacznie mniej znane zioła. Łodygi suszonych roślin wiszą na upiętych pod sufitem. Światło wpuszcza do środka niewielkie, wąskie okno przyciemnione jasną zasłonką.
Pośród porozrzucanych ususzonych liści leżą dwa koce, kiedy lecznica jest przepełniona lub przyjmowani są pacjencji, którzy z innych powodów powinni zostać odizolowani od pozostałych, zwykle są - bez luksusów - kładzeni tutaj.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:03, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Suszarnia [odnośnik]19.07.18 18:29
Była mądra. Inteligentna, z pewnością nie po ojcu - zresztą, po ojcu nie miała nic: a może do Cassandra widzieć niczego nie chciała. Kobieta, o której mówiła Lysa, miała na imię Maddy, stan zapalny na skórze był wynikiem oparów eliksirów, które tamtego dnia warzyła - a dziurawiec zmieszany z rumiankiem i szałwią usunął magiczne zakażenie.
- Zgadza się - pochwaliła córkę, z dumą, z pochwałą wyczuwalną w głosie, bo Lysa zawsze powinna czuć się dumna, kiedy przerastała wiedzą swoich rówieśników - a Cassandra nie miała wątpliwości, że tak się właśnie działo. - To dziurawiec - odpowiedziała w końcu; zagadka była trafiona, kiedy w nagrodę za jej rozwiązanie Lysa otrzymywała dalszą wiedzę - takim jak one to nie siła  a mądrość pozwalały przetrwać w miejscu takim jak to, ponurym, strasznym i dalekim od wszystkiego, co być może powinno znać dziecko w jej wieku. Wieku, z którym niekoniecznie się godziła - uśmiechnęła się ku niej zagadkowo, przez chwilę rachując jej pytanie w głowie tak, by odpowiedź przełożyć na język, który znała.
- Za czternastym razem, kiedy słońce wzejdzie na wschodzie i zajdzie na zachodzie po raz setny - odpowiedziała w końcu, cztery lata, nie całe tysiąc pięćset dni, tyle brakowało jej do otrzymania listu z Hogwartu. Mogła liczyć zachody słońca, dzień po dniu, choć była niemal pewna, że po kilkudziesięciu dniach najpóźniej ta zabawa okaże się wyjątkowo nudna. - Cierpliwość jest cnotą, na wielkie wydarzenia należy czekać z pokorą - pouczyła córkę, nie wątpiła w to, że pewnego dnia posiądzie tę sztukę - sama wiedziała już dzisiaj, jak bardzo użyteczna była i zamierzała jej tę użyteczność przekazać. Lysandra była bystra, jej matka nie mogła mieć żadnych wątpliwości, że podoła tej sztuce. Trudnej, pracochłonnej, ale też niezwykle pożytecznej. - Powinnaś się do tego czasu przygotować, nie zapominać nazw ziół i potrafić wymienić te, które służą za składniki poszczególnych eliksirów - Nie strofowała jej, jak na swój wiek i tak potrafiła bardzo dużo - ale zawsze mogła wiedzieć więcej. Póki nie mogła uczyć się animagii - miała czas koncentrować swoje myśli na tym, co leżało w jej zasięgu.
Inaczej niż kot, który z tego zasięgu uciekał; Cassandra mocno oplotła talię córki dłońmi, wyciągając ramiona i ostrożnie manewrując tak, by mieć ją pod kontrolą, a jednocześnie pozwolić złapać zwierzę; koty były pożyteczne, czego nie można było powiedzieć o widoku kota rozgniecionego szafą na oczach siedmiolatki. Ściągnęła niechętnie brew, słysząc pisk córki - wyglądając zza jej drobnego ramienia na zwierzę. - Niech go licho, jesteś pewna? - zapytała jedyne, tracąc przekonanie co do sensu ratunku półdzikiego kota; jeszcze nie wiedząc, że rzucone przekleństwo stanie się mianem zwierzęcia. Miała nadzieję, że nie był chory - i że w krew córki nei wda się zakażenie, ale tym mogła zająć się za moment - magiczna anomalia nie mogła przecież trwać wiecznie. Jednak, ledwie moment później jej córka uchwyciła zwierzę, które najwyraźniej pojęło, że to u Lysy może znaleźć ratunek - i wtuliło się w nią jak dziecko, było w tym obrazku coś dziwnie poruszającego.
- Koty bywają użyteczne - odparła córce, w rzeczy samej na głos zastanawiając się nad argumentami za i przeciw. Bywały też podłe, niezależne, egoistyczne i niezainteresowane innymi ludźmi. Cassandra w przyszłym życiu mogłaby być kotem. Prosząca postawa Lysy nie była bez znaczenia, koty też dużo spały - miała szansę znaleźć pokrewną duszę, mogli teraz spać razem. Od momentu pojawienia się anomalii, małej Lysie było wystarczająco ciężko. - Opiekuj się nim dobrze - dodała, kiedy anomalia przeminęła, a one jęły lekko opadać  na ziemię; rzucone lento sprawiło, że odnalazły grunt bezpiecznie - w przeciwieństwie do mebli. Będzie musiała pozbierać i pogrupować te wszystkie rozsypane zioła.
Stanąwszy pewniej na ziemi, wypuściła z objęć córkę - razem z kotem - nachylając się, żeby pocałować jej czoło. - Naprawdę - szepnęła tylko, to naprawdę ty, Lysa, anomalie sprawiły, że twoje moce są chaotyczne i nie potrafisz ich kontrolować. Ale poradzę sobie z tym: daj mi tylko trochę czasu. Dopiero wówczas z jej dłoni wyrwała się różdżka - i uderzyła w pobliską ścianę, wyrzucając z siebie snop iskier, nie miała wątpliwości, co do źródła dziwnego zdarzenia. Anomalie po raz kolejny dały o sobie znać. Zostawiła różdżkę, nie potrzebowała jej - zamiast tego łagodnie wyciągnęła dłoń w kierunku zaczerwienionego policzka córki. Te zdarzenia nie powinny jej przerażać, nie powinny budzić lęku ani - tym bardziej - wyrzutów sumienia. Nie chciała pokazać po sobie strachu - chociaż bała się okrutnie.
- Pokaż mi, gdzie cię podrapał - poprosiła - zajmiemy się raną, a potem wszyscy troje coś zjemy. Ten bałagan może chwilę poczekać. - Prawdopodobnie i tak nie poustawia tych szaf sama, potrzebowała pomocy kogoś silniejszego - nie miała zamiaru korzystać z magii, już nie. - Pokaż mu potem piwnicę, jakiś czas temu zalęgły się tam bahanki. - Z pewnością potrafił się nimi zająć.
To był już długi dzień, a przecież dopiero się rozpoczynał.


/zt x2,5




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Suszarnia [odnośnik]22.07.18 13:47
1 lipca

Szałwia, bergamotka, waleriana. Charakterystyczna mieszanka zapachu suszonych ziół, których nazwy znał ze słyszenia, a których nigdy nie byłby w stanie rozpoznać za pomocą wzroku. Nie znał ich właściwości, nie znał zastosowania w ziołolecznictwie i eliksirach, znał tylko ich zapach, teraz tak silnie zmieszany z zapachem starej krwi, wilgotnej ligniny i środków odkażających. Nie powinno go to dziwić, to miejsce było przesiąknięte podobnymi aromatami. Brakowało tylko zapachu miodu. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Czuł ciepło na brzuchu, klatce piersiowej i ramionach — słońce? Niemożliwe. Jeśli znajdował się wciąż na Nokturnie, a nie przypominał sobie, aby go opuszczał tej nocy, słońce nie przedarłoby się przez opary kotłów i dym buchający z kominów. Nie otwierał oczu, przedłużając moment przebudzenia już całkiem świadomie, desperacko chwytając się ostatnich chwil błogiego snu, który ostatnio tak rzadko zaspokajał go nocą. Czuł, że gdyby przewrócił się na brzuch i powrócił do swojej najwygodniejszej pozycji, nie zasnąłby ponownie. Nieważne, która była godzina, ani jaki był dzień tygodnia.
Ciepło przerodziło się wreszcie w gorąc, który zaczynał się robić uciążliwy. Ręką chciał zsunąć materiał, który musiał go grzać, lecz zamiast kawałka pościeli jego palce natrafiły na jakąś lepką maź. Nie przeraziło go to, choć na jego do tej pory spokojnej i śniętej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia; brwi ściągnęły się ku sobie, a między nimi pojawiła się pionowa bruzda. Niechętnie rozchylił powieki, zaczynając się wiercić. Kruczy warkocz w rozmiarze dziecięcym był pierwszym, co ujrzał. Dopiero po nim blade, lekko zaokrąglone lica, ciemną sukienkę i maleńkie rączki. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie ostrze, które błysnęło pomiędzy jej małymi paluszkami. Skierowane w jego stronę, w kierunku nagiego torsu, który — jak spostrzegł — umazany był jakąś zielonkawo żółtą substancją przypominającą smarki trolla. Tuż obok tkwiły jakieś pojemniczki, wyglądające na wyposażenie lecznicy, na stoliku obok fiolki z kolorowymi i mało zachęcającymi miksturami. Jedna z nich, dobrze zakorkowana, dymiła się w środku. Wśród całego osprzętu ujrzał również patyk, a może dziecięcą różdżkę i szmatę, którą doskonale kojarzył z lazaretu. Cassandra często używała jej do zimnych okładów na czoło, przemywała nią twarz i ciało chorego. Ta wyglądała na brudną, zużytą. Miniaturowa kopia Cassandry na moment zastanowiła go nad tym, czy ktoś ich nie zaskoczył — może był zbyt mało uważny, nie zareagował w porę. Przelotnie obejrzał się, poszukując oznak walki i śladów krwi, lecz nie dostrzegł na swoim ciele żadnych ran, co jedynie potwierdzało, że jego pamięć nie posiadała ubytków i dziwnych luk, a ta mała istota to jej córka, zgodnie z tym, co przypuszczał, odkąd ją tylko ujrzał.
— Dzień dobry— na końcu jego powitania rozbrzmiało pytanie, bo odkąd się obudził nie odezwała się do niego ani słowem, co przerażało go bardziej niż dziwny, piekący skórę glut na brzuchu. Powoli zamierzał się podnieść do pozycji siedzącej i oczyścić z dziwnych emulsji.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Suszarnia - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Suszarnia [odnośnik]23.07.18 12:47
Umhra strasznie opierał się, kiedy prosiła, żeby nasmarkał i napluł do pustego, malutkiego słoiczka. Nie pytał po co, zdolności jego małego móżdżku nie wykraczały poza bezpieczne granice przytakiwania na powierzone mu zadania, słuchania i burczenia w prostych odpowiedziach. Chciała to wykorzystać, nakłaniając go i próbując nadać swoim prośbom nieco władczy ton, który wyraźnie miał mu zaznaczyć, że potrzebuje jego wydzielin do badań – brała przykład z mamy, przecież ona też je prowadziła, tylko wykorzystywała zupełnie inne przedmioty. Łączył je jedynie fakt, że obie potrzebowały obiektów, na których mogłyby zastosować tworzone dopiero co środki. Ten wykreowany przez małą Lyssandrę nie miał jeszcze nazwy, ale była zdolna nadać mu odpowiednie właściwości, które opierały się na dezynfekujących cechach smarków trolla, chorobobójczych cechach jego śliny, uspokajających cechy olejku lawendowego, łagodzących szałwii i osłaniających miodu lipowego, który w lecznicy był niemal wszędobylski. Jego słodki aromat wdzierał się w każdy kąt, zagnieżdżał we włosach, na skórze i czarnych sukniach.
Dał się przekonać po tym, jak zaczęła lekko, nienachalnie, ale słyszalnie tupać z niecierpliwieniem niewielką, bosą stópką. Charknął i smarknął, a potem spojrzał bez przekonania na młodą kopię swojej pani. Uśmiechnęła się do niego, choć jej uśmiech nie zalśnił przy kącikach oczu.
Miksturę należało spożytkować jak najszybciej od momentu dodania jej ostatniego składnika, musiała się więc pospieszyć. Był wczesny ranek – na tyle wczesny, że przez okno w suszarni dostawały się tylko przymglone, mleczne smugi wschodzącego nad horyzontem słońca. Słyszała z dołu krzątaninę. Wrona.
Ciche kroki skierowała do suszarni, żeby zajrzeć do środka przez uchylone drzwi i upewnić się, że jej obiekt doświadczalny wciąż śpi. Nie myliła się, miała więc jeszcze krótką chwilę na to, by zgromadzić wszystkie potrzebne materiały. Jej różdżka, drobny patyczek, który znalazła na zewnątrz, pod jednym z domów na Nokturnie, zgięty w połowie, ale oczyszczone z blizn po liściach, pochwyciła w dłoń jako pierwszy, potem przyszła pora na napełnienie niewielkiej miski wodą – wylała ją z dzbanka w kuchni, który ledwo co udało jej się utrzymać w dłoniach. Ulało jej się odrobinę, ale wytarła mokrą plamę ścierką, którą po chwili namysłu również ze sobą zabrała. Na koniec połączyła wszystkie składniki swojego eliksiru w jednym słoiczku i zamieszała w nim różdżką, bo przecież musiał się w tym znaleźć element magiczny. To, że musiała przeżyć jeszcze wiele zachodów słońca do czasu, aż nauczy się czarować, nie znaczyło, że teraz musiała sobie tego odmawiać. Wrona przecież powiedziała jej niedawno, że jest zdolną czarownicą.
I za taką się uważała.
Dalej było już tylko łatwiej. Spał na plecach – nie byłaby w stanie przewrócić go z odwrotnej pozycji, nawet, gdyby chciała, a Umhra zrobiłby to zbyt mocno i pewnie obiekt natychmiast by się obudził. Ostrożnie odchyliła koc z jego klatki piersiowej, żeby przygotować odpowiednie pole badawcze. Wylała sobie na drobne palce trochę gęstej, lejącej się mieszaniny i… szybko zorientowała się, że rozsmarowanie jej na nagiej skórze nie będzie tak proste, jak sądziła. Dodała tylko trochę wywaru z piołunu stojącego na blacie i jeszcze raz zamieszała specyfik – w końcu zaczął współpracować. Ale chwila. Przecież to miało leczyć, a nie robić za maść na zmarszczki. Na niewielkiej półeczce leżał mały nożyk, zazwyczaj służący Cassandrze za narzędzie do ucinania ziół, uchwyciła więc go i przyjrzała się jeszcze raz klatce piersiowej obiektu, żeby znaleźć najlepsze miejsce. Pod żebrami? Nie, tam było za mało skóry i można było przebić się zbyt szybko do płuc. Chciała go tylko drasnąć, lekko uszkodzić, a nie powodować niekontrolowany upływ krwi.
Obiekt się przebudził. Westchnęła.
Dla ciebie nie taki dobry – odparła poważnie, szmaragdowe tęczówki ginęły co chwila pod kurtyną czarnych rzęs. – Niedługo zrobi się z tego ropa i wda się zakażenie, trzeba się tego pozbyć – nie pasował do niej ten język. Nie pasował do jej dziecięcego, drobnego ciałka i cienkiego, choć podobnego do matki głosu. Ale pasował do jej nazwiska, które dumnie nosiła – była Vablatsky i pewne ramy, zakreślane sztucznie granice jej nie obowiązywały. Dostrzegła jego ruch, natychmiast więc położyła na jego ramieniu ubrudzoną dziwną, aż nieszkodliwą mieszaniną dziecięcą dłoń. – Co ty robisz? Nie wolno ci się podnosić, leczę cię.
Utkwiła w nim uważne spojrzenie znanych mu oczu.

[bylobrzydkobedzieladnie]




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką


Ostatnio zmieniony przez Lysandra Vablatsky dnia 23.07.18 12:55, w całości zmieniany 1 raz
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Suszarnia [odnośnik]23.07.18 12:47
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Suszarnia - Page 4 N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Suszarnia [odnośnik]11.08.18 22:49
Dwa iskrzące kamienie ze złotych pierścieni, dwa utracone przez dawnych królów szmaragdy wydobyte z odmętów Tamizy iskrzyły dziwnym, metalicznym blaskiem, wpatrywały się w niego bacznie i czujnie, jak ślepia dzikiej bestii, która ocenia inne zwierzę. Nie bała się, nie, była na swoim terytorium. Wyrażała niechęć każdym, nadrobniejszym ruchem, niweczył jej plany swym przebudzeniem się, psuł zabawę odzywaniem się. W każdej najmniejszej sekundzie wyrażała swoje niezadowolenie, jak rozkapryszona panna, którą przecież nie była — w taki sam sposób, jak Cassandra, gdy coś nie szło po jej myśli. Czego innego mógł się po niej spodziewać?
Chciał odchrząknąć, a zaniósł się gruźliczym kaszlem, ochryple wydobywającym się z jego gardła. Bolały go płuca, bolały go plecy, kark i głowa. Było mu duszno, gorąco, lecz przynajmniej potworne dreszcze ustały. Uzdrowicielka poiła go swoimi specyfikami, ponoć dopadła go gorączka, chyba spadła — czuł się lepiej. Nie był mniej zaniepokojony po przebudzeniu, gdy w końcu udało mu się uspokoić pełen szmerów oddech. Połyskujące ostrze w dłoniach kilkulatki nie wyglądało na niewinną zabawkę, a potencjalne narzędzie zbrodni. W przypadku Lysandry — wiedział, był przekonany, że w grę wchodziło tylko to drugie. Nie spuszczał z niej wzroku, próbując w jej zwodniczych, zielonych jak avada oczach wyczytyać zamiary, lecz nawet jak na dziecko, doskonale je maskowała. Gdyby Cassandra pozwoliła jej go zabić, nie trudziłaby się leczeniem, nie marnowałaby na niego ingrediencji i eliksirów, które pozwalały mu spać, by pozwolić go uśmiercić córce dla zabawy, w ramach domowej edukacji, by przeprowadzić na nim sekcję zwłok. Był bardziej niż pewien, że po otwarciu do środka nie ujrzałaby niczego interesującego. Jego trzewia z pewnością były w opłakanym stanie, wszystko gniło od środka — czuł się tak od dawna, jakby psuło się od wewnątrz i zatruwało jego organizm. Wybałuszając mu bebechy widziałaby marną imitację ludzkich narządów, nic nie nadawałoby się do ponownego użytku — z pewnością i Umhra by tego nie zjadł na obiad, wzgardziłby jego ciałem. Był popsuty, zniszczony, zmizerniały, ale nie zamierzał umierać. Nie dziś i nie pod jej dyktandem.
— Z czego — spytał ochryple, mrużąc oczy. Próbował dostrzec na swoim ciele świeże rany — ponownie — żadne jednak nie widział, wszystkie uleczyła jej matka przed kilkoma dniami. A może to on bredził, może miał przywidzenia. Może w rzeczywistości umierał, a może nie widział jej wcale, była tylko złym duchem, który go nękał przed śmiercią. Instynktownie zawierzył jej słowom, zapominając na chwilę, że ma do czynienia z dzieckiem Cassandry, a nie z nią samą, że Lysa nie mogła znać tajników magii leczniczej, ani podstaw anatomii. Wsparł się na łokciach i nagle poczuł, że rozbolały go też ramiona. Był zmęczony i chciał znów zasnąć, ale myśl o dziewczynce z ostrzem w dłoni i tak nie pozwoliłaby mu zmrużyć oka, nawet gdyby upoił się eliksirem słodkiego snu.
— Gdzie jest Cassandra?— nie mogła jej tak po prostu pozostawić bez opieki, samą, samiutką. Jej drobna dłoń umazana czymś lepkim i straszliwie śmierdzącym wsparła się na jego nagim ramieniu. Z trudem wytrzymywał tę woń, choć odnosił wrażenie, że tylko jemu ona przeszkadzała.
Leczyła go, ach tak. Nie zrobił się przez to spokojniejszy, wręcz przeciwnie. Jego ciało na moment spięło się, rozluźnienie przyszło dopiero po chwili. Zmierzył ją wzrokiem uważnie, aż w końcu uległ pod naporem jej małej rączki i położył się, jak wzorowy pacjent, spoglądając mglistym wzrokiem w kierunku sufitu.
— Nie amputuj mi niczego — zakazał jej kategorycznie, starając się nie spoglądać w stronę ostrza. Lecz jeśli bawiła się w małą uzdrowicielkę, uczyła się też opieki — miał nadzieję, że nie zamierzała go nagle i niespodziewanie dźgnąć. — Przynieś mi wody.— Był spragniony. — Albo wina — gdyby szybko się upił może zniósłby jej zabawy i nie przeszkadzałyby mu ukłucia, jeśli tylko będzie w stanie znów zmrużyć oko choćby na chwilę.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Suszarnia - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Suszarnia [odnośnik]27.09.18 21:33
Wielokrotnie obserwowała, jak matka posługuje się narzędziami, żeby z wnętrza ciała wydobyć powód choroby albo, co już było ostatecznością, gdy delikwentowi los wydarł z płuc ostatni oddech, wydzierała spod tłustych fałd wszystkie części, które mogłyby się do czegoś nadać. Fascynowało ją to w stopniu, w jaki siedmiolatkę wychowaną na Nokturnie pod skrzydłami Cassandry Vablatsky może fascynować zajmowanie się ludzkim ciałem, odzyskiwanie z niego resztek, by mogły jeszcze raz przysłużyć się światu. Wielokrotnie oczyszczała drobne kostki dłoni (ucząc się ich nazw i układając z nich rymowanki), po to, żeby mogły je później sprzedać do Paliczków. Nauki płynące z przyglądania się, jak sprawnie rodzicielka obracała w dłoniach niewielki nożyk, nie poszły w las.
W las.
Spojrzała na niego badawczo, ale dając wrażenie, jakby go w ogóle nie słuchała. Mylne – uszy miała otwarte, zarówno na niebezpieczeństwa czające się w cieniu poznawania nowego przybysza dokładniej, jak i wszelkie bodźce płynące z jego ciała. Nie gorszył jej, często widziała rozchełstane koszule kryjące ledwo swoimi skrawkami obce męskie klatki piersiowe, kobiece piersi, odkryte uda. To było tylko ciało – każde będzie na końcu swojej wędrówki gniło w ziemi.
Z choroby – odparła pewnie. – To martwica na pewno – kontynuowała, wciąż mu się przyglądając. – Widziałam cię – jej niewielka dłoń, ta czysta, uniosła się do góry. Palce zahaczyły o górną wargę obiektu i uniosły ją. Skrzywiła się. – Ale nie masz ostrych kłów. Dlaczego?
Był przecież wilkiem. Czarnym ponurakiem kryjącym się za gałęziami owocującego głogu, upstrzonymi bladozielonymi kolcami. Błyskał jasnymi ślepiami, nie szczerzył jednak zębów na niewielkie gniazdo wron skryte za falującymi witkami starej wierzby.
Kiedy podparł się łokciami, przytrzymała mocniej paluszki na jego ramieniu, o wiele od niej większego, żeby nie wstawał, bo mieli tu jeszcze ważne sprawy do załatwienia. Zmarszczyła cieniutkie brewki, kiedy zapytał o Wronę.
Jest zajęta – przyklepała kilka razy rozsmarowaną maź, uparcie tłumacząc sobie, że to pomagało we wchłanianiu jej dobroczynnych wartości. Nikt nie musiał wiedzieć, że to była niewinna zabawa, a smarki trolla razem w połączeniu z jakimikolwiek ziołami nie robiły absolutnie nic. Prócz tego, że śmierdziały jak smocze łajno. Wyraźnie złagodniała, kiedy się jej posłuchał i położył. – Tym amputować? – pokazała mu nożyk. – Potrzebuję piły. Jak będziesz niegrzeczny, to po nią pójdę. Mama mi pokaże, gdzie jest.
Chwyciła z szafki przyniesioną szmatkę i położyła ją na jego ramieniu, materiał szybko wchłonął dziwny specyfik rozlany na skórze, ale dla pewności jeszcze go przycisnęła, dając nie tylko sobie, ale przede wszystkim swojemu pacjentowi pozory, że zna się na swojej pracy. Chwyciła za swoją różdżkę i zamknęła oczy, mamrocząc pod nosem zupełnie niezrozumiałe słowa, które najwyraźniej miały być zaklęciami. Machnęła patyczkiem kilka razy na różne strony i pozwoliła powiekom unieść się, odsłonić zielone tęczówki.
Wino? Co to wino? – zdziwiła się. Zaczęła zdejmować szmatkę z nieistniejącej rany, ścierając od razu resztki magicznej substancji, która wcale taka magiczna nie była. – Już jesteś zdrowy.




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Suszarnia [odnośnik]08.10.18 8:53
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Suszarnia - Page 4 3tCyDRS
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Suszarnia [odnośnik]08.10.18 11:52
Martwica— brzmiała diagnoza. Wcale nie tak dramatyczna, jak mogłoby się wydawać. Obumieranie tkanek nie wydawało się drastyczne, ani tym bardziej zaskakujące. Nie dla niego. Przeczuwał, że coś z nim jest nie tak, że coś nie działa tak jak powinno, psuje się, zjada od środka, jakby w jego wnętrznościach pomieszkiwała larwa, która żywiła się nim samym; pasożyt, który pochłaniał swoje środowisko ostrożnie i niezauważalnie. I gdyby była to diagnoza młodej lekarki, poważna i ostateczna — zapytałby ją co może jeszcze dla niego zrobić, by spowolnić ten proces, lecz to była tylko zabawa dziecka, udającego swoją matkę, małpującego jej ruchy i powtarzającego słowa recytowane płynnie każdemu (lub prawie każdemu) umierającemu. Jego życie było najistotniejsze i z pewnością nie należało do najlepszych powodów do żartów. Ale Lysandra była mądrą dziewczynką, mądrzejszą niż jej rówieśniczki i mogła wyrosnąć na bardzo zdolną uzdrowicielkę. Niepraktycznie byłoby ją strofować, ograniczać nieszkodliwe sposoby nauki, choć wolałby nie być obiektem jej praktyk i prób uzdrawiania. Pomyślał o tym właśnie teraz - powinien przyprowadzić jej przyjaciela, odpowiednio słabego i uległego, może pod wpływem odpowiednich zaklęć. Takiego, który posłusznie położy się na stole, aby mogła przeprowadzić na nim pierwsze badania na żywym organizmie, a później będzie uczyła się go szyć, a później znów, rozpłata mu brzuch i wyciągnie bebechy, by rozpocząć mroczne eksperymenty, ostatecznie po wielu godzinach tortur zakończone sekcją zwłok. Powinien, z pewnością to zrobi przy najbliższej okazji.
Na wieść o tym, że go widziała od razu przeniósł na nią uważne spojrzenie szarych, skutych lodem oczu. Od razu wiedział, o czym mówiła, a jej słowa, choć wybrzmiewające głosem łagodnym, dziecięcym, wywołały w nim uczucie niepewności i lęku - o własne życie, o swoją przyszłość. Niedobrze, kiedy inny jasnowidz widział go w swoich wizjach, gdy wieszczył mu przyszłość. Szczególnie Vablatsky. Wierzył w to, że wizje dziecka nie będą przepowiadać wyłącznie nieszczęść, a zwierzęcy świat będzie dobrze przez nią znany i rozumiany.
— Co widziałaś?— spytał lekko poruszonym tonem. Jej paluszki rozhcyliłi lekko jego wargi, poszukiwała w nich czego — kłów. Kłapnął więc zębami jak zwierz, którego spodziewała się ujrzeć, aby ją przestraszyć. — To był sen. Ale bardzo ważny sen — wyjaśnił jej powoli, powstrzymując pragnienie podniesienia się do pozycji siedzącej, aby ją lepiej widzieć, śledzić zmiany na jej drobnej twarzy, wyrazy kłamstw i oszust, tak banalnych dla zwykłego dziecka. — Opowiedz mi o tym śnie — zaproponował, marszcząc brwi. Musiał usłyszeć, co widziała, co go czeka, jaka przyszłość — przed czym się wystrzegać, co naprawić, zmienić. — Rozmawiałaś o tym śnie z matką?— Czy Cassandra wiedziała? Gdyby coś mu groziło, ostrzegłaby go. Na pewno. Ohydnie śmierdząca substancja przestała mu przeszkadzać, choć wciąż rejestrował jej obecność. O wiele istotniejsze sprawy niż lepka maź i drobne ostrze błyskające w dłoni kilkulatki zaprzątało mu teraz głowę. Przyklepała leczniczą substancję. Ledwie spojrzał na nią, krzywiąc się przy tym. Jeszcze do niedawna sądził, że maść na oparzenia była najgorzej woniącym lekarstwem, ale to, czymkolwiek było i jakiekolwiek miało działanie — przekraczało wszystko, co do tej pory znał. Uniósł dłonie i lekko odsunął rękę małej wieszczki; już, zostaw to w spokoju, zetrzyj ze mnie.
— Piły?— spytał z niedowierzaniem. Sceptycznie na nią patrzył. Cassandra nigdy nie dałaby jej piły do ręki, a już na pewno nie po to, by mu cokolwiek odcięła. — Jestem grzeczniutki — mruknął niechętnie pod nosem, sięgając ręką do głowy, która znów go zaczynała boleć. Czoło zdawało się pulsować gorącem, znów miał gorączkę. Specyfik małej Vablatsky nie pomagał, chyba, że miałby nim sobie oblepić skronie.
— Wino jest w ciemnej butelce, na drugiej półce — pamiętał, gdzie je trzymała, pamiętał sposób, w jaki Cassandra zwykła instruować swoją córkę. — Wino jest najlepszym lekarstwem, głowa mnie boli, jak chcesz mnie uzdrowić to tylko tak — powiedział, spoglądając na nią spod otwartej dłoni, którą zsunął chwilę wcześniej na piekące oczy. — Idź przynieś. Ściąganie magicznej substancji wywołało w nim lekką ulgę. Miało pomóc przynajmniej pod względem samopoczucia. Usunięcie smrodu umili ten czas, w którym — w końcu — czuł się tak źle, najgorzej od niepamiętnych czasów. Nie spodziewał się, że mała uzdrowicielka naznaczy go piętnem swego przekleństwa zesłanego przez anomalie. Gdy ściągała szmatką specyfik, niespodziewanie zaczął się dymić, spod jej dłoni. Skóra rozgrzała się jeszcze bardziej, a stopniowe kłucie błyskawicznie przerodziło się w silny, przeszywający ból. Zaciśnięte zęby wypuściły przez siebie nerwowy syk, a później gardłowy warkot będący wyrazem bólu, któremu nie chciał dać upustu. Momentalnie poderwał się do góry, wyrywając spod jej dłoni. — Lysandra!— fuknął w odwecie. Tak szybko jak zaskoczył go ból, nadszedł spokój, kojący gwałtowną nerwowość. Siedząc opierał się rękami po obu stronach siebie, głowę opuścił do przodu, zawieszając ją ciężko na barkach. Oddychał ciężko, ale gniew momentalnie ustąpił zmęczeniu i słabości, która mu doskwierała.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Suszarnia - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Suszarnia [odnośnik]09.11.18 0:01
Nie wszyscy tak zachłannie pożądali informacji o tym, co czeka ich w dalekiej lub całkiem bliskiej przyszłości. Wielokrotnie była świadkiem odrzucenia słów matki, wieszczącej śmierć Wrony, która jako Vablatsky z krwi i kości była w stanie mówiąc tylko prawdę. Zbyt bolesną dla niektórych par uszu, naznaczoną zbyt dużym ciężarem. One uważały to za przestrogę, inni – za przekleństwo. Dlatego dociekliwe pytania obiektu doświadczalnego nieco zbiły ją z tropu, do tej pory wzrok skupiony, uniósł się i zmienił charakter. Przez chwilę można było dostrzec w tęczówkach blask zagubienia, niepewności. Do tej pory opowiadała o swoich snach tylko matce, nie czuła się więc w obowiązku uchylania mu rąbka tajemnicy, ale… coś mówiło jej, że powinna.
Zwierzęta się ciebie bały. I lis. I borsuk. Uciekły za drzewa, daleko. – patrzyła na niego z ukosa. – Ale Wrona się nie bała, patrzyła zza gałązek, kiedy podchodziłeś bliżej. I nie miałeś czerwonych ślepi – te kojarzyły się tylko źle. Kojarzyły się z nocą pełną koszmarów, nie snów. Kojarzyły się z niebezpieczeństwem i przymusem odlecenia z gniazda albo schronienia się w małej, ciasnej dziupli, gdzie stare, zmurszałe drewno wpijało się w pióra, urywało je. Obśliniony pysk i białe jak mleko zębiska, z których skapywała krew – krew zabitych zwierząt. To nie była piękna śmierć otulona dogasającym ciepłem zimowego futra, to była śmierć w najboleśniejszym wydaniu. W wydaniu, w którym słodką melodię traw zagłuszał agonalny jęk i krzyk zażywanych zwierząt. Tych, których Wrona nie mogła już uratować.
On był inny. I zaczynała dostrzegać, czego bały się w nim mieszkańcy Lasu. Jego spojrzenie mroziło krew, zmuszało do ucieczki, niemal udowadniało, że niedługo nadejdzie koniec – ale nie dla niej. To był jej Las i chociaż była zaledwie pisklęciem, które wciąż uczyło się latać, wiedziała o nim zdecydowanie więcej niż on, wilk.
Celowo nie odpowiedziała na pytanie, czy opowiadała o śnie matce. Nie opowiadała, ale zrobi to, żeby upewnić się co do symboliki, znaczenia. Bo uczyła się nie tylko latać.
Odtrącenie jej małej dłoni nie było szczególną sztuką, z kwaśna miną mu na to pozwoliła, chociaż teoretycznie nie miała na co się krzywić – zdążyła zetrzeć z jego ramienia smarki Umhry. Sądziła, że był zdrowy, ale wcale na takiego nie wyglądał. Wcześniej sama chciała zrobić mu krzywdę, żeby go uleczyć, drobną, nieszkodliwą, ale okazywało się, że o wiele szybciej została poddana próbie wiedzy. Dotknęła jego czoła zewnętrzną stroną dłoni, żeby sprawdzić, czy było z nim bardzo źle. Wiedziała, co w takiej sytuacji zrobić. Zeskoczyła z łóżka i zbiegła na dół, pod prośbą skierowaną w stronę Wrony zabierając glinianą miskę, świeży, wyprany niedawno przez nią ręcznik i jedną fiolkę mikstury, która miała mu pomóc. Zaniosła ekwipunek do suszarni i za chwilę wróciła do kuchni. Nie zabrała wina, tylko dzban z czystą wodą. Licho patrzyło na nią z dołu, oblizując czarny pyszczek, językiem czyszcząc zaraz miękkie futro na brzuchu. Kiedy wróciła do swojego obiektu, poszedł za nią, miaucząc z cicha.
Zajęła z powrotem miejsce obok niego, wciskając mu w dłoń fiolkę z eliksirem. Nie znała jego nazwy, ale jasna barwa i delikatny blask osadzający się na szkle mówiły wiele o jego właściwościach. Miał zbić gorączkę i złagodzić ból głowy.
Mama powiedziała, że ci pomoże, tylko musisz wypić całość – zamoczyła ręcznik w misce z wodą i już chciała ułożyć go na jego czole, kiedy pod jej dłonią, opartą o jego ramię, zaczęło się dymić. Szybko odskoczyła, finalnie spadając na podłogę. To była jej wina? Była przecież potężną czarownicą, tak mówiła jej mama.
Nie krzycz na mnie! – obruszyła się wyraźnie, podnosząc się z ziemi. – Próbuję ci pomóc!




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Suszarnia [odnośnik]09.11.18 0:01
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Suszarnia - Page 4 N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Suszarnia [odnośnik]11.11.18 0:56
Głuchy trzask rozbrzmiał w jego uszach, a wnętrze opanował lekki wstrząs. Jakby jego organy, poszczególne elementy organizmu, jak wyspy na jednym morzu doznały jednakowego trzęsienia ziemi. Woda wokół zawirowała i wzniosła się, by niczym tsunami zakryć je wszystkie i zrujnować doszczętnie. A po śmiercionośnej fali miała być tylko cisza. I pustka. I znów, upragniony spokój. Czekał na tąpnięcie, na moment, w którym usłyszy swą przyszłość, pozna swe przeznaczenie. Patrzył w twarz dziecka, czując, jak jej słowa chodzą po nim, jak karaluchy. Robactwo przechodziło z jej dłoni na jego pierś i rozchodziło się po skórze, docierając do najdalszych i najwilgotniejszych kawałków jego ciała. Tam się zalęgały, składały jaja, które wyklują się za jakiś czas. Będzie nosicielem, żywicielem. Będzie karmił strach i obawę o swą przyszłość, będzie pożywką irracjonalnych obaw, które zakorzeniło w nim dziecko — niezwykłe dziecko, wróżbitka. Córka Cassandry, wnuczka wielkiej Vablatsky. Jego krew płynęła w jej żyłach, a krew jej przodkiń w jego własnych. Małe odnogi szkodników dreptały po naskórku, wytyczając ścieżki, zawiłe sieci, które ciągnęły się pod ubraniem. Czuł je pod kocem, czuł pod bielizną. Wgryzały się pod pachami, chciały dostać do krwiobiegu.
Duże, wpatrzone w nią oczy koloru zimnej stali nie ustępowały. Jak dwie latarnie skierowane w jej stronę, wyczekiwały nadejścia sztormu. Jej słowa powinny nieść spokój, ale nie wzbudzały go wcale. Morze było wzburzone, woda kotłowała się u podnóży klifu.
— Wrony nie mają się czego bać — wyszeptał zachęcająco. Chciał, aby powiedziała mu wszystko, by zwierzyła się ze swoich koszmarów. A jeśli nie wszystkich — z tego jednego. Tego, w którym grał jakąś rolę. Chciał ją poznać, zrozumieć. Musiał się dowiedzieć wszystkiego. W jej spojrzeniu błyskała niepewność. Nie wiedziała, jak postąpić, co uczynić. Przeczuwał, że jak każdy ptak rozwinie skrzydła i ucieknie, kiedy tylko dostrzeże gwałtowny ruch.— Odczuwasz lęk w swoich snach?— spytał, marszcząc brwi, odsuwając się nieco, by ich krótki kontakt zelżał, aby ciśnienie zmalało, a temperatura opadła. By spadła na dobre. Było mu gorąco i zimno zarazem. Pocił się — parował, a lodowate krople spływały mu po kręgosłupie i po skroniach. W płucach miał kamienie. Całą stertę. Gruzowisko. Przez chwilę chciał, by wzięła do ręki nóż i otwarła jego klatkę, wyjęła to, co zalegało w środku i zdjęła ten paskudny ciężar.
Zniknęła, pozostawiając po sobie tylko przyjemny zapach dziecięcych włosów i ziół, którymi przesiąknęła. Tupot jej stóp wydawał się słyszalny w całej lecznicy, a może tylko mu się zdawało. Głuche echo kroków odbijało się w jego głowie. Gorączka wyolbrzymiała każdy efekt, docierający do mózgu z opóźnieniem bodziec. Czas się dłużył, a potem biegł zbyt szybko. Wstał powoli, zsuwając z siebie koc. W głowie mu się kręciło, nogi miał jak z waty. Paliły go oczy, nie mógł oddychać. Jaki był dzień i jaka godzina? Szukał wzrokiem swych ubrań, chciał wrócić do domu, do pracy. Usiadł szybko z powrotem, odnajdując w swym stanie poważną słabość, której nie potrafił wciąż przezwyciężyć. Nim się zorientował już była przy nim, a w jego dłoni spoczęła niezidentyfikowana fiolka. Spojrzał na nią z niewypowiedzianym pytaniem. Pytała matki — musiała spytać. Nie wzięłaby niczego bez jej wiedzy. Nie wybrałaby przypadkowych eliksirów, by mu podać, kłamiąc, że sama Cassandra kazała je wziąć.
— Co to jest?— spytał głucho, podpierając się rękami po obu stronach. Do skóry przyłożyła mu rozżeżone żelazo. Świeża rana po jej dotknięciu zdawała mu się aż dymić na skórze, czuł swąd palonego ciała. Echo jego głosu odbiło mu się w uszach, gniewnie patrzył na córkę Vablatsky. Nie pomagała. Mimo swoich najszczerszych chęci, nie pomagała. Była nieskuteczna — jej działania były odwrotne. Nie starała się. Dla niej to była tylko zabawa Dotknął palcami rany, a ból nadszedł z opóźnieniem. Przymknął powieki, zacisnął zęby. To nic z czym nie mierzył się do tej pory. Kilka godzin minie, nim przejdzie. Ale kiedyś przejdzie. —Opowiedz mi o tym śnie — poprosił łagodnie, opuszczając głowę nisko, zawieszając ją luźno na ramionach. Nic poza tym snem nie było tak ważne w tej chwili. — Zbliż się.— Odkorkował fiolkę, nie podnosząc na nią wzroku i wypił po chwili jej zawartość, nie wahając treści, jakby był pewien, że wtedy nie zmusi się by to zrobić. — Opowiedz mi, o tym co się stało. Gdzie były wrony?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Suszarnia - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Suszarnia [odnośnik]09.12.18 13:08
Nie miał czerwonych ślepi. Nie miał kłów splamionych krwią, która w jej snach niemal lśniła w mlecznym blasku księżyca, wydając się jeszcze bardziej przerażająca niż w rzeczywistości była. Miał mądre oczy, srebrne, błyszczące między owocami głogu niczym dwa maleńkie błędne ogniki. Ciernie czesały jego futro, a kiedy wbijały się zbyt głęboko, Wrona pomagała mu w wyjmowaniu ich z szorstkiej skóry. I tylko to, wizje wykreowane w czasie ciemnych nocy, pozwoliły jej na obdarzenie go częściowym zaufaniem, właściwie jego preludium – wystarczającym, by mogła zbadać go bliżej i poznać, czy naprawdę wart był nie tylko jej uwagi, ale przede wszystkim swojego tytułu.
Tytułu Czarnego Wilka.
Do tej pory nie opowiadała tak wnikliwie swoich snów osobom innym niż matka, ale nie powinna ich zatajać. Były prawdą, były ostrzeżeniem i ona, jako młoda jasnowidza, powinna była to wiedzieć. Gdzieś z tyłu głowy wciąż jednak brzmiał przekaz matki, że mężczyznom nie należy nadmiernie ufać. Badała go. Już nie jego ciało, badała jego duszę. Jego oczy i ułożenie ust, nie odwracała wzroku od jego twarzy, zmęczonej i utrapionej bólem, od bladych dłoni z rozszerzonymi żyłami pod cieniutką pokrywą skórną. Był obiektem. W ludzkim ciele i bez kłów – tylko obiektem.
Możesz dać mi słowo, że nie mają się czego bać? – możesz czy nie jesteś w stanie? – Obietnice to duża odpowiedzialność – uświadomię cię w tym, bo jestem kobietą, a kobiety wiedzą więcej i czują więcej, niż sądzisz. Jestem mądra. Jak moja matka. – Czasami – kontynuowanie rozmowy wydało jej się również kontynuacją zabawy. Dalej, skaczmy po tych narysowanych w przestrzeni słowach, odgadnijmy siebie i spróbujmy podejść jedno drugiego. – Kiedy widzę czerwone ślepia i kły obryzgane krwią. Wtedy trawa i wiatr śpiewają o tym, co niedługo nadejdzie.
O śmierci, pięknej i baśniowej, gdy widziana jest pod okowami nocy, pod miękkim światłem pełnego księżyca wiszącego tuż nad ziemią. Zieleń wydaje się wtedy pełniejsza, strumienie szemrzą z uczuciem, a drzewa nareszcie mają czas na odpoczynek. W ten czas zwierzęta zdejmuje trwoga i boją się, czy ta noc nie będzie ich ostatnią.
Męczysz się okropecznie – powiedziała sama z siebie, nieco burkliwie, gdy dotarło do niej, że przyglądała mu się stanowczo zbyt długo.
Wtedy również dostrzegła, że pomoc mogła dla niego oznaczać tylko chwilową przerwę od cierpienia. Jak wydrze, którą Wrona próbowała opatrywać, ale rany były tak rozległe, że nawet magia nie dawała dobrych rezultatów. On już nie żył.
On już tylko umierał. Niezwykle powoli. To dlatego słyszała wtedy melodię traw.
Nieważne, jak wiele przyniosłaby mu leków i zimnych okładów, odepchnęłyby od niego ból tylko na jakiś czas. Doznałby wtedy ulgi? Czy może powinna wycelować scyzorykiem prosto w jego serce i rozerwać aortę, żeby zaoszczędzić i sobie i jemu niepotrzebnego potoku słów?
Przymrużyła oczy, kiedy jego ton tak nagle się zmienił. Był tym stworzeniem, które wyglądało zza głogu. Już nie ujadał. Usiadła obok, zachowując jednak odpowiedni dystans. Licho stwierdził, że nie ma zamiaru siedzieć sam na podłodze, więc obszedł łóżko i wskoczył na nie, kładąc się pod dłonią Lysandry. Głaskała go z włosem, delikatnie zamykając końcówkę jego ogona w swoich palcach.
Na wierzbie, w bezpiecznym gnieździe – przeniosła na niego wzrok. Patrzyła bez emocji, cały margines zajmując wnioskami wypływającymi z badania jego mimiki. – Wilk stał na polanie, kiedy wszystko uciekło do swoich nor. I zaczęły tego wilka kąsać małe zwierzęta. Małe, bezbronne, ale z ostrymi zębami. Wiewiórka i mały ptak, mysz i pisklę, mały kot i łasica. Kąsały, dziobały, aż ciekła po trawie krew. Wilk odtrącał je tylko łapą, bo był zbyt słaby, żeby je pożreć. Sądził, że przestraszą się, gdy zacznie ujadać, ale one wcale się nie bały. I pożarły wilka nim ten zdołał zawołać o pomoc.
Mruczenie kota opadło na ostatnie zgłoski jej wypowiedzi. Lysandra pozwoliła, żeby zastąpiło melodię traw. Melodię zwiastującą nieuchronną śmierć.




mógłbyś przysiąc, że widziałeś wczoraj
skrzydła jej
jak je chowała pod sukienką
Lyssandra Vablatsky
Lyssandra Vablatsky
Zawód : Szepciuszka
Wiek : 8
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
ktoś musi pilnować nocy
musi wziąć na siebie
wiarę w strachy, moce
zmory
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5781-lysandra-vablatsky#136398 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f94-smiertelny-nokturn-17 https://www.morsmordre.net/t7704-lysandra-vablatsky#213293
Re: Suszarnia [odnośnik]09.12.18 13:08
The member 'Lysandra Vablatsky' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Suszarnia - Page 4 N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Suszarnia - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Suszarnia [odnośnik]10.12.18 0:17
Pamiętał, gdy była mniejsza, gdy była tylko głupim bachorem, którego zbierał z ulicy tylko po to, by przyprowadzić ją do Cassandry i wedrzeć się w jej łaski pod płaszczem człowieka dbającego o to, na czym jej zależy. Minęło sporo czasu, nim zdał sobie sprawę, że wśród głupich gówniarzy była też ona. Mała wrona, o mądrych oczach swej matki. Twarzy, włosach, ruchach tak podobnych, jakby była jej małą wierną kopią, zrodzoną z jej siły i wypchniętą jej mięśniami z brzucha. Pozbawioną genów Mulciberów, choć dobrze wiedział, że składała się z nich w równej połowie. Mniej widoczniej — bo przecież oni właśnie tacy byli. Ginęli w cieniu, mroku, ciemności i ciszy, rzadko przekrzykując inne słowa. Geny Vasyla były niewidoczne. Ani w jej zielonkawych ślepiach, ani małym nosku i wąskich usteczkach które zaciskała z determinacją godnej dojrzałej damy. Ledwie opierzona, choć jej pióra bardziej przypominały puch, który amortyzował jej upadek z wysokich gałęzi, niż błyszczące lotki, które mogły ponieść ją daleko w chmury. Niosła ją ku niemu ciekawość i pewność siebie. Złudna, jak na dziecko, ale nie przeszkadzała mu swą obecnością wcale.
A w tych oczach miała taką samą przenikliwość jak matka.
Ściągnął ku sobie brwi i odsunął się.
Dorośli byli łatwowierni i głupi. Zawahał się jednak przed odpowiedzią, oszukanie dziecka wydało mu się trudniejsze. Pamiętał siebie w jej wieku. Głodnego wiedzy, czujnego i uważnego w postrzeganiu tego, co go otaczało. Pamiętał emocje, które wywoływały w nim pojawiające się wizje, pamiętał dreszcze, utraty przytomności i samotność, kiedy się budził. Nie było nikogo, kto mógłby mu odpowiedzieć na wszystkie pytania.
— Świat jest niebezpieczny, Lysandro. W lesie dużo się dzieje. Ale wrony nie mają się czego bać. Muszą tylko patrzeć. Ciągle patrzeć — odpowiedział jej powoli. Powinna być silna, powinna przestać być ciężarem dla swej matki — była już duża. Stać się jej sojusznikiem, obrońcą. We dwie mogły więcej, choć według własnych myśli i hołdowanej przez siebie wiary, były tak samo beznadziejnie stracone przez własną miłość do siebie. Przemilczał to jednak, nie zrozumie. Tak jak i nie rozumiał jej on.
Chciał słuchać o jej wizjach, o przepowiedniach nie naznaczonych wartościami, czasem i wychowaniem. O żywych obrazach, które rodził jej umysł, niezbrudzony wszystkimi ograniczeniami, jakie narzucano. Gdy mówiła, wyobrażał to sobie, choć nie zamykał oczu. Słuchał jej i widział poruszoną wiatrem zieloną trawę, której kolor gasł w ciemnym, ponurym lesie. Milczał, patrząc na nią długo. Spoglądając w oczy, które z każdą chwilą rosły, aż stały się wielkie jak głazy. Oczy dziecka. Mądre, choć pełne obaw, dystansu i zrozumienia. Oczy, które wywołały w nim niewyjaśniony niepokój, nie mogła go wzbudzić słowami. Nie martwił się, nie obawiał śmierci. Żył z nią za pan brat.
Patrzył na nią, a trwoga w nim rosła. Pęczniała w jego żołądku jak wielki balon, wypelniony kamieniami, ściągający go na dno, sprowadzający do poziomu gruntu. Ledwie trzymał się na pryczy, zaciskając palce na brzegu, ledwie patrzył na nią, trzymając głowę wciśniętą w szerokie, kościste ramiona. Azkaban, powtarzał sobie w głowie, czując potworną słabość. To przez Azkaban. To przez niego te czarne myśli, wątpliwości, to przez niego emocje, które budziły się wciąż i wciąż, chodź grzebał je w ziemi głęboko. Miotał się, plątał, nie był sobą. Nie słowa — brzmiące jak bajka, lekka przypowieść, czy anegdota, huczały mu głowie, wbijały się w mózg i gniły. Ale nie chciał do tego dopuścić, dopuścić jej do siebie, pozwolić jej nadejść — śmierci.
Wstrzymał oddech, a spojrzenie szarych, błyszczących oczu mu zadrżało, gdy skończyła. Tak nie będzie, to tak się nie skończy. Nie mogło. Nie teraz. Miał zbyt wiele do zrobienia. Nie było czasu, nie mógł go dłużej marnować.
— Niech i tak będzie. Nikt nie uniknie śmierci — rzekł lekko, ale włożył sporo siły w to, by ton miał barwę tonu niewrażliwego nawet na śmierć. Ale on nie był. Nie chciał umierać. Jeszcze nie teraz. Ona zaś powinna wierzyć w swe wizje, pokładać w nich większą wiarę i nadzieję niż matka. Powinna widzieć w nich potęgę i siłę, która powoli jej zmieniać przyszłość.
Nie rozdziobią go kruki i wrony.
Pożrą go małe i bezbronne istoty.
Stanął na nogi i wziął ubranie, które idealnie przewieszone przez uchylone okno wisiało nad jego głową. Założył rozdartą koszulę, zapiął ją, przyglądając się przez chwilę świeżej ranie, której ślad będzie nosił już zawsze. Była mokra, miękka, paląca. Ale nie było już czasy, by ją poddawać leczeniu. Lysandra. Prowodyrka. Mała wiedźma, złowróżebna wrona. Zapiął guziki, poszarpanej koszuli. Założył spodnie, nie oglądając się na nią.
— twoja babcia była mądrą czarownicą — powiedział w końcu, szukając swojej różdżki. Kiedy ją znalazł, zatrzymał się przy drzwiach. Nie odwrócił się jednak, wyszedł chwiejnym, kulawym krokiem, zanosząc się gruźliczym kaszlem, opuścił lecznicę. I nie powrócił już przez długi czas.

| zt :pwease:



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Suszarnia - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Suszarnia [odnośnik]10.02.19 0:47
stąd

- Nadciśnienie - odpowiedziała ze znudzeniem, znała przecież kartotekę tego człowieka bardzo dobrze - miała ją pod swoją kontrolą. Grunt, że teraz barwy wyblakły - wyraźnie - kiedy miała go tuż przed sobą, mogła mieć pewność, że to nie była zwykła bladość. Jaśniała z każdym kolejnym zaklęciem - ale tylko tym czarnomagicznym. - Gdybym opierała się na sądach, nie przeprowadzałabym badań - dodała z lekką irytacją pobrzmiewającą w głosie. Naturalnie, mogła po prostu kierować się intuicją, dobrać składniki według swojego widzimisię i liczyć na cud - ale szczęście nigdy dotąd się do niej nie uśmiechało, nie miała powodów sądzić, że stanie się to tym razem. Widać, metodologia w zakresie różnych dziedzin jednak się różniła. Nie mogła pozwolić sobie na błąd, choć biorąc pod uwagę personalia zarażonych - Ignotusa - nieumyślny błąd, który mógł kosztować go życie, wydawał się nawet kuszący. Nic z tego - jej reputacja była dla niej ważniejsza od zemsty. - Większy organ pracuje inaczej niż mniejszy. Zmienia się przepływ krwi i tętno, nie wspominając już o temperaturze ciała - która o dziwo ma znaczenie w przypadku sinicy. A jeśli do tego zaburzone zostaną proporcje... - urwała, zdawszy sobie sprawę z tego, że jej towarzysz większości tych myśli nie zrozumie. - Przemyśl to jeszcze raz, doktorze Mulciber - Jej głos był obojętny, nie naznaczony ani kpiną ani drwiną ani nawet złośliwością, zbytnio frasował ją mężczyzna znajdujący się przed nią, pożerał całą jej uwagę, pochłaniał ją, jak znaleziona w brudnym mule perła. Była ostatnim ogniwem, które miało doprowadzić ją do przełomu, ostatnią partią danych, która była jej niezbędna. Kiedy Ramsey zajął się tamowaniem krwotoku i wyciszaniem mężczyzny, ona przykucnęła na samym krańcu pomostu, zanurzając dłoń w lodowatej wodzie - trzymała w niej okrwawionego zęba. Dopiero, kiedy oczyściła go z zabrudzeń, obejrzała, wystawiając pod światło księżyca. Kilka naruszonych tkanek zionęło czernią, którą nie była próchnica. Musiała się temu przyjrzeć - w lepszych warunkach - a wątpliwości musiały ją opuścić. Wrzuciła zęba do kieszeni szaty, obmywając w wodzie jeszcze własne dłonie - ze śliny i smrodu Allertona.
- Tak - niepotrzebnie, miał rację. Gdyby odpowiedział jej od razu, zapewne doszłaby do swoich odpowiedzi szybciej, ale ostatecznie potrafiła sobie też poradzić na około. Dobry uzdrowiciel nie mógł ignorować żadnych symptomów - nawet tych na pierwszy rzut oka pewnych i nieoczywistych. Potwierdzenie Ramseya tak naprawdę dużo znaczyło. Schowała do kieszeni szaty różdżkę, kiedy poprawił zaklęcie i otulił mężczyznę linami; mogli jeszcze spróbować nałożyć mu kajdany, ale byłoby to nadgorliwością; stalowe kajdany bez wątpienia zwróciłyby uwagę innych czarodziejów, a on był przecież na tyle osłabiony, że liny musiały wystarczyć, aby go skrępować. Liny wystarczą. Skinęła lekko głową, nie zamierzając - wyjątkowo - sprzeczać się z nim w tej kwestii, znał miasto, zwłaszcza nocą, lepiej od niej - i to on miał przeprowadzić ich przez nie bezpiecznie. Poprawiła chustę, która opadła na ramiona - zakrywając nią ponownie głowę, nim ruszyła jego śladem - kilka razy oglądając się za znikającą za mgłą bulgoczącą pod wodą anomalią.
- Nie - odparła po drodze - potrzebuję kilku dni. Może nawet tygodni. Muszę porównać go z innym pacjentem, to potrwa. Potrzebna mi jest zresztą historia rozwoju choroby... przyniesiona przez anomalię rozwija się szybciej, ale nie na tyle, by mogła się temu przyjrzeć w jeden dzień. - Nie wiedziała, czemu o to pytał - ale odpowiedziała. - Myślałam nad wsadzeniem jego fragmentów do formalny - przyznała, czasem mówienie na głos pozwalało jej skuteczniej zebrać myśli, nerwowa reakcja Allertona jej nie obeszła - ale wtedy zahamuję rozwój, a to jego tempo interesuje mnie najmocniej. - Obejrzała się na Mulcibera, przyglądając się - krótko - pozie, w jakiej wziął Allertona - po czym obeszła ich tak, by stanąć po stronie Ramseya, oddzielona nim od ofiary - i w stosownej odległości kontynuowała nocny spacer. Wiatr przyjemnie orzeźwiał, a ona, podekscytowana nowym materiałem, nawet nie czuła rosnącego zmęczenia ani senności.
- Zamkniemy go w suszarni - stwierdziła, kiedy w oddali majaczył już dach jej lecznicy; spode łba spojrzała na Ramseya. - W środku wciąż bądź ostrożny, straciłam rachubę czasu i nie mam pewności, czy Lysa śpi. Nie chcę jej wystraszyć. - Pchnęła drzwi, przychodząc przez nie pierwsza, nie zwracając uwagi na trolla - w jej obecności był spokojny. I choć na Mulcibera spoglądał nieufnie, opierał się na reakcjach swojej pani i nie reagował ani na niego ani na trzeciego, prowadzonego przez Ramseya gościa. Dopiero w suszarni przebadała go dokładniej, sprawdzając kolejno ślinę, nozdrza, białka oczu, dziąsła, tętno, puls, a także rany, które pozostały po odbiciu czarnomagicznych łańcuchów; ropiały, wrzodziały i wyglądały obrzydliwie. Proces zachodził szybciej, a dzięki temu miała szansę przyjrzeć mu się w całości - ale taka obserwacja musiała potrwać nieco czasu. To było jak obserwowanie ewolucji w słoiku wypełnionym muchami  - w innej, zakrzywionej czasoprzestrzeni. Dzięki temu udało się jej dostrzec, że choroba na samym początku atakuje szczękę. To mogło mieć istotny wpływ - to stąd w pierwszej kolejności należało usunąć zarażone tkanki.

barwianka, pkt. 1.4.e




bo ty jesteś
prządką



Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 10.02.19 20:37, w całości zmieniany 1 raz
Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 4 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Suszarnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach