Wydarzenia


Ekipa forum
Skrzydło zachodnie
AutorWiadomość
Skrzydło zachodnie [odnośnik]26.06.16 18:58

Skrzydło zachodnie

Skrzydło zachodnie jest przeznaczone do wyłącznego użytku Quentina. Utrzymane w czarno-szarych barwach, wyłożone kamieniami, sprawia wrażenie posępnego i opuszczonego. Pomimo panującego porządku po przekroczeniu progu skrzydła odnosi się wrażenie wciągnięcia przez wir chaosu. Korytarze zawalone są rzeźbami, ściany obwieszone są obrazami, ale statycznymi. Brakuje naturalnego oświetlenia, gdyż okna wychodzące na szklarnię ozdabiają grube kotary praktycznie nigdy nieodsłaniane.
Pierwsze drzwi prowadzą do sypialni Burke'a składającej się z ogromnego łoża z baldachimem, drewnianej, wiekowej komody na ubrania i wiszącego nad nią srebrnego lustra. Ścian praktycznie nie widać pod osłoną z obrazów i prawie zawsze pokój skąpany jest w ciemnościach. Po lewej stronie są drzwi prowadzące do łazienki.
Następne drzwi z korytarza należą do gabinetu Quentina. Składa się on z dębowego biurka zawalonego pergaminami i tomami, ściany wyłożone są regałami z uginającymi się od książek półkami. Na końcu stoi wbudowany w ścianę barek skrywający dużo różnych trunków.
Na samym końcu wchodzi się do salonu przyjmującego poufnych gości. Zaopatrzony jest on w stół, kanapy i fotele, a także niewielki kominek. Także i w tym miejscu zobaczyć można dużą ilość rzeźb czy obrazów. Całości dopełnia drogi Quentinowi fortepian należący do jego babki, na którym zresztą często gra.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.



Ostatnio zmieniony przez Quentin Burke dnia 07.11.16 10:10, w całości zmieniany 1 raz
Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]30.08.16 22:58
Luty

Sabat. Od tego wydarzenia minęły już prawie dwa długie miesiące. Mógłbym przysiąc, że to wszystko zdarzyło się ledwie kilka dni temu. Do tej pory moje myśli często krążyły wokół sytuacji politycznej i społecznej magicznego świata. Widocznie tymi rozmyślaniami przywołałem do siebie… kłopoty? Klienta? Nie wiem co mam sądzić o całej tej sytuacji. Siedzę sobie w salonie, przeglądając poranną prasę. Kawa w srebrnym kubku nieubłaganie stygnie, a ja zapominam o jej istnieniu. Wczytany w krzykliwe tytuły prasowe, w artykuły nasączone agresywnymi treściami (artykuł lorda Blacka o wilkołakach jest naprawdę pouczający), zapominam o całym świecie. Niestety, on się o mnie upomina. Intensywnie. Uporczywym stukotem, który… och. Sowa. To ona wybudza mnie z transu nad zawartością lektury. Patrzę na nią nieprzytomnie powracając do świata żywych. Otwieram okno, rozwijam pergamin. Błądzę wzrokiem po słowach składających się w zdania, przeskakując szybko z linijki na linijkę. Śledztwo. Veritaserum. Te dwa słowa odbijają się echem w ledwie rozbudzonym po nocy umyśle. Drapię się po brodzie zastanawiając się czy przyjąć to zlecenie. To trudny do uwarzenia eliksir, nie jestem też pewien czy nie będę mieć z tą sprawą same problemy. Co ja myślę - na pewno będę mieć. Propozycja wydaje się być jednak tak kusząca, że nie przestaję o niej myśleć. Mogę stworzyć jedną z największych mikstur, mogę dostać za to sowitą nagrodę. Nie narzekam na brak pieniędzy co prawda, ale posiadanie ich w jeszcze większej ilości mi nie zaszkodzi. Dlatego zacieram ręce rzucając gazetę oraz list na stół i podchodzę do kalendarza. Bardzo ważny jest czas do przygotowywania tego wywaru. Musi to być koniecznie pełnia księżyca, która wypada za równo trzy dni. Do tego czasu koniecznie powinienem zdobyć wszystkie najważniejsze składniki. Koniecznie bez udziału niepowołanych osób - nie chciałbym zostać przyłapany. To nie jest do końca legalne Veritaserum, ma ono zostać oddane w ręce… prywatnej osoby. Nie wnikałem o kogo chodzi – tak często jest nawet lepiej.
Dopijam zimną kawę, schodzę na dół. Używam kominka, byleby tylko dostać się do posiadłości rodziców. Odszukuję matkę pijącą właśnie herbatę w salonie. Po krótkim przywitaniu wytłuszczam jej całą sprawę. Muszę dostać bardzo rzadkie ingrediencje, do kogo miałbym pójść, jak nie do Slughorna? Matka przytwierdza do twarzy znany mi uśmiech sugerujący, że dla swojego kochanego dziecka zrobi wszystko. Nie mówi nic, jest jeszcze bardziej małomówna niż ojciec, ja, Edgar i Wynonna razem wzięci. Przy niej wychodzimy wręcz na plotkary. Tak czy inaczej umawiam się z nią na ponowną wizytę za dwa dni - do tego czasu powinna skompletować tak niecodzienne zamówienie. Żegnam się z nią krótkim całusem w blady policzek i wracam do domu.
Nie, tam nie próżnuję. Schodzę do podziemi, a głuchy odgłos moich kroków roznosi się po całym korytarzu. Otwieram zamknięty magicznie zamek, wchodzę do mojej pracowni. Przygotowuję wszystko na ten moment, kiedy wreszcie zabiorę się za potężne serum prawdy. Nie widać tego po mnie, ale cieszę się z tej możliwości. Nieczęsto mam w rękach popiół feniksa czy włos jednorożca - jak zawsze będzie to dla mnie nie lada przeżyciem. Uśmiecham się ledwie widocznie podczas ostrzenia noży - do siekania roślinnych składników. Czyszczę kociołek osuszając go nad ogniem, żeby żadne zanieczyszczenie czy chociażby kropla wody nie pozostała gdzieś na dnie. Otwieram drzwi, żeby się przewietrzyło - odpowiednie powietrze też jest ważne podczas alchemii. Zaklęciem chłoszczyść ogarniam cały bałagan jaki pozostawiłem wczoraj po innym eliksirze, zdecydowanie prostszym niż ten, którym zajmę się już niebawem. Ręce mnie świerzbią, najchętniej zacząłbym od razu - nie mogę, z oczywistych względów. Bez zamykania drzwi wchodzę na górę. Wracam dwa dni później do Durham, do matki. Z niemałym namaszczeniem odbieram od niej pakunek. Gdyby tylko coś mu się stało… nie wybaczyłbym tego sobie nigdy. Z lekkim przestrachem dziękuję rodzicielce za pomoc, żegnam się z nią czule (jak na mnie) modląc się w duchu o bezpieczny powrót do mojej posiadłości. Ja jestem bez znaczenia, ale to, co spoczywa w moich rękach wręcz przeciwnie. Kiedy udaje mi się przenieść za pomocą sieci Fiuu, dalej obchodzę się z całym balastem jak z jajkiem, zmierzając wprost do moich cudownych podziemi.
Nadal jest tu ciemno, wilgotno i przerażająco, ja jednak na to nie patrzę. Udaję się do mojej pracowni; delikatnie wszystko rozkładam na szafkach. Wyjmuję zza pazuchy różdżkę, zamykam drzwi. Po pomieszczeniu rozlega się huk gwałtownie zatrzaśniętych wrót - nikt nie może mi przeszkadzać, a powietrze podczas warzenia eliksiru nie może się już zmieniać. Rozpalam ogień pod kociołkiem, wyciągam notes z moimi osobistymi zapiskami. Odświeżam sobie pamięć studiując kolejne wskazówki. Kiwam z uznaniem głową pocierając w zamyśleniu brodę. Nie widzę tego, ale wiem - za oknem maluje się ciemna noc rozświetlona blaskiem okrągłej, pełnej tarczy księżyca. To doskonały moment na rozpoczęcie żmudnego procesu. Nadchodzi Veritaserum.
Ostrożnie przenoszę popiół feniksa do środka kociołka, żeby się lekko wyprażył. Wtedy powoli dodaję litr wody - gdy słyszę syczenie, jest to dobry znak. Rozpoczynam mieszanie. Dwanaście razy w lewą stronę, cztery razy w prawą. Ciecz musi przybrać lekko szarawą barwę, z lekką zawiesiną popiołu, który teraz skrzy się w barwach ognistej czerwieni. Niesamowite zjawisko, lubię na nie patrzeć podczas pracy z nim - a dzieje się to zdecydowanie zbyt rzadko. Na krótką chwilę zatapiam się w tym widoku, zaraz jednak potrząsam delikatnie głowę i odwracam się w stronę blatu. Muszę pokroić (szczęśliwie nieżyjącą już) mandragorę. Zaczynam od bujnych liści siekając je najdrobniej jak potrafię. Wrzucam do bulgoczącej mikstury, znów mieszając całą zawartość. Pięć razy w lewo, trzy razy w prawo, znów pięć w lewo. Wtedy na (koniecznie!) grube plastry szatkuję korzeń rośliny, która w mig ląduje w jakże pysznej zupie. Jeden krótki obrót wywaru i koniec. Czas na pokruszoną skorupkę smoczego jaja, która jest dosyć sporych rozmiarów, dlatego zgniecenie jej zajmuje dłuższą chwilę. Zaraz potem muszę energicznie mieszać całym serum - trzydzieści razy w lewo, dwadzieścia razy w prawo, osiem w lewo, odczekać minutę, czternaście w lewo. Trochę może już się od tego kręcić w głowie.
Zmniejszam ogień, byleby całość tylko lekko bulgotała. Zostawiam tak eliksir do jutrzejszej nocy. Kładę się gdzieś na podłodze, na przygotowanym wcześniej leżu. Nie chcę wychodzić i zmieniać powietrza krążącego w pomieszczeniu. Mogłoby to za mocno ochłodzić eliksir lub wręcz odrobinę bardziej podgrzać, a to byłoby niewskazane.
Rano trochę sprzątam cały bałagan, doglądam mikstury - w tej chwili ma lekko zielonkawy odcień, jest gęstą zawiesiną, bardzo lepką. Wygląda dobrze. Niecierpliwię się trochę w oczekiwaniu na noc, to zawsze jest najtrudniejsze. Wzdycham ciężko, boli mnie trochę kark, ale muszę wytrzymać. Chcę wytrzymać. Wreszcie nadchodzi upragniony moment, oczami wyobraźni widzę, jak mikstura lśni srebrem wystawiona na działanie księżyca. Nie, to nie ten moment. Dzisiaj zajmuję się dodatkiem pozostałych składników roślinnych. Kruszę kwiaty waleriany (koniecznie białe!) przesypując je do bulgoczącej cieczy. Słyszę krótki, głośny syk, gęsty obłok mlecznej pary unosi się nad kociołkiem. Mieszam wszystko cztery razy w prawo i cztery w lewo. Chucham odrobinę do środka, pęka większy pęcherzyk. Rozdzieram kwiaty ziela moly, również dodając je do wywaru. Nie mieszając czekam godzinę, aż wszystko się przegryzie. Wtedy też dodaję kilka strączków wnykopieńki. Całość ponownie poddaję energicznemu mieszaniu, trzydzieści w prawo, trzydzieści w lewo, pięć w prawo. Czuję narastające zmęczenie, ale nie poddaję się. Wszystko powoli się wygotowuje i nabiera jednolitej masy. Teraz trzeba zostawić to na później - na ostatnią noc pełni. Kładę się na okropnie niewygodnym posłaniu, ale niewygoda ustępuje zmęczeniu. Zapominam nawet o eliksirach wzmacniających. Ostatniego dnia ponawiam sprzątanie, ale to trwa zaledwie kilka sekund. Przez cały kolejny dzień jestem trochę znudzony. Czytam własne notatki, zapisuję obserwacje. Kiedy wreszcie zapada noc, a księżyc (na pewno) świeci już na niebie, zabieram ostatni składnik w kieszeń. Zestawiam kociołek z ognia, który zaraz zostaje ugaszony. Otwieram drzwi zostawiając je uchylone i wędruję z naczyniem na zewnątrz. Upewniwszy się, że księżyc jest w swoim najwyższym punkcie, wrzucam finalną ingrediencję - włos jednorożca. Po zetknięciu się z eliksirem zaczyna mienić się wszystkimi barwami tęczy, całość lekko wybucha pozostawiając po sobie miły, przepełniony ziołami zapach. W kilka sekund mikstura robi się jednolita, klarowna, bezbarwna i bezwonna. Jak woda bez minerałów. Nie ma jej dużo, ale to, co jest, spokojnie wystarczy na flakonik, który miałem dostarczyć tajemniczemu jegomościowi. Po przelaniu zawartości do naczynka, wracam ze wszystkim do pracowni. Opisuję starannie fiolkę, odkładam wszystko na miejsce pozostawiając nienaruszony porządek. Czuję, jak chwieję się na miękkich nogach, dlatego zamykam drzwi i udaję się do sypialni. W której śpię tak długo, że to aż nieprzyzwoite. Dopiero następnego dnia zgarniam uwarzone Veritaserum i spotykam się z klientem. Jego personalia mnie zaskoczyły…

zt.


Mil­cze­nie, cisza gro­bowa, a jakże wy­mow­na. Zdmuchnęła is­kry złudzeń. Zos­ta­wiła tło stra­conych nadziei.
I po­wiedziała więcej niż słowa.

Quentin Burke
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3067-quentin-burke#50373 https://www.morsmordre.net/t3092-skrzynka-quentina#50608 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t3300-skrytka-bankowa-nr-783#55807 https://www.morsmordre.net/t3261-quentin-burke
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]28.11.16 11:23
| koniec marca, data do ustalenia

Potrzebowała tego.
Lekkości ducha, braku obowiązków, bezmyślności, groteskowej nonszalancji, przebłyskującej z każdego gestu, uśmiechu i spojrzenia. Beztroskiego chichotu, brzmiącego na początku sucho, obco, wręcz nieprzyjemnie, lecz z czasem zyskującego dziecięcej radości, wibrującej w każdym radosnym dźwięku. Niepoważnych rozmów, bliższych dziewczęcym szeptom podczas wyjątkowo nudnej lekcji Historii Magii, niż dyplomatycznym bataliom na konkretne argumenty. Ciepłych palców splecionych z jej, zimnymi i długimi, ściskającymi delikatną kobiecą dłoń z uczuciem, o jakie nikt nie podejrzewałby tak obojętnych i zdystansowanych osób. Musiała oderwać się od rzeczywistości, a jedynym skutecznym sposobem był powrót do jedynego okresu życia, w którym całkowicie czarne oczy przebłyskiwały prawdziwymi uczuciami. Deirdre uczyła się tego wszystkiego od nowa, zszokowana jak szybko można zapomnieć o nieużywanej części swojej duszy. Młodość wydawała się jej szalenie odległa, zakurzona, wręcz skażona, i początkowo, gdy zmierzała do posiadłości Burke'ów, obawiała się, że wraz z otworzeniem ciężkich drzwi do radosnej przeszłości, zaleje i ten ostatni bastion gęstą, czarną mazią; esencją morderstw, czarnej magii, niemoralności i łgarstw.
Tak się jednak nie stało i zgodnie z naiwnymi założeniami o niespotykanej sile niewinności, to ona właśnie zwyciężyła, chwilowo obejmując Deirdre szczupłymi ramionami Wynonny, które na dobre odseparowały ją od ciężkiej rzeczywistości, pozostawionej poza murami Durham. Nie od razu, rzecz jasna; nie byłyby sobą, gdyby pierwsze minuty nie upłynęły w przyjaznym acz nieco niedostępnym milczeniu, przerywanym jedynie oficjalnymi uprzejmościami. Nie widziały się wiele lat a Tsagairt zdawała sobie sprawę z miejsca, w jakim przebywała. Na szczęście po części formalnej mogły przenieść się do komnat lady Burke, skrywające suknie, wspomnienia i prastare wino skrzatów, rozwiązujące języki i ocieplające nawet tak marmurowo lodowate serca. Kolejne kieliszki, przynoszone przez posłuszne skrzaty - Deirdre ciągle brzydziła się tymi małymi potworkami, nie rozumiejąc, jak szlachcice mogą trzymać w domu te szczury - rozluźniły spięte mięśnie i ułatwiły oddychanie na tyle, że Tsagairt przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem badała reakcje swojego ciała i psychiki, dopiero po kwadransie rozumiejąc, że tak właśnie wygląda niewinna radość. Nie czuła jej od wielu, wielu lat; ostatnie szczęście kaligrafowała krwią i cierpieniem, lecz ono oplatało ją rozkoszą bliską masochizmowi. Tutaj, teraz, patrząc na wygodnie usadzoną w fotelu Wynonnę o lśniących oczach, czułą się zupełnie inaczej. Lekko. Silnie. Jak wtedy, gdy miały po szesnaście lat i w milczeniu obserwowały zaloty rówieśników, stawiając się znacznie ponad nimi.
- I tak długo uchowałaś się przed małżeństwem. Miałaś swoje lata szaleństw, kochana - kontynuowała podjęty przed poprzednim wybuchem niesamowitej - jak na ich introwertyczne standardy - wesołości temat, próbując brzmieć jak podekscytowana zamążpójściem przyjaciółki szlachcianka. Podeszła do lady Burke i nie słuchając odmowy, napełniła jej kieliszek winem. Nie chciała widzieć tutaj więcej tych paskudnych skrzatów, zresztą, przywykła do tego typu usługiwania i w stosunku do Nonny spełniała je z przyjemnością. - A tak naprawdę...masz szczęście. Soren jest wspaniały. I, jak na arystokratę, normalny. Nie przywiąże cię do swojej posiadłości, nie zamknie w wieży, nie zamieni w klacz rozpłodową - dodała już nieco poważniej, z zadziwiającą pewnością, odkładając butelkę skrzaciego wina na stolik. Uniosła swój kieliszek w niemym toaście i ponownie ruszyła w kierunku garderoby, otwierając jedną z szaf i przeglądając powoli jej zawartość. Materiały pachniały Wynonną i ledwie powstrzymała się od wtulenia twarzy w jedną z dalszych sukien. Tak pachniał Hogwart, tak pachniało panieńskie dormitorium, tak pachniała prawdziwa beztroska. Nie, nie chciała uciec z rzeczywistości, ale...potrzebowała chwili oddechu. Dla zdrowia psychicznego. I kradzionej normalności. - Myślisz, że wcisnę się w tę suknię? - spytała w głębokim zastanowieniu, wyciągając wieszak z niedorzecznie bogatą, srebrną kreacją, poprzetykaną kawałkami metali szlachetnych. Burke była od niej znacznie niższa i zapewne szyta na miarę suknia będzie sięgała do połowy jej łydek, ale jeszcze nigdy nie miała na sobie nic tak pięknego. Ubiór roboczy w Wenus może i kosztował podobnie - zdarzały się prawdziwe perełki - lecz przeznaczano na niego mniej materiału. Znacznie mniej.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]28.11.16 15:03
Wynonna zawsze zdawała się sobie taka sama. A jednak zdarzały się chwile (w odniesieniu do przeżytego czasu zdawać by się mogło że ułamki sekund) w których na te kilka – niby nic nie znaczących – chwil stawała się kimś innym.
Wolnym. Beztroskim. Szczęśliwym.
Beztroska była słodka, wolność sycąca, a szczęście wypełniało ciało aż po koniuszki palców u stóp i rąk. Czemu więc tak rzadko po nie sięgała? Już dawno wyzbyła się cechującej dzieci spontaniczności i szczerości emocje ukrywając pod dziesiątkami murów pilnie strzegącymi dostępu do jakiejkolwiek reakcji. Pilnowała każdego swojego kroku, ruchu, zdawać by się mogło że mrugnięcia nawet były starannie zaplanowane i odbywały się według ustalonego wcześniej schematu. Wyznaczyła sobie sztywne ramy postępowania i działała według założonych planów realizując cele. Nie rozumiejąc jeszcze że nic to nie ma znaczenia. Nie potrafiąc pojąć że nic to znaczenia nie będzie miało póki nie zrozumie że do życia potrzebne są emocje. Że szczęście karmi nas radością, wlewa paliwo do baku motywacji pozwala nam iść na przód. Ból zaś jest jej nieodłącznym towarzyszem. Atakuje znienacka, rozrywa nam błękitne nieba, wrzuca w otchłań czeluści tylko po to by postawić nam wyzwanie – pokazać ile jesteśmy w stanie żyć. Nie czucie było prostsze, ale jednak niekoniecznie lepsze.
List od Deidre był niespodzianką. Miłą, aczkolwiek nieoczekiwaną. Ile to już minęło? – chciałoby się zapytać wracając pamięcią do Hogwarckich murów, kilku wymienionych szeptów. Dziwnej, niezrozumiałej nici porozumienia która przemykała między nimi gdy przecięły się ich spojrzenia. Były do siebie tak bardzo podobne, a jednocześnie tak mocno różne. To z nią dzieliła cichy sekret odpuszczenia sobie raz na jakiś czas – wyjścia z obranych ram. Zamknięte w czterech ścianach dormitorium czuły się bezpieczne, a może nawet i - przez tę krótką chwilą w której trwały tylko we dwie – wolne. Za zamkniętymi drzwiami, w pomieszczeniu bez żadnych świadków opadały maski, a może bardziej puszczały zawiasy skrzyń w których tak skrzętnie zamykały wszystko co nie było przydatne na zewnątrz. Śmiech, emocje, a nawet i szczerość wspomagane cierpkim smakiem słodkiego wina same rwały się na świat nie chcąc dłużej być więzionym na dnie serca. Wypowiedzenie ich znów dawało dziwnego rodzaju lekkość – choć mogła być to równie dobrze sprawka napoju alkoholowego.
Z początku Wynonną targnęły wątpliwości. Czy mimo upływu lat zmieniły się na tyle że zaistnieje potrzeba ponownego poznania się, czy też mimo wszystko magiczna więź porozumienia nadal nieustannie trwała pomiędzy nimi pozwalającą swoje towarzystwo uznać za właściwe. Pierwsze kilka zdań było chłodnie poprawnych. Zimnych wręcz. Ubarwionych w niepotrzebne formalne zwroty. Skrzacie wino jednak szybko wspomogło powrót do czasów w których nie było złych pytań. W których za zamkniętymi drzwiami można było zrobić wszystko czego nie robiło się po wyjściu za owe drzwi.
Dzisiaj magicznym przejściem było wejście do jej komnat. Śmiech rozbrzmiewał jeszcze daleko w głąb zamku i Wynonna była pewna że domowe skrzaty musiały myśleć że zwariowała. Ona, Wynonna Burke, śmiała się beztrosko. W rozbawieniu kręcąc głową. Nie unosiła leciutko, trochę nieśmiało kącika ust ku górze. Nawet nie uśmiechała się otwarcie. Bezczelnie odrzucała głowę w tył, przysłaniając tylko lekko dłonią usta. W tej chwili była wariatką, ale alkohol krążący w żyłach kompletnie i skutecznie niwelował poczucie że nie powinna. Tak niecodzienny dla niej wybuch śmiechu ucichł prawie w odpowiedzi na słowa jej dzisiejszego gościa i o ile przy pierwszym zdaniu na jej ustach błąkał się uśmiech powodowany zarówno alkoholem jak i wypowiedzią znajomej tak kolejne słowa ściągnęły ten wyraz z twarzy Wynonny. Odruchowo spojrzała na czerwony kamień pierścionek który gościł na jej palcu już od prawie miesiąca. Czas nieubłagalnie stawał krok za krokiem coraz bardziej zbliżając ją do przysięgi która miała połączyć na zawsze jej życie z innym człowiekiem.
-Wspaniały? – powtórzyła w zamyśleniu z Deidre. Soren był miły, był dobry, ułożony. Dobrze spędzało im się razem czas, bowiem nie zapychał ciszy niepotrzebnymi słowami. Wspólne milczenie im nie przeszkadzało. Ale poza nikłą nicią porozumienia i upodobaniem do ciszy nie łączyło ich wiele. Pewnym też było że przy określaniu go nie użyłaby słowa wspaniały. A jednak wypowiedziane w ten sposób słowa o jej przyszły mężu w jakiś sposób pocieszały ją. Trudno wyjaśnić dlaczego ale w tym ustawionym z góry związku nagle – być może przez szalejący w organizmie alkohol – zdawało jej się dostrzegać nikłe światełko, nadzieję, że może jednak nie będzie tak źle. Że może wyjście za mąż nie musi równać się z utratą życia jakie znała i lubiła.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk słów wypowiadanych przez Deidre która – Wynonna nawet nie zauważyła kiedy zmieniła swoje położenie – znajdowała się przed jedną z jej szaf. Wyciągnęła jedną z kreacji które przygotował dla niej Marcel, a za którymi sama Burke nie bardzo przepadała uważając je za mocno przesadzone. Pytanie na nowo przywiało na jej usta lekki uśmiech.
-Spróbuj. – zachęciła spokojnie przechylając ciekawie głowę w lewą stronę i upijając lekko napoju. Nigdy nie była fanką strojenia się. Z modą była raczej na bakier i tylko szczęśliwym zrządzeniem losu, czy może raczej galeonom zapłaconym Parkinsonowi, ubierało się jak na damę przystało.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]28.11.16 18:59
Zerknęła przez ramię na Wynonnę, zastanawiając się, czy lady Burke wiedziała o niewinnym, dziecięcym zauroczeniu, jakie połączyło w ostatniej klasie Deirdre (z ciemną grzywką wpadającą do oczu) i Sorena (o najpełniejszych ustach jakie kiedykolwiek widziała u mężczyzny). Nie, żeby tych kilka miesięcy zadurzenia w jakikolwiek sposób wpływało na dorosłe życie. Ot, słodkie wspomnienia, śnieg osiadający cieniutką warstewką na jego złotych włosach, ścisk w dole brzucha, gdy trzymał ją za dłoń podczas cichej nauki w ulubionym zakamarku biblioteki, smak karmelowych ptysi, które jedli podczas halloweenowej kolacji i którym dzielili się potem ukradkiem na końcu korytarza na trzecim piętrze. Nigdy nie poruszała tego tematu z Nonną, zawsze skryta, zawsze wyważona i zawsze separująca się od jakichkolwiek emocji. Właściwie powrót do tych uroczych obrazków powinien ucieszyć je obie, ale Dei postanowiła nie plotkować radośnie o Sorenie. Nie, kiedy stał się narzeczonym a wkrótce mężem lady Burke, zyskując względną nietykalność.
- Po prostu...jeśli nie zmienił się zbyt wiele od czasów szkolnych, z pewnością jest jednym z niewielu szlachciców, którzy nie uczynią z życia żony piekła - wytłumaczyła z cichym westchnięciem, nie dodając, że większości panienek owe piekło bardzo się przydawało. W większości przypadków uznawała arystokratki za bezmózgie, bezwolne istoty, na których najpierw ojcowie a potem narzeczeni dokonywali lobotomii. W takich przypadkach lepiej było pozostać pod ich opieką niż dokonywać tragicznych wyborów życiowych i - na przykład - znaleźć się nagle na stołku Ministra Magii. Dei skrzywiła się lekko na wspomnienie Wilhelminy, lecz i ta nieprzyjemna myśl dołączyła do całej reszty koszmaru codzienności, zamkniętego na razie daleko za murami Durham. Co wnętrza ciepłych apartamentów Wynonny nie mogło przecisnąć się nic niegodnego; żadne ostre wspomnienie krwi spływającej po przedramionach Tabbersa, szklanych oczu martwego jednorożca czy też groźnego spojrzenia paskudnych klientów Wenus. Tu znów była tamtą, młodziutką Dei, pełną ideałów ale też swoistej niewinności, podsycanej słodkim winem. Wypiła go znacznie mniej niż Burke, ale i tak czuła dziwne, słodkie rozluźnienie, dopełniające nierzeczywistego obrazu nienaturalnego relaksu. Gruby dywan tłumił kroki, łaskotał bose stopy, zupełnie jak ten wyścielający Pokój Wspólny przed kominkiem. Przesiadywały na nim czasami z książkami, zerkając na siebie ponad woluminami, by wymienić krytyczne spojrzenie dotyczące tematów rozmów, które toczono w ich milczącej obecności. Teraz także spojrzała na brunetkę z podobną, legilimencką intensywnością. - Nie cieszysz się choć trochę? Żadnej niecierpliwości? Podekscytowania? - spytała szczerze, konkretnie, licząc na prawdziwą odpowiedź. Czy Wynonna naprawdę pozostała tak bezuczuciowa? Nawet Deirdre poznała smak prawdziwych, intensywnych emocji - co prawda pochodzących z całkiem innego, przeklętego zbioru. Przez chwilę wpatrywała się wyczekująco w kobietę, po czym ponownie odwróciła się w kierunku ciężkiej sukni. Westchnęła i niewiele myśląc rozpięła szatę, pozwalając grubemu materiałowi opaść powoli w dół, odsłaniając bladą skórę okrytą jedynie prostą, czarną halką i bielizną, po czym zdjęła suknię z wieszaka i wsunęła w nią nogi, podnosząc nieporadnie krynolinę ku górze. - Chyba musisz mi pomóc - zaśmiała się krótko, cicho, ciągle z zaskoczeniem przyjmując łaskoczącą gardło wesołość, tak nową, że aż absurdalną. Jakaś część Dei wiedziała, że ta krótka odskocznia zagwarantuje jej jeszcze boleśniejsze zderzenie z ciężarem rzeczywistości. Nie chciała jednak o tym myśleć, nie teraz, gdy usta same rozciągały się w zachęcającym uśmiechu a umysł płatał figle, odmładzając Wynonnę, zaplatając jej długie włosy w warkocz i zamieniając skromną, domową szatę w szkolny mundurek, zawsze pieczołowicie wyprasowany i ozdobiony broszą Slytherinu. Nic się nie zmieniło. Burke dalej pozostawała jej człowiekiem i choć obecnie dzieliło ich dosłownie wszystko, to Deirdre poczuła coś w rodzaju krótkiej nostalgii. Radosnego smutku, pokazującego, jak daleką przeszła drogę od nieśmiałej dziewczynki do pewnej siebie kobiety, równie autentycznej w chwili mordu jak i beztroskiej, kobiecej zabawy.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]30.11.16 0:09
Wątpliwym był fakt by Wynonna wiedziała o stosunkach które niegdyś połączyły bliską jej kobietę z narzeczonym. Powodowane to było faktem pewnego rodzaju upośledzenia społecznego które już od dziecka wykształciło się w jej jednostce. Z początku nie potrafiła odnaleźć się wśród ludzi nie potrafiąc odpowiednio umieścić tonu głosu w jego znaczeniu – przyzwyczajona do milczącej i prostolinijnej natury Burke’ów  - kompletnie nie łapała ironii czy sarkazmu. Dopiero z biegiem czasu i lat zaczęła je odpowiednio rozpoznawać i konstruować. Co gorsze kompletnie nie znała się na uczuciach. Brak ojcowskiej miłości obdarł ją w jakiś sposób. W domowym zaciszu niezainteresowanie ojca rekompensowała jej troska braci w prawdziwym zaś świecie – tym poza domowymi murami – gubiła się kompletnie przeoczają oczywiste wskazówki. A przecież umiejętność logicznego myślenia i łączenie danych w odpowiednie wnioski były jednymi z głównych cech charakteru nad którymi pracowała od małego.
Nawet gdy Duncan czternastego lutego wręczył jej na szkolnym dziedzińcu czekoladki – poza przejmującą kontrolę nad jej ciałem furią i irytacją – nie potrafiła zrozumieć dlaczego to zrobił. Dopiero jego tak samo brudna przyjaciółka musiała uświadomić ją że rudy krukon żywi do niej tak zwane cieplejsze uczucie.
-Nie zmienił. – potwierdziła spokojnie chociaż Deidre wcale nie wymagała od niej reakcji. Bardziej chyba w swoich słowach wytłumaczyć chciała co sama miała na myśl niż też wyciągać cokolwiek z Wynonny. Rozpuszczona winem zdolność postrzegania podsuwając Burke pod nos wspomienie mężczyzny. Urósł i zmężniał – nie było wątpliwość. Pewnie w ciągu lat w których się nie widzieli los postawił przed nim kilka kłód do pokonania, jednak w jej subiektywnym odczuciu był taki sam jak zawsze. Nienachalnie znośny. Możliwie nawet przyjemny w obcowaniu.
W zamku Quentina Wynonna od zawsze czuła się swobodnie. A przeprowadzenie się z rodzinnych włości na jego tereny do dzisiaj uważała za jedną z mądrzejszych decyzji. Gdy w końcu pogodziła się z faktem że w spojrzeniu ojca skierowanym w jej kierunku nie dojrzy więcej iskierki dumy pozostawanie z nim pod jednym dachem zdawało się być zbędne. Jednocześnie też zamieszkanie z bratem było dziwnie wyzwalające. Dopiero tu poczuła namiastkę czegoś, co można by nazwać domem. Zrzucała buty swobodnie nie zastanawiając się czy nie skarci jej za to rodziciel. Siadała na dywanie przy ławie oddając się lekturom i kawie. Zdawać by się że dopiero tutaj Wynonna zaczynała być naprawdę sobą opuszczając gardę i ciągłe czyhanie na niebezpieczeństwo odkładała przed drzwiami.
-Miłość to propaganda Deidre. – mówi dopiero po chwili. Najpierw spokojnie – jak za dawnych czasów – krzyżując z nią spojrzenie. – Bajka. Utopia dla kobiet. Szlacheckie związki to polityka ubrana w piękne słowa, czy może bardziej słowo, którym karmią nas od dziecka matki chcąc osłodzić nam nieunikniony los. – każde słowo Wynonny jest spokojnie choć lekko mętne, tak jak i jej spojrzenie. A może nawet nie mętne a zmiękczone alkoholowym trunkiem. Ale mówi szczerze i otwarcie – dokładnie tak jak czuje i myśli. Raczej swoje przemyślenia na ten temat zatrzymywała do siebie. Obecność Deidre, jak i panoszący się po ciele alkohol sprawił że nie czuła się dziwnie wyjawiając swoje przemyślenia właśnie jej. -Nie zrozum mnie źle. Świadoma jestem tego, że trafiłam lepiej niż się spodziewałam. – dodała jeszcze unosząc kieliszek i mocząc usta w cierpkim napoju. - Nie cieszę się. Czas najchętniej zatrzymałabym w miejscu. A weselne przygotowania są dla mnie całkowicie nieważne. – dodaje, wino zdecydowanie rozwiązuje język – nawet ludziom z rodu Burke. Ilość słów które padły w ciągu tej jednej odpowiedzi mogłoby się złożyć na wszystkie które wypowiedziała Wynonna w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Co więcej nadal nie skończyła. Może nawet nie mówiła do swojej towarzyszki, a bardziej myślała na głos. A może potrzebowała wyrzucić to siebie – tylko najpierw trzeba było ją odpowiednio zmiękczyć i rozpuścić odpowiednim trunkiem. -Czuję niechęć – nie do Sorena, bardziej do sytuacji w której nas postawiono. – zaraz po tych słowach upija resztkę wina tańcząca w kieliszku po czym odstawia go i podnosi się czując jak motoryczne funkcje zostały lekko przytłumione. W kilku krokach podchodzi do walczącej z suknią Azjatki. – Głównie zaś jestem przerażana, a pierścionek sprawia wrażenie uwierającego i przepełnionego oczekiwaniami obu rodów. – w końcu Wynonna kończy swoją wypowiedź. W kilku ruchach wciąga suknię na ramiona kobiety. Zapina ją nieśpiesznie, by potem poprawić fałdę gdzieś z boku. Lekki uśmiech wkrada się jej na twarz. Burke jednocześnie odkrywa też, że wyrzucenie z siebie tylu słów w jakiś sposób jest dziwnie oczyszczające. -Ładnie ci w niej. – mówi sama lekko zdziwiona tym faktem. Nie dlatego że nie docenia urody Dei, bardziej dlatego że góruje nad nią wzrostem. A jednak zdawać by się mogło że to nie dla Wynonny, a dla niej uszyto właśnie tą suknię. – Weź ją. – proponuje, ale jest to ton któremu nie należy się sprzeciwiać. Po tych słowach odwraca się ruszając w powrotną drogę do kieliszka i nagle odkrywczo dochodząc do wniosku że jest on pusty.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]30.11.16 15:25
Słuchała Wynonny z uwagą, i choć stała od niej oddalona o kilkanaście dobrych stóp, tuż za łukiem prowadzącym do przestronnej garderoby, to żadna głoska nie umknęła jej uwadze a każde drgnięcie tonu lub pełna zamyślenia pauza została odnotowana. Rzadko kiedy można było usłyszeć z ust lady Burke tak długą wypowiedź i choć Deirdre i tak należała do wąskiego grona osób, które mogły poszczycić się zaufaniem Nonny (i prowadzeniem z nią dłuższych rozmów, nieograniczających się tylko do półsłówek i wieloznacznych kiwnięć głową), to i tak obecny monolog mocno ją zaskoczył. W tym dobrym, zadziwiającym sensie, udowadniającym, że prawdziwa relacja - obawiała się nazwać ich więzi przyjaźnią, jakby konkretne zwerbalizowanie uczuć mogło im tylko zaszkodzić, wpychając je do nudnej szufladki naciąganych schematów towarzyskich - nie mogła ulec naderwaniu przez czas. Ciągle rozumiały się, także bez słów, ciągle oddychały swobodnie w swym towarzystwie, bez gorsetów zasad, obowiązków i szlacheckich manier. Dei wiedziała, że stanowi pewnego rodzaju odskocznię - wątpiła, by Wynonna pozwalała sobie na taką szczerość przy swoich arystokratycznych przyjaciółkach, z którymi debiutowała na salonach, podbijając kolejne Sabaty. Udowadniało to jej przewagę nad zastępami ślicznych panienek, może i kuszących niewinnością, lecz szybko stających się wyłącznie pionkami w męskiej grze.
Do której niedługo miała dołączyć i Nonna. Tsagairt podziwiała jej opanowanie - były tak podobne! - i czuła dziwną dumę z zachowania brunetki. Nie wpadała w żadną ze skrajności, nie buntowała się głupio przeciwko swojemu losowi, doceniała jego plusy, jednocześnie nie przypominając podekscytowanego zaślubinami dziewczęcia, tracącego rozum dla utopijnej wizji szczęśliwego pożycia, dzieci, bali i własnego dworu. Uśmiechnęła się krótko, przelotnie, wiedząc, że Wynonna będzie w stanie odczytać te wszystkie uczucia z jej ciemnych - lecz nie pustych, po raz pierwszy od dawna - oczu. Pozwalała jej na to, odsłaniała także i siebie, nie widząc żadnego zagrożenia w pielęgnowaniu kobiecej relacji.
- Przecież wiedziałaś o tym od wielu lat, Wynonno. To twoje przeznaczenie odkąd tylko pojawiłaś się na tym pięknym, luksusowym świecie - przypomniała jej subtelnie, wręcz troskliwie, odgarniając z twarzy zabłąkany kosmyk czarnych włosów. - Alternatywą dla Sorena byłby jakiś podły, brutalny lub bezbrzeżnie nudny szlachcic, przy którym nie mogłabyś nawet swobodnie oddychać. Masz wielkie szczęście - kontynuowała w zadumie, powstrzymując się od ocen czy też sugestii. Obydwie wiedziały przecież, jak został zbudowany ten patriarchalny świat, w którym ambitniejsze dusze, jak one, musiały dostosowywać się do niepojętych zasad. - Rzecz jasna, w nieszczęściu, ale czy naprawdę nie możesz się z tym pogodzić? Będziesz wiodła dobre, dostatnie życie u boku kogoś, kto cię nie odstręcza. Jakie masz inne wyjście? - spytała retorycznie, chcąc załagodzić owe przerażenie i dyskomfort, o jakich Wynonna opowiadała, a jakie nie znajdowały jednak żadnego pokrycia w niezwyciężonej mimice. Piękna twarz brunetki może i wyglądała na lekko zasępioną, ale i tak biła od niej niespotykana siła.
- Sprostasz tym oczekiwaniom. Bez wątpienia. I nadasz nowy, chlubny blask nazwisku Averych - powiedziała w końcu z przekonaniem, a myśli znów zabłądziły do ciemnej piwnicy Wywerny, do hańby Samaela. Czy Soren wiedział o truciźnie, toczącej jego starszego brata? Jeśli tak - czy próbował to zwalczyć, oczyszczając rodzinę? Setki pytań, brak odpowiedzi. Powróciła więc szybko do rzeczywistości, w której Burke pomagała jej dopiąć przyciasną suknię. Piękną, niedorzecznie ciężką. Gdyby nie przyzwyczajenie, Dei zgięłaby się pod natłokiem materiału, zdobień, krynoliny i kamieni szlachetnych. Stała jednak wyprostowana, robiąc kilka kroków w kierunku wysokiego lustra. Odbijającego kogoś obcego. Wiedziała, jak wiele czyni strój - lub jego brak - ale mimo wszystko przypatrywała się eleganckiej szlachciance, uśmiechającej się do niej zdawkowo ze tafli zwierciadła. - Jak mogłaś w tym chodzić? Albo wręcz tańczyć? - spytała rzeczowo, z trudem odwracając się w stronę Nonny. Nigdy wcześniej nie miała na sobie czegoś tak drogiego i mimowolnie zaczynała rozmyślać nad ceną, jaką mogłaby uzyskać za to dzieło sztuki. - Oczywiście, że przyjmę ten użyteczny podarek. Idealna kreacja na ministerialne spotkania, dyplomatyczne pertraktacje i pracę biurową - odparła z czystym sarkazmem, nie mogąc jednak oderwać wzroku od swojego odbicia. Nie z powodu narcystycznego zachwytu a zahipnotyzowania obcością kobiety, jaką widziała w złotym obramowaniu.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]03.12.16 19:51
Poniekąd ciekawym zjawiskiem był fakt, że w życiu każdego człowieka znajdowali się ludzie wśród których ten mógł się poczuć swobodnie. Całkowicie obedrzeć się z maski którą zakładał na co dzień rano i pokazywał całemu światu. I choć Wynonny maska była bardzo cienka i łatwo stapiała się z jej twarzą na tyle, by uniemożliwić zajrzenie za nią komukolwiek, tak jawiło się w jej życiu parę jednostek którym pozwalała poznać siebie naprawdę. Dogłębnie. A może bardziej pomóc w zrozumieniu siebie, gdy znawcy jej tematu zostawali zbijani z tropu spojrzeniem, które choć piękne, potrafiło wyrazić zarówno wiele jak i nic.
Mówiono że milczenie jest złotem, mowa zaś srebrem. I chyba nie było motta bliższego jej rodzina poza hasłem sztandarowym jej rodu. Każdy Burke doskonale zdawał sobie sprawy z faktu jaką moc niosą ze sobą słowa, ale jeszcze mocniej doceniał fakt tego ile przynieść może cisza i obserwacja. Wynonna wiedziała jednak, że czasem potrzeba było odrobinę srebra by pozwolić się poznać drugiej osobie. A nie pozwalała sobie na to często – głównie dlatego że doskonale zdawała sobie sprawę z faktu jak ułomna potrafiła być jednostka ludzka. A bardziej, jak niedoskonali w swojej doskonałości byliśmy i że łatwiej było przejechać się na drugim człowieku niż na oswojonym dzikim zwierzu. I ona takiego przypominała. Potrzeba było lat cierpliwości i powolnego przechodzenia przez kolejne mury by dotrzeć do bram jej wnętrza. Żmudna, ciężka praca opiewała w wiele niepowodzeń, a czasem nawet i wyrzeczeń. Wielu poddało się w przedbiegach, kilku zawróciło z drogi po pierwszych porażkach – nieliczni pozostali nadal żmudnie pokonując kolejne wrota z nadzieją że są to już ostatnie na ich drodze.
Dei w swojej nie nachalności, ale jednocześnie z dziwną nicią porozumienia która wywiązała się między nimi, nadal była gdzieś na czele peletonu o marnej ilości uczestników. Nie wzdychała nad złamanym paznokciem i nie wyciągała z niej informacji siłą czy podstępem – choć skrzacie wino dolewane do kieliszka Burke spokojnie mogłaby za takie uznać. Jej obecność była dziwnie naturalna nawet jeśli czas ich rozłąki liczono w miesiącach. Tsagirt sprawiała że Wynonna czuła się w jakiś sposób wolna. A może wyzwolona bardziej. Wyzwolona z okowów rzeczywistości, które zimny prysznicem przypominały o sobie każdego poranka.
Potrzebowała tego dnia. Takiego dnia. Chwili zapomnienia. Możliwości zatopienia ust w skrzacim winie i pozwolenia by procenty w płynie rozlały się po jej ciele ściągając na chwilę z barków ciężar odpowiedzialności który nosiła od kiedy tylko pojawiła się na świecie. Zdawała też sobie sprawę że jutrzejsze przebudzenie będzie ciężkie i bolesne. Zarówno w strefie fizycznej jak i mentalnej. Wiedziała że widomo zamążpójścia nie zniknie i nie rozpłynie się wraz z poranną mgłą. Świadoma też była faktu że nie może w żaden sposób zignorować faktu, że zbliżają się do niej wielkimi krokami zmiany. Zmiany, których nadejścia miała nadzieję nigdy się nie doczekać. Dziś jednak postanowiła odłożyć wszystkie troski na bok, pozwalając sobie na szczere – dziwnie oczyszczające – słowa w kierunku ciemnowłosej kobiety.
-Wiedziałam. – zgadza się spokojnie Wynonna. – a jednak w jakimś dziwnym, dziecięczym wręcz odruchu, miałam nadzieję że nigdy mnie to nie spotka. – po raz pierwszy też przyznaje się do tego przed kimś. Gdy skończyła naście lat była niemal pewna, że już za chwilę wydadzą ją za mąż – jednak nic się nie stało. Potem minął rok, drugi, trzeci i zaczęła myśleć, że może jednak postanowili oszczędzić jej tego losu. A może bardziej – nie była dostatecznie godna żadnego z szlachciców.
-Spadając z konia raz po razie z pewnością. – mruknęła w odpowiedzi na słowa Dei Wynonna lekko się krzywiąc gdy przypomniała sobie przebieg polowania na lisa który odbywał się w posiadłości Rosierów. Konie które dostali był narwiste, to fakt, ale tylko ona wylądowała tyle razy w strumyku z którego pokonaniem większość nie miała problemów. Tylko ona wleciała do niego prosto na twarz wystawiając światu swoje tylnie rejony do podziwiania. – Chlubny blask to nadałam wczoraj swoim pośladkom. – zamarudziła nie potrafiąc sobie przypomnieć czy mówiła Dei o jej kompletnie nieudanym polowaniu.
-Kwestia przyzwyczajenia. – odpowiada na kolejne pytanie zgodnie z prawdą. Przez chwilę Wynonna po prostu stoi wzrokiem lustrując pustą butelkę, jednocześnie próbując zrozumieć moment w którym zrobiło jej się tak nieznośnie gorąco. Wiosna zawitała i w Anglii, ale kamienne mury i tak lubiły trzymać w sobie chłód. Niewiele myśląc rozwiązała pasek od szlafroka w który była odziana i zrzuciła go z ramion odkładając następnie na oparcie jednego z foteli. Nawet przez chwilę nie zastanawiała się czy powinny, lub czy też wypada – alkohol zdecydowanie przejmował kontrolę, a Wynonna, jak nigdy, postanowiła mu na to pozwolić. W końcu złapała za pustą butelkę i odwróciła się w stronę nadal stojącej przed lustrem Dei. - Wino się skończyło. – informuje ją Burke, kompletnie puszczając mimo uszu jej ostatnią wypowiedź pełną sarkazmu. Aż wzruszyłaby na te słowa i powiedziała że może wybrać inną jeśli ta jej nie odpowiada ale brak alkoholu jakoś mocniej ją frapuje. Właściwie w tym wszystkim zapomina też, że po wino mogłaby zawołać skrzata. Przecież zjawiłby się na jedno skinienie palcem. Dziwnie rozgrzana i rozluźniona odpuszcza wiele spraw. A przejmujący nad jej ciałem alkohol widać w policzkach które przybrały rumianego odcienia i oczach zmiękczonych i nie tak lodowato mierzących wszystko i wszystkich.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]03.12.16 20:46
Ciągle wpatrywała się w bogato zdobione, garderobiane lustro, po raz pierwszy zdziwiona swoim widokiem. Przywykła już do Deirdre urzędniczej, suchej, odzianej w skromny biurowy mundurek, wyzuwający ją z jakichkolwiek cech osobistych czy wręcz symptomów kobiecości; przywykła także do Miu, zawsze półnagiej, zawsze skąpanej w mgle koronek, więcej odkrywających niż zakrywających; czar Wenus spowijał ją mgłą zmysłowości, innego rodzaju mundurka, mającego stanowić opakowanie doskonałego prezentu. Drogie pasy materiału wpijały się w delikatną skórę, gorsety uniemożliwiały oddychanie a nieposłuszne pończochy zsuwały się ze smukłych nóg, owijając kostki - i niedorzecznie wysokie obcasy błyszczących butów - niebezpiecznymi kajdankami stworzonym z półprzeźroczystej koronki. Nigdy wcześniej nie miała na sobie takiego arcydzieła; ciężkiego, drogiego materiału, sztywnej krynoliny, falbanek, pozakładanych prawdziwymi kamieniami szlachetnymi. Szata nie czyniła człowieka...ale to dawne, zapomniane przysłowie okazywało się bzdurą, bowiem Deirdre przyglądała się odbiciu tak, jak przyglądałaby się szlacheckiej nieznajomej. Wyraźne kości policzkowe wyostrzyły się jeszcze bardziej, blade usta nabrały mimowolnego kolorytu w kontraście z szarością sukni a czarne oczy zalśniły niczym diamenty powtykane w pas sukni. Czy taka mogła być jej przyszłość? Czy gdyby wybrała inaczej, mogłaby prezentować się tak codziennie, otumaniona luksusem i bogactwem? Nie; od razu odsunęła od siebie te idiotyczne myśli. Nie przehandlowałaby wolności i władzy za byle zwoje materiału i choć wyglądała tak, jak powinna wyglądać prawdziwa władczyni - minus krew, barwiąca gorset żywszą barwą karmazynu - to była to tylko poza, tani obrazek, nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Deirdre wykrzywiła więc usta w drapieżnym uśmiechu, zrywając z wizerunkiem ckliwej szlachcianki, po czym podniosła nieco rąbek sukni i odwróciła się na bosych palcach w kierunku Wynonny, kłaniając się jej w pełnej parodii pokornej arystokratki. Oczywiście łamiąc przy tym wszelkie protokoły: plecy za wysoko, ramiona zbyt luźne, wzrok zbyt prowokujący.
- Na pewno Sorenowi spodobały się twoje pośladki - odparła miękko, uspokajająco, dziwnie rozstrojona podjętym tematem. Ślub Tristana. Nie chciała o nim myśleć, nie chciała myśleć o momencie, w którym przysięgał wierność i miłość kobiecie, mającej stać się na zawsze jego żoną i matką jego dzieci. Skrzywiła się znów, odrobinę, powolnym krokiem podchodząc ku lady Burke. - Twój ślub z pewnością będzie jeszcze piękniejszy od tego lorda Rosiera - dodała pewnie, odgarniając czarne włosy opadające jej na czoło. Przystanęła tuż za plecami Nonny, owiewając ciepłym oddechem jej odkryty kark. - Mam nadzieję, że będę mogła być druhną? I matką chrzestną twoich uroczych dzieciaczków? - wyszeptała prosto do jej ucha, dopełniając tę uroczą i - dla Wynonny - zapewne przerażającą wizję, swoim perlistym, cichym śmiechem. Przez chwilę zapragnęła wtulić się w szczupłe, filigranowe ciało przyjaciółki, próbując fizycznie przekazać jej wsparcie - kto, jeśli nie ona, mógłby pomóc jej zamordować Sorena a potem usunąć problem, zalegający w szlacheckiej macicy i niszczący doskonałą figurę? a przecież takie zadania powinny stać przed wiernymi druhnami? - lecz powstrzymała tę dziewczyńską fantazję, zerkając przez ramię brunetki na smętne truchło skrzaciego wina. Ups. Zgodnie z moralnymi zasadami już dawno powinny zakończyć wieczór panieński, ale...Dei chciała rozsupłać język lady Burke jeszcze bardziej. A do tego zadania zdecydowanie potrzebowały jeszcze odrobinę zbawiennych płynów, pozbawiających także i ją ciężaru krwistych wspomnień.
- Quentin na pewno ma pełny barek - stwierdziła z pewnością, nie pozwalając lady Burke smucić się zbyt długo. Nie chciała przywoływać obrzydliwych szczurów ani narażać się na wizytę służby. Przywykła do radzenia sobie na własną rękę; zresztą, co mogło im grozić w murach posiadłości? Ominęła brunetkę, z trudem poruszając się w wystawnej sukni. Jeśli miały przemknąć długimi korytarzami Durham, musiała pozbyć się tego ustrojstwa. Westchnęła, mocując się z zapięciem gorsetu, które po chwili odskoczyło z cichym trzaskiem, a krynolina opadła na podłogę, pozostawiając Deirdre w samej czarnej, koronkowej halce. Alkohol rozgrzewał, czyniąc je obojętnymi na marcowe zimno, przenikające grube ściany dworu: w obecnym stanie nic nie stało im na drodze. - Możesz po drodze opowiedzieć jak w dziecięcych marzeniach wyobrażałaś sobie noc poślubną - rzuciła niefrasobliwie, niemoralnie, z rozbawieniem, chwytając ciepłą dłoń Wynonny. Splotła ich palce i pociągnęła ją za sobą ku drzwiom prowadzącym na korytarz - a stamtąd, plątaniną odnóg, holi i klatek schodowych prosto do zachodniego skrzydła posiadłości, w której miały odnaleźć barek, umożliwiający im poruszenie dalszych szczegółów panieńskich rozmów. Wychodząc na całkowicie ciemny przedsionek Dei uśmiechnęła się szeroko. Dawno nie czuła tak silnej beztroski, odurzającej ją jeszcze mocniej od wypitego wina. Znów była młoda, znów ściskała gorące palce przyjaciółki, znów jej jedyny problem od razu znajdywał banalne rozwiązania.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]03.12.16 22:14
Czyż nie było w tym wszystkim lekkiej przewrotności losu? Podczas gdy dla Wynonny ubrania nie znaczyły nic, a wręcz nawet zamykały ją i wpychały w pewne ramy i schematy w których trwać nie lubiła, tak Dei odnajdywała dziś w swoim odbiciu nową, inną wersję siebie – możliwe nawet że taką o jakiej zawsze marzyła. Wynonna dostrzegła spojrzenie którym ta lustruje swoje obicie ale postanowiła nie ingerować w jej myśli, dać wolność, chwilę dla samej siebie. Sama zresztą potrzebowała chwili by przyhamować rozpędzone myśli które napędzone alkoholowym paliwem zaczynały biegnąć coraz szybciej utrudniając Burke podążanie za nimi i analizowanie otoczenia według standardowego dla niej schematu.
-Deidre. – mówi Wynonna chwilę po tym jak uśmiecha się swobodnie unosząc oba kąciki ku górze na jej fenomenalnie zły ukłon, po czym na nowo odwraca się do stolika lustrując go jakby chcąc sprawdzić czy na pewno nie zostało już nic alkoholu. Jedno słowo, imię w które ułożyły się zgłoski obarczone było pełną rozbawienia naganą i przyprószone lekko dziwnym, niedookreślonym odczuciem które załaskotało ją w policzki. Sama myśl o tym, że ktoś mógłby podziwiać jej pośladki ( nie to że nie robiło tego całe Dover wczoraj), czy może nawet bardziej że mogłyby się komuś spodobać budziły w Wynonnie niesklasyfikowany lęk przed czymś, czego sama nie umiała określić. Czując ciepły oddech Dei na karku wzdrygnęła się lekko – a może spowodowały to słowa które azjatka postanowiła wypowiedzieć? Burke nie lubiła dzieci. Były małe, głośne i – jak na jej gust- zdecydowanie zbyt płaczliwe. Jedyne małe pędraki które akceptowała to te Edgara, choć i latami musiała się do nich przyzwyczajać. Myśl o rodzeniu własnych dzieci sprawiała że robiło jej się nie dobrze. Zaś myśl o tym, że najpierw trzeba je będzie jeszcze zrobić… szkoda gadać.
Wynonna zamarła tak zagłębiając się coraz mocniej we własny myśli wzrokiem nadal lustrując pusty kieliszek. Dopiero słowa Dei otrzeźwiły ją odrobinę. Skinęła głową potwierdzając jej domysły choć nie była do końca pewna czy jej towarzyszka zauważyła ten gest zajęta zrzucaniem z siebie sukni.
-Dei…- zaczyna jękliwie Burke gdy Tsagastir tak bezpardonowo zadaje jej kolejne pytanie. Czuje, że rozmiękczona winem nie jest w stanie zapobiec żadnej ze swoich reakcji. Krew – bez jakiejś konkretnej przyczyny – przyśpiesza zaczynając galopować i sprawiając że jej serce zaczyna wybijać donośne bum, bum, bum które słyszy aż w uszach. Cała twarz robi się wręcz purpurowo czerwona a biedna Wynonna to otwiera, to zamyka usta próbując ułożyć sobie w głowie jakąkolwiek odpowiedź. Nie jednak pada jakiekolwiek ze słów pozwala by jej dłoń splotła się z tą należącą do Dei i obie – tylko w halkach – wyruszają na wyprawę do alkoholandu który skryty jest w jednym z salonów gościnnych jej brata. W końcu docierają na miejsce. Droga upłynęła szybko w akompaniamencie chichotu wydobywającego się z ust Dei na widok nadal lekko zbitej z tropu Wynonny która prawie przez całą drogę marszczyła brwi próbując znaleźć odpowiedź i pozbyć się rumieńca, który uporczywie powracał na jej twarz za każdym razem gdy przez jej myśli przebiegały dwa słowa noc poślubna.
Wynonna szybkim, zdecydowanym krokiem dociera do barku z którego wyciąga kilka butelek – je zaś ustawia na małym kawowym stoliku. Przez chwilę stoi nad nimi wpatrując się w nie, by odwracając się na pięcie sięgnąć do barku z którego przynosi kieliszki. Zasiada na jednej z kanap i podciąga nogę na siedzenie na chwilę przenosząc wzrok na kominek.
-Chyba… - zaczyna niepewnie przygryzając dolną wargę. Dłońmi oplata noge uniesioną na siedzenie a potem przenosi wzrok z ognia trzaskającego w kominku na czarnowłosą kobietę. Pełna niepewności czy powinna zadawać pytanie. Przez chwilę bije się z myślami nadal przygryzając dolną wargę – a może bardziej skubiąc ją zębami. – Chyba nie myślisz że będzie jakaś noc poślubna? – pyta Dei niepewnie. Wyjście za mąż to jedno. Ale wejście w tak intymny kontakt z kimkolwiek to dla Wynonny z pewnością największe wyzwanie życia – może i brzmi to przesadnie, ale Burke wolałaby zmierzyć się ze smokiem niż pójść z kimkolwiek do łóżka. -Nie od razu, prawda? – zadaje kolejne pytanie zalana falą wstydu, niepewności i strachu jakby potrzebując werbalnego potwierdzenia od Dei, choć gdzieś w głębi duszy zdaje sobie sprawę, że prędzej czy później przyjdzie moment w którym nie będzie mogła powiedzieć nie. Najbardziej jednak boi się tego, że nadejdzie on szybciej niż ona sama będzie na to gotowa. Choć, będąc całkowicie szczerym Wynonna wątpiła by kiedykolwiek miała być gotowa na obowiązki które czekały na żonę.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]04.12.16 12:41
Zapominał. Prawdziwie czy rozmyślnie? Pogrążony w tylko sobie znanych myślach, zaniedbywał obowiązki, którym nadano tylko teoretycznie niższą wagę i odsuwając od siebie powinności płynące z krwi i z wychowania, zatapiał się coraz głębiej w słodkim marazmie nowego życia, które… czasem wydawało się być nierealne w swojej prostocie. Wielka, ponad trzyletnia presja utracenia stanu kawalerskiego i niewzbudzania sensacji po skandalu zrujnowanych zaręczyn z lady Lestrange, ustąpiła miejsca innym oczekiwaniom, konieczności umacniania wizerunku rodu poprzez bycie statecznym mężem oraz zapewnienie dziedzica. Szlacheckim polowaniom, spotkaniom w klubie dżentelmenów, uroczystym kolacjom, bankietom, recitalom i wernisażom nie było końca, w ślad za nimi przychodziły serie przykładnych uśmiechów, od których aż tężała mu żuchwa i wyświechtanych uprzejmości ubieranych w nowe, zachwycające formy, a Perseus - nudził się. Jakkolwiek niewdzięcznie by to nie brzmiało. Praca, w której nastąpił wybitnie nieciekawy okres, nie dostarczała mu już silniejszych wrażeń, wszystko stawało się dziwnie rutynowe i mdłe, dlatego dodawał sobie smaku kolejnymi szklankami whisky, wypijanymi gdzieś pomiędzy filtrowaniem nokturnowych doniesień, likwidowaniem zdrajców krwi z londyńskich ulic oraz intruzów z wrzosowisk Long Mynd, dokarmianiem trolli, zyskiwaniem statusu przeklętego na wieki mordercy jednorożców a nadrabianiem zaległości korespondencyjnych. Chętnie wyrwał się z domu, nie przyznając się do tego nawet sam przed sobą. Ściskając szyjkę bogato zdobionej butelki Toujours Pur, cisnął w kominek garść proszku Fiuu, by wstąpić w jaskrawozielone płomienie.
Durham nie powitało go jednak tak, jak się spodziewał. Oślepiający błysk wirujących przed oczami gzymsów i wyjść zmusił go do chwilowego przymknięcia oczu i ponownego utwierdzenia się w przekonaniu jak ciężko jest pokochać ten środek transportu. Kolacja szczęśliwie nie podeszła mu do gardła, dlatego otrzepując szatę z pyłu ruchem znerwicowanego perfekcjonisty, przestąpił krok po wypolerowanej posadzce, by dopiero po chwili unieść spojrzenie i dostrzec, że coś jest nie tak. Zaskakujący atak błyskotliwości, lordzie Avery, doprawdy. Zmarszczył brwi w wyrazie konsternacji, lecz rozejrzenie się po ponurym wnętrzu właściwym rodowi Burke przekreśliło możliwość znalezienia się pod nieodpowiednim adresem. Dlaczego więc na umówionym miejscu zamiast Wynonny zastał dwie ciemnowłose kobiety, odziane zdecydowanie zbyt lekko jak na chłód marcowego wieczora? Otrzeźwienie spadło na niego niespodziewanie, gdy jedna z postaci poruszyła się w sposób umożliwiający dojrzenie i rozpoznanie jej twarzy - niewiastą w kusej halce była Wynonna wraz z towarzyszącą jej, odzianą podobnie Deirdre. Niewiarygodne.
- Lady Burke - odezwał się, ujawniając tym samym swoją obecność. Chociaż przez parę uderzeń serca zastanawiał się nad tym, co powinien uczynić, czy nie wycofać się po prostu w stronę kominka, ostatecznie uznał to za najlepszą opcję, neutralizującą ryzyko uznania go za nieprzyzwoitego podglądacza. Lady Burke, już nie droga Wynonno, sam nawet nie wiedział, kiedy rozpoczął podświadome wyznaczanie granic przyzwoitości.
- Zdaje się, że przybyłem nie w porę - kontynuował, wyciągając z kieszeni srebrny zegarek, by upewnić się czy nie pomylił daty umówionego spotkania. Nie był w błędzie. - powrócę więc w dogodniejszym terminie - oświadczył bez cienia żartu rozbrzmiewającego w głosie, usilnie i wytrwale utrzymując kontakt wzrokowy z kobietą, której nigdy nie powinien oglądać w podobnym stroju. Cała sytuacja była co najmniej krępująca. Cofnął się o krok, lecz wtem przypomniał sobie o dzierżonej w dłoni butelce. Spojrzał na nią przelotnie, podejmując szybką decyzję. - W złym tonie jednak jest niewręczanie przyniesionego prezentu, dlatego niech zasadom stanie się zadość - oznajmił, zmieniając ponownie kierunek, by w paru szybkich krokach przemierzyć odległość dzielącą go od niewiast i wręczyć lady Burke Toujours Pur. - Przyjmij moje gratulacje - dodał miękko, nie porywając się na nieznaczny uśmiech, chociaż nie zamierzał ukrywać tego, że od niechcenia otaksował jej sylwetkę spojrzeniem chłodnych tęczówek, nim przeniósł je na pannę Tsagairt.
- Deirdre, jak zwykle miło cię widzieć - zwrócił się w jej kierunku, przemilczając wszystkie inne cisnące się na usta wypowiedzi. Skinął głową uprzejmie, przez parę chwil zastanawiając się nad tym, czy powinien dodać coś jeszcze. Bawcie się dobrze? Miłego wieczoru? Nie będziemy o tym nigdy wspominać? Myśli huczały w jego głowie donośnie, gdy wycofywał się w stronę kominka.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]04.12.16 16:00
Ostry rumieniec, barwiący intensywnym szkarłatem blade policzki oraz całą szyję Wynonny, niezmiernie rozbawił Deirdre. Rzecz jasna nie była na tyle wstawiona - czymże były trzy kieliszki wina skrzatów wobec innych przyjemności, jakie niejednokrotnie musiała spożywać razem z klientami w Wenus - by wybuchnąć zdradzieckim śmiechem, ale przez całą, szaleńczą drogę, jaką przebywały dłoń w dłoń, uśmiechała się szeroko, błyskając w półmroku rzędem białych zębów o niepokojąco ostrych kłach. Korytarze dworu były chłodne a one poruszały się po marmurach boso, przemykając pod bogato zdobionymi łukami, mijając kilka starożytnych zbroi i udając, że nie słyszą oburzonych pisków, dobiegających z obrazów przodków, spoglądających na roznegliżowane panienki z wyraźnym zdegustowaniem. Deirdre po raz pierwszy gościła w skromnych progach Quentina, dlatego też rozglądała się po mijanych komnatach z zainteresowaniem, niejednokrotnie przystając, by dokładnie przyjrzeć się bogatym zdobieniom, wykutym w portalu drzwi prowadzących do sali balowej, lub by zerknąć przez głęboki wykusz okna, otwierającego widok na bezbrzeżną czerń otoczenia. Ciepła dłoń Nonny dodawała jej otuchy i gdy w końcu drewniane, dębowe, wielkie drzwi, prowadzące do komnat młodszego z braci Burke, zamknęły się za nimi z głośnym trzaskiem, niechętnie puściła smukłe palce. Wynonna od razu pośpieszyła w stronę barku - dobrze, że wiedziała, gdzie Quentin ukrywał swoje skarby - zapewne chcąc ukryć ostre rumieńce i odsunąć od siebie odpowiedź na ostatnio zadane pytanie, ale Dei nie naciskała, rozglądając się dookoła. Przebywanie w pokojach szlachcica pod jego nieobecność miało w sobie coś zakazanego i chłonęła to doznanie całą sobą, powolnym krokiem przemierzając cały pokój gościnny oraz zaglądając do bocznej sypialni. Doskonale wychowana - powiedzmy - nie weszła tam jednak, odwracając się w kierunku brunetki, już siedzącej na obitej drogim materiałem kanapie. Z kolanem pod brodą, zawstydzonym spojrzeniem i nieco rozczochranymi włosami, wyglądała uroczo, niewinnie i...siostrzanie. Dei uśmiechnęła się wręcz czule, przysiadając w fotelu na przeciwko niej, by z miną znawcy przyjrzeć się ustawionym na stoliku trunkom.
- Oczywiście, że będzie noc poślubna, dziedzica nie spłodzicie grając w czarodziejskie szachy lub rozmawiając o pogodzie - westchnęła głośno, bardziej rozczulona niż zirytowana niewinnością Wynonny. Gdzieś zniknęła oschła maska lady Burke, obojętnej i chłodnej: Dei potrafiła wyczytać z jej rysów prawdziwe zafrasowanie. Pochyliła się w jej stronę i dotknęła jej dłoni, lecz gdy już-już otwierała usta, by zacząć ją pocieszać - oraz udzielać technicznych wskazówek? - płomienie kominka błysnęły, a na dywaniku tuż przed nim stanął...najmniej spodziewany gość.
Przynajmniej dla niej, bowiem bazując na kurtuazyjnych słowach Perseusa - po raz pierwszy w życiu Deirdre widziała go tak zdezorientowanego - lady Burke wiedziała o tej wizycie, ba, zaplanowała ją. Tsagairt uniosła wysoko brwi i posłała brunetce kolejne legilimenckie spojrzenie pod tytułem 'świetnie, że mnie poinformowałaś, doprawdy doskonale', ale nie odezwała się ani słowem. Rozsiadła się wygodniej w fotelu, obserwując szlacheckie rytuały, mocno zburzone przez negliż Wynonny. Wiedziała gdzie błądzi spojrzenie Avery'ego, lecz cóż mogła zrobić? Dopiero, gdy odezwał się i do niej, uśmiechnęła się do niego uroczo a następnie gwałtownie wstała.
- Lordzie Avery - zastopowała go uprzejmym zwrotem; kiedy ostatni raz się tak do niego zwracała? I czy, biorąc pod uwagę ich szkolną przyjaźń, kiedykolwiek? Zrobiła kilka kroków w jego stronę i stanęła przed mężczyzną tak, że siedząca Wynonna nie mogła dostrzec wyrazu jej twarzy. Najpiękniejszy z uśmiechów zniknął nagle z twarzy Deirdre a ona sama zmrużyła oczy, przyglądając się uważnie Perseusowi. Czy wykonał zadanie? Czy jutro jego smukła sylwetka pojawi się w piwnicach Wywerny? Czy i on położył na szali całe swoje życie, biegnąc ślepo ku przepaści wiecznego przekleństwa, z nadzieją, że zamiast piekielnych otchłani zostanie obdarowany wielką władzą? Nie śmiała o to zapytać, nie tylko dlatego, że znajdowali się w pomieszczeniu z niewtajemniczoną osobą. Pragnęła odpocząć, zebrać siły, chociaż na chwilę zapomnieć o coraz okrutniejszej rzeczywistości, o której doskonale przypomniał jej pojawiający się znikąd Avery. Przymknęła na sekundę oczy, a gdy otworzyła je ponownie, patrzyła już na niego zupełnie inaczej, lżej, łagodnie, wręcz kokieteryjnie. Pełne wargi wygięły się w uprzejmym uśmiechu a sama Dei wcisnęła do jego dłoni szklankę z grubo ciosanego szkła - uprzednio podniesioną ze stolika - samemu sięgając po drugą. Na razie pustą; czyń honory, lordzie Avery. - Nie miałam okazji pogratulować ci małżeństwa, Perseusie. Wznieśmy więc toast za siłę prawdziwej miłości, która łączy ze sobą wspaniałych ludzi, czyniąc nasz magiczny świat lepszym i dając nadzieję na doskonałość przyszłych pokoleń - zadeklamowała pięknie i śpiewnie, ostatni raz rzucając Persowi wieloznaczne spojrzenie, po czym pochyliła się nad stolikiem i wręczyła szklankę także Wynonnie, czekając aż ich niespodziewany gość napełni kryształy doskonałym trunkiem. Deirdre miała nadzieję, że męski, ostry napój nie wywoła u lady Burke mdłości.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]04.12.16 21:33
Wynonna nie rumieniła się często. Właściwie nie rumieniła się wcale. Nie dopuszczała do siebie myśli i emocji które wraz za sobą mogłyby pociągnąć zdradliwe ciepło, które odziałoby jej policzki w szkarłatny odcień. A jednak dzisiaj, zmiękczona skrzacim winem, z leciutko uchyloną furtką do ciemnej piwnicy w której zamknęła przeszkadzające – jej zdaniem – uczucia, objawiała się jako postać inna od tej którą na co dzień podziwiali inni. Nie Dei, ona dzieliła z nią dormitorium poznając ją lepiej niż ktokolwiek inny. Obie dziwnie milczące jednocześnie zostały przez los uzbrojone w specyficznego rodzaju umiejętność czytania z siebie nawzajem.
Droga do komnat Quentina minęła szybko. Wynonna nie oglądała się na boki, nie podziwiała łuków nad drzwiami, nie rzucała spojrzeń mijanym zbroją – znała je na wszystkie doskonale. Powierzchowne piękno zresztą nigdy jej nie zainteresowało. Zawsze starała się dotrzeć do wnętrza (o ile byłe ono warte jej uwagi)– prawdy skrywanej przed osobami zbyt leniwymi by po nią sięgnąć.
Wynonna nie czuła tego dziwnego, zakazanego odczucia, które przejmowało jej towarzyszkę. Być może dlatego że mimo iż nie przyszło jej spędzać tutaj wiele czasu to i te komnaty przynajmniej raz w życiu odwiedziła. Zwłaszcza ten salon w którym nie raz razem z Quentinem spotykała się by omówić pewne sprawy.
Pytania, a może bardziej otwartość Dei i bezproblemowość by wypowiedzieć myśli, które jej nie przeszłyby przez gardło stawiały ją w bardzo niekomfortowej sytuacji. Może gdyby nie ona siedziała naprzeciw a wcześniej nie opróżniły butelki wina to w tej chwili milczałby jak zaklęta nie pozwalając by cokolwiek z jej wnętrza wypełzło na zewnątrz. Ale było inaczej. Ciepłe wino rozgrzewało ją pozwalając wydobywać się uczuciom, o które się nie podejrzewała – a może nawet których istnienia nie znała. Obecność Azjatki była dziwnie naturalna, nienachalnie przyjemna. Miła i jakoś dziwnie prosta w obyciu. Jak mało która postać w jej życiu Dei nie narzucała jej konkretnych ram zachowania, czy może bardziej przyzwalała na to, by poza nie wyjść. Dlatego też tak bez zahamowań powiedziała na głos trapiące swe myśli by później z ufnością i pewnego rodzaju wyczekiwaniem spojrzeć na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Ciepła dłoń zakryła jej. A sama Wynonna otwarcie skrzywiła się na jej słowa.
-Nie podoba mi się słowo spłodzić. – wyznała nawet leciuteńko wzdrygając się na sam fakt tego, że będzie musiała właśnie spłodzić dziedzica. Dzieci ją przerażały, a jeszcze bardziej przerażał ją fakt, że będzie musiała wpuścić kogoś w swoje objęcia. Pozwolić by ktoś zawładnął jej światem. Oddać kontrolę której tak bardzo nie chciała oddawać. Widziała Dei zbierającą się do powiedzenia czegoś jeszcze ale charakterystyczny dźwięk oznajmił pojawienie się kogoś siecią fiuu. Wynonna przeniosła spojrzenie na postać która pojawia się w salonie i zmarszczyła brwi w geście pełnym niezrozumienia. Alkohol sprawiał że na jej twarzy pojawiała się każda targająca nią emocja – zjawisko tak niecodziennie rzadkie, że jego widok należało chłonąć póki miało szansę się na nie patrzeć. Jej tytuł zabrzmiał w jego ustach dziwnie, obco, nie przypominał tembru jego głosu gdy dźwięcznie wymawiał jej imię. Przecież była Wynonną dla niego i dla Dei. To z nimi pierwszy raz skosztowała smaku cierpkiego wina, a jednak w tej chwili zdawał jej się niesłychanie obcy i dziwnie wycofujący się z zaistniałej sytuacji. Kolejne słowa sprawiły że targnęło ją poczucie winy, gdy do świadomości dotarł fakt, że właśnie na dziś umówiła swoje spotkanie z Perseuszem.
-Lordzie Avery. – burknęła, sama dziwnie i niepojęcie jednocześnie zła i zawstydzona momentem w którym ją zastał. A jeszcze mocniej zirytowana faktem jego zachowania. Jeśli zamierzał nie korzystać z jego imienia i ona postanowiła – jemu na przekór, a może i samej sobie – nie korzystać i z jego. Widać było jej lekko rozmyty wzrok. To właśnie płyn wlewany wcześniej w gardło powodował że zachowywała się tak a nie inaczej. Buńczucznie, może trochę za bardzo jak mała rozpieszczona szlachcianka która nie dostała na urodziny różowego kucyka. Uniosła dłoń i odgarnęła z twarzy kosmyk włosów zakładając go za ucho. Odebrała butelkę alkoholu nawet nie podnosząc się, ani nie dziękując za ten – oczywiście miły – podarek. Zirytował ją dzisiaj. Tak, jak nigdy nie spodziewała się że może to zrobić. To nic, że więcej w tym wszystkim było winy samej Wynonny, gdy oddając się cichej chęci powrotu do dzieciństwa kompletnie zapomniała o umówionym wcześniej spotkaniu. To nic, bo alkohol krążący w jej żyłach tylko upewniał ją że przecież nie zrobiła nic złego. A przynajmniej nic tak złego jak stojący tutaj Perseusz.
-Dei... – mruknęła w odpowiedzi na jej toast krzywiąc się nieznacznie w nieznanym sobie odczuciu który sprowadził na jej twarz ten grymas. Kompletnie nie zrozumiawszy swojego zachowania postanowiła ponownie obwinić nim alkohol. Zaraz jednak zreflektowała się. Czy może raczej zrobiła to odbierając od towarzyszki szklankę i łącząc z nią spojrzenia. W jakiś dziwny sposób chciała by Perseusz pozostał i była wdzięczna ciemnowłosej za tak szybką akcję ratunkową, ale znów z drugiej coraz większy dyskomfort wprowadzał w jej wnętrz fakt że witała go w samej halce. W końcu jednak odrzuciła wszystkie uczucia na bok pozwalając by twarz przyodziała standardowy dla niej ubiór. – Piękny toast Deirdre, wart wzniesienia kielicha. – powiedziała w końcu reflektując -a przynajmniej mając nadzieję że tak – swoje wcześniejsze mruczenia i burczenia. Nie dodała że szkoda, że miłość ni istnieje. Ostatnie resztki trzeźwego rozsądku powstrzymały ją przed tym. W końcu na nowo spojrzała na Perseusza zawieszając na nim zielone, badawcze spojrzenie i nie wypowiadając słowa więcej.


You say

"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.


Wynonna Burke
Wynonna Burke
Zawód : Łowca rzadkich ingrediencj, ex alchemik
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Im difficult, but I promise
I'm worth it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Snow Queen
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3517-wynonna-persephone-burke https://www.morsmordre.net/t3530-tryton#61808 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3531-wynonna-burke#61812
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]06.12.16 15:05
Błąd gonił błąd - od kiedy chęcią zrekompensowania jednego nietaktu wpadał we wrzące morze kolejnych, kłębiących się i pochłaniających bezlitośnie? Nie istniało dobre wyjście z sytuacji, w którą nieświadomie się wmanewrował, nie istniały dobre kroki, które mógłby przedsięwziąć i ratować swoją dumę, dumę wszystkich zebranych, wychodząc po angielsku, by wokół pechowego marcowego wieczora osiadła gęsta mgła zapomnienia. Zapowiedział się i otrzymał odpowiedź twierdzącą, nie spóźnił się, nie było w tym jego winy, niezręczność jednak wzrastała w jego gardle dławiącą gulą, wzbudzając jednocześnie niemą irytację wywołaną faktem, że w obecnym układzie był jedyną osobą boleśnie świadomą popadającego w ruinę decorum, a nagłe zaskoczenie, na które zupełnie nie był przygotowany, dopadło go daleko poza jego strefą komfortu. Nienawidził przecież czuć, że stery, do których dzierżenia prawo zawsze sobie uzurpował, wymykały mu się z dłoni. Mięśnie twarzy tężały więc nieznacznie, słodycz gratulacji i symbolicznej afirmacji dołączenia do rodziny kwaśniała w ustach, gdy coraz jaśniejszym stawało się to, że lady Burke zapomniała. O ich spotkaniu. O nim. Niesłychane. Absurdalne. Skandaliczne.
Mimo wszystko, wychowanie graniczące z tresurą trzymało go w miejscu, nie pozwalając na pełne wzburzenia wyjście i sprawienie, by przyszła lady Avery poczuła się w jakikolwiek sposób urażona i niechętna jego osobie - nawet jeśli odpowiedzialność za nieporozumienie, które nigdy nie powinno się zdarzyć, leżała całkowicie po jej stronie. Ale - wielkie nieba! - siedziała na fotelu w wysoce nieprzystającej pozie, odziana wyłącznie w halkę niepozostawiającą zbyt wielkiego pola do popisu wyobraźni. Czy uwłaczające ogólnie przyjętym zasadom ewakuowanie się mogło cokolwiek pogorszyć?
Nie wybiegał myślami w kierunku spotkania, którego oczekiwał, nie zastanawiał się nad zadaniem, które wykonał, święcie wierząc w jego słuszność i nie deliberował bez końca nad prawdopodobieństwem tego, że i Deirdre się jego podjęła. Może wynikało to z wciąż niezagłuszonego do końca szowinizmu mówiącego, że Rycerze Walpurgii byli organizacją typowo męską, może nie sądził, że przechodząca dopiero pierwszy etap rekrutacji kobieta będzie aż tak gorliwa, by uczepić się plotek krążących na Nokturnie, a może po prostu halki przesłaniały mu szerszą perspektywę. Milczał jak zaklęty, można by rzec, że zwyczaje małomównych przedstawicieli rodu Burke były zaraźliwe. Choć słowa Deirdre zdawały się ratować ich przed kompletnym utonięciu w ciszy, nieprzerywanej nawet przy okazji posyłania wymownych spojrzeń, z jakiegoś powodu zakłuły go boleśnie w uszy - lecz i tak chwycił się ich jak brzytwy, by utrzymać głowę na powierzchni nawet kosztem rozpłatanej do błyszczącej upiorną bielą kości ręki. Na tej zasadzie, równie dobrze mógł się chwycić szklanki. Skłócony wewnętrznie sam ze sobą, nie potrafił odmówić.
- Drogie panie, jesteście nad wyraz uprzejme - jak na kogoś, kto raczył wyrzucić z pamięci umówione spotkanie, jest źródłem tylu nieprzyjemności i kto nawet nie był w stanie wyrazić szczątkowej wdzięczności za prezent. Mechanicznie, dobrze wyuczonymi gestami obrócił w dłoni butelkę, by odkorkować ją i, poczynając od pań, rozlać do eleganckich szklanek równe porcje trunku. - Poetyckość tego toastu zdaje się być ciężka do dorównania, a wszelkie moje próby są z góry skazane na porażkę - i to wcale nie przez to, że odpowiednie, a co dopiero górnolotne słowa, jakimś trafem nie imały się go w ogóle. - Pozwólcie mi więc podziękować i dołączyć do toastu. Oby każdemu było dane zakosztować smaku prawdziwej miłości i pławiąc się w nim po wsze czasy, budować lepszą przyszłość - wzniósł dłoń nieznacznie, a alkohol zachlupotał delikatnie w kryształowych szklankach, obmywając rżnięte ścianki, mieniące się kusząco w świetle ozdobnego żyrandola. Wierzył w swoje słowa równie mocno, co jego towarzyszki, chociaż prawie całkowicie udało mu się wyciszyć kpinę rozbrzmiewającą w swoim głosie - klub cyników i nihilistów rozpoczął właśnie zjazd absolwentów.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Skrzydło zachodnie [odnośnik]06.12.16 18:18
Niespodziewane pojawienie się Perseusa - wyskoczył z kominka niczym królik z kapelusza - nieco pokrzyżowało plany Deirdre na ten wieczór. Ledwie przezwyciężyła obojętność Wynonny, ledwie zdążyła spoić ją czerwonym veritasetum, ledwie napoczęła temat tabu, mający jednak stać się dla brunetki rychłą, poślubną rzeczywistością...i już musiała szybko odłożyć całą zabawę w kobiecą szczerość na bliżej nieokreślone później. I choć znali się z Averym od dawna, razem dzieląc smutki i radości dorastania w najwspanialszym Slytherinie, pod czujnym okiem tym samych profesorów, i w bezpośrednim kontakcie z tymi samymi uczniami - mniej lub bardziej przez nich szanowanymi - to jednak podziały ze względu na płeć stanowiły nienaruszalną granicę pomiędzy przyzwoitością a wulgarnością. I Deirdre nigdy nie pozwoliłaby Nonnie na jej przekroczenie. Co, rzecz jasna, wydawało się równie możliwe, co otrzymanie przez Perseusa medalu dla czarodzieja o najczystszym, nieskalanym sercu. Pomimo dzielnego reprezentowania tego samego domu, każde z nich posiadało swoją niszę, różniło się od siebie wzajemnie, wyznawało inne zasady. Urodzeni introwertycy i egoiści, którzy potrafili jednak się zjednoczyć - nie tylko podczas niezobowiązujących wieczorków winem i Toujours płynących, wypełnionych także szlacheckimi rozrywkami innego rodzaju. Obserwując zdecydowane, pewne gesty mężczyzny, nalewającego do szklanek intensywnie zielonego trunku, Dei niemalże wzruszyła się upływem czasu, przypominając sobie ten sam chwyt chłopięcych dłoni na butelce z dyniowym sokiem, gdy siedzieli wspólnie przy ślizgońskim stole w Wielkiej Sali, świętując Halloween. Wiedziała też, że Perseus podoła niewerbalnemu wyzwaniu, rzuconemu w ckliwym toaście. Nie zawiodła się, podjął rękawicę z taką egzaltacją, że na twarzy Deirdre pojawił się lekki, ironiczny uśmiech, zwiastujący niemą gratulację. Odebrała szklankę z trunkiem, uniosła ją do góry, a następnie upiła hojny łyk, obserwując uważnie naburmuszoną Nonnę. Dalej była zirytowana niemożliwością zgłębienia tematu, ale perspektywa powrotu do dawnych czasów, jaką naświetliło im pojawienie się Avery'ego, wydawała się równie kusząca. Im mniej łączyło ją tego wieczoru z teraźniejszością, tym lepiej dla psychiki Tsagairt. Nie zamierzała jednak całkowicie odpłynąć: ciągle w pewien sposób czuła się odpowiedzialna za wstawioną lady Burke i dlatego też wiedziała, że musi się nią zaopiekować.
- Przepraszam was na sekundę. Wykorzystaj ten czas, drogi Perseusie, na rozwianie przedmałżeńskich niepokoi, które trapią naszą niewinną Nonnę, a ty, moja droga, nie przytłocz wspaniałego gościa swym słowotokiem - powiedziała niezwykle kulturalnie, choć z typowym sarkazmem, powstrzymując się jednak od słodkiego dygnięcia, po czym odstawiła szklankę na stolik i posłała brunetce specyficzne spojrzenie. Cóż, zapewne zostawienie sam na sam burczącej Burke i zdezorientowanego Perseusa nie wróżyło szalonej, namiętnej rozmowy, ale...któż to wie? Nie czekając na ewentualne protesty brunetki ominęła kanapy i ruszyła w kierunku drzwi prowadzących do dalszych komnat Quentina. Po przekroczeniu progu od razu udała się w stronę garderoby; otworzyła jedną z większych szaf i zaczęła przeglądać rząd eleganckich szat. Nie sięgała ku komodom ani szufladom, nie rozkładała się na łóżku, napawając się nielegalnym przebywaniem w sypialni szlachcica: spełniała po prostu zadanie najlepszej przyjaciółki. Trudne zadanie, bowiem jedynym materiałem, który mógł dostatecznie - szybko i bezproblemowo, nie wymagając całkowitego przebierania się - okryć Wynonnę, był aksamit długiego szlafroka z futrzanym kołnierzem. Zsunęła go z drewnianego wieszaka i nieśpiesznie powróciła do pokoju gościnnego. Stopy zaczęły marznąć jej od marmurów - wypiła dużo mniej od lady Burke, więc ciepłota organizmu nieco się zmniejszyła - ale nie zwracała uwagi na gęsią skórkę pokrywającą nagie nogi i ramiona. To o opinię Nonny powinna dbać, swoją nie przejmując się zupełnie. Przynajmniej nie w towarzystwie Perseusa.
Spojrzała na niego znad ramienia brunetki - za którą stanęła, krótkim dotknięciem w ramię sugerując jej podniesienie się z kanapy - po czym otuliła ją niemalże troskliwie ciepłym materiałem, zaciskając pasek wokół wąziutkiej talii jej filigranowego ciała. Przez ostatnie sekundy Avery mógł cieszyć się widokiem półnegliżu Burke'ówny, zanim ten bezpowrotnie zniknął za granatowym atlasem. - Nie możesz się przeziębić - wytłumaczyła rzeczowo - szlachcianki były przecież tak wrażliwe! - a następnie, z przekonaniem dobrze wykonanego obowiązku przyzwoitki i przyjaciółki zarazem, usiadła tuż obok niej, nobliwie łącząc kolana i sięgając po opuszczoną uprzednio szklankę. - Rozmawiamy o Slughornie, żenującym wybryku Gryfonów podczas ostatniej przerwy czy o tym, jak przekonać tę zakompleksioną Krukonkę, by wyniosła nam jakiś wolumin z Działu Ksiąg Zakazanych? - spytała już całkowicie normalnie, jak dawniej, gdy rozsiadali się na ulubionych miejscach przed kominkiem w Pokoju Wspólnym, wymieniając się spostrzeżeniami na temat życia w Hogwarcie. I - z upływem lat - poza jego murami. - Chyba, że wolicie poplotkować o szlacheckich ślubach - dodała opcjonalnie, leniwie, choć niechętnie; nie wiedziała, czy chce dzisiaj słuchać o tym, co wydarzyło się na wczorajszym ślubie Tristana. I czy chce słuchać o tym kiedykolwiek.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Skrzydło zachodnie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach