Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia [odnośnik]08.11.18 22:34

Kuchnia

Jest niewielka, ale zawsze zmieści kilku członków rodziny mających ochotę na wspólnie zjedzone śniadanie. Wiatr wciska się między nieszczelne ramy okna i porusza zawsze białą, schludnie upiętą firanką, a przedostające się do środka promienie słońca ogrzewają pomieszczenie swoim blaskiem. Przy jednej ścian stoi przyozdobiony obrusem stół z czterema krzesłami. Zdaje się, że na starym piecyku wciąż coś się gotuje.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]08.11.18 22:39
| 4 września

Spadał w przepaść. Tak szybko, a jednocześnie zbyt wolno. Nie mogła go złapać, ale krzyczała – tak mocno, aż gardło odzywało się zniekształconym piskiem, który gasł jak zdmuchnięta główka zapałki. Jego usta poruszały się w rytm zaklęcia, które jednocześnie było wizytówką Zakonu Feniksa. Chciał przywołać świetlistego tumaka, jakby tylko on mógł go uratować. Sztorm zmiatał na brzeg gęstą mgłę i jego ciało ginęło w niej, owinięte nią niczym szalem. Nie słyszała uderzenia o skały, tego głuchego huku łamanych kości, nie widziała z takiej wysokości krwi zachłannie pożeranej przez piasek. Ale kiedy się budziła, przez ulotną chwilę pozostawało jeszcze na niej to dziwne wrażenie, że przed chwilą mężczyzna, którego kochała nad życie, właśnie oddawał ostatni oddech. Wizje szybko ja opuszczały, zacierały się razem z bodźcami, które docierały do niej po przetarciu oczy, odgonione jakby siłą. Nie chciała ich widzieć, nie chciała wyobrażać sobie więcej niż było trzeba, to nie był na to czas.
Nakryła ramię miękką, pachnącą świeżością kołdrą i schowała pod nią nos, rozglądając się dookoła. Jej stary pokój wyglądał, jakby zatrzymał się w czasie – firanki wciąż lśniły taką samą bielą, komoda z ubraniami nie zmieniła się ani o cal, wydawało jej się nawet, że nikt nie zmienił położenia bibelotów na małym sekretarzyku. Słoiczek z ołówkami i piórami stał na swoim miejscu, tuż obok ramka z ruchomym zdjęciem całej rodziny, o bok oparty album z zasuszonymi kwiatami. Kiedy podrapała się po policzku, wychylając zza kołdry pół twarzy, do jej nosa dotarła gromada cudownych zapachów. Jajecznica ze szczypiorkiem i smażoną szynką pokrojoną w drobną kostkę, herbata, może z miodem?, i przebijający się przez całą resztę aromat kawy. Gdzieś w tle może sernik z rodzynkami – te elementy zdawała dorabiać już sobie sama – miękkie, przygotowane do smarowania masło, świeży chleb.
W brzuchu zaburczało jej bardzo wyraźnie. Podniosła się więc do siadu, leniwie odgarniając kołdrę i chwyciła z krzesła ciepły, brązowy sweter, od razu go na siebie zakładając. Dom w Kornwalii był oazą, której szukała, gdy Hereward nie wracał do domu zdecydowanie zbyt długo. Nie wiedziała, co się z nim działo, nie wiedziała, co powinna w takiej sytuacji zrobić. Wysłała wczoraj kilka listów, otrzymała nawet na nie odpowiedzi. Nikt go nie widział. Jak kamień w wodę. Merlin jeszcze nie wróciła. Na horyzoncie lśniła gdzieś niewielka iskra nadziei.
Ze swojego pokoju wyszła z odczuwalnym bólem w dolnych partiach kręgosłupa. Ciężar, jakby pomijany w poprzednich miesiącach, zaczął jej przypominać nie tylko o sobie, ale przede wszystkim o odpowiedzialności, jaka wiązała się z rosnącym pod jej sercem dzieckiem. Czy bała się, że zostanie z tym sama?
Bardzo.
Na korytarzu zapach wzmógł się jeszcze bardziej, skutecznie przekonując Eileen, że była naprawdę głodna. Gdy zajrzała do kuchni, widok przypomniał o letnich porankach spędzanych na wyjadaniu ze słoika dopiero co przyrządzonego dżemu truskawkowego. Ciepły zapach domu. Stabilność. Bezpieczeństwo, którego tak desperacko teraz szukała.
Dzień dobry – przywitała się z mamą i ucałowała jej policzek. – Jajecznicę poczułam aż na górze – na jej ustach zakwitł lekki uśmiech. Nie wyglądała ani na smutną, ani na szczęśliwą, ale przecież Roana znała ją nie od dziś. Każdy jej oddech mówił o tym, że martwiła się o Barty’ego na śmierć. Opatuliła się miękkim swetrem i wyjęła z szafki dwa kubki, kiedy zobaczyła, że te nie stoją jeszcze na stole. Organizacja porannego śniadania była przecież tak naturalnym rytuałem. – Nie słyszałam, jak tata wychodził. Dobrze spałaś? – postawiła ceramiczne naczynka na stole i mimowolnie zerknęła w stronę okna. Nie wróciła. A jeśli…? – Merlin może wróciła? Widziałaś ją?
Tylko jego sówka mogła znaleźć teraz jakikolwiek ślad. Ale ona wciąż wracała bez jakiegokolwiek słowa, bez żadnego znaku.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Kuchnia 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Kuchnia [odnośnik]01.12.18 21:54
To wszystko nie tak powinno wyglądać. Te słowa zdawały się wryć w codzienną rutynę przed snem, zamiast "dobranoc kochanie", czy "śpij dobrze". Patrzyła wtedy w sufit, albo przed siebie, ukryta pod kołdrą i oparta plecami o poduszkę, w gotowości, ale nie gotowa do tego, by pójść spać. Zwykle nic jej nie odpowiadał, bo nie było już słów, które mogłyby to wyjaśnić. To wszystko, co się wydarzyło. Bardzo chciała wierzyć, że nie porzucił jej krótko po ślubie, że nie zostawił ciężarnej żony w tak trudnym dla niej czasie, wiedząc jaka była wrażliwa i delikatna. A choć była już dorosła i niejedno w życiu widziała miała szkło z porcelany. Nie chciała — bo poznała Herewarda na tyle, że choć często, widząc ją zadumaną i posmutniałą była wściekła, wierzyła, że nie był do tego zdolny. Może nie miała w sobie pierwiastka magii, a jej dusza nie była na tyle wyjątkowa, by moc obudziła się w niej, gdy była młoda, ale miała nosa do ludzi, a intuicja podpowiadała jej, że nie był takim człowiekiem, za jakiego go czasem miała — dla wygody, by zlokalizować przyczynę swojej złości.
Tego poranka wstała wcześnie, jeszcze przed świtem. Dzień rozpoczęła od porannej kawy na ganku, obserwując wschodzące słońce. Noce były nieprawdopodbpodobnie ciepłe, lato ich rozpieszczało. Nie było wokół ani mgły, ani rosy — suchy poranek rozbrzmiał zapachem jabłek, malin i dźwiękiem śpiewu ptaków. Choć chwili przyjemności było niewiele, szybko zajęła się pracą. Poranek miała spędzić w kuchni, poświęcić go na gotowaniu, więc szybko przystąpiła do wyciągania przeróżnych form do pieczenia ciasta i babeczek. Wysmarowała je masłem, wpierw mieszając ze sobą składniki na marchewkowe babeczki, by później wszystko poświęcić sernikowi, który — jak każda gospodyni wiedziała — wymagał nie tylko sporo pracy i odpowiedniej ręki, ale i wiele, wiele serca. A ona serce miała, szczególnie do gotowania. Pierwsze ciasta stygły na blacie, kiedy zajęła się przygotowywaniem świeżych konfitur, a gdy stygły — śniadaniem dla rodziny. Renold zjadł i wypił kawę, przeczytał kilka stron najświeższej gazety i zostawił ją samą, obiecując wcześniejszy powrót.
Nie słyszała, gdy zeszła na dół. Wystraszona odskoczyła i złapała się za pierś, jeszcze nim wypowiedziała pierwsze słowa przywitania i pocałowała ją troskliwie w policzek. Musnęła jej dłoń czule; nie zdążyła jej zatrzymać i zacisnąć, ale powodziła za nią wzrokiem, uśmiechając się blado.
— Dzień dobry, skarbeńku. – Wytarła ręce o ściereczkę i szybko przystaneła przy piecu, wyłączając palnik. Była idealnie ścięta, aromatyczna i niewątpliwie — smaczna. Wyłożyła ją na talerz i położyła na miejscu Eileen. Bo miała swoje miejsce przy stole, zawsze to samo. I pod jej nieobecność nikt na nim nie siadał, tak jak nikt nie zajmował miejsca Rossy. — Za pół godziny będą naleśniki, więc nie zapychaj się — to, co właściwie powiedziało powinno brzmieć: zrobiłam jajecznice, ale nie jedz całej, bo będą jeszcze drugie i trzecie śniadania. Przyglądała jej się — ukradkiem, a przynajmniej starała się nie wychodzić ciągle na wścibską, nachalną matkę, która nieustannie pyta ją o samopoczucie, choć doskonale wie, jak jest kiepskie. — Tata wyszedł wcześniej, ale obiecał, że wróci przed obiadem. Nie mogłam dzisiaj jakoś spać — przyznała szczerze, mieszając naleśnikowe ciasto. — A ty? Wyspałaś się? Pomyślałam, że mogłybyśmy się przejść dzisiaj do ogródka i pozrywać trochę ziół. Powiesiłybyśmy lawendę w sypialni — zaproponowała, odwracając się do niej. Ruch drewnianej szpatułki do ciasta zwolnił, kiedy spytała o sowę. — Nie wróciła... — powiedziała[/b], odkładając miskę na bok. Przystanęła przy niej i niepewnie przytuliła ją od tyłu. — Może trochę poszalał z kolegami, świętowanie ciąży trochę się przedłużyło. Zapił się i wpadł do rowu, a potem wylądował bez różdżki w jakiejś oborze i po prostu trudno jest mu wrócić...— Rzuciła prawdopodobną tezę, by po chwili dodać. — Mogę podzwonić znów po znajomych i popytać, chcesz? — Ale wątpiła, by któraś z jej koleżanek widziała rudowłosego, przystojnego jegomościa wymachującego kawałkiem patyka.
Roana Wilde
Roana Wilde
Zawód : mama
Wiek : 52
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5369-roana-wilde#121342 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f114-dom-niedaleko-blue-anchor-kornwalia
Re: Kuchnia [odnośnik]01.12.18 21:54
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Kuchnia N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]28.12.18 1:11
To nie był odpowiedni czas, żeby się cieszyć, ale nie znajdowała się też w stanie, który pozwalałby jej na wieczne zamartwianie się; zamartwianie się aż do bólu, do momentu, gdy poczułaby nieprzyjemne pieczenie w kącikach oczu sugerujące, że wypłakała już wszystko, co mogła, każdy gram zmagazynowanych łez. Czuła się więc w potrzasku – bo jak cieszyć się okolicznościami poranku spędzanego w rodzinnym domu, kiedy jej ukochany mąż tak nagle zniknął? I jak powiedzieć sobie, żeby w końcu przestać się martwić, kiedy ten sam czarodziej był ojcem dziecka, które miało narodzi się pod jego nazwiskiem?
Z pomocą przyszła Roana i cały świat, którym się otaczała, te wszystkie zapachy, które Eileen kojarzyły się tylko z najlepszymi momentami w życiu. Z chwilami, kiedy wbiegała do domu z Rossą i obie wyglądały jak zmokłe kury, bo kiedy deszcz zaczął padać, były nad rzeką; pamiętała, kiedy razem z matką zbierały rano kwiaty, żeby cieszyły oczy przez cały dzień. To wszystko do niej wracało, siłą wypierało obawy i lęk, i chociaż one trwały, podskórnie wyżerały miękkie tkanki ciała pani Bartius, przez chwilę mogła czuć się uwiązana do wolności, do jakiegoś fantomowego poczucia ulgi.
Przestraszenie Roany napełniło ją kolejną mieszanką uczuć, ale mimo wszystko wychynęły na wierzch te jedne z cieplejszych, choć bledszych niż zazwyczaj.
Nie chciałam cię przestraszyć – wypadło jej z ust, kiedy po przyjęciu matczynego całusa siadała już przy stole, asekurując się dłonią silnie zaciśniętą na oparciu. Usiadła bokiem i oparła brodę na dłoni, żeby rozejrzeć się po pachnących ciastach. Najlepiej smakowały, kiedy były jeszcze gorące, parujące od gorejącej aury piekarnika. – Cudownie pachną – miała ochotę na wszystkie, na spróbowanie każdego kawałka, teraz wiedziała, że lepiej było je jeść, gdy nieco poleżały przy otwartym oknie, wychłodzone, ale wciąż przepyszne. Miała też ochotę na jajecznicę, a najlepiej, jakby mogła jeść wszystko jednocześnie. Była głodna jak wilk i właściwie fakt, że mama kręciła się po kuchni, cały czas zabierając się za gotowanie nowych potraw, nieco jej… schlebiał. Pierwszy kęs jajecznicy rozlał się po gardle jak chłodny ręcznik położony na spaloną słońcem skórę. Umiała robić podobną, ale nigdy taką samą – Roana musiała dodawać do niej tajny składnik. A może to po prostu była jej tajemna moc, której wszyscy jej odmawiali. Posmarowała kromkę świeżego chleba odrobiną masła i odgryzła kęs, słuchając matki. Była ciekawa, czy ojciec wywiąże się z obietnicy. W Ministerstwie Magii wrzało, każdy miał ręce pełne roboty. – Ty też? Miałam koszmary. Ale jak mijały, zasypiałam dość szybko. A i tak cały czas jestem zmęczona. – uśmiechnęła się wyraźniej na myśl o wspólnym zrywaniu kwiatów. Ogród, pewnie z małą pomocą ojca, stał się bujny i zakwitł, chociaż pogoda nie sprzyjała. Tak, to jej pomoże. – Konwalie już przekwitły, prawda? Ususzymy je potem w pracowni.
Coś w niej zadrżało, kiedy usłyszała, że Merlin nie wróciła. Nadal go szukała. A może znalazła go, po prostu chciał napisać coś bardziej rozbudowanego? Jeśli sowa wróci z jakąś epopeja na wydartym pergaminie, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłaby po jego powrocie (o innej opcji, choć możliwej, nie chciała myśleć), to przetrzepanie mu tej marchewkowej czupryny i wciśnięcie przeklętego listu do zabliźnionego ucha. Objęła ramię matki, przytulając się do jej policzka, biorąc każdy gram wsparcia, jaki tylko jej dawała.
To nawet byłoby w stylu Herewarda – na jej ustach zagościł gorzki, nakropiony smutkiem uśmiech. Wolałaby nawet taki scenariusz, o ile nie wpadłby do rowu martwy, bo jako pijany Gwardzista był doskonałym celem. – Ale nie ma go już ponad tydzień. Sądzisz, że aż tyle zajęłoby mu odnalezienie drogi do domu? – pokręciła głową, jednocześnie odpowiadając na zadane przez siebie pytanie i propozycję Roany. – Nie, nie, nie kłopocz się. – pogładziła ją po dłoni w troskliwym geście, którego sama się od niej nauczyła. – Nie chcę, żeby potem przychodziły do ciebie i o wszystko wypytywały. Poczekamy na niego. Na Merlin. Tak będzie najlepiej.
Wsunęła do ust widelec z odrobiną jajecznicy. Od kilku dni ta myśl napadała ją znienacka, zwłaszcza wieczorami, kiedy zostawała ze swoimi myślami praktycznie sama.
Wybrał już imiona – powiedziała powoli. – Zaproponował je bardzo szybko i jak teraz o tym pomyślę… zrobił to specjalnie? Wiedział, że zniknie? – pytanie zawisło nad nimi bez odpowiedzi. – Jeśli urodziłaby się dziewczynka, dostałaby imię Bathilda. Jeśli chłopiec – Albus. Po największej znanej nam czarownicy i czarodzieju. – nie potrafiła się uśmiechnąć, chociaż skojarzenia przywodziły na myśl same pozytywne obrazy. Uniosła wzrok na matkę, zarażony smutkiem, lśniący. – U nas zawsze pierwsze rodziły się dziewczynki, prawda? – pociągnęła nosem. Nie chciała płakać, ale nagle poczuła taką potrzebę. Jakby ktoś wypchnął ją przed szereg i zmusił do zaśpiewania hymnu Szkocji. Co się z nią działo? – Chciałabym, żeby tu był.
Uniosła dłoń do oczu, nie powstrzymując szlochu. Ciąża rodziła się własnymi prawami.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Kuchnia 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Kuchnia [odnośnik]16.01.19 8:57
Patrząc na nią myślała, że jej oczy wyrażały frustracje i zniecierpliwienie bardziej niż wszystko inne. Ale nie mogła jej powiedzieć, że jej tkwienie w zawieszeniu, pomiędzy jakąkolwiek z informacji — dobrą lub złą, było gorsze od nowin, których żadna z nich nie chciałaby przyjąć. Wierzyła. Z całego serca, bardzo głęboko wierzyła, że jego nieobecność okaże się głupotą, której nie będzie w stanie jej wyjaśnić, ani nawet wynagrodzić. Wierzyła też, że ta niepewność w której utknęła, nie mogąc cieszyć się z małej istoty, którą w sobie miała, nie mogąc płakać za mężczyzną swojego życia, była lepsza niż to, co złamałoby jej serce po raz drugi, zniszczyło, podeptało, głośno śmiejąc się w twarz. Ta niepewność niosła ze sobą nadzieję, że on tam gdzieś jest; że nie padł ofiarą bandytów, czarodziejów, którzy tępili czarodziejów, nie licząc się z niczym. Ani z poszanowaniem ludzkiej godności, ani wartości ludzkiego życia. Sama szukała wyjaśnień, które niezależnie od tego, jak bardzo odbiegały od sensu, mogły podnieść ją na duchu. Bo wiedziała, że jako matka musiała być silna dla swojego dziecka. Zrozumiała to, gdy po wielu miesiącach Eileen wróciła do domu, który wciąż pachniał jej włosami, w którego ścianach utknął jej perlisty śmiech. Kiedy przyszła i wstrząsnęła nią, nakazując podnieść się z wszechogarniającej rozpaczy. Nieważne ile miała lat. Była jej dzieckiem, takiej odpowiedzialności nie mógł zatrzeć ani czas, ani nie mogły zmazać tego doświadczenia.
A teraz ona miała doświadczyc tego samego. Pomóc dziecku przyjść na świat. I wiedziała, że na nogach trzymało ją kiełkujące pod jej piersią nowe życie, które powstało jako owoc miłości dwójki przeznaczonych sobie ludzi.
— Jedz powoli, bo to niezdrowo połykać takie kawałki — pouczyła ją, ledwie zerkając przez ramię w jej kierunku, gdy pochłaniała śniadanie. — I popij herbatą, lepiej się wchłonie. I zjedz ogórka jeszcze. Proszę — podała jej po chwili obrane i pokrojone w cienkie plasterki warzywo. — Na talerzach ma być pusto — dodała tonem matki, która zamierzała zatrzymać dziecko przy stole tak długo, aż nie skończy jeść wszystkiego, co zdrowe i pożywne.  Zawsze taka była. Zawsze zabraniała im odchodzić od stołu nim wszystko to, co przygotowała nie zniknęło ze stołu. Spędzała w kuchni długie godziny, ale co mogło przyprawiać ją o szerszy uśmiech niż radosne i pojedzone twarze jej najbliższych, którzy zmuszeni do testowania czasem eksperymentalnej kuchni narażeni byli na nadwagę?
— Co ci się śniło?— spytała, zatrzymując się przy blacie, by upić herbaty. Wytarła w szmatkę wilgotne, spracowane dłonie, na których w tej chwili nie było żadnego pierścionka poza ślubną obrączką i popatrzyła na nią z troską. — To normalne, kochanie. Obawiam się, że zmęczona będziesz coraz bardziej. Ale wiesz, co mi pomagało, jak byłam z tobą w ciąży? Jazda na rowerze. Twój ojciec wściekał się na mnie ciągle, twierdził, że to niebezpieczne i nierozważne, ale ja to lubiłam. I jeździłam do ósmego miesiąca! I popatrz, co z tego wyszło — wskazała na nią ścierką i zaśmiała się, ponownie odwracając się do garnków. W miedzyczasie odgarnęła ciemne pukle z twarzy i westchnęła nostalgicznie, wracając myślami do starych, dobrych czasów. Te wspomnienia zawsze przynosiły myśl o Rossie. Ale nie dzisiaj. Nie zamierzała sobie na to pozwolić.
— Już dawno. Nie wiem, czy coś jeszcze z nich zostało. Ta pogoda taka kapryśna. Ojciec nic mi nie mówi. Poza głupotami, oczywiście. Ale może ty wyjaśnisz starej matce, co tak naprawdę się dzieje, co?— poprosiła ją cicho, kiedy przytuliła się do niej. Ujęła jej dłoń i sama przylgnęła do już nie tak drobnej córeczki. — Może poszedł za przygodą. Wiesz, czytałam kiedyś książkę o niziołku, który wyruszył z domu i wrócił dopiero po trzech latach. Trzech latach! A jego nie ma dopiero tydzień — żachnęła się, udając, że to była przecież głupota, ale sama zamartwiała się o swojego zięcia. Uśmiechnęła się do Eileen lekko, nie chcąc dawać jej już więcej powodów do zmartwień. Pogłaskała jej brzuch delikatnie. Wydawał jej się znacznie większy niż jej własny w tym czasie. Ale widocznie rósł w niej mały pulpecik. Na samą myśl, o puszystym chłopczyku o okrągłej buzi i pyzatych licach uśmiechnęła się ze wzruszeniem. Zostanie babcią. — Jaki to miałoby sens, kochanie? Żeby podawał ci imiona do wyboru i znikał. Jakby chciał w ten sposób ci powiedzieć, że gdyby coś mu się stało w ten sposób mogłabyś uczcić jego pamięć. Nie, to zupełnie bez sensu. — Machnęła ścierką i zabrała się za czyszczenie blatu, a potem wachlowanie inną ścierką pękatych babczek. — Na pewno wróci. Dokąd miałby pójść? Gdyby z jakiegoś dziwnego powodu schwytałoby go ministerstwo dostałabyś powiadomienie. Wezwaliby cię na świadka. Przerabiałam to wielokrotnie z twoim ojcem. Bathilda i Albus. Takie archaiczne te imiona, nie sądzisz? Nie myślałaś o czymś bardziej postępowym, Eileen?— spytała, zamyślając. się. — Bridget i James? Albo Nancy. Nancy jest ładnie. Albo Brendan. Brendan to piękne imię jednak. Trochę starodawne, ale jakby choć trochę wdał się w wuja to…— urwała po chwili, dostrzegając łzy w jej oczach. Milczała przez chwilę, nie odpowiadając na jej pytanie. Widziała tylko smutek i zagubienie. Już nic więcej nie było w jej pięknych, błyszczących oczach. A kiedy zaczęła płakać kucnęła przed nią, kładąc jej dłonie na kolanach.
– Wiem, o tym. Ale wszystko będzie dobrze, musisz w to wierzyć. Że jak wróci, będziesz mogła go sprzezywać, że zostawił cię samą w takim stanie. Och, jak tylko wróci to ja mu dam prawdziwą szkołę życia, nicpoń jeden!— fuknęła, a po chwili podniosła się i usiadła na krześle obok, przyciągając Eileen do siebie. — Już dobrze…
Roana Wilde
Roana Wilde
Zawód : mama
Wiek : 52
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5369-roana-wilde#121342 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f114-dom-niedaleko-blue-anchor-kornwalia
Re: Kuchnia [odnośnik]16.01.19 10:53
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Kuchnia N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]18.02.19 0:47
Nie wiedziała, co by było, gdyby nie nosiła pod sercem dziecka – co byłoby, gdyby Hereward zniknął zanim w ogóle do czegokolwiek by doszło. Wyobrażała sobie to, ale nie pozwalała wizjom dojść do finalnego skutku. Robiła tylko ten pierwszy krok – byłaby samotna. Ale do czego popchnęłaby ją ta samotność? Do Gwardii? Nie, niemożliwe, byłą kobietą, zbyt kruchą i słabą istotą, jej nagła myśl, którą odnalazła, gdy stanęła przed wyborem, była głupim impulsem i na tym stanęło. Oddałaby się pogłębianiu wiedzy? Zawsze istniały jakieś granice, poza tym w zbyt wielu aspektach naukowych miała ogromne braki, a wszystkich srok nie mogłaby chwycić za ogon.
Przypomniała sobie nagle o klifie. O wizji, która nawiedziła ją, gdy leżała w zagrodzie buchorożców. Leżała tam ze spaloną skórą, wygłodzona i poraniona. I wtedy pojawiła się Rossa. Była jak most między światami.
Jej szczęka wolniej żuła pyszną jajecznicę, umysł wszedł w chwilowy trans. Klif.
Mówiłaś coś? – spojrzała na matkę zdziwiona, chociaż zaraz dotarło do niej, co miała na myśli. Ten rytuał powtarzał się tak często, że nie miała złudzeń. – Nie ma papryki? Papryki… z czekoladą – zmarszczyła brwi. Naprawdę miała na to ochotę. Na paprykę z czekoladą. Chwyciła za swój kubek, który napełniła herbatą i upiła z niego kilka małych łyków. Napar miał idealną temperaturę. – Po raz pierwszy jestem gotowa zapewnić cię, że zjadłabym jeszcze cztery takie porcje. Z pełną odpowiedzialnością.
Maskowała tę pogłębiającą się z każdym dniem otchłań wszystkim, czym tylko głodna. W tym akurat ciąża bardzo sprzyjała – jadła dużo, bo miała apetyt, odkrywając w międzyczasie, że kiedy pochłaniała kolejne kęsy, czuła się spokojniejsza.
Gdy matka poruszyła temat snu, spojrzała na talerz, zgarniając widelcem jajeczne okruszki razem z ostatkami zielonego szczypiorku. Nie wiedziała, ile chciała jej powiedzieć. Ile chciała oddawać matce zmartwień. Bała się, że umrze i to właśnie ten strach przyzywał koszmary, zniekształcał obraz i zadręczał ciało spazmami przeplatającymi się z nierównym oddechem. Bała się, że go straci do tego stopnia, że wabiła do siebie najgorsze demony, niepotrzebne argumenty i obawy. Nawarstwiały się, rodząc jeszcze straszniejsze obrazy. Nie chciała się nimi dzielić… ale może to było lekarstwo? Jedyne remedium, które zniszczyłoby je od środka. Obecność ukochanej matki, jej troska i cierpliwość, jej wieczna warta przy swoim dziecku.
Spadał w morze, a ja nie mogłam go złapać. Krzyczałam, ale nie słyszał. Powtarzał tylko „expecto patronum”, jakby to miało mu w czymś pomóc, uratować – zmarszczyła brwi, nie rozumiała. – Ale nie widziałam jego upadku, zginął gdzieś we mgle, porwały go fale. Budziłam się zawsze, kiedy stawałam na krawędzi klifu, żeby skoczyć za nim. Wiem, co to znaczy – chciała ją uprzedzić, ale najprawdopodobniej niepotrzebnie. – Że muszę myśleć teraz o dziecku. Czy sny cokolwiek teraz znaczą? – spytała z mieszaniną nerwowości i niedowierzania.
Chciała to od siebie oddalić, odepchnąć, oddać miejsce nadziei i braku powątpiewania, czystej pewności, że Barty jutro stanie u progu ich domu i przeprosi za to, że nic nie powiedział. A ona będzie na niego okrutnie zła. Tak zła, że krzyknie, zapomni o ciąży i spokoju, który musiała przy sobie trzymać. A potem przytuli go najmocniej jak tylko mogła kiedykolwiek. Teraz jednak mogła płakać przy każdej myśli, że płakałaby, gdyby wrócił. Jakby mentalnie przygotowywała się na tę chwilę.
Uśmiechnęła się, ocierając mimowolnie policzki.
W takim razie będziesz musiała nauczyć swojego wnuka jazdy na rowerze, mamo – odparła, odpowiadając nieco lżejszym głosem na jej próby pocieszenia. – I… przepraszam, ale sama nie jestem w stanie ci tego wyjaśnić. To znaczy… ja wielu rzeczy nie rozumiem. Ale coś zaburzyło sferę magiczną w Wielkiej Brytanii. Ten wybuch pierwszego maja, pamiętasz? Ludzie umierali we własnych łóżkach – westchnęła cicho i wzięła kolejny łyk herbaty. – Nasze różdżki nas nie słuchają, niektóre zaklęcia czasami nawet wlatują w takie otwarte… sz-szczeliny. Wyrwy w powietrzu, rozumiesz? – z płaczu do przejęcia droga była daleka, ale Eileen w stanie ogólnego rozbicia emocjonalnego poszło całkiem nieźle. – I nie wiem, co się z nimi dzieje. Nazywamy je anomaliami. Jak coś jest nie tak, to zawsze to ich wina. I, co jest w gruncie rzeczy najgorsze, naruszyło to w jakiś sposób waszą… niemagiczność. Mugoli też to dotyka. Mugoli… po prostu ludzi. Każdego z nas. – bo nie różniliśmy się niczym.
Hereward szukający przygody był jak sucha woda. To nie miało prawa ze sobą współdziałać. Jakby powiedzieć królikowi, żeby opuścił swoją ciepłą norę i poszedł w świat. Owszem, był Gwardzistą, ale w tym przypadku to przygody znajdowały jego, nie odwrotnie. I wtedy to równanie mogło zostać jakoś rozwiązane. Łącznie z tym, że podawał jej imiona zanim zniknął – obowiązki były zdecydowanie ważniejsze niż rodzina. Zdecydowanie.
Bathilda i Albus są bardzo przyjemne. W skrócie Betty. Siostra Herewarda miała na imię Betty. Betty. – powtórzyła, szukając w imieniu tego ciepłego brzmienia, letnich poranków przy akompaniamencie dziecięcego śmiechu i śpiewu ptaków. – A Albus… na Albusa chyba nie ma ładnego zdrobnienia. Bridget? – spojrzała na Roanę ze zdziwieniem. – Ta mała dziewczynka z naszego sąsiedztwa nie miała tak na imię? Pamiętasz? Zawsze oskubywała hortensje z płatków i zostawiała puste gałązki. Nie, Bridget stanowczo nie – pociągnęła nosem. Nie płacz, Eileen. Musisz być silna. Za przyszłą Bri… Betty. – Nancy brzmi ładnie. Ale James brzmi tak… zagranicznie. James. James. – inaczej zaintonowała. Na ostatnie zmrużyła powieki. – Nie sądzisz, że Bren poczuje się nieco… dziwnie, kiedy będziemy wołali na syna jego imieniem? Podobało mi się jeszcze Melwyn. Wołalibyśmy na nią Mela. Albo Ewie.
Kojący dotyk matki odganiał zawsze najciemniejsze chmury. Nieważne, czy miała dziesięć lat, dwadzieścia czy trzydzieści. Jej ramiona zawsze odnajdywały ramiona swoich dzieci, można było w nich utonąć, wykraść tyle ciepła i miłości, ile się tylko chciało. A Eileen bardzo teraz tego potrzebowała. Przysunęła się bliżej, objęła mocniej, żeby w tym egocentrycznym geście zabrać jak najwięcej poczucia bezpieczeństwa. I kiedy już chciała się odsuwać, gdzieś w dole poczuła szarpnięcie. Niezbyt mocne, ale za to wyraźne, jakby ktoś pociągnął za sznurek blisko jej pępka. Natychmiast sięgnęła po dłoń matki i przyłożyła ją znów do swojego brzucha, żeby poczuła to samo, co przed chwilą ona, licząc, że jeszcze się powtórzy. Spojrzała jej z nadzieją w oczy. I znów. Lśniące od łez oczy nie powstrzymały uśmiechu wpełzającego na usta.
Poczułaś? – spytała szeptem, nie dowierzając temu, co się teraz działo.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Kuchnia 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Kuchnia [odnośnik]07.04.19 20:43
Eileen była nieobecna, jej myśli krążyły wokół odległych sfer, których nie powinna poruszać, wokół osób, które powinny siedzieć z nimi przy tym stole, zajadając śniadanie na ten wspaniały początek dnia. Dlatego Roana krzątała się rozgorączkowana, jakby nie wiedziała, w co ma włożyć ręce, ale pomimo swego matczynego zabiegania nie umykały jej szczegóły. Żadnej matce nie uciekały takie chwile i momenty, w których dziecko patrzy przed siebie, a wzrok ma pusty i pozbawiony celu, zamknięte w świecie własnych emocji i wspomnień, myśli, pragnień, zablokowane pomiędzy ścianą oczekiwań i zwykłych potrzeb. I jak każda matka patrzyła na nią, chcąc wyrwać ją z tego stanu, odegnać złe duchy i potworne myśli, które jak burzowe chmury gromadziły się nad jej głową, ale wiedziała, że były to rzeczy nieosiągalne, niemożliwe do zrealizowania przez nią. Bo to nie jej słów i otuchy potrzebowała.
Czas uciekał. Tykanie zegara w przedpokoju odmierzało upływające sekundy, którym towarzyszyło szuranie flanelowych papuci, kuchennej ścierki i naczyń, które ciągle przekładała z miejsca na miejsce. Słońce było coraz wyżej, wznosiło się, ponad horyzont, oświetlając okoliczne trawy, z wiatrem przynosząc do domu zapach ziół, lata i ciepła.
— Papryki z czekoladą?— Zdziwiła się, spoglądając na nią uwaznie. — Złociutka, ja wiem, że ciąża rządzi się swoimi prawami, ale jeśli zwymiotujesz to co zjesz, a biorąc pod uwagę przedziwność tego połączenia, to będę musiała polerować tą podłogę i woskować ją jeszcze raz, więc rozważ dobrze, czy aby na pewno na to masz ochotę. Czekolada jest niezdrowa, powoduje zaparcia, a w ciąży zaparcia zdarzają się i bez czekolady —mamrotała pod nosem, ale mimowolnie zabrała się za przygotowywanie potrawy, chociaż jeszcze sama nie wiedziała, jaka miałaby być. — Wolisz żeby była polana czekoladą?— spytała niepewnie, wyciągając z szafki kakao, które przy odrobinie masła zamierzała zamienić w gęstą polewę. Wstrzymała się jednak z pracą, na wypadek, gdyby zamiast papryki miała wybrać ogórki.
Kiedy Eileen opowiadała jej o śnie zatrzymała się w pół ruchu, by zwrócić dojrzałą twarz w jej stronę. Utkwiła wielkie oczy w bladej, obsypanej drobniusienkimi piegami twarzy córki, kiedy mówiła, wyrażała swe obawy, kiedy dzieliła się z nią największym zmartwieniem. Wiedziała, co to znaczy. Nie potrafiła rozszyfrować znaczenia jej snu, ale był wywołany stresem. Eileen się martwiła. Zamartwiała się zniknięciem Herewarda, a może i rzeczami, którymi nie chciała lub nie mogła jej zadręczać. Zmartwiła ją swoimi słowami, tym co widziała nocą, tym co czuła i tym, co chciała w tym śnie zrobić.
— Tylko tyle, że masz za dużo czasu na myślenie— odpowiedziała jej po chwili zastanowienia, przerzucając sobie ścierkę przez ramię. Jej sny wiązały się ze stresem i tęsknotą, były odpowiedzią na płacz jej serca, ból, który w sobie nosiła. Ale rozpamiętywanie go i rozkładanie na czynniki pierwsze nie mogło jej pomóc. Najlepszym i najbardziej sprawdzonym lekarstwem od zawsze była praca. To właśnie powtarzała jej matka i to powtarzała jej babka. Czas, który pozwalał myśleć kierował do głowy najbardziej absurdalne i przykre myśli. Jedyną szansą dla Eileen było zakasanie rękawów i zajęcie się czymś.
Odłożyła patelnię na bok i podeszła do niej, odbierając jej talerz, by włożyć go do zlewu.
— Pójdziemy na dwór, przejrzeć zioła? Widziałam, że wiele chwastów się miedzy nimi zebrało — zaproponowała jej, szybko doprowadzając naczynie do bezwzględnej czystości. Po wszystkim wytarła dłonie o szmatkę i ułożyła włosy, które ani o cal nie zmieniły swojego ułożenia od dłuższej chwili.
— Nie jestem pewna, czy rozumiem, ale to brzmi naprawdę strasznie — powiedziała po chwili, przystając przy stole. Wyjrzała przez okno, jakby tym samym miała rzucić okiem na świat zewnętrzny, ten sam, który ją dosięgał w tak przedziwny sposób. — Pamiętam, tę Bridget, łachudrę małą, co matką jej niczego nie nauczyła!— Zirytowała się nagle, odrzucając szmatkę na bok. — Pamiętasz te hortensje? One były takie piękne, a ona szkubała je w rytm wymyślonej wyliczanki. Mała wredna dziewucha!— Anomalie i inne przedziwności dokuczały jej każdego dnia. Słowa Eileen sprawiły jednak, że przygryzła warge, odwróciwszy się od niej plecami. Wiedziała, że mogły oddziaływać nie tylko na nią, ale i na jej córkę. Nie raz zdarzało się, że Renold tracił przytomność, rosły mu wąsy z zadziwiającą szybkością, albo wszystko wokół unosiło się w powietrzu. Nie powinna narażać Eileen na to samo. Jej i dzieciom mogła się stać krzywda, nie mogła do tego dopuścić. Pod nieobecność Herewarda powinna ich strzec, dbać o ich bezpieczeństwo. — Albus i Bathilda będzie dobrze — powiedziała w końcu, tuląc ją do siebie przez chwilę. Jej drgnięcie wywołało w matce naturalną panikę. Złapała ją za przedramiona i spojrzała na nią niepewnie. A jeśli to było to? Jeśli źle się poczuła? Ale jej dłoń szybko znalazła się na brzuchu córku, a pod nią czuła delikatny ruch. Łzy mimowolnie napłynęły jej do oczu. Dziecko ruszało się w brzuchu, wydawało się ruchliwe i reagowało na stan Eileen.
— Tak — szepnęła cicho, podnosząc na nią wzrok. — Och, dziecko — westchnęła, gładząc ją po okrągłym brzuchu. Nagle znów przypomniała sobie, że wyglądała w tym stanie tak pięknie. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz — dodała cicho, odrywając dłoń od brzucha, by ująć jej dłoń. Nie mogła się martwić. Musiała wierzyć, że wszystko się uda.


| zła matka ze mnie podkówka podkówka podkówka
Roana Wilde
Roana Wilde
Zawód : mama
Wiek : 52
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5369-roana-wilde#121342 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f114-dom-niedaleko-blue-anchor-kornwalia
Re: Kuchnia [odnośnik]07.04.19 20:43
The member 'Roana Wilde' has done the following action : Rzut kością


'Anomalie - DN' :
Kuchnia N2btFvL
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchnia Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchnia [odnośnik]30.06.19 0:42
Zamartwianie się o rzeczy, których nie mogła zmienić, było w ostatnim czasie jej największą bolączką. Ciągła walka ze sobą dawała jej w kość na tyle, że ciążowe stany rozchwiania nie tylko emocjonalnego (choć w większości), ale i fizycznego, stawały się kozłami do przeskoczenia z workiem ziemniaków na plecach, rzeczą kompletnie niepojętą. Potrzebowała gruntu, na którym mogłaby odnaleźć chwilę spokoju, ziemię pozbawioną negatywnych bodźców – i odnalazła to. Ale co z tego.
Kiedy mama nazwała ją „złociutką” przez ciemne chmury wyjrzało słońce – na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Blady i może niepewny, ale też zniecierpliwiony, jakby nawet mięśnie jej twarzy miały dość tego pochmurnego nastroju i bezczynności.
Jak mogłabym ci to zrobić, mamo – odpowiedziała, podążając za nią jaśniejszym spojrzeniem, rozbawionym jej reakcją. Sądziła, że odpuści, daruje sobie te fanaberie, a tymczasem wzięła się do pracy. W pierwszej chwili nie mogła tego zrozumieć, ale szybko dotarło do niej, że właśnie tak niedługo miało wyglądać jej życie. Choćby dziecko poprosiło o najbardziej szaloną rzecz, ona postara się, by w miarę swoich możliwości je dostało. – Nie, mamo, zmieniłam zdanie – spomiędzy ust wypłynął cichy śmiech. – Lepiej będzie dla podłogi… wiesz. – poklepała ją po dłoni w pełnym wsparcia geście. Desperacko, prócz próby uspokojenia zszarganych nerwów, odciągała siebie od sprawiania problemów innym.
Ciąża była stanem wyjątkowym, ale wciąż nie była chorobą. A dziwne zachcianki mogła zdusić. Mogła, prawda? Chwyciła za pokrojonego ogórka, odgryzając kawałek. To nie papryka, z czekoladą, ale wciąż coś całkiem dobrego. Świeżo upieczone marchewkowe babeczki też kusiły. Wstała, zapierając się ciężko o oparcie krzesła, i z pytającym wzrokiem zerknęła na Roanę, jednocześnie sięgając już po świeży smakołyk. Bez wahania odgryzła smakowity kęs, zaraz zajadając ogórkiem. Gdyby matka nie była tak ochoczo nastawiona do życia, mimo tego, co działo się z nią podczas niespodziewanych wybuchów magii, Eileen pewnie wciąż tkwiłaby w beznadziei, nie jedząc niczego więcej poza tym, co aktualnie było w szafce. Chłonęła zachowanie drobnej sylwetki rodzicielki jak gąbka i chociaż wciąż natrętne myśli nie dawały spokoju, czuła się lepiej. Podniosła na nią wzrok, gdy usłyszała to, co tak naprawdę było rzeczą absolutnie oczywistą. I właśnie ta oczywistość tak w nią uderzyła, że na chwilę przestała rzuć to, co miała w ustach. W końcu pokiwała głową, najpierw powoli, za chwilę coraz pewniej, zgadzając się nie tylko na wniosek, ale i na porządkowanie ogrodu.
Jak to jest możliwe, że tak mnie znasz – westchnęła bezgłośnie, wsuwając do ust resztę ogórka i zajadając babeczką. – Wiem, jesteś moją jedyną mamą, ale, Merlinie, czytanie w myślach? Bo masz rację, wiesz? Nic nie robię, tylko myślę o głupotach. – zmarszczyła ciemne brwi, które pewnie odziedziczyła po ojcu.
Głupoty czy nie, bo przecież los Herewarda naprawę leżał jej na sercu, na duszy, na wszystkim, czym była, wciąż powinna myśleć o sobie, o życiu, które nosiła, którym powinna martwić się najbardziej. Chwile, kiedy mogła dzielić się jedynymi drobnymi radościami z kimś najbliższym, były zdecydowanie wynagrodzeniem całego trudu. Zwłaszcza, kiedy obie tak mocno to przeżywały. Mały berbeć, który przyjdzie na świat już całkiem niedługo, będzie miał najlepszą rodzinę, o jakiej tylko mógł marzyć.
Bridget była okropna, jej matka wcale nie lepsza – uśmiechnęła się nieco szerzej, trąc policzki wierzchem dłoni, odganiając głupi płacz. Niepotrzebny teraz, zupełnie niepotrzebny. – Jeśli to będzie dziewczynka, dostanie drugie imię po najodważniejszej i najmocniej kochającej kobiecie pod słońcem. Bathilda Roana Bartius. – złapała ją za dłoń, ciągnąc i jednocześnie wspierając się na niej, kiedy wstawała. – Chodź, zanim znowu zacznę ci marudzić. Albo wróci mi ochota na paprykę z czekoladą. Tak właściwie – odwróciła się do niej, czując ten charakterystyczny ciężar gromadzący się dzień po dniu w kostkach. – Dlaczego tylko ja nie mam imienia na R? To jakaś wróżba? Niekorzystna faza księżyca, kiedy się rodziłam? Kornwalijskie przesądy?
Mogła czuć rozgrzewające promienie słońca już, gdy obie stanęły przy progu drzwi. Delikatny wiatr poruszał ponownie rodzącymi się do życia roślinami, poranek witał je wilgotną rosą, a ptaki w końcu obudziły się z letargu, żeby jeszcze raz spróbować poratować świat słodkim trelem, zanim jego krucha konstrukcja poskłada się jak domek z kart. Założyła na nogi swoje kalosze, które stały tutaj od zawsze, czekając cierpliwie, by znów wróciła do korzeni – dosłownie i w przenośni.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku

Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Kuchnia 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach