Wydarzenia


Ekipa forum
Gwiezdny las
AutorWiadomość
Gwiezdny las [odnośnik]13.02.20 18:58

Gwiezdny las

Część Oazy porośnięta jest przez las, który przez wyrośnięcie na przesączonej białą magią ziemi przejawia niespotykane właściwości. Powietrze gęste jest od wilgoci i okruchów magii, które lecą od koron ku ziemi, w jasnych smugach przypominając spadające gwiazdy. Ich delikatne, mleczne światło sprawia, że w leśnych ostępach nigdy nie jest całkowicie ciemno, a przemierzających las czarodziejów ogarnia otucha i spokój.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gwiezdny las [odnośnik]24.02.20 20:30

24.04.1957r.

Ocalenie Gabriela było dla niego napływem nowych sił. Pomógł osobie, którą ledwo poznawał, o której nie wiedział prawie nic. W końcu czuł się do czegoś przydatny i potrzebny, a przy tym nie wyszedł na skończonego alkoholika. Jednak niektóre elementy tego, co zastało go w Zakazanym Lesie wyjątkowo mocno odcisnęły się na jego kompleksach. Właśnie wtedy zrozumiał, że dawno nie dbał o swoją formę. Dziesięć lat ukrytego alkoholizmu (do którego nigdy by się nie przyznał) sprawiło, że znacznie zaprzepaścił swoje niegdyś wyćwiczone mięśnie. Jak miał unieść pannę młodą do ślubu, jeżeli nie potrafił przenieść jej nieprzytomnej koleżanki z boiska? Musiał coś z tym zrobić. Właśnie dlatego udał się do jedynego znanego mu źródła wiedzy o zmaganiach fizycznych, które nie wyśmiałoby go za jego chuderlawą sylwetkę… a jeżeli nawet tak by się stało – ten śmiech nie bolałby tak bardzo, jak śmiech drugich osób.
Strasznie się przejmuję – stwierdził w drodze do miejsca docelowego, krocząc u boku Wrighta. Opowiadał mu o tym jak bardzo stresował go zbliżający się ślub. Żenił się z kobietą, którą sam wybrał, której nie podyktowała mu rodzina (co było przecież rzadkością wśród szlachty!), ale miał to zrobić na oczach wielu osób, które z całą pewnością tego dnia mieli go oceniać na wiele sposobów. Jego, Rię, wystrój sali, ich wybór w sprawie ubrania, nawet jeżeli dookoła trwała wojna. A może powinni zaczekać z całą tą ceremonią? Przeczekać wojnę i dopiero wtedy „wstąpić w (bardzo poważny) związek małżeński”? Nie, był pewien, że nie było potrzeby przekładać daty. Przecież długo czekali… Czasem jednak pojawiało się w jego głowie nieśmiałe pytanie czy aby na pewno środek wojny był odpowiednim momentem. – Jak się trzyma twoja siostra i Joseph? – Zapytał niespodziewanie, skacząc z tematu na temat. W ciągu ostatnich miesięcy nie mieli okazji, żeby ze sobą porozmawiać. Anthony z kolei tylko raz widział się z młodszym Wrightem. Hannę widział dopiero na pogrzebie. W każdym razie martwił się o każdego Wrighta. – Pojawicie się na ślubie, prawda? – Dopytywał, znowu przeskakując na kolejne pytanie.
Właściwie bał się tego, że Benjamin mógł się na niego obrazić za to, że nie został poproszony o bycie świadkiem. Wrightowie z Mamillanami zawsze trzymali się bardzo blisko. Tak samo zły miał prawo być i Joseph… Nie chciał urazić nikogo i z całą pewnością, gdyby mógł tylko pozwolić sobie na kilku świadków, wśród nich znaleźliby się bracia Wright, kuzyni, wszystkie bardzo bliskie mu osoby. W tej sytuacji jednak zdecydował się na kogoś innego… i naprawdę miał nadzieję, że nikt z niepoproszonych przyjaciół nie miał mu tego za złe. Zapewne w czasie drogi do lasu zdążył za to przeprosić Benjamina kilkukrotnie.
Wybacz, że zabieram ci czas – znowu przeskoczył na kolejny temat. – Tylko mnie nie oszczędzaj, muszę się wziąć w garść – zaznaczył natychmiast, choć z delikatnym przerażeniem przypomniał sobie że Wright był co najmniej dwa razy większy i znacznie wyższy od niego samego.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Gwiezdny las [odnośnik]26.02.20 11:47
Spotkanie z Anthonym niezwykle go ucieszyło - w przyjacielskich okolicznościach nie widzieli się kopę czasu, a czym innym były przygnębiające żałobne ceremonię albo poważne dyskusje o przyszłości Zakonu Feniksa, a czym innym: pogawędka we dwoje, szczera, prostolinijna, jak sprzed lat, gdy jako brzdące z ukrycia obserwowali Zjednoczonych z Puddlemere, zafascynowani podniebnymi akrobacjami. Wtedy mieli jeszcze swoje marzenia, naiwną wizję świata, gdzie ludzie są dla siebie dobrzy, a krew widywano tylko podczas starć na boisku, gdy tłuczek świsnął zbyt blisko nosa jakiejś parszywej Osy.
No i na pewno nie myśleli o ślubach i dziewczynach, uznając te niesamowite istoty za przeszkodę w niebezpiecznych zabawach oraz przeskakiwaniu przez płoty. Oczywiście nie wszystkie nadobne przedstawicielki płci pięknej zasługiwały na miano irytujących, Hannah na przykład towarzyszyła im w każdej zabawie, nadążając za starszymi braćmi i kuzynostwem. Siostra była jednak jedyna w swoim rodzaju i Ben wątpił, czy wybranka Macmillana będzie w stanie godnie iść z nim przez życie w mniej lub bardziej pijackim amoku.
- No to czemu nie zrezygnujesz z tego ślubu? - spytał wprost, bezpardonowo, prostolinijnie, uznając poddenerwowanie druha za wynik powątpiewania w sens ożenku a nie przejęcie przygotowaniami i całym tym hucznym wydarzeniem. - Lepiej teraz niż jak twa panna będzie już wypindrzona czekała na ciebie przed magiurzędnikiem - poradził mu z dobrego serca, lubił wszak rudowłosą wybrankę serca Anthony'ego i nie chciał dla niej źle. Zawsze jednak to dobro wieloletniego przyjaciela będzie u niego na pierwszym miejscu, co tu dużo kryć.
Westchnął ciężko słysząc o rodzeństwie. Martwił się o nich szalenie, wojna dotarła do granicznego momentu, w którym szczerze zastanawiał się nad poinformowaniem brata o Zakonie Feniksa. Potrzebowali silnych, wprawnych ludzi o czystych sercach, ale...coś go powstrzymywało. Może pewność, że Joseph skróci go o głowę, gdy dowie się o tym, że to Hannah zwerbował wcześniej? - Dają sobie radę. To o rodziców troszczę się bardziej, niby są daleko, w naszej wsi, ale myślę, że to kwestia czasu nim te potwory zaczną nękać i miejsca poza Londynem - mruknął cicho, pocierając w smętnym zastanowieniu krzaczastą brodę. Wolał jednak słuchać o ślubie niż zamartwiać się przyszłością.
- Pewnie, że się zjawimy, brachu. Jakże mógłbym przegapić te maślane oczęta i romantyczne przemowy? - klepnął Macmillana w ramię, mocno, już zastanawiając się, czy arystokraci wytoczą na tę okazję najlepsze, dębowe beczki pełne wyśmienitej ognistej whisky. - Masz już zaplanowany wieczór kawalerski? - spytał powoli, orientując się, że w ferworze Zakonowych działań umknęło mu to niezwykle ważne wydarzenie, wyjątkowe dla każdego mężczyzny tracącego wolność dla złotej obrączki na palcu. Poczuł się trochę głupio, powinien pomyśleć o tym wcześniej, ale właściwie - czy to nie było zadanie dla świadka? Wright nie rozpaczał, dowiedziawszy się, że zasiądzie wraz ze wszystkimi, a nie będzie musiał stać całą ceremonię w roli drużby. Arystokracja rządziła się swoimi prawami.
A Benjamin łamał je tylko w określonych okolicznościach, na przykład, gdy motywował przyjaciela do wyczerpującego treningu fizycznego. - Dobra, panie fircyk, nie musiałeś nawet o tym mówić - zagrzmiał, gdy znaleźli się już na polanie pośrodku Gwiezdnego lasu. Ben zrzucił z ramion skórzaną, czarną kurtkę, kładąc ją wprost na trawie, po czym spojrzał wyczekująco na Macmillana. - Na co czekasz, na wykangurowane zaproszenie? Jazda, pięćdziesiąt pompek. Musimy się rozgrzać - powiedział wesoło, z braterskim rozbawieniem i błędnym użyciem trudnego słowa, po czym sam padł na ziemię, rozpoczynając ćwiczenia. Wprawnie unosił ciężkie, umięśnione ciało do góry, a później broda prawie wplątywała mu się w wilgotną trawę.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Gwiezdny las [odnośnik]26.02.20 13:52
Pytanie Benjamina sprawiło, że Anthony na chwilę przystanął i spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Owszem, wahał się co do tego czy ślub powinien odbyć się teraz, ze względu na wojnę, ale na pewno nie chciał z niego rezygnować. Nie! Nie, kiedy pierwszy raz od wielu lat udało mu się ponownie zakochać i kiedy pierwszy raz od wielu lat ktoś pokochał także jego. Tym bardziej nie, kiedy jego narzeczona była osobą tak szlachetnie dobrą. Łączył ich przecież wspólny cel. Wojna krzyżowała mu plany, ale był pewien czego chciał. Pokręcił zdecydowanie głową.
Nie w tym rzecz – odpowiedział, znowu ruszając i doganiając tym samym znacznie wyższego przyjaciela. Kiedy on tak wyrósł? Dlaczego on sam nie mógł tak wyrosnąć, mając do dyspozycji wszystkie dobra szlacheckiego życia? Jak Benjamin utrzymywał te wszystkie swoje mięśnie w dobrej kondycji? Od kiedy zaczął stawiać tak duże drogi? Przecież kiedy byli młodsi nie było między nimi tak wielkiej różnicy! – Stresuję się ze względu na przyjęcie. Najchętniej ograniczyłbym je do kilku osób – wytłumaczył. Skromniejsze przyjęcie znacznie bardziej by mu odpowiadało. Na pewno zadawałoby mu mniej stresu. – Nie mówiąc o tym, że nie wiem czy Ria jest przygotowana na taką ilość rodziny i przyjaciół – dodał. Chociaż przy spotkaniu z rodzicami wydawała się być całkiem rozluźniona, jak gdyby nic ją nie przejmowało.
Był pewien, że Wright nie miał niczego złego na myśli, sugerując (raczej żartobliwie w oczach Anthony’ego), żeby ten zrezygnował ze ślubu. W końcu znał go dość dobrze, pomijając tę kilkuletnią przerwę. Uśmiechnął się przyjemnie, jak gdyby przed chwilą pytanie o rezygnacji wcale nie padło lub jak gdyby było ono żartem. Myśl o pannie Weasley w sukni, może i z welonem na twarzy sprawiła, że Anthony wyraźnie się zarumienił. Druga myśl sprawiła, że zupełnie poczerwieniał. Bo w końcu co jeżeli narzeczona dowie się o jego tajemniczym spotkaniu w Norfolk? Co jeżeli ktoś jej o tym powie? Co jeżeli nie uwierzy w fakt, że przecież był kompletnie niewinny?
Z chmary pytań do samego siebie wydobyła go odpowiedź Benjamina o zdrowiu jego bliskich. Anthony uśmiechnął się szczerze i przyjaźnie słysząc jego odpowiedź. Rumieńce natychmiast zniknęły. Miał nadzieję, że tak było naprawdę. Wciąż trochę złościł się za to, że Hannah go okłamała… a prawdziwej wersji wydarzeń o jej oku dowiedział się tak naprawdę ze spotkania. Zastanawiało go też dlaczego Benjamin nie zamierzał poinformować brata o Zakonie. Nie chciał jednak wtrącać się w rodzinne sprawy. Najstarszy z Wrightów miał pewnie swoje powody by trzymać brata z daleka od całego tego zamieszania.
Mam nadzieję, że jakoś ich powstrzymamy – stwierdził jedynie. Słysząc odpowiedź dotyczącą jego zaproszenia na ślub, czująć siłę klepnięcia przyjaciela, postanowił uderzyć Benjamina w ramię… Szybko jednak ból w dłoni przypomniał mu o tym, że miał do czynienia ze znacznie większymi mięśniami niż sobie potrafił wyobrazić. Anthony był przecież znacznie słabszy. Zaczął więc machać dłonią, chcąc rozluźnić mięśnie dłoni, które go zabolały. – Nie wiem – odpowiedział szczerze na pytanie dotyczące wieczoru kawalerskieo. – To jest… nie wiem czy mój świadek coś wymyślił. Wiem, że kuzyni załatwiają alkohol ze wszystkich stron świata – wytłumaczył szczerze. – Właściwie, najchętniej bym się tego wieczora upił. Wciąż nie dowierzam w to, że to naprawdę się stanie – wyjaśnił. Kiedy pierwszy raz się zakochał, jego ukochana była mugolaczką, której nikt nie akceptował. Ani matka, ani ciotki, nie mówiąc o reszcie rodziny. O zaręczynach, a co dopiero o ślubie nie było mowy. Teraz nikt nie sprawiał mu problemów, sytuacja była poważna, a on zyskał akceptację najbliższych, z czego najważniejszą była akceptacja samego lorda Sorphona. Tylko teraz był związany z czystokrwistą, właściwie szlachetnie urodzoną czarownicą, a nie mugolaczką.
Cieszył się, że Benjamin chciał mu pomóc. Zaśmiał się w głos, słysząc jego próby motywacji. Z przerażeniem i pewną zazdrością spojrzał jednak na mięsnie, które rysowały się na ubraniu Benjamina, a które dopiero po zrzuceniu przez niego kurtki stały się bardziej wyraźne. Kiedy on zdołał zapracować na takie mięśnie? Kiedy?! Zaraz jednak, zgodnie z prośbą, a właściwie rozkazem, zaczął robić zadane mu pompki. Jedna… druga… trzecia. Macmillan nagle odczuł jak bardzo bolał brak ćwiczeń przez wiele lat. Czwarta… piąta… już przy piątej czuł okropne zmęczenie. Pomyśleć, że kiedyś zrobiłby pięćdziesiąt pompek bez problemu. Dawne czasy szkolnej drużyny przeszły mu przez głowę. Musiał jednak skupić się na robieniu kolejnych pompek, nie mógł przecież zawieść swojego przyjaciela swoim brakiem kondycji… Nie miał jednak wystarczająco sił.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Gwiezdny las [odnośnik]27.02.20 14:10
- Aaa, to trzeba było tak od razu – odparł odruchowo na wyjaśnienie, rozpogadzające brodatą twarz Benjamina. Ucieszył się, że to nie problemy sercowe spędzały sen z przepitych powiek Anthony’ego – i że mógł już bez skrępowania wyśmiewać jego romantyzm. – No to po co robić ekskluzywne przyjęcie? Zaproś kilku znajomych, olej te wszystkie nadęte ciotki i nudnych wujów w eleganckich szatach sprzed pierwszego Stonehenge! – zaproponował ta, jakby była to najłatwiejsza decyzja na świecie, wcale nie wiążąca się z popełnieniem morderczego faux pas i utraceniem resztek szacunku w arystokratycznym świecie. O właśnie, kromlech. – Chyba nie stracisz już reputacji bardziej niż po tym zamachu, gdzie podpadłeś tym swoim błękitnokrwistym koleżkom, co nie? – pocieszył go jowialnie i prostolinijnie (albo i prostacko), potrafiąc już spojrzeć na wydarzenia sprzed kilku miesięcy w lżejszy sposób, bez smutku czy gniewu. Doprawdy, nie rozumiał, dlaczego Macmillan ciągle przebywał pod spódnicą (a raczej kiltem) swej rodziny, pieczołowicie wypełniając obowiązki lorda. Z opóźnieniem, owszem, miał swoje lata, a dopiero teraz się żenił i to z młodą i nęcącą panienką o ognistych włosach i równie płomiennym charakterze. – Kto jak kto, ale Weasleyowie na pewno są przygotowani na tłumy krewnych – uspokoił go, posyłając mu wspierający uśmiech. Nawet pozornie ironicznie komentarze Wrighta były podyktowane czystą sympatią: czuł, że z kim jak z kim, ale z Anthonym może pozwolić sobie na braterskie złośliwości. Wychowali się przecież razem. Odklepnięcie nie zrobiło na nim wrażenia, mruknął tylko pod nosem coś niezrozumiałego. Wolał myśleć o weselu niż o żałobie, przynajmniej teraz, w krótkich chwilach treningowego odpoczynku.
- Ale jesteś gotowy na szaloną noc? W końcu z prawowitą małżonką a nie przypadkowymi dziewojami! I to z panienką, która trzymała dla siebie swój magiczny wianek– wyrzucił z siebie z entuzjazmem, pewien, że Macmillan z niejednej butelki whisky pił – czy coś takiego, w końcu utrzymywanie celibatu przez ponad dwadzieścia lat było więcej niż niezdrowe: było nienormalne. – Upijasz to się chyba na co dzień, wieczór kawalerski to raczej inne atrakcje, chłopie – szturchnął go łokciem w bok, zawadiacko, w ramach rozgrzewki przed sprawnościowym treningiem.
Nie zamierzał traktować go ulgowo, o nie. Szybko uporał się z pięćdziesięcioma pompkami i wstał zwinnie na równe nogi, przyglądając się ślamazarnym działaniom Macmillana.
- No dalej, dalej, bo usiądę ci na ramionach – i co wtedy? – zagrzał go do walki z własnymi ograniczeniami. – Ręce bliżej siebie, będzie ci łatwiej. Pamiętaj, podniesienie na wydechu. Wypuść zmęczenie razem z powietrzem! – poradził, przyglądając się dalszej potyczce przyjaciela. Odpuścił jednak po dwudziestej pompce, machając ręką. – Dobra. To teraz na równe nogi. I biegniemy do tamtego dębu. Kto ostatni, ten zdechły gumochłon! – zapowiedział, wskazując drzewo na końcu polany, kilkaset metrów od nich. Dał Macmillanowi przewagę a potem ruszył biegiem w tamtą stronę. – Wysoko kolana, odbijaj się od pięty, raz, raz! – musztrował kompana dalej, nie dostając zadyszki, choć pot nieco skraplał się już na skroni.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Gwiezdny las [odnośnik]27.02.20 20:50
Zrozumienie Benjamina było dla niego wyjątkowo ważne. Cieszył się, że w końcu udało mu się całkiem trafnie wytłumaczyć to, co miał na myśli. Uśmiechnął się na jego pytanie. Ile by dał, żeby wziąć ślub po cichu, ograniczyć się do rodziców i najbliższych przyjaciół. Szlachta jednak rządziła się swoimi prawami, nawet jeżeli Macmillanowie byli specyficzni. Oznaczało to, że wciąż wiązały ich relacje rodzinne innych wielkich rodzin, a wobec samego Anthony’ego obowiązki, których nie mógł tak po prostu uniknąć. Nie mógł też, na pewno, dopuścić do tego, żeby jego ród stracił i tak już niewielką liczbę przyjaznych im rodzin. Jego reputacja była osobną, specyficzną kwestią. Gazety i tak podkreślały jego „haniebne” zachowanie w Stonehenge. On z kolei musiał się czasem zmagać z falą krytyki, oskarżeń i zarzutów pod swoim adresem.
Nie mamy wielu przyjaciół, Ben – stwierdził niezbyt zachwyconym głosem, choć na jego twarzy malował się szczery uśmiech. – Chciałbym, żeby to było ekskluzywne przyjęcie, ale nie mogę. Ze względu na moją rodzinę – a rodzina była dla niego mimo wszystko najwyższą wartością. – Na całe szczęście, mam dowolność wyboru dodatkowych gości, więc na pewno nie będzie nudno i sztywno – dodał już znacznie radośniej. – A reputacja to jednak kwestia względna. Przykro mi tylko z powodu Selwynów… – westchnął ciężko. Selwynowie kiedyś byli bliskimi przyjaciółmi Macmillanów, a teraz wrogami. Reputacją pozostałych rodów starał się nie przejmować. Nie było jednak łatwo być szlachcicem, który podniósł rękę na innych szlachciców. Szczególnie, że każdy szlachcic był w pewien sposób powiązany z pozostałymi. Z radością podjął więc temat Weasleyów, który wydawał mu się znacznie bardziej przyjemny. Po lesie ponownie rozbrzmiał przyjazny śmiech Macmillana. – No tak, racja – przyznał jedynie. Brakowało mu tego humoru typowego dla Benjamina. – Ja jedynie czekam na rosół teściowej – dodał wyraźnie rozbawiony, przypominając sobie smak zupy, którą Ria przyniosła mu po wydarzeniach w Stonehenge.
Był jednak jeden temat, którego bałby się poruszyć z kimkolwiek. Nawet z osobą tak bardzo mu bliską jak Benjamin. I był to właśnie temat łóżka. Słysząc jego pytanie i opinię, jaką przyjaciel sobie o nim wykształtował, natychmiast spojrzał na niego wyraźnie zaskoczony. Nie wiedzieć dlaczego wszyscy mieli go za osobę, która z całą pewnością była „doświadczona” pod tym względem. Może to dlatego, że wcale nie chciał zniewalać kobiet i sprowadzać ich tylko do funkcji pań domu? Może dlatego, że nie był konserwatywny względem mugoli? A może dlatego, że nie stwarzał bariery wokół siebie tylko dlatego, że posiadał trzy/cztery literki przed imieniem i nazwiskiem? Nie był jednak tak swobodny i liberalny pod względem uczuciowym. Dotychczas nigdy nie spędził żadnej nocy z jakąkolwiek kobietą. Po śmierci swojej ukochanej, choć zdarzało mu się flirtować z niektórymi czarownicami, nigdy nie proponował niczego więcej. Nie chciał hańbić żadnej kobiety. Nie chciał ich wykorzystywać. Na jego twarzy wkrótce pojawiła się soczysta czerwień, nad którą nie potrafił zapanować. Czy powinien cokolwiek odpowiedzieć? Skłamać, że może jednak miał wiele partnerek? Ale przecież nie lubił kłamać i nie potrafiłby okłamać przyjaciela. Nie wiedział jak wyjść z wyjątkowo nieprzyjemnej dla niego sytuacji.
Staram się pić mniej. – Stwierdził, że bezpieczniejszą opcją będzie pominięcie kwestii nocy poślubnej i dotychczasowego „doświadczenia”. Chciał przenieść uwagę Benjamina na coś innego, jak na przykład problem codziennego picia. Łatwiej było mu przyznać się do alkoholizmu niż wejść w niebezpieczną rozmowę dotyczącą tego jak spędzał dotychczas noce.
Całe więc szczęście, że przeszli do treningu! Podczas niego z całą pewnością nie mógł aż tyle mówić, a na pewno nie mógłby odpowiadać na pytania dotyczące całkiem intymnych spraw (bo przecież mógłby wykręcić się brakiem tchu!) Próbował nieszczęśliwie wykonać pięćdziesiąt pompek. Słowa Wrighta pozwoliły mu na zebraniu w sobie dodatkowych sił i wykonanie dwudziestu pompek. Po nich jednak musiał na chwilę odpocząć, przeklinając w myślach swoje lenistwo przez te kilka lat.
Czekaj – zawołał. Nie mógł sobie odpuścić pompek. Choćby miał za chwilę wypluć sobie płuca. Po to tu przyszedł, żeby ćwiczyć. Poprawił ułożenie rąk, tak jak doradzał mu Benjamin, by ponownie wrócić do wykonywania ćwiczeń. Porada dotycząca oddechu także była wyjątkowo pomocna. Szybko jednak się spocił… a po trzech dodatkowych pompkach stwierdził, że jednak nie miał na to siły. Jego twarz sugerowała, że nie był z siebie zadowolony, może nawet był wściekły na samego siebie za swoją kondycję. Nabrał powietrza. Po kilku głębszych oddechach rzucił się do biegu, do dębu, który wskazał przyjaciel.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Gwiezdny las [odnośnik]28.02.20 18:21
Zdziwiony, wytrzeszczył oczy na Anthony'ego, nie pojmując, co ten bełkotał - i czy był aż tak kiepski z numerologii. - O czym ty mówisz, masz wielu przyjaciół! Jesteś swój chłop, klawy jak ta lala - oburzył się, szczerze przypominając o sympatii, jaką budził Macmillan. Był człowiekiem pełnym empatii, troskliwym, wyrozumiałym, zabawnym, a przy tym bez wątpienia zasługiwał na miano najlepszego kompana do wypitki. Wesele takiego rzadkiego okazu człowieka wszechstronnie utalentowanego zgromadzi tłumy, w to nie wątpił. - A rodzina powinna cię zrozumieć, przecież zależy im na twoim szczęściu i komforcie - dodał, zezując na nieco smutny, nostalgiczny uśmiech przyjaciela. Ben nigdy nie pojmował pełni skomplikowania arystokratycznych zasad, dystansował się od tego świata, zbyt naiwnie uznając, że wyrwanie się spod jarzma błękitnokrwistych ojców jest banalnie proste. Nawet bliskość Percivala nie potrafiła nauczyć go zrozumienia rodzinnych relacji, opartych na zupełnie innych podstawach niż te, na jakich zbudowano małe domki Wrightów.
Wyczuwał jednak, że psioczenie na najbliższych Thony'ego nie jest najlepszym pomysłem, mruknął tylko coś jeszcze niezrozumiałego pod nosem, splunął na wilgotną, leśną ściółkę a potem wywrócił oczami: pantomima wyrażająca więcej niż tysiąc słów. - No, szkoda, że pod dowództwem tego babsztyla coś im odmerliniło - najbardziej to Lucindzie współczuje, nie ma lekko z taką cioteczką - westchnął rozdzierająco, bo choć nie śledził na bieżąco politycznych informacji, to i jemu obiło się o uszy wystąpienie nestorki. - Skupmy się jednak na czymś miłym, co? Wystarczająco bagna mamy każdego dnia - dodał hardo, siląc się na wesołość: naprawdę potrzebował tych krótkich przebłysków rozbawionej normalności, by móc stawiać czoła znacznie poważniejszym kwestiom. Zarumienienie druga nie uszło jego uwadze, Jaimie poruszył śmiesznie brwiami i szturchnął mężczyznę raz jeszcze, w to samo miejsce, fundując przyjacielowi długotrwały siniak na żebrach: czego się jednak nie robi dla przyjaciół - to miejsce na pewno mała Ria zarzuci znieczulającymi pocałunkami.
- Coś się tak zawstydził, daj spokój, z niejednej różdżki rzucałeś zaklęcia. A Ria to panienka niewinna, nie ma porównania, więc nie musisz się niczym martwić! I tak będziesz najlepszym czarodziejem w jej życiu- rzucił szybko, pocieszająco, odbierając milczące skrępowanie Macmillana za przesadną skromność oraz niechęć w dzieleniu się intymnymi sekretami. - Aaa, pewnie też dlatego spytałeś o trening...wszystko rozumiem, bracie - nagle go olśniło, no tak, nie chodziło tylko o Zakon Feniksa i przysposobienie obronne do fizycznego ataku: jego drogi Anthony pragnął po prostu polepszyć swój wygląd oraz kondycje, by dotrzymać kroku żywiołowej żoneczce. I był gotów dla tego celu zrezygnować z alkoholu. Ben uśmiechnął się szeroko, jowialnie, zaprzestając nacisków czy dogryzań, mieli przecież ważną robotę do wykonania.
Najpierw pompkową - dopingował Macmillana, mile zaskoczony jego wytrwałością, nie poddawał się mimo trudności, czym bardzo Wrightowi zaimponował - później zaś biegacką, gdy chyżo, niczym dość sporych rozmiarów łanie, mknęli przez łąkę. - Nieźle ci idzie, świetnie, dogonisz mnie! Wyobraź sobie, że gonisz tę swoją sarenkę o rudej sierści! - krzyknął przez ramię do doganiającego do arystokraty, pewien, że takie zdanie na pewno zagrzeje go do szybszego biegu. Brodacz nie dawał z siebie wszystkiego, pozwolił zdyszanemu przyjacielowi zrównać się z nim i później, już w jego tempie, dotarli do dębu. Rosły smokolog otarł czoło z potu i wyszczerzył zęby, lekko dysząc. - Pamiętaj, że dziś pokazuję ci tylko podstawy. Sekret tkwi w regularności, w codziennym treningu. Najlepiej rano, bo kto rano wstaje, temu merlin magię podaje! - kontynuował żwawo, ruch przywracał mu energię, napełniał spokojem i zadowoleniem. - A teraz - znów ręce. Podciąganie. O tu, łap za tą gałąź...niższą, chłopie, na tamtej to się najwyżej pohuśtasz - wskazał na gruby konar drzewa, przy którym stali. Podszedł do niego i przetarł korę z większych zabrudzeń, by paniczyk nie pobrudził sobie rąk: dbał przecież o przyjaciela jak o swego rodzonego brata.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Gwiezdny las [odnośnik]28.02.20 22:05
Nie chciał urazić Benjamina i na pewno tego nie planował, kiedy stwierdzał fakt dotyczący tego, że Macmillanów wiele rodów zwyczajnie nienawidziło. Słowa przyjaciela, który wyraźnie oburzył się na to stwierdzenie, jak gdyby Anthony mówił kompletną nieprawdę, były jednak bardzo pocieszające. Nie spodziewał się, że Wright weźmie jego słowa tak bardzo dosłownie. Chociaż sam był winny zaistniałej sytuacji, bo przecież mógł być bardziej precyzyjny.
Nie mówię o konkretnych osobach, mówię o rodach, które z nami utrzymują kontakt – wyjaśnił, mając nadzieję, że tym razem Wright go zrozumie. Poklepał go po plecach. Rodzina z całą pewnością by go zrozumiała, ale nadal pozostawał problem „szlachetnego” pochodzenia i obowiązków, które pozostawały obowiązkami. – Zależy im, ale i oni są w tym samym sosie, co ja – westchnął ciężko. Przynajmniej miał nadzieję, że tak było. Gest splunięcia Benjamina wyraźnie go rozbawił. – I to nie mało – dodał nawiązując do nowej drogi Selwynów. Nie chciał być szowinistą. Jego kuzynki przecież nie należały do grona kobiet, które siedziały biernie i nic nie robiły poza haftowaniem. Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że przykład Morgany doskonale pokazywał, że kobiety nigdy nie powinny zostawać nestorami. Z drugiej strony podziwiał główną lady Selwyn za odwagę. Co jak co, ale bycie jedyną kobietą-nestorem zapewne nie należało do łatwych zadań. Najbardziej jednak, tak samo jak Benjamin, współczuł Lucindzie. – Racja – przytaknął przyjacielowi, gdy ten zaproponował bardziej optymistyczną rozmowę.
Wright jednak zamiast zdecydować się na rozmowę o czymś przyjemniejszym, wybrał temat najbardziej wstydliwy i najtrudniejszy dla Anthony’ego. Jego uwaga i słowa, które zapewne miały być tylko droczeniem, wcale nie poprawiały stanu zaczerwienienia twarzy blondyna, a jedynie jeszcze bardziej ją pogarszały. Macmillan nawet wstrzymał przez moment oddech, próbując się uspokoić. Nic z tego. Nie potrafił. Musiał wymyśleć szybko dobrą metodę na wywinięcie się z niezręcznej dla niego sytuacji… a przeniesienie uwagi na alkoholizm nic nie pomogło! Co robić, co robić? Nie mógł przecież powiedzieć Benjaminowi „przecież nie mam doświadczenia, o które mnie posądzasz!”, choć najchętniej by to teraz wykrzyczał.
Benjamin, to dość wstydliwy temat – wybąkał w końcu bardzo nieśmiało. Ale było jeszcze gorzej. Wright wywnioskował, że pewnie ze względu na sprawy łóżkowe poprosił go o trening. – Nie! – Podniósł głos, a wręcz niemalże wykrzyczał. – Nie o to chodzi – dodał odrobinę ciszej, ale wciąż głośno. – Błagam cię, Ben! Nie mówmy o tym! I nie mówmy o Rii w takim kontekście! – „Bo wystarczy, że i tak się stresuję z tego powodu!”, dodał jedynie w myślach, choć słowa miał na końcu języka.
I myślał, że kwestia „sarenki” i jego intymnego życia odeszła do przeszłości, ale tak nie było. Benjamin najwyraźniej, nawet w trakcie ćwiczeń, próbował go onieśmielić. A i tak już zmęczony Macmillan nie potrafił mu się odgryźć. Nie, kiedy próbował dogonić Benjamina za wszelką cenę. Bo najchętniej by się na niego rzucił i zaczął się z nim motać po ziemi. Może i nawet przez chwilę najchętniej zacząłby się z nim tłuc. Co prawda nie udowodniłby w ten sposób nic, ale może jednak wyzwoliłby z siebie emocje i może uciszyłby przyjaciela, który najwyraźniej miał z niego niemałą frajdę. Ból jednak zwyczajnie go ograniczał na tę chwilę. Przemilczał więc kwestię ponownego nazywania Rii „rudą sarenką”.
Potem jednak stało się coś, co rozzłościło Anthony’ego. Nie spodziewał się jednak, że Benjamin przetrze gałąź. Czyżby traktował go jak jakiegoś przeklętego szlachcica? Chciał go w ten sposób urazić czy wywołać bójkę?
Benjamin… – dodał lekko zirytowanym głosem, a następnie uderzył go w ramię, co miało być raczej aktem upomnienia niż poważnym atakiem na przyjaciela. Pech chciał, że znowu przypominał sobie o tym, że Wright przypominał niemalże olbrzyma, a uderzenie zabolało. – Przestań mnie traktować jak jakiegoś – tu splunął na trawę – Malfoya. – Mimo wszystko, wyraźnie urażony postawą Wrighta, złapał za gałąź i zaczął się na niej podciągać. Zaciskał przy tym zęby. Musiał udowodnić Wrightowi, że przecież nie był „paniczykiem”, któremu każdy powinien usługiwać.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Gwiezdny las [odnośnik]04.03.20 8:50
Anthony skutecznie rozwiał smętne wątpliwości Benjamina, uznającego się wszak za przyjaciela Macmillanów od dziada pradziada. Lepszego od tych wszystkich wyfiokowanych arystokratów, to pewne – wspaniałomyślnie powstrzymał się jednak od komentowania stopnia znajomości czarodziejskich lordów z resztą błękitnokrwistej śmietanki towarzyskiej, nie chcąc sprawiać druhowi przykrości. I tak najwidoczniej czuł się w tym środowisku wystarczająco samotnie. – Oj tam, nie przejmuj się zadufanymi sztywniakami. Lepiej mieć sprawdzonych kamratów niż płytkie znajomości oparte tylko na jakichś tysiącletnich konwenansach i nudnych Sabatach – pocieszył go jowialnie, zupełnie ignorując fakt, że dla kogoś wychowanego po szlachecku zignorowanie opinii innych reprezentantów wyższego stanu może być trudne i bolesne. – A moi rodzice są zaproszeni? – spytał nagle, tak dla pewności: mama kochała małego Anthony’ego, często traktując go jak kolejnego syna - karmiąc zbyt syto, czesząc rozczochrane włosy i myjąc własną chustką umorusaną zabawą z Wrightciątkami buzię. Wystosowanie oficjalnego zaproszenia na pewno wzruszyłoby mugolkę, zalewającą się łzami na widok stojącego przy ołtarzu Macmillana.
To na pewno byłby lepszy gość od tej całej Morgany. Machnął lekceważąco ręką. – Ech, te baby. Same z nimi kłopoty – wyznał szczerze, posyłając Antkowi szeroki uśmiech. – Lepiej mieć facetów za przyjaciół, szefów i tym podobne. Mężczyźni górą! - podzielił się swoją życiową filozofią dotyczącą płci, beztroski i niezwykle szczery. Oczywiście, że szanował kobiety, niektóre nawet mu się podobały, z innymi można było hipogryfy kraść, ale wciąż – były to niewiasty, czarownice, istoty delikatniejsze, którym nie można było obić twarzy w przyjacielskim sparingu. Przez Bena przemawiał szowinizm, do tego wybiórczy, swoją siostrę uważał przecież za lepszą od tuzina wytrawnych samców alfa – nic z nim jednak nie robił, zbyt mocno stąpając po ziemi na społeczno-psychologiczne rozważania.
Wolał prostolinijne – żeby nie powiedzieć prostackie – dyskusje o Quidditchu, smokach, wyprawach, bijatykach i łóżkowych wygibasach. – Dlaczego wstydliwe? Daj spokój, sami swoi, mi możesz powiedzieć. Albo się mnie poradzić, jestem znanym Casanovą! – mrugnął do przyjaciela zawadiacko, pod maską szalonej pewności siebie ukrywając swój dość obrazoburczy sekret. – W jakim kontekście? – spytał zdezorientowany, nie pojmując poziomu wrażliwości zarumienionego i przejętego przyjaciela. Uznanie dziewoi za sarenkę było wszak komplementem, sugerującym szczupłe pęciny, zwinne ciałko i gładkie włosy. Rude, owszem, to stanowiło pewien problem, ale poza tym Ria mogła przyciągać męskie spojrzenia oraz zbierać bardziej bezpardonowe pochwały. Dobrze, by i Thony burzył w dziewczynie krew, dlatego Ben z jeszcze większym zadowoleniem przyjął koncentrację na biegu i treningu.
Nie rozumiejąc jednak nagłej irytacji szlachcica. – Jakbyś był Malfoyem, to bym cię traktował zupełnie inaczej – wywrócił oczami, doprawdy, przedślubne zdenerwowanie nie służyło Macmillanowi psychicznie – ale bez wątpienia miał sporo krzepy, bo nawet po męczącym biegu zdołał się podnieść na gałęzi. – Na przykład: walnąłbym cię mocniej – dodał, znów susząc zębiska, a gdy Anthony zakończył trening podciągania – trzasnął go dość lekko w ramię. Rozgrzali się, mogli więc przejść do wspaniałej, męskiej zabawy.


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Gwiezdny las [odnośnik]13.03.20 14:27
Bez jakichkolwiek wątpliwości byli „przyjaciółmi od pokoleń”. Nie było więc mowy o zapomnieniu w tak ważnym dniu. Zaśmiał się jedynie na odpowiedź Wrighta, ale jednocześnie potwierdził jego słowa skinieniem głowy. Rzeczywiście, lepiej było mieć gromadkę najbliższych przyjaciół niż całą garść przeklętych szlachciców. Choć oczywiście nie wszyscy szlachcice byli tacy sami. Na pewno nie miał nic przeciwko Prewettom i Longbottomom, którzy od wieków byli przyjaciółmi Macmillanów… zupełnie jak Wrightowie. Kiedyś byli też Selwynowie, ale oni jednak obrali swój sposób była. Prawdą było też to, że Anthony czuł się trochę samotny. Ograniczony ludźmi, którzy tak właściwie byli powiązani z nim tylko krwią, ale nie emocjami; ludźmi, którzy zupełnie go nie akceptowali… jak i pozostałych Mamcillanów. Tak czy inaczej, dzięki takim osobom jak Benjamin szlachectwo z całą pewnością było łatwiejsze, a człowiek mógł się poczuć bardziej „ludzki”.
Tak – potwierdził, co do obecności rodziców Wrighta. – Oczywiście, że tak. – Nie wyobrażał sobie, żeby jego mama nie pojawiła się na przyjęciu. Była dla niego jak druga mama. Miał nadzieję, że ta nie zamierzała czuć się źle ze swoją obecnością w rezydencji wśród i „lepiej” urodzonych czarodziejów.
Kiwnął głową, jeżeli chodziło o Morganę. O tak, były z nią kłopoty. Macmillan wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że wieloletnia przyjaźń między rodami tak po prostu runęła i odeszła w niepamięć przez jedną kobietę. Niech przeklęte będzie jej potomstwo dopóki ta kobieta się nie opamięta. Na zawołanie Wrighta zareagował skromnym uśmiechem. To nie tak, że kobiety były tylko złe, ale zwyczajnie miał wrażenie, że na tę chwilę próbowały zbyt wiele udowodnić, a przez to ich możliwości były ograniczone przez ich własne myśli. Ich działa także. A właściwie, miał wrażenie, że (na przykład) Morgana robiła wszystko źle, odwrotnie, byleby tylko pokazać, że „może”.
I tak długo, jak utrzymywał się temat szlachty, Selwynów i inne, czuł się pewnie i dobrze. Łóżkowe tematy były dla niego jednak zbyt wstydliwe. Szczególnie przy Benjaminie, który zdawał się mieć niemałe doświadczenie. Tak przynajmniej przypuszczał Anthony. Być może były to mylne domysły, ale jednak… Macmillan był przekonany, że to właśnie Wright był Casanovą (co zresztą sam wkrótce potwierdził, prawda?). Jak nie czuć się przy takich rozmowach wstydliwie? Szczególnie przy osobie, która miała zupełnie odmienne spojrzenie na kwestię sypiania z kobietami?
Benjamin… – zaczął, ale przerwał na moment. Nie wiedział czy się przyznać, czy też może nie. – Ja nigdy… – „nie spałem z kobietą?”, miał dodać, ale znowu przerwał wyraźnie zawstydzony. Jedyna kobieta, którą dotychczas kochał przed Rią i z którą być może mógłby dotychczas spędzić nie jedną, ale wiele nocy została zabita. Poza tym za bardzo ją szanował, żeby robić to przed ślubem, do którego nigdy nie doszło i zapewne nigdy by nie doszło. Rię kochał równie mocno, może i bardziej, więc o przedwczesnym współżyciu nie było mowy. Z tego samego powodu – szacunku. Nie mógł jej zhańbić. Było jednak za późno na jakiekolwiek tłumaczenie. Zaczął zdanie, które nawet bez dokończenia było całkiem zrozumiałe. – Sam rozumiesz, mam nadzieję. Dlatego nie mówmy o Rii w tym… łóżkowym… kontekście. Ani w kontekście gonienia sarenki… po lesie. – Niemalże wyrzucił z siebie ostatnie słowa. Las dodał od siebie, ale miał nadzieję, że Wright miał go zrozumieć oraz to dlaczego był wrażliwy na tym punkcie.
Uderzenie Benjamina było mocne. Tak samo jak kolejne. W tym to, które doprowadziło do bardzo intensywnego bólu w okolicach brwi. Krew lała się najmocniej właśnie nad okiem, a dopiero potem z rozciętej wargi. Był ból, ale na swój sposób był przyjemny, bo przypominał o dawnych latach i wielu bójkach, które Macmillan wszczął i w które się wplątał. Póty co jednak ścierał krew z twarzy i syczał przy każdym dotyku z brwią.
Nieźle mi przywaliłeś – stwierdził, spluwając na trawę krew. Był to właściwie komplement. Choć sam Anthony był rozczarowany własnymi brakami.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Gwiezdny las [odnośnik]17.03.20 10:08
Na szczęście perspektywa bratobójczej - niemalże - walki skutecznie odgoniła myśli Benjamina od tematu łóżkowego doświadczenia Macmillana. W innym wypadku zapewne drążyłby interesujące go rejony do skutku, skupiając się na tyle, by zrozumieć, co miłosny poeta ze skłonnością do ognistej whisky miał na myśli. Ben powiem uważał, że Anthony ma niemałe doświadczenie: na Merlina, szlachcic żył na tym świecie trzy dekady, posiadał też wszystko, co kobiety kochały, a więc galeony, galeony i jeszcze trochę galeonów. Oczywiście był to pogląd skrajnie szowinistyczny, ale Wright wolał tak przedstawiać w swej wyobraźni czarownicę: łatwiej wtedy o uzasadnienie swej słabości ku własnej płci, pełnej honoru, ogłady oraz wysokich standardów. Także werbalnych, nie nazwał wszak Rii niezłą cizią ani nie komplementował pełności klatki piersiowej - wręcz przeciwnie, użył rozbudowanej metafory, porównując rudowłosą niewiastę do niewinnej sarenki, skaczącej na chudych pęcinkach przez wiosenne zarośla. - Jakiś przewrażliwiony jesteś, musisz się zrelaksować. Ślub działa na ciebie stresygynn...no, robisz się nerwowy jak nieśmiałek podczas pożaru lasu - skwitował więc tylko te nieporadne, wyjąkane wręcz wyjaśnienia, machając na nie wielką ręką.
Sekundę później używaną już do nie do przyjacielskiego lekceważenia problemów ukrytego kalibru, a do trenowania przyjaciela w zakresie podwórkowej sztuki walki. Opartej na skomplikowanym kodeksie moralnym oraz jeszcze bardziej niejednoznacznych zasadach skutecznego wpierdolu. Benowi szło doskonale, co nie było zaskoczeniem, zjadł przecież mleczne - i nie tylko - zęby na podobnych fizycznych atrakcjach, od kilkunastu lat bijąc się z mniejszą lub większą regularnością. Wyprowadzane przez brodacza ciosy zaskakiwały nie tylko celnością, ale i siłą, choć tą starał się w miarę możliwości ograniczać. Nie chciał przecież zmasakrować przyjaciela, czyniąc z jego twarzy siekaną szynkę, a po prostu pokazać mu kilka ważnych trików, wzmacniając przy okazji krzepę. Nie miał pojęcia, ile trwał zaciekły sparing, był jednak pod wrażenie wytrwałości Macmillana, który zakończył ćwiczenia dopiero w chwili, w której chwiał się już na nogach.
- Nieźle ci szło, łapserdaku. Nie dałeś się tak łatwo! - pochwalił postępy kamrata Ben, przyglądając się krwi roszącej trawę oraz nieco pobladłemu Macmillanowi, którego eleganckie, śnieżnobiałe, arystokratyczne lico wkrótce miało przybrać nieco plebejski kolor fioletu. - Weź się posmaruj żywokostem po powrocie do domu, bo inaczej cię luba nie zechce przed ślubem z takim limem - poradził mu troskliwie, nie chciał przecież, by Macmillan wystąpił na swym ślubie z prezencją stłuczonego na kwaśne jabłko szukającego. - Powinieneś codziennie rano robić takie krótkie ćwiczenia, które ci pokazałem. Pompki, podciąganie, przebieżka. Za kilka tygodni zauważysz różnicę - kontynuował naukę, trochę kulawo czując się w roli mentora. Zakłopotany przeciągnął dłonią po rozczochranych włosach, posyłając Anthony'emu lekki uśmiech: zmęczony, ale zadowolony. - No i poważnie mi przysoliłeś ten raz, czuję dalej twoją piąchę - dodał, poklepując Macmillana po plecach. Przyjaciel poradził sobie naprawdę dobrze.

| ztx2


Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Frank-castle-punisher
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t656-benjamin-wright https://www.morsmordre.net/t683-smok#2087 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f203-kornwalia-sennen https://www.morsmordre.net/t4339-skrytka-bankowa-nr-178#92647 https://www.morsmordre.net/t1416-jaimie-wright
Re: Gwiezdny las [odnośnik]25.06.20 12:50
| 18 czerwca, 77 PŻ, ~40 elektryczność, ~80 oparzenia, ~10 tłuczone

Spokój. To właśnie ogarnęło Gwen, gdy po zabezpieczaniu Bedford Square pojawiła się w Oazie. Rozdzieliła się z aurorem, opadając na kolana gdzieś w okolicach jednego z baraków znajdujących się w ich bezpiecznej ostoi, tuż obok pięknego, magicznego lasu. Czuła się obolała, ledwo mogąc wstać na nogi przez obtłuczenia i oparzenia, które męczyły w tej chwili jej ciało. Wiedziała jednak, że teraz już nic jej nie grozi. W Oazie przecież nic złego nie mogło się stać, prawda? Nawet mugolaczce.
Strój dziewczyny był w całości pokryty błotem. Z resztą, jej twarz również pokrywał brud. W dłoni wciąż ściskała różdżkę, nie chcąc jej puścić, czy schować. Choć puls rudowłosej powoli się uspokajał, a biała magia, która przenikała każdy fragment Oazy stopniowo uspokajał, wręcz przysypiając dziewczynę, coś w jej głowie wciąż kazało jej ściskać magiczne drewienko. Tak na wszelki wypadek, tak na wszelki wypadek…
Chociaż, szczerze mówiąc, zdawała sobie sprawę, że z takimi obrażeniami na niewiele zdadzą się jej umiejętności. Ból sprawiał, że przy najdrobniejszym ruchu twarz dziewczyny wykrzywiała się. Do rzucenia trudniejszych zaklęć konieczne było skupienie, którego choćby z tego powodu nie byłaby w stanie osiągnąć. Kolejnym było niewątpliwie zmęczenie. Potężne, ogromne zmęczenie, które sprawiało, że przede wszystkim chciało jej się spać. Tak, jakby te miesiące nieprzespanych nocy i zapracowywania się przez pomoc w tym miejscu, właśnie teraz dawało o sobie znać.
Gdy usłyszała, że ktoś się do niej zbliża, w pierwszej chwili nie zareagowała. Była w Oazie. Tu było bezpiecznie, prawda? Nikt nie zrobi jej krzywdy, nikt, już nikt. To nie Londyn. Tu nie ma trupów pozbawionych butów. Dopiero, gdy postać się zbliżyła, panna Grey uniosła głowę, spoglądając z dołu na kobietę:
Och, Roselyn… – powiedziała słabym tonem. – To… to boli… masz może… coś… na oparzenia? – spytała, próbując nie przymykać oczu. Uzdrowiciel. Więc chyba naprawdę nic już jej nie groziło, prawda? Modliła się w duszy o coś na mocny, spokojny sen, który pozwoliłby jej na oderwanie się od zmęczenia i bólu.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Does it feel like everything’s just, like, second best after that meteor strike?
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Gwiezdny las [odnośnik]07.07.20 0:06
Oaza była tej nocy cicha i spokojna. Przemierzając świeżo wydeptane ścieżki, rozglądała się w poszukiwaniu mieszkańców nowych zabudowań. Większość jednak kryła się w bezpiecznych ścianach chat, nie naruszając jej spokoju. I dobrze. Nie miała dzisiaj ochoty na niczyje towarzystwo. Wolała wsłuchiwać się w odgłos własnych kroków i odgłosy lasu. Starała się uspokoić rozpędzony myślami umysł. Odnaleźć skupienie, które niezbędne było w wykonywaniu przydzielonych jej obowiązków. Ciężko było wygrać z natłokiem emocji wywołanych dzisiejszym rozstaniem z córką. Wszakże to nie miało być na zawsze, a jednak okoliczności sprawiały, że opuszczając chatę Charlene czuła jakby rozstawała się z córką na znacznie dłużej niż na kilka chwil. Tak miało być lepiej. Pocieszała się tą myślą, chociaż strapiony umysł galopował wśród najgorszych zmartwień, tworzył niestworzone historie.
Zobowiązała się, że zostanie dzisiaj w Oazie, by doglądać chorych. Mimo to ciężko było odgonić zmartwienia, oderwać się od własnych rozważań. Powinna już była do tego przywyknąć. Niegdyś przekraczając próg Munga potrafiła odseparować te dwa światy. Wszystko co nie sięgało do murów magicznego szpitala, tam nie należało. Dziś jej myśli były ponure i napastliwe; nie chciała ich z nikim dzielić.
Cisza rozpłynęła się w odgłosie niewyraźnych kroków, a postać czarownicy zarysowała się na horyzoncie. - Gwendolyn? - zapytała, skracając dzielącą ich odległość. Jej ubrania, a nawet twarz były ubrudzone błotem. Ciężko było ją rozpoznać, ale gdy stanęła z nią twarzą w twarz, nie miała żadnych wątpliwości.
- Pomogę ci - Zbliżyła się do niej, wsuwając dłoń pod ramię Gwen, aby pomóc jej w przekroczeniu odległości dzielącej je od namiotu medyków. Starała się być ostrożną, by nie spowodować dziewczynie jeszcze większego bólu.
Kilkanaście kroków dalej mogła już odpocząć na prowizorycznym łóżku szpitalnym. - Co się stało? - zapytała, uważnym wzrokiem oceniając odniesione szkody. Jej ciało było poparzone. Mogła jedynie wyobrazić sobie ból Gwendolyn. Chciała jak najszybciej go uśmierzyć. Co się jej przytrafiło? Czy brała udział w jednej z akcji, a może padła ofiarą zamieszek?
- Musisz mi pokazać gdzie masz oparzenia - powiedziała, próbując dojrzeć wszystkie miejsca, które spotkały się z ogniem. Niektóre skrywały się pod powłoką brudnego ubrania, poinstruowała ją, aby odkryła przed nią zranioną skórę.
- Cauma Sanavi Horribilis - wyszeptała, unosząc różdżkę nad ranami czarownicy.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Gwiezdny las [odnośnik]07.07.20 0:06
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 25
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gwiezdny las Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gwiezdny las [odnośnik]08.07.20 13:39
Chciałaby móc skupić się na czymkolwiek innym, niż na przeszywającym jej ciało bólu. Po pojedynkach czasem było podobnie, ale wtedy od razu zajmowali się nią medycy. Nie musiała nakładać pułapek, czy kryć się przed spojrzeniami innych. Próba przejęcia Londynu była jednak nomen omen próba bardzo ryzykowną. Godziła się na to, że coś może jej się w trakcie stać. Nie sądziła jednak, że pierwszy raz będzie aż tak przerażający.
– Dziękuję – powiedziała dość słabym głosem.
Pozwoliła Roselyn sobie pomóc. Podała jej dłoń i ruszyła z panną Wright w stronę namiotu. Zatrzymywała się co kilka kroków, krzywiąc się i próbując uspokoić rozpalone rany. Koniec końców z pomocą brązowowłosej udało jej się dotrzeć do namiotu, gdzie zajęła wskazane przez uzdrowicielkę miejsce.
Słysząc pytanie kobiety potrzebowała chwili, aby zebrać myśli, by w miarę spokojnie wyjaśnić jej, co się stało.
Cedric… byliśmy z Cedricem, tym byłym aurorem, w Londynie. Przejęliśmy punkt obserwacyjny, chyb się udało, ale nie był bez straży. To… sama widzisz, walczyliśmy – wyjaśniła. – Cedric jest mniej ranny, wrócił ze mną, ale nie wiem gdzie jest – dodała, krzywiąc się po raz kolejny, gdy ruszyła dłonią, próbując gestykulować.
Kiwnęła głową, posłusznie pokazując Roselyn miejsca, w których dosięgnęły ją oparzenia. Starała się poruszać ostrożnie, aby minimalizować ból, jednak tak czy siak chwilami cicho syczała z bólu.
Roselyn spróbowała uleczyć jej rany, niestety – nieskutecznie. Różdżka odmówiła jej posłuszeństwa. To jednak zdarzało się nawet najlepszym,  a Gwen zdawała sobie sprawę, że magia lecznicza jest o wiele bardziej specjalistyczna, niż jakakolwiek inna; nie miała zamiaru więc jej poganiać, czy krytykować, cierpliwie czekając, aż czary uzdrowicielki zadziałają.
Czując jednak, że jej głowa robi się coraz cięższa. Adrenalina zaczęła już w końcu opadać: była w bezpiecznym miejscu, nie musząc już obawiać się o własne życie czy zdrowie. Roselyn się nią zajmie – tego była pewna. Nie chciała jednak zasnąć w namiocie. A przynajmniej nie od razu.
Roselyn? Jest tu może kawa? – spytała nieco nieprzytomnie.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Does it feel like everything’s just, like, second best after that meteor strike?
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Gwiezdny las
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach