Wydarzenia


Ekipa forum
Calypso Medousa Lestrange
AutorWiadomość
Calypso Medousa Lestrange [odnośnik]28.12.15 20:49

Calypso Medousa Lestrange

Data urodzenia: 07.05.1933
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta szlachetna
Zawód: stażystka w redakcji Proroka Codziennego
Wzrost: 163cm
Waga: 52kg
Kolor włosów: chłodny jak moje serce brąz
Kolor oczu: jasny błękit
Znaki szczególne: duża, długa blizna ciągnąca się po prawej stronie kręgosłupa od łopatki do krzyża oraz kilka drobniejszych zagojonych już ran na piersiach, brzuchu i nogach


Od najmłodszych lat wszyscy śmiali się z tego, że byłam pod tak ogromnym wrażeniem nocnego nieba. Było głębokie, rozległe i dawało mi poczucie bezpieczeństwa, które tak rzadko gościło w naszych niezbyt skromnych progach. Zwykłam siadać przed oknem w swoim pokoju na piętrze, a czasem nawet wychodziłam na zewnątrz po to, żeby lepiej się im przyjrzeć. Siadałam w ogromnej, ciężkiej sukni na ławce albo na trawie, spoglądałam w górę i... Świat przestawał istnieć. Liczyły się tylko kolejne gwiazdozbiory, a jasne punkty na niebie siały we mnie nadzieję.
Wszyscy żartowali, nazywali głupią, kazali wstawać z ziemi i maszerować do siebie. Prócz Thalii, która wiernie siedziała obok i wysłuchiwała moich namiętnych majaczeń. Kochałam ją, dbałam, troszczyłam się i próbowałam chronić, jak tylko potrafiłam. Była moim małym oczkiem w głowie, to w niej ulokowałam całą swoją czułość.
Uwielbiałam spacerować z nią po ogrodzie, po zmierzchu, opowiadać o swoich snach, obawach i marzeniach. Wiernie pomagałam jej w języku francuskim, a ona... Wystarczyło, że zaśpiewała. Była aniołem i taki głos właśnie dostała od losu. Otwierała usta, nabierała oddechu, a później świat stawał się oazą spokoju. Brzmiała dużo lepiej, niż syreny, a czasem wydawało mi się, że może mieć z nimi dużo wspólnego. Hipnotyzowała mnie swoją urodą, perfekcją, przyjaznym usposobieniem. Thalia i ja. Najlepsze siostry, na zawsze.
Szkoda, że postanowił mi ją odebrać.


Nienawidzę go. To powinnam być ja, poszarpana, zepsuta, pod ziemią i bez życia.
To nie ma znaczenia. Nic nie ma znaczenia.
Gdybym tylko miała moc wymazania jednego dnia z kalendarza, zdecydowanie pozbyłabym się siedemnastego lipca '42 roku. Nienawidzę tej daty, a za każdym razem, kiedy przychodzi rocznica... Zapadam się i zamykam w sobie. Nie potrafię się skupić na niczym innym, niż uczczeniu należnej pamięci Thalii.
Miałam już skończone dziewięć lat, a ona niespełna siedem, kiedy szłyśmy za rękę, nie przejmując się niczym. Słońce grzało nam w plecy, a gęste letnie powietrze docierało do naszych zmęczonych pogodą płuc. Mimo to, byłyśmy pełne zapału i chęci, z uśmiechem krocząc w stronę pobliskiego lasku, w którym od dwóch lat "badałyśmy" przyrodę tak, jak mogą ją badać dzieci. Zbudowałyśmy nawet mały szałas, do którego chowałyśmy się w czasie deszczu. Byłyśmy takie odważne i pełne życia... Pozbawione ograniczeń, bez wiedzy rodziców mogłyśmy bawić się, w co nam się rzewnie podobało.
To nie przystoi takim młodym pannom, szlajać się całymi dniami i gonić boso po lesie dało się słyszeć, kiedy po raz kolejny nie usłuchałyśmy matczynego zakazu. Pobłażano nam. Wszyscy wiedzieli, że nie ma co zaczynać sporu. Byłyśmy posłuszne, ale ciągnęło nas do wolności, natury i wspólnej samotności, więc po jakimś czasie rodzice zaczęli wysyłać służbę do potajemnego pilnowania nas. Nie byłyśmy tego świadome, więc nic nam to nie przeszkadzało.
Zaczynało się ściemniać. Czekałyśmy na to od dłuższego czasu, bo w końcu miałam pokazać Thal pełnię księżyca spod osłony nieba. Wzięłam ją za rękę, aby bezpiecznie opuścić las (w którym de facto dzikich zwierząt nie było, ale przezorny zawsze ubezpieczony). Słońce znikało za horyzontem, a dwie małe czarownice zmierzały w podskokach w stronę rezydencji Lestrange'ów, która szczęśliwie czekała na nie w oddali...
Byłyśmy pełne radości i śmiałyśmy się, dopóki podejrzane szelesty, wycia i głośne dźwięki nie dotarły do naszych uszu. Było za nami i zbliżało się w przerażającym tempie. Zaczęłyśmy biec, naprawdę szybko biec, potykając się o korzenie pojedynczych drzew. Nie pozwalałam się jej odwracać. Nie mogła zobaczyć, co było za nami... Bała się jeszcze bardziej niż ja. Byłyśmy na przegranej pozycji: bez różdżek, bezsilne, niewinne i powolne. Nikt nie mógł nam pomóc.
Na ułamek sekundy spojrzałam w tył. Wielkie, żółte i groźne oczy wpatrywały się w nas dziko, pędząc w naszą stronę. Myślałam, że to wilk, ale to było coś dużo, dużo niebezpiecznego.
Usłyszałam krzyk, potem następny i następny.
Jeden należały do matki, drugi do mojej  siostry. Trzeciego nie potrafiłam zidentyfikować, był strasznie cichy, bezsilny i ledwo do mnie dotarł. Moim ostatnim wspomnieniem był nieszczęśliwy upadek, głucha cisza i przeszywający całe moje ciało ból. Zamknęłam oczy, żegnając się z tym światem, ale na próżno. Obudziłam się dwa dni później z rozbitą głową, okropnym bólem pleców i skręconą kostką, ale nic z tych rzeczy nie było warte mojej uwagi.
Matko, gdzie jest Thalia?



Pozytywne uczucia nigdy nie należały do moich mocnych stron. Nie byłam jedną z tych małych, słodkich czarownic, które wesoło bawiły się z rodzicami w ogrodzie. Rodzice zawsze mnie przerażali... A właściwie - już sam kontakt z nimi wydawał się być dziwny. Do tej pory nie wiem, czy ich kocham, do tej pory nie mam pojęcia, kim dla mnie są. Oczywiście, pałam do nich niezmiernym szacunkiem i nie chcę się z nimi kłócić, ale w gruncie rzeczy cieszę się, że poszłam do Hogwartu. Po zniknięciu mojej siostry z naszego domu, nie potrafiłam nawet na nich patrzeć. Mówi się, że cierpienie zbliża do siebie, ale w tym wypadku było zupełnie odwrotnie. Pierwsze pół roku spędziłam sama we własnej komnacie, nie wpuszczając nikogo na dłużej niż dziesięć minut. Nie chciałam nikogo widzieć, nikogo, kto choć trochę mógł przypominać mi te wydarzenia. Miałam sporo wolnego czasu, (rodzice postanowili zrobić mi przerwę od prywatnych lekcji i "zostawić mnie w spokoju") który spędzałam w większości na doskonaleniu własnej gry. W tym czasie non stop słuchałam ulubionej muzyki, która pozwalała mi na chwilę wytchnienia, a błłądząc smyczkiem po ukochanych strunach w końcu mogłam wyrazić swój żal. Zaczęłam też komponować, choć do tej pory nikomu nie pokazałam moich młodzieńczych utworów.
Po dłuższym czasie tej sielanki, matka kazała mi zacząć spotykać się z kuzynostwem, twierdząc, że nieco towarzystwa doskonale mi zrobi. Wróciłam też do nauki, aby lepiej przygotować się na życie w Hogwarcie. Tak, miałam uczęszczać do tej prestiżowej szkoły, w której poznałabym rówieśników i oderwała się od rodzinnego gniazda. Z początku byłam przeciwna temu pomysłowi. Nie. Nie będę mieszkać z jakimiś żałosnymi mugolakami, nie będę się spoufalać, wolę zostać w rodzinnej posiadłości.
Z czasem jednak zmieniłam zdanie, widząc w nowej szkole wiele zalet, zwłaszcza, że miałam do wyboru jeszcze Beauxbatons, a to już w ogóle nie wchodziło w grę. O ile język francuski bardzo mi się podobał, życie i funkcjonowanie z narodowymi Francuzami niezbyt przypadały mi do gustu.
W końcu, w jedenaste urodziny, dostałam wymarzony i wyczekany list ze szkoły. W końcu mogłam oderwać się od znanego mi świata i ponownie próbować zapomnieć.


Mury Szkoły Magii i Czarodziejstwa powitały mnie zimnym powietrzem i setkami uśmiechów. Mała, przestraszona, ale nie wyrażająca swoim zachowaniem emocji, stałam pośrodku Wielkiej Sali, czekając, aż ktoś w końcu wypowie moje imię. Ekscytacja i ciekawość, do jakiego domu zostanę przydzielona... Wcześniej mogłam tylko podejrzewać. Od razu wykluczyłam Hufflepuff, miałam trochę wątpliwości co do Gryffindoru. Ze swoją szlachetną krwią i intelektem stawiałam na Slytherin lub Ravenclaw, ostatecznie zgadując, że chodziło jednak o ten ostatni. Tiara przydziału zastanawiała się chwilę, nie zdradzając swoich obaw, ale już po kilku minutach z dumą maszerowałam w stronę stołu Krukonów.
Byłam dobra w przedmiotach, które były mi w jakiś sposób potrzebne. Specjalne zainteresowanie odnalazłam w Astronomii, Zaklęciach i Transmutacji, które ze wszystkich możliwych przedmiotów wychodziły mi najlepiej. Fakt, podczas tych siedmiu lat spędzonych w Hogwarckich murach, dużo czasu spędziłam na studiowaniu gwiazd, książek o wilkołakach, czy niezbędnych do ochrony przed nimi zaklęć, ale oprócz tego przykładałam się do reszty przedmiotów.
Oprócz tego, poznałam sporo ludzi mojego pokroju - rzecz jasna nie wszyscy byli szczęśliwymi posiadaczami szlachetnej krwi, aczkolwiek większa część uczniów Domu Węża świetnie mnie rozumiała. Znalazłam sobie nawet kogoś w rodzaju przyjaciółki, i chociaż nie byłyśmy całkiem takie same, wciąż miałyśmy wiele wspólnego. Zakochałam się w niej, rzecz jasna w sposób platoniczny i taki w rodzaju "rodzinnego", właśnie jak w siostrze. Przez jakiś czas łudziłam się, że byle zołza może zastąpić tę wielką pustkę w sercu. Oczywiście swojej długoletniej towarzyszki w żadnym stopniu nie miałam za zołzę, chyba, że taką podobną do mnie. Gdybym miała nas teraz jakoś nazwać, postawiłabym na szare myszki, które przebiegle manipulowały kotkiem. Zdarzało nam się robić niemiłe rzeczy, ale nigdy nie wyśmiewałyśmy mugolaków, gdyż status krwi jednej z nas był wątpliwy (dodam, że nie mój).
Razem dorastałyśmy, coraz częściej kłócąc się o głupoty i godząc po kilku minutach, wiedząc, że jeśli chcemy przetrwać do końca, możemy liczyć tylko na siebie. Mimo ogólnej zażyłości i dzielenia się sekretami typu "podoba mi się ten Ślizgon", nawet jej nie wyjawiłam sekretu dotyczącego Thalii. Właściwie nie jestem pewna, czy ktokolwiek mógł mieć informacje na jej temat i prawdę powiedziawszy, odpowiadał mi brak pytań i traktowania jak ofiary. To ona była ofiarą, a ja, mimo, że nie zapomniałam, nie chciałam przyćmiewać swojego nowego wcielenia nadmiernymi wspomnieniami lipcowej nocy.
Nie miałam niewyobrażalnie dużo czasu dla siebie, ale potrafiłam go trochę wykrzesać. To wtedy zaczęła mnie interesować kultura włoska, a co za tym idzie - opera, proza, muzyka. Dalej grywałam też na skrzypcach, nigdy nie potrafiłabym się bez nich ruszyć, a co dopiero do szkoły, z dala od rodziców, od kogokolwiek. Tworzyłam mniej, ale dużo ćwiczyłam. Zapisałam się nawet do chóru, żeby matka mogła być chociaż trochę dumna. W końcu... Lestrange.



Po ukończeniu nauki przez dłuższy czas nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Na pół roku wróciłam do rodzinnej posiadłości, gdzie umierając z nudów jedynie bazgrałam listy do starych znajomych albo kolejne, pogrążone w chaosie nuty. Nie potrafiłam się skupić, to wszystko przywoływało wspomnienia, które tak namiętnie próbowałam zagłuszyć. Znów na zmianę grałam, pisałam, słuchałam, recytowałam, ale w końcu trzeba było powiedzieć sobie dość.
Ten moment przyszedł tuż po tym, kiedy zostałam powiadomiona przez ojca o objawieniu, wspaniałym kandydacie na męża, z którym mogłabym mieć piątkę dzieci, nawet od zaraz. Dostałam ultimatum, bo taka panna jak ja nie powinna siedzieć bezczynnie. Albo coś ze sobą zrobię, albo wyjdę za mąż - mniej więcej tak brzmiało to w moich uszach. Na całe szczęście miałam w zanadrzu pomysł ze stażem w Proroku. Właściwie tylko to uratowało mnie przed białą suknią i ślubnym kobiercem, a przynajmniej na razie. Kandydat wciąż wesoło czeka, aż się porządniej wykształcę, bo przecież na razie jestem tylko leniwą, gnuśną artystką, z której nie ma żadnego pożytku. Prawda mamo?  
Staż dawał mi dużo możliwości... Drzwi otwarte na znajomości, ważnych ludzi, bycie na pierwszym miejscu, czy doskonalenie pisania, które naprawdę mogło mi się przydać. Ale najważniejszą z nich było zachowanie swojej ręki na nieco później niż osiemnaście lat.

Głęboko wierzę, że życie nie zostało stworzone po to, by być sprawiedliwym. Jednego dnia, proszę, masz wspaniałą rodzinę, status, majątek, jesteś piękna i utalentowana... A następnego jedna część znika, a ty wiesz, że to nie była tylko część. To było wszystko, a teraz? Nic ci nie zostało. Czym są drogie prezenty, ubrania, pocieszające pokojówki i talent, skoro nie możesz ich wykorzystać? Ba, nie potrafisz się nawet skupić, myślami błądząc po tej jednej nocy, która zmieniła cię z dziewięciolatki w dorosłą kobietę.
Robisz to samo, aby wpaść w rutynę. Próbujesz zapomnieć, nie myśleć, zająć się czymś innym, ale na końcu i tak bezsilnie upadasz na kolana nie wiedząc, jak poradzić sobie ze stratą.
Wszystko, tylko nie ona.
A jednak ona - jedyna osoba, do której coś czułam... Nie żyła. Na dodatek z mojej winy, z czym po dziś dzień nie mogę się pogodzić. Nigdy nie uwierzę, że to był przypadek. Na pewno mogłam coś zrobić pomóc, zawołać na ratunek. To moja wina, że wprowadziłam nas w to całe zamieszanie, z którego tylko jedna wyszła żywa.
Miałam obsesję. Nadal ją mam. Pałam nienawiścią do tych piekielnych stworzeń, tych ohydnych, przerażających istot, które potrafią jedynie niszczyć i zabijać. Zraniły mnie tak, jak nikt nie mógłby mnie zranić i teraz z wielką chęcią sama wypowiem zaklęcie niewybaczalne, aby pozbyć się tego, kto to zrobił. Muszę go tylko znaleźć. Jest też coś, zawarty w bajce Beedle'a magiczny przedmiot, który pomógłby mi rozwiązać problem, gdyby tylko istniał. Informacje dotyczące właśnie tego śledzę na bieżąco i nawet jeden krok przed. Nadmiernie interesuję się właśnie jednym z Insygniów Śmierci - kamieniem. Wierzę, że uda mi się go kiedyś znaleźć, nawet jeśli rodzina wyśmiałaby moją łatwowierność i wiarę w bajki. Jednak jeśli mi się uda, wtedy... Wszystko wróci do normy. Wszystko będzie dobrze. Rodzice, ja, Thalia. Będę go szukać jak tylko mogę, choćby miało mi to zająć całe życie. Nadzieja umiera ostatnia.



Jestem odważna, chociaż się boję. Jestem bez uczuć, chociaż chcę kochać. Żyję, chociaż nie powinnam.



Niedaleko naszej rezydencji było jezioro. Niewielkie, niezbyt głębokie i na tyle bezpieczne, abym w wakacje mogła w nim pływać. Odkąd wydarzyła się ta tragedia, nie spuszczano mnie z oka, więc mogłam trenować i bawić się tylko pod opieką służby i krewnych. Mimo to, nadal uwielbiam wodę prawie tak, jak noc. Zdecydowanie jest moim żywiołem i z wielką chęcią wracałabym do rezydencji rodziców choćby po to, aby na chwilę zanurzyć się w lodowatej cieczy. Nigdy nie widziałam syreny, ale sporo o nich słyszałam. Mam nadzieję, że nie są aż tak niebezpieczne, bo skoro jestem z rodu Lestrange, powinnam mieć na koncie spotkanie z tą dostojną, magiczną istotą.


Przeraża mnie czarna magia. Krew, zło i metaforyczna ciemna strona czarodziejskiego świata są dla mnie tak odległe, że nie chcę nawet o nich myśleć. Wiem, że obecnie dzieje się źle, a na ulicach stolicy panuje powszechny strach. Boję się na tyle, by lepiej dobierać towarzystwo i nie szwędać się po Nokturnie. To miejsce mnie przeraża, jeśli mam być tam samotna - kto wie, co czarodziejowi wpadnie do głowy, gdy zobaczy taką piękną lady samą? W większym towarzystwie nie ma przeszkód. W grupie siła, w grupie duch. Nie widzę siebie w roli tej złej, ale nie wykluczam, że w przyszłości poglądy mogą mi się nieco odmienić. W końcu dość mam kłamstw sianych przez Ministerstwo i Proroka, w którym mimo wszystko widzę nadzieję. Będę pisać prawdę, a przynajmniej tak to sobie wyimaginowałam.
Z resztą poza stosem niemiłych słów, komentarzy, drobnych bójek czy kradzieży (w celach charytatywnych) i szeregu złamanych serc, na swoim koncie nie mam nic złego. Nikogo nie zabiłam, nie skrzywdziłam celowo, nie wydłubałam oczu i nie zrobiłam śmiertelnie zabawnego psikusa (było kilka takich przypadków w historii). Możliwe, że palenie zalicza się do tej grupy, bo w końcu nie wypada damie, ale skoro już jestem dorosła, to wolno mi, prawda?
Właściwie, nie obchodzi mnie to. Średnio interesuje mnie zdanie innych, zwłaszcza jeśli są małymi, fałszywymi szlamami. Fakt, nigdy nie wypowiedziałabym tego odrażającego słowa, ale teraz mogę chyba wyrazić to, co uważam? Tylko chwila. To nie jest tak, że twoja krew od razu mnie zniechęca i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Po prostu nie mogę, bo jeszcze się zakocham i zostanę wykluczona z rodu. Nie chcę przecież tego stracić, prawda? Proszę, nie dziw mi się. Możemy porozmawiać, mogę poudawać, że interesuje mnie to, co mówisz, mogę się nawet oschle uśmiechnąć. Szansa na to, że cię polubię jest nikła, ale wiesz, zawsze coś. Półkrew... ujdzie, chociaż z pewnością nie jest materiałem na męża. Można porozmawiać, nawet się pośmiać z żałosnych, prostych żartów, ale to wszystko. Chyba, że jesteś naprawdę ciekawy i możesz zmienić moje zdanie o gorszej krwi. Spróbuj mnie przekonać, śmiało.



Można nazwać mnie wrażliwą? Właściwie to zależy przez co rozumie się wrażliwość. Jestem artystką, gram, wyrażam siebie na sto różnych sposobów, więc możliwe, że w jakimś stopniu emocje uczestniczą w moim życiu. Żeby być szczerą, musiałabym zaznaczyć, że jestem okropnie emocjonalna. Wszystko biorę do siebie, przejmuję się, chcę dbać... Nie okazuję tego. Nie dowiesz się o tym nigdy, z moich ust rzadko usłyszysz ciepłe słowo. Nie mówię nikomu, bo nikomu nie ufam, zwłaszcza, że bycie otwartym prowadzi tylko do kolejnych ran. Nie przytulam się i nie okazuję uczuć, a będąc w centrum uwagi zazwyczaj odpycham tych, którzy mogliby zostać przeze mnie zranieni.
Odpowiada mi to. Chłód i dystans razem z aurą mojej egzystencji są typowe dla arystokratów, dlatego nawet nie będziesz podejrzewać, że może kryć się za tym coś innego. Nie będziesz pytać, a ja nie odpowiem, a nawet jeśli zaczniesz się domyślać, będę milczeć jak grób.
Uwielbiam rozmawiać. Plotkować, dowiadywać się, być na bieżąco. Wiedzieć, co się dzieje na świecie, jak radzą sobie w Ministerstwie, za kogo wyszła moja kuzynka. Mimo, że właściwie to wszystko jest takie odległe od tego, co rzeczywiście mnie interesuje, sprawia mi swego rodzaju radość. Rozrywką są kontakty międzyludzkie, otrzymywanie tego, czego się chce, aranżowane małżeństwa i manipulacja. Bawi mnie, kiedy jestem w centrum uwagi. Lubię, gdy się mną interesują. Lepiej, by mówili źle, niż nie mówili nic, prawda?
Intryguje mnie bycie dziennikarką, pierwszą na miejscu, mającą władzę w piórze, dlatego mam nadzieję, że po stażu w Proroku Codziennym uda mi się rozpocząć w nim pracę. Jeśli się nie uda... Będę zmuszona zostać zawodową skrzypaczką, do czego nie mam zamiaru dopuścić. Na sztuce nie powinno się zarabiać, nie powinno się narzucać tego, co ma się grać. To powinno płynąć z serca.
Bycie nienaganną, wykształconą i utalentowaną przychodzi mi z łatwością. Urodziłam się do tej roli. Nie będę kolejną wyswataną arystokratką wiodącą nudne życie u boku dużo starszego męża, który będzie płodzić kolejne dzieci, a ja będę się musiała nimi zajmować. Nie widzę siebie w tym miejscu, nie teraz. Przede mną kariera - może w dziennikarstwie, a może w muzyce? Kto wie, co ma dla mnie świat? Jestem jeszcze młoda, będzie czas na mężczyzn.  



Patronus: Nie znoszę światła dnia i słońca, za to od najmłodszych lat upodobanie znalazłam sobie w mroku. Podobnie jak od borsuka, bije ode mnie aura spokoju, szarości i ciemności. Można mnie uważać za ukrytą introwertyczkę czy zdystansowaną damę - tak, jak świat kojarzy borsuka z eleganckim dżentelmenem w kubraku. Jestem dostojna, cicha i majestatyczna, a do tego doskonale dopasowuję swój ubiór. Rozpiera mnie duma, że moim patronusem jest właśnie borsuk.

Nie potrafię już przywołać patronusa. Udało mi się tylko raz i to na niedługą chwilę - byłam wtedy naprawdę mała. Wspomnieniem był głos mojej zmarłej siostry, komponujący się z dźwiękiem skrzypiec.










 
9
3
6
1
0
0
2


Wyposażenie

Różdżka, dodatkowe punkty statystyk (6), płynne srebro i wykres gwiazd


Gość
Anonymous
Gość
Re: Calypso Medousa Lestrange [odnośnik]25.01.16 21:30
[25.01.16] Więzienie +50 pkt

Punkty dodane. Do wstawienia przy akcepcie.


I sit alone in this winter clarity which clouds my mind
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see

Allison Avery
Allison Avery
Zawód : Alchemik u Borgina&Burkesa, badacz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
imagine that the world is made out of love. now imagine that it isn’t.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Calypso Medousa Lestrange ZytGOv9s
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t653-allison-avery https://www.morsmordre.net/t814-poczta-allison https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1885-allison-avery#25620
Re: Calypso Medousa Lestrange [odnośnik]10.03.16 18:27

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Życie Calypso na naznaczyła największa możliwa tragedia - śmierć ukochanej osoby, młodszej siostry, za którą panna Lestrange nigdy nie przestała tęsknić. Wilkołak po raz kolejny udowodnił, że jest stworzeniem niegodnym życia między ludźmi. Nie ma się co dziwić, że Calypso marzy o zemście, a ze sobą, na wszelki wypadek nosi płynne srebro. A wspomnienie Thalii nie opuściło jej przez te wszystkie lata.

OSIĄGNIĘCIA
Gwiazda dziennikarstwa
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:9
Transmutacja:3
Obrona przed czarną magią:6
Eliksiry:1
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:2
Inne
Brak
WYPOSAŻENIE
różdżka, płynne srebro, wykres gwiazd
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[28.12.2015r.] 900 - 360 - 100 - 150 - 10 = 280
[25.01.2016r.] + 50 więzienie


Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni

Hereward Bartius
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zdarzyć się musiało
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t576-hereward-bartius-barty https://www.morsmordre.net/t626-merlin https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t2860-skrytka-bankowa-nr-20#45895 https://www.morsmordre.net/t1014-bartek-wsiakl
Calypso Medousa Lestrange
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach