Wydarzenia


Ekipa forum
Richard Sykes
AutorWiadomość
Richard Sykes [odnośnik]10.01.18 22:47

Richard Albert Sykes

Data urodzenia: 29.03.1923
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: kawalerka przy Beddington Street na obrzeżach Londynu
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: magipsychiatra w szpitalu św. Munga
Wzrost: 177 cm
Waga: 71 kg
Kolor włosów: kasztanowy
Kolor oczu: niebieski
Znaki szczególne: głęboki niski głos, staranny akcent; intensywny, cierpki zapach wody kolońskiej; przenikliwe spojrzenie



oczywiście ale ty chyba
nie rozumiesz nie umiem ci tego
lepiej wyjaśnić wojna to nie to
co ludzie myślą ale na boga proszę cię Ech
do diabła z tym tak to prawda to byłem
ja ale tamten ja to już nie ja
czy teraz rozumiesz nie nie
żaden jezusmaria ale ty
musisz pojąć
dlaczego dlatego
że ja
umarłem

W sieni wisiało lustro, ale nie przejrzał się w nim. Na ścianie wisiały haczyki, by zostawić na nich płaszcz, ale jego spadł tylko smętnie na ziemię. Nie oglądał się za siebie, nie zadawał zbędnych pytań. Bieglejszy w sztuce zapominania, niż uchodziło za rozsądne, nie wiedział, gdzie jest. Noc trwała już tak długo, minuty uciekały przez palce jak ziarenka piasku. Od Ognistej kręciło mu się w głowie, nie pilnował słów wymykających się z ust rozleniwionych przez spieszne, niedbałe pocałunki. Nieważne, czy po dniu ciężkim, czy pełnym uciech, każda noc była niemal taka sama. Uciekał na oślep, ryzykując za każdym razem, że kiedyś, gdzieś w końcu stanie mu się krzywda. Ale i o tym zapomniał wśród westchnień, zmęczenia i zawrotów głowy, być może w kolejną noc sobie przypomni. Nie trwało długo nim zapadł w sen, wystarczyła chwila upojenia szczęściem, by oddech się wyrównał, uspokoił, a zmartwienia dnia codziennego ustąpiły miejsca sennym marzeniom. Śnił o dzieciństwie, rodzinnym domu, co nie zdarzało się zbyt często.


Richard Sykes senior wydzierał się ile sił w płucach. Jego ośmioletni syn zacisnął powieki, nasłuchując ze swojej sypialni na piętrze kolejnego odgłosu tłuczonego o ścianę szkła. Huknęło. Znowu się kłócili, matka zaś była, choć targana gniewem i twórcza w jego okazywaniu, skazana na porażkę nie mogąc zrównać się z nim krzykiem. Richard nie tego spodziewał się po kruchej istocie niezwykłej urody, biorąc ją za żonę. Zachwycająca zgrabną figurą i burzą rdzawych loków Catherine Bulstrode była balastem dla swojej rodziny, piątą córką z rzędu, kaleką na dodatek. Skoro tylko znalazł się kandydat do jej ręki, pozbyli się jej z domu jednoznacznie odcinając ją od bogactw i tradycji rodzinnych. Sykes, dobrze sytuowany czarodziej czystej krwi, nie mógł zaś pozwolić sobie na oświadczyny którejś z niewybrakowanych szlachetnych panien, nie miał szans na wykorzystanie koneksji z rodem szlacheckim. Zabrakło mu do tego prawa kilku pokoleń w rodowodzie, w maleńkim odsetku zanieczyszczenie statusu. Był jednak synem pracowitego ojca i dziedziczył po nim tę cechę. Nie mogąc liczyć na żadne wsparcie finansowe ze strony Bulstrode’ów, musiał polegać wyłącznie na własnej smykałce do interesów i spadku, jaki miał otrzymać, by spełnić swoje największe marzenie o dostatnim wielkopańskim życiu. Jeszcze w tym samym roku odziedziczył po dziadku kamienicę w Londynie, gdzie zamieszkał z żoną od pierwszego dnia po ślubie. W ich małżeństwie nie było prawdziwej miłości. W miarę jak przybywało możliwości na utkanie iluzji szczęścia, obojgu musiały wystarczyć piękne meble, modne stroje i nadęte maniery. Zaczęli w końcu wierzyć, że cieszą się z bycia razem, wiara nie wystarczyła jednak na dość długo, by uchronić syna przed wysłuchiwaniem częstych, zawsze jednostronnych i upstrzonych przeróżnymi hałasami sprzeczek między nimi.
Szkło głośno zderzyło się ze ścianą jeszcze raz, kolejnym dźwiękiem było trzaśnięcie drzwiami, wybawienie dla nich obojga. Powieki ośmiolatka rozwarły się, on zaś podążył na łeb na szyję do matki. Spojrzała na niego miękko, w oczach nie został ni jeden ślad gniewu na ojca.
Chodź, synku.
Rozmawiali długo, choć salon przez cały ten czas pogrążony był w ciszy. Odkąd był w stanie pojąć ich podstawy, Richard komunikował się z matką za pomocą gestów, urodziła się bowiem głuchoniema. Od pierwszych dni jego życia czytały mu do snu obce kobiety: niańki, sprzątaczki. Nie słyszał nigdy głosu matki i to nie od niej nauczył się mówić. Jednakże tylko jego ojciec i rodzina ze strony matki, której nigdy nie poznał, postrzegał tę przypadłość jako wadę; mały Richard przyjął niepełnosprawność swojej mamy zupełnie spokojnie, nigdy nie nazywając jej tym krzywdzącym słowem. Po wielu latach miał zrozumieć, że to właśnie ona, wbrew wyobrażeniom o miłości łączącej małżeństwa w baśniach, była powodem, dla którego wydano ją za mąż gorzej, za człowieka z gminu, na potomstwo prostego handlarza z Pokątnej zmarnowano jej błękitną krew, ponieważ już od samego początku była czymś skażona. W stosunku do Richarda zachowano jednak niewielką część elementów wychowania młodej arystokracji. Ojca, właściciela dobrze prosperującej apteki w magicznej dzielnicy miasta stać było na zatrudnienie guwernantek, nauczycielek francuskiego i geografii. Z początku chłopcu nauka języków szła jak po grudzie, ojciec nie wybaczał jednak słabości, a Richard – widząc niemal codziennie, jak niszczący umie być jego gniew – zatracił się w pragnieniu zostania idealnym dzieckiem. Obarczony brzemieniem strachu, nie chciał swym zachowaniem dopuścić, by ojciec krzyczał jeszcze więcej czy podnosił na niego rękę. Doszło do tego, że – zupełnie niepodobny w tym innym dzieciom – najbardziej upodobał sobie ciszę, spokojne zabawy z matką i lekturę, którą opanował dość szybko jakby w zamian za opieszałość w uczeniu się mowy.
Na ósmy rok jego życia, z którego pochodziło to senne wspomnienie, przypadło także ujawnienie się magicznych zdolności Richarda. W jakże znaczącym dla niego miejscu, domowej bibliotece, czytał właśnie ze zbioru baśni opowiastkę o krasnoludkach i butach, w których mieszkały. Puszczając wodze bogatej wówczas wyobraźni jakże się zdziwił, gdy jedna ze stronic wyrwała się z książki, by złożyć naprędce w kanciastą podobiznę jednego ze skrzatów. Pochwycił ją w ręce i pobiegł pokazać matce, która zapowiedziała mu z uśmiechem, że odtąd magia będzie z dnia na dzień coraz bardziej obecna w jego życiu. Nie myliła się; nim minęły dwa lata Richard spacerował z rodzicami (stwarzającymi perfekcyjne pozory szczęśliwej pary) po ulicy Pokątnej wybierając pierwszą różdżkę i inne przybory do nauki.


Richard Sykes senior uległ prośbom matki, wychowanki Akademii Beauxbatons, i zapisał do francuskiej szkoły swego syna tuż po jego urodzeniu. Gdy nadszedł czas odesłania go do Francji, obawiał się, że chłopiec wróci z niej zniewieściały, zupełnie pozbawiony ikry. Jego lęki okazały się jednak bezpodstawne, bowiem już po pierwszym roku jego nauki do londyńskiej kamienicy Sykesów napływały listy z reprymendami. Tam, gdzie w myśl zasad szkoły nie miało być żadnych podziałów, Richard uparcie je wprowadzał, rozwinąwszy trudny, nieustępliwy charakter. Wybrał przynależność do Smoków, w pamięci mając żywo wieczory spędzane w bibliotece, gdy niesamowite opowieści i zmyślne wierszyki, choć może zbyt trudne dla dziesięciolatka, towarzyszyły mu w czekaniu, aż atmosfera w pokojach dziennych odtaje po powrocie ojca do domu. Więcej czasu niż rówieśnikom zabrało mu nawiązanie pierwszych przyjaźni, a jeśli już udawało mu się, stawał się w nich zaborczy i niezdolny do tak powszechnej wśród małych wciąż dzieci empatii. Wybuchy ukazującego się po raz pierwszy w pełnej okazałości gniewu przeradzały się w przemoc, ogrom słów cisnący mu się na usta nie szczędził obelg i okrutnych wyzwań. Samotność doskwierającą mu wraz z początkowymi trudnościami w posługiwaniu się codziennie francuskim usilnie starał się przekuć w sposobność do rozwijania się samodzielnie, chaotycznie, kształtowania osobowości, która mogła zdawać się silną, w rzeczywistości jednak była niepełna i w tym łamliwa, choć zdominowana przez upór. Myśli biegające mu po głowie samopas zaczął, w miarę jak dorastał, układać w pierwsze próby swych sił w poezji. Miał wiele do powiedzenia, a nie będąc nigdy dość cierpliwym na studiowanie prawideł rymów, eksperymentował z formą, przelewał na papier emocje bardzo nieskładnie, choć każda z nich była czysta, uderzająco silna, obrana z ozdobników i dzięki temu szokująca. By poukładać mu w głowie, jak sam to ujął, ojciec Richarda zażądał, by syn uczęszczał na lekcje szermierki w czasie letnich wakacji. Mnogość bolesnych pomyłek, jakie zdarzały mu się przez zbyt gorący temperament podczas tych zajęć dopiero po trzech latach nauczyła Richarda na powrót pokory. W szóstej klasie Akademii wreszcie zyskał prawdziwych przyjaciół, zaczął się starać, by cokolwiek w nim zrobiło na nich wrażenie. Choć zmienił się nieco, uspokoił i ucichł, nie chciał zniknąć w tłumie. Wciąż był zazdrosny, zachłanny, pragnął mieć posłuch choćby małej grupki, być dla kogoś autorytetem. Niezdolny nadal do wykształcenia w pełni godnego sympatii charakteru, postanowił imponować wynikami w nauce. Zatopił się niemal bezpowrotnie w treściach podręczników, zrobił się dociekliwy, rywalizował nawet tam, gdzie nie ogłaszano żadnych konkursów. Jednym się to podobało, zaczęli do niego lgnąć, inni stawali się z tego powodu jego zażartymi wrogami. Choć już nie tak jaskrawie, wciąż dzielił sobą brać uczniowską, nie pozwalając im zostać wobec siebie neutralnym. Dopiero będąc szesnastolatkiem zaczął pozwalać rówieśnikom, by naprawdę go poznali. W miarę zaś jak odkrywał przed nimi swój prawdziwy, złożony charakter, stawało się jasne, że można wobec niego powziąć tylko skrajne opinie. Mniej więcej w tym czasie zmienił swoje upodobania z chaotycznej poezji na równie nieuporządkowaną prozę. Zaznajomił się po raz pierwszy ze strumieniem świadomości i bez strachu przejął w swojej twórczości tę technikę. Umysł coraz bardziej się porządkował, klarowały plany na przyszłość. Przystąpił do końcowych egzaminów z zielarstwa, eliksirów, opieki nad magicznymi stworzeniami i innych przedmiotów wymaganych, by zakwalifikować się na kurs uzdrowicielski. Osiągnął dobre, w porywach wspaniałe wręcz wyniki. Na wielu świadectwach widniały jednak także pożałowania godne mierne noty z historii magii. Nieodmiennie bardziej interesowała go przyszłość niż dni dawno już minione, na które nie mógł mieć żadnego wpływu. Wystarczyła mu wiedza przekazywana przez matkę w te ciche dziecięce popołudnia wypełnione opowieściami z kronik jej szlacheckiego rodu. Nie zapomniała jej i swojego pochodzenia mimo tego, że była w rodzinie wyrzutkiem i właśni rodzice obeszli się z nią okrutnie, wykreślając wszelki ślad po niej z rodowych rejestrów, a on nigdy nie nawiązał kontaktu z krewnymi o wzbudzającym respekt nazwisku.


Nie wydawało mu się to żadną miarą możliwe, gdy po raz pierwszy wyjeżdżał do Francji, lecz z niekłamanym żalem, jakby pod przymusem wrócił po ukończeniu Akademii w rodzinne strony. Na krótko otuchę przynosiły mu, podobnie jak w dzieciństwie, godziny spędzane w domowej bibliotece, nie mógł jednak pozbyć się tęsknoty za lekkością francuskiego stylu życia. Choć miał już wszystko, co potrzebne do rozpoczęcia stażu w świętym Mungu, dręczyły go wątpliwości, coś wołało go zza morza nie pozwalając się ostatecznie zdecydować. Ojciec nic nie chciał słuchać o potrzebach serca, w którym tliła się jeszcze resztka wrażliwości artysty, nie chciał zezwolić mu na podróż, póki Richard nie zgodził się na pracę podczas swojego wyjazdu. Miał w sobie jeszcze lęk przed ojcem, uchylił karku, chcąc wyłącznie znaleźć się choćby na jeszcze trochę z dala od domu. Posłuszeństwo kiedyś motywowane bogobojnym wręcz szacunkiem dla ojca  z czasem stało się wynikiem kalkulacji, musiał zrobić coś, by stłumić swój strach, pierwszą i jedyną słabością, za którą Richard naprawdę mógłby się nienawidzić. Udało mu się znaleźć pracę w laboratorium wyjątkowo rubasznego alchemika w Tuluzie. Za marne pieniądze pomagał mu przy odmierzaniu składników, hodowli ziół, przemykał po mieście dostarczając zamówienia do czarodziejskich domów. Choć jego praca nie była zbyt ambitna i zróżnicowana, zachłysnął się swobodą wolnego czasu. Żyjąc dotąd w pełni jedynie w głębi własnego umysłu, smakował najprostszych z przyjemności, szukał dreszczyków emocji, poznawał świat takim, jakim był naprawdę. Po dniach wlekących się w nieskończoność swoją ciszą i intensywnymi zapachami znad kociołka, noce przeznaczał na szukanie rozrywek, przelotne relacje z kobietami. Odpychająca go przedtem zwykłość i brzydota ludzkiego ciała stała się integralną częścią jego jaźni, gdy na własnej skórze poczuł ból popełnionych błędów i ulotną rozkosz miłości. Rozczarował się jednak dość prędko, zaprzestał szaleńczej pogoni za chwilowym tylko spełnieniem. Francja poza murami Beauxbatons, do której przyjechał jako dociekliwy osiemnastolatek nie była już królestwem wolnej sztuki i rozpasanej kultury; kolaborujący z Niemcami rząd zaprowadził restrykcyjny porządek, sytuacja pogarszała się stale. Richard zmuszony był po dziesięciu miesiącach, choć zdążył prawie zadomowić się w Tuluzie, wrócić do Anglii, gdzie także dotarła już wojna. Nie zastał prawie nic takim samym, cały kraj zdawał się inny; wszędzie mówiono o śmierci, jaką poniosło jakieś dziecko w Hogwarcie, plotkowano o rzekomym dziedzicu Slytherina. Dla Richarda były to obce tematy, zważywszy, że wychowała do francuska akademia magii, lecz mimo to wzmianki o tym wydarzeniu obudziły w nim wątpliwości – czy na pewno słusznie podjął decyzję o powrocie do Londynu? Na dodatek w domu rodzinnym wszystko, co tylko mogło – jeszcze pogorszyło się, czyniąc z każdego dnia bez mała katorgę. Richard Sykes senior, wciąż aktywny zawodowo, niedołężniał zauważalnie dręczony słabością serca zmęczonego przez chciwość. Leczył się na krążenie u wielu uzdrowicieli w świętym Mungu (także tych, którzy przyjęli pod swoje skrzydła Richarda w charakterze stażysty po dwumiesięcznym odpoczynku, by minął pełen rok od ukończenia Beauxbatons), medycyna jednak odnosiła w jego przypadku wyłącznie krótkotrwałe sukcesy, był wciąż schorowany. Około sześćdziesiątki stał się człowiekiem jeszcze bardziej zgryźliwym i porywczym. Wielu z pomocników, których zatrudnił w aptece rezygnowała z pracy po zaledwie kilku miesiącach, zmęczeni i upokorzeni sposobem, w jaki ich traktował. Z każdym dniem, który przybliżał go do samodzielnej pracy, Richard coraz mniej wahał się przed odmówieniem ojcu pracy w aptece i przejęcia po nim tego interesu. Zaaplikował na staż uzdrowicielski i podjąwszy naukę zawodu, miał bardzo wiele zajęć w szpitalu. Pierwszy rok pracy w szpitalnych salach przyniósł mu niemal tyle samo trudności, co fascynującej wiedzy: czując, jak uwiera go ogrom zadań powierzanych stażystom, prawie co noc rozważał porzucenie stażu, walając się w pościeli niespokojnie. Próbował zmusić się do ciężkiej pracy, wytłumaczyć sobie, że przyswaja możliwie najbardziej przydatną wiedzę i ona jedna mogła mu dać to, o czym marzył będąc młodzikiem. Jeśli pozna tajniki ludzkiego ciała, będą przychodzić, słabi i wrażliwi, prosząc o jego pomoc w walce z chorobą. Jeśli zrozumie ich myśli, nauczy się wyłuskiwać je z niechętnych słów, przejrzy przez meandry sprzecznych pragnień i obezwładniających beznadziei, zyska wyższość nad samą naturą. Nauka zawarta w medycynie oferowała potęgę, której trudno było się oprzeć, tłumaczyła to, co dotąd mogło tylko spędzać całym pokoleniom sen z powiek. Richard wstawał więc co dzień z nowymi pokładami entuzjazmu, na sobie samym wyćwiczył trudną sztukę perswazji, szlifując ją tylko podczas rozmów z pacjentami. Różnorodność powodów, dla których zostaje się uzdrowicielem dzieli się na dwie kategorie, podobnie jak lubią robić to ekstremiści z ogółem rzeczy bliskiej naturze człowieka: są więc powody dobre i złe. Nie byłoby przesadą obiektywnie, gdyby oskarżyć Richarda o wybranie tych złych. Trudno posądzać go o kompletną nieczułość, wciąż posiadał wszak duszę pisarza, rozumiał z motywów kierujących ludzkim działaniem więcej, niż się każdemu zdawało, rzadko jednak okazywał współczucie. Z lubością natomiast analizował wyraziste, jasne i przejrzyste emocje, w szpitalnych warunkach niemal nieosłonięte wobec wszechobecnego strachu. Swoje kroki skierował więc naturalnie ku specjalizowaniu się w dziedzinie magipsychiatrii. Niezmiennie fascynowała go myśl, niezbadane wciąż granice możliwości ludzkiego umysłu. Szczególną satysfakcję sprawiało mu wykazywanie jego słabości, rozkładanie jej na czynniki pierwsze, by wreszcie wdrożyć odpowiednie leczenie.


Udało mu się ukończyć specjalizację, z nieprzebranym zapasem energii podjął pracę na oddziale magipsychiatrycznym. Opieka nad najtrudniejszym rodzajem pacjenta, zamkniętym w więzieniu własnych myśli, pełnym lęku i wstydu przerastała go jednak w pierwszym samotnym zderzeniu z chorobą psychiczną. Był zbyt dumny, by zwrócić się po pomoc do bardziej zaawansowanych stażem uzdrowicieli, w każdą wolną noc uciekał więc z tym samym uporem, który towarzyszył mu już w Akademii Beauxbatons. Znajdował ukojenie obaw w Ognistej Whisky, wikłaniu się w toksyczne pełne zazdrości związki. Skłonność do nałogów czająca się na niego od wczesnego dzieciństwa doszła do głosu, niewiele brakowało, by się stoczył. Ostatkiem sił wracał do pracy, wypadał z rytmu, chodził ciągle zmęczony nie dostrzegając w swoim postępowaniu nic zdrożnego. Gdyby pozwolił sobie upaść jeszcze niżej, trwał w tym okropnym stanie dłużej niż dwa pierwsze miesiące, nie mógłby nawet marzyć o utrzymaniu się w pracy, zdobyciu zaufania przełożonych. Miał jednak to szczęście poznać w tym czasie kobietę, którą z braku lepszego określenia należy po prostu nazwać dobrą. Pochyliła się nad nim z litości, szybko to zrozumiał, ale nie zaczął wstydzić się, zanim nie pomogła mu wyjść z dołka. Richard, nie mogąc już znieść lęku i obrzydzenia, jaki wzbudzał w nim okrutny ojciec wynajął za niewielkie pieniądze malutkie mieszkanko w odległym od centrum miasta Sutton i wyprowadził się z domu. Nabrał odpowiedniego dystansu do swojej pracy, zaczął poszukiwania zdrowszych mechanizmów, które mogłyby kompensować stres kumulujący się w jego życiu. Tamta dziewczyna zaś, ciepła i piękna jak potrafią być tylko wyidealizowane wspomnienia była, i do dziś pozostaje, choć Richard szafuje tym słowem lekkomyślnie, najbliższa jego jedynej prawdziwej miłości. Bezinteresowna i w swej łaskawości, och, jakże słaba. Uzależnił od niej z czasem każdy ze swoich kroków, jej pięknie i marzeniom podporządkował każdą myśl, aż i ją wyczerpał wciąż i wciąż pragnąc więcej. Kiedy odeszła, nawet już nie gniewał się, wcześniej zdążywszy zmęczyć tym, jak dotkliwie mu nie wystarczała.


jeśli szukasz prawd

nie wkraczaj na trakt
trakty wiodą ku

a prawda jest tu

Podniósł ociężałą głowę, jęknął, gdy uderzył go pulsujący w niej ból. W ustach zalegał mu smak alkoholu, wzrok dwoił i troił rozmazaną twarz towarzyszki zeszłej nocy. Pożegnawszy ją niedbałym dotykiem, dźwignął się z barłogu i bez słowa zniknął, by na jego miejsce mógł pojawić się elegancki, czarujący i budzący zaufanie uzdrowiciel Sykes. Taki zawitał w kamienicy rodziców, na wejściu upewniwszy się, że ojca nie ma, oszczędnymi gestami przywitał się z matką. Nauczywszy się wybiórczo zapominać chwile wystawiające go w zmiennej codzienności na próbę, padł także ofiarą niepamięci z zaniedbania. Język migowy, kiedyś bliższy mu niż mowa, pozostał zaledwie szczątkami umiejętności, które przed laty posiadał. Kiedyś dni, a ostatnio coraz częściej tylko godziny spędzane z matką stawały się ciężarem, coraz częściej rozmawiał z nią zdawkowo, zaczynał komunikować się z nią polegając na jej zdolności do czytania z ruchu warg i wysyłał listy pełne argumentów, dlaczego nie może wyprowadzić się z nędznej, przynajmniej w porównaniu do starej kamienicy, kawalerki. Wszystkie podpisywał zapewnieniem o swej miłości, jakie to jednak miało już znaczenie? Wycierał sobie usta tą deklaracją ilekroć wdał się w nią w sprzeczkę i zdawał sobie sprawę z tego, że sam coraz bardziej przypomina znienawidzonego ojca.
Kiedy spogląda w lustro, dostrzega wciąż kolejne podobieństwa do niego, choć w przeciwieństwie do Richarda seniora nauczył się nakładać perfekcyjnie wyprofilowane maski na targające nim emocje. Ukrywał gniew i wzrastający w ostatnich latach lęk, zatapiając je w kilku wypijanych co wieczór szklankach ognistej whisky. Nie pamiętał już dnia, w którym umiałby bez nich zasnąć, wiedzieli jednak o tym tylko najbliżsi. Zastrzeżenia, jakie budził w pierwszych latach pracy u uważniejszych ze swych przełożonych uśpił nabierając doświadczenia i profesjonalizmu. Zbliżał się dziesiąty rok jego pracy w szpitalu, sam obejmował już opiekę nad stażystami magipsychiatrii. Wraz z autorytetem jednak wzrastała także liczba trudnych przypadków, które musiał prowadzić i ilość niewygodnych prawd, które musiał skonfrontować. Widział już tyle poważnych, przerażających zaburzeń psychiki nie dających przedtem niemal żadnych objawów, że obawy o własne zdrowie zaczęły pojawiać się w jego myślach. Richard jął monitorować wydolność swojej pamięci, ćwiczyć myślenie na zagadkach logicznych, poddawać się w domowym zaciszu różnym testom, by uciec przed koszmarem szaleństwa. Czujnie wypatrywał u siebie objawów najróżniejszych zaburzeń. Klątwą ukrytą w znajomości trybu funkcjonowania umysłu jest ciężar samoświadomości. Richard walczy ze skłonnością do nałogów, często przegrywa bitwy w trwającej już od kilku lat wojnie. Jest dotkliwie świadom wpływu, jaki może mieć jego młodość na rozwój zaburzeń lękowych (nie uporał się jeszcze nawet z paraliżującym strachem przed własnym ojcem maskowanym tylko przez odrazę) i ułomność odczuwanych emocji.


W wizerunku, który pokazuje wszem i wobec nie ma nic, co mogłoby zwiastować utratę przez niego zdrowych zmysłów. Dorósł do powagi swojego spojrzenia, utemperował, przynajmniej pozornie, nieprzyjemność charakteru, nauczył się grać; porywy kierujące w stronę agresji uciszył podejmując na nowo treningi szermierki; tam mógł pozbyć się gniewu, poczuć kolejny napływ adrenaliny, jednocześnie przykrywając swą wybuchowość płaszczykiem dżentelmeńskiej tradycji. Wyniesioną z domu nietolerancję mugoli i niechęć do osób niemagicznego pochodzenia ukrywał dzięki zdolności przekonywania. Zainteresował się polityką, a usłyszawszy o jego zwycięstwie w pojedynku z wybitną figurą na arenie magii, Albusem Dumbledore’em prześledził też działalność Grindelwalda. Jego władza nad brytyjską szkołą magii ominęła młodzieńcze lata Richarda, a więc i pełną świadomość. Jeśli sam nie mógł nim zostać, nęciło go towarzystwo najsilniejszych, ciągle szukających podbudowania swych zdolności i wzmocnienia władzy; chciał należeć do elit. W końcu i po czarodziejskiej wojnie nastał pokój. Richard, budując wokół siebie coraz szczelniejszy mur, uciekając nieraz do tchórzostwa przetrwał, wiedzie mu się coraz lepiej, a jego zbudowana, paradoksalnie, na słabościach siła coraz bardziej przypomina niezniszczalność karalucha.


Patronus: Richard nie potrafi wyczarować patronusa.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 3 Brak
Zaklęcia i uroki: 5 +3 (różdżka)
Czarna magia: 0 0
Magia lecznicza: 21 2 (różdżka)
Transmutacja: 0 Brak
Eliksiry: 2 Brak
Sprawność: 3 3 (waga)
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
francuskiII2
migowyI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
KłamstwoII10
AnatomiaIV40
ZielarstwoII10
RetorykaI2
Historia magiiI2
SpostrzegawczośćI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
---
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Brak -0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)II3
Literatura (wiedza)I0,5
Literatura (tworzenie poezji)I0,5
AktywnośćWartośćWydane punkty
SzermierkaI 1
GenetykaWartośćWydane punkty
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak)-0
Reszta: 0

Wyposażenie

różdżka



Ostatnio zmieniony przez Richard Sykes dnia 19.01.18 15:49, w całości zmieniany 6 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Richard Sykes [odnośnik]21.02.18 15:22

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Życie Richarda z pozoru wydaje się idealne. Syn czarodzieja czystej krwi o wysokich aspiracjach i szlachcianki uznanej przez swój ród za wybrakowaną, choć nie zaznał prawdziwie szlacheckich luksusów, nie mógł narzekać na niedostatek – zarówno w kwestiach materialnych, jak i uwagi rodziców, którzy zadbali o jego wychowanie i edukację. Atmosfera w domu jest jednak idealna tylko z pozoru, bo za piękną fasadą już wtedy zaczynały kryć się pierwsze oznaki zepsucia. Za sprawą starannego wychowania matki oraz edukacji w Beauxbatons odebrał dobre wzorce, choć już wtedy zaczyna zaznaczać się jego indywidualizm i niejednoznaczny charakter wymykający się schematom. Poszukiwanie najwłaściwszej dla siebie ścieżki zmusza Richarda do podróżowania i próbowania różnych rzeczy, ale wrodzona ambicja i chęć poznania ostatecznie pchnęła go do powrotu do kraju i podjęcia kursu uzdrowiciela. Specjalizacja w magipsychiatrii umożliwiła mu lepsze poznanie ludzkiej natury i słabości, i kto wie, może pewnego dnia pomoże mu lepiej zrozumieć samego siebie i własne miejsce w świecie?

OSIĄGNIĘCIA
Znawca ludzkiej natury
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Brak
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Richard Sykes Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Richard Sykes [odnośnik]21.02.18 15:22
WYPOSAŻENIE
Różdżka

ELIKSIRYBrak

INGREDIENCJEposiadane: Brak

BIEGŁOŚCIBrak

HISTORIA ROZWOJU[16.01.18] Karta postaci, 0 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Richard Sykes Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Richard Sykes
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach