Wydarzenia


Ekipa forum
Tereny wokół posiadłości
AutorWiadomość
Tereny wokół posiadłości [odnośnik]05.02.18 19:28

Tereny wokół posiadłości

Dwór nie posiada prawdziwych ogrodów w typowym rozumieniu tego słowa. Posiadłość jest umiejscowiona bezpośrednio na obrzeżach lasu Charnwood i latorośle rodu Flint mogą wypoczywać bezpośrednio na dzikich terenach, oddalonych od cywilizacji i świata mugoli. Okoliczny las jest pełny magicznych ziół, z których wiele stanowią alchemiczne ingrediencje. Jest także zamieszkiwany przez magiczne stworzenia i żyjące w głębi lasu centaury. Tutejsza roślinność dzięki izolacji tych obszarów zachowała się w idealnym stanie. Na rozległych terenach łatwo można się zgubić, choć młodzi Flintowie szybko opanowują umiejętność przemieszczania się po tych obszarach. Lasy są też dobrym miejscem wycieczek konnych i rodowych polowań. Znajduje się też w nim wartki strumień i liczne ścieżki, choć niekiedy trzeba się postarać, żeby zauważyć je wśród gęstej roślinności.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tereny wokół posiadłości Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]05.02.18 19:46
| początek czerwca

Chłód ogarniał jego oblicze, zaciskał swój mroźny szal oraz wbijał się w skórę szorstkimi, niewidzialnymi igłami. Upadające w tańcu śniegowe płatki wirowały w powietrzu, stanowiąc nieodzowny element w ówczesnej scenerii lasu; osiadały na niemożliwych w zliczeniu gałęziach drzew, zakrywały dywan listowia, spiętrzały się, tworząc białą, zbryloną skorupę. Śnieg migotał w promieniach słońca; widok ten niewątpliwie urzekał, chociaż zarazem kreował zdumienie oraz nieodparty niepokój - ukrywany w wewnętrznych podszeptach. Jednakowo uwielbiał każde z cyklicznych oblicz natury: niosącą zżółknienie i czerwień jesień, usypiającą roślinność zimę pod bladym puchem, wypisującą arabeski szronem na szybach dworu, wiosnę pełną przebudzeni oraz żywej zieleni wyrastających pędów, wreszcie ciężkiego od gamy owoców i zbiorów lata. Każda z pór roku miała coś w sobie wyjątkowego, zaś ich przemienność po sobie, po kolei, jedna po drugiej - zawsze - spajała wizję świata harmonią swoich procesów. Tym razem było inaczej.
Anomalie.
Zdołały się zakraść, zdradziecko, jako kolejny z problemów zrzuconych na karb magicznego świata; magia wymykała się spod kontroli, wpływała (na to wygląda) też na pogodę. Śnieg w czerwcu. Najprawdziwszy śnieg w czerwcu. Zaczynał powoli się gubić, pogrążać w bezsilnej złości nieporządku, chaosu, w którym obrastał jak w chwastach świat przez polityczną działalność. Wszystko zmierzało w niewłaściwym kierunku. Jakże bardzo! chciał być neutralny, nadal, nie angażować się, stać obok na podobieństwo wnikliwego obserwatora. Z drugiej strony, nawet hermetyczne, odosobnione tereny Flintów nie były pominiętye przez nieład, teraz, pełen wyraźnej bieli, która wzbudzała w Cadmusie ambiwalentne uczucia.  
Piękna oraz przerażająca.
Powtórka klasycznej zimy.
Wolał, naprawdę, z całych sił wolał nie psuć swych myśli tym postrzeganiem zachęcających do przechadzania się krajobrazów; zwłaszcza w towarzystwie kuzynki. Jeszcze wcześniej powitał ją z tradycyjnym, choć szczerym, niewymuszonym uśmiechem (w przypadku gości z arystokracji, niekiedy należało naginać mięśnie twarzy przymusem, grzebiąc głęboko niechęć). Dzisiejszy spacer zapowiadał się przecież obiecująco, będąc ciekawą odmianą dla wymienianych listów.
- Tęskniłaś? - zapytał, z odrobiną uszczypliwości, oczywiście serdecznie - nigdy nie praktykował ironicznych zachowań wobec kuzynki. Pomimo zmiany nazwiska, była dla niego ciągle małą Cressidą i nic nie wskazywało na zmiany; delikatną, pełną rozsypanych na twarzy piegów istotą, o jaką wiecznie się troszczył, której życiem się zawsze niezmiernie ciekawił.
- Czy, może - dopytał, nie ustępując w uśmiechu - szukasz inspiracji? - Rozejrzał się dookoła, odruchowo; podczas wyparcia z pamięci daty, okolica rzeczywiście stanowiła kopalnię artystycznych pomysłów - zaś tych, jak mniemał, Cressida nigdy nie pomijała.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]05.02.18 21:34
W Charnwood Cressida wciąż czuła się jak w domu, mimo że od roku nosiła już inne nazwisko i mieszkała w posiadłości męża. Ale to właśnie tutaj się urodziła i wychowała, więc miejsce to już na zawsze miało pozostać dla niej wyjątkowe, tym bardziej, że wciąż żyła tu jej rodzina: rodzice, rodzeństwo, wujostwo i kuzynostwo. Jedna wielka rodzina Flintów, która wciąż utrzymywała ze sobą relacje, nawet kiedy kolejne lady Flint poślubiały mężczyzn z innych rodów i wyfruwały z rodzinnego gniazda.
Po ślubie była bardzo częstym gościem u rodziny, z którą wciąż utrzymywała bliskie i ciepłe relacje. Nie mógł tego zmienić nawet ślub; w głębi duszy wciąż była Flintem, choć wśród Fawleyów też czuła się dobrze, nawet jeśli niepokój budziły w niej niektóre ich poczynania. Jej matka okazywała jej duże wsparcie, szczególnie podczas ciąży i po porodzie. Portia Flint była dla niej ważna i bliska, więc nic dziwnego że Cressida nazwała swoją córkę właśnie jej imieniem.
Od czasu nastania anomalii Cressida często się niepokoiła. Nie tylko o siebie, męża czy dzieci, ale też o swoją rodzinę, tym bardziej, że jej matka ucierpiała w wyniku anomalii. Na szczęście dzięki wysiłkom uzdrowicieli już wydobrzała, niemniej jednak złowroga magiczna moc budziła w młódce silny lęk. Dlatego właśnie rzadko opuszczała posiadłość, i przez większość maja, jeśli już gdzieś wychodziła, głównie były to odwiedziny u Flintów. Także dzisiaj, mimo zalegającego wszędzie śniegu (w czerwcu!) postanowiła złożyć im wizytę. Portia pragnęła zobaczyć swoje wnuczęta, których Cressida od czasu nastania anomalii bała się gdziekolwiek zabierać, nawet uzdrowiciela w razie ewentualnej potrzeby wzywając bezpośrednio do Ambleside. Niemniej jednak podróż przebiegła pomyślnie i po wspólnym podwieczorku z rodzicami Cressida zostawiła bliźnięta pod opieką ich szczęśliwej i podekscytowanej babci, podczas gdy sama udała się na spotkanie z Cadmusem. Jej matka zasługiwała na trochę czasu z wnukami, które przez te wszystkie przykre wydarzenia widywała stanowczo zbyt rzadko.
Tereny wokół dworu były zasypane śniegiem jak w środku zimy, i Cressida na moment zapomniała, że jest czerwiec. O tej porze roku lasy Charnwood tonęły w intensywnej, wszechobecnej zieleni, nigdy w bieli. Obecny krajobraz na swój sposób był piękny, ale stanowił odstępstwo od reguł natury, i z pewnością miał bardzo zły wpływ na rośliny i zwierzęta. To ją niepokoiło, bo żywot tych wszystkich istot nie był jej obojętny. Jako osoba zwierzęcousta była wrażliwa na krzywdy zwierząt, szczególnie ptaków – wiele z tych żyjących w tych lasach w pewnym sensie zostało jej przyjaciółmi, z którymi mogła rozmawiać, gdy wymykała się z dworku.
Szła obok kuzyna, ubrana w ciepły płaszcz narzucony na suknię. Założyła też zimowe buciki, z nostalgią wspominając czasy dzieciństwa, gdy w czerwcu mogła już niekiedy biegać boso po trawniku lub skakać po śliskich kamieniach w pobliskim strumieniu.
- Tęskniłam – przyznała, spoglądając na niego ukradkiem. – To w pewnym sensie wciąż mój dom i cieszę się, mogąc tu przebywać. I to wciąż moja rodzina, bez względu na to, jakie nazwisko noszę. Cieszę się, że mogłam zobaczyć rodziców... no i ciebie. Mój drogi brat jest dziś nieobecny, ale mama wydaje się szczęśliwa, że wreszcie może spędzić trochę czasu z wnukami – powiedziała, uśmiechając się lekko, szczęśliwa i spokojna; Portia miała zostać wspaniałą babcią, tak, jak dla niej była wspaniałą i wyrozumiałą matką łagodzącą bardziej wymagającego ojca. O ile jej brat i siostra byli ulubieńcami ojca, tak najmłodsza Cressida była ulubienicą matki.
- To też. Śnieg w czerwcu to z pewnością nowość, choć wolałabym, żeby więcej się nie powtarzał. Martwię się o stworzenia i rośliny, nie mogą się przystosować do tej zmiany tak łatwo jak my, czarodzieje – rzekła. Czarodzieje mogli sobie pomóc w różny sposób, choć nawet magia nie była teraz w pełni godna zaufania i nawet Cressida miała okazję się o tym przekonać. – Przede wszystkim jednak chciałam was odwiedzić. I ucieszyłam się, gdy zaproponowałeś mi tę przechadzkę. Zupełnie jak za starych czasów, prawda?
Dawniej, jako dziecko, spędzała z Cadmusem dużo czasu w okolicznym lesie. Wiedziała, że nie dogadywał się zbyt dobrze z własną siostrą, a i jej relacje z rodzeństwem nie zawsze były idealne. Czasem więc, kiedy doskwierało jej szczególne poczucie odstawania i nieidealności, wybierała się na spacer z Cadmusem. Z nim nie musiała konkurować o uwagę ojca; miał własnego rodziciela, będącego jednocześnie bratem ojca Cressidy. Tym sposobem wychowywali się razem właśnie w tym dworze, dorastając obok siebie jak rodzeństwo.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]05.02.18 23:56
Małżeństwo - od początku związane jest ze zmianami - o tym, pomimo braku osobistych doświadczeń, Cadmus Flint oczywiście wiedział. Małżeństwo, najczęściej wsparte na polityce umacniania relacji pomiędzy jednym a drugim rodem, nierozcieńczania najszlachetniejszej i godnej krwi czarodziejów o niezachwianie najwyższym statusie wśród magicznego świata. Przedłużania tej linii, niepozwalania zdławić się w wiecznej, snutej przez rzędy intryg, politycznej rzeczywistości. Historia mogła bezproblemowo wymienić rody o utraconym blasku, o skażonej, rozpraszającej się reputacji, wymazywanych z pielęgnowanej przez Nottów listy. Utrzymywali się najsilniejsi i najwytrwalsi, przestrzegający zasad - ci, którzy wyznawali wciąż odpowiednie wartości, wpisując je w życiorysy następujących pokoleń. Nie ukrywał się nigdy z dumą w noszeniu takiego, nie innego nazwiska, którego za nic, nawet za cenę własnych, niezależnych poglądów, nie pozostałby zdolnym splamić w haniebnych czynach. Z błękitną krwią, przepływającą w naczyniach, wiązała się nieodzownie ogromna odpowiedzialność. Świadomość jej, koniecznej do wypełnienia, wypierała z mężczyzny uczucie najzwyklejszego żalu i pustki, naruszenia odwiecznych, towarzyszących mu przyzwyczajeń oraz namacalnie bliskiego kontaktu z kuzynką; ówcześnie bardziej odległą przez wprowadzenie się na tereny Fawleyów. Kreślone na pergaminie listy nie były w stanie zastąpić materialnego kontaktu, postrzegania drugiej osoby w trakcie prowadzenia dyskusji. Całe szczęście - odwiedzała swoje dawne tereny. Wracała do swych korzeni.  
- Z pewnością - zgodził się z nią serdecznie. - To dla nas wielkie szczęście.
Dla nas, ponieważ wszyscy byli - bliższą lub dalszą - rodziną. O krewnych bał się najbardziej; nawet, jeżeli w swoim odczuciu był pozbawiony empatii, bardziej złożonych emocji, tego nie umiał w żaden sposób się wyprzeć. Anomalie stwarzały zagrożenie, szczególnie dla nowonarodzonego potomstwa, dla kruchych, eterycznych arystokratek; dla Cressi, dla jego siostry (tak, o nią również się lękał, mimo beznadziejności kontaktu, mimo spiętrzanej niezgody w czasach nie-wspólnego dzieciństwa).  
- Przede wszystkim rośliny - przyznał ponuro. Starali się okoliczną florę otoczyć szczególną, niemijającą opieką; niekiedy na próżno. Możliwość zastosowania ochronnych zaklęć była związana z ryzykiem - anomalie towarzyszące skutkom tych inkantacji, mogłyby doprowadzić rośliny do obumarcia na miejscu. Nie zamierzali jednak się poddać, one były z nimi od zawsze, chroniły ich; zawdzięczali im stanowczo zbyt dużo, aby uzbroić się w obojętność.
Słysząc jej słowa, nieuchronnie poszerzył swój uśmiech. Przez jego głowę przemykały, niczym zdjęcia z albumów, niczym precyzowane obrazy - wspomnienia z lat dawnych i nieuchronnie minionych. Już niedostępnych, nie dla nich; nie, kiedy wszyscy dorośli. Odczuwał lekki dyskomfort, uświadamiając sobie ten upływ lat. Czuł się staro?
Czy naprawdę miał - blisko - dwadzieścia sześć lat?
- Poniekąd - odpowiedział jej, nie ustając w przepełnionym radością wyrazie; chociaż powoli skradało go zamyślenie. - Kiedyś - zaznaczył sentymentalnie - było o wiele łatwiej.
Niekiedy tęsknił za nieodpartą, dziecięcą beztroską, wciąż rozkoszując się uszczuplanym zapasem kawalerskiego życia. Kariera naukowa, z początku stanowiła wręcz idealną wymówkę, odczytywaną przez jego rodziców (nie bez powodu wyrazili zgodę na inny zawód) - niemniej ostatnio sprawowała się coraz gorzej. Nie był głupcem, sądzącym o uniknięciu zapisanego losu. Prędzej czy później, na jego palcu również zagości obrączka.
- Jedni odchodzą przez obowiązki, inni przyprowadzają do dworu.
Nie omieszkał się zauważyć. Ona, z kolei opuściła rodzinny dwór przez małżeństwo. To było również oczywistością.
- Na mnie też przyjdzie pora - powiedział, niby półżartobliwie, choć z nieodzowną, pobrzmiewającą w głosie powagą.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]06.02.18 1:52
Cressida szybko przekonała się, czym jest małżeństwo. Została zaręczona i wydana za mąż bardzo młodo, miała niecałe dziewiętnaście lat, przyjmując na palec obrączkę, a pół roku przed dwudziestymi urodzinami powiła dwójkę dzieci. Jej matka również była bardzo młoda gdy poślubiła ojca i przeprowadziła się z posiadłości Ollivanderów do Charnwood. To kobiety wychodzące za mąż w późniejszym wieku lub zostające starymi pannami postrzegano w kategorii dziwactwa; wydawanie za mąż młódek krótko po Hogwarcie było w szlacheckich kręgach czymś powszechnym, choć w obecnych czasach coraz więcej jej koleżanek wychodziło za mąż nieco później. Kiedy rodzina zdecydowała się zaaranżować jej zaręczyny z dziesięć lat starszym Williamem Fawleyem nie zaprotestowała i nie pragnęła się buntować, pokornie wypełniając wolę obu rodów. Oczywiście że tęskniła za Charnwood i pozostawioną tu rodziną, chętnie pomieszkałaby tu parę lat dłużej, ale małżeństwo było czymś nieuniknionym, więc przyjęła je ze spokojem, później z biegiem czasu odkrywając rosnącą sympatię do Williama (którego polubiła jeszcze przed ślubem) i w końcu to, że stopniowo stawał się dla niej kimś więcej. Wiedziała, że krew szlachetna jako ta najcenniejsza musi zostać podtrzymana i aranżowane małżeństwa są słuszne i uzasadnione, i czuła się dumna że wypełniła swoją powinność, do której pewnego dnia przygotuje własne dzieci, tak jak i ją przygotowali rodzice.
- Dla mnie też. Dobrze jest tu wracać. I dobrze jest widzieć, że jesteście bezpieczni i wszystko tu toczy się swoim zwykłym rytmem... No, prawie – westchnęła, spoglądając smętnie na śnieg skrzypiący pod ich stopami i przykrywający pobliskie drzewa i krzewy. Zaśnieżony las wyglądał bajkowo, ale taki widok powinien być zarezerwowany dla zimowych miesięcy. Nigdy czerwca. – Często się o was martwię, nawet jeśli regularnie piszę do was listy i proszę Piórko o sprawozdania. To bardzo mądra sowa i wiele widzi, nawet jeśli dla was jej słowa to tylko skrzeczenie – dodała. W czasie, kiedy większość dni spędzała w komnatach Ambleside, to sowa najszybciej przynosiła jej wieści, i to nie tylko takie spisywane na pergaminach. Piórko czasem przynosiła też informacje, których ludzie nie spisywali w listach, niekiedy dzieliła się też swoimi spostrzeżeniami. Ptaki były naprawdę mądre i posiadały własny piękny świat.
- Nie są przystosowane do takich wahań pogody, jakie miały miejsce od maja. Zanim jeszcze spadł śnieg wszystko wyglądało bardziej ponuro niż zwykle o tej porze roku, kiedy rośliny na przemian męczyły wysokie temperatury i nocne przymrozki – powiedziała, mimowolnie bawiąc się brzegiem rękawa płaszczyka. – Ojciec wspominał, że zadbał o zabezpieczenie rodowych szklarni, ale rośliny w lesie nie są tak chronione. Pozostaje mieć nadzieję, że są silne, przetrwały tu już tak wiele lat...
Była wrażliwa. Nic więc dziwnego, że przejęła się losem żywych istot zamieszkujących te obszary, w końcu wychowano ją na Flinta, a jej matka była niegdyś lady Ollivander, była więc potomkinią dwóch rodów żyjących blisko natury. Bała się o skutki anomalii nie tylko dla nich samych, ale też dla tego, co ich otaczało.
Też czasem zdawała sobie sprawę z upływu czasu, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Mogło się zdawać że wcale nie tak dawno bawiła się w tych lasach jako dziecko, potem chodziła przez osiem lat do magicznej szkoły wracając tylko na letnie wakacje oraz ferie, a teraz była już mężatką z własnymi dziećmi. Cadmus jeszcze trzymał się kawalerskiego stanu, bo jako mężczyzna otrzymał dłuższy czas wolności, ale było to zapewne kwestią czasu.
- Było. I czasem chciałabym znów być dzieckiem, chociaż na jeden dzień. Chciałabym beztrosko się bawić i nie martwić się o nic ani o nikogo – powiedziała. Tak naprawdę nie czuła się w pełni dorosła i mimo ogromnej miłości do swoich dzieci nie czuła się w pełni gotowa na tak dojrzały obowiązek. I gdyby rok temu mogli przewidzieć co się wydarzy, pewnie błagałaby Williama, żeby poczekali na lepsze, bezpieczniejsze czasy. – Taki już los kobiety. Kiedy przychodzi nasz czas, musimy podążyć za naszym mężem i opuścić rodowe gniazdo. Za tobą pewnego dnia też podąży jakaś młoda dama, może twój ojciec już rozgląda się za odpowiednią kandydatką. I to ona zamieszka w Charnwood, a ja już zawsze będę tu tylko gościem. – W jej głosie zabrzmiała nutka nostalgii. – Tak musi być, Cadmusie. Wy, mężczyźni, i tak otrzymujecie więcej od nas. Nie musicie zmieniać rodowej przynależności ani opuszczać domu, dostajecie kilka lat wolności więcej niż my.
I więcej swobody w kwestii zawodu i pasji. Choć akurat Cressida też nie narzekała, miała pasję bardzo odpowiednią dla kobiety i nikt nie zabraniał jej malować. Ojciec nawet czasem prosił ją by ilustrowała dla niego zielniki. Ale z całą pewnością nie pozwolono by jej na pracę taką jak Cadmus, na obcowanie z martwymi ciałami. Było w tym coś przerażającego i budzącego wewnętrzny niepokój, więc zwykle wolała nie wypytywać go o szczegóły, wiedząc, że zapewne nie są one odpowiednie dla uszu wrażliwej damy, która jak na damę przystało, na podobny widok zapewne by omdlała.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]06.02.18 14:22
Problematycznym nie był fakt założenia rodziny (myśl o nim była wszczepiona w umysł Cadmusa dosadnie, jeszcze od lat najmłodszych; jako jedyny syn w swoim odgałęzieniu pnącego się drzewa Flintów, spełniał funkcję dziedzica, przyszłego siewcy niezachwianych przez upływ wieków tradycji). Komplikacje rezydowały po stronie samej osobowości, introwertyzmu obecnego pod skórą, który zamykał umysł oraz większość emocji w szczelnej, doskonale upilnowanej fortecy. Wiły się niczym wężowe cielska w powstałych planach, w żarłocznym rozwijaniu kariery, chęci spijania wiedzy i przyczyniania się do medycznych rozważań. Ambicje Cadmusa były nie tylko widoczne w wytypowaniu do Domu Węża, poruszał się w nich, żył nimi nieomal na co dzień, nie lękał się ryzykować stwierdzeniem kształcenia jako biegły sądowy - co pewnie, mogłoby wzbudzać ciąg kontrowersji. Śmierć, rozkład ciała, odwiecznie stwarzały w ludziach niepokój, widok zmarłych wypełniał serca podszytym instynktem strachem. Nie opowiadał szczegółów, nie rozwodził się w kwestii nurtujących go pytań - wszystko zamykał wraz z sobą w chłodnych prosektoryjnych salach. Cressida, jako artystka i dama, była niezwykle wrażliwą oraz podatną kobietą; dlatego Cadmus nie zwierzał jej się z owego zakresu; pomijali go zgodnie, zawierając pomiędzy sobą niezapisany układ. Nie wspominał, oprócz tego o ciekawości, jaką wzbudzała w nim czarna magia, równie przerażająca swoją mroczną potęgą. Oboje jednakże pasjonowali się sztuką, poświęcali jej mnóstwo rozmów, podobnie zresztą umiłowali przyrodę. Preferował nie wcielać swojej kuzynki w żadne, zbędne tajniki, które wyłącznie mogłyby sprawić jej zagrożenie. Martwił się o obecną lady Fawley podobnie, jak ona martwiła się o nich; aczkolwiek w swoim przypadku był pewny - zdoła sobie poradzić.
Musiał.  
Pokładał liczne nadzieje w otaczającej ich roślinności, które od lat wysycały się magią, rosły zdrowe i silne, piętrząc się, jakby pragnąc ukazać lichość człowieczej sylwetki. Jakby pragnęły ukazać niezbędność wobec ich majestatu szacunku - należało współistnieć z naturą i rozpatrywać jej prawa. Dlatego, między innymi, nienawidził działalności mugoli, licznych, trujących dymów, rozwarstwiających się w dusznym, londyńskim powietrzu. Nienawidził ich przepełnionych dróg, zatłoczonych chodników oraz pełnego obojętności pośpiechu. Ministerstwo było zbyt ugodowe, z kolei oni - cóż, wiecznie żyli jakby w ich cieniu.
Zazdrościł niekiedy Cressidzie jej wrodzonego talentu do rozumienia ptaków; osobiście, podobnie chętnie przeprowadzałby konwersacje ze stworzeniami pełnymi wolności, które, jako nieliczne, zdołały w pełni okiełznać nieposkromione przestworza. Był doskonale świadomy - dla niej, wszystko odbierane jako najzwyklejsze odgłosy, potrafiło zlewać się ściśle sprecyzowany przekaz.
- Gość brzmi zbyt obco - dostrzegł. - Wywodzisz się z Flintów. Zawsze będziesz pośród nas mile widziana, nawet bez zapowiedzi. - W razie ewentualnych (Merlinie broń), spontanicznych wydarzeń, mogła liczyć na pomoc. Więzów krwi nie zdołało się złamać (poza skrajnym przypadkiem), nawet, gdy nie do końca przychylnie spoglądał na politykę Fawleyów. Ufał jednakże Cressidzie i wiedział - nigdy nie obdarzała sympatią, nie sympatyzowała z mugolskim światem, do wszystkiego podchodząc z należną Flintom rozwagą oraz rezerwą.
- Później też dojrzewamy - przyznał na pograniczu delikatnego śmiechu (lecz się nie zaśmiał, śmiał się niezwykle rzadko, zbyt rzadko). Było coś w tym, niewątpliwie; żałował niektórych błędów w dzieciństwie - popełniał je niczym każdy, szczególnie chłopiec, jaki z początku pragnął kierować dla siebie uwagę (najczęściej matki i siostry, pogrążonych w swym idealnym świecie).  
- Kariera oraz rodzina niechętnie idą ze sobą w parze - zauważył, niemniej od razu kontynuował: - ale zrobię, co w mojej mocy. - Nie sądził, aby był idealnym ojcem. Nie sądził, aby miał doskonałe podejście do dzieci, choć nie podcinałby im, w miarę swych możliwości skrzydeł oraz pozwalał rozwijać pasje. Zatroszczyłby się - podobnie jak zadbano u niego - o odpowiednie ich wychowanie, o obcowanie z naturą a także sztuką. Z drugiej strony czas bywał wielkim ograniczeniem; z własnym ojcem wiązał go duży dystans, który jednak, z pozytywnym efektem zwiększał uznanie jego autorytetu mimo jednego, felernego monologu.
- Znajdujesz obecnie czas na tworzenie? - zapytał. Ostatni okres nie sprzyjał artystycznemu rozwijaniu się i wystawom, niemniej cicho liczył na znalezienie choć odrobiny zasobów - Cressida, nawet jako żona i matka powinna spełniać się w swojej pasji.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]06.02.18 17:54
Mimo artystyczności swej duszy Cressida zawsze była przykładną członkinią rodu Flint. Zawsze znająca swoje miejsce, rozumiejąca wagę tradycji, miłująca naturę i przestrzegająca zasad. Jej pasja do sztuki była więc w oczach ojca nieszkodliwą fanaberią, której nie próbował jej zabraniać. Był jedynie zawiedziony, że jest zbyt niepewna siebie i zbyt miękka by wraz z resztą rodziny uczestniczyć w tradycyjnych polowaniach. Kiedyś naraziła się ojcu przed jednym z nich ostrzegając okoliczne ptactwo, bo jej dziecięca wrażliwość bała się utraty ptasich przyjaciół. Była wtedy zaledwie dzieckiem, nie chodziła jeszcze nawet do szkoły, ale z czasem zrozumiała że nic nie wskóra. Niektóre z rodowych tradycji nie miały być dla niej, za to przykładała się starannie do nauki zielarstwa i opieki nad magicznymi stworzeniami, potrafiła też dobrze jeździć konno, bo w każde wakacje często przemierzała te lasy na końskim grzbiecie.
To jej rodzeństwo zawsze było lepsze w oczach ojca. Ona była tą najbardziej niepozorną i nieśmiałą, którą Leander Flint postanowił szybko wydać za mąż. Była pełna introwertyzmu i nie pragnęła wysuwać się na pierwszy plan, zarówno w szkole jak i na salonach zawsze pozostając gdzieś z boku, choć Flintowie i tak byli rodem, który nie wikłał się w polityczne ani salonowe intrygi, trzymając się na dystans. Mała, urocza Cressida lśniła dopiero wtedy, kiedy brała w dłoń pędzel i tworzyła sztukę, już w szkole błyszczała na zajęciach z malarstwa, a po ukończeniu nauki zadebiutowała w galerii. Było to bardzo stosowne zajęcie dla kobiety, ojciec Cressidy nie chciałby, żeby jego córki pracowały w typowym tego słowa znaczeniu, ale mężczyźni to co innego, czego przykładem był choćby Cadmus, który wybrał sobie bardzo nietypowe zajęcie, zapewne budzące pewną konsternację na salonach. Sięgał w obszary, których większość ludzi unikała i czuła przed nimi irracjonalny lęk, ale tak właśnie było, i Cressida nie była wyjątkiem. Przerażał ją i brzydził rozkład i brzydota, bliskość śmierci budziła ciarki na plecach, była złowieszcza i nieprzyjemna. Słuchanie o martwych, rozkładających się ciałach nie było ulubionym tematem delikatnych kobiet, więc cieszyła się, że Cadmus oszczędza jej drastycznych opisów tego, co ogląda i robi w pracy. Nie wiedziała też o innych jego zamiłowaniach które mogłyby wzbudzić jej niepokój, pozostając błogo nieświadoma, że jej drogi kuzyn nie tylko zajmuje się martwymi ciałami, ale też zagłębia się w czarną magię. Brzydota i złowieszczość czarnej magii również budziły w niej lęk, istniała tylko po to, by niszczyć i krzywdzić, nie była piękna. A Cressida nade wszystko miłowała piękno, więc wolała raczej nauczyć się, jak się przed brzydotą czarnej magii bronić.
Nigdy nie ciągnęło jej do świata mugoli. Nie potrzebowała go do szczęścia, bo świat który miała wystarczał jej w zupełności. Nie musiała zstępować w zgiełk życia zwyczajnych czarodziejów, nie mówiąc o mugolach. Nie była nigdy tak zbuntowana, by sięgać po tą zakazaną i niestosowną wiedzę, bo choć nie nauczono jej nienawiści do mugoli, przestrzegano ją, że powinna trzymać się z daleka od nich i ich świata pełnego niepokojących machin, i że nie powinna przyjaźnić się z ich dziećmi które niekiedy odkrywały w sobie magię. Tak więc nawet w szkole, z daleka od domu, Cressida dotrzymywała słowa i nie przyjaźniła się z mugolakami, wiedząc że zawiodłaby ojca i uchodziłaby za dziwaczkę wśród uczniów ze szlacheckich rodów, do których grona aspirowała. Nauczono ją, że krew szlachetna jest lepsza niż krew nieczysta i tego się trzymała, choć nigdy nie uczestniczyła w dyskryminacji mugolaków w szkole, woląc po prostu przechodzić obok obojętnie.
- To dobrze. Nadal chcę uczestniczyć w życiu rodziny i wiedzieć, co się u was dzieje – zapewniła. Mimo uczuć do Williama Fawleyowie nie byli jeszcze rodziną w pełnym tego słowa znaczeniu, choć oczywiście się starali, by młoda była już lady Flint poczuła się u nich dobrze i olśniewała wszystkich talentem, w którego doskonaleniu jej pomagali. – Poza tym, mama pragnie być na bieżąco z tym, co się dzieje u jej wnuków – dodała, mając nadzieję że w kolejnych latach nadal będzie tu mile widziana i jej dzieci będą mogły bawić się na rodowych terenach Flintów wraz z dziećmi jej brata oraz Cadmusa. – A ja chcę, by w przyszłości mogły poznawać to wszystko co i ja poznałam, i by mogły dorastać otoczone rodziną.
Umilkła na moment, spoglądając w bok, gdzie usłyszała przelotnie ptasi głos. Od czasu kiedy ujawniła się w niej zdolność rozumienia ptasiej mowy nawet w lesie nie czuła się zupełnie samotna, bo zawsze otaczał ją gwar ich głosów.
- Coś w tym jest – zauważyła z uśmiechem; nie bez powodu mężczyźni statkowali się później. – Ale gdy przyjdzie twój czas z pewnością dasz sobie radę. Każdy daje. – Niestety z różnym skutkiem, choć Cressida nie mogła narzekać, miała szczęśliwe dzieciństwo. Ale jak to już w szlachetnych rodach było, rodzice nie zajmowali się dziećmi sami, a zrzucali sporą część mniej wdzięcznych zadań na barki opiekunek i guwernantek, dzięki czemu nie musieli rezygnować z własnych zajęć. Cressida też nie musiała. – Nadal tworzę. Może nieco mniej niż przed urodzeniem dzieci, ale wciąż maluję. Potrzebuję ukojenia które daje mi sztuka, zwłaszcza teraz. – Kiedy nastały anomalie myśli Cressidy często były przepełnione lękiem i niepokojem. A sztuka była najlepszą ucieczką. – Ale nie wiem, kiedy wystawię prace na jakimś wernisażu. Chciałabym jeszcze tego lata, ale... czas pokaże. – Jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego. Ale Cressida miała nadzieję, że nie.
Znowu się zamyśliła, ze smutkiem dotykając dłonią omarzniętych liści na pobliskim krzewie.
- Tak poza tym co u ciebie słychać? Spędzasz pewnie dużo czasu w pracy? – zapytała go, podejrzewając, że przez te anomalie miał więcej zajęć niż zwykle. Ciekawe jednak, czy miał czas na inne aktywności i życie towarzyskie?


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]07.02.18 17:46
Gdyby! - spontanicznie zapomnieć o wypisanych wymogach, wypłukać z licznych meandrów umysłu sprecyzowania o powinnościach arystokraty, gdyby uczynić to wszystko - pojęcie życia towarzyskiego Cadmusa ległoby w amorficznych ukształtowaniach ruiny. Sam z siebie, nie przybliżał się do większości znanych mu doskonale osób (doceniał towarzystwo dyskretne, nieliczne - nieszczodrze obdarowywał ludzi ufnością). Zdystansowany i pogrążony w obrębie spraw własnych, w świecie nauki, ogromu struktur anatomicznych układających się względem siebie oraz całości ciała człowieka, był w pełnym określenia znaczeniu człowiekiem nauki. Dla nowych odkryć był w stanie popaść w odosobnienie, dla nich, zrezygnował z najwłaściwszej dla Flintów profesji. A jednak, zarówno on, jak i wszyscy, wpisani w najznamienitsze kręgi arystokracji, byli zawieszeni na sznurkach wzorców uściślonych zachowań i obowiązków. Dlatego, przeplatając te dwie skrajności - siebie, jako człowieka oraz szlachcica o wzniośle brzmiącym, osobliwym nazwisku, z biegiem lat wypracował metodę dostosowania. Nie chciał odstawać w rodzie, nie chciał być czarną owcą, która owieje złą sławą i zbulwersuje krewnych.
K a ż d y musiał się wywiązywać. Nie wierzył w to, nie potrafił uwierzyć tak łatwo, zobaczyć się w roli ojca, z żoną oraz potomstwem u boku; obecnie wizja ta wydawała się być odległa, grzebana pod koniecznością systematycznej pracy. Był, niemniej pod wrażeniem pokory oraz doskonałego wywiązywania się, w nowej sytuacji Cressidy. Nie słyszał, aby z jej ust kiedykolwiek padło złowrogie stwierdzenie sprzeciwu, wszak jako młoda panna, mogła mieć jeszcze trochę czasu swobody. Obecnie nie panował już pośpiech - niemniej Flintowie wyznawali konserwatywne poglądy, podobnie, jak w swoim konserwatyzmie nie zwykli bratać się z niemagiczną podrasą. Nigdy nie umiał pojąć, jak określone stronnictwo arystokracji ,było w stanie zrównywać się z nimi, bronić ich praw, nie zauważać różnic. Szczyt hipokryzji i idiotyzmu.
- Liczę, aby nie były zbyt depresyjne - powiedział, mimo tego ciągle serdecznie i nie do końca poważnie. Wolał, aby Cressida nie martwiła się bez potrzeby, nadmiernie, drżąc na myśl swoich najbliższych; aby żyła wciąż z dala od licznych, gromadzących się niczym deszczowe chmury problemów. Pełne jasnych, żywych barw płótna (uchodzące spod jej drobnych dłoni), byłyby doskonałą odmianą, kontrastującą się z nieprzychylnym działaniem władzy oraz zakłóceń w magii.
- Z pewnością przyjdę - potwierdził, aczkolwiek było to oczywiste. Odwiedzał jej wszystkie wystawy, o ile tylko był w stanie, zapraszał również swoich znajomych z arystokracji. Śnieg skrzypiał pod powolnymi krokami, pod podeszwami butów, które żłobiły ślady w jego oziębłej kołdrze - przykrywającej, pragnącej skłonić do snu rośliny (jakie, przeciwnie, powinny właśnie rozkwitać).
- Owszem - oznajmił. Nie miał zamiaru kryć się ze swoją pasją. - Sporo pracuję. Zdarzają się nieszczęśliwe wypadki, choć większość z nich jest leczona w obrębie Świętego Munga. - Postanowił zakończyć pozytywnym akcentem, aby umniejszyć nieco obawy Cressidy. Pozostawał świadomy - anomalie zsyłały na nią, podobnie też na każdego - niepokój. Nie kłamał; większość bolesnych w efektach zaklęć, dało się sprawnie eliminować przy odpowiedniej reakcji.
- Dawno się nie widziałem z Lupusem - zauważył nagle, wspominając w zastanowieniu swojego nie tylko kuzyna, co najlepszego przyjaciela, towarzysza od lat najmłodszych - ani z Alphardem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]08.02.18 0:40
Nie wiadomo, jak wyglądałoby życie Cressidy gdyby przyszła na świat w jakiejś zwyczajnej rodzinie zwykłych czarodziejów. Urodziła się jako lady Flint, otoczona dostatkiem, odizolowana nie tylko od świata mugoli, ale też świata zwykłych czarodziejów. Z tymi zetknęła się dopiero w szkole, wcześniej mając do czynienia tylko z bliższą i dalszą rodziną, oraz potomstwem zaprzyjaźnionych rodów. Nic dziwnego że po takiej izolacji była nieśmiała i długo trwało zanim w szkole otworzyła się na innych. Początkowo częściej można było ją zobaczyć rozmawiającą z obrazami lub z ptakami, a jeśli chodzi o ludzkie towarzystwo, trzymała się przede wszystkim siostry i innych dzieciaków z brytyjskich rodów; w takim miejscu jak Beauxbatons rodowe stosunki nie odgrywały takiej roli, trzeba było trzymać się razem w obcym kraju bez względu na rodowe animozje. Może dlatego Cressida wyrosła na osobę, która nigdy nie przykładała wielkiej wagi do takich spraw, oceniała ludzi inaczej, nawet po ślubie podtrzymywała stosunki z osobami, których jako Fawley teoretycznie nie powinna darzyć sympatią, oraz nie uważała za przyjaciół niektórych z tych, których teoretycznie powinna teraz za takowych uważać. W wielu kwestiach wciąż rozumowała jak Flint, czuła też dużą więź ze szlacheckimi wartościami i była dumna z tego, kim jest.
Z dumą wypełniła swoją powinność, wchodząc w aranżowany związek i rodząc błękitnokrwiste dzieci, które zamierzała wychować według szlacheckich wartości; nawet Fawleyowie mimo bardziej liberalnego podejścia do sprawy mugolskiej nadal dbali o czystość swojej krwi i swoje tradycje. Cressidzie pozostawało wierzyć że zachowają rozsądek i nie zejdą na bardziej postępową i tym samym ryzykowną ścieżkę.
- Nie będą - odpowiedziała, niepewna, czy miał na myśli jej obrazy, czy może dzieci. Zdecydowanie wolałaby żeby jej maleństwa nigdy nie musiały być depresyjne, by mogły dorastać w kolorowej bańce, w której i ona dorastała, otoczone sztuką i dostatkiem, a także miłością rodziców, dziadków i reszty rodziny. A jeśli chodzi o obrazy... też nie przepadała za malowaniem zbyt depresyjnych prac, choć z jej majowych obrazów często trąciło nastrojem niepokoju uwydatniającego się w bardziej ostrożnych i powściągliwych pociągnięciach pędzla i mniej nasyconych kolorach.
Chyba jednak obrazy, doszła po chwili do wniosku i uśmiechnęła się.
- Jeśli uda się coś zorganizować, z pewnością otrzymasz specjalne zaproszenie – zapewniła go, mając nadzieję, że wszystko potoczy się pomyślnie, że anomalie znikną i wróci upragniony spokój, kiedy jej głównym zmartwieniem znów stanie się zorganizowanie wernisażu.
- Och... To dobrze, że większość z nich da się wyleczyć. Sama unikam teraz używania magii jeśli absolutnie nie muszę, za bardzo się boję, że coś się stanie – wyznała mu. – Wciąż pamiętam tamtą noc. Pierwszego maja. – Koszmary, które nie dały jej spać i płacz dzieci. Dziwne błyski na niebie, wiatr łamiący drzewa i strącający ptaki w locie. A potem wieści. O mamie i wielu innych nieszczęściach. – Tak bardzo się wtedy bałam!
Wiedziała, że może mu ufać, że on zrozumie, co mogła wtedy czuć. Zapewne pamiętał też, że Portia Flint została ranna w wyniku anomalii, że lasy Flintów też nie pozostały zupełnie nienaruszone. Umilkła na moment, bezwiednie zaciskając drobne dłonie. Domyślała się, że Cadmus zapewne wiele razy musiał oglądać te ofiary, które miały mniej szczęścia i nie przeżyły. Słyszała, że takie przypadki się zdarzały, szczególnie tamtej nocy, ale chyba nie chciała poznawać szczegółów, wolała, by to pozostało tylko domysłem.
- Wiesz, niedawno widziałam się z Alphardem. Byłam akurat w Londynie w Galerii Sztuki, a później wybrałam się na spacer po parku... I tam go spotkałam, ucięliśmy sobie krótką pogawędkę – opowiedziała, wspominając tamto spotkanie. – Lupusa ostatni raz widziałam... chyba też w maju, podczas wizyty w Mungu, ale to było dość dawno. Alphard wspominał mi zresztą... że Lupus niedawno się zaręczył! Ale pewnie już o tym wiesz, prawda?
Musiał wiedzieć; Cressida wiedziała, że Cadmus i Lupus byli ze sobą blisko, byli w końcu w zbliżonym wieku. Cressida, jako kobieta i to sporo młodsza od swoich kuzynów, była traktowana z większym dystansem.


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]09.02.18 23:16
Strach był niekiedy wskazany.
Nie aprobował postępków osób pragnących zatkać źrenice bielmem wmawiania, skrzywienia rzeczywistości na taflach zwierciadeł umysłów, powtarzać niczym żałosne modły wznoszone do zmyślonego bóstwa będzie dobrze, jest dobrze, może być tylko lepiej. Nie było dobrze, dlatego strach był wskazany - każdy spostrzegający rozumnie teraźniejszość czarodziej winien wysycić się szeptem lęku, czuć ten obmierzły dotyk na swoich plecach, jakby nieuchronnego oddechu - który jest wkrótce w stanie splatać się z jego własnym. Podbudowywał czujność, narzucał rozpatrywanie realiów i wszelkie zapobiegawcze środki. Głupstwem było tak najzwyczajniej zapomnieć o krzywdach, przymknąć oczy na śnieg, kłujący swą bielą w czerwcu, na zimno, które wgryzało się w skórę podczas rozkwitu wiosny oraz oczekiwania słonecznych, letnich momentów. Niedoczekanych.
- Ja też - przyznał. - Musimy nadal być czujni. - Lęk wypełniający Cressidę miał więc dla siebie uzasadnienie; nawet on się przyznawał - siła człowieka tkwiła w uświadomieniu tego, jak niedoskonałym jest tworem, jak nie posiada władzy, absolutnej tyranii nad swoim życiem. Podejście wobec centaurów wzmacniało pokorę, wpajało prawdę o zapisaniu w gwiazdach przeznaczenia jednostki, które powinna ona przyjmować z godnością - bez zakłamania. Rozumiał ją oraz mogła to dostrzec, w jego spojrzeniu, w postawie oraz powadze, która obecnie zastygła na jego obliczu. Nie należało lekceważyć tych anomalii, nawet, jeżeli pragnął rozjaśnić nastrój kuzynki stwierdzeniem o sporej kontroli dzięki działaniom uzdrowicieli. Wcześniejsze, rozdzierające kopułę nieba rozgałęzienia błyskawic, oślepiające w akordach grzmotów, dudniących w uszach, w tle ciemnych chmur, szczelnie przysłaniających niebo - nie były definitywnie preludium dobrych wydarzeń. Coś wzbierało, coś kotłowało; myśl o tym zajmowała od dawna głowę Cadmusa Flinta, choć odpowiedzi pozostawały jedynie w sferze domysłów, bezsilne, niewykształcone do końca.  
Być może z tego powodu oddawał się swojej pracy - gdzie w większości był pewny, skąd mógł czerpać wiedzę. Poszukiwał w niej odpowiedzi, w ofiarach różnych wypadków dopatrywał się rozmaitych wskazówek, zdolnych wyostrzyć mu wizję. Oddanie nauce miało jednakże swe nieodparte wady, jak zaniedbanie kontaktów, dowiadywanie się o istotnych zdarzeniach z drugiej bądź trzeciej ręki. Całe szczęście, zdołał wcześniej usłyszeć o zaręczynach Lupusa. Ba, wiedział z kim miały one miejsce; wyłapał wypowiedziane nazwisko.
- Nie przepadam za Parkinsonami, ale będę życzył im jak najlepiej.  
Przez wzgląd na Lupusa. Niezbyt podobał mu się ów ród, zajmujący się pięknem i tylko pięknem, próżny, zarzucający przy części dziedzin im staroświeckość. Obecne czasy sprzyjały jednak sojuszom - starał się nie spoglądać przez pryzmat dawnych poglądów; Parkinsonowie uosabiali jednak to, czego Cadmus nie lubił, z czym nie potrafił się zgodzić.
Gwałtowny, przemykający między drzewami strumień powietrza wymierzył niespodziewanie mężczyźnie lodowaty policzek. Najwyższy czas, przemknęło niemal natychmiastowo, przekonując wobec podjęcia możliwie najbardziej stosownej decyzji.
- Robi się nieprzyjemnie - oznajmił, obdarzając kuzynkę wymownym w swym charakterze spojrzeniem: - Chodźmy lepiej do dworu, czekają na nas.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]10.02.18 23:21
Cressida była tylko kobietą. Eteryczną, zwiewną damą, artystyczną duszą wolącą żyć w swojej mydlanej bańce. Karmiącą się ułudą, że świat jest pięknym miejscem, nie dopuszczającą do siebie myśli, że jej bezpieczeństwo nie jest niczym pewnym, bo nawet szlachetne urodzenie nie gwarantowało jej, że ominą ją tragedie związane z anomaliami. Była na nie tak samo podatna jak wszyscy inni, bez względu na to, kim byli. Była naiwna, życie nie odarło jej jeszcze z tej dziecięcej naiwności. Obrączka na palcu nie zmieniała tego, że Cressida wcale nie była dojrzałą, świadomą życia kobietą. Była dzieckiem, które spętano schematami i wdrożono w odpowiednie role, musiała dorosnąć przedwcześnie, by sprostać byciu żoną i matką – bo tak trzeba było, tego oczekiwała rodzina. Cressida była pokorną młódką, oddaną swojej rodzinie. I mimo innego nazwiska nadal bardzo silnie z nią związaną.
Ale nawet tak naiwna osoba mogła zauważyć, że działo się coś niepokojącego, czego dowodem był choćby otaczający ich teraz śnieg.
- Musimy. Choć wolałabym, żeby wszystko powoli wróciło do normy. Żeby ten strach wkrótce był już tylko wspomnieniem. Najbardziej boję się chyba tego... że te anomalie zaszkodzą dzieciom – powiedziała po chwili. Ta myśl ją dręczyła, słyszała w końcu że większe dzieci źle reagują na anomalie i dzieją się z nimi różne dziwne rzeczy.
Z westchnieniem wciąż szła obok Cadmusa; przechodzili przez las, nie oddalając się przesadnie od dworu, i wkrótce zatoczą półokrąg, wracając znów w okolice posiadłości.
Choć nie należała do dam które pasjonowały się ploteczkami, była zaciekawiona wątkiem zaręczyn Lupusa. Może nie byli nigdy blisko, ale nadal był jej kuzynem. Zastanawiało ją tylko to, że starszy z braci Black, Alphard, nadal nie miał narzeczonej.
- Ja też. Mam nadzieję, że im się ułoży. Nie wszystkie aranżowane małżeństwa są złe. Choć obawiam się, że pewnie nie zaproszą mnie na ślub, teraz, kiedy jestem Fawleyem – westchnęła smutno, trochę bolała ją myśl, że pewnie kontrowersyjny wybór nestora Fawleyów będzie rzutował na relacje z bliskimi, choć cieszyło się, że Alphard nadal traktował ją tak, jak przedtem. Wiedziała też, że jej ojciec trochę żałował swojego wyboru, i że gdyby wtedy wiedział, w jakim kierunku podążą Fawleyowie, na pewno nie zaaranżowałby związku swojej córki z Williamem, nawet jeśli ten był nienagannym szlachcicem znającym swoje obowiązki, i nawet jeśli delikatność i talent malarski Cressidy tak silnie przemawiały za oddaniem jej w ręce Fawleyów. Cressida kochała swoje dzieci i odkrywała w sobie uczucia do Williama, ale w duszy była też Flintem – wiernym tradycjom i rodzinie. Gdyby nie ten pośpiech ojca w wydaniu najmłodszej latorośli za mąż, to najprawdopodobniej jej losy potoczyłyby się nieco inaczej. Ostatnie wydarzenia kazały jej nad tym rozmyślać, ale wolałaby nie mieć żadnych obaw, ani nie musieć nigdy wybierać. Bezpieczna, asekuracyjna neutralność była tym, co odpowiadało jej najbardziej, była spokojną, pokojową istotą żyjącą trochę w swoim własnym świecie, pragnącą naiwnie wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
- Tak czy inaczej... Trzeba być dobrej myśli, że im się ułoży – dodała.
Choć ich spacer nie trwał długo, szybko zaczęła odczuwać chłód. Kiedy między drzewami przemknął zimny podmuch, odruchowo się wzdrygnęła, owijając się ciaśniej płaszczem. Niebo nad drzewami poszarzało, zwiastując że lada moment znów zacznie pada śnieg.
- Tak, wracajmy już. Możemy posiedzieć w środku – zgodziła się, podejrzewając też, że reszta mieszkańców pewnie na nich czeka. Cressida od czasu nastania anomalii nie odwiedzała ich tak często, jak by chciała i jak pewnie oni by chcieli, musiała się więc nacieszyć chwilą z bliskimi.
Po kilku minutach znów zobaczyli przed sobą zarysy dworu, a tymczasem z nieba zaczął sypać śnieg.

| zt. x 2


Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?

Cressida Fawley
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5557-cressida-fawley-flint https://www.morsmordre.net/t5573-piorko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f117-cumberland-ambleside-dwor-fawleyow https://www.morsmordre.net/t5581-skrytka-bankowa-nr-1374 https://www.morsmordre.net/t5580-cressida-fawley
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]04.09.18 20:34
20.07.

W lesie było chłodno, wilgotno i mgliście. Pachniało deszczem i mokrym, spróchniałym drewnem. Ani pół promyka słońca nie przebiło się dzisiejszego dnia przez gęstą warstwę chmur, które raz po raz wyrzucały z siebie spazmatyczny szloch deszczu. Panowała głucha i nienaturalna cisza, jak gdyby gęsta mgła tłumiła nie tylko najcichsze szelesty liści, ale też dusiła śpiew leśnych ptaków, nim ten trelem zdążył wyrwać się z ich gardeł.
A może to nie wina pogody? Może całe Charnwood ucichło z powodu dzisiejszego dnia? Ucichło w żałobie po młodej Flintównie, która dokładnie pięć lat temu targnęła się na swoje życie?
Pięć lat temu... taki szmat czasu, a Rosemary wciąż bez trudu mogła przywołać wspomnienie tamtej godziny. Przebłysk mrożącej krew w jej żyłach wizji, który ujrzała w kropli deszczu powoli spływającej po szybie. To, jak sama pognała do pokoju Machy, ledwo łapiąc przy tym oddech. Widok swojej siostrzyczki...
Dziś była rocznica jej śmierci. Dzień, który zapewne powinna spędzić z ojcem wciąż walczącym z chorobą lub przepełnioną smutkiem Morrigan, a także rodziną, która pojawiała się i znikała niczym senna mara przy grobie Machy.
Tak, Rosemary Flint wiedziała, że to właśnie powinna była robić jako najstarsza z sióstr, jako wspomożenie ojca i wzór do naśladowania dla Morrigan. Choć, spójrzmy prawdzie w oczy, nie była odpowiednią przedstawicielką rodziny, ojciec akurat dziś nie miałby z niej zbyt wiele pożytku, a dla młodszej siostry... już dawno (bo trzy lata temu) przestała albo powinna przestać być wzorem. Wiedziała, że Morr o wiele lepiej poradzi sobie dzisiejszego dnia sama, a goście, którzy bez wątpienia zjawią się w dworku Flintów, będą się czuli przy niej swobodniej, kiedy młodej wdowy, tak przecież niewygodnej dla rodu, nie będzie w zasięgu ich wzroku. Rozumiała to i nie miała do nikogo żalu. Sama zresztą tego dnia również nie szukała towarzystwa.
Nim nastał świt wymknęła się z dworku cicho jak kot, niezauważona chyba nawet przez skrzata domowego i osłoniwszy się przed deszczem peleryną z kapturem barwy atramentu, zarzuciła na ramię swój łuk i kołczan ze strzałami i zniknęła między drzewami. Długo przemierzała puszczę tylko złudnie błądząc w jej dzikich ostępach. Za dobrze ją znała, żeby nie trafić z powrotem do dworku, wiedziała też dokąd iść tak, by nie natrafić na centaury. Dziś nie szukała nawet ich towarzystwa. Stąpała lekko i cicho instynktownie stawiając stopy tak, by omijać suche liście czy gałązki, choć nawet gdyby jej się ta sztuka nie udała, z pewnością jej kroki zamaskowałby nieprzerwanie lejący się z nieba deszcz, który ustał dopiero po dobrych kilku godzinach. Kiedy umilkł ostatni pomruk burzy odchodzącej gdzieś w siną dal, Rosemary zawróciła i inną drogą przeszła w okolicę dworku. Nie wychodziła jednak na widok. Wciąż skryta za nasyconą deszczem zielenią liści swych dobrych przyjaciół i przyjaciółek, udała się w jedno ze swych ukochanych miejsc.
Stary tor łuczniczy był oddalony od budynku i skryty w lesie, choć każdy Flint znał do niego drogę doskonale. Często właśnie tutaj spotykała się ze swoimi kuzynami, choć od kiedy powróciła z Appleby Castle miała wrażenie, że ten jest coraz bardziej zaniedbywanym przez ród przybytkiem. Cóż... z pewnością nie przez nią. Kiedy chciała uciec od dręczących ją nieprzyjemnych myśli czy wizji przychodziła właśnie tutaj. Skupiając się na tarczy, na swoim celu - wszystko inne choć na chwilę przestawało mieć znaczenie. Tak, właśnie tu miała zamiar spędzić resztę dnia z dala od mniej lub bardziej przychylnych spojrzeń rodziny i uprzejmiej, choć nic nieznaczącej wymiany zdań.
Kaptur peleryny odrzuciła z głowy już jakiś czas temu, nie przejmując się, że jej ciemne włosy nieustannie moczyły zbłąkane krople skapujące z drzew i krzewów. Matka z pewnością na jej widok oznajmiłaby, że wygląda jak zmokły lelek, co oczywiście nie przystoi damie nawet, albo wręcz szczególnie posiadającej taki stan cywilny.
Świst.
Głos matki w jej głowie momentalnie zamilkł i znów nastała głęboka cisza. Wypuszczona z napiętej cięciwy strzała wciąż lekko się kołysała wbita głęboko w najbliższą tarczę. Słyszała wyraźnie bicie swojego serca, szmer wypuszczanego przez siebie powietrza, szelest...? Odwróciła głowę. Na gałęzi pobliskiego dębu przysiadł kruk przyglądając jej się jednym okiem. Uśmiechnęła się samymi kącikami warg. Moros.
Kolejny wbity w tarczę grot... piąty... ósmy... trzynasty...
Rosemary straciła poczucie czasu i rachubę w wystrzelonych i wyciągniętych z celów strzał. Zdała sobie sprawę z tego, że musi strzelać już dość długo, kiedy poczuła przetrenowywane dłonie i ręce. Nie chciała jednak kończyć. Ponownie napięła cięciwę...
Odruch sprawił, że raptownie się odwróciła wciąż mierząc z łuku w...
- Morrigan - stwierdziła cicho, choć ze słyszalnym w głosie zdziwieniem. Z całą pewnością nie spodziewała się tu swojej młodszej siostry.


I feel the pages turning
I see the candle burning down
Before my eyesBefore my wild eyes



Rosemary Flint
Rosemary Flint
Zawód : magifitopatolog, zielarka
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Woda, której dotykasz w rzece,
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
tak samo teraźniejszość
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6186-rosemary-artemisia-flint https://www.morsmordre.net/t6364-corvus#161229 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f130-charnwood-dwor-flintow https://www.morsmordre.net/t6430-rosemary-flint#163976
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]04.09.18 23:17
Spotkanie z Cressidą przebiegało na tyle dobrze, że Morrigan przestała patrzeć na zegar. Dźwięk przesuwających się wskazówek wyznaczał delikatny rytm rozmów, które pochłaniały dwie czarownice. Dopiero kiedy próg salonu przekroczył Lord Flint, dotarło do niej, że od rana nie widziała swojej starszej siostry. Nie przybyła na cmentarz, nie złożyła kwiatów, nie pojawiała się w dworze. Takie zachowanie powinno wzbudzać niepokój, ale już się zdarzało, że Rosemary zwyczajnie próbowała odciąć się od otaczającego ją świata. Niemniej Morrigan przeprosiła gości, chwyciła za swój kołczan i łuk, a następnie ruszyła do miejsca, w którym spokoju szukałby każdy Flint z krwi i kości.
Drogę znała na pamięć i byłaby w stanie podążać nią z zamkniętymi oczami, znając tylko jeden punkt odniesienia jakim był rodzinny dwór. Krople deszczu, które ostały się na krzewach, moczyły ciemnozieloną szatę czarownicy, która żwawym krokiem przemierzała las i coraz rzadziej uczęszczaną ścieżkę do toru łuczniczego. Na dworze brakowało młodego pokolenia Flintów, w którym dałoby się już zaszczepiać miłość do natury i pasję do strzelectwa. Kilkanaście lat temu tę samą dróżkę przemierzały wraz z ojcem po kilka razy dziennie. Teraz las odbierał powoli to, co jego.
Wiedziała gdzie szukać Rose. Przyzwyczajenia z okresu dzieciństwa były ciężkie do wyplenienia. Niezależnie od tego, ile ma się lat i co się przeżyło. Odetchnęła głęboko, słysząc znajomy syk zwalniającej cięciwy i głuchy dźwięk wbijającego się grotu. Gdy zbliżyła się na tyle, aby zobaczyć siostrę, ta postanowiła wycelować właśnie w nią. Morrigan uniosła zaskoczona brwi, obserwując jak Rosemary zmienia odrobinę trajektorię lotu strzały i wypuszcza ją, aby ta utknęła w pobliskim pniu drzewa. Odruchowo zacisnęła mocniej palce na rękojeści łuku.
- Unikasz nas. - Zauważyła z lekkim wyrzutem w głosie, robiąc kilka kroków w stronę Rose. Odwiedziny krewnych bliższych i dalszych nigdy nie były czymś przyjemnym. Aura dzisiejszego dnia jeszcze tylko potęgowała sztuczność konwersacji, uprzejmości i wspominek dziewczynki, którą nikt wcześniej się nie zainteresował. Mimo wszystko, Morrigan starała się robić dobrą minę do złej gry, stawać na wysokości zadania przy powitaniach i krótkich rozmowach z ludźmi, z którymi prawie nic jej nie łączyło, prócz więzów krwi. - To chyba nie jest odpowiednia pora na zaszywanie się lesie? - Domyślała się, co kierowało Rosemary. Chęć ominięcia nieprzychylnych spojrzeń, nie dawania powodów do komentarzy i docinek na temat jej stanu cywilnego, powrotu do panieńskiego nazwiska i rodzinnej posiadłości. Ile czasu czasu jednak będzie przed tym uciekać? Kolejne dwa lata? Pięć? Dziesięć? Członkowie rodów krwi szlachetnej nie zapominają, ale zmieniają tylko tematykę rozmów, na bardziej aktualne wydarzenia. Jeśli zechcą, za piętnaście lat wypomną czyjeś dawne przewinienia. Wiedza była asem w rękawie.
Wyciągnęła z kołczanu strzałę, naciągnęła na cięciwę i zwolniła, aby poszybowała w stronę jednej z tarcz, trafiając niemal w jej środek. Parę tygodni nie trzymała tych przedmiotów w dłoniach, ale lata temu pozbyła się uciążliwego pieczenia palców i odcisków. Skóra przywykła. Opuściła łuk, patrząc na Rosemary i oczekując odpowiedzi. Początkowo rozumiała jej chęć i potrzebę alienacji, ale teraz? Minęło zbyt wiele czasu, aby wciąż się tym przejmować.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]05.09.18 19:33
Rozkojarzenie, moment nieuwagi, odrobina zaskoczenia i nieostrożne poluzowanie nadwyrężonych mięśni ręki - tak niewiele wystarczyło, by strzała pomknęła w kierunku jej młodszej siostry. W ostatnim momencie Rosemary odbiła łukiem w bok, ale i tak jej serce zamarło na ułamek sekundy, kiedy grot minął Morrigan stanowczo zbyt blisko i wbił się z głuchym dźwiękiem w pień drzewa.
Blada cera starszej z sióstr dobrze zamaskowała odpłynięcie krwi z twarzy, a ściągnięte brwi Rosemary i nagle chłodne spojrzenie - lęk, który ukrył się w jej jasnych oczach. Przez chwilę wyglądała, jakby zezłościła się na Morrigan, ale to było mylne wrażenie. Zła była na siebie, że dopuściła do takiej sytuacji. Może faktycznie nazbyt długo zaszyła się w tym lesie...? Zupełnie odpłynęła myślami od tego, co tu i teraz, przez co mogła stać się komuś krzywda.
Opuściła łuk, po czym ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem torem swej strzały, mijając przy okazji zaskoczoną Morr.
- Przepraszam - powiedziała do siostry, choć zatrzymała się dopiero przy wbitym w pień pocisku. Jednym szarpnięciem wyciągnęła strzałę i zastukała opuszką palca w jej grot.
Wciąż była na siebie zła, ale kiedy ponownie podniosła wzrok, na jej twarzy ponownie gościł spokój i opanowanie. Na doskonałej masce obojętności, była tylko jedna, na pierwszy rzut oka niedostrzegalna skaza - nieznaczna zmarszczka, która powstała pomiędzy ciemnymi brwiami kobiety.
Nie spodziewała się tutaj siostry i to jeszcze dzisiejszego dnia. Sądziła, że Morrigan spędzi go na "bawieniu" gości, a jeśli jednak postanowi odszukać starszą pannę Flint (co nie było wcale takie trudne), to po to, by ją upomnieć i skłonić do powrotu między drewniane ściany dworku. Żeby robić to, co do lady należało. Skoro się tu zjawiła, to zapewne tylko po to... a jednak coś nie pasowało starszej siostrze do tego obrazka.  
Rosemary rzuciła jej przeciągłe spojrzenie, zatrzymując je moment dłużej na przyniesionym przez tamtą łuku. Czyżby wszyscy goście się już ulotnili? Czy też Morr stwierdziła, że będzie potrzebować czegoś więcej niż siła swej perswazji, by nakłonić ją do powrotu?
Och, a więc padło pierwsze oskarżenie. Nawet nie pytanie, tylko właściwie stwierdzenie. Cóż, długo nie musiała czekać. Przekrzywiła lekko głowę, jakby coś w siostrze ją zaintrygowało, po czym ruszyła z powrotem na tor łuczniczy. I tylko spostrzegawczy obserwator mógł dostrzec, że kąciki jej warg uniosły się nieznacznie.
Unikasz nas... Nas? Jeśli Morrigan miała na myśli osoby odwiedzające grób ich siostry, to tak, miała rację, ale... nas?
- Nie sądzisz, że gdybym chciała unikać ciebie, to wybrałabym do tego inne miejsce...? - rzuciła dopiero po chwili, dość sugestywnie, choć już nie patrząc na Morrigan, a oceniając wzrokiem odległość, jaką miała pokonać strzała do tarczy. No dobrze, może niekoniecznie robiła właśnie to, bo znała ten tor tak dobrze, że zapewne i z zamkniętymi oczami trafiałaby do celów... ale za to dała jej czas do przemyślenia swoich słów. Bo tak, nie unikała całej rodziny, raczej jej dalszej części. Wiedziała zresztą, że jej członkowie nie omieszkają odwiedzić przy okazji ich ojca i że sama Morrigan zamieni z nimi zdanie, dwa, ewentualnie zaoferuje jakiś poczęstunek czy zaprosi na herbatę. W tym Rosemary nie zamierzała uczestniczyć, a zwykła niechęć obcowania z nimi tak naprawdę była tylko jednym z wielu powodów, dla których wymknęła się z dworku z samego rana.
O, padło również i pytanie. Choć też brzmiało bardziej jak stwierdzenie. I w dodatku stwierdzenie, z którym ona osobiście zupełnie się nie zgadzała. Zmarszczyła lekko brwi i ponownie spojrzała na siostrę.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytała wprost. Czyż nie każda pora była odpowiednia dla Flinta do zaszycia się w lesie? Tak, domyślała się co miała na myśli... ale to nie przeszkadzało jej, by zapytać.
Spojrzała na wystrzeloną przez Morr strzałę i kiwnęła z uznaniem głową, by zaraz posłać tam i swoją. Ta otarła się o promień siostrzanej i wbiła tuż obok.


I feel the pages turning
I see the candle burning down
Before my eyesBefore my wild eyes



Rosemary Flint
Rosemary Flint
Zawód : magifitopatolog, zielarka
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Woda, której dotykasz w rzece,
jest ostatkiem tej,
która przeszła,
i początkiem tej,
która przyjdzie;
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
tak samo teraźniejszość
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6186-rosemary-artemisia-flint https://www.morsmordre.net/t6364-corvus#161229 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f130-charnwood-dwor-flintow https://www.morsmordre.net/t6430-rosemary-flint#163976
Re: Tereny wokół posiadłości [odnośnik]06.09.18 10:23
To był odruch. Pobielałe palce, zaciśnięte na rękojeści jasno sugerowały, że przez ułamek sekundy się zestresowała. Kiedy strzela do Ciebie Flint, to Twój los leży w jego rękach. Jeśli postanowi trafić - zawsze trafi. Nigdy nie podejrzewałaby starszej siostry o mordercze zapędy, ale przez chwilę wstrzymała oddech i gdy grot wbił się w korę drzewa, wypuściła powietrze. Skinęła ze zrozumieniem głową na przeprosiny Rose.
Czy było to oskarżenie? W pewnym sensie, owszem. Ta data zasługiwała zdecydowanie na inne zachowanie. Zasługiwała na wsadzenie swoich problemów i niechęci do kieszeni, aby przyzwoicie upamiętnić zmarłą siostrę. Morrigan również nie uśmiechało się raczenie dalekich krewnych herbatką i prowadzenie sztucznych rozmów o dziewczynie, którą ledwie kojarzyli. Robiła to, bo tak wypadało, bo tego oczekiwali ojciec i nestor, bo była winna jej śmierci, jak każdy z tego drewnianego dworu.
Ciemne brwi czarownicy powędrowały w górę, słysząc pytanie Rose.
- A mimo wszystko wybierasz to miejsce, aby każdy Flint mógł Cię znaleźć. - To się nie trzymało kupy. Naturalnie, że gdyby chciała zniknąć z oczu wszystkim, nie wybrałaby lasu. To było zbyt typowe. Prawdopodobnie chodziło o odreagowanie emocji i pozbyciu się wspomnień. Świst strzały był bardzo dobrym przerywnikiem nieprzyjemnych myśli. Ostudzał umysł, jakby wraz ze zwolnieniem cięciwy, opuszczały człowieka wszystkie negatywne emocje. Przeciętni czarodzieje wybraliby własną różdżkę, ale ciskanie zaklęciami w dobie anomalii, nie było najrozsądniejszym pomysłem, bo mogło wyrządzić więcej szkód jak pożytku.
Kiedy Rosemary strzeliła w stronę tarczy, Morrigan spróbowała odszukać jej spojrzenie. Czy ona rzeczywiście zadała to pytanie? Próbowała ją sprowokować swoją wypowiedzią?
- Święta Roweno, nie wierzę… - Westchnęła szorstko i wyciągnęła z kołczanu strzałę, którą naciągnęła na cięciwę, aby ta po chwili poszybowała w stronę innej planszy. Próbowała pozostawać spokojna, ale było jej ciężko trzymać emocje na wodzy. Cały dzień nie dała się wyprowadzić z równowagi, a teraz powoli udawało się Rose, która wypowiadała tylko zdawkowe zdania. - Bo ona na to zasługuje? Bo jesteśmy jej to winni? - Nie wytrzymała. Na jasnych policzkach Morrigan pojawiły się rumieńce ze złości. Nie była w stanie nawet wypowiedzieć jej imienia. Złożenie kwiatów na grobie nie wymagało ogromnego wysiłku, tak samo jak zamienienie kilku sztucznych zdań z daleką rodziną. Chyba, że ktoś pragnął za wszelką cenę uniknąć docinek na temat własnego życia, które prędzej czy później rzuciłaby jakaś nadgorliwa ciotka. Rosemary mogłaby wreszcie przełknąć tę gorzką prawdę, że ludzie będą gadać. Pogodzenie się z tym faktem wiele by jej ułatwiło. Pozwoliłoby jej wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania, do bycia dalej lady. Zamiast tego wolała postrzegać siebie jako czarną owcę tej rodziny i unikać wszelkich możliwych spotkań z dalekimi krewnymi.
Gość
Anonymous
Gość

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Tereny wokół posiadłości
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach