Wydarzenia


Ekipa forum
Dorothy Bones
AutorWiadomość
Dorothy Bones [odnośnik]18.07.15 12:09

Dorothy Bones

Data urodzenia: 18 maja 1920
Nazwisko matki: Sykes
Miejsce zamieszkania: dom w Londynie, w całkowicie mugolskim sąsiedztwie
Czystość krwi: półkrwi (ojciec półkrwi, matka czysta ze skazą)
Zawód: Amnezjatorka
Wzrost: 175 cm
Waga: 63 kg
Kolor włosów: rude
Kolor oczu: zielonoszare
Znaki szczególne: blada cera, wszędobylskie piegi


Gdyby moja mama wciąż żyła, na pewno pękłoby jej serce. Przecież swoją jedyną córkę starała się wychować na dobrego człowieka i zawsze powtarzała mi, że mogę przyjść do niej z każdym problemem. Przychodziłam z błahostkami: stłuczonym kolanem, pierwszym zauroczeniem, zagwozdką nad pracą domową czy niewypałem zaklęcia gospodarskiego. Cierpliwa i kochająca, nigdy mnie nie zbyła, zawsze wygospodarowała tyle czasu, by pomóc mi wszystko rozwiązać, wesprzeć mnie i podnieść na duchu. Nie miałyśmy przed sobą tajemnic i obie doskonale wiedziałyśmy, że tata jest żartobliwie zazdrosny o tę naszą więź. Nie musiał jednak długo czekać by i nas połączyło coś specjalnego. Zaraził mnie pasją do Quidditcha i szybko połknęłam tego bakcyla. Jeździliśmy na mecze, uczył mnie latać na miotle, kupił pierwszy plakat Zjednoczonych z Puddlemere. Jednak największą frajdę sprawiało mi odwiedzanie dziadków, rodziców taty. Byli mugolami, mogłam więc zapoznać się z takimi wynalazkami jak telewizor czy telefon, odbyłam pierwszą jazdę samochodem i wynudziłam się na meczu piłki nożnej, która nawet w połowie nie byłą tak porywająca, jak latanie na miotłach.
Tata czasem zabierał mnie do pracy, ale biuro członka Komisji Handlu Magicznego nie było w żadnym stopniu fascynujące dla małej dziewczyny. Mamy nie mogłam odwiedzać, urazówka w Mungu nie była dla mnie odpowiednim miejscem. Czasami trochę żałowałam, że nie miałam rodzeństwa, ale dzieciaki z sąsiedztwa w gruncie rzeczy mi wystarczały.
Rodzinna sielanka trwała w najlepsze i kwestią czasu było ujawnienie się moich czarodziejskich zdolności. Kiedy zmusiłam krzaki do pogonienia ogrodowych gnomów, rodzice w głos zaśmiewali się z werandy, a ja byłam z siebie naprawdę dumna. Pełnię szczęścia osiągnęłam z dniem, w którym po raz pierwszy trzymałam w rękach swój list z Hogwartu.


Tiara nie wahała się, gdzie mnie przydzielić, po kilkunastu sekundach zostałam Krukonką i powędrowałam do stolika swojego nowego domu z szerokim uśmiechem na twarzy. Już samo dostanie się do Pokoju Wspólnego stanowiło nie lada zadanie, zagadka była inna za każdym razem, a początkowo byłam zbyt zaaferowana szkolną atmosferą, by skupić się i pomyśleć logicznie, dlatego zawsze starałam się wchodzić razem ze znajomymi z roku. A tych było wielu, szybko się zgraliśmy i po kilku latach mogliśmy już nazwać to prawdziwą przyjaźnią.
Moim ulubionym przedmiotem stały się Zaklęcia, choć, jak na Krukonkę przystało, starałam się mieć tyłów z niczego. Niestety, Eliksiry od zawsze były moją zmorą i nawet przesympatyczny profesor Slughorn musiał odpuścić, choć bardzo chciał mieć mnie w swojej owutemowej klasie (być może miało to związek z faktem, że moja starsza kuzynka została wtedy pierwszą czarownicą, która przeleciała Atlantyk na miotle).
Czas spędzony w szkole po dziś dzień uważam za najpiękniejszy okres swojego życia. W porównaniu z dzisiejszymi problemami, stres egzaminacyjny był tylko błahostką, a za beztroskie dni spędzone na błoniach dałabym w tym momencie naprawdę wiele. Stereotypowi Krukoni być może faktycznie siedzieli godzinami w bibliotece, jednak mnie ciągnęło nad jezioro, wolałam uczyć się wylegując pod rozłożystym dębem lub popijając kremowe piwo w Hogsmeade, które pokochałam od pierwszej wizyty.
Jako jedna z niewielu osób na roku zapisałam się na Mugoloznawstwo, jednak nie miałam zielonego pojęcia, co chciałabym robić w przyszłości. Przyjaciele snuli dalekosiężne plany o pracy uzdrowiciela, inni odpowiednio wcześnie zaczęli składać wnioski stażowe do Ministerstwa Magii. A ja dopiero na poradach zawodowych dowiedziałam się, że z połączenia moich dwóch ulubionych przedmiotów (Zaklęć i Mugoloznawstwa właśnie) wyłania się całkiem przejrzysta ścieżka kariery.


Dzięki wzorowym ocenom staż na Wydziale Magicznych Wypadków i Katastrof stał się możliwy, a zawód Amnezjatora majaczył gdzieś na końcu drogi. Rodzice byli ze mnie dumni, a ja karmiłam się nadzieją i nie traciłam zapału, pracując w pocie czoła przez całe cztery długie lata. Nie chodziło o brak umiejętności, Obliviate udało mi się opanować stosunkowo wcześnie. Przełożeni musieli się jednak przekonać, że dojrzałam do tej pracy, bowiem pozbawienie kogoś wspomnień i mieszanie mu w głowie było naprawdę odpowiedzialnym zajęciem. Dodatkowe kursy z psychologii i magii leczniczej zajmowały moje wieczory, jednak w końcu udało się - otrzymałam licencję i pełny etat, trafiając na najgorszy możliwy okres w dziejach - drugą wojnę światową. Mnóstwo ludzi wolałoby zapomnieć o tej traumie, a ja mogę pochwalić się iż pomogłam w tym choć niewielkiej cząstce z nich.  


Wtedy, w '44, to wcale nie był niemiecki pocisk. To był smok, ale mugole przecież nie mogli się o tym dowiedzieć. Pojawiłam się na miejscu gdy tylko odpowiednie służby skutecznie okiełznały walijskiego zielonego. Samolot rozbił się o klify, z drugiego pilota nie było czego zbierać, jednak Francis wciąż pozostawał przytomny, choć musiał zdawać sobie sprawę, w jak fatalnym stanie się znajduje. Mimo tego oczarował mnie uśmiechem, szybko zastąpionym przez grymas bólu. To miało być rutynowe zadanie, wojna nie oszczędzała nikogo i w myślach już szykowałam odpowiedzi na jedno ze standardowych pytań - Co to do cholery było? Czy to miało skrzydła? Kim tak naprawdę jesteś? I już miałam wyciągnąć różdżkę, gdy młody pilot westchnął i pierwszy wypowiedział swoje zaklęcie - Wiedziałem, że istnieją. Był piękny.
Dwa tygodnie później odwiedziłam go w szpitalu, łamiąc tym samym wszelkie swoje moralne zasady i zapewne kilka zawodowych. Francis nie poznał mnie, oczywiście, wciąż jednak potrafił oczarować mnie swoim poczuciem humoru i podejściem do życia. Żartował nawet ze swojego kalectwa i obiecał zabrać na potańcówkę, chociaż wiedział, że nic nie zwróci mu nóg.
Nikomu nie zwierzyłam się z tej znajomości, to był bardzo niebezpieczny okres na bratanie się z mugolami, a ja naiwnie jeszcze wmawiałam sobie, że za dwa miesiące po tej znajomości pozostanie tylko miłe wspomnienie. Rodzicom opowiadałam, że musiałam dłużej zostać w pracy, a przełożeni byli przekonani, że pomagam chorej mamie. Na boku tkałam sobie drugie życie i nawet nie byłam tego w pełni świadoma.
Przez cały rok trzymałam przyjaźń i związek z Francisem w tajemnicy, a w końcu los odegrał się za kłamstwa i sprawił, że moi rodzice okazali się martwi nie tylko w opowieściach, którymi karmiłam ukochanego. Eksplozja kociołka, banalny wypadek, była tak silna, że nawet z domu niewiele zostało. W tamtym okresie zaniedbałam przyjaciół i nie bardzo miałam się do kogo zwrócić, nic więc dziwnego, że jeszcze mocniej zatonęłam w uczuciach do Francisa, bo jako jedyny trwał przy mnie i wspierał bezgranicznie.


Pobraliśmy się w maju 1950 roku, gdy z wojskowej renty był w stanie odłożyć na niewielki jednorodzinny domek na przedmieściach. Okolica była całkowicie mugolska, a on wciąż nie podejrzewał, że jego żona jest czarownicą. A dla mnie było już za późno - gdybym przyznała się teraz, straciłabym go. Nigdy nie ważyłabym się podnieść na niego różdżki, a kolejne Zaklęcie Zapomnienia nie wchodziło w grę. Nauczyłam się z tym żyć i zasypiać, choć wyrzuty sumienia łapią mnie w najmniej oczekiwanych momentach.
Oficjalnie przyjęłam jego nazwisko i w Londynie przedstawiam się jako Dorothy Carroll, sądowa archiwistka. Francis jest święcie przekonany, że rano naprawdę wsiadam do autobusu i jadę na drugi koniec miasta, podczas gdy on prowadzi sesje terapeutyczne z innymi weteranami.
Przełożeni i znajomi z pracy wciąż nie mają zielonego pojęcia o moim drugim życiu. Dorothy Bones jest dla nich starą panną, która nieco zbzikowała po śmierci rodziców i wyniosła się na jakieś odludzie, gdzie zapewne żyje w towarzystwie kotów i gnomów. Nie próbuję wcale sprawić, by zaczęli myśleć inaczej.
Francis chciałby mieć dziecko i ja też bardzo tego pragnę, ale wiem, że zamiast scalić naszą rodzinę, dziecko tylko by ją zniszczyło. Chociaż ja uczyniłam to już dawno, budując jej podwaliny na kłamstwie. W świecie, w którym czystość krwi decyduje o tym, jak jesteś postrzegany w szkole i czy w ogóle się do niej dostaniesz... jak mogłabym narazić jakąkolwiek istotę na taki los? Wystarczy mi już, że zwodzę męża i samą siebie, łudząc się, że to kłamstwo dobrze się skończy. I tylko czasem dopada mnie hipotetyczne wyobrażenie rozmowy z moją mamą, która wie, jak żyje jej córka.
- Mugole nie mogą odkryć czarodziejskiego świata, nie znieśliby tego!
- A może Ty nie zniosłabyś faktu, że mąż dowiedziałaby się o Twoim kłamstwie?


Choć śpi mi się dobrze, z zerkaniem w lustro mam coraz większe problemy.





Patronus: Lis - rudy i utożsamiany z kłamstwami. Czyż to nie doskonałe zwierzę na patronusa dla kogoś takiego, jak ja? Symbolika mnie samą nawet bije po oczach.
Miałam okazję użyć tego zaklęcia dwa razy i za każdym razem posiłkowałam się wspomnieniem rodzinnego pikniku podczas Mistrzostw Świata w Quidditchu w 1936 roku. Taniec zwycięstwa odprawiany z rodzicami przegania wszystkie złe demony.  










 
15
0
7
0
5
0
1


Wyposażenie

różdżka, teleportacja, 12 punktów





Ostatnio zmieniony przez Dorothy Bones dnia 27.07.15 19:23, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Dorothy Bones [odnośnik]28.07.15 11:22

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

W sieci kłamstw bardzo łatwo jest się pogubić, jak długo Dorothy będzie w stanie ciągnąć swoje lisie życie w taki sposób? Choć dobra wiara zakładała ochronę męża, wydaje się, że teraz Dorothy chroni już głównie samą siebie. Jest wrażliwą, uczuciową kobietą i dzielną amnezjatorką, która dzień po dniu poświęca się dla innych, niosąc pomoc - kto pomoże jej? Witamy na fabule i mamy nadzieję, że będziesz się z nami dobrze bawić!  

OSIĄGNIĘCIA
Oddana - Dorothy poświęciła własne sumienie, by chronić męża przed magicznym konfliktem
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:15
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:7
Eliksiry:0
Magia lecznicza:5
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:1
Inne
teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[28.07.15] klik
[17.09.15] klik




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Dorothy Bones
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach