Wydarzenia


Ekipa forum
Rudolf Brand
AutorWiadomość
Rudolf Brand [odnośnik]19.07.15 3:35

Rudolf Brand

Data urodzenia: 1 kwietnia 1928 r.
Nazwisko matki: Bell
Miejsce zamieszkania: Heidelberg, Baden-Württemberg, Niemcy
Czystość krwi: Półkrwi
Zawód: Zawodowy gracz Quidditcha; pałkarz w drużynie Sokoły z Heidelbergu
Wzrost: 192 cm
Waga: 87 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: czarne
Znaki szczególne: Częste urazy zaserwowane przez tłuczki podczas meczy, poskutkowały kilkoma bliznami na ramionach oraz obitym i złamanym kiedyś nosem.


Wtorek, 24 lipca 1924 roku,
Fale upałów, jakie pojawiły się nad południowo – wschodnia Badenią – Wirtembergią, nie przynosiły zbytnich korzyści dla mugolskich rolników, ani magicznych zielarzy. Krążyły pogłoski, że departament Magicznych Wypadków i Katastrof przedsięwziął już pierwsze kroki, by coś z tym faktem zrobić. Magiczne wywoływanie ulew nie należało do powszechnych czynności w tym rejonie, jednak magometeorologowie musieli uciec się do sposobu szerzej znanego w krajach południowych, by zapobiec drastycznemu kryzysowi w branży leczniczej i uzdrowicielskiej. Minęło sześć lat od zakończenia światowego konfliktu, który dotknął również wiele europejskich rodzin czarodziejskich. Część z nich wyjechała w bezpieczniejsze rejony, by nie angażować się w sprawy mugoli, natomiast pozostali zostali na miejscu, w swoich rodzinnych stronach.


Państwo Brand stanowili szanowaną rodzinę czystej krwi, a wszystko za sprawą pana Rudolfa, którego korzenie sięgały szlachetnych czystokrwistych rodów Skandynawii. Nikt nie zwrócił uwagi jednak na to, że ze względu na swoją małżonkę, niegdysiejszą reprezentantkę francuskiej drużyny Quidditcha, oboje postanowili osiedlić się w Badenii, rodzinnych stronach pani Brand w okolicach Ravensburga, a ściślej w wiosce czarodziejów, ukrytej przed spojrzeniami małowidzących mugoli. Małżeństwo państwa Brand można było uznać za szczególnie szczęśliwe i udane. W pierwszej dekacie XX wieku przyszło na świat aż czterech ich synów. W 1904 roku najstarszy z nich – Oliver, dwa lata później Raphael, a po kolejnym roku Olgierd i Fryburg. Pomimo sprzeciwów pani Brand, cała czwórka, przy niewielkiej pomocy ze strony pana Branda, trafiła do Instytutu Magii Durmstrang, gdzie mieli wyrosnąć na prawdziwych mężczyzn. Nie dopuszczał do siebie myśli, by którykolwiek z jego synów mógł kiedykolwiek przywdziać szaty Akademii Magii Beauxbatons i zapomnieć, gdzie, pomimo położenia geograficznego, było ich miejsce. To był jeden z największych kompromisów, na jakie musieli pójść państwo Brand, aby ich małżeństwo rozkwitło, zamiast zwiędnąć.


Polna droga w wiosce niepodal Ravensburga prowadziła do najprawdziwszego boiska Quidditcha, które zostało ufundowane przez pana Rudolfa Branda ze swoich rodowych skandynawskich oszczędności. Trawa, niegdyś równo przycięta, teraz wyschła na wiór. Czterech chłopców maszerowało dziarskim krokiem, śmiejąc się do rozpuku z jakiegoś żartu, który chwilę wcześniej wygłosił najstarszy z braci. Wszyscy czterej dzierżyli w dłoniach miotły, a jeden z bliźniaków dodatkowo pod pachą trzymał nadgryziony zębem czasu kafel, który brał udział w Mistrzostwach Świata w Quidditchu w 1894 roku. Rodzinna pamiątka, którą tych czterech paniczów bezcześciło, twierdząc zawzięcie, iż miejscem kafla jest boisko Quidditcha, a nie salonowa gablota tuż obok weneckiej zastawy. Wszyscy, jak gdyby oberwali Drętwotą, znieruchomieli, gdy z przeciwka nadchodziła wnuczka starego Alfreda Bella. Jeśli wierzyć wioskowym plotkom, właśnie ukończyła Hogwart i przyjechała na dwa tygodnie do rodziny w Niemczech w odwiedziny. Każdy z panów Brandów był w stanie rozpoznać ją z najdalszego zakątka miejscowości czarodziejskiej, bowiem wyrosła na bardzo atrakcyjną dziewczynę. Kruczoczarne włosy powiewały na wietrze, przykuwając uwagę, każdego kogo napotkała, a ciemno – brązowe oczy spoglądały z niebywałą wręcz przenikliwością. Co roku pojawiała się w ich wiosce w trakcie wakacji i co roku próbowała zmusić paniczów Brand, do tego by pozwolili jej zagrać w ich domowej wersji Quidditcha. Żaden z nich się na to nie zgadzał. Kiedy przed dwoma laty zrobili dla niej wyjątek, Mercy Bell pokazała na co ją stać i rozgromiła drużynę bliźniaków, Olgierda i Raphaela. Sędzią był wtedy Fryburg, bowiem Mercy zażyczyła sobie, by to Oliver znalazł się z nią w drużynie. Od tamtego czasu minęły już dwa lata, ale dwaj najmłodsi bracia do dziś nie pogodzili się z porażką. Dowodem na to były ich grymasy na twarzach. Pomimo tego, że mieli już siedemnaście lat, dawny uraz po porażce wciąż kładł się cieniem na ich postrzeganie koleżanki.
- Olgierd, Fryburg, dlaczego macie takie skwaszone miny, jakbyście zobaczyli panią Helgę? – Zagadnęła ze śmiechem, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego. Żaden z bliźniaków nie odpowiedział swojej rówieśniczce. Natomiast osiemnastoletni Raphael szturchnął w bok najstarszego z braci, dwudziestoletniego Olivera w bok, krztusząc się ze śmiechu. Nie dało się ukryć ukradkowych spojrzeń rzucanych dziewczynie, która w przeciągu ostatniego roku wyładniała i przybyło jej kobiecych wdzięków.
- O-Oli-ver, słyszałeś jak ona wymówiła imiona półgłówków? Nic dziwnego, w końcu to Angielka, a nasi rodzice najwidoczniej nie kochali tych dwóch, skoro potraktowali ich tak surowo. – Zarechotał, zginając się w pół. Oliver nie odpowiedział, zdawać by się mogło, że zapomniał języka w gębie. On! Najbardziej wygadany ze wszystkich braci. Wolał obserwować całą sytuację z boku.
- Nie odzywaj się, syneczku mamusi. – Warknął jeden z braci, drugi miał już poprzeć swojego wiernego druha, gdy dziewczyna przerwała im, wyciągając zza pleców swoją miotłę.
- Mogę z wami zagrać? – Spytała, kierując to pytanie prosto do Olivera, ale patrzyła również na Raphaela. Ku rozpaczy dwóch młodszych braci, odpowiedzieli prawie chórem. – Oczywiście!
- To ja będę sędziować. – Odezwał się jeden z bliźniaków. Odprowadzili go, wzruszając ramionami, a sami zajęli swoje stanowiska. Zostały wyznaczone drużyny, tym razem Mercy wystąpiła w duecie z jednym z Fryburgiem przeciwko Oliverowi i Raphaelowi. Mecz trwał od godziny czternastej do późnego popołudnia. Zapewne ciągnąłby się dalej, a wynik przekroczyłby 230:180 dla drużyny starszych Brandów, gdyby nie przerwała go nagła ulewa. Żadne z nich nie zwróciło uwagi ani na gromadzące się na niebie burzowe chmury, ani na pokrzykiwania Fryburga, który zmieniał się co jakiś czas z każdym z braci, by również móc się wykazać. Nim wylądowali na suchym podszyciu, byli już przemoczeni do suchej nitki i wszyscy roześmiani od ucha do ucha. Fryburg, Olgierd i Raphael puścili się biegiem do rodzinnego domu, nie zwracając uwagi na tych, którzy się ociągali. Mercy obejrzała się na Olivera, na jej ustach wykwitł kokieteryjny uśmiech. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Ich usta zwarły się w pocałunku, a oni sami zapomnieli o tym, że deszcz już dawno przeszył ich stroje.



Oliver i Mercy pobrali się w czerwcu 1927 roku. Rok później, dokładnie 1 kwietnia w Klinice Magicznych Chorób i Urazów, otrzymawszy imię po swym dziadku, przyszedł na świat Rudolf Brand. Od najmłodszych lat nie rozstawał się z miotłą, mimo tego, że żadne z jego rodziców nie zrobiło ostatecznie kariery sportowej. Głową rodu został najstarszy z braci, pozostali natomiast wyfrunęli z rodzinnego gniazda. Małej rodzinie wiodło się pomyślnie. Rudolf bynajmniej nie był zainteresowany naukami etykiety i rodzinnych tradycji. Od magicznego polo wolał, wraz z kolegami z boiska, praktykować co dziwniejsze sztuki miotlarstwa. Quidditch był tylko ich przykrywką. Kiedy w okolicy nie było żadnych świadków, praktykowali takie zabawy jak Łomot czy Swivenhodge, który dotarł do Niemiec prosto z Wysp Brytyjskich. Zazwyczaj siniaki i zranienia zebrane podczas tych eksperymentów zrzucane były na Merlinowi ducha winne tłuczki. Rudolf od kiedy nauczył się czytać, zadziwiająco dużą uwagę przywiązywał do wszelkich pozycji związanych nie tylko z Quidditchem, chociaż ten wiódł prym w zainteresowaniach chłopca. Pomimo tego, że Rudolf dorastał pod kloszem, nie zapowiadało się, by wyrósł na wyrachowanego i rozkapryszonego panicza. Z powszechnie szanowaną szlachtą, której na kontynencie nie zachowało się zbyt wiele, niewiele miał do czynienia, ponieważ ze względu na rodzinne koligacje urodził się jako czarodziej półkrwi. Kiedy Rudolf osiągnął wiek ośmiu wiosen, na świat przyszedł nowy członek rodziny – Leticia Brand. Płacz niemowlęcia, skupiający na dziecku całkowitą uwagę obojga rodziców niespecjalnie odpowiadał młodemu Rudolfowi, jednak zdawał się ją tolerować. W przeciągu roku zarówno matka jak i córka zmarły, zarażone wirusem groszopryszczki. Tragedia ta wstrząsnęła zarówno Oliverem jak i Rudolfem Brandem. Zaledwie dziewięcioletni chłopiec w młodym wieku zdał sobie sprawę, czym jest śmierć bliskich osób. Tego samego dnia w listopadzie 1937 roku do lasu niedaleko ich domu sprowadziły się duże, czarne stworzenia – testrale. Oliver zdawał sobie sprawę, że jedynym wyjściem, by nie popaść w permanentną niechęć do życia, musi jak najszybciej wyjechać, zabierając ze sobą jedyną osobę dla której chciał żyć i którą musiał się zaopiekować - Rudolfem. Przeprowadzili się do rodziny w Valdres w Norwegii, rozpoczynając nowy rozdział w swoim życiu.



Nastał 1939 r, wraz z wybuchem drugiego światowego konfliktu mugoli Rudolf Brand rozpoczął edukację w Instytucie Magii Durmstrang. Już wtedy potrafił porozumiewać się w dwóch ojczystych językach swoich rodziców. Lata spędzone w Durmstrangu stępiły ostry ból po stracie matki i doprowadziły do tego, że ojciec stał się najważniejszą osobą w jego życiu.



Lokalizacja zamku Durmstrang nie była powszechnie znana. Każdemu, kto przekroczył mury twierdzy zostawała modyfikowana pamięć tak, aby ten nie mógł zdradzić innym jego położenia. Fundamentalnie zmieniło się nastawienie dorastającego chłopca do otaczającego go świata. Przestał interesować się wiedzą teoretyczną, wyniki w nauce osiągał dosyć przeciętne, pomimo iż od dziecka był utalentowanym czarodziejem. Jedynie z przedmiotów praktycznych osiągał zadowalające wyniki. Szczególnym wartym wyróżnienia przedmiotem były ćwiczenia z magii wojennej, czyli szeroko pojmowana nauka zaklęć pojedynkowych oraz ofensywnych. Niekiedy partnera Rudolfa podczas zajęć nauczyciele musieli odprowadzać do szkolnej medyczki. Nie świadczyło to jednak o tym, że Brand był zdeterminowany do tego by czynić zło. Siła zaklęcia nauczanego podczas zajęć była czasem zbyt efektywna. W twierdzy wciąż pamiętano o jego najstraszliwszym przedstawicielu, który przed laty został wydalony ze szkoły. Wokół znaku Grindelwalda wyrytego na jednej ze ścian krążyły legendy, jednak niewielu wiedziało dokładnie gdzie on się znajduje. Rudolfa ta kwestia nie zajmowała ani trochę. Quidditch był jego powołaniem i całym życiem. Bardzo szybko został kapitanem drużyny swojego klanu. Rudolf stał się niepokornym i nieuchwytnym młodym czarodziejem. Przyjaźnił się z wąskim gronem uczniów Durmstrangu, wszyscy należeli również do jego drużyny. Był jednak otwartą i popularną postacią w szkole, a jego dokonania na boisku nigdy nie były pozbawione uwagi innych. Zanim jeszcze osiągnął pełnoletność, podczas wakacji zaczął znikać bez słowa z domu. Najpierw doroczne wyścigi na miotłach w Kopparberg, na które wybywał z całą swoją szkolną drużyną. Zwycięstwo w 1945 roku przyniosło mu rozgłos. W wakacje przed ukończeniem Durmstrangu nie zawahał się ani razu, gdy jeden z przyjaciół zapropnował mu wzięcie udział w nielegalnych zawodach Creaothceann. Zgodził się, pomimo tego, że uważał ten sport za czysty idiotyzm. Zajął drugie miejsce, ponieważ został sfaulowany przez największą gwiazdę tych spotkań, rudowłosego dryblasa, który nie pozwolił, by jakiś Niemiec odebrał mu jego tytuł. Rudolfowi nie zależało na zwycięstwie i przegrana była mu na rękę, ponieważ wreszcie los się do niego uśmiechnął. Miał zamiar powrócić na stałe do Niemiec, niczym syn marnotrawny.



Rudolf został pałkarzem rezerwowym w ligowej drużynie, która swoją siedzibę miała w jego rodzinnej Bodenii – Wirtembergii w 1946 roku. Jego dokonania sportowe do tej pory rozeszły się echem głównie w Skandynawii, jednak Rudolf nie spoczął na laurach. Pokazał na co go stać podczas kilku mniej ważnych meczy sezonu, w których kapitan drużyny pozwolił mu wziąć udział. Jego pozycja ugruntowała się w kolejnym roku. Cztery lata harówki, skupionych głównie na treningach doprowadziły go na sam szczyt. Kiedy miejsce kapitana Sokołów zostało zwolnione przez wspaniałego zawodnika Jonathana Smitha, który od zeszłego sezonu stał się najstarszym zawodnikiem w lidze Quidditcha, spojrzenia wszystkich członków drużyny zatrzymały się na Brandzie. Z wielką ochotą przyjął propozycję. Pozycja kapitana w ich drużynie zmieniała się conajmniej raz na sezon i trafiała się zawodnikom, którzy byli aktalnie w najlepszej formie. Przed Smithem, zanim ten odszedł z drużyny, kapitanami byli obrońca, a później szukający Sokołów. Podobnie jak w czasach szkolnych, drużyna stała się jego rodziną. Z początkiem lat 50 stali się najlepszą Niemiecką drużyną w lidze, awansując do zawodów o Puchar Europy.



Czerwiec 1953 r, tydzień przed najważniejszym meczem z Harpiami.

Na ul. Heisenberga w Heidelbergu od dawien dawna znajdował się pewien niezwykły bar. Nikt nie miał pojęcia, kiedy właściwie powstał. Przede wszystkim nie mieli pojęcia o tym mugole, którzy zamiast baru, jedyne co dostrzegali to stary, opuszczony magazyn. Latarnie powoli rozświetlały opustoszałą dzielnicę miasta. Z wnętrza starego magazynu słychać było głośną muzykę. Bar ten potocznie nazywano Gniazdem. Nazwa pochodziła od tego, że kiedy nadchodził taki dzień - a ten dzień nadchodził przynajmniej raz w tygodniu – do gniazda zlatywało się siedmioro Sokołów. Zazwyczaj takie dni były bardzo hucznie czczone przez pozostałych gości baru i samych właścicieli. Pomimo, że w tygodniu Gniazdo nie cieszyło się zbytnią popularnością wśród czarodziejów, to akurat w takie dni jak dzisiaj, nadciągało wielu gości. Wnętrze baru było ciemne i słabo oświetlone. Stoliki można było przesuwać pod względem własnych upodobań. W tym miejscu panowała zupełna samowolka. Warto zaznaczyć, że gniazdo szczyciło się również tym, iż miało do zaoferowania w swoim menu mugolskie piwo, które bardzo mocno różniło się od czarodziejskiego pod względem smaku. Niektórym z Sokołów, a szczególnie Rudolfowi i Leonowi właśnie ten napój szczególnie przypadł do gustu. W kącie dużego pomieszczenia, wypełnionego głośną muzyką i podchmielonymi czarodziejami stały zsunięte w jeden duży – dwa stoły. Blat obu z nich wypełniony był po brzegi szklanicami whisky, piwa i rumu. Natomiast przy zsunięych stolikach siedziało czterech młodych mężczyzn. Dwóch wysokich blondynów, jeden rudzielec i ostatni ciemnowłosy. Brakowało trzech pań, które jak to panie, odeszły na stronę.
- Dlaczego one zawsze chodzą stadami? – Spytał niższy blondyn, oglądając się na drzwi za którymi zniknęły trzy ścigające.
- To Ty nie wiesz, George? – Zdziwił się rudzielec, odstawiając na stół pusty kufel piwa. – Kiedyś wziąłem do ręki jakieś babskie pismo mojej młodszej siostry. Na ostatniej stronie pokazana była cała instrukcja akrobacji, jakie loszki wyczyniają same w kabinie! Aż mi dech zaparło jak to zobaczyłem, poważnie mówię! Myślałem, że będę musiał zeżreć trochę skrzeloziela, ale się obyło. – Pokręcił z uznaniem głową. George wybałuszył na niego swoje zielone oczy.
- Co Ty bredzisz Leon? Weź, Ty się chyba z gumochłonem na mózgi pozamieniałeś, idioto! – Rzachnął się George, łypiąc na Leona z krzywą miną.
- Panowie. – Przerwał im Rudolf. Podniósł dłoń, by powstrzymać cisnące się na usta przekleństwa, które zapewne Leon miał już w zanadrzu, a przynajmniej można było poznać po jego minie, że tak jest w istocie.
- Nie zebraliśmy się tutaj, by debatować nad tym w jaki sposób panie załatwiają swoje fizjologiczne potrzeby. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, jednak zanim skończył mówić, pojawiły się trzy brunetki, najlepsze niemieckie ścigające.
Słucham?!?!?! – Spytały jednocześnie, kierując oskarżycielskie spojrzenie na kapitana drużyny. – Naprawdę nie masz ciekawszych tematów do rozmów, Rolf? – Spytała jedna z nich, posyłając mu mordercze spojrzenie. Rudolf zerknął Niclasa, który do tej pory jako jedyny się nie odzywał.
- Rudolf ma rację, przyszliśmy się napić! – Zawołał od razu, ratując swojego kumpla z opresji. – Za nadchodzący mecz! – Dodał, wznosząc przy okazji toast.
- Zgadza się, Niclas! – Rudolf wyszczerzył zęby, posyłając Niclasowi, drugiemu pałkarzowi porozumiewawczy uśmiech. - Do rzeczy, za tydzień zbliża się mecz z Harpiami, sami wiecie, jakie te dziewczyny są waleczne. Jednakże trener uważa, że jesteśmy świetnie przygotowani, zabronił jednak nam je lekceważyć. Chcieliśmy go nawet z Niclasem tu przyprowadzić, ale się wymówił, drań! A i zapomniałbym. Jak wyszliście się przebrać, zatrzymał nas, żebyśmy przekazali wam radosną nowinę! Mając na uwadze fakt, że do rana będziemy nawaleni jak hipogryfy i skacowani, poszedł nam na rękę i jutro trening zaczyna się godzinę później, ale trwać będzie za to trzy godziny dłużej. No i za kilka dni ma nam powiedzieć, kto tym razem będzie kapitanem.
Leon, który właśnie nabrał kolejny łyk piwa w usta, wypluł je na blat przed sobą. Jego zachowanie skomentowane zostało z jękiem obrzydzenia ze strony zawodniczek płci pięknej.
- Spokojnie, stary! Nie utop się! – Rudolf poklepał Leona ze śmiechem po plecach. Wyciągnął różdżkę i wyczyścił blat stołu, zaklęciem „Chłoszczyć”. – Załatwił ktoś może ten nowy eliksir na kaca? Chyba będzie nam bardzo potrzebny.



To co wydarzyło się na boisku przeszło najśmielsze oczekiwania wszystkich zgromadzonych. Ba, przeszło najśmielsze oczekiwania Rudolfa Branda, który mimo, że kazał drużynie nie lekceważyć przeciwniczek, to sam wyszedł na murawę przekonany o tym, że Sokoły dopną swego. Cóż to był za mecz. Z powodzeniem można uznać go za najlepszy w dziejach. Nie dość, że trwał zatrważająco długo, to w dodatku pełen był zapierających dech w piersiach akcji, które skutkowały tym, że o mały włos nie upuścił pałki z ręki. Szczególnie, gdy do akcji wkraczała ścigająca Harpii w złocistym kucyku. Wiedział, że to Gwendolyn Morgan. Potrafił wskazać kapitana każdej drużyny przeciwnej, nawet gdyby ten znajdował się w ciemnej, mokrej, studni… Idiotyczne myśli napływały mu do głowy ze zmęczenia, jednak faktem było to, że nie mógł od niej oderwać wzroku. Nigdy jeszcze żadna zawodniczka nie wprawiła go w taki zachwyt. Pierwsze, co mu przyszło na myśl to zwerbowanie jej do drużyny Sokołów. No ale jak?! Ona była kapitanem! On też był kapitanem! To przekraczało najśmielsze oczekiwania. Nie zastanawiając się dłużej nad tym co robi, zeskoczył z miotły, rzucił ją na murawę i zagrodził Morganie drogę do wyjścia, padając przed nią na kolana. Och, co za ulga! Wszystkie kości dopominały się w nim o odpoczynek, ale on nie miał zamiaru dać tak szybko za wygraną. Chociaż wynik meczu nagle odszedł na dalszy tor, dziwne… Zupełnie o nim zapomniał. Chwycił dłoń dziewczyny, przyglądając jej się ułamek sekundy. Spracowane od nieustannego przechwytywania palce, mimo wszystko zachowały dziewczęcą delikatność. Przejechał po nich delikatnie kciukiem, z przeczuciem, że czas już dawno stanął w miejscu. Przycisnął usta do wierzchu dłoni dziewczyny, unosząc na nie spojrzenie całkowicie czarnych oczu. Wpatrywał się w nie przez długie sekundy, a kiedy wreszcie odsunął usta od jej dłoni, zadał jej bardzo proste pytanie. Jedno z najprostszych, a zarazem najtrudniejszych pytań w dziejach ludzkości. A kiedy je zadał, kilka tysięcy głosów wstrzymało oddech. W oczekiwaniu na Jej odpowiedź.



Od najdłuższego meczu w historii Quidditcha minęły dwa lata. Dwa bardzo długie lata. Rudolf wszystkie swoje myśli i czas poświęcił na ciężkie treningi. Jeszcze cięższe niż do tej pory. Do tego stopnia, że członkowie drużyny, a również i jego przyjaciele, zaczęli go przyhamowywać, zapewniając, że nic nie da, jeśli umrze z wycieńczenia na murawie. Rudolf jednak nie czuł się zmęczony. Sokoły z Heidelbergu również miały się dobrze. Na 26 meczy rozegranych od tamtego czasu, jedynie w 5 zostali pokonani. W trakcie tych dwóch lat kapitanami drużyn byli zarówno Leon, Niclas, Emma, jednak bardzo często, żeby nie powiedzieć najczęściej, ta rola przypadała Rudolfowi. Media przestały wreszcie interesować się głośną sprawą zaręczyn ówczesnych kapitanów przeciwnych drużyn. Jeszcze przez kilka miesięcy czerpali z nich pożywkę, a pogłoski o poczynaniach Gwendolyn Morgan docierały aż do niemieckich gazet. Jak gdyby dziennikarze chcieli być tak wyrozumiali i pierwsi donieść mu o jakimś potencjalnym nowym partnerze ścigającej. Do ciężko trenującej drużyny, wyszedł z propozycją pewien czarodziejski przedsiębiorca, który miał w zanadrzu świeżo wybudowany ośrodek treningowy. Z jednym drobnym szczegółem. Znajdował się w południowej Anglii. Po długich naradach z członkami składu oraz trenerem, decyzja została podjęta. Sokoły postanowiły skorzystać z oferty. Dodatkowo, parę lat mieszkania w Wielkiej Brytanii mogło okazać się interesującą perspektywą na przyszłość.



Patronus: Nauczył się wyczarowywać patronusa dopiero niedawno. Przez wiele lat nie był w stanie tego zrobić, ze względu na śmierć matki. Teraz, aby stworzyć magiczną tarczę, przywołuje jedno z najlepszych wspomnień, związanych z dzieciństwem, jeszcze kiedy żyła jego matka i siostra. Natomiast on dostał od ojca swoją pierwszą prawdziwą miotłę, nie dziecięcą. Wychodzą wszyscy do ogrodu, by zobaczyć jak Rudolf wypróbowuje swój prezent. Postać, jaką przyjmuje jego patronus to sokół.










 
7
0
1
0
0
0
20

Wyposażenie

różdżka, miotła (bardzo dobrej jakości), pasta Fleetwooda, teleportacja, 7 pkt statystyk, Muffliato



[bylobrzydkobedzieladnie]
Rudolf Brand
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
one and only
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t680-rudolf-brand http://morsmordre.forumpolish.com/t811-poczta-rudolfa https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204
Re: Rudolf Brand [odnośnik]19.07.15 15:23

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!

Karta przypadła mi wyjątkowo do gustu, nie doszukałam się też wielu błędów. Rudolf jest prawdziwym miłośnikiem Quidditcha, stawia na samorozwój i błyskotliwą karierę niżeli na życie rodzinne. Cieszę się, widząc tak lśniącą gwiazdę na forum. Z niecierpliwością czekam na jego poczynania w Anglii wraz z drużyną, choć na pewno czekają was wyczerpujące treningi, a nas - pasjonujące mecze! Oczywiście, o ile tylko uwagę tak dobrego zawodnika zbytnio nie zaprzątnie relacja z Gwen 😄 Czuję, że pierwsze strony Czarownicy na nowo odżyją waszą historią!
Witamy na fabule, mamy nadzieję, że będziesz się z nami dobrze bawił!  

OSIĄGNIĘCIA
Miłość od pierwszego wejrzenia - bo cóż jest lepszego niż impulsywne zaręczyny na boisku?
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:7
Transmutacja:0
Obrona przed czarną magią:1
Eliksiry:0
Magia lecznicza:0
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:20
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka, miotła (bardzo dobrej jakości), Muffliato, pasta Fleetwooda
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[klik] 900-895=5
[05.09.15] pasta Fleetwooda
[26.11.15] pasta Fleetwooda
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[11.12.15] Mecz +60 pkt, pasta Fleetwooda


Catalina Vane
Catalina Vane
Zawód : Koroner
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
Zbrodnia krwią zamyka drzwi. Po ich drugiej stronie znajduje się świat niewyobrażalny dla innych.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Rudolf Brand Tumblr_ml8fiq5Mpd1rh5woro1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
http://morsmordre.forumpolish.com/t579-catalina-vane http://morsmordre.forumpolish.com/t619-psycho#1731 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f95-doki-pearl-road-21
Rudolf Brand
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach