Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Gospoda "Złoty Dąb"
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Gospoda "Złoty Dąb"
Niegdyś miejsce bardzo głośne i skupiające liczną klientelę. Tawerna znajduje się na skraju niewielkiego miasteczka Borwick, będącego często odwiedzanym miejscem podczas podróży przez północne Lancashire. Przestronne wnętrze zaprasza do odpoczynku, drewniane ławy i lekko chybotliwe stoliki nie są może najwygodniejsze, ale z pewnością dodają miejscu swoistego uroku. W przeszłości długi, dębowy bar gęsto okupowany był przez stałych bywalców. Z powodu pogarszającej się sytuacji w kraju, dziś nie jest to już lokal tak wesoły. Ilość klientów spadła znacząco, ale właściciel, stary Jeffrey, uparł się, by nadal prowadzić biznes odziedziczony po ojcu. Dzięki jego staraniom Złoty Dąb wciąż przyjmuje pod swoim dachem każdego gościa, chcącego wypić szklanicę cienkiego ale.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:35, w całości zmieniany 1 raz
21.11
Poprzedni dzień nie był łatwy. Satysfakcjonujący i zdecydowanie wart pracy włożonej w całą operację, niemniej także wymagający. A także odrobinę ryzykowny. Koniec końców jednak, opłaciło się. Ponadto, operacja przeprowadzona w Durham dała śmierciożercy doskonałe podwaliny na przeprowadzenie swojego własnego planu. Bo przecież to, że wyplewili trochę szlamu z ziem Durham, wcale nie oznaczało, że granice hrabstwa są bezpieczne. Wciąż i wciąż do uszu Burke'a docierały informacje o tym, że niemal pod samym nosem śmierciożercy trwa nielegalny przemyt mugoli, mugolaków oraz innego ogólnie pojętego brudu i szlamu. Powinien zająć się tym wcześniej. Wieści, o których mu powtarzano, okazały się być wszak prawdą. Skoro jednak nadarzała się okazja, aby zrobić z tym porządek, dlaczego by nie skorzystać?
Po raz kolejny tego dnia towarzyszyła mu Rita. Okazywała się być bardzo przydatna, o czym Burke nie zamierzał zapominać. Potrafił dostrzec talent w ludziach - i zamierzał ten talent wykorzystywać, jednocześnie dając Runcorn szansę na zaistnienie w odpowiednich kręgach. Był to układ idealny, sama Rita z pewnością by się zgodziła.
Tę akcję mieli przeprowadzić o zmroku. Miało to swoje negatywne strony - przede wszystkim gospoda zapewne będzie zapełniona gośćmi. No, może "zapełniona" to za mocne słowo, nikogo przecież nie oszczędziły trudy wojny. Niemniej tych kilku okolicznych mieszkańców, którzy nie mogli sobie odmówić kilku procentów w karczmie, na pewno się tu zjawi. A to równało się większej ilości świadków... i przeciwników. Nie bał się walki, jeśli zrodzi się taka potrzeba, nie miał też jednak nic przeciwko temu, aby załatwić sprawę w miarę... po cichu. Niemniej, nie było sensu zjawiać się tutaj za dnia. Nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby przerzutu nielegalnych uciekinierów w świetle słońca. Wszystko odbywało się po zmroku.
Tak oto przedstawiało się ich zadanie. Znaleźć osobę odpowiedzialną za organizację oraz transport zdrajców dalej na północ, a także eliminacja każdego uciekiniera, jakiego się da. Może uda się wyciągnąć jeszcze kilka nazwisk osób odpowiedzialnych za utworzenie tego nielegalnego szlaku przerzutowego. W ostateczności, trzeba będzie po prostu wszystko spalić i zrównać z ziemią. Rita dobrze znała ten plan, Burke przedstawił jej go już wcześniej. Mężczyzna zerknął na swoją towarzyszkę, sprawdzając czy jest gotowa. Najlepiej będzie zacząć od rozmowy z właścicielem gospody. Nie mogli jednak ot tak wejść do gospody zapytać o gospodarza, a potem poprosić go o wyjście na zewnątrz.
- To co, gotowa odegrać mały teatrzyk? - zapytał. Specjalnie na tę okazję znalazł im stare, zniszczone, znoszone łachy. Nie było to trudne, po wczorajszej czystce mieli do dyspozycji pełno obrzydliwych, zakrwawionych ciuchów. Brzydził się w nie ubrać, ale czego się nie robiło dla sprawy? Umorusał sobie także twarz sadzą - w mroku nocy trudniej będzie go rozpoznać. Burke spojrzał jeszcze na szybko na mokrą, zimną ziemię i westchnął cierpiętniczo. Podszedł do rogu budynku - stąd nie było go widać z okien gospody. Następnie z nietęgą miną naciągnął kaptur i położył się w mokrawym, pośniegowym błocku. Jego rola rozpoczynała się tutaj. - Tylko bądź przekonywująca. - rzucił twardo.
Mam ze sobą eliksir buchorożca
rzut na opętanie
Poprzedni dzień nie był łatwy. Satysfakcjonujący i zdecydowanie wart pracy włożonej w całą operację, niemniej także wymagający. A także odrobinę ryzykowny. Koniec końców jednak, opłaciło się. Ponadto, operacja przeprowadzona w Durham dała śmierciożercy doskonałe podwaliny na przeprowadzenie swojego własnego planu. Bo przecież to, że wyplewili trochę szlamu z ziem Durham, wcale nie oznaczało, że granice hrabstwa są bezpieczne. Wciąż i wciąż do uszu Burke'a docierały informacje o tym, że niemal pod samym nosem śmierciożercy trwa nielegalny przemyt mugoli, mugolaków oraz innego ogólnie pojętego brudu i szlamu. Powinien zająć się tym wcześniej. Wieści, o których mu powtarzano, okazały się być wszak prawdą. Skoro jednak nadarzała się okazja, aby zrobić z tym porządek, dlaczego by nie skorzystać?
Po raz kolejny tego dnia towarzyszyła mu Rita. Okazywała się być bardzo przydatna, o czym Burke nie zamierzał zapominać. Potrafił dostrzec talent w ludziach - i zamierzał ten talent wykorzystywać, jednocześnie dając Runcorn szansę na zaistnienie w odpowiednich kręgach. Był to układ idealny, sama Rita z pewnością by się zgodziła.
Tę akcję mieli przeprowadzić o zmroku. Miało to swoje negatywne strony - przede wszystkim gospoda zapewne będzie zapełniona gośćmi. No, może "zapełniona" to za mocne słowo, nikogo przecież nie oszczędziły trudy wojny. Niemniej tych kilku okolicznych mieszkańców, którzy nie mogli sobie odmówić kilku procentów w karczmie, na pewno się tu zjawi. A to równało się większej ilości świadków... i przeciwników. Nie bał się walki, jeśli zrodzi się taka potrzeba, nie miał też jednak nic przeciwko temu, aby załatwić sprawę w miarę... po cichu. Niemniej, nie było sensu zjawiać się tutaj za dnia. Nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby przerzutu nielegalnych uciekinierów w świetle słońca. Wszystko odbywało się po zmroku.
Tak oto przedstawiało się ich zadanie. Znaleźć osobę odpowiedzialną za organizację oraz transport zdrajców dalej na północ, a także eliminacja każdego uciekiniera, jakiego się da. Może uda się wyciągnąć jeszcze kilka nazwisk osób odpowiedzialnych za utworzenie tego nielegalnego szlaku przerzutowego. W ostateczności, trzeba będzie po prostu wszystko spalić i zrównać z ziemią. Rita dobrze znała ten plan, Burke przedstawił jej go już wcześniej. Mężczyzna zerknął na swoją towarzyszkę, sprawdzając czy jest gotowa. Najlepiej będzie zacząć od rozmowy z właścicielem gospody. Nie mogli jednak ot tak wejść do gospody zapytać o gospodarza, a potem poprosić go o wyjście na zewnątrz.
- To co, gotowa odegrać mały teatrzyk? - zapytał. Specjalnie na tę okazję znalazł im stare, zniszczone, znoszone łachy. Nie było to trudne, po wczorajszej czystce mieli do dyspozycji pełno obrzydliwych, zakrwawionych ciuchów. Brzydził się w nie ubrać, ale czego się nie robiło dla sprawy? Umorusał sobie także twarz sadzą - w mroku nocy trudniej będzie go rozpoznać. Burke spojrzał jeszcze na szybko na mokrą, zimną ziemię i westchnął cierpiętniczo. Podszedł do rogu budynku - stąd nie było go widać z okien gospody. Następnie z nietęgą miną naciągnął kaptur i położył się w mokrawym, pośniegowym błocku. Jego rola rozpoczynała się tutaj. - Tylko bądź przekonywująca. - rzucił twardo.
Mam ze sobą eliksir buchorożca
rzut na opętanie
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zmęczona, ale zadowolona. Pamiętam, jak zawsze ten frazes powtarzała mi mama, gdy biegałam w kółko, próbując wyrzucić z siebie całą skumulowaną energię. Dzieciństwo nie było proste, chociaż zapewne taki Burke nie mógł o tym wiedzieć. Lordowie chowani byli na zamkach i w pałacach, a nie w utrzymywanym przez jednego złego człowieka domu przy Chase Side 21. Teraz z perspektywy czasu byłam więcej niż pewna, że większość wypłaty wydawał na te wszystkie sztucznie drogie brandy, które trzymał w zamykanym na kluczyk barku. Dzisiaj był martwy, barek pusty, a ja byłam zmęczona, ale zadowolona. W pewnym sensie nawet zadowalało mnie, że Burke zabiera mnie na te wszystkie swoje akcje. Miło było być w czyichś oczach przydatną, chociaż jego lordowska mość mało interesowała mnie jako Burke, a o wiele bardziej jako śmierciożerca. W czasach takich jak te warto było mieć przyjaciół tu i tam, zwłaszcza gdy walczyło się po jednej stronie barykady. To pozwalało mi ćwiczyć dalej magię ofensywną i defensywną, odnajdywać się w pojedynkach i dbać o to by pewne umiejętności nie pokryły się grubą warstwą kurzu. Znaleźliśmy się w Lancashire, na terenach znacząco upodobanych sobie w ostatnich czasach buntownicy i rebelianci. Gospoda "Złoty Dąb" nie wyglądała na taką, w której stołować by się mógł jakikolwiek lord, ale dzisiaj to nie było jego celem. Dzisiaj mieliśmy odegrać swoje role, a przecież mężczyzna doskonale musiał wiedzieć, że akurat do tego nadaje się dobrze. Chociaż zwykle wolałam obserwować z odpowiedniej odległości, tak dzisiaj wchodziłam w środek akcji. Taka robota... Zwykle opłacalna, chociaż mandarynek nie dawali. Mieli zrobić tam małe przedstawienie, show niczym w kabarecie, istna burleska dla pierdolonych szlamolubów. Kiwnęłam więc głową, byłam gotowa od dawna, żadna w tym sztuka. On wyglądał nietypowo, niczym kocmołuch, chociaż to mi nie przeszkadzało. Nie tak okropne rzeczy miałam na sobie, wszystko zależało od sytuacji, a ja dzisiaj byłam wykonawcą, a nie organizatorem. Sama nie wyglądałam najlepiej, ale to nie miało żadnego znaczenia. - Będę - odpowiedziałam nieco może zbyt sucho i pysznie, pewna swoich umiejętności. Nie byłam czołowym aktorem z teatru narodowego, próżno było szukać we mnie wybitnej damy z operetki, ale praca w terenie była dla mnie na porządku dziennym. Potrafiłam kłamać. Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów, aby zasapać się i wydawać się bardziej zmęczoną, chociaż niezadowoloną. Dłonie oparłam na ramionach lorda, tak, że umorusane były teraz krwią. - Ana Blake - wskazałam na siebie. - Roger Blake - przeniosłam palec na Craiga. Nawet jeśli nie zamierzaliśmy używać fałszywych nazwisk, to lepiej było je mieć, niż nagle obudzić się w środku akcji z problemem w postaci niedogadania. - Napadli na nas, mój Roger... - dyszałam, aby wczuć się w rolę bardziej. - Mówili, że to szmalcownicy, krzyczeli - nie powiedziałam nic więcej, bo wątłą pelerynę zarzuciłam na grzbiet i wbiegłam do przybytku. - Błag-błagam - sapałam od wejścia, swoje kroki kierując prosto do baru, przy którym stał brodaty mężczyzna i łysej glacy. Było tu znacznie cieplej niż na zewnątrz, ale na pierwszy rzut oka było widać, że wcale nie wiedzie im się najlepiej. W większości pusta sala była owiana ciepłym światłem świec i kominka, przy którym zgromadziło się kilku gości. Nie wyglądali na zbyt wesołych i zainteresowanych życiem. - Błagam, pomocy - chwyciłam za dłoń barmana, który, jak wynikało z naszej wiedzy, był też właścicielem gospody. - Niech mi pan pomoże, napadli na nas, mój Roger... On... - eh, nienawidzę płakać na zawołanie. To uczucie jest podobne do tego, kiedy strasznie bolą Cię plecy po długim locie na miotle, ale próbujesz udawać, że wcale nic nie jest, bo nie chcesz wyjść na frajera. Tak samo było teraz, tyle że odwrotnie. Rozryczałam się jak bóbr, jedynie dlatego, że do oka wpadło mi nieco sadzy. Nie byłam, aż tak dobra, chociaż usilnie ćwiczyłam. - Błagam, trzeba odkazić rany, trzeba... - wykrzyczałam i puszczając rękę mężczyzny, odwróciłam się i wybiegłam z baru. Nawet jeśli nie chciałby mi pomóc, to zwykła ciekawość go tam zaciągnie.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Ci wszyscy dobrzy samarytanie, którzy bardzo angażowali się w sprawę ratowania mugoli oraz mugolaków, bardzo łatwo było przejrzeć. Odgadnąć, jaka będzie ich reakcja. Stąd też bardzo łatwo było ich po prostu podejść. Skoro pomagali uciekać każdemu, kto takowego wsparcia potrzebował, jakże cudownie prosto było wywieźć ich w pole.
Leżąc w swoim błocku, Burke obserwował jak Rita odbiega w stronę wejścia do gospody. Wiele zależało od przedstawienia, które odstawi na deskach głównej sali. Jeśli jednak wszystkie posiadane przez nich informacje okażą się prawdziwe, właściciel "Dębu", który zamieszany był w szmuglowanie mugolaków na północ, aż do Nothumberlandu, powinien połknąć haczyk. Nie odmówiłby przecież parce, która znalazła się w niebezpieczeństwie, rannej, zaatakowanej przez tych okrutnych szmalcowników... Leżał więc spokojnie w błocku, nasłuchując i obserwując. Minęła zaledwie chwila, kiedy usłyszał jak lamentująca Rita wraca - chociaż nieprzyjemne warunki, zimno, a także okropny smród ciuchów, które na siebie narzucił, sprawiły, że wydało mu się to wiecznością. Nie widział dokładnie, czy ktoś za nią podążył, ale też na wszelki wypadek złapał się za lewy bok upaćkany wcześniej krwią i zaczął wydawać z siebie stłumione stęknięcia, udając poważnie rannego. Musieli być w końcu wiarygodni - oboje.
Minęła może jeszcze jedna, przeciągająca się nieprzyjemnie chwila - moment później Runcorn do niego wróciła. Faktycznie brzmiała dość przekonywująco, jako lamentująca za swoim ukochanym żona. Pewnie podchwyciła co nieco z wczorajszego dnia, gdy rozprawili się z wioską ukrywającą mugolaków i mugoli, pełno tam było szlochających kobiet. Mężczyzn z resztą też, ale mniejsza. Nie przerywając własnego teatrzyku, Burke spojrzał na kobietę z pytaniem w oczach. Udało się?
Musieli poczekać jeszcze kolejną minutę na odpowiedź. Craig dosłyszał za plecami Rity kroki. Ciężkie i pospieszne. W pewnym momencie biegnąca ku nim osoba nawet się potknęła. Usłyszał także delikatny brzęk szkła. Brzmiało to trochę, jakby mężczyzna niósł ze sobą torbę z kilkoma eliksirami. Wkrótce potem Craig w końcu go dostrzegł. Kawał chłopa, brodaty, łysy, umięśnionej postury z twarzą, którą można by określić jako serdeczną. Właściwie to nawet było mu szkoda kolesia, ale podobnie jak wielu innych, dokonał wyboru. A tym samym sprowadził na siebie zagładę. Całkiem gładko połknął haczyk. Pragnienie niesienia pomocy przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Skończony dureń.
- Proszę się odsunąć, zrobić mi miejsce. - mężczyzna klęknął przy Burke'u, odstawiając na bok przyniesioną przez siebie torbę. A więc faktycznie przyniósł torbę i zapewne jakieś bandaże. Biedny, głupi troskliwy miś. Craig nie czekał. Zanim mężczyzna zdołał dobyć różdżki, by zająć się rannym, Burke przyłożył mu własną do szyi. - Ani drgnij. - rozkazał zimno. Widział, jak w oczach mężczyzny przez moment błysnęła panika. Burke zdecydowanie wolał nie wywoływać walki na "dzień dobry". Unieszkodliwienie celu, gdy ten jest odsłonięty i wyciągnięcie informacji było lepszą opcją. A potem można było rozpocząć zabawę z mugolami i mugolakami. Na pewno jacyś ukrywali się na obiekcie.
Leżąc w swoim błocku, Burke obserwował jak Rita odbiega w stronę wejścia do gospody. Wiele zależało od przedstawienia, które odstawi na deskach głównej sali. Jeśli jednak wszystkie posiadane przez nich informacje okażą się prawdziwe, właściciel "Dębu", który zamieszany był w szmuglowanie mugolaków na północ, aż do Nothumberlandu, powinien połknąć haczyk. Nie odmówiłby przecież parce, która znalazła się w niebezpieczeństwie, rannej, zaatakowanej przez tych okrutnych szmalcowników... Leżał więc spokojnie w błocku, nasłuchując i obserwując. Minęła zaledwie chwila, kiedy usłyszał jak lamentująca Rita wraca - chociaż nieprzyjemne warunki, zimno, a także okropny smród ciuchów, które na siebie narzucił, sprawiły, że wydało mu się to wiecznością. Nie widział dokładnie, czy ktoś za nią podążył, ale też na wszelki wypadek złapał się za lewy bok upaćkany wcześniej krwią i zaczął wydawać z siebie stłumione stęknięcia, udając poważnie rannego. Musieli być w końcu wiarygodni - oboje.
Minęła może jeszcze jedna, przeciągająca się nieprzyjemnie chwila - moment później Runcorn do niego wróciła. Faktycznie brzmiała dość przekonywująco, jako lamentująca za swoim ukochanym żona. Pewnie podchwyciła co nieco z wczorajszego dnia, gdy rozprawili się z wioską ukrywającą mugolaków i mugoli, pełno tam było szlochających kobiet. Mężczyzn z resztą też, ale mniejsza. Nie przerywając własnego teatrzyku, Burke spojrzał na kobietę z pytaniem w oczach. Udało się?
Musieli poczekać jeszcze kolejną minutę na odpowiedź. Craig dosłyszał za plecami Rity kroki. Ciężkie i pospieszne. W pewnym momencie biegnąca ku nim osoba nawet się potknęła. Usłyszał także delikatny brzęk szkła. Brzmiało to trochę, jakby mężczyzna niósł ze sobą torbę z kilkoma eliksirami. Wkrótce potem Craig w końcu go dostrzegł. Kawał chłopa, brodaty, łysy, umięśnionej postury z twarzą, którą można by określić jako serdeczną. Właściwie to nawet było mu szkoda kolesia, ale podobnie jak wielu innych, dokonał wyboru. A tym samym sprowadził na siebie zagładę. Całkiem gładko połknął haczyk. Pragnienie niesienia pomocy przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Skończony dureń.
- Proszę się odsunąć, zrobić mi miejsce. - mężczyzna klęknął przy Burke'u, odstawiając na bok przyniesioną przez siebie torbę. A więc faktycznie przyniósł torbę i zapewne jakieś bandaże. Biedny, głupi troskliwy miś. Craig nie czekał. Zanim mężczyzna zdołał dobyć różdżki, by zająć się rannym, Burke przyłożył mu własną do szyi. - Ani drgnij. - rozkazał zimno. Widział, jak w oczach mężczyzny przez moment błysnęła panika. Burke zdecydowanie wolał nie wywoływać walki na "dzień dobry". Unieszkodliwienie celu, gdy ten jest odsłonięty i wyciągnięcie informacji było lepszą opcją. A potem można było rozpocząć zabawę z mugolami i mugolakami. Na pewno jacyś ukrywali się na obiekcie.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wybiegałam z baru dysząc, niczym wyjątkowo zmęczony lekkoatleta. Kłamałam coraz lepiej, może kiedyś powinnam była przemyśleć swoje wybory i zostać aktoreczką? Dzisiaj byłabym już pewnie żoną jakiegoś mecenasa sztuki i wiodła życie nudne aż do porzygu, z gromadką dzieci i dwoma pieskami, biegającymi śmiało po ogrodzie przy willi na obrzeżach miasta. Całe szczęście, zamiast tego stałam w brudnych szmatach, umorusana sadzą i jakąś śmierdzącą krwią, dysząc ciężko i przykładając do twarzy Burka dłoń, a nawet nie zaprosił mnie na kolacje, do tej wątpliwej jakości gospody. Nie, żeby przeszkadzał mi klimat, ale ile można żreć kaszę, nawet jeśli okadzaną dymem buków z biednego kominka. Wyłam tam, jak zarzynane prosie, jakby zdychał tam mój syn, albo inny tego typu. Chyba nie nadawałam się na żonę i matkę. Nie, że nie poradziłabym sobie z dziećmi, przecież od lat opiekowałam się Lysandrą. Zwyczajnie nie potrafiłabym znieść aż takiej odpowiedzialności. Lamentowałam i trzęsłam rękami, a gdyby nie ta ciemność, to Craig z pewnością dostrzegłby w moich oczach nawet lekkie rozbawienie. Nie przestałam, gdy przez drzwi ktoś przebiegł, słysząc, jak szklane flakoniki obijają się o siebie. Ciężkie kroki poprzedzały upadek... Chciałam się nawet zaśmiać, ale przecież nie byłam idiotką. Zaszlochałam nawet mocniej, aż ktoś nie wydał polecenia, że mam się odsunąć. Nieco niechętnie, aby dodać sobie wiarygodności, odstąpiłam w końcu na kilka kroków, pozwalając mężczyźnie przykucnąć przy Burku, a wtedy z mojego rękawa, prosto do mojej dłoni, wypadła różdżka. Dalekie okno gospody dawało jedynie pomarańczowy pomruk, ale dostrzegłam zimny wzrok towarzysza i jego rozkaz, na co sama przytknęłam różdżkę prosto do jego krtani, stojąc za plecami mężczyzny. - Quietus - wypowiedziałam czar, którego moc uderzyła w grdykę mężczyzny. Wciąż mógł mówić, ale jego głos został osłabiony, nie będzie w stanie wezwać pomocy, a jedynie odpowiedzieć na kilka naszych pytań. Oczywiście kulturalnie, bo przecież kulturalnymi ludźmi też byliśmy. Mógł rzucać się, mógł szarpać się, oby nie miał w tej torbie jakiś bojowych eliksirów, ale przecież... Skoro wybiegł sam, niepotrzebne były moje obawy na temat jego sprytu. Chyba. Różdżkę wciąż wciskałam w jego szyję, obserwując, jak skóra pod nią napina się i powoli zaczerwienia w tym konkretnym miejscu. Ja byłam tu jedynie pomocą, która mogła wykazać się umiejętnościami w terenie. Taki zresztą miałam zawód, z tego żyłam i utrzymywałam się, to dawało mi adrenalinę, której w tym momencie potrzebowałam. Nie miałam w głowie planu na przesłuchanie, Craig zresztą doskonale wiedział, że gdy zajdzie taka potrzeba, to będę mogła zajrzeć mu do głowy, sprawdzić wszelkie zależności, zapisane karteczki pamiętniczka, a może nawet i złote myśli. Kto wie, czy w jego dzienniczku nie byłoby wpisów równie cennych, jak on sam. Teraz jednak dawałam mówić lordowi, pewna, że doskonale wie, co robi. Przez ramię mężczyzny obserwowałam tylko, czy nie sięga po różdżkę. Lepiej byłoby mu ją zabrać, a potem wepchnąć prosto w gardło. Szlamoluby i tak przecież nie potrzebowały kulminacji własnej mocy. Potrafiły trwonić ją na lewo i prawo.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Zawodzenie Rity było dość realistyczne - wyła tak, że w tej krótkiej chwili oczekiwań na przybycie gospodarza, Craigowi niemal zwiędły uszy. Nie znosił kiedy kobiety płakały - naprawdę lub nie. W przypadku obcej osoby chodziło przede wszystkim o irytujący dźwięk. Nie mógł zdzierżyć głośnego, jękliwego zawodzenia. Natomiast w przypadku kobiet mu bliskich, zwyczajnie nie chciał oglądać smutku w ich oczach. W tym przypadku chodziło naturalnie o wwiercający się w uszy szloch - teatrzyk Rity jednak w końcu się opłacił.
Krótkim gestem Burke nakazał ich więźniowi unieść ręce. Tak, by było je widać i by nie próbował żadnych sztuczek. Z każdą mijającą chwilą, gdy gospodarz przyglądał się Craigowi, jego oczy otwierały się ze zdumienia. Pomimo sadzy i krwi i tego parszywego przebrania, mężczyzna w końcu rozpoznał w niedoszłym rannym lorda pochodzącego z Durham. W tym samym czasie jego twarzy wykrzywił grymas nienawiści. Spiął mięśnie, jakby szykując się do ataku. Reakcją Craiga było mocniejsze przyciśnięcie różdżki do gardła mężczyzny. Jego spojrzenie mówiło jasno - żadnych sztuczek. Drugą ręką zaczął przeszukiwać kieszenie gospodarza. Było ich kilka, a chciał mieć pewność, że odnajdzie właściwą. Nie mogli pozwolić na to, by gnój miał przy sobie różdżkę.
- A teraz, kolego... - zaczął mrużąc lekko oczy - opowiesz mi wszystko o przerzucaniu mugolaków na północ.
W spojrzeniu mężczyzny znów błysnęła lekka panika. Doskonale wiedział o co chodziło, czego szukali - a także co zamierzali zrobić z tymi wszystkimi ludźmi, który poszukiwali u niego schronienia. Łysy mężczyzna zacisnął usta na znak protestu. Znał zaklęcie rzucone przez kobietę, wiedział, że teraz nikt go nie usłyszy, nawet gdyby próbował wołać. Z resztą, nawet gdyby spróbował, dostałby zaklęciem między oczy. Jedyną jego nadzieją było czekanie oraz ośli upór. Wyraźnie nie zamierzał niczego zdradzać, Burke widział to w jego postawie. Były jednak sposoby na to, aby zmusić ptaszki do ćwierkania. Oj były.
Craig pozwolił sobie w końcu wstać z błocka - wolał nie leżeć, gdyby ich więźniowi zachciało się jednak nagle nawiać. - Pytam ostatni raz - w jaki sposób przemycasz szlam i gdzie ich trzymasz. - powtórzył, ale mężczyzna nadal milczał. Najwyraźniej trzeba mu było pomóc sobie wszystko przypomnieć - Burke dał znać Ricie. Ot kolejna okazja do wykazania się.
Rzucam na kostkę zdarzenia, coby nie było nudno.
k1 Z wnętrza gospody wychodzi matka mężczyzny, starsza kobieta trzyma w dłoni zapaloną różdżkę, przyszła sprawdzić co się dzieje i ewentualnie pomóc.
k2 Z gęstych chmur zasnuwających niebo nagle zaczął spadać śnieg. Dodatkowo zerwał się także nieprzyjemny, porywisty wiatr. W efekcie widoczność została mocno ograniczona (-5 do celowania na nieco dalsze odległości)
k3 Zza budynku wypada nagle pies należący do mężczyzny. Wściekle ujada i widząc, że jego pan jest w niebezpieczeństwie, rzuca się do ataku na rycerzy.
Rzucam też k10 na znalezienie różdżki mężczyzny
parzyste - znalazłem i zabrałem
nieparzyste - nie znalazłem i mężczyzna nadal ją ma
Krótkim gestem Burke nakazał ich więźniowi unieść ręce. Tak, by było je widać i by nie próbował żadnych sztuczek. Z każdą mijającą chwilą, gdy gospodarz przyglądał się Craigowi, jego oczy otwierały się ze zdumienia. Pomimo sadzy i krwi i tego parszywego przebrania, mężczyzna w końcu rozpoznał w niedoszłym rannym lorda pochodzącego z Durham. W tym samym czasie jego twarzy wykrzywił grymas nienawiści. Spiął mięśnie, jakby szykując się do ataku. Reakcją Craiga było mocniejsze przyciśnięcie różdżki do gardła mężczyzny. Jego spojrzenie mówiło jasno - żadnych sztuczek. Drugą ręką zaczął przeszukiwać kieszenie gospodarza. Było ich kilka, a chciał mieć pewność, że odnajdzie właściwą. Nie mogli pozwolić na to, by gnój miał przy sobie różdżkę.
- A teraz, kolego... - zaczął mrużąc lekko oczy - opowiesz mi wszystko o przerzucaniu mugolaków na północ.
W spojrzeniu mężczyzny znów błysnęła lekka panika. Doskonale wiedział o co chodziło, czego szukali - a także co zamierzali zrobić z tymi wszystkimi ludźmi, który poszukiwali u niego schronienia. Łysy mężczyzna zacisnął usta na znak protestu. Znał zaklęcie rzucone przez kobietę, wiedział, że teraz nikt go nie usłyszy, nawet gdyby próbował wołać. Z resztą, nawet gdyby spróbował, dostałby zaklęciem między oczy. Jedyną jego nadzieją było czekanie oraz ośli upór. Wyraźnie nie zamierzał niczego zdradzać, Burke widział to w jego postawie. Były jednak sposoby na to, aby zmusić ptaszki do ćwierkania. Oj były.
Craig pozwolił sobie w końcu wstać z błocka - wolał nie leżeć, gdyby ich więźniowi zachciało się jednak nagle nawiać. - Pytam ostatni raz - w jaki sposób przemycasz szlam i gdzie ich trzymasz. - powtórzył, ale mężczyzna nadal milczał. Najwyraźniej trzeba mu było pomóc sobie wszystko przypomnieć - Burke dał znać Ricie. Ot kolejna okazja do wykazania się.
Rzucam na kostkę zdarzenia, coby nie było nudno.
k1 Z wnętrza gospody wychodzi matka mężczyzny, starsza kobieta trzyma w dłoni zapaloną różdżkę, przyszła sprawdzić co się dzieje i ewentualnie pomóc.
k2 Z gęstych chmur zasnuwających niebo nagle zaczął spadać śnieg. Dodatkowo zerwał się także nieprzyjemny, porywisty wiatr. W efekcie widoczność została mocno ograniczona (-5 do celowania na nieco dalsze odległości)
k3 Zza budynku wypada nagle pies należący do mężczyzny. Wściekle ujada i widząc, że jego pan jest w niebezpieczeństwie, rzuca się do ataku na rycerzy.
Rzucam też k10 na znalezienie różdżki mężczyzny
parzyste - znalazłem i zabrałem
nieparzyste - nie znalazłem i mężczyzna nadal ją ma
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k3' : 1
--------------------------------
#2 'k10' : 7
To było widać, gdy mięśnie tego byczka spięły się i wydawały się napompowane jakąś dziwną złością. Ciuś-ciuś... Tak się denerwować o byle co... Docisnęłam drewno do jego krtani, wciąż stojąc za plecami mężczyzny. Był butny, a tacy byli najgorsi. Nie potrafi przyznać się do popełnionych błędów, tylko czołgali po nizinach własnych decyzji, niegdyś dobrych i prawych, dziś stających się ich największym przekleństwem. Wyglądał na takiego, co mógłby życie oddać za dusze niewinnych dzieciątek i brudnych szlam. Mogłabym poderżnąć mu gardło tu i teraz, ale najpierw ważniejsze były informacje. Milczał, gdy Craig zadawał mu pytania. Zaciskał usta w linie, którą wystarczyło rozciąć. Kręcił głową na boki, chociaż wydawał się być taki bezbronny. Napompowany, bezsilny baran. - Nic wam nie powiem, choćbyście mnie kroili, palili i bili, to nic nie powiem - wydyszał jakby właśnie przebiegł maraton i wspinał się z ogniem olimpijskim na sam szczyt. Dumny z siebie, jakby to miało cokolwiek zmienić. Moje jasnoniebieskie tęczówki przebiły się przez ciemność, gdy usiłowałam dostrzec oczy Craiga. Doskonale wiedział przecież, że mogliśmy poradzić sobie z tym inaczej, chociaż nie chciałam marnować energii. Z drugiej strony, jeśli znałam lorda Burke chociaż odrobinę, to zapewne tortury wcale nie brzmiało tak źle w jego mniemaniu. W moim zresztą też... Nie zaprzeczył, nie próbował nam wmówić, że to nie po jego tu jesteśmy. Przynajmniej był szczery. To nawet seksowne. Wtem za plecami usłyszałam skrzypienie drzwi, a czas jakby zwolnił. Ktoś tu szedł, chociaż knajpa była na wpół pusta jak pamiętałam. Przypomnij sobie Rito. Trzy osoby przy kominku na zielonych fotelach po prawej, dwie obok obrazka z chochlikami kornwalijskimi, jeden starszy człowiek przy barze i jedna kobieta przy pustej szklance w głąb lokalu. W kuchni pewnie co najwyżej jego słodka żonka i może młodszy brat, o ile takiego miał, którzy gotowali i zajmowali się zapleczem. Nie było potrzeby na kelnerów. Kto więc do nas właśnie zmierzał... Wiatr zmierzwił mi grzywkę, gdy odwracałam się w jej stronę, głowę mężczyzny puszczając i popychając lekko w dół, aby wybić go z rytmu, rozproszyć, o ile nie szykował się właśnie na atak. To ja byłam bliżej tego kto właśnie wystawiał za drzwi jedną stopę. - Confundus - wypowiedziałam szybko, wskazując w wyłaniającą się zza framugi twarz. Starsza kobieta, na oko miała może 60 lat. Czy to była jego matka? Nie bagatelizowałabym jej, takie mają doświadczenie, nie jedno już widziały i nie jedno potrafiły. Musiałam więc zadbać, aby nam nie przeszkodziła, aby ten człowiek powiedział wszystko, co wie na temat przemytu mieszańców, szlam i mugoli.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Butny. Oczywiście że tak. Musiał mieć jaja, żeby w ogóle podejmować się takiego przedsięwzięcia. Słabi i tchórzliwi nie próbowaliby stawiać się władzy. Na szczęście z odwagą nie zawsze wiązała się mądrość. Idealny przykład mieli przed sobą. Burke westchnął cicho, słysząc odpowiedź mężczyzny. Domyślał się że tak będzie. Nie znał tego osobnika, nie wiedział, czy należy on do Zakonu - nie odświeżał sobie jednak już jakiś czas listy znanych członków, mogło tam wpaść kilka nowych nazwisk... Ale powiązany czy też nie, nie miało to znaczenia. Mężczyzna odznaczał się takim samym uporem. Burke był też gotów się założyć, że był raczej wytrzymały i odporny na ból. Gdyby się naprawdę postarali, osiągnęliby swój cel. Każdy w końcu pękał, jednak nie mieli w tym momencie ani czasu, ani też za bardzo ochoty bawić się w tortury. Poza tym, wciąż znajdowali się na zewnątrz, nieopodal wejścia do gospody. Lada moment ktoś mógł zainteresować się nieobecnością właściciela i barmana. Musieli działać szybko, zanim ktoś się zorientuje i podniesie alarm. Wtedy zostanie im tylko zniszczenie tego miejsca, co oczywiście będzie pewnym zwycięstwem. Wciąż jednak ich głównym celem pozostawały informacje.
Nie zdołał odnaleźć różdżki mężczyzny. Musiał ją wcisnąć gdzieś tak, że nie sposób ją było wyczuć pod ubraniem. Nie wróżyło to dobrze, jednakże póki co nadal mieli go na widelcu. Z rękami uniesionymi w górę nie stanowił zagrożenia. Ale też w następnej chwili stało się to, czego Craig się obawiał. Ktoś się zbliżał. Nie mieli czasu nawet na ucieczkę bądź ukrycie się - zza rogu wyłoniła się obca postać i dostrzegła ich trójkę. Punkt należał się jednak Ricie, która zareagowała błyskawicznie. Jednak obca kobieta, chociaż ewidentnie starsza, także posiadała refleks, szybko wznosząc przed sobą tarczę. Spojrzała po całej trójce wyraźnie zszokowana - Co tu się do diaska dzieje? Synu?! - przynajmniej w pierwszej chwili nie przyszło jej na myśl, by wrzeszczeć w niebogłosy i wzywać pomocy. Burke skrzywił się wyraźnie, sam chętnie skierowałby własną różdżkę przeciwko kobiecie, musiał jednak utrzymywać w ryzach ich zakładnika. - Insinuato - warknął, a gdy magia jego różdżki uformowała się w bicz, szybkim ruchem ręki owinął czarnomagiczne lasso wokół tułowia mężczyzny, sprawiając, że jego ręce, wcześniej uniesione rozkazem śmierciożercy, przyciśnięte zostały do piersi. Uniemożliwiło mu to sięgnięcie po różdżkę, przynajmniej to mieli z głowy. Wyglądało na to że jednak bez odrobiny tortur się nie obejdzie. - Rita, bierz ją - rozkazał rycerce, wskazując starszą kobietę. Jeśli była matką ich więźnia, mogła się im przydać. Nawet bardzo przydać.
Nie zdołał odnaleźć różdżki mężczyzny. Musiał ją wcisnąć gdzieś tak, że nie sposób ją było wyczuć pod ubraniem. Nie wróżyło to dobrze, jednakże póki co nadal mieli go na widelcu. Z rękami uniesionymi w górę nie stanowił zagrożenia. Ale też w następnej chwili stało się to, czego Craig się obawiał. Ktoś się zbliżał. Nie mieli czasu nawet na ucieczkę bądź ukrycie się - zza rogu wyłoniła się obca postać i dostrzegła ich trójkę. Punkt należał się jednak Ricie, która zareagowała błyskawicznie. Jednak obca kobieta, chociaż ewidentnie starsza, także posiadała refleks, szybko wznosząc przed sobą tarczę. Spojrzała po całej trójce wyraźnie zszokowana - Co tu się do diaska dzieje? Synu?! - przynajmniej w pierwszej chwili nie przyszło jej na myśl, by wrzeszczeć w niebogłosy i wzywać pomocy. Burke skrzywił się wyraźnie, sam chętnie skierowałby własną różdżkę przeciwko kobiecie, musiał jednak utrzymywać w ryzach ich zakładnika. - Insinuato - warknął, a gdy magia jego różdżki uformowała się w bicz, szybkim ruchem ręki owinął czarnomagiczne lasso wokół tułowia mężczyzny, sprawiając, że jego ręce, wcześniej uniesione rozkazem śmierciożercy, przyciśnięte zostały do piersi. Uniemożliwiło mu to sięgnięcie po różdżkę, przynajmniej to mieli z głowy. Wyglądało na to że jednak bez odrobiny tortur się nie obejdzie. - Rita, bierz ją - rozkazał rycerce, wskazując starszą kobietę. Jeśli była matką ich więźnia, mogła się im przydać. Nawet bardzo przydać.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szybkie działanie było dla mnie typowe, wciąż dbałam o to, aby poza rozwojem mojej mocy, potrafić też poruszać się szybciej, niż moi wrogowie. Gimnastyka czy rozciąganie to jednak jedno, a refleks drugie. Na pewno byłam szybsza niż starsza kobieta, no to już by była obelga, jakby było odwrotnie. Zdziwiła więc mnie, gdy wyczarowała przed sobą tarczę, w odpowiedzi na moje zaklęcie. Nie otwierałam jednak oczu szerzej, pełna podziwu, ani tym bardziej nie zamierzałam jej gratulować, że tak szybko poradziła sobie ze zwykłym protego. Usłyszałam jakiś czar, który leciał w stronę barmana. To chyba była czarna magia. Widywałam ją coraz częściej i coraz częściej podobała mi się ta forma, chociaż nie sądziłam, że mogłabym być gotowa z niej korzystać ot tak. To wymagało dużo nauki i poświęcenia temu czasu. Jedna książka temat tej dziedziny już leżała na mojej szafce nocnej, tylko ostatnio nie miałam czasu do niej zajrzeć. Może zrobię to dzisiaj po powrocie? Tak, na pewno zrobię to dziś po powrocie. Kubek herbaty, książka i papieros, jak romantycznie... Z rozmyślań wybił mnie dźwięk mojego imienia. Nie odpowiedziałam na raz ani słowem, lord Burke jednak chyba znał mnie na tyle, aby wiedzieć, że nie jestem najbardziej wylewną i rozmowną osobą świata. Jeśli miałam sobie poradzić z nią, to zrobiłam to z przyjemnością. - Silencio - wskazałam na nią i powiedziałam cicho, ale czar nie wyszedł z mojej różdżki. Czyżby to nie był mój szczęśliwy dzień? - Nie mamy majątku, nie wzbogacicie się - prawdopodobnie myślała, że jesteśmy złodziejami, niech i tak myśli, jeśli dokładnie tak chce. - Siccitasio - próbowała czarować, ale nic jej z tego nie wyszło. Potrzebowałam jednego mocnego czaru, aby ją osłabić, ale nie chciałam pozwolić, by ktoś ze środka nas usłyszał. - Everte Stati - wiązka poleciała w jej stronę, mając odepchnąć ją nieco od nas i od drzwi. - Protego - ponownie wypowiedziała, jednak tym razem coś było nie tak. Czaru nie zatrzymała jej tarcza, choć nieco osłabiła go. Widywałam podobne rzeczy, nie było w tym nic dziwnego. Faktycznie zaklęcie odrzuciło ją, ale nieco bliżej. Uderzyła w ziemię niczym worek kartofli, a ja nasłuchiwałam tylko, czy w środku ktoś podniósł się z krzesła. W głębi duszy trzymałam jedynie kciuki za to, aby lord jak najszybciej poradził sobie z przesłuchaniem tego mężczyzny i byśmy mogli stąd iść. Mogliśmy być silni, ale stanąć samodzielnie naprzeciwko kilkunastoosobowej grupy czarodziejów, to potrafił tylko głupiec, albo szaleniec. Jeśli ja miałam go legilimentować, musieliśmy mieć spokój i ciszę, nie dałabym sobie rady w samym środku pojedynku.
npc kobieta: 68/80 (12 tłuczone) -10 do kości
npc kobieta: 68/80 (12 tłuczone) -10 do kości
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
- Zostawcie ją!
To nagle wydarł się mężczyzna. Albo raczej wydarłby się, gdyby jego struny głosowe nie zostały wcześniej osłabione zaklęciem. Ewidentnie w jego oczach widać było panikę i strach. Gdy starsza kobieta gruchnęła o ziemię, właściciel gospody szarpnął się, ale czarnomagiczny bicz trzymał go mocno. Do tego z każdym poruszeniem wbijał się mocniej w jego ciało, powodując nieprzyjemne, bolesne wrzody. Mężczyzna nie mógł się ruszyć, ale widać było, że bardzo chciał podbiec do kobiety.
Tego Burke mógł się spodziewać. Nie było sensu torturować samego gospodarza. Tacy ludzie z uśmiechem na ustach oddawali życie za innych, byli w stanie znieść naprawdę wiele. Byli dumnymi masochistami - ból jaki im zadawano, mógł być horrendalny, ale oni mieli cel, który nadawał temu bólowi cel. Ich śmierci także. Ochrona innych. Burke właściwie to rozumiał. Czy sam nie nadstawiał karku, w myślach mając swoich najbliższych? Robił to wszystko przecież właśnie dla nich. By mogli żyć w bezpiecznym, wolnym od brudu świecie. Nie, nie było sensu torturować mężczyzny.
Co innego jednak jego matkę...
- Ucisz ją i przyprowadź tutaj - rzucił kolejne polecenie Ricie. Sam by to zrobił, gdyby jego różdżka nie była w tym momencie wykorzystywana do wiązania osiłka. - A tobie radzę się lepiej skupić. Powiesz nam wszystko, co chcemy wiedzieć... w przeciwnym razie z twojej kochanej mamusi zostaną strzępy, które z chęcią rzucę ogarom z mojej psiarni - Craig był na tyle miły, że zaoferował mężczyźnie wyjaśnienie sytuacji, w której się znalazł. Wychodziło na to, że pojawienie się kobiety było im zwyczajnie na rękę. Tak prościej będzie go złamać.
Mężczyzna wiedział, że nie kłamią. Widział czarnomagiczne zaklęcia, rozpoznał także Craiga, wiedział, kim byli i komu służyli. Wiedział, jaki był ich plan. W jego oczach widać było prawdziwą panikę - ratować matkę, czy ludzi, którzy przyszli do niego po pomoc i zawierzyli mu swoim życiem? Craig popędził mężczyznę, pociągając za różdżkę, a tym samym zacieśniając czarnomagiczny bat, wrzynający się w jego ciało.
- Synku... - rozległ się nagle słaby głos z ziemi. Kobieta patrzyła na swojego pierworodnego z mieszaniną błagania. Nie była to jednak prośba o pomoc czy litość. Przeciwnie, w jej oczach kryła się jakaś iskra. Burke spojrzał to na jedno, to na drugie. Oboje mieli łzy w oczach. Wiedział co to oznacza. Najwyraźniej ich więzień ofiarność oraz masochistyczną wytrwałość odziedziczył właśnie po matce. Craig musiał się mocno powstrzymywać, aby nie przewrócić oczami. Zaraz mieli sprawdzić, jak silna była lojalność gospodarza wobec biednych szlamiątek, które zawierzyły mu swoje życie i poprosiły o pomoc w ucieczce.
- Zabij ją - polecił Ricie. Wyglądało na to, że po dobroci nic nie osiągną. Trzeba będzie skorzystać z legilimencji Runcorn. Ale najpierw... musieli pozbyć się przeszkody.
To nagle wydarł się mężczyzna. Albo raczej wydarłby się, gdyby jego struny głosowe nie zostały wcześniej osłabione zaklęciem. Ewidentnie w jego oczach widać było panikę i strach. Gdy starsza kobieta gruchnęła o ziemię, właściciel gospody szarpnął się, ale czarnomagiczny bicz trzymał go mocno. Do tego z każdym poruszeniem wbijał się mocniej w jego ciało, powodując nieprzyjemne, bolesne wrzody. Mężczyzna nie mógł się ruszyć, ale widać było, że bardzo chciał podbiec do kobiety.
Tego Burke mógł się spodziewać. Nie było sensu torturować samego gospodarza. Tacy ludzie z uśmiechem na ustach oddawali życie za innych, byli w stanie znieść naprawdę wiele. Byli dumnymi masochistami - ból jaki im zadawano, mógł być horrendalny, ale oni mieli cel, który nadawał temu bólowi cel. Ich śmierci także. Ochrona innych. Burke właściwie to rozumiał. Czy sam nie nadstawiał karku, w myślach mając swoich najbliższych? Robił to wszystko przecież właśnie dla nich. By mogli żyć w bezpiecznym, wolnym od brudu świecie. Nie, nie było sensu torturować mężczyzny.
Co innego jednak jego matkę...
- Ucisz ją i przyprowadź tutaj - rzucił kolejne polecenie Ricie. Sam by to zrobił, gdyby jego różdżka nie była w tym momencie wykorzystywana do wiązania osiłka. - A tobie radzę się lepiej skupić. Powiesz nam wszystko, co chcemy wiedzieć... w przeciwnym razie z twojej kochanej mamusi zostaną strzępy, które z chęcią rzucę ogarom z mojej psiarni - Craig był na tyle miły, że zaoferował mężczyźnie wyjaśnienie sytuacji, w której się znalazł. Wychodziło na to, że pojawienie się kobiety było im zwyczajnie na rękę. Tak prościej będzie go złamać.
Mężczyzna wiedział, że nie kłamią. Widział czarnomagiczne zaklęcia, rozpoznał także Craiga, wiedział, kim byli i komu służyli. Wiedział, jaki był ich plan. W jego oczach widać było prawdziwą panikę - ratować matkę, czy ludzi, którzy przyszli do niego po pomoc i zawierzyli mu swoim życiem? Craig popędził mężczyznę, pociągając za różdżkę, a tym samym zacieśniając czarnomagiczny bat, wrzynający się w jego ciało.
- Synku... - rozległ się nagle słaby głos z ziemi. Kobieta patrzyła na swojego pierworodnego z mieszaniną błagania. Nie była to jednak prośba o pomoc czy litość. Przeciwnie, w jej oczach kryła się jakaś iskra. Burke spojrzał to na jedno, to na drugie. Oboje mieli łzy w oczach. Wiedział co to oznacza. Najwyraźniej ich więzień ofiarność oraz masochistyczną wytrwałość odziedziczył właśnie po matce. Craig musiał się mocno powstrzymywać, aby nie przewrócić oczami. Zaraz mieli sprawdzić, jak silna była lojalność gospodarza wobec biednych szlamiątek, które zawierzyły mu swoje życie i poprosiły o pomoc w ucieczce.
- Zabij ją - polecił Ricie. Wyglądało na to, że po dobroci nic nie osiągną. Trzeba będzie skorzystać z legilimencji Runcorn. Ale najpierw... musieli pozbyć się przeszkody.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kobieta zachwiała się na nogach, obserwując, jak wyglądała sytuacja. Jej synalek, bo jak rozumiem, tym właśnie był ten mężczyzna, klęczał teraz przed Craigiem, związany i otumaniony, bez możliwości ruszania się, a ona, choćby bardzo chciała, nie wiedziała jak mu pomóc. To było po niej widać. Całe życie obsługiwała klientów w gospodzie, nalewała im piwo, albo trzymała rosół na ogniu, a teraz miałaby stanąć naprzeciwko śmierciożercy i walczyć? Palce jej zadrżały, gdy podnosiła się z ziemi, stara i zbyt obolała, aby zareagować szybciej. Burke kazał ją uciszyć, z czym ja zgadzałam się, to był najlepszy ruch na teraz, możliwie najszybszy i najbezpieczniejszy. - Silencio - czar skierowałam w jej stronę, wskazując wprost na gardło. Najchętniej poderżnęłabym je tej zdrajczyni tu i teraz, ale nie byłam przecież małpą w zoo. Takie sprawy trzeba było rozgrywać na zimno, planując ruchy, dbając o otoczenie i pilnując, czy nikt nas nie widzi. - Protego maxima - niemal wyrecytowała, chowając się pod srebrzystą kopułą, która pochłonęła mój silny car, skutecznie ją chroniąc. - Lancea - skierowała na mnie swój czar. Co za stare próchno... Chociaż... Byłam w stanie walczyć, tak długo, jak długo nie krzyknie. Licząc, że Burke w tym czasie wydobędzie z mężczyzny wszystkie istotne informacje. - Protego - od razu osłoniła mnie moja tarcza, bo jeszcze tego brakowało, abym oberwała od tej kobiety, pieprzonej szlamolubnej kobiety. Nasłuchiwałam, chociaż wiedziałam, że teraz muszę skupić się przede wszystkim na walce. Ja rozegrałabym to spokojniej... Zapewne upiła go, pozbawiła czujności, stworzyła przestrzeń, w której gospodarz ufałby mi na tyle, aby odwrócić się plecami. Ale jednak... To on był teraz na ziemi, z różdżką przy gardle. Kobieta była jednak niebezpieczna... Była jego matką. Ja sama wiem co zrobiłabym dla dzieci Cassandry, a co dopiero swoich. Nie zapowiadało się, aby cokolwiek miało pójść lekko i przyjemnie. Kobieta w oczach miała determinację, była samodzielna, dojrzała i silna, widziałam to po niej. Ale to dobrze... Z takimi przynajmniej było ciekawiej. Zza pleców usłyszałam głos Craiga "zabij ją" i niemal chciałam odpowiedzieć, że "z przyjemnością", ale w porę się powstrzymałam i wyciszyłam emocje. - Drętwota - powiedziałam w końcu, próbując ją unieruchomić na dostatecznie długo. - Protego Maxima - spróbowała po raz kolejny, ale inkantacja nie uformowała tym razem żadnej tarczy. Matka padła jak długa na ziemię, a ja zatriumfowałam. Nie patrzyłam za swoje plecy, jedynie na drzwi, jednak wszystko zdawało się być w porządku. Karczemny gwar w środku gospody skutecznie nas wygłuszył. Pociągnęłam ją za włosy i wkładając w to całą siłę swoich mięśni (a wcale nie było jej aż tak dużo), przeciągnęłam ją dalej od drzwi, za drzewo, tak abyśmy wciąż pozostały na widoku Craiga i klęczącego mężczyzny, ale bez dodatkowych gości. - Quietus - wycelowałam w niego, wiedząc, że poprzedni czas niedługo może przestać działać.
matka pod drętwotą, st wybudzenia: 60, matka wybudzi się za jakieś 2 tury
matka pod drętwotą, st wybudzenia: 60, matka wybudzi się za jakieś 2 tury
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
- Przestańcie, przestańcie!
Burke dostrzegał jak mężczyzna powoli się łamie. Chociaż jego matka dawała radę bronić się przed większością zaklęć Rity i właściwie ani razu nie oberwała - taki widok i tak był zbyt straszny dla syna. Obserwować matkę, która walczy o własne życie przeciwko dwójce napastników. Każdy by się złamał. Łzy ciekły po policzkach mężczyzny, chyba jednak nie był aż taki twardy, jak się im zdawało. Gdyby dręczyć go osobiście... może. Ale nie, gdy w grę wchodziło życie najbliższej mu osoby.
- Zostawcie ją, błagam was... - szlochał mężczyzna. Gdy zaklęcie Rity w końcu sięgnęło celu, a stara kobieta ponownie runęła jak długa na ziemię, to był punkt zwrotny. Mężczyzna cały czas szarpał się i szamotał, ale czarnomagiczne więzy trzymały mocno - co więcej, wrzody, które zdążyły się już mu porobić na skórze, zaczynały pękać. Po jego ramionach i łokciach płynęło coraz więcej krwi i ropy. Okropnie to cuchnęło, ale Burke nie dał tego po sobie poznać. Szlamy i szlamoluby przecież i tak cuchnęły, trzeba było przywyknąć. - Rita - krótkie ponaglenie, które padło z ust Burke'a, sprawiło że mężczyzna wpadł w jeszcze większą panikę. Nie potrzebowała magii, by zabić kobietę. Mogła jej nawet wbić patyk - albo różdżkę - w oczodół. Baba już by się z tego nie wykaraskała. Właściwie Burke nawet miał zamiar to zaproponować - niezwykle bolesną i jednocześnie obrzydliwą metodę uśmiercenia staruszki, to by dało synalkowi do myślenia - ale kiedy tylko Rita odwrócić się miała ponownie do swojej ofiary, więzień nagle wycharczał: - Są w stodole! Kryją się na strychu!
Burke odwrócił się zaciekawiony do swojego więźnia. Widok, który miał przed oczami, był tak żałosny jak tylko można było to sobie wyobrazić. Złamany człowiek ze złamanym sercem, zapłakany, zakrwawiony. Pokonany. Zdrajca, który musiał poświęcić obce mu dusze, które mu zawierzyły, aby uratować jedno, bliskie mu istnienie. Pewnego dnia bardzo pragnąłby zobaczyć w takiej scenerii wszystkich członków Zakonu Feniksa.
- Jak wywoziliście ich na północ? - dopytał. To też było bardzo istotne. Po to, aby w przyszłości być wyczulonym na podobne praktyki. Mężczyzna łkał cicho w odpowiedzi. Burke pociągnął lekko za bat, wywołując nową, dotkliwą falę bólu. Gospodarz naprawdę się poddał. Minęła jeszcze chwila, ale w końcu rozległ się jego osłabiony, zachrypnięty głos: - W beczkach, na wozie. Wszystko upozorowane, by wyglądało jak dostawa tutejszego piwa na północ...
Słysząc tak banalny i jednocześnie genialny pomysł, Burke miał ochotę się głośno roześmiać. Powstrzymał się jednak. Nawet w czasach wojny, puby nadal funkcjonowały. A transport dotyczył przecież nie tylko drogi morskiej - codziennie tereny Anglii przemierzały dziesiątki wozów. Czemu ktoś miałby zatrzymać ten jeden konkretny, przewożący ładunek w postaci garstki uciekających szlam? Genialne!
- Nazwiska. Kto jeszcze ci pomagał? - nie mógł tego robić sam, to była mimo wszystko operacja na większą skalę. Musiał mieć wspólników. Takich, którzy informowali potrzebujących, że jest miejsce, do którego mogą się udać i poprosić o pomoc w ucieczce. A także z pewnością kogoś na północy, kto pilnował, aby docelowa lokacja dla uciekinierów była bezpieczna. Tym razem jednak mężczyzna milczał, nie chcąc udzielić odpowiedzi. Burke zgrzytnął cicho zębami - Rita, bądź tak miła...
Burke dostrzegał jak mężczyzna powoli się łamie. Chociaż jego matka dawała radę bronić się przed większością zaklęć Rity i właściwie ani razu nie oberwała - taki widok i tak był zbyt straszny dla syna. Obserwować matkę, która walczy o własne życie przeciwko dwójce napastników. Każdy by się złamał. Łzy ciekły po policzkach mężczyzny, chyba jednak nie był aż taki twardy, jak się im zdawało. Gdyby dręczyć go osobiście... może. Ale nie, gdy w grę wchodziło życie najbliższej mu osoby.
- Zostawcie ją, błagam was... - szlochał mężczyzna. Gdy zaklęcie Rity w końcu sięgnęło celu, a stara kobieta ponownie runęła jak długa na ziemię, to był punkt zwrotny. Mężczyzna cały czas szarpał się i szamotał, ale czarnomagiczne więzy trzymały mocno - co więcej, wrzody, które zdążyły się już mu porobić na skórze, zaczynały pękać. Po jego ramionach i łokciach płynęło coraz więcej krwi i ropy. Okropnie to cuchnęło, ale Burke nie dał tego po sobie poznać. Szlamy i szlamoluby przecież i tak cuchnęły, trzeba było przywyknąć. - Rita - krótkie ponaglenie, które padło z ust Burke'a, sprawiło że mężczyzna wpadł w jeszcze większą panikę. Nie potrzebowała magii, by zabić kobietę. Mogła jej nawet wbić patyk - albo różdżkę - w oczodół. Baba już by się z tego nie wykaraskała. Właściwie Burke nawet miał zamiar to zaproponować - niezwykle bolesną i jednocześnie obrzydliwą metodę uśmiercenia staruszki, to by dało synalkowi do myślenia - ale kiedy tylko Rita odwrócić się miała ponownie do swojej ofiary, więzień nagle wycharczał: - Są w stodole! Kryją się na strychu!
Burke odwrócił się zaciekawiony do swojego więźnia. Widok, który miał przed oczami, był tak żałosny jak tylko można było to sobie wyobrazić. Złamany człowiek ze złamanym sercem, zapłakany, zakrwawiony. Pokonany. Zdrajca, który musiał poświęcić obce mu dusze, które mu zawierzyły, aby uratować jedno, bliskie mu istnienie. Pewnego dnia bardzo pragnąłby zobaczyć w takiej scenerii wszystkich członków Zakonu Feniksa.
- Jak wywoziliście ich na północ? - dopytał. To też było bardzo istotne. Po to, aby w przyszłości być wyczulonym na podobne praktyki. Mężczyzna łkał cicho w odpowiedzi. Burke pociągnął lekko za bat, wywołując nową, dotkliwą falę bólu. Gospodarz naprawdę się poddał. Minęła jeszcze chwila, ale w końcu rozległ się jego osłabiony, zachrypnięty głos: - W beczkach, na wozie. Wszystko upozorowane, by wyglądało jak dostawa tutejszego piwa na północ...
Słysząc tak banalny i jednocześnie genialny pomysł, Burke miał ochotę się głośno roześmiać. Powstrzymał się jednak. Nawet w czasach wojny, puby nadal funkcjonowały. A transport dotyczył przecież nie tylko drogi morskiej - codziennie tereny Anglii przemierzały dziesiątki wozów. Czemu ktoś miałby zatrzymać ten jeden konkretny, przewożący ładunek w postaci garstki uciekających szlam? Genialne!
- Nazwiska. Kto jeszcze ci pomagał? - nie mógł tego robić sam, to była mimo wszystko operacja na większą skalę. Musiał mieć wspólników. Takich, którzy informowali potrzebujących, że jest miejsce, do którego mogą się udać i poprosić o pomoc w ucieczce. A także z pewnością kogoś na północy, kto pilnował, aby docelowa lokacja dla uciekinierów była bezpieczna. Tym razem jednak mężczyzna milczał, nie chcąc udzielić odpowiedzi. Burke zgrzytnął cicho zębami - Rita, bądź tak miła...
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Gospoda "Złoty Dąb"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire