Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Gospoda "Złoty Dąb"
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gospoda "Złoty Dąb"
Niegdyś miejsce bardzo głośne i skupiające liczną klientelę. Tawerna znajduje się na skraju niewielkiego miasteczka Borwick, będącego często odwiedzanym miejscem podczas podróży przez północne Lancashire. Przestronne wnętrze zaprasza do odpoczynku, drewniane ławy i lekko chybotliwe stoliki nie są może najwygodniejsze, ale z pewnością dodają miejscu swoistego uroku. W przeszłości długi, dębowy bar gęsto okupowany był przez stałych bywalców. Z powodu pogarszającej się sytuacji w kraju, dziś nie jest to już lokal tak wesoły. Ilość klientów spadła znacząco, ale właściciel, stary Jeffrey, uparł się, by nadal prowadzić biznes odziedziczony po ojcu. Dzięki jego staraniom Złoty Dąb wciąż przyjmuje pod swoim dachem każdego gościa, chcącego wypić szklanicę cienkiego ale.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:35, w całości zmieniany 1 raz
W końcu zaczął śpiewać niczym ptaszek. Mała sikoreczka, która całą zimę czekała, aby wydać z siebie pierwsze dźwięki ptasiej muzyki. Lubiłam ten stan, gdy przesłuchiwany poddawał się, powoli uwalniał skrywane pod grubymi warstwami ułudy i honoru emocje, wypowiadał tajemnice i sekrety, zdradzał przyjaciół i wrogów. Na dźwięk mojego imienia zrobiłam dwa kroki w przód, podchodząc co kobiety jeszcze bliżej, a różdżką celując pomiędzy jej oczy. Mężczyzna widział to, a jeśli była dla niego ważna, zapewne taki obrazek, nie mógł przejść przez jego psychikę zupełnie obojętnie. Już ustawiałam usta, aby wypowiedzieć inkantację. Już różdżka mi drgała, kumulując w sobie moc, już byłam blisko od torturowania jej odrętwiałego ciała, gdy to usłyszałam jak zwabiony przeze mnie właściciel tego miejsca, śpiewa. Przyznał się gdzie, skazał na śmierć ludzi, którzy byli tak niedaleko. Instynktownie spojrzałam na dach, wiedząc, że Burke nigdy nie pozwoli im zwyczajnie przeżyć. Zadawał kolejne pytania, a barman kolejny raz odpowiadał, rezygnując ze wszystkiego, w co wierzył, na rzecz ochrony swojego życia i życia tej starej kobiety. Po kolei wydawał każdy sekret, aż zatrzymał się na jednym. Nazwiska. Gdy w grę wchodziło wydanie przyjaciół, nie tylko obcych ludzi, ofiar tej wojny, tam głos uwiązł mu w gardle i trzeba było wydobywać go siłą. Oczywiście, mogłam chwycić się jego mózgu i legilimentować go, ale przecież tak było ciekawiej. Patrzeć jak sam znajduje w sobie odpowiednie słowa, przekonany moimi działaniami. Na dźwięk swojego imienia wzdrygnęłam się lekko, nie lubiłam używania go przy ofiarach, nawet jeśli miały zakończyć żywota, to zawsze mogło pójść coś nie tak. No cóż, nie mogli przeżyć. Kiwnęłam głową. - Z przyjemnością - ile w nas kultury. Nie znałam się na tych wszystkich eleganckich widelczykach i tańcach balowych, ale od razu człowiekowi robiło się milej, gdy nie musiał obcować z Nokturnową i portową hołotą chowającą się w najbardziej obskurnych barach. Kto wie, może w poprzednim wcieleniu byłam damą i piłam z tych malutkich filiżaneczek czarną herbatę? - Lancea - wypowiedziałam czar tuż nad jej piersią, tak aby wbiła się w nią świetlista włócznia. Cóż, nie było to zaklęcie, które, by ją połaskotało, ale nie stanowiło poważnego zagrożenia dla starego ciała, nie powinno jej zabić. Zresztą, nie o zabicie przecież chodziło, a o informacje, które mógł nam wydać jej drogi synalek. Wsłuchiwałam się w ciche pojękiwanie, ale znów nie powiedział nic. Włócznia nie wystrzeliła z mojej różdżki, nie wydobył się żaden dźwięk, ale blef był ważniejszy niż rzeczywiste akcje, zwłaszcza że kobieta mogla się zaraz wybudzić. - Mogę poderżnąć jej gardło - powiedziałam spokojnie, a dłoń przesunęłam na wewnętrzną kieszeń mojej szaty, udając, że za chwilę wyciągnę z niej nóż. - Dobrze! Już dobrze, tylko zostawcie ja... - zaczął, gotowy podać nazwiska. Nie widziałam jego twarzy, przyglądałam się kobiecie, gotowa zareagować, gdy tylko się wybudzi. Co dziś było nie tak z moją magią? - Był... Był Watts, Joseph Watts... Andrew i Lola Ferguson - słyszałam jak drży, jak nie chce tego robić, jak myśli, że może się ocalić. - Ostatnie nazwisko wyślę listem, gdy stąd odejdziecie - powiedział nagle nieco butniej, pragnąć, zdobyć asa w rękawie.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
No i pięknie, osiągnęli to, czego pragnęli. Burke nawet zdobył się na uniesienie ręki i poklepanie gospodarza po plecach w nieco ironicznym, pobłażliwym geście - I co, nie było to takie trudne, co? - przekrzywił lekko głowę. Mimo wszystko czuł się odrobinę rozbawiony. Bo to było jak piękna sztuka. Jak perfekcyjna scena, do której dobrano beznadziejnych aktorów. Strach o bliską osobę zawsze wygrywał, szczególnie gdy przeciwnik od razu pokazał ci, że jest bezlitosny i nie zamierza się patyczkować. A więc mieli nazwiska, osiągnęli swój cel. Burke pokiwał głową, zadowolony. Czy zamierzał przystać na żądania mężczyzny? Ostatnie nazwisko w liście, kiedy już stąd odejdą? To brzmiało jak mało śmieszny żart, ale nie było już ważne. - Myślę, że te trzy nam wystarczą - odpowiedział nagle mężczyźnie. W jego oczach dostrzegł po raz kolejny zalążki paniki. Tamta trójka zapewne znała ostatniego osobnika, który pomagał szlamom uciekać przez tę gospodę. Dostanie się do nich, dostanie się także i do ostatniej z osób. A potem nadejdzie czas na zapłatę za pomoc przebrzydłym, obrzydliwym szlamom.
Oznaczało to także, że pomoc mężczyzny nie była im już potrzebna. Craig pociągnął różdżkę, zmuszając jednocześnie gospodarza, aby ten za nim podążył. Gospodarz szedł chwiejnie, był obolały, po ramionach ściekała mu krew i ropa. W końcu jednak doszli - do drzwi stodoły. Im bliżej byli, bym bardziej błagalny i przerażony wydawał się więzień. Burke kazał mu otworzyć jedno ze skrzydeł. Wystarczyło je pchnąć - nie były najwyraźniej zabezpieczone w żaden sposób. To była w końcu stodoła, przejezdni mogli tu zostawić swoje dorożki i dać spocząć koniom. Gdy znaleźli się w środku, Burke rozejrzał się uważnie. Spojrzał także ku górze, ku wyższym kondygnacjom, gdzie zwykle przechowywało się siano. Nie zauważył nic nieoczekiwanego - tylko kilka niewielkich bel sprasowanej słomy. Bardzo możliwe, że zaklęcia maskujące i ochronne były nałożone tylko na to piętro. Ale to nie było ważne, nie zamierzał tak wchodzić i sprawdzać. Zamiast tego skupił się oczywiście na swoim więźniu. Mężczyzna wyglądał na wykończonego - ból oraz karuzela emocji, którą przeżył, najwyraźniej wyssała z niego znaczącą ilość sił. Wyglądał, jakby miał się doszczętnie rozpłakać. Byli w miejscu, gdzie ukrywali się ci, którzy zawierzyli mu swoje życie. On doprowadził tutaj śmierciożercę. To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
Czarnomagiczny bat w końcu się poluźnił. Gospodarz był tak zdziwiony, że nie zarejestrował tego w pierwszej chwili. W drugiej z resztą też nie, bo zaraz też Craig dał mu kolejny powód do zmartwień. Strzelił z bicza - tym razem trafiając mężczyznę w twarz. Ranny krzyknął osłabionym głosem, padając na ziemię i wijąc się z bólu. Burke skrzywił się lekko, czując odpływ sił, ale nie marnował czasu. Podszedł szybkim krokiem do wyjścia, w międzyczasie sięgając do jednej z kieszeni płaszcza. Noszenie przy sobie tego typu eliksirów było ryzykowne, ale dziś obyło się bez przykrych niespodzianek. Stojąc już w drzwiach, Craig zerknął jeszcze raz do wnętrza stodoły. Mikstura buchorożca zalśniła lekko w jego ręce. Chwycił ją pewniej, po czym cisnął daleko do wnętrza budynku - nie patrzył jak się rozbija i wybucha. Natychmiast zamknął wrota, mamrocząc "Colloportus"". Nie udało się za pierwszym razem, ale za drugim owszem. Wewnątrz rozszalała się istna pożoga, tymczasem na zewnątrz beztrosko zaczął padać lekki śnieżek.
- Chodź - Burke dołączył do Rity, którą zostawił razem z odrętwiałą matką gospodarza. Mieli to, po co przyszli, a ponadto zniszczyli miejscówkę przerzutową. Szlak przerzutowy był spalony - dosłownie i w przenośni. Nawet stojąc tutaj, kawałek od stodoły, dało się słyszeć wrzaski uwięzionych wewnątrz ludzi. Z gospody w końcu zaczęli wysypywać się ludzie - tych kilku klientów, gromadzących się wokół kominka. Nie zwrócili jednak większej uwagi na dwie zakapturzone postaci, od razu wszyscy pognali ratować szlamy uwięzione w stodole. Płomień rozszalał się jednak na dobre - jeśli ktokolwiek przeżył taki wybuch, ludzie powinni okazać litość i podobijać ofiary pożaru. Nikt nie miał szans wyjść z tego cało. Burke jeszcze raz skinął głową Runcorn i razem prędko oddalili się w mrok nocy.
zt x2
Oznaczało to także, że pomoc mężczyzny nie była im już potrzebna. Craig pociągnął różdżkę, zmuszając jednocześnie gospodarza, aby ten za nim podążył. Gospodarz szedł chwiejnie, był obolały, po ramionach ściekała mu krew i ropa. W końcu jednak doszli - do drzwi stodoły. Im bliżej byli, bym bardziej błagalny i przerażony wydawał się więzień. Burke kazał mu otworzyć jedno ze skrzydeł. Wystarczyło je pchnąć - nie były najwyraźniej zabezpieczone w żaden sposób. To była w końcu stodoła, przejezdni mogli tu zostawić swoje dorożki i dać spocząć koniom. Gdy znaleźli się w środku, Burke rozejrzał się uważnie. Spojrzał także ku górze, ku wyższym kondygnacjom, gdzie zwykle przechowywało się siano. Nie zauważył nic nieoczekiwanego - tylko kilka niewielkich bel sprasowanej słomy. Bardzo możliwe, że zaklęcia maskujące i ochronne były nałożone tylko na to piętro. Ale to nie było ważne, nie zamierzał tak wchodzić i sprawdzać. Zamiast tego skupił się oczywiście na swoim więźniu. Mężczyzna wyglądał na wykończonego - ból oraz karuzela emocji, którą przeżył, najwyraźniej wyssała z niego znaczącą ilość sił. Wyglądał, jakby miał się doszczętnie rozpłakać. Byli w miejscu, gdzie ukrywali się ci, którzy zawierzyli mu swoje życie. On doprowadził tutaj śmierciożercę. To nie mogło wróżyć niczego dobrego.
Czarnomagiczny bat w końcu się poluźnił. Gospodarz był tak zdziwiony, że nie zarejestrował tego w pierwszej chwili. W drugiej z resztą też nie, bo zaraz też Craig dał mu kolejny powód do zmartwień. Strzelił z bicza - tym razem trafiając mężczyznę w twarz. Ranny krzyknął osłabionym głosem, padając na ziemię i wijąc się z bólu. Burke skrzywił się lekko, czując odpływ sił, ale nie marnował czasu. Podszedł szybkim krokiem do wyjścia, w międzyczasie sięgając do jednej z kieszeni płaszcza. Noszenie przy sobie tego typu eliksirów było ryzykowne, ale dziś obyło się bez przykrych niespodzianek. Stojąc już w drzwiach, Craig zerknął jeszcze raz do wnętrza stodoły. Mikstura buchorożca zalśniła lekko w jego ręce. Chwycił ją pewniej, po czym cisnął daleko do wnętrza budynku - nie patrzył jak się rozbija i wybucha. Natychmiast zamknął wrota, mamrocząc "Colloportus"". Nie udało się za pierwszym razem, ale za drugim owszem. Wewnątrz rozszalała się istna pożoga, tymczasem na zewnątrz beztrosko zaczął padać lekki śnieżek.
- Chodź - Burke dołączył do Rity, którą zostawił razem z odrętwiałą matką gospodarza. Mieli to, po co przyszli, a ponadto zniszczyli miejscówkę przerzutową. Szlak przerzutowy był spalony - dosłownie i w przenośni. Nawet stojąc tutaj, kawałek od stodoły, dało się słyszeć wrzaski uwięzionych wewnątrz ludzi. Z gospody w końcu zaczęli wysypywać się ludzie - tych kilku klientów, gromadzących się wokół kominka. Nie zwrócili jednak większej uwagi na dwie zakapturzone postaci, od razu wszyscy pognali ratować szlamy uwięzione w stodole. Płomień rozszalał się jednak na dobre - jeśli ktokolwiek przeżył taki wybuch, ludzie powinni okazać litość i podobijać ofiary pożaru. Nikt nie miał szans wyjść z tego cało. Burke jeszcze raz skinął głową Runcorn i razem prędko oddalili się w mrok nocy.
zt x2
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| 10 stycznia '58
Podróż była wyczerpująca. Krążyła od miasta do miasta szukając dla siebie jakiegoś miejsca. Jeszcze na początku swojej wyprawy mniej więcej wiedziała jaki ma cel. Niestety teraz już on gdzieś zniknął w horyzontu. Rozmył się w myślach i wspomnieniach dawnych czasów. Gdy port w Londynie był jej domem. Ostatnio przestała się czuć tam jak u siebie. Coś się zmieniło, dopasować się było trudno gdy nie wiedziało się po której stronie barykady stanąć. Dlatego zniknęła. Posłuchała słów najbliższych i zniknęła. Może nie w porę? Kto wie? Bo ona nie.
Pub na horyzoncie był jak prezent pod choinką. Gospoda zachęcała do wejścia do środka, chociaż równie dobrze to Huxley mogła być po prostu tak spragniona dobrego alkoholu. A przynajmniej miała nadzieję, że alkohol będzie chociaż trochę tak dobry jak w Parszywym. Chociaż czy cokolwiek może być tak dobre jak piwo nalane spod lady przez Philippę? Zacisnęła usta otwierając drzwi.
Spodziewała się większych tłumów. W nich zawsze łatwiej stopić się z otoczeniem, kolejna osoba wchodząca do pomieszczenia nie robi wtedy takiego „zamieszania”. Niestety ludzi nie było zbyt wiele, może przestraszyła ich kiepska pogoda? Albo nastroje w miasteczku nie były za dobre? Cokolwiek spowodowało małą ilość klientów w gospodzie Rain nie było to na rękę. Wszystkie głowy skierowały się w jej stronę i zamiast ujrzeć znajomego, który zawsze z nimi o tej porze pije ciemne piwo, zobaczyli kobietę i czarnych lokach, czarnych oczach i w czarnej pelerynie, dmuchająca w zmarznięte dłonie. Wzbudziła zainteresowanie.
Skoro już tu weszła, to nie miała zamiaru wychodzić. Przecież nie przestraszy się paru głów zwróconych w jej stronę. Pub był jej życiem, w Parszywym spędziła swoje najlepsze lata. Wiedziała jak zabawić klientów, może nawet i tutaj uda jej się kogoś zaciągnąć w ustronne miejsce? Kończyły jej się środki do życia, musiała co nieco zarobić, żeby mieć chociażby za co wrócić do stolicy.
Podeszła do baru i zamówiła kufel piwa. Gdy go dostała wzięła go w dłoń i swoje kroki skierowała to jednego z pustych stolików pod ścianą. Chyba ci ludzie, którzy tu żyli, rzadko spotykali obcych, bo Huxley miała wrażenie, jakby żadna z tych głów nawet na chwilę się nie odwróciła. Nie chciała być w centrum uwagi, nie teraz. Przyjęła więc taktykę nie zwracania na nich uwagi. Upiła łyk piwa.
W Parszywym było lepsze. Zdecydowanie. To było… kiepskie. Zwyczajne. Raczyła się lepszymi alkoholami, jak na jej standardy życia nie mogła na to narzekać. Ale tym piwem, które stało przed nią, nie wzgardziła. Chciało jej się pić, pragnienie ugasi. A potem może zagada do barmana, aby wlał jej coś lepszej jakości. Przysługa za przysługę.
Odetchnęła z ulgą, gdy powoli przestawała być w centrum uwagi. Ludzie chyba zauważyli, że nie robi nic nadzwyczajnego, nie zachowuje się dziwnie. Siedzi sama, pije piwo i być może kogoś oczekuje? Huxley dla nich była w tym momencie tak samo nudna i nieciekawa jak ich wczorajszy obiad, więc nic dziwnego, że szybko stracili nią zainteresowanie. A jej tylko było to na rękę. I żeby to uczcić upiła kolejny łyk piwa mimowolnie krzywiąc się przy tym lekko.
Podróż była wyczerpująca. Krążyła od miasta do miasta szukając dla siebie jakiegoś miejsca. Jeszcze na początku swojej wyprawy mniej więcej wiedziała jaki ma cel. Niestety teraz już on gdzieś zniknął w horyzontu. Rozmył się w myślach i wspomnieniach dawnych czasów. Gdy port w Londynie był jej domem. Ostatnio przestała się czuć tam jak u siebie. Coś się zmieniło, dopasować się było trudno gdy nie wiedziało się po której stronie barykady stanąć. Dlatego zniknęła. Posłuchała słów najbliższych i zniknęła. Może nie w porę? Kto wie? Bo ona nie.
Pub na horyzoncie był jak prezent pod choinką. Gospoda zachęcała do wejścia do środka, chociaż równie dobrze to Huxley mogła być po prostu tak spragniona dobrego alkoholu. A przynajmniej miała nadzieję, że alkohol będzie chociaż trochę tak dobry jak w Parszywym. Chociaż czy cokolwiek może być tak dobre jak piwo nalane spod lady przez Philippę? Zacisnęła usta otwierając drzwi.
Spodziewała się większych tłumów. W nich zawsze łatwiej stopić się z otoczeniem, kolejna osoba wchodząca do pomieszczenia nie robi wtedy takiego „zamieszania”. Niestety ludzi nie było zbyt wiele, może przestraszyła ich kiepska pogoda? Albo nastroje w miasteczku nie były za dobre? Cokolwiek spowodowało małą ilość klientów w gospodzie Rain nie było to na rękę. Wszystkie głowy skierowały się w jej stronę i zamiast ujrzeć znajomego, który zawsze z nimi o tej porze pije ciemne piwo, zobaczyli kobietę i czarnych lokach, czarnych oczach i w czarnej pelerynie, dmuchająca w zmarznięte dłonie. Wzbudziła zainteresowanie.
Skoro już tu weszła, to nie miała zamiaru wychodzić. Przecież nie przestraszy się paru głów zwróconych w jej stronę. Pub był jej życiem, w Parszywym spędziła swoje najlepsze lata. Wiedziała jak zabawić klientów, może nawet i tutaj uda jej się kogoś zaciągnąć w ustronne miejsce? Kończyły jej się środki do życia, musiała co nieco zarobić, żeby mieć chociażby za co wrócić do stolicy.
Podeszła do baru i zamówiła kufel piwa. Gdy go dostała wzięła go w dłoń i swoje kroki skierowała to jednego z pustych stolików pod ścianą. Chyba ci ludzie, którzy tu żyli, rzadko spotykali obcych, bo Huxley miała wrażenie, jakby żadna z tych głów nawet na chwilę się nie odwróciła. Nie chciała być w centrum uwagi, nie teraz. Przyjęła więc taktykę nie zwracania na nich uwagi. Upiła łyk piwa.
W Parszywym było lepsze. Zdecydowanie. To było… kiepskie. Zwyczajne. Raczyła się lepszymi alkoholami, jak na jej standardy życia nie mogła na to narzekać. Ale tym piwem, które stało przed nią, nie wzgardziła. Chciało jej się pić, pragnienie ugasi. A potem może zagada do barmana, aby wlał jej coś lepszej jakości. Przysługa za przysługę.
Odetchnęła z ulgą, gdy powoli przestawała być w centrum uwagi. Ludzie chyba zauważyli, że nie robi nic nadzwyczajnego, nie zachowuje się dziwnie. Siedzi sama, pije piwo i być może kogoś oczekuje? Huxley dla nich była w tym momencie tak samo nudna i nieciekawa jak ich wczorajszy obiad, więc nic dziwnego, że szybko stracili nią zainteresowanie. A jej tylko było to na rękę. I żeby to uczcić upiła kolejny łyk piwa mimowolnie krzywiąc się przy tym lekko.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Tęskniła czasem z Londynem. Za znajomymi uliczkami, knajpkami, gdzie serwowaniu najlepszą kawę, barami, w których tak łatwo było zdobyć potrzebne informacje, za swoim mieszkaniem i łóżkiem, które było najwygodniejsze pod słońcem. Nie mogła jednak tam wrócić. Było to zbyt niebezpieczne, gdy listy gończe wskazywały dość dokładnie, ile można było dostać za jej głowę. Ba, jeden nawet wisiał tu, przed gospodą, jakiś dobry człowiek jednak niemal zdarł go, pozostawiając jedynie strzępki, ledwo trzymające się drewnianej powierzchni. Lancashire miała więcej zwolenników mugoli, niż przeciwników. Tyle dobrego.
Zanim jednak weszła do “Złotego Dębu” wolała się choć trochę przygotować. Po okolicy krążyli różni ludzie. Nie zawsze mieli dobre intencje. Tak jak ona często przychodziła szukać tu informacji, tak i ci z przeciwnej strony mogli zawieruszyć się przy kontuarze z całkiem dobą przykrywką. I dowiedzieć się tego, czego nie powinni.
- Sphaecessatio - powiedziała dość cicho, rzucając zaklęcie, które miało pomóc jej zniknąć wśród gości gospody. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Dopiero wtedy zbliżyła się do wejścia, które otworzyło się chwilę po tem, wpuszczając razem z nią zimne, styczniowe powietrze. Choć wielu gości odwróciło się wtedy w jej stronę, szybko stracili nią zainteresowanie. Z dwóch powodów. Zaklęcia i tego, że czarną, spraną szatę Jackie widzieli już nie raz, zaczynając traktować zakapturzoną kobietę jako typowy element wnętrza.
Zwykle przychodziła tu po informacje. Nadal pracowała w Wiedźmiej Straży, co prawda dla innego człowieka, niż ta oficjalna jednostka z Londynu. Dlatego ciągle potrzebowała kolejnych wieści, szczególnie tych z drugiej strony barykady. Nie było o nie łatwo. Ale każda wydawała się cenniejsza nisz złoto.
Dziś jednak informacje były drugorzędną kwestią. Po długiej podróży na miotle chciała się gdzieś zatrzymać i ogrzać, zanim ruszy w dalszą trasę. Wcześniejsze tereny wydawały się zbyt niebezpieczne, w domu zaś nadal musiała rozpalić w piecu, by nagrzać mieszkanie. Tu ciepło było już teraz. Czekało też na nią piwo. Zdecydowanie przyjemniejsze miejsce do odpoczynku po robocie.
Zamówiła piwo przy barze i przeniosła się do najmniej zaludnionego stolika, przy którym siedziała jakaś ciemnowłosa kobieta. Wolała ją, niż jednego z ewentualnych oblechów, którzy potrafili czatować w takich miejscach na dziewczętach. Jej zaklęcie robiące z niej niewiniątko miało się skończyć, gdyby zaczęła typowi wykręcać rękę.
- Mogę się dosiąść? - zapytała, zanim jednak posadziła swoje cztery litery. Spojrzała z uśmiechem na kobietę, jej oczy jednak szybko rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy dostrzegła, z kim ma do czynienia. - Huxley, na gacie Merlina, co ty tu robisz? - zapytała, nie spodziewając się w tych stronach spotkać starej znajomej z Londynu. - Nie mów, że interes przestał się kręcić? - usiadła, wiedząc, że przed nią i tak się nie ukryje. Najwyżej będzie musiała przestać przychodzić do tego baru. Jej miejsce pobytu było w końcu cenną informacją. A Rain nimi handlowała.
Zanim jednak weszła do “Złotego Dębu” wolała się choć trochę przygotować. Po okolicy krążyli różni ludzie. Nie zawsze mieli dobre intencje. Tak jak ona często przychodziła szukać tu informacji, tak i ci z przeciwnej strony mogli zawieruszyć się przy kontuarze z całkiem dobą przykrywką. I dowiedzieć się tego, czego nie powinni.
- Sphaecessatio - powiedziała dość cicho, rzucając zaklęcie, które miało pomóc jej zniknąć wśród gości gospody. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Dopiero wtedy zbliżyła się do wejścia, które otworzyło się chwilę po tem, wpuszczając razem z nią zimne, styczniowe powietrze. Choć wielu gości odwróciło się wtedy w jej stronę, szybko stracili nią zainteresowanie. Z dwóch powodów. Zaklęcia i tego, że czarną, spraną szatę Jackie widzieli już nie raz, zaczynając traktować zakapturzoną kobietę jako typowy element wnętrza.
Zwykle przychodziła tu po informacje. Nadal pracowała w Wiedźmiej Straży, co prawda dla innego człowieka, niż ta oficjalna jednostka z Londynu. Dlatego ciągle potrzebowała kolejnych wieści, szczególnie tych z drugiej strony barykady. Nie było o nie łatwo. Ale każda wydawała się cenniejsza nisz złoto.
Dziś jednak informacje były drugorzędną kwestią. Po długiej podróży na miotle chciała się gdzieś zatrzymać i ogrzać, zanim ruszy w dalszą trasę. Wcześniejsze tereny wydawały się zbyt niebezpieczne, w domu zaś nadal musiała rozpalić w piecu, by nagrzać mieszkanie. Tu ciepło było już teraz. Czekało też na nią piwo. Zdecydowanie przyjemniejsze miejsce do odpoczynku po robocie.
Zamówiła piwo przy barze i przeniosła się do najmniej zaludnionego stolika, przy którym siedziała jakaś ciemnowłosa kobieta. Wolała ją, niż jednego z ewentualnych oblechów, którzy potrafili czatować w takich miejscach na dziewczętach. Jej zaklęcie robiące z niej niewiniątko miało się skończyć, gdyby zaczęła typowi wykręcać rękę.
- Mogę się dosiąść? - zapytała, zanim jednak posadziła swoje cztery litery. Spojrzała z uśmiechem na kobietę, jej oczy jednak szybko rozszerzyły się w zaskoczeniu, gdy dostrzegła, z kim ma do czynienia. - Huxley, na gacie Merlina, co ty tu robisz? - zapytała, nie spodziewając się w tych stronach spotkać starej znajomej z Londynu. - Nie mów, że interes przestał się kręcić? - usiadła, wiedząc, że przed nią i tak się nie ukryje. Najwyżej będzie musiała przestać przychodzić do tego baru. Jej miejsce pobytu było w końcu cenną informacją. A Rain nimi handlowała.
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewała się, że spotka tutaj kogokolwiek znajomego. Przez większość czasu wszystkie twarze jakie mijała, jakie pojawiały się na jej drodze, były jej obce. Czuła się bezpieczniej, gdy nikt jej nie znał. Przecież co tacy prości czarodzieje robili by w spelunie w Londynie? Dobrze czuła się obserwując otoczenie, rozpoznając nastroje społeczności, słuchając tego co mówią i po której stronie stają. Ludzie starali się prowadzić życie dalej, nie było już tak jak kiedyś, ale gęby te same mieli do wykarmienia więc trzeba było żyć. Tylko Rain zwiała. Tak jej mówili, w końcu tak też zrobiła zostawiając za sobą taki burdel, że bała się do niego wrócić. Nie wiedziała za co się zabrać, żeby to wszystko posprzątać. Dosłownie i w przenośni. Pijąc piwo wracała myślami do Parszywego, zastanawiając się czy ktoś tam działa i naprawia to co uległo zepsuciu. Skrzywiła się. Powinna tam być. Ale czy nie jest już za późno? Była daleko, z pieniędzmi bida. Westchnęła cicho.
Z rozmyślań wyrwał ją głos kobiety. Na początku nie skojarzyła, uniosła głowę chcąc jej odmówić, bo nie specjalnie zależało jej na dzisiejszym towarzystwie kogokolwiek. A jeśli już, to jakiegoś mężczyzny, który zreperuje dziurę w jej budżecie. Ale gdy spojrzała na twarz kobiety zaraz przypomniało się jej imię.
- Jackie Rineheart, no proszę kogo ja widzę – odpowiedziała nie mniej zdziwiona.
Już jej przeszło odmawianie towarzystwa. Wręcz przeciwnie, gdyby kobieta nie usiadła naprzeciwko niej, prawdopodobnie sama by jej to zaproponowała. Utkwiła w niej swoje spojrzenie, w kobiecie, która na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Brązowe oczy i włosy, twarz może trochę mało standardowa, ale nie odbiegała od żadnych norm. Jedna z wielu, którą kiedyś można było spotkać na ulicach Londynu. Huxley wiele osób poznała właśnie w taki sposób – na ulicy. Jackie nie była wyjątkiem. Gdy jest się kimś takim jak Rain, to pracuje się na wielu frontach, na przykład ze strażnikami. Informacja za informację albo za pieniądze… ewentualnie jeszcze po prostu za święty spokój. Ile Rain zyskała dowiadując się o planowanych kontrolach w Parszywym albo gdzie nie łazić bo Ministerialne urzędasy planują swoje działania – nie dało się zliczyć.
- To zależy o który interes pytasz – wzruszyła lekko ramionami. – Jeden z nich może kręcić się nawet i tutaj, drugi natomiast, jakby to ująć, współpraca nie gwarantuje już bezpieczeństwa.
Nie miała co ukrywać, Rineheart na pewno orientowała się jak jest. W końcu to był jej świat, który znała i który rozumiała. Sama zresztą domyślała się, że coś jest nie tak widząc Huxley tutaj, a nie tam. Przecież Rain nigdy nie opuszczała portu.
- A ty? Dawno nie odwiedzałaś mnie w porcie – zauważyła. – Ktoś mi zrobił konkurencję? Jak to się mówi... Merlin nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Merlina. Czy jakoś tak...
Uśmiechnęła się lekko na samą myśl, że gdzieś w porcie może być jakiś inny informator, który przejmuje teraz jej wszystkich klientów. Może jednak powinna tam wrócić i zrobić z tym wszystkim porządek? Nie może przecież tak po prostu wyjechać na stałe. Wyprowadzić się i zostawić port za sobą. Już czuła się jakby nie była sobą. Myśli o pozostawieniu Londynu i znalezienia domu w innym miejscu – przerażała ją.
Z rozmyślań wyrwał ją głos kobiety. Na początku nie skojarzyła, uniosła głowę chcąc jej odmówić, bo nie specjalnie zależało jej na dzisiejszym towarzystwie kogokolwiek. A jeśli już, to jakiegoś mężczyzny, który zreperuje dziurę w jej budżecie. Ale gdy spojrzała na twarz kobiety zaraz przypomniało się jej imię.
- Jackie Rineheart, no proszę kogo ja widzę – odpowiedziała nie mniej zdziwiona.
Już jej przeszło odmawianie towarzystwa. Wręcz przeciwnie, gdyby kobieta nie usiadła naprzeciwko niej, prawdopodobnie sama by jej to zaproponowała. Utkwiła w niej swoje spojrzenie, w kobiecie, która na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Brązowe oczy i włosy, twarz może trochę mało standardowa, ale nie odbiegała od żadnych norm. Jedna z wielu, którą kiedyś można było spotkać na ulicach Londynu. Huxley wiele osób poznała właśnie w taki sposób – na ulicy. Jackie nie była wyjątkiem. Gdy jest się kimś takim jak Rain, to pracuje się na wielu frontach, na przykład ze strażnikami. Informacja za informację albo za pieniądze… ewentualnie jeszcze po prostu za święty spokój. Ile Rain zyskała dowiadując się o planowanych kontrolach w Parszywym albo gdzie nie łazić bo Ministerialne urzędasy planują swoje działania – nie dało się zliczyć.
- To zależy o który interes pytasz – wzruszyła lekko ramionami. – Jeden z nich może kręcić się nawet i tutaj, drugi natomiast, jakby to ująć, współpraca nie gwarantuje już bezpieczeństwa.
Nie miała co ukrywać, Rineheart na pewno orientowała się jak jest. W końcu to był jej świat, który znała i który rozumiała. Sama zresztą domyślała się, że coś jest nie tak widząc Huxley tutaj, a nie tam. Przecież Rain nigdy nie opuszczała portu.
- A ty? Dawno nie odwiedzałaś mnie w porcie – zauważyła. – Ktoś mi zrobił konkurencję? Jak to się mówi... Merlin nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Merlina. Czy jakoś tak...
Uśmiechnęła się lekko na samą myśl, że gdzieś w porcie może być jakiś inny informator, który przejmuje teraz jej wszystkich klientów. Może jednak powinna tam wrócić i zrobić z tym wszystkim porządek? Nie może przecież tak po prostu wyjechać na stałe. Wyprowadzić się i zostawić port za sobą. Już czuła się jakby nie była sobą. Myśli o pozostawieniu Londynu i znalezienia domu w innym miejscu – przerażała ją.
Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Jackie także myślała, że do tej gospody nie zawita żadna znajoma twarz, w końcu gospoda pośrodku niczego nie zapewniała teraz ani bezpieczeństwa, ani w sumie niczego innego. Ot, może poza kuflem piwa, które smakowało inaczej, niż te otworzone w domowym zaciszu. Zresztą, sama nie wiedziała, czy wolała spotkać w takim miejscu kogoś znajomego, czy wręcz przeciwnie. Wszystko zależało, czy ów osoba, która też ją kojarzyła, była godna zaufania, czy nie. Jeśli nie to cóż, pojawiał się problem, przez który Jackie musiała stać się kilka razy bardziej czujna, niż zwykle. Nadal trudno było powiedzieć, kto, dla jakiej strony pracował. I kogo skusi te kilka galeonów, które okażą się ważniejsze niż lata znajomości.
Nawet w tym wypadku Jackie nie wiedziała, czy Rain zaraz po wyjściu z gospody nie pobiegnie do kogoś z Ministerstwa i nie sprzeda im informacji, gdzie jedna z poszukiwanych popija alkohol. Była w tym wszystkim brutalna, musiała jednak wątpić w każdego, jeśli chciała przeżyć. Nawet jeśli mogło to kogoś zaboleć.
Dlatego po tym, jak Huxley wypowiedziała jej imię, rozejrzała się ukradkiem, czy przypadkiem nikt na nie nie zareagował. Bar wydawał się spokojny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł jednak po plecach Jackie, wraz z nagłym uczuciem zimna w całym ciele.
Siadła jednak całkowicie spokojna, maskując wszystko, co działo się w jej głowie za pomocą gry, którą szlifowała od dłuższego czasu. Nie chciała pokazywać tego, co mogłoby zostać wykorzystane przeciwko niej. Na pewno nie Rain, która znała ją jako Wiedźmią Strażniczkę, która zawsze, za jakieś miłe informacje, potrafiła powiedzieć, kiedy w Parszywym należało stać się ostrożniejszym, niż zwykle. Trochę tęskniła za czasami, gdy robota była trochę łatwiejsza. Miało się stałe kontakty, wiedziało się co i jak, teraz musieli zaczynać od nowa, z jeszcze większą ostrożnością dobierając tych, z którymi podejmowali współpracę.
Skinęła na wieści o niebezpieczeństwie, które wzrosło w Londynie. Nikt nie musiał jej tego tłumaczyć, w końcu sama unikała tego miasta, wiedząc, że jeśli postawi tam stopę, może szybko zginąć, albo skończyć torturowana w Tower. Niezbyt miła opcja.
- Cóż, widać wszędzie jest ciężko, chciałabym powiedzieć, że nawet zwykłym ludziom, ale może powinnam, że to właśnie im w szczególności - wetchnęła, biorąc łyk piwa, które było bardziej gorzkie, niż zazwyczaj. - Gdzie teraz zmierzasz? - ot, zwykłe pytanie. Nie liczyła na konkretną odpowiedź, ale cóż, może doprowadzi ją do czegoś ciekawego?
Zdziwiła się lekko na pytanie Huxley. Nie zdążyła nawet opanować brwi, które uniosły się wysoko, gdy patrzyła na Rain, która jak myślała, musiała sobie z niej żartować. Odstawiła piwo, nachylając się lekko do niej, tak, by szept, którym mówiła, docierał tylko do niej.
- Nie mów, że w porcie nie ma plakatów z moją twarzą, pod którą podana jest cena za moją głowę, bo się zdziwię, miałam wrażenie, że oblepiono nią każdy kawałek Londynu, do tego podają je jako dodatek do gazet. Wiesz, z taką reklamą ciężko dostać się do portu, inaczej chętnie bym do ciebie przychodziła z zapytaniem, czy nie masz jakiś ciekawych informacji o niektórych osóbkach. Londyn jest dla mnie zamknięty, miło było więc wiedzieć co się tam dzieje - uśmiechnęła się uroczo, w jej oczach zaś pojawiły się dziwne iskierki, kiedy lekko się wyprostowała, znów sięgając po swoje piwo.
Nawet w tym wypadku Jackie nie wiedziała, czy Rain zaraz po wyjściu z gospody nie pobiegnie do kogoś z Ministerstwa i nie sprzeda im informacji, gdzie jedna z poszukiwanych popija alkohol. Była w tym wszystkim brutalna, musiała jednak wątpić w każdego, jeśli chciała przeżyć. Nawet jeśli mogło to kogoś zaboleć.
Dlatego po tym, jak Huxley wypowiedziała jej imię, rozejrzała się ukradkiem, czy przypadkiem nikt na nie nie zareagował. Bar wydawał się spokojny, nieprzyjemny dreszcz przebiegł jednak po plecach Jackie, wraz z nagłym uczuciem zimna w całym ciele.
Siadła jednak całkowicie spokojna, maskując wszystko, co działo się w jej głowie za pomocą gry, którą szlifowała od dłuższego czasu. Nie chciała pokazywać tego, co mogłoby zostać wykorzystane przeciwko niej. Na pewno nie Rain, która znała ją jako Wiedźmią Strażniczkę, która zawsze, za jakieś miłe informacje, potrafiła powiedzieć, kiedy w Parszywym należało stać się ostrożniejszym, niż zwykle. Trochę tęskniła za czasami, gdy robota była trochę łatwiejsza. Miało się stałe kontakty, wiedziało się co i jak, teraz musieli zaczynać od nowa, z jeszcze większą ostrożnością dobierając tych, z którymi podejmowali współpracę.
Skinęła na wieści o niebezpieczeństwie, które wzrosło w Londynie. Nikt nie musiał jej tego tłumaczyć, w końcu sama unikała tego miasta, wiedząc, że jeśli postawi tam stopę, może szybko zginąć, albo skończyć torturowana w Tower. Niezbyt miła opcja.
- Cóż, widać wszędzie jest ciężko, chciałabym powiedzieć, że nawet zwykłym ludziom, ale może powinnam, że to właśnie im w szczególności - wetchnęła, biorąc łyk piwa, które było bardziej gorzkie, niż zazwyczaj. - Gdzie teraz zmierzasz? - ot, zwykłe pytanie. Nie liczyła na konkretną odpowiedź, ale cóż, może doprowadzi ją do czegoś ciekawego?
Zdziwiła się lekko na pytanie Huxley. Nie zdążyła nawet opanować brwi, które uniosły się wysoko, gdy patrzyła na Rain, która jak myślała, musiała sobie z niej żartować. Odstawiła piwo, nachylając się lekko do niej, tak, by szept, którym mówiła, docierał tylko do niej.
- Nie mów, że w porcie nie ma plakatów z moją twarzą, pod którą podana jest cena za moją głowę, bo się zdziwię, miałam wrażenie, że oblepiono nią każdy kawałek Londynu, do tego podają je jako dodatek do gazet. Wiesz, z taką reklamą ciężko dostać się do portu, inaczej chętnie bym do ciebie przychodziła z zapytaniem, czy nie masz jakiś ciekawych informacji o niektórych osóbkach. Londyn jest dla mnie zamknięty, miło było więc wiedzieć co się tam dzieje - uśmiechnęła się uroczo, w jej oczach zaś pojawiły się dziwne iskierki, kiedy lekko się wyprostowała, znów sięgając po swoje piwo.
Jackie N. Rineheart
Zawód : Wiedźmia Strażniczka i najemniczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And suddenly life wasn't about living. It was about surviving.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie umiała nawet powiedzieć, czemu tak bardzo ucieszyła się na list który otrzymała od Steffena – po prostu bawiła się tym doskonale, kiedy mogła wykorzystywać swoje zdolności. Kłamstwo było dla niej łatwe, robiła to w końcu na co dzień i okręcanie nowej historii dokoła zmyślonych osób czy wydarzeń nie było dla niej nawet problemem. Lubiła udawać tak mocno, jak chciała, prezentując swoje zdolności które, musiała przyznać, były całkiem dobre.
Wiedziała, że nie będzie to najprostsza kwestia, ale musiała zrobić coś, aby mieli teraz szansę wykazać się. Cattermole miał jednak rację, nie powinna udawać się sama w to miejsce i najlepiej by było, aby zabrała kogoś ze sobą. Josie która towarzyszyła jej ostatnio podczas misji wydawała się dość dobrą osobą – czyż w końcu nie było dobrze aby udać się na miejsce z obstawą magipolicjantki. Może po prostu wydawało jej się tak śmieszne, bo normalnie przedstawiciel prawa, wcześniejszy lub obecny raczej nie siedziałby sobie obok niej bez większego problemu.
Musiała rozesłać parę listów. Oczywiście, jeden musiał być posłańcem w stronę panny Bell, inne zaś były do przyjaciół i znajomych z okolicy. Pamiętała, jak z Lucindą roznosiły pluskwy, stąd posłała wiadomości do nazwisk, o których pamiętała, przypominając się, kim dokładnie była i prosząc ich, by przy okazji przekazali plotkę dalszym znajomym i każdemu, kto chciał by jednak im zaufać, tak aby żaden z nich nie był dla nich problemem, gdyby potem ktoś chciał im zrobić krzywdę z tego powodu. Te same listy posłała do kobiety, którą wraz z Lucindą uratowała, dlatego zrobiła wszystko aby wytłumaczyć im to samo, z góry dziękując i zapowiadając swoje odwiedziny jeżeli mieli się na to zgodzić.
Teraz jednak musiała skupić się na tym, co było tu i teraz – a wiedziała, że ludzie w portach gładko mogli roznieść wiadomość dalej. Na pierwszy ogień nie celowała jednak w marynarzy, bo wiedziała, że wyskoczenie przed nich i nagłe oznajmianie czegoś doniosłym i podniosłym głosem byłoby nierozsądne. Nie będą słuchać. Potrzebowała tam przedstawienia, czegoś, co zwróci uwagę. Ale na ten moment porozmawiać jeszcze mogła z jedną grupą, która pałała do niej dziwną sympatią.
- Naprawdę sobowtór? Nie mogli podstawić kogoś przystojniejszego chociaż? – Ciężki akcent Camille rozbrzmiewał po pomieszczeniu kiedy reszta panienek z domu publicznego zachichotała, wyjmując suknie ze skrzyń i szaf, przymierzając rzeczy na dzisiejszy dzień pracy. Samantha, jednak z młodszych, przeszukiwała za to mniejszą garderobę, próbując znaleźć jakieś przyzwoicie wyglądające męskie ubrania, cześć poprawiając magią jeżeli coś nie wyglądało odpowiednie.
- Może oni wszyscy tak wyglądają? Widziałaś kiedyś szlachcica? Jak próbują wyglądać tak poważnie, to nie wiesz, czy ktoś im wbił różdżkę, gdzie lumos nie dochodzi, czy może jednak zatwardzenie się wdało. – Nowa salwa śmiechu sprawiła, że przez chwilę w pomieszczeniu migały odblaski, kiedy światło od biżuterii widoczne było po ścianach. Thalia siedząca na stołku uśmiechnęła się do nich, odbierając płaszcz i unosząc kubek, w którym znajdowały się ostatnie krople rozcieńczonego wodą miodu.
- Pozostawię resztę wam, panny moje wy drogie. Obiecuję, że jeszcze do was zajrzę, pamiętajcie, aby uważać na siebie, Jannie, zbadaj sobie tę krostę, znam świetną uzdrowicielkę, Lily, zapomnij o tym kolorze, zupełnie do ciebie nie pasuje. Zwrócę to wszystko jeszcze dziś – dodała, unosząc płaszcz, który zapięła na ramionach. Był ciężki i gruby, ale z daleka przypominać mógł dobrej jakości wytwór. Idealnie na pana Ministra.
Uśmiechnęła się do panien, żegnając je wszystkie i zmierzając do karczmy aby wymknąć się tylnym wyjściem – dopiero wtedy dostrzegła Josephine, machając do niej aby podeszła.
- Jak tam, gotowa na dzisiejsze przedstawienie?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bell ostatnio dosyć mocno angażowała się w działania Zakonu Feniksa. Może jeszcze nie została wprowadzona zbyt mocno w struktury, jednak wspierała ich, jak tylko mogła. Po śmierci brata nie miała nic lepszego do roboty, zresztą chciała go pomścić. Najlepszą opcją wydawało się działanie przeciwko jego oprawcom. Zawsze była chętna do pomocy osobom, które działały w imieniu dobrej strony konfliktu.
Dlatego też, kiedy dostała list od Wellers, z którą ledwie dwa dni temu współpracowała nie zamierzała odmówić. Była gotowa wesprzeć ją swoją różdżką. Sam list który otrzymała.. cóż nieco ją zastanawiał. Było w nim wspomniane coś o ministrze, parodiowaniu i innych takich. Zastanawiało ją, jak im to wyjdzie. Dwa dni temu już poznała możliwości Wellers związane z metamorfomagią, nie bała się więc o to, że nie mają podstaw, żeby zrealizować to działanie. Zamierzała być jej wsparciem, właściwie do tego nadawała się idealnie, nawet lubiła być tłem. Ważne, żeby jak najwięcej osób, zobaczyło ministra i to, czym zajmuje się w wolnym czasie.
Przyleciała na miejsce spotkania na miotle. Był to jej ulubiony sposób transportu, rzadko kiedy wybierała inne możliwości. Uwielbiała czuć wiatr we włosach, wtedy wiedziała, że żyje. Zatrzymała się gdzieś w okolicy, aby dotrzeć do pubu spacerem. Dłonie jej nieco skostniały, miotłę narzuciła sobie na plecy i przypięła ją do skórzanego pasa, dzięki czemu w ogóle nie odczuwała jej ciężaru. Policzki miała różane od wiatru, który przyjemnie łaskotał jej twarz. Szukała gospody, w której miała spotkać się z Wellers. Odnalezienie miejsca spotkania nie sprawiło jej zbyt dużego problemu. Odetchnęła głęboko, kiedy znalazła się niedaleko drzwi. Wtedy również dostrzegła Thalię, skinęła jej głową na przywitanie. - Oczywiście, to zaczynamy?- powiedziała cicho. - Wyjaśnisz mi jeszcze, czego konkretnie ode mnie potrzebujesz? Mam zabawiać ministra?- wolała zapoznać się z wizją kobiety, która ją tutaj sprowadziła. Nie chciała niedomówień. Lubiła wiedzieć, co ma robić, nie wchodziła w paradę innym osobom.
Dlatego też, kiedy dostała list od Wellers, z którą ledwie dwa dni temu współpracowała nie zamierzała odmówić. Była gotowa wesprzeć ją swoją różdżką. Sam list który otrzymała.. cóż nieco ją zastanawiał. Było w nim wspomniane coś o ministrze, parodiowaniu i innych takich. Zastanawiało ją, jak im to wyjdzie. Dwa dni temu już poznała możliwości Wellers związane z metamorfomagią, nie bała się więc o to, że nie mają podstaw, żeby zrealizować to działanie. Zamierzała być jej wsparciem, właściwie do tego nadawała się idealnie, nawet lubiła być tłem. Ważne, żeby jak najwięcej osób, zobaczyło ministra i to, czym zajmuje się w wolnym czasie.
Przyleciała na miejsce spotkania na miotle. Był to jej ulubiony sposób transportu, rzadko kiedy wybierała inne możliwości. Uwielbiała czuć wiatr we włosach, wtedy wiedziała, że żyje. Zatrzymała się gdzieś w okolicy, aby dotrzeć do pubu spacerem. Dłonie jej nieco skostniały, miotłę narzuciła sobie na plecy i przypięła ją do skórzanego pasa, dzięki czemu w ogóle nie odczuwała jej ciężaru. Policzki miała różane od wiatru, który przyjemnie łaskotał jej twarz. Szukała gospody, w której miała spotkać się z Wellers. Odnalezienie miejsca spotkania nie sprawiło jej zbyt dużego problemu. Odetchnęła głęboko, kiedy znalazła się niedaleko drzwi. Wtedy również dostrzegła Thalię, skinęła jej głową na przywitanie. - Oczywiście, to zaczynamy?- powiedziała cicho. - Wyjaśnisz mi jeszcze, czego konkretnie ode mnie potrzebujesz? Mam zabawiać ministra?- wolała zapoznać się z wizją kobiety, która ją tutaj sprowadziła. Nie chciała niedomówień. Lubiła wiedzieć, co ma robić, nie wchodziła w paradę innym osobom.
Bawiło ją wcielanie się w różne role. Niektóry mówili o tym jak o nakładaniu masek, ale ona rzadko kiedy bawiła się w twarz, jedynie twarz. Tworzyła całe sylwetki, zmieniała sposób poruszania się, czasem nawet wymowę, milczała albo mówiła ciszej, wymyślała historię w której nikt by się nie doszukiwał fałszu, sięgając do tego, kim była – osobą pospolitą, mniej ważną, niepożądaną w towarzystwie ale taką po której spojrzenie na ulicy prześlizgiwało się czym prędzej, tak aby nie była zauważona przez kogokolwiek. Ludzie sami ułatwiali sobie bycie oszukanym, po prostu niektórych rzeczy nie chcąc do siebie przyjmować. Nie umiała się jednak dziwić, bo w niektóre rzeczy ludzie woleli pomijać, czy to przez fakt bezpieczeństwa (głównie własnego), czy to poprzez wygodę i lenistwo. Skoro jednak tak działali, to ona zamierzała to wykorzystać.
Uniosła dłoń na powitanie w stronę Josephine, samej nonszalancko opierając się o framugę drzwi. Może i porty nie przepadały za jej damską wersją, ale ona bardzo dobrze lubiła chodzić w takie miejsca, wychowana w mieście gdzie zapach morza przesiąkał wszystko wzdłuż promenady. Każde miasto portowe było inne, ale widok statków kołyszących się na wodzie budził tę samą nostalgię zawsze, niezależnie, w którym zakątku świata spoglądało się poza jaśniejący horyzont.
Teraz zaś patrzyła na podchodzącą do niej kobietę, pozwalając jej stanąć koło siebie kiedy swobodnie przeczesała dłonią włosy.
- Cieszę się, że jesteś. Nie chciałam wszystkie pisać, bo sytuacja może być dość…absurdalna. Ale mogłaś słyszeć pewne pogłoski o tym, jak nasz ulubiony przedstawiciel władzy pospolitej posiada sobowtóra. Możemy więc dziś przeprowadzić z owym sobowtórem debatę, dlatego gdybyś chciała być moim „gospodarzem” dzisiejszej rozmowy, będę wdzięczna. Muszę jeszcze się zmienić, możesz w międzyczasie zachęcić ludzi do tego, aby na nas zwracali uwagę. Powiedz, że odwiedził ich dzisiaj sam klon Ministra, który odpowie na wszelkie ważne pytania, sama je zadawaj. Zróbmy show! – Uśmiechnęła się jeszcze, odsuwając się aby odejść gdzieś, gdzie nikt by jej zobaczyć nie mógł.
Udała się korytarzem do łazienki wciśniętej gdzieś na ubocze budynku, upewniając się że nikogo nie ma w okolicy kiedy wślizgiwała się do środka. Ostrożnie zamknęła drzwi, spoglądając na swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się do samej siebie. Przypominało to jej tę pierwszą historię, ten pierwsze raz kiedy postanowiła odbić się od dna i spełnić swoje marzenia. To wtedy również odbywało się w klaustrofobicznej łazience portowego pubu, więc może jednak historia poruszała się wstecz.
Ostrożnie pochylając się do przodu złapała się krawędzi umywalki, gotowa na nawet najgorsze wrażenia, ale niepotrzebnie się obawiała – przemiana przebiegła tak gładko, że mogło by się wydawać, że od zawsze była mężczyzną, obecnie rządzącym krajem – zmieniły się kości policzkowe, usta, brwi, skóra nabrała nieco innego odcieniu, a włosy zdecydowanie się skróciły. Postawa zmieniła się, pozwalając jej na wyglądanie idealnie jak odbicie Ministra Magii, z innym kolorem tęczówek, bez blizny, z odpowiednimi strunami głosowymi. I niewykrywalna dla zaklęć.
Nie mogła się powstrzymać przed zrobieniem głupiej miny do lustra, parskając na nowo bo nie mogła się powstrzymać. Dopiero wtedy wyszła z pomieszczenia, z pewnym siebie krokiem przemierzając drewnianą podłogę by mrugnąć w stronę stojącej za barem kobiety która na jej widok otworzyła lekko usta, tak jakby mimo zapowiedzi nie spodziewała się, że Minister (czy może jego klon) wejdzie przez te drzwi.
- Czy wszyscy mnie widzą, czy wszyscy mnie słyszą? – Jej głęboki głos rozbrzmiał po pomieszczeniu kiedy Thalia przeszła pod jedną ze ścian, nogą przysuwając sobie krzesło na którym usiadła całkiem nonszalancko, spoglądając na otoczenie z rozbawieniem ale i śmiałością. – Jakieś pytania? Ktoś może chce zrobić sobie zdjęcie? Dzisiaj jestem całkowicie dla was, panowie, głupie dedykacje tez rozdajemy. – Cichy śmiech rozszedł się po sali kiedy ludzie zwrócili się w ich kierunku, wiedząc, że mają absolutną farsę przed oczyma, ale jednocześnie ciekawi, czego dowiedzą się o Ministrze.
- Czemu ciągnięcie tę wojnę?
- Bo jesteśmy kompletnymi chujami!
Kolejna salwa śmiechu rozeszła się po pomieszczeniu.
Udana przemiana tutaj (ST 91, 91+40=131)
Uniosła dłoń na powitanie w stronę Josephine, samej nonszalancko opierając się o framugę drzwi. Może i porty nie przepadały za jej damską wersją, ale ona bardzo dobrze lubiła chodzić w takie miejsca, wychowana w mieście gdzie zapach morza przesiąkał wszystko wzdłuż promenady. Każde miasto portowe było inne, ale widok statków kołyszących się na wodzie budził tę samą nostalgię zawsze, niezależnie, w którym zakątku świata spoglądało się poza jaśniejący horyzont.
Teraz zaś patrzyła na podchodzącą do niej kobietę, pozwalając jej stanąć koło siebie kiedy swobodnie przeczesała dłonią włosy.
- Cieszę się, że jesteś. Nie chciałam wszystkie pisać, bo sytuacja może być dość…absurdalna. Ale mogłaś słyszeć pewne pogłoski o tym, jak nasz ulubiony przedstawiciel władzy pospolitej posiada sobowtóra. Możemy więc dziś przeprowadzić z owym sobowtórem debatę, dlatego gdybyś chciała być moim „gospodarzem” dzisiejszej rozmowy, będę wdzięczna. Muszę jeszcze się zmienić, możesz w międzyczasie zachęcić ludzi do tego, aby na nas zwracali uwagę. Powiedz, że odwiedził ich dzisiaj sam klon Ministra, który odpowie na wszelkie ważne pytania, sama je zadawaj. Zróbmy show! – Uśmiechnęła się jeszcze, odsuwając się aby odejść gdzieś, gdzie nikt by jej zobaczyć nie mógł.
Udała się korytarzem do łazienki wciśniętej gdzieś na ubocze budynku, upewniając się że nikogo nie ma w okolicy kiedy wślizgiwała się do środka. Ostrożnie zamknęła drzwi, spoglądając na swoje odbicie w lustrze, krzywiąc się do samej siebie. Przypominało to jej tę pierwszą historię, ten pierwsze raz kiedy postanowiła odbić się od dna i spełnić swoje marzenia. To wtedy również odbywało się w klaustrofobicznej łazience portowego pubu, więc może jednak historia poruszała się wstecz.
Ostrożnie pochylając się do przodu złapała się krawędzi umywalki, gotowa na nawet najgorsze wrażenia, ale niepotrzebnie się obawiała – przemiana przebiegła tak gładko, że mogło by się wydawać, że od zawsze była mężczyzną, obecnie rządzącym krajem – zmieniły się kości policzkowe, usta, brwi, skóra nabrała nieco innego odcieniu, a włosy zdecydowanie się skróciły. Postawa zmieniła się, pozwalając jej na wyglądanie idealnie jak odbicie Ministra Magii, z innym kolorem tęczówek, bez blizny, z odpowiednimi strunami głosowymi. I niewykrywalna dla zaklęć.
Nie mogła się powstrzymać przed zrobieniem głupiej miny do lustra, parskając na nowo bo nie mogła się powstrzymać. Dopiero wtedy wyszła z pomieszczenia, z pewnym siebie krokiem przemierzając drewnianą podłogę by mrugnąć w stronę stojącej za barem kobiety która na jej widok otworzyła lekko usta, tak jakby mimo zapowiedzi nie spodziewała się, że Minister (czy może jego klon) wejdzie przez te drzwi.
- Czy wszyscy mnie widzą, czy wszyscy mnie słyszą? – Jej głęboki głos rozbrzmiał po pomieszczeniu kiedy Thalia przeszła pod jedną ze ścian, nogą przysuwając sobie krzesło na którym usiadła całkiem nonszalancko, spoglądając na otoczenie z rozbawieniem ale i śmiałością. – Jakieś pytania? Ktoś może chce zrobić sobie zdjęcie? Dzisiaj jestem całkowicie dla was, panowie, głupie dedykacje tez rozdajemy. – Cichy śmiech rozszedł się po sali kiedy ludzie zwrócili się w ich kierunku, wiedząc, że mają absolutną farsę przed oczyma, ale jednocześnie ciekawi, czego dowiedzą się o Ministrze.
- Czemu ciągnięcie tę wojnę?
- Bo jesteśmy kompletnymi chujami!
Kolejna salwa śmiechu rozeszła się po pomieszczeniu.
Udana przemiana tutaj (ST 91, 91+40=131)
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Absurdalna, czy nie. Ważne, że może pomóc dobrej stronie konfliktu. Zachęcę ich do tego, aby z Tobą rozmawiali, chyba każdy chciałby mieć możliwość porozmawiać z tak ważną personą. Wolę nie pytać jak do tego doszło, że postanowiłaś zostać sobowtórem ministra, aczkolwiek podziwiam, naprawdę.- nie miała zamiaru negować takiego sposobu walczenia z wrogiem, w końcu każde działania były dobre, każdy próbował na swój sposób wprowadzić nieco zamętu. Najważniejsze było to, że działali w tej samej sprawie.
Odprowadziła wzrokiem Thalię, ta najwyraźniej poszła się zająć sobą i upodobnieniem do ministra Malfoya. Jose nie zamierzała zwlekać, weszła do gospody i rozejrzała się po pomieszczeniu. W środku było sporo osób, tym lepiej im ich więcej, tym więcej osób dowie się o tym wszystkim, co miało się tutaj wydarzyć. Podeszła do lady i zamówiła sobie kremowe piwo, upiła łyk i postanowiła się odezwać. - Szanowni Państwo, nie wiem, czy słyszeliście, ale dzisiaj postanowił odwiedzić to miejsce sam Minister magii, to nie plotki, za chwilę będziecie mogli z nim porozmawiać! Na pewno macie wiele pytań, nie musicie się bać, pytajcie o wszystko, co tylko was interesuje!- mówiła głośno, aby wszyscy wyraźnie ją słyszeli, miała nadzieję, że to zaciekawi gości tawerny.
Po chwili do środka weszła Thalia.. a raczej klon ministra magii. Bell uśmiechnęła się do siebie, faktycznie była dobra w tym co robiła. Czasem nawet zazdrościła metamorfomagom, musieli mieć sporo zabawy z tej umiejętności. Podeszła bliżej Wellers, w końcu ona miała prowadzić tę rozmowę, miała jej pomóc, nie mogła więc siedzieć gdzieś z boku. Dosiadła się do niej.
- Ktoś jeszcze ma jakieś pytania do naszego gościa? Nie bójcie się, jak widzicie nie jest wcale groźny, a jaki chętny do rozmowy!- rozejrzała się po tłumie i złapała kontakt wzrokowy z najbliżej stojącym mężczyzną. - Pan na pewno ma jakieś pytania, proszę bardzo, trzeba pytać!- Kiedy skończy się ta farsa?- rzekł mężczyzna.
Odprowadziła wzrokiem Thalię, ta najwyraźniej poszła się zająć sobą i upodobnieniem do ministra Malfoya. Jose nie zamierzała zwlekać, weszła do gospody i rozejrzała się po pomieszczeniu. W środku było sporo osób, tym lepiej im ich więcej, tym więcej osób dowie się o tym wszystkim, co miało się tutaj wydarzyć. Podeszła do lady i zamówiła sobie kremowe piwo, upiła łyk i postanowiła się odezwać. - Szanowni Państwo, nie wiem, czy słyszeliście, ale dzisiaj postanowił odwiedzić to miejsce sam Minister magii, to nie plotki, za chwilę będziecie mogli z nim porozmawiać! Na pewno macie wiele pytań, nie musicie się bać, pytajcie o wszystko, co tylko was interesuje!- mówiła głośno, aby wszyscy wyraźnie ją słyszeli, miała nadzieję, że to zaciekawi gości tawerny.
Po chwili do środka weszła Thalia.. a raczej klon ministra magii. Bell uśmiechnęła się do siebie, faktycznie była dobra w tym co robiła. Czasem nawet zazdrościła metamorfomagom, musieli mieć sporo zabawy z tej umiejętności. Podeszła bliżej Wellers, w końcu ona miała prowadzić tę rozmowę, miała jej pomóc, nie mogła więc siedzieć gdzieś z boku. Dosiadła się do niej.
- Ktoś jeszcze ma jakieś pytania do naszego gościa? Nie bójcie się, jak widzicie nie jest wcale groźny, a jaki chętny do rozmowy!- rozejrzała się po tłumie i złapała kontakt wzrokowy z najbliżej stojącym mężczyzną. - Pan na pewno ma jakieś pytania, proszę bardzo, trzeba pytać!- Kiedy skończy się ta farsa?- rzekł mężczyzna.
- Efektów pewnie dowiemy się dopiero…w sumie to ważne pytanie, czy w ogóle się dowiemy. Mam nadzieję, że cokolwiek nasi koledzy i koleżanki chcą osiągnąć, to to im pomoże. Nie wiem, jakie doświadczenie masz w mijaniu się z prawdą, nie oceniam, ale…jeżeli mogę ci poradzić coś na tę chwilę, to po prostu nie daj zbić się z tropu. W portach rządzą mężczyźni, to wiadome, tutaj nikt ci nie zrobi krzywdy, ale jeżeli nieśmiałość zignorują, skromność wyśmieją. – Nie chciała zakładać czegoś z góry, myśleć gorzej na temat Josephine, ale musiała przedstawić prawdę. Wiele kobiet i panien nie zapuszczało się w stronę portów, wiele osób omijało takie miejsca szerokim łukiem jako tereny „gorszej kategorii”. Dzieliła się wiedzą nie przez niepewność wobec kobiety, ale przez fakt, że wolała uprzedzać o wszelkich niebezpieczeństwach jakie mogły być.
Pozostawiła przygotowanie atmosfery samej Bell, przychodząc dopiero wtedy, kiedy miała pewność, że wszystko się zmieniło. Nie czuła się tak, jakby nosiła maskę, nie podchodziła do metamorfomagii jak do odrębnego bytu. To była część niej, a nowe ciało było czymś, w czym chodziła, oddychała, jadła i spała. Traktowanie tego inaczej jak część ciała stwarzało sztuczny podział, oddzielało ją od lepszego wcielenia się w rolę. Nie zawsze zachowywała się identycznie jak osoba, której twarz przybierała – tak jak w tym wypadku – ale zawsze miała w tym jakiś cel, zawsze dbała o najmniejszy szczegół.
Mrugnęła w stronę Josephine która zajęła miejsce obok niej, nie przesuwając się jednak aby zrobić jej miejsca – bo przecież w końcu była MINISTREM MAGII. Ostatecznie jednak lekko zarzuciła płaszcz na kolana, w duchu notując, że zdecydowanie musiała pamiętać o tym, aby podziękować dziewczynom, bo nawet jeżeli nie było to krawiectwo najwyższych lotów, wciąż było to ciepłe i miękkie odzienie. I coś, czym chciały się z nią podzielić bo je o to poprosiła.
- Oj drogi panie! - Karykaturalnie pogroziła palcem mężczyźnie, który zadał to pytanie, wywołując parsknięcie i szturchnięcia od kolegów, kiedy tylko dostrzegli zainteresowanie nimi. – Nie widzi pan jak Rycerze beztrosko mordują sobie wszystkich uznając, że mają do tego prawo? W końcu kto jest wrogiem rządu? Każdy, kogo rząd sobie uzna!
Ciche krzyki i parsknięcia, tym razem niedozwolenia, zgody i pogardy dało się słyszeć po pomieszczeniu. Thalia na nowo uniosła dłoń, gotowa z uśmiechem przenieść uwagę ludzi na inną rzecz.
- Nauczymy się też wspólnie rymowanki, co wy na to. Przekształcicie ją też może na szantę. – Słowo szanta wydawało się nagle jeszcze bardziej ożywić całą publiczność, bo tym razem w ruch poszły jeszcze kufle, trzaskane o drewniane blaty stołów. Thalia uniosła dłonie, aby
- Minister Malfoy to wielki ktoś
Wypali Anglię na gołą kość
Minister Malfoy to wielki mag
A pokój w państwie jest mu nie w smak
Minister Malfoy to dobry człek
Niezwykle stary już jego wiek
Minister Malfoy niewiele wie
Nie przyzna tego, prędzej cię zje
Spojrzała w stronę Josephine kiedy owacje rozległy się po wierszyku, wymieszane z kolejną salwą śmiechu.
- Zaśpiewasz z nami? Nadaj nam melodię i rytm do tego, pośpiewamy razem.
Pozostawiła przygotowanie atmosfery samej Bell, przychodząc dopiero wtedy, kiedy miała pewność, że wszystko się zmieniło. Nie czuła się tak, jakby nosiła maskę, nie podchodziła do metamorfomagii jak do odrębnego bytu. To była część niej, a nowe ciało było czymś, w czym chodziła, oddychała, jadła i spała. Traktowanie tego inaczej jak część ciała stwarzało sztuczny podział, oddzielało ją od lepszego wcielenia się w rolę. Nie zawsze zachowywała się identycznie jak osoba, której twarz przybierała – tak jak w tym wypadku – ale zawsze miała w tym jakiś cel, zawsze dbała o najmniejszy szczegół.
Mrugnęła w stronę Josephine która zajęła miejsce obok niej, nie przesuwając się jednak aby zrobić jej miejsca – bo przecież w końcu była MINISTREM MAGII. Ostatecznie jednak lekko zarzuciła płaszcz na kolana, w duchu notując, że zdecydowanie musiała pamiętać o tym, aby podziękować dziewczynom, bo nawet jeżeli nie było to krawiectwo najwyższych lotów, wciąż było to ciepłe i miękkie odzienie. I coś, czym chciały się z nią podzielić bo je o to poprosiła.
- Oj drogi panie! - Karykaturalnie pogroziła palcem mężczyźnie, który zadał to pytanie, wywołując parsknięcie i szturchnięcia od kolegów, kiedy tylko dostrzegli zainteresowanie nimi. – Nie widzi pan jak Rycerze beztrosko mordują sobie wszystkich uznając, że mają do tego prawo? W końcu kto jest wrogiem rządu? Każdy, kogo rząd sobie uzna!
Ciche krzyki i parsknięcia, tym razem niedozwolenia, zgody i pogardy dało się słyszeć po pomieszczeniu. Thalia na nowo uniosła dłoń, gotowa z uśmiechem przenieść uwagę ludzi na inną rzecz.
- Nauczymy się też wspólnie rymowanki, co wy na to. Przekształcicie ją też może na szantę. – Słowo szanta wydawało się nagle jeszcze bardziej ożywić całą publiczność, bo tym razem w ruch poszły jeszcze kufle, trzaskane o drewniane blaty stołów. Thalia uniosła dłonie, aby
- Minister Malfoy to wielki ktoś
Wypali Anglię na gołą kość
Minister Malfoy to wielki mag
A pokój w państwie jest mu nie w smak
Minister Malfoy to dobry człek
Niezwykle stary już jego wiek
Minister Malfoy niewiele wie
Nie przyzna tego, prędzej cię zje
Spojrzała w stronę Josephine kiedy owacje rozległy się po wierszyku, wymieszane z kolejną salwą śmiechu.
- Zaśpiewasz z nami? Nadaj nam melodię i rytm do tego, pośpiewamy razem.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Wierzę, że skoro uważają, że takie działania mają sens, to musi tak być. Nie masz się co martwić o moje doświadczenie w kłamaniu. - postanowiła nazwać rzecz po imieniu. - Naprawdę.- Nie lubiła kiedy ktoś ją lekceważył. Zapewne nie zdawała sobie sprawy z tego, że Bell podczas swojej kariery policjantki pracowała pod przykrywką. Może nie posiadała umiejętności jak tamta, jednak potrafiła wcielić się w role, których wymagała od niej sytuacja. Robiła to zawodowo, przez kilka lat swojego życia. Odwiedzała miejsca gorsze od portowych tawern, robiła rzeczy o które zapewne Thalia w życiu by jej nie podejrzewała i jakoś sobie radziła z tym wszystkim, bo sama chciała podążać taką ścieżką. Nie byłą typową kobietą, nie bała się nikogo, ani niczego, wychowana w towarzystwie czterech braci na taką jak oni, silną, nieustraszoną, zawsze gotową do walki.
Obserwowała uważnie poczynania Thalii, jako ministra magii. Szło jej to wszystko całkiem dobrze, byłaby w stanie uznać, że jest prawdziwym Malfoyem, oczywiście do czasu, kiedy otworzyła usta i się odezwała. Widziała, że wszyscy są zaciekawieni tym przedstawieniem, dobrze zaczęły. Oby tak dalej.
- Wróg, czy nie wróg rządu, ważne, żeby ilość trupów się zgadzała!- postanowiła ponownie się odezwać, musiały dobrze to rozegrać, poruszyć tłum, stworzyć nieco zamieszania. Upiła łyk kremowego piwa, w sumie nie była tu zbytnio potrzebna, goście tawerny wydawali się sami angażować w sytuację. Spojrzała na Thalię, kiedy ta zaczęła mówić rymowankę. Się skubana przygotowała...
Uśmiech malował się na jej twarzy, zadowolenie wynikało również z tego, jak tłum reagował na słowa, które zostały powiedziane. Co do szant.. nie miała nic przeciwko, tym bardziej, że znajdowali się w portowej tawernie, może nie była specjalnie uzdolniona, jeśli chodzi o takie rzeczy, jednak kto by się tym przejmował. Miała zamiar zacząć śpiewać, uniosła kufel w górę i wstała, żeby lepiej było ją słychać. Zaczęła śpiewać, chociaż może to zbyt dużo powiedziane, no ale nadała temu jakąś melodię.
- Minister Malfoy to wielki ktoś
Wypali Anglię na gołą kość
Minister Malfoy to wielki mag
A pokój w państwie jest mu nie w smak
Minister Malfoy to dobry człek
Niezwykle stary już jego wiek
Minister Malfoy niewiele wie
Nie przyzna tego, prędzej cię zje!
Tłum powoli zaczął śpiewać za nią. W tawernie zrobiło się głośno, nie tak trudno było ich rozruszać, jak się jej wydawało na początku.
Obserwowała uważnie poczynania Thalii, jako ministra magii. Szło jej to wszystko całkiem dobrze, byłaby w stanie uznać, że jest prawdziwym Malfoyem, oczywiście do czasu, kiedy otworzyła usta i się odezwała. Widziała, że wszyscy są zaciekawieni tym przedstawieniem, dobrze zaczęły. Oby tak dalej.
- Wróg, czy nie wróg rządu, ważne, żeby ilość trupów się zgadzała!- postanowiła ponownie się odezwać, musiały dobrze to rozegrać, poruszyć tłum, stworzyć nieco zamieszania. Upiła łyk kremowego piwa, w sumie nie była tu zbytnio potrzebna, goście tawerny wydawali się sami angażować w sytuację. Spojrzała na Thalię, kiedy ta zaczęła mówić rymowankę. Się skubana przygotowała...
Uśmiech malował się na jej twarzy, zadowolenie wynikało również z tego, jak tłum reagował na słowa, które zostały powiedziane. Co do szant.. nie miała nic przeciwko, tym bardziej, że znajdowali się w portowej tawernie, może nie była specjalnie uzdolniona, jeśli chodzi o takie rzeczy, jednak kto by się tym przejmował. Miała zamiar zacząć śpiewać, uniosła kufel w górę i wstała, żeby lepiej było ją słychać. Zaczęła śpiewać, chociaż może to zbyt dużo powiedziane, no ale nadała temu jakąś melodię.
- Minister Malfoy to wielki ktoś
Wypali Anglię na gołą kość
Minister Malfoy to wielki mag
A pokój w państwie jest mu nie w smak
Minister Malfoy to dobry człek
Niezwykle stary już jego wiek
Minister Malfoy niewiele wie
Nie przyzna tego, prędzej cię zje!
Tłum powoli zaczął śpiewać za nią. W tawernie zrobiło się głośno, nie tak trudno było ich rozruszać, jak się jej wydawało na początku.
- W takim razie cieszę się. - Ciężko akurat ją było posądzić o skrajny seksizm wobec własnej płci kiedy sama wyrywała się przed szereg, zarówno oczekiwań wobec kobiet (chociaż na tym polu ponosiła sromotną porażkę, jak każda kobieta w tych czasach, która pokazywała, że potrafi coś więcej niż spełniać oczekiwania narzucone przez schemat utarty tak dawno, że nikt już o nim nie pamiętał), jak również wobec postanowień w świetle prawa, przeszłego czy obecnego rządu. Już dawno podjęła drogę przestępczą, nie wybierając jej z idealistycznych pobudek czy chęci mordu. Liczyło się to, co mogła tym osiągnąć, a jeżeli miało to mieć swoją cenę…dopóki płaciła ją tylko ona, była gotowa działać tak, jak uważała za stosowne.
Zamieszanie w karczmie nie przechodziło bez echa po okolicy, a kątem oka Thalia mogła dostrzec, że ktoś wychyla się przez drzwi w stronę ulicy, starając się zachęcić kogokolwiek tam widział do dołączenia do wesołej gromady która z każdą kolejną chwilą, każdym kolejnym rozbawieniem i każdym łykiem piwa z może nienajczystszego kufla, ale jednak takiego, który pozwoliłby na wypicie zawartości w miarę szybkimi łykami. Jednocześnie, mimo wesołości i bystrego uśmiechu który przywołała sobie na twarz, jej oczy co jakiś czas przemykały po tłumie, próbując dojrzeć, czy ktoś z obecnych przypadkiem nie znalazł się tu w nieodpowiednim celu. Miała szczerą nadzieję, że nie będą musiały dziś nikogo wyrzucić, ale gdyby ktoś nagle chciał bardzo uprzejmie już teraz donieść, co się dzieje, będą musiały zainterweniować.
- W końcu, skoro już potrzebują zachowywać się jak zwierzęta, w czym są niby lepsi od towarzystwa tutaj? – Ktoś z widowni zagwizdał na te słowa i ponownie parsknięcia rozeszły się po sali. Mężczyźni zgromadzeni i obsługa za barem wydawała się dość zafascynowana tym co się działo, tak jakby ich życie przerwała właśnie ciekawostka, coś niecodziennego, coś, co bawiło właśnie tłumy, a teraz nawet sprawiało, że ich dzień stał się po prostu zabawniejszy. Thalia patrzyła na to z pewnym zafascynowaniem, niezwykle pewna, że w tym momencie plotki jedna po drugiej się rozejdą. Może ostrożnie, może szybko, ale dzień zostanie zapamiętany, ale osoby, które w farsie uczestniczyły, zapomniane.
Miejsce rozśpiewało się, klienci uderzali o blaty stołu dłońmi i kuflami, a Thalia kołysała się, śpiewając również, chociaż jej głos również nie wybrzmiewał zbyt dobrze. Lubiła po prostu śpiewać i korciło ją wziąć parę lekcji, ale miała szczerą nadzieję, że kiedy znajdzie na to chwilę, będzie mogła spędzić czas spokojnie i bez trosk. A teraz niekoniecznie był na to czas.
Udało jej się wyłuskać w tłumie poruszenie – mężczyzna ostrożnie obserwował wszystkich, przyglądając się dłużej tak, jakby chciał dokładnie zapamiętać. Bingo, musiały zrobić co tylko mogły aby go powstrzymać, a korzystając z tego, że postanowili jeszcze raz wyśpiewać piosenkę, Thalia pochyliła się w stronę Josephine, nie spoglądając w kierunku mężczyzny i wciąż uśmiechając się na twarzy, tak aby nie zwrócić uwagi podejrzanym zachowaniem.
- Nie patrz w tamtym kierunku, ale mężczyzna przy stoliku pod boczną ścianą, tuż obok obrazu z syreną zbierającą muszle. Szykuje się do wyjścia i nie wydaje się rozbawiony, możliwe że nie podoba mu się przedstawienie ale lepiej dmuchać na zimne. Przy barze wskażą ci wyjście dyskretną drogą, sprawdź czy nie zamierza nikomu zbyt szybko nakablować. – Odsunęła się szybko, mając szczerą nadzieję, że uda się zweryfikować, jakie mężczyzna ma zamiary, a sama Wellers spojrzała na tłum.
- No dobrze, czy ktoś ma instrumenty abyśmy zaśpiewali więcej piosenek? – Parę osób zaczęło się przesuwać na krzesłach, inni rozmawiać, jeszcze ktoś podnosił się z miejsca aby ruszyć po coś, co mógł by zorganizować. Zamieszanie, które mogło pomóc Josephine wymknąć się niepoznanie w zgarnięciu mężczyzny.
Zamieszanie w karczmie nie przechodziło bez echa po okolicy, a kątem oka Thalia mogła dostrzec, że ktoś wychyla się przez drzwi w stronę ulicy, starając się zachęcić kogokolwiek tam widział do dołączenia do wesołej gromady która z każdą kolejną chwilą, każdym kolejnym rozbawieniem i każdym łykiem piwa z może nienajczystszego kufla, ale jednak takiego, który pozwoliłby na wypicie zawartości w miarę szybkimi łykami. Jednocześnie, mimo wesołości i bystrego uśmiechu który przywołała sobie na twarz, jej oczy co jakiś czas przemykały po tłumie, próbując dojrzeć, czy ktoś z obecnych przypadkiem nie znalazł się tu w nieodpowiednim celu. Miała szczerą nadzieję, że nie będą musiały dziś nikogo wyrzucić, ale gdyby ktoś nagle chciał bardzo uprzejmie już teraz donieść, co się dzieje, będą musiały zainterweniować.
- W końcu, skoro już potrzebują zachowywać się jak zwierzęta, w czym są niby lepsi od towarzystwa tutaj? – Ktoś z widowni zagwizdał na te słowa i ponownie parsknięcia rozeszły się po sali. Mężczyźni zgromadzeni i obsługa za barem wydawała się dość zafascynowana tym co się działo, tak jakby ich życie przerwała właśnie ciekawostka, coś niecodziennego, coś, co bawiło właśnie tłumy, a teraz nawet sprawiało, że ich dzień stał się po prostu zabawniejszy. Thalia patrzyła na to z pewnym zafascynowaniem, niezwykle pewna, że w tym momencie plotki jedna po drugiej się rozejdą. Może ostrożnie, może szybko, ale dzień zostanie zapamiętany, ale osoby, które w farsie uczestniczyły, zapomniane.
Miejsce rozśpiewało się, klienci uderzali o blaty stołu dłońmi i kuflami, a Thalia kołysała się, śpiewając również, chociaż jej głos również nie wybrzmiewał zbyt dobrze. Lubiła po prostu śpiewać i korciło ją wziąć parę lekcji, ale miała szczerą nadzieję, że kiedy znajdzie na to chwilę, będzie mogła spędzić czas spokojnie i bez trosk. A teraz niekoniecznie był na to czas.
Udało jej się wyłuskać w tłumie poruszenie – mężczyzna ostrożnie obserwował wszystkich, przyglądając się dłużej tak, jakby chciał dokładnie zapamiętać. Bingo, musiały zrobić co tylko mogły aby go powstrzymać, a korzystając z tego, że postanowili jeszcze raz wyśpiewać piosenkę, Thalia pochyliła się w stronę Josephine, nie spoglądając w kierunku mężczyzny i wciąż uśmiechając się na twarzy, tak aby nie zwrócić uwagi podejrzanym zachowaniem.
- Nie patrz w tamtym kierunku, ale mężczyzna przy stoliku pod boczną ścianą, tuż obok obrazu z syreną zbierającą muszle. Szykuje się do wyjścia i nie wydaje się rozbawiony, możliwe że nie podoba mu się przedstawienie ale lepiej dmuchać na zimne. Przy barze wskażą ci wyjście dyskretną drogą, sprawdź czy nie zamierza nikomu zbyt szybko nakablować. – Odsunęła się szybko, mając szczerą nadzieję, że uda się zweryfikować, jakie mężczyzna ma zamiary, a sama Wellers spojrzała na tłum.
- No dobrze, czy ktoś ma instrumenty abyśmy zaśpiewali więcej piosenek? – Parę osób zaczęło się przesuwać na krzesłach, inni rozmawiać, jeszcze ktoś podnosił się z miejsca aby ruszyć po coś, co mógł by zorganizować. Zamieszanie, które mogło pomóc Josephine wymknąć się niepoznanie w zgarnięciu mężczyzny.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Bell wolała wyjaśnić, że doskonale zna się na tym, co mają robić. Miała świadomość, że Thalia może nie wiedzieć o niej zbyt wiele, w końcu dopiero ostatnio rozpoczęły współpracę, jednak chciała ją upewnić w tym, żeby nie wątpiła w jej umiejętności. Sama Jose zdawała sobie sprawę z tego, że kobiety często byłe lekceważone, do czego nie była do końca przyzwyczajona ze względu na to, że bracia nauczyli się ją traktować jak równą sobie. Trwało to trochę czasu, jednak zdawali sobie sprawę, że nie odstaje, jest bardzo pracowita i potrafi im dorównać.
Najwyraźniej karczma zaczęła tętnić życiem. Wizyta "ministra" była ogromną atrakcją. Wielu z przybyszy było wyraźnie zainteresowanych tym przedstawieniem. Dużo śmiechów, wspólne śpiewanie, widać to łączy. Pociągnęła kolejny łyk piwa kremowego, aby nie odstawać od całego towarzystwa. Miała świadomość, że w tym miejscu na pewno znajdują się osoby, którym może się to nie spodobać. Co chwila przemierzała spojrzeniem pomieszczenie, aby sprawdzić, czy ktoś nie będzie na tyle oburzony, aby wyjść i wezwać policję, czy kogoś innego.
- Myślę, że do zwierząt może im sporo brakować, te są na pewno bardziej cywilizowane!- wtrąciła się jeszcze w rozmowę. Tłum został poruszony, zadanie przynajmniej w części wykonane. Oby tak dalej.
Przemierzała wzrokiem, co chwila towarzystwo. Zatrzymała wzrok dosłownie na sekundę, na tym mężczyźnie. Nie podobał jej się. Wtedy Thalia się do niej nachyliła. - Widziałam, oczywiście, że się tym zajmę, czy powinnam go umiejętnie uciszyć?- zadała jeszcze krótkie pytanie. Mogłaby go skutecznie ogłuszyć, tak, że nawet by się nie zorientował, wystarczyło tylko słowo. Wstała niezbyt gwałtownie i udała się w stronę baru. Poprosiła o przekierowanie do tylnego wyjścia, musiała być dyskretna. Wyszła poza karczmę i rozejrzała się w poszukiwaniu rzeczonego osobnika. Rękę zacisnęła mocniej na różdżce, gotowa jej użyć, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Dostrzegła go kątem oka, zaczęła za nim podążać w bezpiecznej odległości. Musiała mieć pewność, że nikt niepowołany nie pojawi się za chwilę w tawernie.
Najwyraźniej karczma zaczęła tętnić życiem. Wizyta "ministra" była ogromną atrakcją. Wielu z przybyszy było wyraźnie zainteresowanych tym przedstawieniem. Dużo śmiechów, wspólne śpiewanie, widać to łączy. Pociągnęła kolejny łyk piwa kremowego, aby nie odstawać od całego towarzystwa. Miała świadomość, że w tym miejscu na pewno znajdują się osoby, którym może się to nie spodobać. Co chwila przemierzała spojrzeniem pomieszczenie, aby sprawdzić, czy ktoś nie będzie na tyle oburzony, aby wyjść i wezwać policję, czy kogoś innego.
- Myślę, że do zwierząt może im sporo brakować, te są na pewno bardziej cywilizowane!- wtrąciła się jeszcze w rozmowę. Tłum został poruszony, zadanie przynajmniej w części wykonane. Oby tak dalej.
Przemierzała wzrokiem, co chwila towarzystwo. Zatrzymała wzrok dosłownie na sekundę, na tym mężczyźnie. Nie podobał jej się. Wtedy Thalia się do niej nachyliła. - Widziałam, oczywiście, że się tym zajmę, czy powinnam go umiejętnie uciszyć?- zadała jeszcze krótkie pytanie. Mogłaby go skutecznie ogłuszyć, tak, że nawet by się nie zorientował, wystarczyło tylko słowo. Wstała niezbyt gwałtownie i udała się w stronę baru. Poprosiła o przekierowanie do tylnego wyjścia, musiała być dyskretna. Wyszła poza karczmę i rozejrzała się w poszukiwaniu rzeczonego osobnika. Rękę zacisnęła mocniej na różdżce, gotowa jej użyć, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Dostrzegła go kątem oka, zaczęła za nim podążać w bezpiecznej odległości. Musiała mieć pewność, że nikt niepowołany nie pojawi się za chwilę w tawernie.
Karczmy były miejscami zgromadzeń, żyły swoim życiem, a w portach stanowiły wyznacznik tego, gdzie przesiadywali miejscowi i gdzie przesiadywali przyjezdni. Miejsce plotek, miejsce życia całego miejsca, skąd informacje mogły rozejść się na resztę dnia, gdzie wystarczyło jedynie pospędzać czas i mogło nadrobić się najważniejsze informacje z okolicy. Miała wrażenie, że czasem było to dość zabawne, że marynarze potrafili mielić ozorem nie gorzej niż przekupki na targu, chociaż każdy zaprzeczyłby temu z ręką na sercu. Mając nadzieję, że w tym momencie wszystkie plotki pójdą w świat i dzisiejsze wydarzenie będzie mogło być zapamiętane przez wszystkich, którzy dadzą radę o tym rozpowiedzieć. Rozważała, czy podjęcie tego przedstawienia w innym wypadku byłoby też dobrym pomysłem, bo za długo ciągnięta farsa przestanie ludzi śmieszyć. Zobaczą jeszcze.
Rozglądała się po ludziach, którzy znajdowali się w okolicy, ponownie nachylając się jeszcze w stronę Josephine, dalej uśmiechając się i nie dając po sobie poznać nic niepokojącego.
- Dowiedz się, czemu tak mocno chce uciec, potem na wszelki wypadek wyczyść mu pamięć. Nie powinien zbyt skupiać się na tym, czemu ma rozpowiadać cokolwiek na ten temat. Ani w ogóle tego tematu, jeżeli chce za szybko donosić do nieodpowiednich władz. – Wiedziała, że pozostawia tę sytuację w dobrych rękach, bo sama potrzebowała jeszcze kupić trochę czasu aby panna Bell mogła odnieść się do obecnej sytuacji. A teraz Thalia odwróciła się na nowo w stronę tłumów, przesuwając się jeszcze tak, aby dyskretnie umożliwić wyjście Josephine na które nikt by nie zwrócił uwagę.
Miejsce rozbrzmiewało grą, ponownym śpiewem. Chociaż nie dysponowała gotowymi utworami, Wellers potrafiła pociągnąć uwagę ludzi w kierunku nowych piosenek przeciwko obecnej władzy, skupiając się też na głupich żartach i rozpaczliwych komentarzach. Czasem bywało tak, że do śpiewania czy niektórych nut wkradał się wulgarny język, ale taki język, który w portach rządził, wybijając się własnymi prawami. To nie były salony z dobrze wychowanymi ludźmi, tu wyklinało się na lewo i prawo, jeżeli więc mieli już z niego korzystać, mogli to robić na gorsze tematy.
Dzień wydawał się interesujący, a ostatecznie podniosła się ze swojego miejsca, kłaniając się teatralnie przed widownią.
- Dziękuję wam wszystkim za cudowną uwagę, pamiętajcie o mnie i dajcie każdej rządowej szumowinie w twarz ode mnie gdy tylko ją zobaczycie! – Niemal zasalutowała i przy ogólnym rozgardiaszu, zadowoleniu i rozbawieniu wymykając się z pubu. Szybko schowała się w zaułku, pozwalając sobie na rozluźnienie się i odetchnięcie, a jej postać nagle zmieniła się w jej oryginalną sylwetkę, a Thalia sama z siebie odetchnęła, ciesząc się, że nikt tej przemiany nie widział i że mogła na nowo powrócić do swojego ciała. Szybko przemknęła w stronę tylnego wejścia do domu publicznego, oddając pożyczony płaszcz i krótko streszczając wydarzenia w karczmie, zaraz też uciekając na główną ulicę, rozglądając się za Josephine która powinna już wrócić, oddychając z ulgą kiedy ją dostrzegła.
- I jak?
Rozglądała się po ludziach, którzy znajdowali się w okolicy, ponownie nachylając się jeszcze w stronę Josephine, dalej uśmiechając się i nie dając po sobie poznać nic niepokojącego.
- Dowiedz się, czemu tak mocno chce uciec, potem na wszelki wypadek wyczyść mu pamięć. Nie powinien zbyt skupiać się na tym, czemu ma rozpowiadać cokolwiek na ten temat. Ani w ogóle tego tematu, jeżeli chce za szybko donosić do nieodpowiednich władz. – Wiedziała, że pozostawia tę sytuację w dobrych rękach, bo sama potrzebowała jeszcze kupić trochę czasu aby panna Bell mogła odnieść się do obecnej sytuacji. A teraz Thalia odwróciła się na nowo w stronę tłumów, przesuwając się jeszcze tak, aby dyskretnie umożliwić wyjście Josephine na które nikt by nie zwrócił uwagę.
Miejsce rozbrzmiewało grą, ponownym śpiewem. Chociaż nie dysponowała gotowymi utworami, Wellers potrafiła pociągnąć uwagę ludzi w kierunku nowych piosenek przeciwko obecnej władzy, skupiając się też na głupich żartach i rozpaczliwych komentarzach. Czasem bywało tak, że do śpiewania czy niektórych nut wkradał się wulgarny język, ale taki język, który w portach rządził, wybijając się własnymi prawami. To nie były salony z dobrze wychowanymi ludźmi, tu wyklinało się na lewo i prawo, jeżeli więc mieli już z niego korzystać, mogli to robić na gorsze tematy.
Dzień wydawał się interesujący, a ostatecznie podniosła się ze swojego miejsca, kłaniając się teatralnie przed widownią.
- Dziękuję wam wszystkim za cudowną uwagę, pamiętajcie o mnie i dajcie każdej rządowej szumowinie w twarz ode mnie gdy tylko ją zobaczycie! – Niemal zasalutowała i przy ogólnym rozgardiaszu, zadowoleniu i rozbawieniu wymykając się z pubu. Szybko schowała się w zaułku, pozwalając sobie na rozluźnienie się i odetchnięcie, a jej postać nagle zmieniła się w jej oryginalną sylwetkę, a Thalia sama z siebie odetchnęła, ciesząc się, że nikt tej przemiany nie widział i że mogła na nowo powrócić do swojego ciała. Szybko przemknęła w stronę tylnego wejścia do domu publicznego, oddając pożyczony płaszcz i krótko streszczając wydarzenia w karczmie, zaraz też uciekając na główną ulicę, rozglądając się za Josephine która powinna już wrócić, oddychając z ulgą kiedy ją dostrzegła.
- I jak?
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Gospoda "Złoty Dąb"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire