Wydarzenia


Ekipa forum
1956 - Zjednoczeni
AutorWiadomość
1956 - Zjednoczeni [odnośnik]16.07.21 20:29
Kwiecień 1956

Pierwszy mecz sezonu to wydarzenie, którego starał się nie opuszczać.
Tyle, że nigdy nie chodził na nie całkiem sam. Koledzy z Hogwartu, koledzy z Biura Aurorów - większość kibicowała Zjednoczonym. Zaciągał tutaj zresztą nawet brata, pomimo tego, że Gabriel był mniej zapalonym kibicem niż on.
Dzisiaj nie chciał widzieć żadnego z nich.
Prawdę mówiąc, nie chciał widzieć nikogo. Zupełnie nikogo.
Nikogo z dawnego życia - poprawił w myślach, gdy mecz zbliżał się już ku końcowi, a jemu zaczęła doskwierać samotność. Jakoś tak dziwnie, być samemu na trybunach. W dodatku na najtańszych miejscach, wśród młodzieży i biedaków. Zanim kupił lepszy bilet, przypomniał sobie, że może spotkać dawnych znajomych z pracy i od razu wybrał miejsce, w którym na pewno nie siądą.
Szczerze mówiąc, bał się, że dostanie tutaj ataku paniki. Przez ostatnie cztery - czy już pięć? Czasem tracił rachubę... - miesiące nie wychodził w końcu z domu. Trochę zapomniał, jak to było. Trochę nie chciał być między ludźmi. Zapachy potu, murawy i jedzenia mieszały się w chaotyczną kakofonię i z początku bał się, że jego nadwrażliwy węch tego nie wytrzyma. Ale potem miotły zaczęły śmigać na boisku, a on w końcu się przyzwyczaił.
Uspokoił.
Nikogo tutaj nie znał. Nikt nie znał jego. Do kolejnej pełni jeszcze dwa tygodnie.
Może mógłby po prostu o tym wszystkim... zapomnieć. Choć na moment.
Rozgrywka wciągała coraz bardziej, ułatwiając niemyślenie o wszystkich innych sprawach. Nawet nie wiedział, jak bardzo samotne siedzenie w domu sprzyjało pesymizmowi i jak bardzo bezczynność wpływała na jego nastrój. Teraz wreszcie się czymś zajął, rozproszył, skupił na czymś innym niż zrujnowane życie i palące blizny na lewym barku.
Chwilowo skupił się na meczu - bardzo wyrównanym. Czas zbliżał się do końca, a Jastrzębie zaczęli nagle wysuwać się na prowadzenie. Mike ze złością zacisnął usta, wczepił palce w poły niegdyś dopasowanego płaszcza (teraz wisiał na nim trochę za luźno), kibicował w końcu zażarcie swojej drużynie, aż...
...zmrużył oczy, bo z tego miejsca naprawdę było słabo widać, ale dostrzegł w słońcu złoty błysk i...
-TAAAK!!! - zerwał się z miejsca, dołączając do grzmiącego wiwatu publiczności. Szukający Zjednoczonych schwytał znicz!
W gwałtownym wybuchu radości chyba na kogoś wpadł - kątem oka widział, że jakiś młodzieniec próbuje dojść z powrotem na swoje miejsce (ostatnie rzędy naprawdę były dość ciasne, a Mike zatęsknił za swoimi dawnymi miejscówkami), ale w ferworze kibicowania zupełnie nie zwrócił na niego uwagi. Zerknął na typa dopiero, gdy wyrzucił już z siebie triumfalny okrzyk i...
...jako pierwsza, jego uwagę przykuła plama na surducie. Ogromna.
Natarczywy zapach kremowego piwa. Przeniósł wzrok na pusty kufel, a wreszcie na zaskoczoną i nieco przestraszoną minę swojej ofiary (od razu poczuł ukłucie smutku, od grudnia lęk innych ludzi budził w końcu strach w nim samym...), na słońce tańczące na jasnych lokach i w szkłach okularów.
Podchwycił spojrzenie nieznajomego, który był niemalże jego wzrostu.
-A niech mnie, przepraszam! - nie spodziewał się, że nieznajomy straci całe piwo i... czy ten surdut dało się w ogóle doczyścić? Mugolskie sposoby mogłyby nie wystarczyć, a na tych czarodziejskich Michael nie znał się zbyt dobrze - jako stary kawaler, nie musiał. -Najmocniej pana - pana? Chwila, przecież to dzieciak. No nic, rzekło się.-przepraszam!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1956 - Zjednoczeni 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]06.08.21 16:09
Kurs szedł całkiem składnie. Tylko dwa miesiące pozostały do końcowych egzaminów; do ostatniego papierka, który potwierdzi wszem wobec, że Castor Sprout był na tyle zdolny, by zostać dyplomowanym alchemikiem! Żadnym domorosłym twórcom bez dowodu na posiadaną wiedzę. Prawdziwym, wykształconym przez Św. Munga specjalistą od mikstur wszelakich. Czy też nie o tym marzył od czasu, gdy miał piętnaście lat i stwierdził, że grzechem byłoby zaprzepaszczenie szans, jakie dawało mu obycie się z roślinami od wczesnego dzieciństwa. Jego rodzina była właścicielami apteki na Pokątnej, spoglądał na to miejsce często, całkiem radośnie, zupełnie pewny, że kiedyś i jemu przyjdzie stanąć za kontuarem, zagadywać klientów i doradzać im w wyborze najlepszego specyfiku. Zbierać będzie zamówienia, spisywać je małym ołówkiem na małej kartce, a potem odda się zupełnie pracy, do ciemnej nocy ślęcząc nad kociołkiem, by osiągnąć jak najlepszy rezultat.
Dwa miesiące dzieliły go od spełnienia największego do tej pory marzenia.
Od spełnienia znacznie mniejszego chyba tylko kilka sprawnych manewrów szukającego Zjednoczonych.
Choć nigdy nie był jakoś szczególnie utalentowany sportowo, od miotły trzymał się z daleka dla zasady i własnego bezpieczeństwa, jeszcze jako prefekt domu obudził w sobie, poniekąd z konieczności, instynkt kibica. Tak samo jak wspierał swoich borsuczych braci i siostry, to samo robił z domową drużyną. Z początku tylko instynktownie i bez większej znajomości zasad, tłumacząc sobie, że to również jedno z zadań dobrego prefekta, bo przecież dzieci nie samą tylko nauką żyły. Prędko jednak okazało się, że kibicowanie mogło być też frajdą, oglądanie manewrów wykonywanych w powietrzu, latających piłek różnych rozmiarów i kolorów również było porywające i z każdym kolejnym meczem łapał się na myśli, że... właściwie to nie było czego się bać ani na co kręcić nosem.
W trakcie kursu wypady na mecze stały się częścią tkanej uważnie codzienności. Wpadały w jego plany zupełnie naturalnie, prawie tak, jakby jego życie samo układało się pod harmonogram. I choć nie mógł liczyć na najlepsze widoki z tańszej trybuny, uważał uparcie, że to właśnie na niej — pełnej młodzików, dzieciaków z mlekiem pod nosem, z okazjonalną siwizną tego czy owego staruszka i kilkorgiem przybłęd — można było poczuć prawdziwą magię kibicowania.
Od samego ranka miał wyśmienity humor. Do tego stopnia, że postanowił, iż w trakcie meczu koniecznie kupi sobie kremowe piwo, tak w ramach samorozpieszczania. Miał dwadzieścia dwa lata, nie minął nawet miesiąc od jego urodzin, ale życie było wciąż jeszcze prawie piękne. Należało z niego korzystać tak mocno, jak tylko się dało, czyż nie?
Próbując przecisnąć się na powrót na miejsce, nie był w szczególnie szczęśliwej pozycji do obserwowania tego, co dzieje się na boisku. Pragnął po prostu jak najszybciej zająć swoje miejsce, by zabrać się do odpowiedniego dla okazji i podniosłości meczu kibicowania. I może by mu się to udało, gdyby nie nagły wiwat, gwar, ludzie wyskoczyli w górę, wyskoczył też pewien jegomość, który trącił ręką jego łokieć i...
Kufel przechylił się nagle, a jego zawartość wylała się bez zbędnych sentymentów na jasnobeżowy surdut. Plama, która powstała w wyniku tego zdarzenia była nie do przeoczenia, podobnie jak mina Sprouta, która zdradzała jeszcze wyraźniej, że biedny młodzieniec nie miał właściwie pojęcia, co się przed chwilą zdarzyło i czemu kufel, który wciąż ściskał z całych sił za ucho, był już pusty.
Powoli opuścił głowę, jeszcze nieotrząśnięty z pierwszego szoku, by przyjrzeć się temu całemu zamieszaniu, w którego środku się odnalazł.
A gdy uniósł ją ponownie, jego spojrzenie napotkało drugie; prawie bliźniacze, bo w tęczówkach nieco wyższego od niego mężczyzny również tańczyły błękit i szarość. Nie czuł nawet, że z żalu zadrżał mu podbródek; jako kursant nie mógł jeszcze liczyć na wystarczająco duże wynagrodzenie, piwo może było relatywnie tanie, ale nie dość, że stracił i je, i możliwość zobaczenia jak szukający Zjednoczonych łapie znicz, to plama na surducie była zdolna przelać czarę goryczy.
Nagłe przeprosiny przerwały jednak wszystko, co zamierzało zrobić ciało Castora. Castora, który zaskoczony raz jeszcze, otworzył szerzej oczy i pociągnął nosem. Głośno. Ale oczy nie zeszkliły się nawet na sekundę, zaś kąciki ładnie skrojonych ust uniosły się nieco ku górze, podobnie jak wolna, lewa ręka.
— Ach, da pan spokój — powiedział od razu, a zabrzmiał przy tym tak groteskowo grzecznie, że sam spędził następny tydzień na analizie własnego tonu. Mógł być zły, miał do tego pełne prawo, a jednak coś w postawie sprawcy całego zamieszania nakazało mu obrócenie sytuacji w żart. W końcu nie było takiej przeszkody, która powstała przez kremowe piwo i której nie dało się usunąć bez udziału magii, prawda? — Każdemu się mogło zdarzyć. Ale... ech, to chociaż nasi złapali? — spytał, tęskne spojrzenie kierując w stronę boiska. Ale wszystko wyglądało na to, że byli to Zjednoczeni! We wciąż pucułowatych w sposób dziecięcy policzkach pojawiły się dwa symetryczne dołeczki. Ech, gdyby nie te pechowe piwo...


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]22.09.21 20:52
Wybuch radości typowej dla zażartego i wiernego kibica był tak duży (i tak nowy i pradawny zarazem, podobny entuzjazm Mike pamiętał z poprzedniego życia, ale nie wykrzesał go z siebie od kilku miesięcy - które splatały się w jeden, szary ciąg odrętwienia, przerywany bolesnym wyciem w księżycowe noce i napadami złości w świetle dnia), że przez sekundę i Michael nie wiedział, co się zdarzyło. Bezbrzeżnie zaskoczona mina nieznajomego chłopaka zdradziła, że on przyswajał całą sytuację jeszcze wolniej. Plama rozlewała się na surducie, mina blondyna stopniowo rzedła, a Mike poczuł ukłucie winy, gdy tylko młodemu kibicowi zaczął drżeć podbródek.
Nie, nie, nie...
Pierwszy raz od powrotu z Norwegii zebrał się w sobie aby wyjść na miasto i spróbować dobrze się bawić i - co najważniejsze - robić to zupełnie anonimowo, a tymczasem zepsuł surdut i popołudnie jakiemuś niewinnemu dzieciakowi. Jak zawsze w chwilach zakłopotania, Mike instynktownie pojmował świat w zwyczajny, mugolski sposób - tak, jak był wychowany przez jedenaście lat życia i każde wakacje. Może i Petryficusy oraz Expelliarmusy miał zakorzenione w podświadomym instynkcie dzięki latom ćwiczeń, ale nikt nie odpytywał go z zaklęć czyszczących. Dlatego na widok plamy wcale nie pomyślał o możliwych magicznych rozwiązaniach - jego pierwszą reakcją była paniczna myśl, że szkoda jest duża i mugolskimi sposobami chyba się nie spierze.
Przeprosił dwukrotnie, popłoch nieznajomego chyba mu się udzielił, ale wtem blondyn się uspokoił - a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, próbując chyba uspokoić jego.
Tym razem to Michael zamarł na chwilę w wyrazie zaskoczenia. Gdy kilka miesięcy siedzi się w leśniczówce, a jedyne interakcje twarzą w twarz przeżywa z posępnymi urzędnikami z wydziału Rejestracji Wilkołaków oraz irytująco spokojną magipsychiatrą, można się odzwyczaić od tak ekspresyjnej uprzejmości.
-Nasi. - potwierdził z lekkim osłupieniem. Jakaś jego część chciała teraz zerwać się do ucieczki, wycofać się do bezpiecznej samotni, ale powstrzymał go rzut oka na pełne usta młodzieńca, wyginające się w szczerym i zaraźliwym uśmiechu. Mike niepewnie odwzajemnił blady cień tego uśmiechu i - patrząc na promienie słońca tańczące na boisku i w miodowych włosach nieznajomego - pomyślał, że wcale nie chce odchodzić.
(Że chciałby porozmawiać chwilę z kimś miłym, ale tego przed sobą nie przyzna.
Że Ronja byłaby z niego dumna za mały przełom i otwarcie się na kogoś drugiego, ale tego tym bardziej świadomie nie przyzna, bo celowo zrobiłby jej na złość i zareagował dokładnie odwrotnie.)
Że wynagrodzi młodemu ten surdut, a może nawet końcówkę meczu - chociaż nie był pewien jak, bo jak zwrócić komuś niezwykle widowiskową i niepowtarzalną sekundę spektakularnego sportowego sukcesu?
-Odkupię panu to piwo. - może tak, alkohol rozwiązywał każdy problem! Kremowa imitacja... nie do końca. -I surdut! - dodał spontanicznie, bo piwo to zbyt mało. Nie pamiętał, ile miał na koncie w Gringottcie odkąd pieniądze z pracy przestały wpływać, ale chyba dostatecznie by trochę nimi poszastać. I tak nie miał na co wydawać oszczędności i już nigdy nie będzie, jego jedyny wydatek na nadchodzącą przyszłość to srebrne łańcuchy.
-Naprzeciwko stadionu jest dobry bar, chodźmy zanim reszta kibiców zajmie wszystkie miejsca! - zaproponował, nieświadom jak apodyktycznie to brzmi. Może po prostu podświadomie nie dawał chłopakowi szansy na odmowę.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1956 - Zjednoczeni 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]13.11.21 20:23
Zaskoczenie, czyste zaskoczenie malujące się na twarzy rozlewacza kremowego piwa zbiło Castora z tropu tak mocno, że nie do końca potrafił on nawet zebrać się w sobie, by przybrać przynajmniej pozory rozgniewania. A miał przecież na co być zły, w końcu piwo kremowe odkładał sobie na ważne dni, a i surdut, który ubrał, był jego ulubionym i chyba najlepszym na podobne okazje. Nic już nawet nie chciał rozmyślać na temat opuszczonej przez zamieszanie końcówki meczu, bowiem sama myśl o tym, że przegapił tak ważne widowisko, ściskała mu serce, rozbryzgując części jego chłopięcej w dalszym ciągu miłości do sportu we wszystkie możliwe strony.
Ale na całe szczęście wygrali nasi, ten mężczyzna o zaskoczonym i przy tym nieco chyba przerażonym spojrzeniu okazał się być również kibicem Zjednoczonych. Gdyby był to ktokolwiek inny... Castor chyba nie zachowałby się równie spokojnie. Pewnie usiadłby na najbliższym wolnym miejscu i zapłakał rzewnie nad swym losem, bo przykrych okoliczności przecież mu dziś nie brakowało. Teraz jednak stał — wciąż oblany, nieco zbyt zagłębiony we własnym kotle wrzących emocji — choć wystarczyło przecież chwycić różdżkę, wypowiedzieć odpowiednią inkantację i zaprzestać... tego wszystkiego. Nie trzeba było kupować nowego surdutu, nie trzeba było nawet zabierać go do prania, wystarczyło przecież tylko proste zaklęcie, a jakimś cudem stojący przed nim mężczyzna o tym zapomniał.
— Nie, nie, naprawdę nie trzeba! — zaprotestował prędko, pozwalając całej swej mimice zadziałać; na pobladniętą twarz ponownie wróciły kolory, dokładniej jasny róż pierwszych, wstydliwych rumieńców, bo przecież jak to tak, obcy mężczyzna będzie mu odkupywał surdut, bo przypadkiem go potrącił? Oczy otworzyły się nieco szerzej, spoglądając na starszego z blondynów zaskakująco ufnie, zupełnie tak, jakby Castor od razu założył, że człowiek tak chętny do szastania swym majątkiem na nieznajomego nie może mieć złych zamiarów. Sam miał niewiele, ale dzielił się niewielkością z każdym, kogo obdarzał sympatią. Tego nauczyła go rodzina, Dolina Godryka i to samo, trochę na przekór londyńskim manierom, próbował kontynuować nawet tutaj.
— Surdut to najmniejszy problem, przecież to tylko jedno zaklęcie... — od niemal ognistego protestu do złagodnienia tonu przeskoczył równie zwinnie co szukający Zjednoczonych, który dzisiejszego dnia pochwycił złoty znicz. Uśmiech wciąż tańczył na pełnych wargach młodego mężczyzny, który dobył własnej różdżki, kierując ją w stronę rozległej plamy na surducie. — Evanesco — magia zadziałała bez zarzutu; plama w pierwszej kolejności wyschła (co Sprout przyjął z niebywałą ulgą, o którą nawet się nie podejrzewał), a następnie zupełnie znikła. Przyglądał się temu procesowi z niemą fascynacją, wciąż czując rosnące — tym razem z emocji, przynajmniej tak je sobie tłumaczył — rumieńce rozlewające się po jego policzkach.
Uniósł wreszcie wzrok na swego rozmówcę, ponownie obdarzając go uśmiechem. Tym razem już bez śladów trosk, bez zmartwień. Plama zniknęła, zniknął problem surdutowy, pozostał wyłącznie pusty kufel, który ściskał w drugiej ręce.
— Widzi pan? Gdybym był nieuczciwy, naciągnąłbym pana na nowy surdut, a tak może pan wydać te pieniądze na coś miłego dla siebie — niemal zaświergotał radośnie, dumny z tego, że mógł udzielić komuś dobrej rady. Zwłaszcza tej finansowej. Gdy było się kursantem, każdy knut był na wagę złota, a poszukiwanie oszczędności w dowolnej sytuacji stawało się drugą naturą.
— Jednakże jeżeli zaproszenie na piwo jest dalej aktualne... — w szarobłękitnym spojrzeniu tańczyły rozbawione, może nieco zawadiackie iskierki. Widać było, że blondyn bardzo prędko zyskuje pewność siebie, może dlatego, że uznał Michaela za człowieka, który faktycznie niezdolny byłby do posiadania złych zamiarów. Wydawał się mieć głowę równie wysoko w chmurach, co on sam, a tacy ludzie należeli do rzadkości. Och, jakim to zbiegiem okoliczności okazało się ich dzisiejsze spotkanie! — Niegrzecznie byłoby mi odmawiać, nie sądzi pan? — nie mógł powstrzymać się od puszczenia mu porozumiewawczego oczka. Może okazja na nowy surdut przeszła mu obok nosa, ale ugasić pragnienie na czyjś koszt... Taka okazja nie zdarzała mu się zbyt często!


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]13.01.22 2:56
-Ależ trzeba. - uparł się stanowczym głosem (kiedy ostatnio w jego tonie pobrzmiała podobna stanowczość, zdecydowanie pana aurora, a nie niepewnego siebie wilkołaka? Nie pamiętał, nie zauważył nawet jeszcze, że brzmi bardziej jak dawny on, on z innego życia), plama była przecież ogromna, a surdut wydawał się nowy.
-Zaklęcie...? - dopiero to zbiło go nieco z tropu, bo tak, zapomniał, że faktycznie magia sobie z tym poradzi. Naprawdę przez pół roku nie wychodził z domu, chodząc tylko w starych flanelowych koszulach i znajdując odrobinę normalności w pracy fizycznej. Niechętnie sięgał po magię, to wydawało się za proste, a on nie zasługiwał na nic łatwego. Poza tym - magia go zawiodła w krytycznym momencie, Protego nie powstrzymało pazurów wilkołaka, Avada zabiła jego dawnego przyjaciela, magia nie pomogła Astrid i Einarowi, wszyscy nie żyli, a on nadal stał na własnych nogach - niegodny, by nazywać się aurorem i czarodziejem, niegodny by sięgać po różdżkę, niegodny by nazywać się człowiekiem. Na samą myśl o magii opuścił uderzenie serca i pobladł, w gardle poczuł gorzkie poczucie winy - ale wtem młodzieniec wyszeptał proste zaklęcie i plama natychmiast się wysuszyła.
Było w tym coś ujmującego. Gdyby życie było takie proste, gdyby można rzucić coś takiego na palące fantomowym bólem blizny - wszystko byłoby takie piękne.
-Cóż... w takim razie zapraszam na piwo. - wykrztusił, próbując zmusić blade usta do uśmiechu.
Niemrawy cień uśmiechu spełzł natychmiast, gdy blondyn zasugerował mu kupienie sobie czegoś miłego.
-Nie każdy zasługuje na miłe rzeczy. - wyrwało mu się zanim zdążył ugryźć się w język. Zaklął w myślach i uśmiechnął się przepraszająco, mając wrażenie, że ten uśmiech rozedrze mu twarz na pół, tak jak pazury rozdarły wcześniej jego ramię.
-Chodźmy. - poprosił świszczącym szeptem, a Castor Sprout, młody alchemik po zajęciach z podstaw uzdrowicielstwa, mógł się zorientować, że ma przed sobą człowieka bliskiego atakowi paniki. Nawet ktoś niezbyt spostrzegawczy mógłby zauważyć przyśpieszony oddech i pobladłą cerę, a ktoś przyglądający się Michaelowi bardziej wnikliwie - podkrążone oczy, nienaturalnie zwężone źrenice i dłoń nerwowo drżącą w kieszeni.
Prosty gest, perskie oko, zdawał się odrobinę pomóc, na powrót zakorzeniając Michaela w rzeczywistości. Nie miał jednak siły go odwzajemnić ani poszerzyć uśmiechu. Po prostu wysunął się na prowadzenie, zmierzając do jednego z mogolskich pubów - chciał w końcu odkupić piwo, niekoniecznie kremowe piwo... - gdzie ma szansę pozostać bardziej anonimowy niż w Dziurawym Kotle.
-Michael Tonks, panie... - rzucił mniej więcej w połowie drogi, orientując się, że nieuprzejmie iść na piwo bez uprzedniego przedstawienia się. Obejrzał się przez ramię na nieznajomego, wzrokiem przestraszonego, zdziczałego - i boleśnie czujnego - zwierzęcia. Kły wydarły mu wszystko, ale nie spostrzegawczość - i w tej chwili uważnie lustrował twarz chłopaka, szukając na niej jakichkolwiek śladów rozpoznania. Słyszałeś? W Ministerstwie, albo w Mungu, pisali chyba nawet w gazecie? O nowym zarejestrowanym wilkołaku, o upokorzonym aurorze, tragicznym wypadku w Norwegii? Proszę - nie słysz.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1956 - Zjednoczeni 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]06.02.22 16:01
I chyba to właśnie ta pewność, to zdecydowanie typowe dla pana aurora ostatecznie sprawiło, że blondyn zamknął usta, przypatrując się w specyficznej mieszance zdziwienia i rodzącego się szacunku. Może nie był to szacunek wypracowany bohaterstwem, do którego w toku swych obowiązków zawodowych był przyzwyczajony Tonks, ale jedno było pewne — widział podobne wejrzenia w oczach najmłodszych z kursantów, chłopaków, który w ludziach takich jak Tonks szukali wzorów do naśladowania, herosów na wyciągnięcie ręki. Czy swą stanowczością zaimponował słuchaczowi kursu alchemicznego? Oczywiście, że tak.
Dlatego też spomiędzy pełnych ust Castora nie wydostał się nawet najcichszy dźwięk. Zamiast tego skinął głową, energicznie i z przekonaniem. Oczywiście, że zaklęcie! Było tak niewypowiedzialnie proste, że wystarczyła tylko krótka interwencja, a po plamie nie było już śladu. Widział też, jak przyglądał mu się nieznajomy. Zupełnie tak, jakby przez jakiś dłuższy czas nie miał zupełnie styczności z magią. Gdzieś na dnie żołądka poczuł znajome łaskotanie ciekawości i chyba poddałby się mu bez cienia zawahania, gdyby nie... Gdyby nie ta wcześniejsza stanowczość, zamykająca mu skutecznie usta i możliwości protestu. Dlatego też na ponowione zaproszenie skinął energicznie głową, ruszając zaraz za jasnowłosym mężczyzną.
Mężczyzną, z którego nie potrafił zsunąć wzroku. Nie wtedy, gdy widział wyraźne oznaki zbliżającej się fali paniki. Czy ten człowiek naprawdę tak mocno przejął się jednym rozlanym kremowym piwem? Plamą, po której nie było już śladu? Nie wyglądał jak okaz zdrowia. Nieco ziemista, ale blada cera, podkrążone oczy, próby powstrzymania drżenia mięśni... Gdyby był prawdziwie wyspany, próby te przyszłyby mu bez większej trudności, ale kontrola mięśni nie była bułką z masłem. Sam Sprout ledwo powstrzymał impuls, który kazał mu wyciągnąć rękę do przodu, zacisnąć dłonie na rękawie płaszcza jeszcze—nieznajomego. Starszy z mężczyzn nie wyglądał na takiego, który dobrze reagował na niezapowiedziany dotyk. Ale to właśnie kontakt fizyczny stanowił ulubione medium uspokajania Sprouta, to, które przychodziło mu najłatwiej, najnaturalniej.
Zamiast tego zwiesił lekko głowę, pozwalając mu wysunąć się na prowadzenie. Nie znał tej części miasta, przezornie poruszając się prawie wyłącznie w granicach dzielnic zamieszkanych tylko przez czarodziejów. Coś podpowiedziało mu, że lepiej byłoby, gdyby skupił się na mijanych po drodze budynkach. Chociażby po to, by zapamiętać w jak największych szczegółach przynajmniej drogę do stadionu — jeżeli nie tę do domu. Jak skończy się ich wspólny wieczór? Kto wie, czy nie pokłócą się przy piwie, czy nie rozbiją sobie kufla na głowie. Była wojna, raczkująca, dla Sprouta jeszcze bardziej nieobecna niż obecna — ale nigdzie nie można było czuć się prawdziwie bezpiecznym. Może za wyjątkiem mieszkania?
— Sprout — rzucił odruchowo, a twarz rozjaśniła mu się nagle, w kolejnym szerokim uśmiechu. W świecie kursantów alchemicznych częściej zwracano się do niego po nazwisku właśnie, więc w pierwszym impulsie nie zauważył w tym nic zdrożnego. Poza tym, że teraz—już—znajomy użył również swojego imienia. Michael. Jak uroczo pospolicie. — Przepraszam, Castor Sprout. I żaden ze mnie pan, ledwo skończyłem dwadzieścia dwa lata... — zaśmiał się cicho, zakrywając usta dłonią. A w śmiechu tym nie było nawet śladu nerwowości. Nie miał się przecież czego bać — nie znał nikogo z Ministerstwa, Biuro Aurorów kojarzyło mu się wyłącznie z elitarną jednostką, do której chciał dołączyć każdy młody chłopak, on kiedyś też, ale zarzucił te marzenia na rzecz kursu alchemicznego, przecież ze swoim chuderlawym ciałem i niską wytrzymałością nie pasował do tych nowoczesnych bohaterów. Może miał mózg do rozwiązywania zagadek, ale na pewno nie posiadał mięśni ani zdolności operowania białą magią koniecznych do łapania tych, którzy za owymi zagadkami stali.
— Tak właściwie, to gdzie idziemy? — zaryzykował pytaniem, zauważając, że... chyba trochę zbyt ufnie podchodził do tej znajomości. Ale to wszystko dlatego, że nie widział w nim zagrożenia.
Słusznie, czy nie?


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]26.08.22 0:23
Był wdzięczny, że przypadkowy znajomy nie odniósł się w żaden sposób do wypowiedzianych w panice słów, nie drążył, nie przypatrywał mu się jeszcze dłużej. Błękitne spojrzenie i tak zawiesiło się na twarzy Michaela odrobinę za długo (Tonks unikał wszystkich tak długo, że odzwyczaił się od tego, by ktokolwiek na niego p a t r z y ł), ale jeśli młodszy blondyn zauważył ślady paniki, to na szczęście nie powiedział na ten temat ani słowa. Pozwolił podtrzymywać iluzję, której Mike trzymał się kurczowo. Wdech-wydech, byleby się nie rozpaść. To nie porażka, to nie kolejna śmierć na sumieniu, to tylko rozlane piwo, świat się nie skończył. Zwalczył odruch ucieczki, magipsychiatra będzie z niego dumna (pretensjonalna baba), (nad)rekompensuje blondynowi tą drobną przykrość, będzie dobrze. Nawet pochwali się, że zawarł nową znajomość - może po tym łatwiej będzie mu dostać papiery na...
...właśnie, na co? Wmawiał sobie, że chodzi do psychiatry by powrócić kiedyś do pracy, ale samemu doskonale wiedział, że nie jest na to gotowy. Może nigdy nie będzie. Może chodził tam tylko z powodu resztek instynktu przetrwania, by pewnego dnia nie iść za dom i ze wszystkim nie skończyć.
Odwrócił się i ruszył przodem, w dół trybun, udając, że porusza się po tym mieście równie pewnie jak wcześniej. Nogi faktycznie niosły go same, bo przecież znał Londyn, od podszewki, schodził go wzdłuż i wszerz, na patrolach, na podrywie, chodząc do barów. W innym życiu, w dawnym życiu, ale ciało pamiętało przecież drogę do ulubionego mugolskiego pubu (tam nikt mnie nie rozpozna, a jeśli ktokolwiek zagada to po prostu powiem żeby spieprzał), ciało pamiętało najwyraźniej coś ponad fantomowy ból.
-Dwadzieścia dwa to nie osiemnaście, a zatem pan. - obejrzał się przez ramię i wzniósł oczy do nieba, chyba... żartując? Zapomniał, jak to się robi, ale w uśmiechu i skromności chłopaka było coś ujmującego. W jego wieku Michael był już po kursie, uwielbiał tytuł panie aurorze. Tytuł, który stracił. -A zatem po imieniu, Castor. - zmrużył lekko oczy, pretensjonalne imię nie do końca pasowało do tego prostolinijnego chłopaka o jasnych oczach i słonecznym spojrzeniu, ale przypomniał sobie, że czystokrwiste rodziny nazywają dzieci bardzo wymyślnie. A Sprout to czystokrwiste nazwisko.
I ten czystokrwisty chłopaczek pytał go właśnie, dokąd idą.
-Do Baggins Pub na Bedford, tam mają najlepsze alkoholowe piwo. - wyjaśnił zwięźle, przystając. -O ile może być mugolski pub? - upewnił się, niby grzecznie, ale w podniesionym podbródku i ostrym tonie było coś zaczepnego, jakby chciał dodać masz z tym jakiś problem?!. Jakby był przestraszonym psem, usiłującym wybadać przeciwnika. Panicznie bał się, że wpadnie na kogoś znajomego, kogoś, kto wie o likantropii, a teraz uderzyła w niego świadomość, że był nieostrożny - że zapomniał o zagrożeniu innego rodzaju, o tym, że bez aurorskiego tytułu jest po prostu mugolakiem, a na mecze chodzą również byli Ślizgoni. Ten sympatyczny młodzieniec na takiego nie wyglądał, ale pozory mylą - Olav też nie wyglądał ani na wilkołaka ani na czarnoksiężnika ani na mordercę, a rozszarpał dwie osoby.
Mike nie popełni już takiego błędu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1956 - Zjednoczeni 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]29.10.22 16:05
Castor posiadał dość dobrą intuicję, jeżeli chodzi o eliksiry, talizmany, alchemię w ogóle, ale nie potrafił przenosić jej na ludzi, przynajmniej nie od razu. Był jeszcze młodym człowiekiem, podatnym na porywy stęsknionego za wszystkim niemal serca i nie potrafiłby chyba, wobec wyraźnej powagi, którą emanował Michael i której najwyraźniej nie był szczególnie świadomy, podważać jego słów, czy próbować drążyć głębiej. Co więcej, zaaferowany własną chwilową tragedią, przegapionym zakończeniem meczu i zawiązaniem się niezwykłej, zmieniającej życie (tego dowiedzą się dopiero później) przyjaźni, Sprout zupełnie przeoczył wszystkie oznaki paniki, które zagnieździły się w Tonksie, zadomowiły na długie lata. Młodszy z blondynów był... po prostu szczęśliwy, że ktoś poświęcił mu chwilę uwagi, nawet jeżeli ten sam ktoś jeszcze chwilę wcześniej próbował nadrekompensować mu krzywdę w nieco porażający sposób (i wskazujący na zdecydowanie zbyt dobroduszne zarządzanie pieniądzem, Castor nie wróżył mu zbyt dużego majątku na starość, jeżeli będzie kupował nowe surduty każdemu napotkanemu na meczu kibicowi).
I choć ruszył za nim w dół trybun, co więcej, nawet nie kwestionował wybieranych przez nich dróg już na terenie miasta, wydawało się, że myślami jest gdzieś indziej, może między chmurami. Powinien zapamiętywać drogę, charakterystyczne miejsca, które mijali raz za razem, chociażby po to, żeby wrócić w miarę bezpiecznie do swej kawalerki, ale nie miał do tego głowy.
Wyprostował się (naturalnie chodził delikatnie zgarbiony, ale czasami przypominał sobie o konieczności trzymania ciała prosto), gdy Michael spojrzał na niego przez ramię, gdy bliźniaczo podobne, szarobłękitne spojrzenia spotkały się w tej samej linii. Nie trwało to długo, Castor nabrał prędko powietrza w usta, które wypuścił z nich niemal cierpiętniczo. Już otwierał wargi, by powiedzieć coś na tę uwagę o wieku, ale Michael zareagował jeszcze szybciej, oznajmiając, że przechodzą na ty.
Nie było to znowu najwygodniejsze rozwiązanie, ale przynajmniej nie musiał być wciąż tytułowany panem. Nie uważał, żeby to do niego pasowało.
— Michael — do niego z kolei pan pasowało idealnie, ale dla uczczenia ich znajomości, pierwszego zawartego kontraktu, postanowił ulec powadze wypowiadanych słów, dostosować się do reguł, które wystawiał na stół Tonks. Mogliby dalej przedzierać się przez londyńskie ulice, oddalać się od miejsc, które czystokrwistemu czarodziejowi były bardziej znane, gdyby nie pytanie, które padło wreszcie z ust starszego z blondynów, ostre i zaczepne, wymagające delikatnego wyjaśnienia.
— Jeżeli o to chodzi, to nie jestem z tych, którzy mieliby coś przeciwko — zaczął ostrożnie, ściszając głos. W tym mieście nigdy nie wiedziało się, kto mógł podsłuchać jakąś rozmowę. Był czystej krwi, jego rodzina również, ale zdarzali się tacy, którym otwarte wskazanie, że mugole nie stanowili najgorszego zła tego świata, starczało, aby posłać w niego któreś z zaklęć niewybaczalnych. Może nie powinien się tak obnażać przed nieznajomym, ale to lepiej, jeżeli w przypadku fundamentalnego konfliktu ich drogi rozejdą się teraz, raz na zawsze. — Tylko tyle, że... Nigdy w takim miejscu nie byłem. Różnią się jakoś od naszych pubów? Znaczy się, od Dziurawego Kotła na przykład? — spytał ciekawsko, wreszcie dorównując mu kroku.


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]29.11.22 3:17
Uniósł lekko brew, gdy chłopaczek Castor zapewnił, że nie ma nic przeciwko mugolskim pubom. Przemknęło mu przez myśl, że rok wcześniej samemu nie zwróciłby tak bacznej uwagi na jego reakcję, ale teraz nowe kompleksy splotły się z tymi dawnymi, wskrzeszając nadwrażliwość jeszcze z czasów Gryffindoru. Dzięki kursowi aurorskiemu stłumił tamte przykrości, ale ten rok był jakiś inny i chyba nie tylko z powodu likantropii. Zmianę w Anglii wyczuwało się w powietrzu, dziwnie dusznym po powrocie z mroźnej Norwegii. Musiał ją też wyczuć ten blondyn, skoro instynktownie zniżył głos gdy mówił o swoich... poglądach.
Poczuł do niego przypływ sympatii, ale zarazem poczuł napływ złych przeczuć.
I może powinien ich posłuchać i się pożegnać - może wtedy nie wplątałby nigdy tego chłopaka w znajomość i przyjaźń, która pchnęła go potem ku rozwiązaniom ideowym i altruistycznym, ku Zakonowi Feniksa. Może rozeszliby się w swoje strony i Oliver Summers ukończyłby kurs i kontynuowałby praktykę u Blythe'ów, może nawet polubiłby Londyn, nie wyściubiając nosa ze swojej pracowni i okazjonalnie mijając na ulicy mężczyzn o bardzo smutnych oczach, z którymi nie szukałby kontaktu wzrokowego. Jednym z tych mężczyzn byłby Michael, który nigdy nie uwierzyłby w namiastkę normalności, nie ujrzał podziwu ani sympatii w niczyich oczach i kontynuował spiralę samo-nienawiści. Może wtedy świat oszczędziłby mu udziału w wojnie - bo zwyczajnie by jej nie dożył. Choć korciło go poddać się podczas któregoś z samotnych dni, to takie rozwiązanie nie leżało chyba w jego naturze - ale za to wiedział jak ryzykować i prędzej czy później wpadłby na to, jakie miejsce znaleźć - i jak poluzować łańcuchy - w taki sposób, by upragniony koniec przyszedł z ramion jakiegoś brygadzisty.
Ale nie posłuchał złych przeczuć, odegnał myśli o napięciach społecznych, spróbował stłumić własny dyskomfort - i zapić te wszystkie troski mocnym, mugolskim porterem.
-Szczerze? - wyszczerzył zęby w uśmiechu (oczy pozostały smutne, ale przynajmniej próbował). Słowa o mugolach skwitował milczeniem, zapewnienie mu wystarczyło - przeszedł do odpowiedzi na pytanie o różnicę między miejscem, do którego się udawali, a Dziurawym Kotłem. -Mają lepsze piwa. Te nasze bywają strasznie monotonne, nie uważasz? - zagaił, tak jakby chłopak mógł być koneserem piwa. Właściwie, w jego wieku Mike był koneserem piwa. I każdego pubu w stolicy. I... -No i łatwiej zaimponować tam dziewczynom, możesz wyczarować Orchideusa i udawać, że jesteś iluzjonistą. - doradził jakże praktycznie, bo choć samemu nie wierzył, że kiedykolwiek dotknie jeszcze jakiejś kobiety, to trochę żal mu było lat zebranego doświadczenia. Gabriel nie potrzebował takich rad, a ten młodzieniec - nic mu nie ujmując, miał miłą twarz i złote loki - wyglądał, jakby mu się przydały. Może przez tą nieśmiałość.
-To za zakrętem. - obiecał, przyspieszając kroku i ani przez moment nie rozważając, że jego sposób na podryw dziewcząt z lat czterdziestych może się obecnie wydać co najmniej żenujący.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
1956 - Zjednoczeni 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: 1956 - Zjednoczeni [odnośnik]17.01.23 12:52
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — przyznał szczerze, podążając dalej za mężczyzną. Właściwie nie miał dużego doświadczenia w piciu alkoholi, a same alkohole towarzyszyły mu praktycznie codziennie, w formie alchemicznej przede wszystkim. Zdążył więc przyzwyczaić się do zapachu, smakowi zupełnie nie poświęcając uwagi. Po dniu przepełnionym intensywną nauką w Mungu powracał przecież do domu, prawie zupełnie wyczerpany, a brak bliskich przyjaciół w Londynie sprawiał, że niekoniecznie czuł się na tyle na siłach, aby móc gdzieś wyjść i zawrzeć nowe znajomości. Ludzie zresztą również nie garnęli się do tego chętnie, napięcie było wyczuwane na ulicach i właśnie tym napięciem wytłumaczył sobie, że spojrzenie tego człowieka w dalszym ciągu było jakieś przykre, trochę smutne.
Uśmiechnął się do niego; szeroko i zachęcająco, promiennie, bo chciał przecież poprawić mu humor. Choć przed chwilą wydawało się, że sam był w potrzebie na taki zabieg, prędko pozbierał się z tej swojej małej katastrofy, gotów swe serce na dłoni pokazać temu, kto pragnął go słuchać. Temu, który wbrew swym złym przeczuciom ukazał mu odrobinę uwagi. Bo przecież nie każda zmiana przynosiła dobre efekty.
Mogliby się rozstać tu i teraz — każdy pójść w swoją stronę. Mógłby zabarykadować się u Blytha i codziennie nurzać w samonienawiści, bo przecież serce miał po dobrej stronie i pomimo okularów nie był ślepy, wiedział, co działo się dookoła i czemu nie sięgało ku niemu. Mógłby minąć się z kimś o smutnych oczach i nawet tych oczu nie widzieć, bo kark miałby zgięty od wyrzutów sumienia, które eksplodowałyby wreszcie, w najmniej odpowiednim do tego momencie. Castor Sprout, czy Oliver Summers — oboje mieli wielkie serca, zdolne do wielkiej miłości i wielkich poświęceń, ale źle radzące sobie wtedy, gdy były trzymane w klatce.
Tragedia i tak by się kiedyś wydarzyła, ale gdyby się rozstali — kto wie, czy któreś z nich miałoby siłę, by iść dalej. Bez tego drugiego.
— Dziewczynom? — wygiął jeden kącik ust do góry w swego rodzaju wszystkowiedzącym uśmiechu, po czym spojrzał na niego odrobinę z dołu, wzrokiem człowieka, który już wszystko wiedział. — Im też proponujesz kupno nowej sukienki, gdy wylejesz na nie piwo? — nie mógł powstrzymać się od tej drobnej, nieszkodliwej przecież szydery. Drobne żarty wystarczyły, żeby wyszedł chociaż odrobinę ze swej nieśmiałej skorupy, by szaroniebieskie oczy błysnęły ognikami radości, tej czystej i niespodziewanej dotychczas. Sam wyciągnął swą różdżkę, zakręcił nią w dobrze sobie znanym ruchu — Orchideus — a z krańca różdżki wydobył się wonny, kolorowy bukiet, którego Michael jeszcze chyba nie miał okazji zobaczyć, w całym swoim życiu. — Fioletowy fiołek to myśli zajęte przez ukochaną — rozpoczął konspiracyjnym szeptem, opuszkami palców przesuwając po płatkach. — Kwiaty jabłoni to już wyraźna deklaracja preferencji — białe, wonne, stanowiły jeden z ulubionych zapachów Castora. — A to bialutkie, z długimi pręcikami, widzisz? — podsunął bukiet bliżej nosa Michaela. — To mirt. I oznacza nie mniej ni więcej jak szczęście i miłość w małżeństwie. Teraz to już tradycyjny element bukietów ślubnych w wyższych sferach — największą uwagę jednak wciąż zwracały jasnoróżowe kule, na które przeniósł zaraz swój wzrok. — I peonie na koniec. To już wyraz nieśmiałości, żeby... Nie wyjść na szaleńca, który chce ją porwać do ołtarza tu i teraz. Całkiem romantyczny wyszedł ten bukiet, czyż nie? — uśmiechnął się, ale chyba raczej do siebie, bo pękał z dumy, że w tak krótkim czasie udało mu się wyczarować tak znaczący bukiet. Zresztą, dochodzili już do pubu, Castor trzepnął kilkukrotnie różdżką, przy jego nogach pozostało kilka płatków kwiatów, ale bukiet zniknął. Wsunął różdżkę do kieszeni surduta, a zaraz za zakrętem czekał na nich pub.
Mocny, ciemny, mugolski porter.
I kilka godzin niespodziewanie intensywnej rozmowy.

| z/tx2? fluffy


Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami.
Oliver Summers
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt.
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9918-castor-sprout#299830 https://www.morsmordre.net/t9950-irys#300995 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f444-dolina-godryka-ksiezycowa-chatka https://www.morsmordre.net/t9952-skrytka-bankowa-nr-2255#301004 https://www.morsmordre.net/t9951-oliver-summers#300999
1956 - Zjednoczeni
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach