Wydarzenia


Ekipa forum
Kuchniosalon
AutorWiadomość
Kuchniosalon [odnośnik]22.07.21 20:35
First topic message reminder :

Kuchniosalon

-
Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095

Re: Kuchniosalon [odnośnik]07.03.22 22:44
Taka biedna nie byłam, wiedziałam to. W sumie w jakiś sposób zrozumiałam jeszcze bardziej wtedy podczas rozmowy z Jamesem. Miałam sporo, miałam tyle, że mi starczało. Miałam coś, czego w tych czasach nie miał już każdy i nie powinnam o tym zapominać. Miałam lepiej niż niektórzy i miałam całkiem sporo. Miałam też wokół siebie ludzi, którzy gotowi byli mi zawsze pomóc i mnie poprowadzić. Uniosłam tęczówki na Mare unosząc łagodnie kącik ust do góry, jej obecność była uspokajająca.
- Pamiętam. - potwierdziłam, kiwnęłam krótko głową. - Jeden list. - potwierdziłam jeszcze krótko, bo nie było zbyt wiele czasu. W sensie czasu było dużo ale później, teraz trzeba było wziąć i się zająć tymi którzy mieli go mniej niż my i których wzięło i nieszczęście takie spotkało.
Zacisnęłam rękę na dłonie pani Jonesa, lekko, nie chcąc mu krzywdy zrobić przypadkiem. Pamiętałam, że wtedy jak leczyliśmy Uriena, znaczy głównie Bella, to mówiła, że rozmowa czasem pomaga. Uspokaja skołatane serce i myśli.
- Naprawdę? - zapytałam unosząc brwi i rozkładając na chwilę wargi. - Wstyd się przyznać panie Teodeorze, ale nigdy nie myślałam nad tym, jak papier w ogóle się robi. A to nierozważne dość, prawda, skoro tak wiele się z niego korzysta? Właściwie niegrzeczne nawet dla wszystkich co - jak pan - dbają o to, żebyśmy takie papier mieć mogli. Czy długo to zajmuje? - zapytałam więc, szczerze i żywo zainteresowana tym, o czym mówił. - Lubię i pisać i rysować. - odpowiedziałam unosząc wzrok zastanawiając się nad tym chwilę. - Chociaż to rysowanie, panie Teodorze, to jeszcze nie takie jest jakbym chciała, żeby było. A pana córka, rysuje? Zawsze podziwiałam ludzi z talentami. - dodałam, bo ja to niezbyt wiele ich miałam. Tak pięknie grać na harfie jak Sheila, albo chociaż nie fałszować śpiewając to już by coś było. Rysować tak zachwycająco. - Dokładnie tak, wszystko załatwią. - zapewniłam go jeszcze, zaciskając po raz ostatni raz dłoń na jego dłoni i zbierając się, żeby przekazać Urienowi co trzeba. Cóż takiej wizyty u nich to się nie spodziewałam, trzeba to było oddać. Ale nie miało się na to wpływu.
Zostawiłam pana Teodora tą herbatę odbierając i upijając z niej a kiedy już wszystkie informacje zebrałam zaniosłam
- Lis i lew? Wiedzą panowie, że trochę z jednym i drugim mam wspólnego? Nie dosłownie rzecz jasna. - zapytałam, chcąc jakoś ich też rozmową zająć kiedy przekazałam już co trzeba było kuzynowi a ci ruszyli w drogę. Stanęłam przed pierwszym z mężczyzn, unosząc dłoń, żeby położyć ją na jego czole na kilka chwil łapiąc spojrzenie. Przełożyłam jej wierzch na policzek. - Zdaje mi się, że temperaturę pan odzyskuje. - przesunęłam się dalej, kominek, herbata i koce pomagały. - Czy coś panów jeszcze może boli? - zapytałam przesuwając po nich spojrzeniami. Obecność zarówno Mare jak i pana Greya pomogła mi trochę w sobie jakoś wziąć i się zebrać.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Kuchniosalon [odnośnik]08.03.22 19:45
Uśmiechnęła się szerzej, gdy Neala powtórzyła jej słowa. To jej samej dawało pewne poczucie bezpieczeństwa, że nie ważne, co by się działo, ta mała wzrostem, ale wielka charakterem dama nie pozostanie sama na tym świecie. Mare wiedziała, że Neala miała szczęście mieć wokół siebie niezwykle empatyczne i opiekuńcze wujostwo, może zmartwiłaby się tylko, wiedząc, w jakim towarzystwie się ostatnio poruszała (i może wymsknęłoby się jej, że cyganie to niezbyt odpowiedni towarzysze dla dam, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal). Całą trójką — dwie rudowłose kobiety i pan Grey — miały jednak ważne zadanie do wykonania i to na nim powinny się skupić.
Pan Jones naprawdę wydawał się uradowany odnalezieniem wspólnego tematu z Nealą. Widać było, że rozmowa, pomimo wciąż toczącego go bólu, sprawia mu przyjemność, dlatego też rozgadał się, nieco wbrew swej woli.
— Pa—apier, droga panie—e—enko, to taki nie—niewidzialny przyjaciel. Któryś z naszych chło—opców nam tak powiedział, m—m—może sam majster — powoli, bowiem palce wciąż miał zgrabiałe, odpowiedział na uścisk panny Weasley samemu próbując ścisnąć jej dłoń. Nie za mocno, ale tak, by wiedziała, że wciąż jej słucha. — Wi—więc nie dziwi mnie to, że niewie—ele osób o o o tym my—yśli. A pa—apier robi się do—o—ość długo, w zależności od gru—ubości musi dłużej schnąć, może—emy przy—przypadkiem podrzeć płaty, a wtedy musimy mo—mo—moczyć na nowo i układać pu—ulpę, cała praca od nowa... Ale to też do—obra praca, panienko. Można dużo—o myśleć przy nie—ej i odpocząć od zmartwień.
Klatka piersiowa mężczyzny poruszała się już spokojniej, co pomogło Mare poprawić także swój nastrój. Theodore natomiast kontynuował.
— Rysu—uje, rysuje. Tak jak jej ma—atka, moja żona. Ja to tyle z papierem działa—am, że już b—bym chyba nie potrafił nic kreślić, a one cały czas... Zdradz—dzę jednak panience pewien sekret — że ja od począ—ątku też nie potrafiłem papieru robić, a ciężką pracą i ćwiczenia—ami się wyrobiłem. I to samo panience radzę, nie zarzucać marzeń — człowiek ten coraz bardziej panował nad szczękaniem swoich zębów, co zwiastowało powolny powrót do normalnej temperatury. Idealnie.
Gdy Herbert podał Mare kolejny, tym razem nieco wystudzony napar, dama podziękowała mu skinieniem głowy i serdecznym uśmiechem — na więcej przyjdzie czas później, bowiem odebrany kubek postawiła na ziemi niedaleko pana Theodore'a. Sama wsunęła rękę pod jego plecy, wcześniej informując go, że będą musieli się podnieść. Mężczyzna jęknął głucho, każde poruszenie się dalej sprawiało mu wysiłek, lecz lady Greengrass nie zamierzała ryzykować zachłyśnięcia. Skupiła się na pojeniu mężczyzny herbatą, gdy w tym samym czasie, pod kominkiem, rozległy się kolejne głosy.

— Ja się nazywam Pascal Bell. U nas w papierni to zostało pięciu naszych. Grunt, Morty, Dirk, Dustin i Benedict. To ich trzeba ratować, jak najprędzej. Myśmy sami ledwo z życiem uszli, jakbyśmy tam zostali, to kto wie, czy... — wraz z zawieszonym głosem przemawiający mężczyzna opuścił nieco głowę, nabierając kolejny łyk ciepłego naparu. Chwilę trwał w milczeniu, jakby analizował swoje słowa, po czym podniósł głowę raz jeszcze, zaglądając prosto w oczy Herberta. — Dziękuję. Ja... rozumiem, że myśmy się praktycznie tu włamali. Ale my naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia, sam pan rozumie. Proszę tylko spojrzeć na niego — wzrok mężczyzny powędrował do pojonego przez Mare pana Jones, po czym wrócił do Herberta, przyglądając mu się wyczekująco. Widać było, że jest mu wyjątkowo niezręcznie wobec sytuacji, jakiej się znalazł i wolałby nie podejmować wyboru pomiędzy większym i mniejszym złem.

Jeden z mężczyzn pragnął przeciągnąć się w miejscu, korzystając z możliwości ogrzania zziębniętego ciała herbatą i przy kominku. Gdy to jednak zrobił, syknął głośno i nagle z bólu, samemu wydając się zaskoczonym taką intensywnością wrażeń. Zareagował się od razu na pytanie Neali, podnosząc lekko drżącą, lewą rękę, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
— Coś mnie ta ręka boli... — burknął, niekoniecznie przyzwyczajony do opisywania symptomów, lecz znajdująca się jako pierwsza na miejscu Neala mogła chyba pamiętać, że był to jeden z ludzi, na których najmocniej wisiał pan Theodore. Musiał po prostu przeciążyć sobie rękę, którą trzeba było zaleczyć.


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Kuchniosalon [odnośnik]10.03.22 20:02
Czy kiedyś poniosą konsekwencje ci, którzy ciągnęli ten kraj ku upadkowi. Z pieśnią na ustach o wolności i lepszym jutrze rujnowali życia, nieśli śmierć i zniszczenie zostawiając za sobą krwawy ślad, nazywając swoich wrogów krwawymi. Cóż za ironia i samouwielbienie, które doprowadziło do destrukcji. Czyżby chcieli rządzić spopielonymi polami, pustymi domami kiedy nie zostanie kamień na kamieniu, a wszyscy prawi i honorowi dawno opuszczą ziemie jałowe i udadzą się do lepszego miejsca.
Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzymają, nie wiedział ile lat przyjdzie im walczyć, bo nawet jak bezpośrednie starcia ustaną to ta wojna tak szybko się nie skończy. Najgorsza z możliwych, wojna poglądów i tego kto ma rację.
Spojrzał na Pascala.
-Grey. - Przedstawił się krótko, bo ciężko się rozmawia z anonimową osobą. Zwłaszcza w takiej sytuacji jaka teraz panowała. -Już delegowaliśmy dwie osoby. Zajmą się czym trzeba. - Zapewnił mężczyznę. -Tylko co wami? Pomożemy jak potrafimy najlepiej, ale sami też musicie zacząć się bronić. - Czy namawiał ich do walki? Nie bezpośrednio, ale miał nadzieję, że mugole otrząsną się w końcu z szoku i wykorzystają siłę jaką mają. Gdyby tylko się zebrali, to czarodzieje nie stanowiliby dla nich większej przeszkody. Okrutna to była myśl, ale jednocześnie prawdziwa. Czarodzieje stanowili jedynie procent mieszkańców całych Wysp, a byli w stanie sterroryzować praktycznie cały kraj. -Takie czasy, to normalne, że szukaliście schronienia. - Zapewnił Pascala tym samym dając do zrozumienia, że najście nikt nie ma pretensji. Nie byli jednak na to przygotowani więc pomoc jaką uzyskali nie była tak dobrze przygotowana jak zapewne by chciał sam Grey. Porwał z domu to co miał i zwyczajnie przyszedł. Nie mógł już siedzieć z założonymi rękoma patrząc jedynie na to co się dzieje. Nie dało się być już neutralnym, każdy z kimś sympatyzował, tylko nieliczni jeszcze mówili głośno, że nie wybierają żadnej ze stron. Typowi oportuniści, którzy obserwowali sytuację i przystawali z tym, z kim było im bardziej po drodze. Gardził takimi osobami bardziej niż zwolennikami Samozwańczego Lorda. Tamci przynajmniej mieli jakieś poglądy i stanowisko. Choć nie rozumiał ich systemu wartości i pobudek jakimi się kierowali to chociaż w nie wierzyli, a ci co stali po środku mieli w ręku narzędzie do przechylenia szali na czyjąś korzyść, wybierali obojętność.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Kuchniosalon [odnośnik]11.03.22 21:21
Byłam zdecydowanie inaczej wychowania niż Mare, czy Leon, czy Virginia, czy Livia. Może dlatego nie widziałam nic złego w swojej znajomości z Sheilą. Bo nauczono mnie, że nie wygląd a serce jest ważne. Odzwajemniłam jeszcze gesty Mare, ciesząc się, że mam wokół ludzi, którym mogłam ufać tak dogłębnie i dokładnie. Pan Jones mówił i to było ważne, bo to oznaczało też, że czuł się lepiej chociaż trochę.
- Oh, ale to ładnie i poetycko powiedziane. - zgodziłam się z nim, pozostając na razie obok. Prawda to była jednak, że nauczyć się można było czegoś nowego z każdą mijającą chwilą. - A satysfakcjonujące? Wyobrażam sobie, że jak się rozumie jaką wartość ma papier, to też może przynieść satysfakcję. W końcu ludzie na nim powierzają swoje myśli, marzenia, plany. Oh, na nich toczą się sekretne romantyczne relacje. - rozmarzyłam się trochę bo papier, jednak był ważną rzeczą, niedrogą, ale jednocześnie tak cenną, kiedy w odpowiednie słowa spisane tuszem ubranym.
- Z pana słowem tym bardziej teraz ich nie zarzucę, panie Theodorze, obiecuję na wszystkie skowronki. - przyrzekłam, na chwilę kończąc rozmowę, pozwalając, żeby Mare zajęła się leczeniem dalej, w międzyczasie łapiąc herbatę i zanosząc odpowiednie słowa Urienowi i tej jego pannie. Poczekałam aż nie wyjdą i wróciłam podchodząc do pozostałych mężczyzn. Układając rękę na czole jednego z nich i przechodząc dalej. Zdawali się wszyscy powoli ogrzewać i to było najważniejsze. Milczałam, słuchając jak mówią kolejne słowa, ale nie wtrącałam się w kolejną wymianę zdań. Wierzyłam że Urien załatwi co trzeba. My musieliśmy spisać się tutaj możliwie jak najlepiej. Innej rady nie było.
- Z panem Theodorem wszystko w porządku będzie. - zapewniłam tylko, unosząc kącik ust ku górze. - Opowiedział mi, jak powstaje papier. W imieniu swoim własnym i każdego, kto piszę- choć to może chwila mało właściwia - chciałam podziękować, za pracę, którą nie każdy rozumie i dostrzega. Sama jeszcze dziś rano byłam ślepa. - zapewniłam z emocją, zaraz przenosząc tęczówki na mężczyznę, który się odezwał. Stanęłam obok, wyciągając różdżkę z kieszeni. - Młoda jestem, ale obiecuję, że to pomoże i wiem co zrobić trzeba. Do obaw powodów nie ma. - zapewniłam go jeszcze spoglądając mu w oczy najpierw żeby zobaczyć w tych oczach wyrażenie zgody. A gdy skinął mi głową trochę niepewnie, uniosłam kąciki ust ku górze przytykając różdżkę do miejsca które wskazał i o którym mówił. Pamiętałam, że to on pomagał panu Theodorowi, więc za ból musiało odpowiadać przeciążenie. - Arcorecte.- wybrałam więc zaklęcie wypowiadając formułę dokładnie. Nie chciałam być nie słowa i nie musiałam, bo rozjaśniona końcówka zaklęciem znaczyła o powodzeniu. - Już powinno być lepiej, proszę spróbować. - powiedziałam do mężczyzny, cofając się o krok i zaplatając przed sobą ręce.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Kuchniosalon [odnośnik]12.03.22 17:18
— Nie wie na—awet panienka, jak bardzo — odpowiedział Neali Theodore, powoli poruszając palcami rąk. Mare przyglądała się tym próbom ruchu z mieszanką ciekawości, troski i radości. Jeżeli człowiek ten znajdował w sobie siłę nawet na takie drobne gesty, oznaczało to, że był o wiele silniejszy, niż początkowo zakładały. Rokował naprawdę dobrze i to trzeba było mu przyznać.
— Proszę się nie przemęczać, panie Jones — wtrąciła cicho, a zabraną z parapetu czystą ściereczką zaczęła ocierać czoło mężczyzny, na którym skraplał się pokrywający wcześniej skórę szron. Starała się być przy tym równie delikatna, jak za każdym razem, gdy podobne gesty oddawała swej córce, wciąż jeszcze malutkiej Saoirse. Pan Jones był jednak naprawdę zachwycony towarzystwem Neali, przez co nieco zbyt gwałtownie, jak na założenia Mare, obrócił głowę w kierunku małej damy, posyłając jej kolejny, szczery uśmiech.
— Och... na wszy—ystkie skowro— — zdanie przerwał mu nagły atak kaszlu, który wstrząsnął całym jego ciałem. Mężczyzna jednak zdołał także unieść rękę do góry, dając sygnał już sięgającej po różdżkę Mare, by nie kłopotała się, że sam sobie poradzi. Kaszel stłumiony został przez podsunięcie pod usta zagłębienia w zgięciu łokcia, a gdy wreszcie ustał, człowiek ten uśmiechnął się przepraszająco. — Panienka wybaczy. Na wszy—ystkie skowronki to bardzo duża o—o—obietnica. A wygląda panie—enka na osobę, która poważnie traktuje dane słowo — oraz własne obowiązki. To między innymi dzięki zaangażowaniu Neali w rozmowę Theodore uspokoił się znacząco, a w następnym czasie pozwalał Mare na reagowanie na każdy niepokojący impuls wychodzący ze swojego organizmu. Na całe szczęście dał już dowód, że był człowiekiem nie tylko o dobrym charakterze, ale i zdrowiu. Mare nie musiała więc szczególnie się natrudzić, a w pewnym momencie nawet prowadziła z mężczyzną ściszone rozmowy na temat specyfiki funkcjonowania papierni i czym taka różniła się od fabryki.

— Co z nami? — powtórzył pytanie Herberta Pascal, uśmiechając się przy tym smutno. Wydobył z siebie także wystarczająco dużo energii, by wzruszyć ramionami z rozbrajającą szczerością tego gestu. — Jak wydobrzeje — tutaj wskazał brodą na leżącego kawałek dalej Theodore — To pójdziemy do Exmouth, tam, gdzie mieliśmy. Spotkamy nasze żony i dzieciaki i wtedy, wspólnie, będziemy dumać co dalej, panie Grey.
Ludzie, którzy dopiero co zdawali sobie sprawę, z jak dużego niebezpieczeństwa udało im się uciec, nie mieli wielkich marzeń. Przede wszystkim skupiały się one, jak to marzenia mężczyzn z rodzinnymi zobowiązaniami, na ochronie i dobru tych, których kochali: żon, dzieci, rodzeństwa, rodziców.
— Ale na pewno nie zapomnimy tego, kto udzielił nam pomocy. Jesteśmy niemagiczni, panie Grey. I każdy z nas tutaj widział, co robią ci, którzy magię mają, jak łatwo potrafią po prostu wszystko zniszczyć. Gdyby nie wy i wasza pomoc stracilibyśmy, a ja na pewno, wiarę w to, że ktokolwiek z was mógłby spojrzeć na nas z szacunkiem i nie chcieć zaszlach— — mówiący z serca Pascal zatrzymał się w połowie słowa, przypominając sobie o niedalekiej obecności Neali. Przy tak młodych dziewczęciach może lepiej nie wspominać o zaszlachtowaniu jak świnie. — Zrobić nam krzywdy. Zresztą, wie pan pewnie, jak to jest. Może wojna się skończyła prawie piętnaście lat temu, ale co to zmienia? Dla nas wszystkich, co na froncie byli, broń dalej kojarzy się z tym okrucieństwem, do którego zostaliśmy zmuszeni. Po tym wszystkim obiecałem sobie, że będę dobrym człowiekiem i nikomu krzywdy nie zrobię i co mi zostało po tym? Że uciekać muszę jak szczur, by dotrzymać złożonej przed Bogiem obietnicy — bo to nie tylko niewielka możliwość zdobycia mugolskiego uzbrojenia stała tym ludziom na drodze do aktywnej walki o swoje. To jeszcze strach przed odebraniem istnienia żywej jednostce, nawet wrogo nastawionej. To niezgoda na splamienie własnego sumienia i zostanie wciągniętym w konflikt w świecie, który dla nich do tej pory praktycznie nie istniał.

Tymczasem z drugiego krańca kominka na Neali skupiło się dwoje par oczu. Mężczyźni, którzy przypatrywali jej się w trakcie dziękczynnej przemowy, na moment wymienili się spojrzeniami. Jeden, ten, który nie skarżył się na ból ręki, przytknął sobie nawet dłoń do policzka, zupełnie chyba takim okazem wdzięczności rozczulony.
— Rzadko kiedy kto nam dziękuje — zauważył, a dłoń z policzka przesunął na własną, długą brodę, którą zaczął skubać, wyraźnie szukając jakiegoś zajęcia, które pomogłoby mu rozładować własne zakłopotanie. Na całe szczęście dla niego i z okazji nieszczęścia jego druha, Nela zajęła się jednak prędko bolącą ręką towarzysza.
— Po tym, co się dzisiaj stało, to się nie ma czego bać — powiedział, zapewniając o swoim zaufaniu, które składał w ręce Neali. Ta oczywiście go nie zawiodła. Zaklęcie zadziałało zgodnie ze sztuką uzdrowicielską, a mężczyzna, któremu pomogła Weasley aż podniósł się z miejsca, by skłonić się przed nią dziękczynnie. Energicznie i szczerze, ale można było popracować nad formą i posturą. — To my dziękujemy. Za... Za to wszystko. Za dobroć, za uratowanie życia naszemu przyjacielowi. Są państwo... Wszyscy, całą piątką... Naprawdę dobrymi ludźmi.


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Kuchniosalon [odnośnik]13.03.22 10:38
Słuchając słów Pascala, słyszał słowa własnego ojca, który bronił zaciekle rodziny w czasie wojny. Grey miał ledwo czternaście lat i choć wiedział co się dzieje to do końca nie rozumiał mechanizmów jakie o wszystkim decydowały.
-Jest w dobrych rękach. - Zerknął na Theodore i dołożył drewna do kominka, by zapewnić ciepło uciekającym. Ci się już uspokajali, zbierali myśli, planowali co dalej. To był dobry znak, dawał im szansę na przeżycie. -Mój ojciec był mugolem. - Odezwał się w końcu. -Urzędnikiem, który wiódł spokojne życie póki nie spotkał mojej matki na swojej drodze. - Powrócił wzrokiem do Pascala i zauważył, że reszta mężczyzn spojrzała na niego z zainteresowaniem. -Mówił, że Hattie zawładnęła jego sercem w dniu, w którym ją zobaczył. Ona spacerowała w lesie, a on pomagał znajomemu leśnikowi w budowaniu pasiek dla zwierząt. - Zderzenie dwóch światów sprawiło, że wraz z bratem znaleźli się na tym świecie. -By móc stworzyć z nią rodzinę porzucił bycie urzędnikiem, zmienił pracę, wybudował dom. Stworzył miejsce gdzie mogliśmy żyć. - Spojrzał na Pascala. -Niemagiczni mogą żyć z magicznymi. Tylko trzeba patrzeć szerzej. - Grey łączył w sobie dwa światy, nie było to proste, ale dawało wiele satysfakcji. Widział podobieństwa i różnice, miał świadomość jak magia uzupełnia się ze światem nie magicznym, ale komuś to przeszkadzało. -Mój ojciec też mówił, że nigdy więcej nie dotknie broni. Nie wystąpi przeciwko drugiemu człowiekowi. - Zmarszczył brwi. -Mamy wojnę. - Okrutne i chłodne słowa, ale nie mogli chować się już za stwierdzeniem, że to rewolucja, że to czystki ze strony opętanych chorą wizją czarodziejów. Trwała otwarta wojna, w której ginęli cywile. I nie mogli się poddać. -Nie życzę wam abyście byli postawieni przed sytuacją, w której nie ma innego wyjścia jak strzelanie do wroga.
Obawiał się, że taka sytuacja nadjedzie i to prędzej niż Pascal myślał. Czas wyboru pomiędzy tym co słuszne a co łatwe już minął. Decyzja została podjęta, teraz należało się liczyć z jej konsekwencjami.

|zt x 3


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Kuchniosalon [odnośnik]19.03.22 14:42
Czasami niewiele było trzeba, żeby pomóc - kilka koców, ciepły posiłek, miejsce przy kominku i życzliwe słowa potrafiły na nowo rozpalić nadzieję w sercach tych, którzy zdawali się jej już nie mieć, w desperackim odruchu próbując włamać się do domu obcych czarodziejów. Poszukujący schronienia mężczyźni, dzięki wsparciu otrzymanemu ze strony Mare, Neali i Herberta, mogli dojść do siebie i wyruszyć w dalszą drogę - do miejsca, w którym mieli zjednoczyć się z oczekującymi ich przybycia rodzinami. Chociaż nie było wiadomo, co stało się z pozostałymi pracownikami papierni - tymi, którym udało się pozostać przy życiu - to mogliście mieć poczucie, że uratowaliście przynajmniej kilka istnień.

Po powrocie do zdrowia mężczyźni opuścili Krecią Norę, zabierając ze sobą przekonanie, że nie wszystko, co myśleli na temat czarodziejów, było prawdą. Wieść o otrzymanej pomocy ponieśli ze sobą dalej, roznosząc ją wśród innych mugoli.

Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Kuchniosalon - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:17
17 sierpnia 1958 r.

To nie był dobry dzień. To był cholernie beznadziejny dzień, kiedy jedna pechowa rzecz okazuje się wstępem do serii nieskończonych, irytujących (nie)przypadków. W nosie miałam wróżby i układy gwiazd nade mną. Chciałam tylko świętego spokoju, chciałam, by życie znów toczyło się lekko – mimo najbardziej gównianych okoliczności. Naprawdę nie musiałam klęczeć w pieprzonej kałuży i nasłuchiwać, jak wichura wdziera mi się gałęziami przez okna, bijąc szyby i demolując już i tak zdemolowaną chałupę. Naprawdę nie musiałam spalić obiadu, bo przecież dobytek trzeba było ratować, a w efekcie jeszcze bardzie nie musiałam otwierać butelki rumu zachomikowanej gdzieś na dnie szafki, zaraz za pustymi pojemnikami z jedzeniem, którego tak właściwie nie miałam. – Kurwa mać – wypowiedziane po raz setny miało wreszcie stać się zaklęciem, które pozamiata ten cały bajzel. Umiałam poradzić sobie z bandą głodnych jatki pijanych piratów, a nie potrafiłam opanować chaosu we własnym domu. Patrzyłam za to z tępo na psi jęzor, który zlizywał łapczywie wodę z moich kolan, podczas gdy ja kołysałam w dłoni kubek z trunkiem – bo za cholerę nie mogłam znaleźć kieliszka. Natomiast gdy w końcu zebrałam się z kolan, świat zakołysał się niebezpieczne, robiąc z drewnianych desek lodowisko. Trzymając w drugiej dłoni szmatę, spróbowałam jeszcze raz powalczyć z oknem, choć miałam ochotę po prostu pierdolnąć zaklęciem i pozbyć się ustrojstwa. Obawiałam się jednak, że równocześnie zamienię chatę w kupę gruzów, bo poziom wściekłości przestał mieścić się w jakiejkolwiek normie. Byłam zła, głodna, mokra i już trochę wstawiona, a to była bardzo niebezpieczna kombinacja mnie.
Na dodatek postanowiłam podrażnić jeszcze trochę te mentalne zadrapania i poszłam lepiej przyjrzeć się szkodom w kuchni. Przez rozbite okno do środka dostała się całkiem dorodna gałąź, niszcząc na swej drodze wszystko. Wpuszczony do pomieszczenia wiatr tańczył, kpiąc sobie ze mnie bez oporów i tylko psy jakimś cudem wydawały się niemożliwie spokojne, choć łaziły za mną przyczepione gorzej niż niuchacze do złota. Jeszcze raz podarowałam niewidzialnej sile litanię z obelg, jakby to miało magicznie uratować mnie z tej sytuacji. Do środka wlewała się woda, a kiedy tylko podeszłam bliżej, chętnie łapała się materiału i tak już wyświechtanej kiecki. Wdrapałam się na blat, pozwalając, by pospadały z niego i tak już potłuczone naczynia. Postanowiłam wypchnąć cholerne drzewo z mojego domu, bo przecież nikt go tutaj nie zapraszał i tak też podjęłam uparcie starania, które skończyły się tylko podrapanymi przedramionami i eskalacją mojej wściekłości. Psy szczekały, okiennice trzaskały, a konar ani drgnął. Nosz kurwa mać. Gdzie była moja różdżka? Zsunęłam się, by stanąć stopami na mokrych deskach i spróbować zrobić wreszcie coś mądrego. W salonie przerzucałam nerwowo poduszki, pamiętając, że gdzieś ją tu ostatnio widziałam, ale moje pokraczne starania przerwał łomot przy drzwiach. Odruchowo uniosłam głowę w tamtą stronę, wcale nie mając ochoty, by ktokolwiek widział mnie zupełnie nie taką, jaką być lubiłam. Zanim jednak zdrowy rozsądek podpowiedział, by mieć to w nosie i dalej robić swoje, ostrym krokiem podeszłam do tych drzwi i otworzyłam je szeroko, przelewając w to siłę mojego wkurwienia.
Na werandzie stał on. Znów wpadł na pomysł krajoznawczej wycieczki do Devon, do Philippy Moss. – Mam nadzieję, że masz dobry powód, bo – ostrzegam – jestem cholernie wkurwiona i zdecydowanie nie w nastroju – burknęłam, aż za mocno ściskając brzeg drzwi i biorąc głęboki, ciężki wdech. Przyjmowanie gości w tym całym barłogu to słaby pomysł. – Masz szczęście, że pada. Inaczej zaraz byś zawracał – obwieściłam, cóż, niesympatycznie, ale w tamtej chwili słabo kontrolowałam szorstką paplaninę. Miałam inne rzeczy do roboty. Musiałam ratować chatę, bo w innym wypadku zaraz mi się zwali na łeb. A byłam zdecydowanie zbyt młoda, by tak szybko umierać.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:26
Mury krzyczały dojmującą ciszą, deszcz walił przygnębiająco w nieszczelne szkło dające rzut na parszywość okolicy; melancholijna zapowiedź jesieni dobierała się do duszy jednoznaczną chęcią sczeźnięcia w odmętach materaca, ale migająca na zewnątrz latarenka skutecznie wyrywała go z letargu, tym samym naznaczając ciało jakąś nienormalną żywiołowością. Osobnicze trwanie na haju wydało mu się od razu aktem zgoła żenującym; nie widziało mu się też kantować w mroku nocy przy hazardowym stoliku, zapijając się przebrzydłym sikaczem z jakimś bezzębnym marynarzem. Tak też zachciało mu się chyba wpaść bez zapowiedzi do znajomych, jednego albo drugiego, może właśnie z nimi wychylić kielicha, albo chociaż pogadać krzepiąco o życiu. Tak też pomyślał na wstępie o niej, cudownym przypadkiem napotkanej po roku wymownego milczenia, aż zanadto krzyczącego sugestią najgorszego scenariusza; tak też już niebawem zarzucał na ramiona cienką kurteczkę i znikał w obliczu deportacyjnego trzasku. Niespecjalnie dbał o to, czy życzyła sobie przyjmować akurat dziś gości; niespecjalnie też stać go było na jakiś lichy prezencik, wszakże ostatnio bieda zaglądała mu do rzyci przesadnym kolorytem. Ale ona się pewnie nie pogniewa, ona przyjmie go raczej z uśmiechem na twarzy i bez cienia pretensji o nadwyrężenie kurtuazyjnych powinności. Na pewno też zdążyła się już za mną stęsknić, chciał wierzyć naiwnie w siłę wiążącej ich, nigdy dostatecznie dobrze nazwanej relacji, odświeżonej enigmatyczną aranżacją tego charłaczego dupka, który ściągnął go do Devon miałką prośbą o podwózkę. Bowiem tylko dlatego łaskawie przemierzał z nim wtedy liczne mile na swojej niestabilnej miotle; bowiem całkowitym splotem niespodziewanego przeznaczenia wylądowali wówczas u niej w ogrodzie, czyniąc z tej okazji sposobność do nadrobienia wszelakich zaległości. Posiedzieli u niej kilka dni, spełnili wszelkie kobiece życzenia, wreszcie ― rozeszli się w dziwacznym poczuciu dosytu i łagodzącym usposobienia zadowoleniu, wykwitłym na twarzach chyba z racji kojącej świadomości, że żyli i mieli się dobrze. Że wciąż, jednostajnie i symultanicznie, wymieniali oddechy w trwającym nieprzerwanie biciu serca; że dalej będzie mógł zatruwać jej powietrze, irytując zanadto, drażniąc banalną grą pozorów, którą finalnie chyba nawet lubiła. Nie odmówi sobie nieskrywanej przyjemności zrobienia tego i dzisiaj, nie odmówi sobie nieodpartej konieczności zajrzenia do niej po raz kolejny, choć tłumaczyć to będzie najpewniej, trącającym jawnym echem fałszu, znudzeniem. Miernych wymówek na poczekaniu wymyślić mógł jeszcze więcej, ale bynajmniej nie one poniosły go dziś w stronę niedużej chatki ukrytej pośrodku dziczy. Wiedzieć o tym musiał aż za dobrze, skoro za jedyną słuszność uznał nieme ich zaakceptowanie; rozumieć to wszystko musiał aż za sprawnie, skoro za jedyny stosowny tor przyjął bezgłose im podporządkowanie.
Ciebie też dobrze widzieć ― odpowiedział zgoła rozbawiony, nijak jeszcze rozumiejąc poziom jej wkurwienia, nijak jeszcze spodziewając się zastałego w środku ambarasu. Minę miała nietęgą, brwi złowieszczo zmarszczone, nastrój niesprzyjający żartom, ale pewien bardzo kretyński przemknął mu już przez myśl. Od razu, gdy w środku zastał nie lada pizgawicę, coś łomotało okrutnie, a sukienka widniała plamami zmoknięcia, całkiem jakby jeszcze przed chwilą wałęsała się po dworze w tę nieznośną wichurę. ― Jeszcze przez chwilę chciałem się łudzić, że mokra jesteś z mojego powodu ― wydusił mrukliwie, przyglądając się kuchennemu koszmarkowi, co to przysporzył jej na pewno tego grymasu niechęci. ― Reducio ― dodał po chwili, celując różdżką we włażącą do środka gałąź. Gdzieś przed oczyma przemknęła mu jeszcze opróżniona częściowo butelczyna z rumem, potłuczona szyba okiennicy, parę niepokojących kropli krwi.
Zraniłaś się? Gdzie?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:28
Zakwitły na moich ustach grymas jako jedyny odpowiedział na tę jego rozweseloną formułkę. Mało miał sygnałów, mało podejrzeń zasianych w widoku mnie rozgoryczonej w tym całym bajzlu? Mnie i mojego nieprzychylnego ewentualnej gościnie tonu głosu? Od progu mógł nie dojrzeć tego cholernego kataklizmu, ale mój zszargany wizerunek winien być znaczącą podpowiedzią w sprawie. Miał szczęście, że go nie pogoniłam ścierą prosto w grzmiący, przemoknięty las. W tej całej złości działałam niejasno, impulsywnie, zbyt prędko i zupełnie głupio, ale był to efekt kilku nakładających się na siebie wątków, a nie istoty samego charakteru. Zawsze, naprawdę zawsze udawało mi się wyjść z opresji na dwóch nogach, a teraz kolana zaczynały drgać z piekielnej niemocy. Grzejący pod skórą temperament nie pozwolił mi odczuć nawet przez chwilę chłodu, ja się wręcz gotowałam, a ten przyłaził jak gdyby nigdy nic. Przyłaził i pewnie miał zamiar siedzieć nade mną i wygłaszać te swoje przemądrzałe, pouczające farmazony. Gniotłam własne palce w pięściach, szukając najlepszego sposobu, by dać temu wszystkiemu ujście, by się rozprawić z całym tym tornadem przyziemnego, ale niesłychanie irytującego nieszczęścia. I wtedy wypalił, prowokując moje brwi do poszukiwania sobie miejsca na środku czoła.
– Mierz siły na zamiary, głupku – mruknęłam, kręcąc z dezaprobatą głową, a potem faktycznie zerknęłam w dół, by odkleić wilgotną tkaninę przylepioną do piersi. – Z twojego powodu mogę być co najwyżej bardziej wkurwiona, Scaletta – kontynuowałam hardo i wbiłam mu w mostek oskarżycielski palec, którym chyba próbowałam go nawet wypchnąć dalej, być może z powrotem za próg, najlepiej od razu na skrzeczące schodki, Niech idzie precz. On i jego spóźnione fantazje. Naprawdę nie miałam chęci i ochoty, by się bawić w wahające się nastroje chłopca. Wystarczyło, że moje własne emocje tego dnia dawały mi do wiwatu.
Chwilę później oparłam się biodrami o brzeg kuchennego blatu, pozwalając, by oceniał moje osobiste pobojowisko. Przy tym pozwoliłam sobie na dosadne warknięcie, jakby nie dało się już dłużej tłumić w sobie wycia tej beznadziei. Nie patrzyłam na niego, patrzyłam zajadle w jeden konkretny przekrzywiony obrazek na ścianie i tylko co rusz przystępowałam z nogi na nogę, bo stopy paskudnie brodziły w wodzie i całym tym syfie. Nie było to najmilsze uczucie. Niech robi, skoro jest taki mądry i zaradny. Ależ nieznośne okazało się to uczucie…. Że potrafi sobie poradzić z czymś, nad czym ja już nie miałam żadnej sprawczej mocy. Że przychodzi jak jakiś pieprzony bohater, którego wcale nikt nie prosił o wybawienie. Kolejny zacietrzewiony odgłos wypełzł spomiędzy moich ust, aż w końcu opuściłam w dół bardzo ciężką głowę, pozwalając, by lawina zmoczonych kudłów obroniła mnie przed widokiem tego chlewu. – Nie – odpowiedziałam nędznie, krótko, nijak, ledwo co przy tym podnosząc brodę. – Nigdzie – dołożyłam jeszcze, jakby to miało istotny wpływ na sprawę. Sama nawet nie wiedziałam, czy w tym samym zamęcie coś takiego miało miejsce. Nie miałam czasu, nie skupiałam się na tym. – Mam to w nosie – uzupełniłam jakże dojrzale, natychmiast odbijając się od kuchennych szafek i przechodząc do saloniku. Tam rzuciłam się na kanapę na wpół żywa i ulokowałam stopy na stoliku. W ciężkim geście wyciągnęłam plecy, by dosięgnąć do porzuconego kubka z rumem. Najlepsze znieczulenie w ten parszywy dzień. Choć osiadłam, w głowie nieprzerwanie kręciła się karuzela emocji. Nie potrafiłam tego zatrzymać.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:29
Dzierżyła w sobie spore, niemożliwe chyba do stoickiego odżegnania pokłady irytacji, w naturalnej manierze fukając złością tu i ówdzie, zalewając ją jeszcze podłym rumem zastygłym na dnie kubka, dopełniając ją jeszcze niepasującym uroczej twarzyczce grymasem naburmuszenia. Była dziś jakoś przesadnie drażliwa, jakby spętana nićmi zwielokrotnionej niechęci, jakby przeżywała teraz okropny kryzys istnienia, ciskając weń zaledwie martwotą własnej ingerencji. Kuchenny koszmarek, dla zdolnej czarownicy wyposażonej w sprawną różdżkę, nie powinien jawić się przeraźliwym, niemożliwym do pokonania szczytem; ona, w całej egzaltacji osobistego przeżywania, widziała w tym jednak nieludzko wysoki ośmiotysięcznik, na domiar złego oblodzony jeszcze nigdy nietopniejącym śniegiem, na domiar złego problematycznie strzelisty i fatalnie ostry, wyżłobiony złośliwością sił wszechmocnej natury, płatającej figle również tutaj, na angielskim odludziu skąpanym w porywistej wichurze. Wpadający do środka wiatr smagał policzki nienormalną rześkością, krople gęstej ulewy wpadały zaś na zalany parapet, dalej ściekając jeszcze na skrzypiącą podłogę; w wodnej kałuży rozcieńczała się kobieca krew, w tym pobojowisku zewsząd wyzierało nań szkło, wbijające mu się w zelówki nadszarpniętych zębem czasu butów. Po szyi krążyły z wolna świadectwa pogodowej anomalii, wsiąkając machinalnie w prosty kołnierzyk ciemnej, niedopiętej całkowicie koszuli. Jak zawsze nudny i zachowawczy, mogłaby powiedzieć i wcale nie byłaby daleka prawdzie; jak zawsze kurewsko bzdurny, na pewno przemknęło jej przez myśl, gdy żartobliwie zapragnął rozładować dręczące ją uczucie bezradności. Nie poznawał jej wcale, nie rozumiał dosięgającej jej stagnacji, tak strasznie niepodobnej przecież do wiecznie walecznej, wiecznie zuchwale ekspansywnej statury, co to zdroworozsądkowo rozwiązywała wszelakie problemy; coś musiało trapić ją od środka, coś musiało rozpraszać wesołość i beztroskę, dolewając do kotła emocji wrzący kwas niezadowolenia. Więc proszę, wyżyj się, chciałby skomentować pół żartem, pół serio, ale cholera wiedziała, co by po podobnym stwierdzeniu go spotkało. Mógł jednak łagodnie poznęcać się dalej nad jej duszą, albo troskliwie zaopiekować rozzłoszczoną pannicą, krzątającą się bez celu we wszystkich kątach domku. Jeszcze nie znał toru nadchodzącej praktyki, co jednak stało się pewne i niepodważalne, to dyskretny uśmiech, wykwitły na rzecz zasłyszanej prowokacji, którą zdecydowało się niemo przemilczeć. Żebyś się nie zdziwiła.
Schlebia mi to ― skwitował krótko, i wcale nieironicznie, poryw jej szczerych konstatacji, omiatając spojrzeniem rozgrywający się na oczach ferment. Pierwsza inkantacja zadziałała, skutecznie zmniejszając konar włażącego na chama do środka drzewa; drugie machnięcie różdżką zdawało się jeszcze istotniejszym procederem, bo to co na dworze, zawitało też w domu. A deszczyk bynajmniej nie siąpił leciwą mżawką, wiaterek nie podrygiwał delikatnie ostatkiem trzymających się gałęzi listków; gdzieś nieopodal błysnęło jeszcze znienacka, pozostawiając za sobą głuchy wyraz przenikliwego grzmotu. Moss dąsała się jeszcze przez moment, w postawie obrażonego dziecka wybąkując z siebie jakieś miałkie sprzeciwy; postanowił ją jednak zignorować, nie zaprzestając walki z zastałym nieszczęściem, którego ona nie chciała za nic oglądać. Zostawiła go z tym samego, już zaraz wylegując się beztrosko na kanapie i sącząc żałośnie tego podłego sikacza. Rozczulające. Reparo ― podjął cicho, a wraz z odpowiednim kiwnięciem dłoni do kupy zebrała się szyba roztrzaskanego niefortunnie lufcika. ― Evanesco ― dodał tuż po chwili, susząc magicznie powstałe na podłodze i podokienniku bajorko. I tyle było z tej tragedii, choć panele zdążyły nasiąknąć już nieco cieczą, wymownie zwizualizowaną trudnym do ukrycia wybrzuszeniem. Czekała ją wymiana parkietu, kupno nowego dywanika, albo beztroska ignorancja. Ale na pewno nie o tym myślała teraz w samotni skromnego saloniku. Trochę jak był u siebie, począł przeszukiwanie szafki w niewielkiej łazience, gdzie w łapy wpadło mu trochę sterylnej gazy i podstarzała pęseta; z kuchennego blatu zgarnął jeszcze pozostałości rumu i najwymyślniejszą ze znalezionych filiżanek.
Chodź, dzieciaczku. Ze szkłem nie ma żartów ― zawyrokował poważnie, wciskając jej w ręce butelkę tego ohydztwa, zarazem badawczo szukając na skórze śladów niepokojącej rany. Tuż pod kolanem majaczył obraz niegroźnej bolączki; bez pytania uklęknął tuż obok, precyzją wyćwiczonych ruchów złapał metalowym kleszczykiem ten miniaturowy kawałek tafli, już zaraz wyrywający się z ucisku niewidzialną mocą, jak brakujący w całej układance puzzel. Wreszcie usiadł nieopodal na kanapie, narzędzie zamieniając na upstrzone kwiatkami naczynie, nadające się prędzej do herbaty, niźli tego napitku, ale było w tym wyborze coś ostentacyjnego.
No już, nie bocz się i polej też mnie. Jak za starych czasów.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:30
Chciałoby się powtórzyć: świetnie, bo zamiast wchodzić na linię ognia, on go przygasił w sposób nieinwazyjny. Podsumował, wcale tematu nie drążąc i nie dając mi powodów, bym dalej manifestowała przed nim ogrom mojego wkurwienia. Rozdmuchał tym samym kilka już szykujących się do startu zaczepnych, rozgniewanych argumentów, które w brudzie tego wszystkiego miały do tej oliwy dolać jeszcze kilka iskier. Kurwa, nie miałam w domu oleju. Nagła myśl zaowocowała podskokiem brwi i zgniecioną pięścią, lecz to zdawało się tak naturalnie dopasowywać do mojej obecnej aury, że nijak nie dało się wyczuć nowego wątku w całej tej parszywej historyjce.
Ja odpuszczałam, dając mu te pięć minut na bycie bohaterem mojego życia. Rzadko pozwalałam, by ktoś przestawiał mi codzienność, porządkując ją własnymi rękami, podczas gdy ja siedziałam nijako porzucona w uszczypliwej beznadziei. Tym bardziej Scaletta raczej nie bywał świadkiem podobnych demonstracji. Zwykle stałam po drugiej stronie, zbierałam gruzy, zamiatałam syf, którzy pozostawiali po sobie inni. Czarowałam świat, wdzięczyłam się do oprychów i wyjadałam co cenniejsze resztki. Bylejakość transmutowałam w styl. Tymczasem ten mój styl tonął w pogorzelisku. Już nie komentowałam, już nie walczyłam, nawet nie chciało mi się patrzeć, jak on naprawiał mój świat. To było chamskie, wiedziałam, lecz pozbawiona sił po prostu pogrążałam się dalej w tym niewdzięcznym nastroju, nie wyciągając nawet dłoni w stronę tego światła. Coś łączył, coś kleił, coś łatał. Cóż, chyba nawet jako tako się na takich sprawach znał. Przecież ostatnim razem poradził sobie całkiem nieźle, może nawet sprytniej niż wtedy z tą ścianą w salonie. A może wtedy też podziałał zmyślnie? Pamiętałam jak przez mgłę, w głowie pozostał bałagan, rozdrażnione nerwy nie pozwalały żadnej myśli dobiec do końca. Wszystko urywało się gdzieś w połowie szlaku, albo, psidwacza mać, gdzieś na samym początku. Płytkie dyskusje z samą sobą nie przynosiły mi zatem niczego odkrywczego. Rozbestwiona na kanapie czułam, że niczego już nie chcę od życia – może tylko tyle, by wszyscy poszli w cholerę. Nawet psy pochowały się gdzieś na antresoli, uznając, że mokra sierść to nie jest najlepszy pomysł. Zostałam sama. No… prawie.
- Po co to… - mruknęłam niechętnie, kiedy przyglądał mi się tak badawczo, oceniając bilans strat. Darowana butelka niemal wyślizgnęła mi się z łap, być może kropla skapnęła na nagie kolano. Albo i dwie krople. Nie zbuntowałam się jednak, zupełnie biernie mu na to wszystko pozwalając. – Scaletta… - wydusiłam mętnym głosem, który nie wiadomo co próbował tym apelem wywołać. – Ałć! – syknęłam, kiedy wycisnął ze mnie zarazę. Tyle razy szkło zatapiało się w mojej skórze – nigdy nie uwierało aż tak. Piekący ból jeszcze przez chwilę mnie maltretował, a potem miałam już to gdzieś. Gdy tak siedziałam, czas płynął nieznośnie powoli. Odpływałam gdzieś w nieznane i dopiero ten irytujący głos przebił się przez moją słodką samotnie. – Jak potem wrócisz? – zapytałam, lejąc w końcu do porcelanowej filiżanki pokaźną ilość trunku. – Będziesz robił salta na miotle? – podpytałam, spoglądając na niego ze śladem mieniącej się w oczach znajomej zadziorności. – To dobry alkohol, potrafi sieknąć. Pij powoli – poradziłam nieobeznanemu iście nie po barmańsku, ale co mi tam. W tym domu panowały inne zasady. Gdy oddałam mu filiżankę, pozwoliłam głowie ciężko opaść na oparcie wzorzystej kanapy. – Właściwie to nie musisz wracać. I tak jest wichura – mruknęłam prosto w drewniany sufit, pozwalając, by ręce opadły lekko na boki. Wreszcie zapadło milczenie, cisza niemal martwa, jeżeli nie liczyć postękujących o dach gałęzi. W duchu przysięgłam, że wszystkie je poucinam, jeżeli jeszcze jedna postanowi wtargnąć do tego domu. Potem myśli jednak złagodniały, a ja przekręciłam ciało lekko w jego stronę. Obracające się nogi zrzuciły coś hałaśliwego ze stolika, ale nawet się za tym nie obejrzałam. Spoglądałam na Scalettę.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:31
Było coś nienormalnie kojącego w tych miałkich próbach powrotu do starych, dobrze im znanych obyczajów, przyjętych chyba bezrefleksyjnie całe miesiące, lata, może nawet wieki temu. Istotnie jednak kojarzyli się wcale nie od tak dawna i wcale nie aż tak przenikliwie, ale to zdawało się nie mieć już większego znaczenia. Egzystowali w jednej przestrzeni szumiącego szantą, śmierdzącego nieświeżą rybą portu; istnieli też w nienazwanym kręgu wspólnych znajomych i wrogów, doświadczonych przygód i zastanych nieprzyjemności, wreszcie ― w sidłach czających się w zakamarkach umysłów domysłów, których nigdy dotąd nie mieli sposobności rozwiać. Dziwna była ta ich przyjaźń, o ile można tak było w ogóle określić ten duet krążących wokół siebie nieznajomych; dziwny był ten wiążący ich magnetyzm, głównie skąpany przecież w dziurawieniu ściany, sączeniu wina, oglądaniu jakiegoś chłamu na mugolskim ekranie, snuciu się pośród gruzów spopielonego sierocińca. Wiecznie razem, nigdy dostatecznie przykurzeni pyłem nieobecności, zarazem też zawsze osobno, funkcjonujący gdzieś z dala, w swoistej izolacji od niedzielonej codzienności. Nie wysyłali sobie listów, nie życzyli też wesołych świąt, ale w chwilach czającej się głęboko potrzeby zmierzali właśnie pod ten konkretny adres, szukając tam właściwie nie wiadomo czego, chyba tylko siebie. Dużo było w tych porywach banalnej spontaniczności, trochę może naiwnej beztroski. Ta ostatnia przeminęła doszczętnie wraz z wojną, pozostawiwszy po sobie tylko bladą reminiscencję lepszych czasów, gdy prosty wieczór nie przywodził na myśl zatrważającej wizji jutra, albo nie przypominał o dręczącym trzewia głodzie. Przylazł tu chyba, bo zebrało mu się na te ckliwe sentymenty, bo, tak po prostu, zatęsknił za normalnością. Albo wcale nie.
Szło przecież o nią, o tę pocieszającą świadomość, że żyje i dycha sobie względnie spokojnie, pośrodku tej zielonej gęstwiny, nad tym urokliwym jeziorem, w skromnej chacie z drewna. Stroniąc od całej podłości, stroniąc od potencjalnych niebezpieczeństw, całkiem jednak sama, dukająca co najwyżej parę słów do licznego stadka swoich zwierzątek, albo zagubionego w tej dziczy spacerowicza. Mógł być ośrodkiem niechcianej gadki, oglądaną bez chęci twarzą niewiele znaczącego złodzieja, albo fundamentem płynącego szybciej czasu, powracającego w swym biegu do tego, co zostawili za sobą przed rokiem, zanim jeszcze wyjechała i na kilkadziesiąt drażniących tygodni stała się kolejną ofiarą, kolejną cyfrą w okrutnej statystyce. Ten jeden raz pofatygował się i wykrzesał parę koślawych zdań, z namysłem spisanych tuszem na pomiętym pergaminie; ten jeden raz wydusił z siebie trochę szczerej emocji i zaangażowania, a te przepadły w eterze bez odpowiedzi. I dopiero chyba ta właśnie myśl ― że już jej nie było, że zniknęła w czeluściach dojmującej niewiadomej ― wyciągnęła go z marazmu ignorancji. Mogła więc gniewać się nań dowoli za to, że krzątał się tu i ówdzie, że odwiedzał bez zapowiedzi i irytująco zgrywał bohatera. I tak miał to gdzieś.
Nie martw się, jakoś wrócę ― skwitował tylko jej retoryczne dywagacje, nie planując dziś wcale upodlić się na całego. Od ostatniej wspólnej popijawy tolerancja nieco mu wzrosła, a ciało zdążyło poznać znacznie gorsze, bardziej inwazyjne specjały. Spił bez grymasu służalczo skłębione na dnie krople ichniejszego grzeszku, wszakże parę łyków rumów nikomu jeszcze nie uczyniło wielkiej krzywdy. Chociaż? Tym bardziej że obiecałem jutro pomóc temu chujkowi z remontem ― dodał zaraz, odstawiwszy upstrzoną kwiecistym wzorem filiżankę na stół. Dasz wiarę, że ta jego hacjenda to tak naprawdę wielka kupa gruzu?, chciałoby się dodać w przypływie machinalnej frustracji, ale oszczędził jej tego żałosnego marudzenia. W gruncie rzeczy nie najgorszy miał dziś przecież humor, choć przyjęła go w progu pełnym niechęci spojrzeniem. Teraz na powrót odważył się zerknąć w jej stronę; gorzałka ukołysała ją chyba w łagodzącej wkurwienie manierze, albo znudziła się już zgrywaniem obrażonej nastolatki. Od razu lepiej jej z oczu patrzyło, jakoś tak bardziej po ludzku, chociaż źrenic nie opuściła jeszcze iskra nieodgadnionej surowości.
Nie dusisz się tu czasem? ― podpytał szczerze, doglądając z siedziska szalejącej za oknem wichury. Wszakże i jemu marzyło się ostatnio skromne, skąpane w prostocie i słońcu życie na włoskiej wsi, gdzie doglądałby pomarańczy i winorośli. Tak przynajmniej mu się zdawało, ilekroć budził się w smrodzie tego zepsutego, mieszczańskiego zgiełku, gdzie niezmiennie pozostawał kimś innym. ― No wiesz, pośrodku niczego, całkiem sama, bez stałego zajęcia ― doprecyzował, badawczo omiatając każdy pojedynczy skrawek jej twarzy. Jakby szukał tam oczywistego zaprzeczenia albo potwierdzenia.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:32
Nie martw się.
Chciałam powiedzieć, że to nie zmartwienie i że mam w nosie, czy ugrzęźnie gdzieś po drodze w błocie, czy może rozczłonkuje go ta pieprzona zamieć. To nieprawda. Przejmowałam się i to cholernie. Nimi wszystkimi i każdym z osobna. Od lat. Jak lądowali zapici w rowie z obitym pyskiem i bez knuta przy duszy, jak ginęli w akcji bez choćby pogłoski i nawet wtedy, jak udawali, że wszystko jest dobrze, kiedy mnie drażniło przeczucie – że nie, że nic, kurwa, nie było dobrze. Oni, portowa świta, zgraja bliskich i dalekich przybłęd, odpływająca i nadpływająca fala. Postanowiłam się więc nie odzywać, postanowiłam i ten tysięczny raz zawierzyć komuś, że naprawdę jakoś do tej chaty wróci. Problem w tym, że nie miałam pewności, czy tak po prostu pozwolę mu już odejść, kiedy zdołał sprawić, że wreszcie mogłam się zacząć martwić o kogoś na nowo po przerwie, która z tygodni rozciągnęła się do nieznośnych, grząskich miesięcy.
– Argusowi? Co będziesz z nim robił? – zapytałam, chętnie łapiąc się nowego tematu, który niejako wytrącał nas obydwoje z możliwości wpadnięcia w niewygodną, nostalgiczną pułapkę. Choć w obecnym nastroju przesuwałam się w jej stronę niemal samoistnie. Trudno było to zatrzymać. – Poprzestawiacie meble? Zamalujecie ściany? – zapytałam, zsuwając się lekko w dół po kanapie. Włosy wytargały się na wzorzystym obiciu, a ciało ułożyło w niekształcie, ale było mi tak dobrze, błogo, znośnie – znacznie lepiej niż przez ostatnie godziny narastającego wkurwienia. Alkohol przyjemnie rozpływał się po ciele. – Nie pogniewa się, no nie? Jeżeli się spóźnisz – zapytałam i zaraz doprecyzowałam, zupełnie jakby Argus miał prawo znaleźć jakiś jeszcze inny powód, który rozsierdziłby jego, cóż, idylliczną, lekką naturę. Popatrzyłam przy tym na Michaela nieco z dołu, prowokując czoło do ujawnienia kilku wyraźnych fal. Chyba zaczynało mi trochę odbijać w tej samotni, ze światem niepostrzeżenie potrafiącym posypać się na łeb. Wciąż nie ugasiłam gniewnego pożaru, ale czułam dziwną lekkość. Może widok twarzy znajomej z dawnych czasów wzburzał zakurzoną nostalgią. Dziwne, myślałam, że wcale już jej w sobie nie miałam. A może po prostu przyszedł i zaczął naprawiać mój pozornie idealny świat, a w efekcie mogłam wreszcie wziąć głęboki wdech i spróbować zadbać o własny spokój. Gałęzie nadgorliwie starały się zadrapać cały mój dach, gdzieś coś kapało, gdzieś trzaskała luźna deska, a my tkwiliśmy tutaj i sączyliśmy ten gin jak zbawienny nektar. Przynajmniej ja, choć podejrzałam kątem oka, że i on się wreszcie skusił.
- Nie – odpowiedziałam bez zawahania, wznosząc się jednak trochę do góry, bo plecy, choć młode, zaczynały odczuwać bolesną niewygodę dość… szkodliwej pozycji. Chciałam jeszcze trochę pożyć piękna i zgrabna. Na połamany kręgosłup jeszcze przyjdzie czas. – Mam drzewa, śpiewanie ptaków, drzewa, jezioro, drzewa i jeszcze więcej drzew – odparłam w porywie elokwencji, zapatrzona w osadzone na suficie deski. – Nie jestem sama, mam zwierzaki i robotę też mam, Scaletta. Inaczej bym dawno temu zdechła z głodu, a tak to jakoś sobie radzę.Sama. Powinnam jeszcze doprecyzować, ale przecież podkreśliłam to już po drodze ze dwa razy. Moja samotność była dziwnie złożona, bo tak naprawdę w czterech kątach leśnej chałupy wciąż się coś działo. Coś szczekało, brzęczały knuty, szeleściły liście, albo jakieś ptaszysko wystukiwało dziobem nieznaną melodię. Nie było ciszy, nie było spokoju. Czy właśnie na tym mnie teraz nie przyłapał? Na wszechobecnym chaosie i energii dopraszającej się drzwiami i oknami. To było właśnie to moje życie. Na nie wymieniłam Parszywego Pasażera i portowy śmietnik. Czy mi się to podobało? – Wolałabym, gdyby ktoś ze mną był… - wymówiłam, obracając znów ku niemu spojrzenie. Głowa wciąż spoczywała na oparciu. Gdyby ktoś został i przestał mnie już zostawiać po stu tysiącach pieprzonych obietnic, którymi dziś mogłam co najwyżej wycierać zafajdane podłogi. A potem naszła mnie ochota, by po prostu zamknąć oczy, bo to całe gadanie wcale nie było takie dobre. Nie chciałam wracać pamięcią do wszystkich twarzy, które mnie opuściły.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Kuchniosalon [odnośnik]31.12.23 13:37
W całym zamęcie zdegradowanego świata, wyniszczającego się z wolna ciała i stanu zawieszenia w tej, niezasługującej na żadne słowo aprobaty, pustelni zdawał się nawoływać wyraźnym echem przejęcia. Prosił o spokój snu i ducha, błagał o przeistoczenie teraźniejszego niebytu, spowiadał się niemo z ciążących na barkach grzechów; bezkształtne, nieuosobione wytchnienie nie zaglądało jednak do czterech kątów, nie odbijało się w błyskających hajem źrenicach, nie majaczyło nawet nigdzie na horyzoncie. Nikt nie słyszał bezgłosego krzyku domagającego się pomocy, nic też nie zwiastowało, by przeciętne ściany kawalerki czy ułożone w szufladzie widelce cokolwiek mogły zrozumieć z tego kalejdoskopu przypadkowych scen. I tak zalegał tylko głębiej w koszmarze tego miałkiego nieistnienia, o konturach własnego ja przekonując się wyłącznie w doraźnych spotkaniach z wyzwolonym od wyrzutu ego; i tak wciskał się tylko znaczniej w odmęty czarnej przepaści, dając się już całkiem ponieść tej okrutnej psychodeli, pozwalając już doszczętnie spętać się dziwnym mackom wszechogarniającego go kryzysu. Stukot stąpających po dnie stóp rozrywał na kawałki każdą pojedynczą część świadomości, czyniąc zeń naszpikowaną bodźcami, ulotną parabolę o wstydzie. Ten, dopadłszy go w zenicie swojego natężenia, w całej swojej niechlubnej kwasocie zżerał resztę nasączonych wątpliwością myśli, pozostawiając po sobie ogołocony do cna szkielet. Zaledwie parę układających się misternie kości, pozornie usystematyzowanych na ludzki wzór; zaledwie kilka i tak już pewnie zwapnionych, nadszarpniętych świadectw tego, że jeszcze kiedyś przypominał człowieka.
Ale dziś o tym nie dywagował, poświęcając się jakiejś sentymentalnej beztrosce, bez zająknięcia zezwalając sobie na zagojenie ran ciągnącej się w nieskończoność tęsknoty. Za minionym kolorem świata, za nią, pewnie też za autentycznym Scalettą sprzed lat: całkiem roześmianym, czerpiącym garściami z ulotnych fotografii błogości, statecznie stąpającym po ziemi i tej samej stateczności ciągle poszukującym. Ckliwe reminiscencje nie należały do jego zwyczaju, ale pamiętał ją jako ten odświeżający umysły ośrodek ukojenia, czy to pirackiej nadpobudliwości, czy to banalnych trosk i smutków tej parszywej rzeczywistości. I chyba właśnie dlatego tak dobrze było ją mieć gdzieś niedaleko, ciągle w pobliżu, zawsze na wyciągnięcie ręki; bo, jak mało kto, bodaj na krótką chwilę, wnosiła w eter zapach zupełnie szczerego piękna. Nawet wtedy, kiedy dąsała się bez znaczniejszego powodu, albo sama upadała z bezsilności na kolana, bynajmniej nie znosząc towarzyszącego temu uczuciu smrodu słabości. W przeciwieństwie do niego ustawicznie odnajdywała chyba impuls do tego, by dalej walczyć o siebie i przetrwanie; w przeciwieństwie do niego nie dawała też ponieść się kurewsko kusicielskim zdrajcom, nie pozwalała beznadziei ogarnąć do reszty własnej statury, wreszcie ― nie porzucała marzeń o normalności. Bo w gruncie rzeczy oboje poszukiwali chyba tylko jej ― tej swoistej, może nawet byle jakiej ciszy codzienności.
Najpierw trzeba te ściany odbudować... To niemalże ruina, Moss, malowanie to przy tym żaden kłopot ― stwierdził z przekąsem, spojrzenie wbijając w ciemność spływających po miękkości kanapy włosów. Fikuśnie prężyła mięśnie, w posturze niemalże kocicy rozciągając leniwie kręgosłup; nie odmawiał sobie zerkania w stronę tych cyrkowych akrobacji, sącząc przy tym z filiżanki mocne cholerstwo, milcząco doceniając tę jej dziecięcą zdolność do niefrasobliwości. ― Niech by tylko odważył się coś powiedzieć ― uznał z kpiącym uśmiechem, choć więcej w tej manierze było żartu, niźli szczerej groźby. Za dobrze się już z Argusem znali, by tamten pogniewał się za drobną niesłowność; obaj zbyt dobrze rozumieli też wagę nagłych wypadków, a coś na wzór przeczucia podpowiadało, że wieczorne najście jej bez zapowiedzi śmiało można było do takowych zaliczyć. Korzystał z ostatków dobrego humoru, to samo w sobie widniało jakąś niecodziennością.
Rzeczywiście, zacne towarzystwo ― skwitował jej poetyckie próby opisu, nie wbijając przy tym jednak ironicznej szpileczki. On siedział wszakże pośrodku przebrzydłej stolicy, a sam przyjaciół doglądać mógł jedynie w tonach piętrzącego się tam betonu. Z dwojga złego jej obrazek był lepszy, przyjemniejszy dla oka. ― Może powinnaś pomyśleć o jakiejś inwestycji? Tartak, tak dla przykładu? ― dodał pół żartem, pół serio, odstawiwszy opustoszały kubek na skraj stoliczka. W takiej okoliczności mogłaby całkiem bezkarnie wyciąć to przeklęte drzewo, które jeszcze niedawno dobierało się do jej kuchennego okienka. Już zaraz stężał na brzmienie tych cholernie sugestywnych słów; już zaraz cisnęło się na usta coś na wzór leciwego pocieszenia. Ale zamiast niego, w akcie zdawkowego być może rozsądku, przybliżył się do niej i łagodnie objął twarz dłońmi. Chyba dręczyło ich też teraz to samo choróbsko, co słusznie wypierali w analogicznej tendencji. Zwyczajowo mówiło się o tym samotność, ale dla niej brzdękały garnki i szczekały psy, jemu zaś przygrywało leniwie radyjko i mruczenie sierściucha.
Spod równie przymkniętych powiek spojrzał na nią po raz ostatni i tak, nie cierpiąc zwłoki albo przeraźliwego natłoku ogarniającego go żalu, pocałował. Długo, uśmierzająco, zupełnie inaczej niż mogła go dotąd pamiętać.
Nie musisz być sama.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 02.01.24 14:04, w całości zmieniany 2 razy
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Kuchniosalon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach