Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire
Farma owiec
Strona 4 z 4 •
1, 2, 3, 4

AutorWiadomość
First topic message reminder :

★★ [bylobrzydkobedzieladnie]

Farma owiec
Nieopodal wzgórz znajduje się jedna z największych farm owiec na terenach hrabstwa Warwickshire. Niegdyś właściciel farmy nastawiony był jedynie na opiekę nad zwierzętami i czerpanie zysków z pozyskiwanej owczej strzyży. Zakład znajdujący się przy farmie produkował wyjątkowej jakości produkty z owczej wełny, wspomagane magią zapewniały ciepło nawet w najmroźniejsze wieczory. Kilka pokoleń później farma zajęła się również handlem żywym towarem, a sprzedaż owiec okazała się być równie dochodowa. Dopiero w ostatnich latach właściciel urozmaicił prowadzoną działalność o rekreację, pozwalając gościom odwiedzać farmę, zapoznawać się z działalnością tego miejsca oraz odpocząć na łonie natury, ciesząc się smakiem owczych serów i lokalnych miodów pitnych.
Pod wpływem reducto łańcuch bestii pękł, ogniwa z brzdękiem rozsypały się po wilgotnym podłożu, a ich złoty blask zaczął gasnąć i tracić kolor, aż wkrótce przypominać zaczęły stary podrdzewiały i kruchy metal. Finite incatatem sprawiło, że złota magia rozpłynęła się w powietrzu jak iluzja, a oba cieniste wilki zawyły głośno, wyginając obolałe grzbiety. Oswobodzone wracały do formy, Ramsey wyczuwał to całym sobą: ich rosnącą siłę, złowieszczą aurę, moc i odwagę. Przemijał lęk, przemijało poczucie zdrady. Ogma też - wydawał się spokojniejszy. Z chwilą, gdy ostatni z wilków został oswobodzony ze swojej uwięzi ich moc przestała reagować z otoczeniem tak chaotycznie. Sufit wydawał się kruchy, gdzieniegdzie opadały pojedyncze kamienie, lecz nic nie niszczyło już piwnicy od środka. Jak długo i czy wytrzymają mury - trudno było określić, sytuacja mogła ulec zmianie w każdej chwili.
Benjamin czuł narastające osłabienie. Ciepła krew sączyła się z jego rany, ostatnie słowa wymsknęły się z jego ust, a krótko potem głowa opadła. Krajobraz wokół zawirował wokół niego, odbierając mu poczucie czasu i przestrzeni - nim nastała ciemność, za którą nie było już nic.
Benjamin jest nieprzytomny. Ramsey, możesz wykonać więcej akcji w tej turze lub bezpiecznie opuścić wątek.
Żywotność:
Benjamin: 80/370; 60 - psychiczne, 20 - oparzenia, 80 - tłuczone, 85 - cięte, 40 - oparzenia, 10-osłabienie; kara -50 ; nieprzytomny
Ramsey: 121/201; 40 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -20, fortuno: -15
Benjamin czuł narastające osłabienie. Ciepła krew sączyła się z jego rany, ostatnie słowa wymsknęły się z jego ust, a krótko potem głowa opadła. Krajobraz wokół zawirował wokół niego, odbierając mu poczucie czasu i przestrzeni - nim nastała ciemność, za którą nie było już nic.
Benjamin jest nieprzytomny. Ramsey, możesz wykonać więcej akcji w tej turze lub bezpiecznie opuścić wątek.
Benjamin: 80/370; 60 - psychiczne, 20 - oparzenia, 80 - tłuczone, 85 - cięte, 40 - oparzenia, 10-osłabienie; kara -50 ; nieprzytomny
Ramsey: 121/201; 40 - psychiczne, 40 - tłuczone; kara -20, fortuno: -15
Życie gasło w jego oczach z każdą sekundą. Cierpliwie czekał aż z jego ust wydobędą się słowa, które wreszcie go usatysfakcjonują, ale Wright zawodził, zawsze zawodził. I tym razem nie było inaczej, gdy spomiędzy jego warg w ostatnim tchnieniu wypadła obelga, żądanie. Uśmiechnął się lekko, podchodząc bliżej i kucnął przy nim.
— Jak miło — mruknął, przechylając głowę, by na niego spojrzeć z góry, być tym, co będzie widział jako ostatnie dzisiaj. — Nie masz pojęcia, gdzie jest, prawda? — Nie istniał żaden powód, dla którego miałby go chronić. Nie istniał żaden powód, dla którego miałby stać tak lojalnie za arystokratą, nawet jeśli był zdrajcą Rycerzy Walpurgii. Choćby do nich przystał i zaoferował im wszystko, co wie, nie mogliby mu przecież w pełni zaufać. Ludzie się nie zmieniali, zmieniały się tylko ich priorytety. To, co wychowało Notta nie mogło ulec zniszczeniu, być zapomniane. Dobrze to ukrył, ale prędzej czy później jego prawdziwa natura ujrzy światło dzienne. Czy wciąż tu był, w Wielkiej Brytanii, czy uciekł z kraju jak tchórz, bojąc się, ze dosięgną go macki sprawiedliwości.
Rozmowy nie przyniosły efektu. W domu w środku lasu niczego nie znalazł, zdradzone przez Wrighta w pierwszych porywach półświadomości fakty niczego mu nie dały, nic nie przyniosły. Bezwartościowe informacje nie mogły mu pomóc. Zbyt dużo czasu na niego już stracił. Zmarnował cenne chwile, które mógł poświęcić innym, mniej butnym schwytanym. Ale zawsze taki był. Uparty, jak osioł.
Sięgnął dłonią do jego ciała, które stało się bezwładne i wiotkie. Opuszki palców zanurzył w plamie krwi na posadzce. Przetarł ją miedzy palcami, przyglądając jej się uważnie. Wykrwawiał się, umierał, ale ciało kolosa było silne, a jego wola życia ogromna, widział to dziś na własne oczy. Zamyślił się przez moment i uniósł wzrok, na cieniste bestie, które uwolnione z łańcuchów przestały się szarpać. Kurz wciąż osypywał się ze stropu wraz z pojedynczymi kamieniami. Piwnica tego nie przetrwa, runie. Wtedy pogrzebie go na dobre.
Przytknął palce do jego szyi obok krtani, przycisnął je mocno, szukając na niej słabych oznak życia. Szukał pod niemi miejsc, w których mógł je odnaleźć. Chciał wiedzieć, czy wciąż żył, czy było już po wszystkim; czy miał przed sobą truchło, czy dogorywającego, walczącą ze śmiercią człowieka. Zakrwawione palce wytarł o strzępy szaty Wrighta i wstał powoli, z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy. Był obolały i zmęczony, bardziej niż by chciał; bardziej niż sądził, że będzie, ale rozpadająca się piwnica odwiodła go od tortur, które zamierzał Benjaminowi zapewnić w ramach ostatniej rozrywki.
— Pilnujcie go — zwrócił się do cienistych wilków i wycofał. Otworzył drzwi piwnicy i przeszedł przez próg, by po drugiej stronie skierować koniec różdżki na zamek i zaklęciem je zatrzasnąć. Czy kiedy tu wróci o świcie, zastanie już ciało, czy wciąż będzie żył? To się okaże — teraz musiał skreślić kilka słów, odwiedzić lazaret, by odnaleźć w nim wzmocnienie. Stracił już wystarczająco czasu na tego czarodzieja. Jeśli umrze, trudno. Jeśli zaś przeżyje przysłuży się na tej wojnie.
| szukam tylko oznak życia, zamykam tu rzut i wychodzę; zt
— Jak miło — mruknął, przechylając głowę, by na niego spojrzeć z góry, być tym, co będzie widział jako ostatnie dzisiaj. — Nie masz pojęcia, gdzie jest, prawda? — Nie istniał żaden powód, dla którego miałby go chronić. Nie istniał żaden powód, dla którego miałby stać tak lojalnie za arystokratą, nawet jeśli był zdrajcą Rycerzy Walpurgii. Choćby do nich przystał i zaoferował im wszystko, co wie, nie mogliby mu przecież w pełni zaufać. Ludzie się nie zmieniali, zmieniały się tylko ich priorytety. To, co wychowało Notta nie mogło ulec zniszczeniu, być zapomniane. Dobrze to ukrył, ale prędzej czy później jego prawdziwa natura ujrzy światło dzienne. Czy wciąż tu był, w Wielkiej Brytanii, czy uciekł z kraju jak tchórz, bojąc się, ze dosięgną go macki sprawiedliwości.
Rozmowy nie przyniosły efektu. W domu w środku lasu niczego nie znalazł, zdradzone przez Wrighta w pierwszych porywach półświadomości fakty niczego mu nie dały, nic nie przyniosły. Bezwartościowe informacje nie mogły mu pomóc. Zbyt dużo czasu na niego już stracił. Zmarnował cenne chwile, które mógł poświęcić innym, mniej butnym schwytanym. Ale zawsze taki był. Uparty, jak osioł.
Sięgnął dłonią do jego ciała, które stało się bezwładne i wiotkie. Opuszki palców zanurzył w plamie krwi na posadzce. Przetarł ją miedzy palcami, przyglądając jej się uważnie. Wykrwawiał się, umierał, ale ciało kolosa było silne, a jego wola życia ogromna, widział to dziś na własne oczy. Zamyślił się przez moment i uniósł wzrok, na cieniste bestie, które uwolnione z łańcuchów przestały się szarpać. Kurz wciąż osypywał się ze stropu wraz z pojedynczymi kamieniami. Piwnica tego nie przetrwa, runie. Wtedy pogrzebie go na dobre.
Przytknął palce do jego szyi obok krtani, przycisnął je mocno, szukając na niej słabych oznak życia. Szukał pod niemi miejsc, w których mógł je odnaleźć. Chciał wiedzieć, czy wciąż żył, czy było już po wszystkim; czy miał przed sobą truchło, czy dogorywającego, walczącą ze śmiercią człowieka. Zakrwawione palce wytarł o strzępy szaty Wrighta i wstał powoli, z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy. Był obolały i zmęczony, bardziej niż by chciał; bardziej niż sądził, że będzie, ale rozpadająca się piwnica odwiodła go od tortur, które zamierzał Benjaminowi zapewnić w ramach ostatniej rozrywki.
— Pilnujcie go — zwrócił się do cienistych wilków i wycofał. Otworzył drzwi piwnicy i przeszedł przez próg, by po drugiej stronie skierować koniec różdżki na zamek i zaklęciem je zatrzasnąć. Czy kiedy tu wróci o świcie, zastanie już ciało, czy wciąż będzie żył? To się okaże — teraz musiał skreślić kilka słów, odwiedzić lazaret, by odnaleźć w nim wzmocnienie. Stracił już wystarczająco czasu na tego czarodzieja. Jeśli umrze, trudno. Jeśli zaś przeżyje przysłuży się na tej wojnie.
| szukam tylko oznak życia, zamykam tu rzut i wychodzę; zt


pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber

Zawód : Niewymowny
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Świat smakuje jak machora
a machora jak ten świat,
kiedy przyjdzie na mnie pora
sam wyostrzę czarny bat.
a machora jak ten świat,
kiedy przyjdzie na mnie pora
sam wyostrzę czarny bat.
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 57 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz

Śmierciożercy


Drzwi piwnicy trzasnęły, lecz nieprzytomny Benjamin nie mógł już tego usłyszeć. Pozostał sam w towarzystwie trzech cienistych wilków, które po zamknięciu pomieszczenia zaskowyczały złowieszczo. Ludzie w pobliżu mówili o łoskocie łańcucha, który - pęknięty - został nazajutrz odnaleziony pośród gruzów. Mówili o złowieszczym wyciu, które nie przypominało wycia żadnego istniejącego stworzenia, o przerażających hałasach, o krzyku bólu i straszliwym warkocie. Nikt nie widział, co wydarzyło się w ciemnościach, ślady tego pozostały tylko na ciele Benjamina - trzy czarne pręgi pociągnęły się przez jego plecy, promieniując paraliżującym bólem, który po kilku godzinach zbudził go z nieprzytomności. Po wilkach pozostały tylko wyłamane drzwi od piwnicy - przez które przedzierało się światło dające Benjaminowi nadzieję.
Początkowo Benjamin nie był pewien, czy umarł, czy przeżył, a wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie, bladło w pamięci coraz mniej wyraźnymi kształtami. Pamiętał twarz Ramseya, pamiętał ból, który mu sprawił i nic nadto. Senne majaki zlewające się z prowadzoną przez niego wizją torturowanych bliskich, lecz nawet ich twarze wydawały się niewyraźne, dalekie, inne. Kim był? Skąd pochodził? Co tu robił? Pozornie najprostsze pytania zdawały się nieść coraz więcej wątpliwości, a coraz więcej szczegółów z jego życia zaczynało umykać - jakby przebudził się właśnie z trwającego wiele lat snu, którego obrazy, pojedyncze sceny i głosy, utkane we wspomnieniach zaczynały rzednąć tym intensywniej, im dłużej otwarte miał oczy. Nic nie pamiętał.
Jego nieprzytomny wzrok natrafił na jego wyciągniętą rękę - i bliznę przebiegającą przez otwartą dłoń. Ta blizna miała dla niego ogromne znaczenie, lecz nie mógł go sobie przypomnieć. Wpatrując się w nią usłyszał w głowie pieśń feniksa, którego spokojna melodia, gdy znów zamknął oczy, podsuwał obrazy przeszłości. Wesołe oczy matki, Tiara Przydziału, sukcesy w Quidditchu, smutne oczy starego smoka, którym się opiekował. W końcu wojnę, gdy nad frontem czarodziejów przeleciał ognisty ptak snujący melodię. Ta sama dodała mu sił, dzięki którym zacisnął pięść. Wpierw jedną, potem drugą. Wyjście z piwnicy nie znajdowało się tak daleko. Wiedział, że mógł się do niego dostać. To tylko parę kroków.
Chwiejnych, trudnych i bolesnych, ale niewielu czarodziejów cieszyło się tak ogromną wytrzymałością, jak on.
Pamiętał, nazywał się Benjamin Wright.
Gdy tylko wydostał się poza piwnicę, konstrukcja runęła.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Benjamin, do twojej karty postaci został dopisany status splamionego. Kłopoty z pamięcią sprawiły, że nie będziesz w stanie rozpoznać swoich bliskich. Rozmowa i przebywanie z konkretnymi osobami pozwoli ci przypomnieć sobie detale powiązane z emocjami oraz zdarzeniami dotyczącymi tych konkretnych osób.
Początkowo Benjamin nie był pewien, czy umarł, czy przeżył, a wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie, bladło w pamięci coraz mniej wyraźnymi kształtami. Pamiętał twarz Ramseya, pamiętał ból, który mu sprawił i nic nadto. Senne majaki zlewające się z prowadzoną przez niego wizją torturowanych bliskich, lecz nawet ich twarze wydawały się niewyraźne, dalekie, inne. Kim był? Skąd pochodził? Co tu robił? Pozornie najprostsze pytania zdawały się nieść coraz więcej wątpliwości, a coraz więcej szczegółów z jego życia zaczynało umykać - jakby przebudził się właśnie z trwającego wiele lat snu, którego obrazy, pojedyncze sceny i głosy, utkane we wspomnieniach zaczynały rzednąć tym intensywniej, im dłużej otwarte miał oczy. Nic nie pamiętał.
Jego nieprzytomny wzrok natrafił na jego wyciągniętą rękę - i bliznę przebiegającą przez otwartą dłoń. Ta blizna miała dla niego ogromne znaczenie, lecz nie mógł go sobie przypomnieć. Wpatrując się w nią usłyszał w głowie pieśń feniksa, którego spokojna melodia, gdy znów zamknął oczy, podsuwał obrazy przeszłości. Wesołe oczy matki, Tiara Przydziału, sukcesy w Quidditchu, smutne oczy starego smoka, którym się opiekował. W końcu wojnę, gdy nad frontem czarodziejów przeleciał ognisty ptak snujący melodię. Ta sama dodała mu sił, dzięki którym zacisnął pięść. Wpierw jedną, potem drugą. Wyjście z piwnicy nie znajdowało się tak daleko. Wiedział, że mógł się do niego dostać. To tylko parę kroków.
Chwiejnych, trudnych i bolesnych, ale niewielu czarodziejów cieszyło się tak ogromną wytrzymałością, jak on.
Pamiętał, nazywał się Benjamin Wright.
Gdy tylko wydostał się poza piwnicę, konstrukcja runęła.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Benjamin, do twojej karty postaci został dopisany status splamionego. Kłopoty z pamięcią sprawiły, że nie będziesz w stanie rozpoznać swoich bliskich. Rozmowa i przebywanie z konkretnymi osobami pozwoli ci przypomnieć sobie detale powiązane z emocjami oraz zdarzeniami dotyczącymi tych konkretnych osób.
Naprawdę rzadko opuszczały Londyn. Ciągle zajęta lecznicą nie miała możliwości zapewnić córce lepszego otoczenia, tymczasem dziewczynka rosła. Jeszcze kilka lat, a przeobrazi się w podlotka, czy Aleja Śmiertelnego Nokturnu była miejscem, w którym powinna spędzić ten czas? Ceniła sobie bliskość natury. O wyprowadzce z Londynu myślała już od dawna, ale propozycja Ramseya okazała się tą, której nie mogła odmówić. Lysandra widziała już Warwick, Calchas był tu po raz pierwszy. Kątem oka obserwowała, jak walczy patykiem z pokrzywami w okolicy, nim złożyła dłoń w matczynym uścisku na ramieniu starszej córki. Nim wyruszyły w drogę ułożyły karty Tarota, Cassandra odczytała wróżbę, lecz ostatniej z kart nie pokazała Lysandrze - zamierzała zrobić to na miejscu. Przysiadła na pniu na skraju lasu, poprawiając materiał długiej spódnicy i purpurową chustę na głowie, która osłaniała ją przed wiatrem, nim wysunęła tę kartę z uzdrowicielskiej torby przewieszonej przez ramię - i wręczyła ją córce. Nie miała przy sobie medykamentów, ale torba i tak była ciężka; nóż miał pomóc wydrapać na drzwiach posiadłości odpowiednie znaki, a butelka z niedźwiedzią krwią wypełnić je mocą. Potrzebowały jeszcze odpowiednich ziół.
- Co oznacza karta śmierci, Lysandro? Czy pamiętasz? - zapytała, na obrazku szczerzył się kościej z kosą, na białym koniu. Często budziła niepokój, ale nie zawsze słusznie. Nie zawsze naprawdę chodziło o śmierć, lecz niuanse były trudne do wychwycenia u osób o małym doświadczeniu. Dbała, by jej córka potrafiła obchodzić się z narzędziami, które w przyszłości pomogą jej kierować jej rzadkim darem. - Usiądź przy mnie. Dzisiejszy dzień nie będzie zwykły i nic w nim nie będzie dziełem przypadku. Musimy porozmawiać. Bardzo poważnie. O tobie, o nas i o twoim ojcu. - Nigdy nie zdradziła jej tej wiedzy. Nigdy nie mówiła jej, kim był. Wciąż nie była pewna, czy mówić powinna. Ojcem Lysandry był brat Ramseya, ta sama krew. Czy powinna powiedzieć jej prawdę czy powinna raczej uczynić tę prawdę łatwiejszą? - Jesteśmy w tym miasteczku po raz drugi. Powiedz, jak ci się tu podoba? - zapytała najpierw, nie była do tego przyzwyczajona. Do lasów, do natury, do bliskości ziemi. Ale chyba nadszedł czas, aby to zmienić - oddać hołd naturze i poszukać magii wielkich i silnych wschodnich przodkiń w tej pierwotnej sile.

bo ty jesteś
prządką
prządką
Wyjścia poza Londyn nie były częste w ich życiu. Świat Małej Sroki skupiał się na Nokturnie, gdzie każdego ranka przysiadała na progu kiedy była ładna pogoda lub w oknie kiedy na zewnątrz krople deszczu szkliły kocie łby lub śnieżne płatki spadały w tańcu na ziemię.
Teraz świat się zielenił, pysznił się kolorem zbliżonym do jej oczu. Oczu Matuli. Calchas patrzył szeroko otwartymi oczami na otoczenie, a ona wskazała mu żółtego motyla. Te nigdy się jej nie śniły, zawsze las, ponury i pełen cieni, ale tak bliski jej samej, tak dobrze znany, gdy trzymała lisi ogon spacerując jego ścieżkami.
Matula jak zawsze spokojna i pełna gracji przysiadła na pniu, zdawała się być królową leśnej polany. Panią Wróżek, która gotowa była przyjąć swoich poddanych w trakcie arcyważnego spotkania.
Karta Tarota pojawiła się w drobnych dłoniach. Kości Śmierci powinny przerażać, ale nie ją. Nie widziała w niej wroga, zdawała się być niezrozumiałą przyjaciółką.
-Strata czegoś cennego albo kogoś - zaczęła powoli mówić marszcząc przy tym brwi, Starała sobie przypomnieć co Matula mówiła na temat kart, ale nie zawsze wszystko pamiętała. Nie było to łatwe, miały wiele znaczeń i należało je odczytywać różnie - zależnie od tego z jakimi innymi kartami była wyciągana. Westchnęła głośno, ponieważ w głowie kołatało się wiele myśli, niekoniecznie te skupione wokół karty. -Odrodzenie? - Zapytała niepewnie i podniosła szmaragdowe spojrzenie na Cassandrę. -Zmiana i coś nowego… - Dodała na sam koniec. Poważny ton, wspomnienie ojca sprawiło, że stała się bardzo czujna i jednocześnie, niesamowicie, ciekawska. Przechyliła lekko głowę na bok jak ten mały ptaszek i usiadła obok Matuli oddając jej kartę. Nigdy nie mówiła o ojcu, nie wspominała go słowem, a dziewczynka nie pytała, choć tak bardzo często chciała. Matulę otaczała zawsze pewna aura tajemniczości, a córka jej wiedziała, że czasami trzeba zwyczajnie poczekać. -Jest pięknie, Matulu. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. -Pachnie inaczej i słychać ptaki. Czy spotkamy w lesie niedźwiedzie?
Teraz świat się zielenił, pysznił się kolorem zbliżonym do jej oczu. Oczu Matuli. Calchas patrzył szeroko otwartymi oczami na otoczenie, a ona wskazała mu żółtego motyla. Te nigdy się jej nie śniły, zawsze las, ponury i pełen cieni, ale tak bliski jej samej, tak dobrze znany, gdy trzymała lisi ogon spacerując jego ścieżkami.
Matula jak zawsze spokojna i pełna gracji przysiadła na pniu, zdawała się być królową leśnej polany. Panią Wróżek, która gotowa była przyjąć swoich poddanych w trakcie arcyważnego spotkania.
Karta Tarota pojawiła się w drobnych dłoniach. Kości Śmierci powinny przerażać, ale nie ją. Nie widziała w niej wroga, zdawała się być niezrozumiałą przyjaciółką.
-Strata czegoś cennego albo kogoś - zaczęła powoli mówić marszcząc przy tym brwi, Starała sobie przypomnieć co Matula mówiła na temat kart, ale nie zawsze wszystko pamiętała. Nie było to łatwe, miały wiele znaczeń i należało je odczytywać różnie - zależnie od tego z jakimi innymi kartami była wyciągana. Westchnęła głośno, ponieważ w głowie kołatało się wiele myśli, niekoniecznie te skupione wokół karty. -Odrodzenie? - Zapytała niepewnie i podniosła szmaragdowe spojrzenie na Cassandrę. -Zmiana i coś nowego… - Dodała na sam koniec. Poważny ton, wspomnienie ojca sprawiło, że stała się bardzo czujna i jednocześnie, niesamowicie, ciekawska. Przechyliła lekko głowę na bok jak ten mały ptaszek i usiadła obok Matuli oddając jej kartę. Nigdy nie mówiła o ojcu, nie wspominała go słowem, a dziewczynka nie pytała, choć tak bardzo często chciała. Matulę otaczała zawsze pewna aura tajemniczości, a córka jej wiedziała, że czasami trzeba zwyczajnie poczekać. -Jest pięknie, Matulu. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą. -Pachnie inaczej i słychać ptaki. Czy spotkamy w lesie niedźwiedzie?
Przyglądała się córce z uwagą, kiedy próbowała przywołać wszystkie znaczenia przedstawionej karty. Nie podpowiadała, pierwsze hasło zignorowała, drugim zainteresowała się nieznacznie bardziej, na dźwięk trzeciego ostatecznie skinęła głową.
- Niekiedy zmiana prowadzi do odrodzenia. Zmiany są trudne, ale nowa droga obnaża nowe horyzonty. Czasem ciekawsze, czasem po prostu inne, lecz tylko próbując można odnaleźć właściwy cel. Dla nas też zajdą zmiany - oznajmiła, przyjmując z jej dłoni kartę, obróciła ją między palcami i przyjrzała się rysunkowi z zastanowieniem. - Nie, kochanie. Tu nie ma niedźwiedzi, żyją daleko stąd - odpowiedziała, unosząc kąciki ust, choć w jej oczach nie odbijał się nawet cień radości. To nie pomagało w żadnym aspekcie. Mulciberowie pochodzili z mroźnej Rosji, tak samo jak ich herbowe zwierzę. Nie mieli tu wielu przyjaciół. Będą musieli walczyć. Każdego dnia, o szacunek, o pozycję. Dokonania Ramseya na froncie otworzyły im wiele drzwi, ale przecież to był dopiero początek. - Ale jesteśmy my. Ty jesteś niedźwiedzicą, Lysandro. - Wyciągnęła dłoń, by zamknąć w jej uścisku drobną piąstkę córki. - Twój ojciec nie żyje - stwierdziła, zbierając myśli. Jak o tym opowiedzieć dziecku tak, by zrozumiało? Jak ująć słowa, by prawda nie brzmiała zbyt gorzko? Ufała Lysandrze, wiedziała, że nie zawiedzie jej zaufania, że była dość dojrzała, by dochować sekretów. - Nie roń łez nad jego śmiercią, to w niej my mogłyśmy się odrodzić. Nie był dobrym człowiekiem. Nie był dobry dla mnie. - Ciebie nie zdążył skrzywdzić. Bo nigdy bym na to nie pozwoliła. - Lecz w tobie płynie jego krew, krew niedźwiedzi. Zaopiekuje się nami jego brat. Mną i tobą. Krew brata jest jego krwią. Ramsey nie będzie już twoim wujkiem, kochanie. Stanie się twoim ojcem, a wszyscy sądzić będą, że był nim od zawsze - oznajmiła, z powagą spoglądając na twarz dziewczynki; obserwowała każdy gest, drgnięcie, wypatrywała subtelnych grymasów, chcąc poznać jej emocje. Wiedziała, że to rozwiązanie najlepsze dla niej. Ale czy najprostsze? - Bo był nim zawsze. Nie tylko z powodu krwi, to on przy nas trwał, to on nas chronił, to jemu zawsze na nas zależało. Wiele mu zawdzięczamy. - Z uwagą spoglądała wprost w jej oczy. - O twoim prawdziwym ojcu rozmawiamy dziś po raz pierwszy i ostatni, bo jedyne, na co zasługuje, to zapomnienie. Możesz zapytać, o co chcesz, ale tylko dzisiaj. Nikt nie może się o nim dowiedzieć. Nikomu nigdy o nim nie opowiesz. Odtąd będziemy żyć jak rodzina, we czworo. Ja i ty, twój ojciec i twój brat. - Umilkła, przyglądając jej się z uwagą. Czy rozumiała? Sięgnęła dłonią do uzdrowicielskiej torby, wyciągając z nią starą cienką książeczkę zapisaną obcym alfabetem. Na okładce widniał zapomniany herb rodziny. Przekazała ją do rąk dziewczynki. - Wiesz już, co w sercu nosisz po mnie. Chcę, byś teraz dowiedziała się, co znaczy być Mulciberem. Odpowiedzi skrywa ten wolumin, ale nie przeczytasz go, póki nie nauczysz się języka rosyjskiego. - Cassandra go nie znała. Ale Lysandra, Lysandra Mulciber, poznać musiała, by móc w przyszłości skorzystać ze wschodnich koneksji.
- Niekiedy zmiana prowadzi do odrodzenia. Zmiany są trudne, ale nowa droga obnaża nowe horyzonty. Czasem ciekawsze, czasem po prostu inne, lecz tylko próbując można odnaleźć właściwy cel. Dla nas też zajdą zmiany - oznajmiła, przyjmując z jej dłoni kartę, obróciła ją między palcami i przyjrzała się rysunkowi z zastanowieniem. - Nie, kochanie. Tu nie ma niedźwiedzi, żyją daleko stąd - odpowiedziała, unosząc kąciki ust, choć w jej oczach nie odbijał się nawet cień radości. To nie pomagało w żadnym aspekcie. Mulciberowie pochodzili z mroźnej Rosji, tak samo jak ich herbowe zwierzę. Nie mieli tu wielu przyjaciół. Będą musieli walczyć. Każdego dnia, o szacunek, o pozycję. Dokonania Ramseya na froncie otworzyły im wiele drzwi, ale przecież to był dopiero początek. - Ale jesteśmy my. Ty jesteś niedźwiedzicą, Lysandro. - Wyciągnęła dłoń, by zamknąć w jej uścisku drobną piąstkę córki. - Twój ojciec nie żyje - stwierdziła, zbierając myśli. Jak o tym opowiedzieć dziecku tak, by zrozumiało? Jak ująć słowa, by prawda nie brzmiała zbyt gorzko? Ufała Lysandrze, wiedziała, że nie zawiedzie jej zaufania, że była dość dojrzała, by dochować sekretów. - Nie roń łez nad jego śmiercią, to w niej my mogłyśmy się odrodzić. Nie był dobrym człowiekiem. Nie był dobry dla mnie. - Ciebie nie zdążył skrzywdzić. Bo nigdy bym na to nie pozwoliła. - Lecz w tobie płynie jego krew, krew niedźwiedzi. Zaopiekuje się nami jego brat. Mną i tobą. Krew brata jest jego krwią. Ramsey nie będzie już twoim wujkiem, kochanie. Stanie się twoim ojcem, a wszyscy sądzić będą, że był nim od zawsze - oznajmiła, z powagą spoglądając na twarz dziewczynki; obserwowała każdy gest, drgnięcie, wypatrywała subtelnych grymasów, chcąc poznać jej emocje. Wiedziała, że to rozwiązanie najlepsze dla niej. Ale czy najprostsze? - Bo był nim zawsze. Nie tylko z powodu krwi, to on przy nas trwał, to on nas chronił, to jemu zawsze na nas zależało. Wiele mu zawdzięczamy. - Z uwagą spoglądała wprost w jej oczy. - O twoim prawdziwym ojcu rozmawiamy dziś po raz pierwszy i ostatni, bo jedyne, na co zasługuje, to zapomnienie. Możesz zapytać, o co chcesz, ale tylko dzisiaj. Nikt nie może się o nim dowiedzieć. Nikomu nigdy o nim nie opowiesz. Odtąd będziemy żyć jak rodzina, we czworo. Ja i ty, twój ojciec i twój brat. - Umilkła, przyglądając jej się z uwagą. Czy rozumiała? Sięgnęła dłonią do uzdrowicielskiej torby, wyciągając z nią starą cienką książeczkę zapisaną obcym alfabetem. Na okładce widniał zapomniany herb rodziny. Przekazała ją do rąk dziewczynki. - Wiesz już, co w sercu nosisz po mnie. Chcę, byś teraz dowiedziała się, co znaczy być Mulciberem. Odpowiedzi skrywa ten wolumin, ale nie przeczytasz go, póki nie nauczysz się języka rosyjskiego. - Cassandra go nie znała. Ale Lysandra, Lysandra Mulciber, poznać musiała, by móc w przyszłości skorzystać ze wschodnich koneksji.

bo ty jesteś
prządką
prządką
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Farma owiec
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Warwickshire