Wschodnie skrzydło
Wystawa
W części wschodniego skrzydła, na podestach ustawionych ponad gośćmi stoi kilka rzeźb wykonanych z najczystszego marmuru, które czasem podrygują w rytm muzyki, a nieraz zastygają bez ruchu. Podobno zostały specjalnie przestawione tam na dzisiejszy wieczór, aby wspomóc odwiedzających je, w decyzjach na temat przyszłości w nadchodzącym roku. Raczą uśmiechem, opowiadają wiekowe historie, a także potrafią zasłynąć dobrą radą. Każdy ze wspaniałych obecnych może podejść i zadać własne pytanie, ale powinno być ono dobrze przemyślane, bowiem posągi są rozchwytywane. Po zareagowaniu na zadane pytanie kłaniają się i zwracają do innej osoby. Wtedy przejść można do następnej rzeźby, o ile ta akurat nie jest zajęta zabawianiem kogoś innego.
Pierwsza od lewej jest potężna figura stojącego na czterech łapach lwa, którego ogromna i miękka grzywa zdaje się falować na niewidzialnym wietrze. Gdy odzywa się, jego głos jest głęboki i twardy, a każdy, kto go słucha, może mieć wrażenie, że jest najmądrzejszy spośród wszystkich rzeźb obecnych w tym miejscu. Można zadać mu jedynie takie pytania, na które odpowiedź będzie twierdząca lub zaprzeczająca, a po zrobieniu tego należy rzucić kością k3 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: raczej tak
2: chyba nie
3: to możliwe
Następnie obok lwa znaleźć można piękną kobietę, która trzyma w dłoniach bukiet słoneczników, co kilka minut wąchając go i rozkoszując tym zapachem. Ubrana jest w delikatną szatę, która na pierwszy rzut oka przypomina lekką mgiełkę, przyjemnie otulającą jej kamienne ciało. Uśmiech ma ciepły i spokojny, a gdy zadasz jej pytanie, jej twarz rozpogodzi się jeszcze bardziej, przez co zwyczajne patrzenie na nią, przywodzi na myśl piękną nimfę. Należy rzucić kością k3 i zinterpretować wynik.
- Reakcje:
1: wyciąga do Ciebie dłoń, jeśli ją złapiesz, drugą ręką pogłaszcze cię po niej
2: kładzie dłoń na Twoim ramieniu, mrugając zalotnie rzęsami
3: rozpuszcza włosy i kładzie je na swoich ramionach, przeczesując palcami
Ostatnia rzeźba na prawo to stary i mądry człowiek. Jego potężna siwa broda i przywodzą na myśl mężczyznę doświadczonego. Oczy jednak nie posiadają źrenic, przez co są puste i odległe. W dłoni trzyma dziwny amulet, którym co rusz obraca pomiędzy palcami. Patrzy z boku, nie wychylając się nad to. Podchodzącego do niego gościa przywita, kłaniając się i zadając pytanie "Jakiej wiedzy Ci trzeba?. Potrafi udzielić odpowiedzi, ale nigdy nie jest ona taka oczywista. Dopiero głębsze przemyślenie jej, pozwoli wysnuć odpowiednie wnioski. Po zadaniu pytania należy rzucić kością k6 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: Ludzie budują zbyt dużo murów, a zbyt mało mostów.
2: Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, żeby być silniejszym niż warunki czasu i życia.
3: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem.
4: Jesteśmy kształtowani przez nasze myśli. Jesteśmy tym, czym one są. Gdy umysł jest niezmącony, przychodzi szczęście i podąża za nami jak cień.
5: Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
6: Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu.
Jeśli zostaniesz w tym miejscu wystarczająco długo, rzeźby zaczynają nabierać do Ciebie coraz więcej zaufania. Odchodząc od nich można rzucić kością k10. W przypadku uzyskania wyniku k10 podbiega do Ciebie mała dziewczynka, która wkłada Ci w dłoń kawałek oszlifowanego halitu. Halit możesz odebrać w aktualizacjach, linkując swój rzut.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 29.11.24 18:22, w całości zmieniany 2 razy
- Jesteś na balu. Twoją samotność tutaj dostrzega każdy. Może ci się wydawać, że jest postrzegana tylko jako żałosna, ale przede wszystkim ta samotność jest tutaj postrzegana jako niegrzeczna. Mijający cię goście zastanawiają się, czy brak towarzystwa przy tobie wynika z twojego chamstwa i buractwa, czy upośledzenia, które nie pozwala na nawiązywanie kontaktu z żywymi ludźmi. Jesteś tu oceniana, panno Multon, na tym polega nasz świat: każdy twój ruch, każdy gest, każda nerwowość na ustach, nawet w tym momencie, mówi o tobie zbyt wiele. Wśród najważniejszych elit moja tożsamość nie jest tajemnicą, co oznacza, że zapewne wiedzą już, że cię upomniałem. Usiłując kąsać mnie dalej jak rozkapryszony podlotek, stajesz się tylko bardziej żałosna - oznajmił ze spokojem, była pijana, ale nie na tyle, by utracić świadomość dokonywanych gestów i wypowiadanych słów. Nie zdawała sobie sprawy z reguł rządzących tych światem - czy nie zdawała sobie sprawy z ich powagi? Nie wierzył w jej słowa, nie sądził, by gościom, z którymi rozmawiała przed nim, przedstawiła inne maniery. - Wszyscy przeszliśmy dziś pewne zawody - przyznał na jej dalsze słowa. Wysłuchał ich w milczeniu, skupiając się na dalszych krokach tańca - zdając sobie sprawę z tego, że dobiega on końca. Nie odpowiedział nic na zarzut, że nie potrafł jej ukarać. Ależ potrafił. Nie zwykł jednak grozić ni śmiercią ni bólem, gdy nie zamierzał go zadawać. Nie robił tego również na życzenie. Bardzo dobrze wiedział, że prosi o to dlatego, że lekceważące upokorzenie bolało bardziej niż fizyczna przemoc. Nauczył się tego, uzależniając od siebie Deirdre. - Zacznę traktować cię jak żołnierza, kiedy zaczniesz zachowywać się jak żołnierz. Wykrzykiwaniem, że nim jesteś, nie zyskasz szacunku - oznajmił, wciąż lekko. Żołnierza obowiązywał pewien etos, ona go nie przestrzegała. Nie tylko pyskowaniem. - Będę cię traktować jak krnąbrną pannę tak długo, jak długo będziesz będziesz się zachowywała jak krnąbrna panna. - Musiała dorosnąć. Nie obchodziło go środowisko, z którego się wywodziła, nie miał w sobie zrozumienia ani cierpliwości. Od dziecka stawiano przed nim głównie wymagania, którym po prostu musiał sprostać. Czy mu się to podobało, czy nie. Czy potrafił, czy nie. Musiał - a jego zdanie i jego pragnienia nie interesowały nikogo. - Zrobisz to udami? - zapytał uprzejmie, kiedy zaczęła się odgrażać, w tonie wybrzmiało nieprzypadkowe rozbawienie. Nie tratował poważnie ani jej ani jej gróźb. Nie była zdolna skrzywdzić Evandry, znajdowała się pod jego protekcją, ale i bez niej ogień pięknej półwili mógłby wypalić śliczną twarz Elviry. - Dam pannie lekcję i powinna ją panna zapamiętać. Wykrzykiwane groźby bez pokrycia budzą śmieszność, nie strach - dodał szeptem, szczerze. Nie powinna zachowywać się w ten sposób nie tylko wobec niego - ale i wobec ich wrogów.
Muzyka ucichła, skłonił się z podziękowaniem podług najlepszych manier.
- Proszę iść do domu, panno Multon. - Czy tak karało się niepokorne panny - wysyłało się je do swojego pokoju? Może gdy zostanie sama - może wtedy zastanowi się nad jego słowami jeszcze raz i wyniesie z nich tym razem rozsądniejsze wnioski? - To rozkaz - zakończył, krótko, ostro, wypuszczając z mocnego uścisku jej nadgarstki dopiero teraz.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Merlinie broń, żeby cała frakcja rozpadła się pod ciężarem jednej kobiety w żałobie - wycedziła przez zęby i zaraz ze świstem wypuściła powietrze przez nos, nie dowierzając słowom, które właśnie opuściły jej usta. Żeby zachować twarz, jeśli w ogóle mogła jeszcze mówić o godności, dodała z cichym, lecz zajadłym gniewem. - Sugerowałoby to, że frakcja jest słaba, a dobrze wiemy, że nie jest. Chyba, że masz mi do powiedzenia coś innego, o wielki nestorze? - Jeśli nawet przez jej głos przebijał sarkazm, wcale go nie czuła.
Nie dowierzała słowom Tristana, nie chciała im dowierzać, choć bodły ją do żywego. Bodły, ponieważ przypominały o tym, że Rycerze Walpurgii przetrwaliby bez niej, że jej pozycja była jeszcze nazbyt nietrwała, by mogła pozwalać sobie na błędy. A jednak popełniała je raz za razem, nawet jeżeli czuła w przebłyskach zwodniczej trzeźwości, że została podle wykorzystana i wciągnięta w okrutną grę. Elvira Multon, marionetka w rękach znudzonego, narcystycznego arystokraty. Jak mogła mówić, że jest żołnierzem, skoro nie potrafiła się właściwie zemścić? Pozwalała, by jednym ruchem zagarnął dłoń, którą trzymała na jego karku i wykręcił ją za jej plecy. Nawet nie stawiała uporu, ponieważ było w tej prymitywnej sile coś wzbudzającego ciepło i dreszcze. Zastanawiała się, czy gdyby to on złapał ją teraz za włosy, to czy by mu na to pozwoliła. Słabość w kolanach na tę myśl napełniła ją goryczą i rozczarowaniem. Sobą? Nim? Drew?
- Nie krzyczę i nie jestem żałosna - wymamrotała, udowadniając pośrednio jego słowa.
Nie, wcale nie. Nie. Może jednak powinna go ugryźć? Wszak jej groźby niebędące groźbami bawiły go, bez zawahania przyznawał, że jest dla niego wyłącznie krnąbrną pannicą.
- Nie traktuj mnie dziś tak, jakbym nie wyszła wraz z tobą z piekła. - Wspominając wrzesień nieprzypadkowo zniżyła głos, otarła się nosem o jego krtań, nie mając już dłoni, które mogłaby zaciskać na jego skórze. - Ramię w ramię. Jesteśmy sobie równi, Rosier, zawsze będziemy, nawet jeśli pycha nie pozwala ci w to uwierzyć. - Parsknęła, wyrzucając z siebie ciążącą na duszy bezradność. Nie zdołała go sprowokować, a melodia dobiegała końca. Mogłaby zrobić jeszcze tak wiele, zerwać jego maskę, uderzyć go; ale przecież wtedy by wygrał. Wygrywał niezależnie od wszystkiego co zrobi. - Nie schlebiaj sobie z tymi groźbami bez pokrycia. Chciałam cię wykorzystać, ale ty... - Nie wiedziała, co chce powiedzieć, co powinna powiedzieć. Język miała ciężki, czuła na nim metaliczny posmak krwi z przygryzionej wargi. - ...ty jesteś tylko chłopcem, który nie daje się wykorzystywać. Szkoda.
Piosenka zmieniła się, pozwolił jej oswobodzić się ze swoich sideł, nie zakończył jednak spektaklu upokorzenia. Idź do domu. To właśnie zamierzała zrobić, dlaczego więc odczuwała tak olbrzymi opór? Ukłonił się przed nią, a ona dygnęła, niezręcznie, chwiejnie. Nadgarstki pulsowały w miejscach, które wcześniej ściskał. To dzięki skupieniu myśli na tym pulsowaniu była w stanie wydusić słowa:
- Tak zrobię. Zgodnie z rozkazem. - Lekko przechyliła głowę w wyrazie pokory, ale nie mogła się powstrzymać, jej szkarłatne usta wyartykułowały nieme słowo t c h ó r z.
Potem odwróciła się i odeszła w kierunku wrót sali, po drodze zgarniając jeszcze jeden kieliszek z nieznanego rodzaju alkoholem. Kierowała się po płaszcz, potem do wyjścia, ignorując spojrzenia, nie oglądając się za nikim, jakby wszystko wokół, cały ten przepych i ekstrawagancja, rozpłynęło się w senne mrzonki. Czuła się pusta, wyzuta z ostatniej emocji, ale i w pełni świadoma, że wszystko wróci do niej, wróci wkrótce. Myśl ta ściskała ją niczym sznur w nadbrzuszu.
Udało jej się dotrzeć do mieszkania, po drodze rzucając maskę w krzaki. Na Ulicy Pokątnej zachowała jeszcze pozory, ale na klatce schodowej kamienicy zerwała obcasy z nóg i wspięła się na kamienne schody boso, podpierając się ścian i pozwalając, by łzy drążyły na jej bladej twarzy strumienie czarnego tuszu. Czerwona i zasmarkana dotarła pod drzwi mieszkania, zbyt zmęczona, by od razu zauważyć, że coś jest nie w porządku. Dotarło to do niej z opóźnieniem, gdy zamknęła za sobą drzwi i zdała sobie sprawę z niesprawności zamka. W przedpokoju czekał na nią obcy szalik, w pokojach bałagan. Zawsze była pedantką w kwestii tego mieszkania, z początku więc stała tylko w progu, z niedowierzaniem ogarniając skalę zniszczeń. Kto poważyłby się na takie włamanie? Czy któryś z rebeliantów zdobył jej adres i szukał tutaj istotnych strategicznie informacji? Przeliczyłby się, wcale ich tu nie trzymała.
Nie, nie zginęły listy ani notatniki ani szkice, tylko kosztowności i pieniądze. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że została zwyczajnie, perfidnie okradziona, a gdy wreszcie to do niej dotarło, zsunęła się po ścianie i usiadła na podłodze, bezmyślnie bawiąc się odpiętą od podwiązki różdżką. Starannie ułożone włosy zniszczył wiatr, wolne kosmyki przyklejały się do jej wilgotnych policzków. Nie wiedziała co myśleć, nie wiedziała nawet, czy ma na myślenie siłę.
A potem podniosła się na nogi, mozolnie, z kolan, i wyrzuciła z siebie przeciągły, warkliwy okrzyk wściekłości, który skrywać miał cały ból, bezsilność i furię minionej nocy. Zaciśnięte pięści raniły skórę dłoni do krwi, trzęsła się, rozkopywała porzucone na podłodze książki i szkatuły tak długo aż jej bose stopy również zaczęły krwawić. Dopiero wtedy uspokoiła się, odchyliła głowę w tył i wzięła głęboki, drżący oddech. Spoglądając w lustro na swoje poturbowane oblicze nie mogła odnaleźć we własnych oczach niczego znajomego. Szukała w sobie resztek godności, poczucia honoru, pewności siebie, wyższości. Nie znalazła ich.
Nie znalazła niczego poza nienawiścią.
/zt (x2?)
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
Wystawa
W części wschodniego skrzydła, na podestach ustawionych ponad gośćmi stoi kilka rzeźb wykonanych z najczystszego marmuru, które czasem podrygują w rytm muzyki, a nieraz zastygają bez ruchu. Podobno zostały specjalnie przestawione tam na dzisiejszy wieczór, aby wspomóc odwiedzających je, w decyzjach na temat przyszłości w nadchodzącym roku. Raczą uśmiechem, opowiadają wiekowe historie, a także potrafią zasłynąć dobrą radą. Każdy ze wspaniałych obecnych może podejść i zadać własne pytanie, ale powinno być ono dobrze przemyślane, bowiem posągi są rozchwytywane. Po zareagowaniu na zadane pytanie kłaniają się i zwracają do innej osoby. Wtedy przejść można do następnej rzeźby, o ile ta akurat nie jest zajęta zabawianiem kogoś innego.
Pierwsza od lewej jest potężna figura stojącego na czterech łapach lwa, którego ogromna i miękka grzywa zdaje się falować na niewidzialnym wietrze. Gdy odzywa się, jego głos jest głęboki i twardy, a każdy, kto go słucha, może mieć wrażenie, że jest najmądrzejszy spośród wszystkich rzeźb obecnych w tym miejscu. Można zadać mu jedynie takie pytania, na które odpowiedź będzie twierdząca lub zaprzeczająca, a po zrobieniu tego należy rzucić kością k3 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: raczej tak
2: chyba nie
3: to możliwe
Następnie obok lwa znaleźć można piękną kobietę, która trzyma w dłoniach bukiet słoneczników, co kilka minut wąchając go i rozkoszując tym zapachem. Ubrana jest w delikatną szatę, która na pierwszy rzut oka przypomina lekką mgiełkę, przyjemnie otulającą jej kamienne ciało. Uśmiech ma ciepły i spokojny, a gdy zadasz jej pytanie, jej twarz rozpogodzi się jeszcze bardziej, przez co zwyczajne patrzenie na nią, przywodzi na myśl piękną nimfę. Należy rzucić kością k3 i zinterpretować wynik.
- Reakcje:
1: wyciąga do Ciebie dłoń, jeśli ją złapiesz, drugą ręką pogłaszcze cię po niej
2: kładzie dłoń na Twoim ramieniu, mrugając zalotnie rzęsami
3: rozpuszcza włosy i kładzie je na swoich ramionach, przeczesując palcami
Ostatnia rzeźba na prawo to stary i mądry człowiek. Jego potężna siwa broda i przywodzą na myśl mężczyznę doświadczonego. Oczy jednak nie posiadają źrenic, przez co są puste i odległe. W dłoni trzyma dziwny amulet, którym co rusz obraca pomiędzy palcami. Patrzy z boku, nie wychylając się nad to. Podchodzącego do niego gościa przywita, kłaniając się i zadając pytanie "Jakiej wiedzy Ci trzeba?. Potrafi udzielić odpowiedzi, ale nigdy nie jest ona taka oczywista. Dopiero głębsze przemyślenie jej, pozwoli wysnuć odpowiednie wnioski. Po zadaniu pytania należy rzucić kością k6 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: Ludzie budują zbyt dużo murów, a zbyt mało mostów.
2: Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, żeby być silniejszym niż warunki czasu i życia.
3: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem.
4: Jesteśmy kształtowani przez nasze myśli. Jesteśmy tym, czym one są. Gdy umysł jest niezmącony, przychodzi szczęście i podąża za nami jak cień.
5: Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
6: Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu.
Jeśli zostaniesz w tym miejscu wystarczająco długo, rzeźby zaczynają nabierać do Ciebie coraz więcej zaufania. Odchodząc od nich można rzucić kością k10. W przypadku uzyskania wyniku k10 podbiega do Ciebie mała dziewczynka, która wkłada Ci w dłoń kawałek oszlifowanego halitu. Halit możesz odebrać w aktualizacjach, linkując swój rzut.
Wieczór trwał już w najlepsze. Tańczące pary zajmowały parkiet, echo rozmów niosło się po salach Hampton Court. Formowały się nowe sojusze, stare zacieśniały więzi, młode panny na wydaniu zachodziły w głowę, który kawaler zaprosi ją do tańca i czy finalnie zostanie ona jego żoną, z stare dewoty plotkowały w najlepsze oceniając każdego, na kim zatrzymały wzrok. Znał ten scenariusz bardzo dobrze, brał w nim udział już wielokrotnie, był doświadczonym aktorem w tym przedstawieniu. Kiedyś sprawiało mu to przyjemność, potem na pewnien czas stracił tą iskrę, która na szczęście wróciła. Chociaż nigdy nie był pierwszy do brania udziału w takich wydarzeniach, była to wrodzona niechęć, to zawsze uważał, że były to idealne okazje na zdobycie nowych, ciekawych i wartościowych informacji. Pomimo, że nigdy nie był fanem plotek odnośnie socjety, to nauczył się, że nawet, a może przede wszystkim, plotka ma w sobie część prawdy i może zniszczyć komuś życie.
Po kolacji postanowił rozprostować kości. Jak na razie nie śpieszyło mu się na parkiet, nie wypatrzył jeszcze żadnej kadydatki na swoją taneczną partnerkę, a narzeczona nie mignęła mu nawet przez chwilę w tej wielkiej sali. Zrezygnował już z szampana na rzecz czegoś zdecydowanie mocniejszego. Kiedyś częściej bywał w tych ścianach, dlatego ruszył przed siebie aby na własne oczy przekonać się czy cokolwiek się zmieniło. Kilka razy zatrzymał się by wymienić uprzejmomości z innymi gośćmi lub nawet porozmawiać chwilę, jednak finalnie ruszał dalej by w końcu nogi doprowadziły go do wschodniego skrzydła. Kiedyś, w latach młodzieńczych, obserwował z tej sali wschód słońca, wiedział, że tak było, ale nie pamiętał kiedy dokładnie. Najprawdopodobniej kiedy poznał swojego wieloletniego przyjaciela i razem upili się w schowku na miotły chcąc uciec od tego wszystkiego, a przede wszystkim od swoich rodzin i oczekiwań.
Tym razem, w zasadzie jak co roku, pomieszczenie było zajęte przez rzeźby. Majestatyczne w swoim wyglądzie i tajemnicze w swym wydźwięku. W poprzednich latach rozmawiał z nimi, ale nigdy nie brał sobie ich słów do serca. Tego wieczoru jednak, mając na plecach bagaż nowych doświadczeń oraz głowę pełną pytań bez odpowiedzi, jak również wizje małżeństwa majaczącą niedaleko w przyszłości, naturalne mu się wydało skierowanie swoich kroków do rzeźby na prawo. Czy mędrzec mógł mieć dla niego jakieś rady? Czy będą one trafione? Miało się okazać, chociaż Burke nie miał specjalnie dużych nadziei.
- Jakiej wiedzy ci trzeba? – zapytał staruszek kierując na niego spojrzenie pustych oczu i lord przez chwilę sam zastanawiał się czego tak naprawdę potrzebuje.
- Zastanawiam się co powoduje, że możemy uważać kogoś za wielkiego człowieka, czarodzieja? Jakie kryteria powinnna taka osoba spełniać? – padło finalnie pytanie.
Było to jedno z wielu pytań, które chciał zadać. Czy mógł siebie postrzegać za wielkiego czarodzieja? Sam nie był pewny, miał spore doświadczenie, szeroką wiedzę, ale czy to wystarczyło? Oczywiście nie mógł się równać z Czarnym Panem, to nigdy by mu nie przeszło nawet przez myśl.
Francuska piosenka jak zwykle pojawiła się znikąd. Miał nadzieję, że może tego wieczora nie będzie musiał tego znosić, ale najwyraźniej się pomylił, nie poraz pierwszy. Wiedział, że kobiety nie ma nigdzie w pobliżu, że piosenka rozbrzmiewa tylko w jego głowie, ale mimo wszystko rozejrzał się po sali oczekując nadal na odpowiedź rzeźby. Jego spojrzenie zatrzymało się jednak na znajomej sylwetce.
- Barty jak dobrze cię widzieć. – pokiwał głową z zadowoloną miną kiedy zauważył młodszego kuzyna – Czyżbyś również szukał chwili wytchnienia od tłoku i gwaru? – spytał spokojnie i upił łyk ze szklanki nie odrywając wzroku od Crouch’a, jednocześnie z całych sił starając się ignorować melodię w głowie.
rzut na splamienie wykonany tutaj, a jego konsekwencje odgrywane w tym wątku
rzut za rzeźbę
Nie pamiętał, co sprawiło, że zaplątał się akurat w te rejony Hampton Court; może zmyliła go muzyka, może dał zwieść się jakiejś chichoczącej panience, a może po prostu popchnął go do wschodniego skrzydła zew przygody. Nieistotne, bawił się, mimo okoliczności, doskonale. I zamierzał bawić się dalej, nieważne, kogo los postanowił postawić mu na drodze.
A postanowił dość łaskawie. Od razu dostrzegł samotną niewiastę - i przecież nie byłby sobą, gdyby nie podszedł do nieśmiałej sarenki. Oczywiście jako dżentelmen, chcący zaopiekować się każdą białogłową pozbawioną towarzystwa, nie miał przecież złych intencji, skądże znowu. Po kilku głębszych, rozochocony tańcami i pogawędkami, nie rozpoznał od razu dawnej koleżanki ze szkoły. Bujne, kręcone włosy zostały poskromione i spięte, a szaty w niczym nie przypominały mundurka ani uniformu szukającej. Ruszył więc do niej zupełnie na ślepo, wychylając kolejny, głęboki haust alkoholu z kryształowego kielicha. Jego usta lśniły wilgocią, gdy stawał tuż obok niej, lekko pochylając głowę w geście przywitania. Nie należała do szlachty, był tego pewien, znał przecież własne środowisko, nie musiał więc giąć się w pas.
- Panna - bo chyba musiała być panną, była dość młoda, a szybkie spojrzenie na dłoń nie obnażyło złota obrączki - chyba nie jest stąd, dobrze przewiduję? - zagadnął z rozkosznym uśmiechem, tak, jakby wcale tym niemal-powitaniem nie okazywał poważnych wątpliwości dotyczących zasadności pobytu kogoś z gminu tutaj, we wspaniałych wnętrzach Hampton Court. Nie uściślał, o co dokładnie mu chodziło, mogła odebrać jego słowa dosłownie - czyli jako komplement, choć, na Merlina, na Nottównę nie wyglądała, jej suknia, choć ładna, wyglądała tanio - mogła też rozpoznać wyniosłość, z jaką się do niej zwrócił. Nieistotne, nie przejmował się tym wcale, odkładając kieliszek z szampanem na tacę przemykającego obok nich kelnera. Gdy zniknął w drzwiach, prowadzących do korytarza, zostali tu względnie sami. Co pozwalało mu dokładniej przyjrzeć się tymczasowej towarzyszce. Coś w jej twarzy wskazywało na to, że kiedyś się spotkali...Zmarszczył złote brwi, próbując zorientować się, czy ma przed sobą jedną z licznych koleżanek - i na jakim etapie z tą konkretną się zatrzymał. Całował ją już? Znał kształt i krągłość piersi? Przedziwne. Może tak, może nie; nie była w jego typie, ale przecież bywały chwilę, gdy zadowalał się przeciętnymi czarownicami. - Zapoznamy się z rzeźbami? Podobno potrafią zdradzić naprawdę intrygujące informacje i nakreślić ścieżkę działań. Żal nie spróbować, moja droga - zwrócił się do towarzyszki, kierując ich oboje w stronę pierwszego z postumentów, czyli monumentalnego lwa. - Znamy się? - spytał swą towarzyszkę, bezpośrednio, ale z ujmującym uśmiechem, wybaczającym to ewentualne faux pas. A później, szybko, by kamienny lew nie uznał, że pytanie było skierowane właśnie do niego: - Czy ta sylwestrowa noc będzie dla mnie upojna? - spytał całkowicie poważnie, zerkając z ukosa na Yanę: trochę chcąc sprawdzić, czy oburzy ją to pytanie, a trochę by jeszcze raz ocenić, skąd dokładnie się znają.
'k3' : 2
Już po kolacji Yana postanowiła wybrać się na zwiedzanie posiadłości. Nie mogła oprzeć się takiej pokusie, skoro nigdy wcześniej tu nie była. Czuła się trochę jak w Hogwarcie, tam też sporo czasu wolnego poświęcała na zwiedzanie i poznawanie tajemnic starego zamczyska. Dwór lady Nott wywarł na niej ogromne wrażenie, dlatego chciała zobaczyć też inne jego zakamarki.
Przybywając tu liczyła się z tym, że nie zostanie przyjęta jako swoja, nie nosiła szlachetnego nazwiska ani nie wychowała się na dworze. W dodatku przybyła tu sama, bez ojca, bez brata (ten, który przynależał niegdyś do Rycerzy, był przecież już martwy), żadnego narzeczonego również nie miała. Dla większości z tych ludzi była kimś gorszej kategorii, ale zamierzała znieść to z godnością. Nie w jej stylu była jakaś ucieczka czy płakanie w kącie. Lady Nott ją tu zaprosiła, więc z zaproszenia skorzystała i zamierzała się dobrze bawić nawet jeśli jakieś puste, płytkie damulki miały się na jej widok krzywić. Czuła się jednak jak przebieraniec, suknia nie należała do szczególnie poręcznych, ciągle musiała uważać, by nie przydeptać dołu kreacji obcasami i nie zrobić w niej jakiejś brzydkiej dziury. Nie przypominała w dzisiejszym wydaniu siebie z dnia codziennego ani siebie ze szkoły, w swoim odczuciu (bo przecież była przyzwyczajona do innej siebie) wyglądała jak ktoś inny, ale wciąż obcy, nietutejszy.
W tej części dworu zatrzymała się dość spontanicznie, zaciekawiona widokiem poruszających się rzeźb. Kiedy tak przyglądała się marmurowym posągom, nagle usłyszała męski głos. Odruchowo zwróciła się w tamtą stronę i po chwili go rozpoznała.
- Malfoy – odezwała się odruchowo, na moment zapominając, że już nie byli w Hogwarcie. Wtedy, w szkole, przecież nie zwracała się do innych uczniów tytułami, a najczęściej po imieniu lub po nazwisku. Nie była też obeznana z dworską etykietą, ale oczywiście, że go pamiętała, trudno było go przegapić w pokoju wspólnym Slytherinu, nie należał do najcichszych i rzucał się w oczy. Grali też razem przez pewien czas w domowej drużynie quidditcha, z której Yana zrezygnowała na ostatnim roku, bo po jakimś przegranym meczu pokłóciła się z kapitanem, który miał do niej pretensje że pozwoliła sobie ukraść znicza sprzed nosa. – No cóż, chyba nie da się ukryć, że nie jestem stąd – odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie, jej głos zabrzmiał dość neutralnie. Nie zamierzała zaprzeczać, była przekonana, że środowisko najznakomitszych rodów dobrze się zna, więc każdy obcy był natychmiast zauważany, bez względu na to, jak by się nie przebrał. A choć krew Yany była czysta, to jej rodzina, pomimo faktu że istniała od wieków, nie znalazła się w Skorowidzu Czystości Krwi i nie dostępowała takich zaszczytów, aby być w takie miejsca zapraszana. Nie wiedziała też, czy Fabian zdążył uczestniczyć w podobnych wydarzeniach gdy jeszcze żył, nie miała już jak go o to zapytać. Na ten moment była w tym budynku jedynym Blythem. – Nie wiem, czy pamiętasz mnie, ale ja ciebie tak, bo trudno było cię przegapić w pokoju wspólnym oraz na treningach i meczach quidditcha, Luciusie Malfoy.
Ciemne spojrzenie na moment zogniskowało się na jego twarzy, mogła odnieść wrażenie, że trochę już dzisiaj wypił, zapewne bawił się znacznie intensywniej niż ona, głównie zwiedzająca zakamarki dworu. Uniosła lekko brwi gdy zadał pytanie lwu, jednocześnie zastanawiając się, o co sama mogłaby go zapytać.
- Czy nadchodzący rok będzie lepszy od poprzedniego? – zapytała, gdy przyszła jej kolej na stanięcie przed marmurowym lwem; 1958 rok upłynął jej pod znakiem tragedii, w styczniu straciła siostrę, w czerwcu brata, zaś w sierpniu spadła kometa. Nie sądziła co prawda, by kamienny lew umiał przepowiadać przyszłość, ale wypaliła pierwsze co jej przyszło do głowy, a co jednocześnie w gruncie rzeczy nie zdradzało na jej temat nic osobistego, czym nie chciałaby się podzielić z Malfoyem, do którego zawsze wolała stosować zasadę ograniczonego zaufania.
'k3' : 3
Spoglądał w kamienne ślepia lwa z uśmiechem, ale gdy ten mu odpowiedział, skrzywił się lekko. Cofał opinię o tym zwierzaku: był głupi jak but. - Co to ma znaczyć? Chyba się zepsuł - mruknął, niezadowolony, ledwie powstrzymujac chęć kopnięcia postumentu, na którym stała podobizna króla sawanny. Wygadywał bzdury. Ta noc musiała być upojna i rozkoszna, dopiero się zaczęła, nie zamierzał jednak dawać upustu irytacji. Westchnął lekko, znów spoglądając na Yanę. - Mówiłem, zepsuł się. Ktoś rzucił na niego zaklęcie dezintegrujące zdolność jasnowidzenia, czy coś - i pewnie ruszyłby ku drzwiom, by zgłosić dyskretnie (nie chciał wprowadzić lady Nott w zakłopotanie) jednemu z lokajów jakieś zaburzone pole magiczne, ale jego uwagę przykuła stojąca obok lwa piękność. Rzeźba niewiasty wydawała się jeszcze doskonalej wykonana niż ta zwierzęcia; na Merlina, dlaczego nie podszedł do niej od razu? Uśmiechnął się do niewiasty promiennie, szybko przesuwając wzrok z uroczej buzi na krągłości, przykryte delikatnym materiałem: był pod wielkim wrażeniem kunsztu mistrza, który ją wykonał. - Ale mów dalej, Yano, jestem ciekaw twojego życia po Hogwarcie... - nie ignorował przecież swej towarzyszki, ale bez wątpienia całą swą uwagę poświęcał właśnie pomnikowi nimfy, wychwytując jej kokieteryjne spojrzenie.
| rzut na niewiastę
'k3' : 2
Kącik jej ust lekko drgnął, gdy nazwał ją po nazwisku, odpowiadając jej w podobnym tonie.
- Tak, tak właśnie się nazywam – odrzekła, unosząc nieznacznie podbródek. Przez ujarzmienie loków jej rysy wydawały się teraz ostrzejsze, a kwadratowy zarys szczęki był lepiej widoczny, przez co wyglądała dojrzalej. A na boisku tak z reguły się do siebie zwracali, on dla niej był Malfoyem, ona dla niego Blythe. Mogli nie darzyć się sympatią, ale podczas meczy musieli współpracować. – Tamten mecz miał miejsce w pięćdziesiątym piątym, ale możliwe, że w pięćdziesiątym trzecim też jakiś zepsułam, kto by spamiętał wszystkie, grałam w drużynie przez cztery lata. – Nie zawsze dało się wygrać wszystko, a pozycja szukającego była wyjątkowo trudna i odpowiedzialna. I w przypadku przegranej, to zazwyczaj właśnie szukającemu się za to obrywało. A że Yana nie chciała żeby jakiś nadęty przylizany paniczyk się na nią wydzierał, to tamtego dnia po prostu rzuciła miotłą i powiedziała, żeby w następnym roku szkolnym poszukał sobie lepszego szukającego. Czy kolejny był lepszy czy nie, tego nawet nie pamiętała. Na siódmym roku jej umysł absorbowały inne rzeczy, sprawy związane z quidditchem zeszły na daleki plan.
Tak czy inaczej, teraz nie spotkali się już jako dwójka uczniów, a jako dorośli ludzie, w dodatku w miejscu, w którym oboje musieli się zachowywać. Yana pozostawała więc uprzejma i stonowana, choć zachowywała się z pewną rezerwą, do jakiej zapewne nie przywykł, skoro w szkole zawsze otaczał go wianuszek zapatrzonych w niego dziewcząt. Yana jednak nigdy nie była jedną z nich, nigdy nie była tak naiwna i głupia by wierzyć w jakąś cudowną miłość ponad podziałami, a już na pewno nie posądzałaby akurat Luciusa o szczere uczucia w stosunku do którejkolwiek z panienek, którymi się otaczał.
Miała ochotę parsknąć śmiechem widząc jego reakcję na słowa lwa, ale udało jej się zachować kamienny wyraz twarzy. Pewne rzeczy najwyraźniej się nie zmieniały, wątpiła, by Malfoy jakoś mocno wydoroślał od szkolnych lat. Odpowiedź którą lew udzielił jej była dość niejednoznaczna, ale w gruncie rzeczy nie oczekiwała, że którakolwiek z rzeźb przedstawi jej dokładny opis czekającej ją przyszłości. Nawet jeśli zaczarowane, dalej były tylko posągami i rozmowę z nimi traktowała bardziej jako zabawę.
- Czy ja wiem? Pewnie nie jest tak… obfitujące we wrażenia jak twoje – uśmiechnęła się w zamyśleniu, bardziej do siebie niż do niego. W gruncie rzeczy nie mogła narzekać na monotonię w swoim życiu, bo robiła rzeczy które ją interesowały, i gdyby tak wymazać z niego tragedie rodzinne, które ją dotknęły, to naprawdę mogłaby się nazwać szczęściarą. Ale Malfoy był jedną z ostatnich osób, którym miałaby ochotę się zwierzać szczegółowo ze swojego życia, więc jej odpowiedź była dość lakoniczna. – Raczej nie bryluję na salonach, robi to co najwyżej biżuteria, którą tworzę. Ale jestem pewna, że ty odwiedzasz takich wydarzeń znacznie więcej.
Wraz z ojcem nie raz i nie dwa tworzyli biżuterię lub talizmany dla członków wielkich rodów, więc bardzo możliwe, że jakiś pierścionek, naszyjnik lub bransoletka, którą kiedyś trzymała w rękach, uczestniczyła w takich zabawach wraz z właścicielem, dla którego została wykonana. Każdy, kto choć odrobinę kojarzył historię czystokrwistych rodzin spoza Skorowidzu, mógł wiedzieć, że Blythe’owie od wieków zajmowali się jubilerstwem, jeszcze w czasach, nim zostali zmuszeni do opuszczenia swych pierwotnych terenów. W tonie jej wypowiedzi nie było jednak żadnej niższości czy żalu, że nie była stałym uczestnikiem salonowego życia, ot, zwykłe stwierdzenie faktu, że niewątpliwie zaliczał takich wydarzeń znacznie więcej. Dzisiejszy dzień był dla niej pierwszym tego typu wyjściem, pierwszą wizytą na salonach – ale nie zapominała, że dla takich jak Malfoy i jemu podobni była tylko gminem. Ale czy mu się to podobało czy nie, to lady Nott decydowała, kogo tutaj zapraszać. Yana sięgnęła po zaszczyt, o którym wielu jej krewnych oraz przodków mogło tylko pomarzyć.
Także zbliżyła się do posągu niewiasty.
- To może ty wiesz, jaki będzie nadchodzący rok? – zapytała, przyglądając się posągowi pięknej kobiety i ciekawa była, czy nimfa coś odpowie, czy będzie jedynie się uśmiechać i wdzięczyć.
| rzucam na niewiastę
'k3' : 1
Pięknej. Eterycznej. Ulotnej, mimo utkania z kamienia. Jego powitanie spotkało się z natychmiastową reakcją, kobieta mrugnęłą do niego więcej niż zalotnie - zdziwiłby się, gdyby nie miał doskonałego mniemania o samym sobie. Był zabójczo przystojny, wielce elokwentny, czarujący i słodki, nic dziwnego, że nawet wyrzeźbione w marmurze niewiasty traciły dla niego głowę. - Cóż za piękność! Czy uczyni mi panienka tą przyjemność i zdradzi, słowem bądź gestem, co czeka mnie po północy? - zwrócił się kokieteryjnie do rzeźby nimfy, lewy kącik jego ust uniósł się do góry w odpowiedzi na flirciarski wyraz twarzy; na moment jakby zapomniał o towarzystwie Blythe, oczarowany zmysłowością posągu. Otrząsnął się jednak, zwracając się znów do towarzyszki. - Dlaczego tak ciekawi cię nadchodzący rok? - zapytał, szczerze zdziwiony takim marnotrawieniem przewidywań. Dziewczyny powinny pytać o imię przyszłego męża, ewentualnie dzieci, może o to, jaki kolor będzie modny w nadchodzącym sezonie, a nie rzucać bezsensowne słowa na wiatr. Ale może Yana miała w tym swój jakiś cel? Nieświadomie zsunął wzrok w dół, z jej twarzy na brzuch: może była w ciąży? Nieślubnej? Teraz dopiero zaintrygował się nią w pełni; kochał plotki, wiedząc, jak wielką władzę gwawantowały. - Mi możesz powiedzieć prawdę, Yano - ściszył głos, chcąc wzbudzić w dziewczynie pełne zaufanie. Niechże ta konwersacja przyniesie mu jakieś pikantne wieści!
| raz jeszcze niewiasta
'k3' : 3
- No cóż, pewnie jako kapitanowi też ci się po tamtym meczu oberwało od innych Ślizgonów, że nie dopilnowałeś poprowadzenia drużyny do zwycięstwa – zauważyła, bo choć na szukającym spoczywał największy ciężar, w końcu złapanie znicza dawało najwięcej punktów, to jednak za całość zgrania drużyny odpowiadał kapitan. A skoro Malfoy wolał wdzięczyć się do panienek… Dlatego nie omieszkała wbić mu delikatnej szpileczki. Słowa o tym, że boisko nie było miejscem dla dobrze prowadzącej się panny puściła jednak mimo uszu. Nie była lady, uchodziło jej więc trochę więcej, zwłaszcza kiedy była tylko niepełnoletnią uczennicą Hogwartu, ale w dorosłości ojciec już na pewno nie pozwoliłby jej na zawodową grę. Pozostało jej więc tylko westchnąć nad postawą jasnowłosego młodzieńca, ale racji mu nie przyznała, nie chciała z góry stawiać się na pozycji osoby, która się kaja i przytakuje. Nie lubiła tego, a już na pewno nie wobec takich jak on.
- Wytwarzam biżuterię i talizmany, jak mój ojciec, dziad i tak dalej – odrzekła lakonicznie, bo jej profesja nie była akurat żadną tajemnicą ani niczym wstydliwym, była dumna z tego, że kontynuowała długotrwałą rodzinną tradycję, nawet jeśli tak naprawdę była pomocnicą i uczennicą ojca, a nie samodzielnym wytwórcą z własną renomą i warsztatem. Malfoy nie musiał jednak znać szczegółów. – To także moje dzieło – chwyciła w palce swój złoty naszyjnik z osadzonym w nim oszlifowanym topazem, pasującym kolorystycznie do reszty stroju. Był schludny i elegancki, przyłożyła się do jego wykonania i była z owego małego dzieła naprawdę zadowolona, nawet jeśli tak naprawdę rzadko wykonywała biżuterię dla siebie, zazwyczaj wraz z ojcem woleli spieniężać wytworzone wyroby niż sami się nimi obwieszać. – Narzeczony… z pewnością będzie w swoim odpowiednim czasie. Ale dość o mnie, powiedz mi lepiej, czym ty się zajmujesz, ojciec załatwił ci już jakąś ciepłą i wygodną posadkę? Na pewno wiedziesz bardzo ciekawe życie, bale, przyjęcia, no i pewnie dużo dziewcząt wciąż do ciebie wzdycha.
Dlaczego tak bardzo się tym interesował? Co go obchodziło to, czy jakaś panienka z gminu miała narzeczonego? Yana nie martwiła się póki co jego brakiem, miała dopiero dwadzieścia lat, ojciec nie pozwoli jej zostać starą panną i tego była pewna, więc na ten moment cieszyła się jeszcze wolnością i wcale nie wyglądała z utęsknieniem na ten moment, kiedy przyjdzie czas na to, że ojciec postanowi połączyć się więzami rodzinnymi z jakąś inną szanowaną familią czystej krwi. W tym roku stracił dwoje z czwórki swoich dzieci, więc tym cenniejsza była dla niego Yana i z pewnością nie pozwoli jej czystej krwi się zmarnować. Nie czuła się więc źle z tym, że nie nosiła na palcu pierścionka zaręczynowego, ale w końcu nie była lady, więc oczekiwania społeczne wobec niej nie były aż tak wysokie. I całe szczęście. Na ten moment jej umysł absorbowały więc zupełnie inne sprawy. Nie wiedziała też nic o jego życiu po szkole, ale raczej nie posądzała go o żadne olśniewające talenty, więc jeśli cokolwiek osiągnął, to raczej dzięki nazwisku i koneksjom swojej rodziny, jego wujek był w końcu ministrem, a i ojciec pewnie też robił coś ważnego. Dlatego też pilnowała się, rozsądniej było nie urazić delikatnego ego żadnego z Malfoyów, i dlatego była subtelna, starając się wyczuć granicę, ale zarazem nie zamierzała zachowywać się tak jak ci, którzy w Hogwarcie na każdym kroku nadskakiwali osobom jego pokroju.
Przyglądała się rzeźbie niewiasty, a gdy ta wyciągnęła ku niej dłoń, Yana podała jej swoją, czując pod palcami gładką fakturę kamienia, z którego była wykonana. Marmur, bez wątpienia, i z pewnością dobrej jakości. Również rzeźbiarz który ją tworzył musiał być uzdolniony, Yana wolała jednak rzeźbić w biżuterii niż w marmurze.
- Chyba większość ludzi ciekawi, w końcu ma nadejść już za parę godzin. Po to też tutaj jesteśmy, żeby świętować zakończenie starego roku i powitać nowy z nadzieją na jego pomyślność – odrzekła, nie zamierzając się zwierzać ani tłumaczyć z tego, że upływający właśnie rok 1958 był dla jej rodziny ciężki i wolałaby w kolejnym nie musieć już żegnać nikogo z najbliższych. Poza tym, najzwyczajniej w świecie była ciekawa, jakie doświadczenia przyniesie nowy rok, który mógł okazać się dość istotny w jej życiu; rzecz jasna nie liczyła na to, że rzeźby jej to przedstawią. Bardziej je testowała. – Poza tym zwyczajnie sprawdzam jak działają te rzeźby i na ile rozumieją zadane pytania. Ta niewiasta nie jest zbyt rozmowna…
Podeszła więc do kolejnego posągu, przedstawiającego brodatego starca. Ciekawe, czy on powie coś więcej niż lew albo niewiasta?
- To może ty powiesz mi coś więcej o tym, co interesującego czeka nas w nadchodzącym czasie? – sformułowała pytanie nieco inaczej, wciąż jednak trzymając się podobnej tematyki, to powinno wystarczyć do przetestowania kolejnego posągu. Poza tym przy Malfoyu nie pytałaby o nic naprawdę osobistego – a nawet i bez niego obok i tak przecież uważałaby, że to głupie, no bo przecież to tylko marmurowe rzeźby, co one mogły naprawdę wiedzieć o niej i jej przyszłości? To była tylko zabawa, korzystanie z jednej z wielu dostępnych atrakcji.
| pytam filozofa
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5