Wydarzenia


Ekipa forum
Stoke-on-Trent
AutorWiadomość
Stoke-on-Trent [odnośnik]29.07.21 9:28
First topic message reminder :

Stoke-on-Trent

Jedno z najmniejszych, jeśli nie najmniejsze miasteczko Anglii w ogóle, formalnie nie spełniające nawet warunków, by zyskać takie prawa. Otrzymało je ze względu na kwitnący przemysł garncarski. Miało turystyczne znaczenie wśród mugoli, niewielkie wśród czarodziejów: nigdy nie mieszkało ich tutaj wielu, ale dość powszechnie znany jest niewielki sklepik z ingrediencjami alchemicznymi miejscowej zielarki - ze względu na otaczające to miejsce niezamieszkałe tereny dość łatwo jest tu pozyskać rzadkie gatunki ziół lub innych komponentów odzwierzęcych, a zwłaszcza pióra.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Stoke-on-Trent - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Stoke-on-Trent [odnośnik]29.01.23 19:59
11 czerwca 1958

Potrzebowali tego. I nie było już rozróżnienia na krew, na pochodzenie, na wypełnienie skarbca czy sakiewki.
Potrzebowali tego wszyscy.
Lady Mare nie chciała myśleć, że potrzebowała tego najbardziej z nich wszystkich — jej życie bowiem przebiegało względnie spokojnie i bezpiecznie. Miała komfort noszenia pod sercem dzieci, bycia pod opieką najlepszych lekarzy, których umiejętności mogła zweryfikować, których polecał jej z przekonaniem brat, wciąż posiadający przecież znajomości z okresu pracy w Świętym Mungu. Na jej dom nikt nie napadł, nikt nie wdarł się do środka w ciągu nocy, rozpalając niebo zieloną łuną przerażającego znaku czaszki i węża.
Nie była głupią kobietą, nie należała też do tych, którzy odwracali wzrok od tego, co niepiękne, niewygodne, niepasujące do spokojnego życia arystokratki. Im dłużej konflikt wojenny kwitł na ich ziemiach, tym bardziej widziała, jak wiele znaczy dla ludzi jej obecność. Nawet chwilowa. Wiele osób szczególnie wzruszało się, gdy zjawiała się w jakimś miejscu w coraz to bardziej widocznej ciąży, pozornie nie do skruszenia, jakby nie była zdolna do odczuwania zmęczenia. Bo pragnęła dawać z siebie wszystko, podarować ludziom, do których opieki się zobowiązała to, czego potrzebowali w tych czasach najbardziej. Pewność, że ktoś nad nimi czuwa, że ktoś się nimi interesuje, że znaczyli coś więcej, niż to, o czym krzyczały do nich nagłówki Walczącego Maga. Nie byli wyłącznie mięsem, nie byli czymś, czego trzeba było się bać i eksterminować. Każde życie było dla niej równie wartościowe, tak długo, jak niosło ze sobą chociaż pierwiastek dobra. Pragnęła wszak być dobrą panią. Dobrą i sprawiedliwą, która rozkładała płaszcz opieki nad każdym, kto tego potrzebował, która słuchała i praktycznie rozwiązywała problemy tych, którzy jej zaufali.
Dzisiejsza wizyta w Staffordshire nie była w żadnym wypadku przypadkowa. Druga sobota maja w Wielkiej Brytanii oznaczała nic innego jak święto dzieci. Dzień Dziecka. Jej własna córka Saoirse w zeszłym tygodniu skończyła trzy lata i poczęła prosić mamę o pozwolenie na podróżowanie z nią. Były już razem w Taunton w Somerset, niedługo po pojawieniu się tam Mrocznego Znaku. I choć Staffordshire nadal nie powróciło do pełni potencjału sprzed ataku Rycerzy Walpurgii, Mare wiedziała, że jest tam już spokojniej. Nie idealnie, oczywiście, że nie. Ale nie mogła pokazywać strachu. Ród Greengrass nie mógł bać się w swym własnym hrabstwie. W swym domu. A pojawienie się brzemiennej damy w towarzystwie córki na festynie z okazji dnia dziecka zorganizowanym w stolicy hrabstwa pokaże to lepiej niż każde deklaracje słane zza bezpiecznych murów rezydencji przy Grove Street 12 w Derby.
Gdy wysiadły ze zdobnego powozu przy głównej ulicy miasta, przywitał je zapach świeżo upieczonych owsianych ciasteczek. Zapach przyjemny, niewątpliwie przyjemny, ale stanowiący dla Mare jeszcze jedno, przykre przypomnienie. Przed wojną na podobnych festynach sprzedawano przede wszystkim watę cukrową i cukierki z lepkiego karmelu. Teraz dostanie cukru stanowiło tak wielkie wyzwanie, że większość osób w ogóle rezygnowała z prób. A owsiane ciasteczka stały się synonimem dziecięcego szczęścia, wszak i one też nie były przygotowywane codziennie.
— Ruszajmy, mon petit papillon nianie podkreślały, że najlepiej było uczyć dziecko języków obcych jak najprędzej. Sama biegle operowała językiem francuskim, pragnęła więc, aby i Saoirse była z nim zapoznana w przynajmniej podstawowym stopniu. Podała dziewczynce dłoń, za którą mała chwyciła ochoczo, po czym wstąpiły w tłum zgromadzony na jednym z głównych placów targowych miasta.
Festyn nie był duży — wyglądał skromnie w porównaniu do jego wcześniejszych edycji, lecz nie można było wymagać od włodarzy miasta niczego więcej. Stoke—on—Trent zamarło w terrorze, bruk spłynął krwią i choć wydawało się, że koszmar się skończył, do pełnego wybudzenia potrzebowali jeszcze czasu. Na bokach kwadratu wyznaczonego placem postawiono drewniane budki, w których okoliczni rzemieślnicy prezentowali swoje towary. Można było kupić tradycyjne wybory ceramiczne, z których słynęła okolica i to właśnie te stoiska w pierwszej kolejności zwróciły jej uwagę. Ostrożnie poprowadziła córkę w kierunku jednego z kramów. Szczęśliwie, sama Saoirse dostrzegła niedaleko coś, co zupełnie ją zaaferowało.
— Mamusiu! — zawołała zaaferowana, wskazując palcem na jedną z ceramicznych figurek znajdującą się niedaleko krawędzi kramu. Lady Mare uśmiechnęła się do córki ciepło, choć nie spojrzała najpierw w kierunku, który wskazywała. Zamiast tego ostrożnie, z uwagi na swój stan i na tyle, ile umiała, nachyliła się do córki, by być możliwie najbliżej jej poziomu wzroku.
— Moja słodka, nie pokazujemy palcem, bo to niegrzeczne — upomniała córkę, a gdy ta kiwnęła głową, dając mamie znać, że zrozumiała zwracaną jej uwagę (lady Greengrass nie sądziła, by upomnienie pozostało w głowie jej latorośli na długo, lecz liczyła się korekcja niepoprawnych zachowań możliwie jak najszybciej. Jej córka miała wyrosnąć na dumną, pewną siebie i swej wartości, jednak ułożoną damę. Może dzięki śmiałości dziedziczonej po ojcu ominą ją błędy, których ofiarą padła jej matka.
Niemniej jednak po krótkiej chwili znalazły się obie przy kramie, a stojący za kontuarem starszy, nieco pucułowaty jegomość aż nabrał powietrza w swe pyzate policzki.
— Mi—Milady Greengrass! — niemal od razu ściągnął z głowy czapkę, przyciskając ją do swojej piersi w wyrazie szacunku. Próbował nawet się ukłonić, lecz rozczulona jego emocjonalną szczerością Mare uniosła jedną z dłoni do góry, dając mu sygnał, że nie musi się kłopotać. Tymczasem młodsza z dam, ta trzyletnia, złapała rączkami krawędź kramu, wspięła się na palce, pragnąc zajrzeć do jego środka.
Oczywiście do czasu, gdy w oko wpadło jej coś innego.
— Dzień dobry, miło mi widzieć, że ceramika nie znika ze Stoke—on—Trent — mówiła to zupełnie szczerze. Wyroby ceramiczne były wizytówką tego regionu, The Potteries były też swego czasu przyczyną sporego wzrostu ekonomicznego w regionie.
— Oj, milady, na moim straganie to nie tylko zwykła ceramika. Nasza pracownia tworzy dzieła, które nie śniły się nawet największym marzycielom! — pomimo widocznego zaskoczenia i zmieszania, rzemieślnik prędko odzyskiwał rezon i płynnie powracał do swej roli sprzedawcy. Lady Greengrass uśmiechnęła się na jego słowa jeszcze cieplej i szerzej, przyglądając mu się z zaciekawieniem. — Widzę, że też milady córka ciekawa jest naszych wyrobów. Chyba nie mam wyboru i muszę pokazać małej lady Greengrass moją największą dumę — wystarczyły tylko te słowa, by Saoirse natychmiast podskoczyła, spoglądając wyczekująco w górę, na mamę, pragnąc usłyszeć jej zgodę. Ta nastąpiła niemo, lady Mare skinęła głową najpierw córce, dopiero później kramarzowi. Ten nie zwlekał z reakcją, przez chwilę zniknął gdzieś w cieniu swej budki, wreszcie powracając z czymś, co wyglądało na skryty pod szklanym globem stelarz ceramicznej karuzeli. Dolna jego część obfitowała w ceramiczne motyle — błękitne, zielone, żółte, czerwone, różowe i fioletowe. Gdy karczmarz podał je Mare, ta chwyciła konstrukcję od dołu. Była niespodziewanie lekka. — Jeżeli będzie milady łaskawa i pozwoli córce dotknąć szczytu kopuły. Najlepiej dwiema rączkami — dodał zachęcająco, a Saoirse od razu ułożyła dłonie we wskazanym miejscu. Ceramiczne motyle niemal od razu oderwały się od dna kopuły, wzniosły w powietrze, latając tak, jakby były częścią karuzeli. Mare nie dostrzegła jednak żadnej linki, która mocowała je z mechanizmem, musiały być więc zaklęte.
— Śliczne! — zawołała podekscytowana dziewczynka. — Mamusiu, mogie? — spytała Saoirse, wyraźnie pragnąc zabrać ze sobą tę pamiątkę do domu. Nim otrzymała odpowiedź od matki, ta przeniosła spojrzenie na sprzedawcę. Dała się nabrać na zakup, oczywiście. I pragnęła dać mu do zrozumienia, że zrozumiała zastosowaną na niej technikę.
— Zobacz, mon petit papillon, to zupełnie tak, jakby pan wiedział, o czym marzy mała damasprzedawca ceramiki poczerwieniał lekko na twarzy, nie spodziewał się chyba, że zostanie tak prędko przejrzany. Lady Mare nie była jednak na niego zła. Wykonywał swoją pracę i był w tym dobry. W dodatku dziś był Dzień Dziecka, nie mogła odmówić prośbie córki. — Ale znajdziemy na to cudeńko miejsce w twojej sypialni. Może na stoliku pod oknem? Albo, jeżeli będziesz chciała, pozwolimy tym motylkom latać z tymi ze ścian w pokoju motyli. Co ty na to? — jakiej innej odpowiedzi mogła się spodziewać niż zadowolonego piśnięcia i przejęcia cudeńka w małe rączki? Gdy tak się stało, Mare wyciągnęła ze swojej sakiewki kilka złotych monet. — Dziękujemy.
Odeszły od straganu z misternie zapakowanym pakunkiem, a gdy przyglądały się pozostałym atrakcjom przygotowanym dla dzieci — między innymi stanowisku, przy którym mogły puścić wodze fantazji w trakcie malowania po ceramice specjalnie przygotowanymi farbkami, ale też wydzielonej strefie, w której starsze dzieci walczyły o mistrzostwo Stoke—on—Trent w gargulki, natknęły się na osobę burmistrza.
— Jak znajdują milady nasz mały festyn? — spytał mężczyzna, przyglądając się lady Mare i Saoirse, wciąż ściskającą w rączkach pakunek. Uśmiechnął się na ten widok, a bujne, białe wąsy wygięły się razem z ustami. — Widzę, że lady Saoirse musi być bardzo zadowolona.
— To słuszne spostrzeżenie. Festyn z kolei jest tak piękny, jak być może. Mam nadzieję, że wszystkie dzieci zapamiętają ten dzień tak dobrze, jak moja córka — zza pleców damy rozległ się wesoły, głośny śmiech dzieci. Gdy wyjrzała przez lewe ramię zdążyła dojrzeć jak jeden z przegranych gargulkowego pojedynku został obryzgany zielonym specyfikiem. Było w tym widoku coś bezkompromisowo niewinnego, dającego nadzieję na to, że uda im się utrzymać ten stan na zdecydowanie dłużej. — Ale dobrze pana widzieć. Prosiłam, aby przygotował pan miejsce, w którym mogłabym spotkać się z rodzicami dzieci. Czy mogłabym liczyć, że mnie pan tam zaprowadzi?
Urzędnik wypiął dumnie pierś; już na pierwszy rzut oka było widać, że zrealizował prośbę arystokratki i niecierpliwił się, by mógł pokazać jej rezultat swych starań. Całą trójką ruszyli w kierunku budynku ratusza. Po jakimś czasie weszli do środka jednej z sal, wypełnionej w znakomitej większości kobietami, matkami, choć gdzieniegdzie przewijał się ten lub inny ojciec. Spodziewała się podobnej obecności, wszak mężczyźni o tej porze przede wszystkim przebywali w pracy. Burmistrz wyszedł przed szereg i klaskając kilkukrotnie w dłonie sprawił, że wszystkie toczące się dotychczas rozmowy zamilkły.
— Szanowni państwo, pragnę państwu przedstawić lady Mare Greengrass — szepty, częściowo podekscytowane, po części ostrożne przebiegły pomiędzy zgromadzonymi, a sama Mare wspięła się ostrożnie na mównicę, wcześniej sadzająć Saoirse na jednym z krzeseł w pierwszym rzędzie, naprzeciwko siebie.
— Serdecznie państwu dziękuję za tak liczne przybycie. Rozumiem, że sytuacja w hrabstwie jest trudna, a odejście od codziennych obowiązków również nie zawsze jest możliwe. Tym bardziej doceniam państwa poświęcenie — mówiąc to przyglądała się twarzom zebranych czarodziejów. Zdecydowana większość z nich wyglądała na zmęczoną, ale czy po tym, co przeszli, mogło być inaczej? — I dlatego też jestem dziś tutaj, razem z państwem. Pragnę poznać państwa rozterki i boleści. Osobiście i takimi, jakie są. Tylko tak będę w stanie zrobić wszystko, co w mej mocy, by je rozwiązać.
Choć przez pierwsze minuty spotkania widać było, że między arystokratką a mieszkańcami Stoke—on—Trent istnieje pewna rezerwa, wraz z upływem czasu zmniejszała się ona, aż w pewnym momencie zniknęła zupełnie. Lady Mare zależało na tym, by usłyszeć od nich prawdę, aby zaufano jej na tyle, by pozwolić jej pomóc. Uwielbiała tego rodzaju spotkania, choć nie należały one do najłatwiejszych. Ciężar zwierzeń ludności pozostawał na jej ramionach i zostanie na nich tak długo, aż nie będzie w stanie uczynić czegoś, by poprawić ich sytuację.
— Milady, mogłabym...? — jedna z siedzących najbliżej kobiet podniosła się powoli z miejsca, po czym przeszła do Mare, łapiąc ją delikatnie za ramię. — Tylko na osobności, jeżeli można... — dodała szeptem, ale lady Mare nie stawiała oporu. Niektóre kwestie ciężko było poruszać na forum, gdy obawiano się reakcji tłumu, gdy wstyd zaciskał swą żelazną rękawice na gardle. Arystokratka miała już doświadczenie w poruszaniu się pośród delikatnej materii, dlatego też zgodziła się od razu, swą ciepłą dłoń składając w opiekuńczym geście na rękach młodej kobiety, za które ta trzymała rękaw jej zielonej sukni.
— Proszę się nie bać. Nikomu nie zdradzę tego, o czym rozmawiamy — zwróciła się do kobiety szeptem, zawieszając uważne, zielone spojrzenie w jej ciemnobrązowych oczach. Widać było, że kobieta bije się przez jakiś czas z myślami, niepewna do tego, czy w ogóle powinna zabierać głos. Arystokratka uśmiechnęła się ciepło, w domyśle również zachęcająco, co zbiegło się z ciężkim westchnieniem ze strony kobiety.
— Ech, milady... — zaczęła głosem przepełnionym po brzegi żalem, lecz z pobladłą twarzą. Im dłużej spoczywał na niej wzrok lady Mare, tym więcej detali dostrzegała dama. Podkrążone, spuchnięte oczy, spierzchnięte wargi, uciekające spojrzenie. — Nie wiem już, co robić. W domu dziatek troje, najstarsze ledwie pięć lat ma, a teraz dowiedziałam się, że i czwarte w drodze... — kobieta opuściła głowę w dół, ciemne włosy przykryły jej twarz, uniemożliwiając lady Mare dalszą obserwację. Może to i lepiej, ponieważ także mimika arystokratki stężała, jak zawsze, gdy wysłuchując problemów lokalnej ludności, od razu przystępowała do prób odnalezienia satysfakcjonującego rozwiązania. — Mąż mój krwi niezgorszej jest, to i wychodzić daleko może. Wpadł na pomysł, że polowaniem się zajmie, to i po nocy po lasach chodził, bo w domu bieda aż piszczy i co jeść nie ma. No i tak chodził, że aż do Cannock Chase dotarł, a gdy wrócił ledwośmy go odratowały z szeptuchą...
Ciałem kobiety wstrząsnął dreszcz; taki rodzaj dreszczy nie był dla lady Mare pierwszyzną, widziała go zresztą wielokrotnie. I za każdym razem stanowił preludium do płaczu, dlatego też Mare w miarę swych możliwości przyspieszyła kroku, schodząc wreszcie z mównicy, aż znalazły się pod jedną ze ścian. Opowiadanie kobiety, choć chaotyczne, składało się w jedną, tragiczną i przerażającą całość.
— Czy chce pani powiedzieć, że pani mąż... — jak to delikatnie ująć? Jako pani Staffordshire dobrze wiedziała, że w okolicach Cannock Chase pełnię spędzały wilkołaki. Lykantropi. Ale czy mogła oceniać tego mężczyznę i zarzucać mu bezmyślność? Gdy głód zaglądał w oczy, robiło się wiele jeszcze bardziej karkołomnych rzeczy. — Jest lykantropem? — dokończyła, ostrożnie odgarniając włosy kobiety z jej twarzy. Mówiła tak cicho, by tylko ona mogła usłyszeć jej słowa. Tajemnica rodziny, choć złożona w jej dłonie, nie mogła się wydostać poza wąski krąg.
— T—tak... Wilkołakiem, znaczy się... — szepnęła z trudem, ledwie powstrzymując się od płaczu. Wyznanie to musiało ciążyć na niej wielkim ciężarem, ale wreszcie mogła się go pozbyć. — Ale to dobry mąż, nigdy mnie nie bił i dziatki nasze kocha nad życie, on chciał tylko, by nie płakały z głodu... — wreszcie tama pękła. Łzy popłynęły po bladej twarzy kobiety, która od razu schowała ją w swe dłonie. Lady Mare nie czekała nawet chwili dłużej — od razu objęła kobietę, pewnie przyciągając do siebie. Czasami słowa mogły pomóc o wiele mniej niż zwykła, ludzka czułość. Ale nie oznaczało to, że lady Greengrass nie miała przynajmniej początkowego planu na zaradzenie problemowi.
— Najważniejsze, że żyje — zaczęła, powoli głaszcząc kobietę po włosach. Nie przeszkadzało jej, że łzy moczą sukienkę; miała ich przecież tyle, ile tylko by chciała, a rodzinie kobiety w jej ramionach zawalił się świat. — Bo da się z tym żyć, to nie jest wyroknie był. Mówiła już nie tylko jako człowiek zaznajomiony do pewnego stopnia z arkanami medycyny, ale także osoba, która musiała wcześniej przeewaluować swój stosunek do likantropów. Gdy Archibald zdradził jej plany dotyczące Tyneham po raz pierwszy zmusiła się do przezwyciężenia własnego lęku, lęku zbudowanego przede wszystkim na gusłach, nie na faktach. Za każdym wilkołakiem czaił się przecież człowiek, ze swoją historią i osobowością, zaletami i wadami. — Niech pani uważnie posłucha, dobrze? — poczekała na jakiś sygnał, kobieta pokiwała głową na zgodę, choć nie odzywała się dalej — Możliwe, że będę w stanie dotrzeć do alchemików zdolnych do przygotowania pani mężowi wywaru tojadowego. To specyfik, który pomaga wilkołakom zachować panowanie nad sobą w trakcie pełni. Dzięki temu pani mąż nie zrobi nikomu krzywdy i sam będzie bezpieczny — nie chciała ubierać swych słów w pewność, ale wierzyła, że Archibald podchodził do kwestii Tyneham logistycznie i znalazł już kogoś, kto byłby w stanie zaopatrzyć to miejsce w odpowiednie specyfiki. Gdyby trzeba było, szklarnie Prewettów czy ogrody Greengrassów można było przecież zasadzić odrobiną tojadu, na wszelki wypadek. — Jako myśliwy pani mąż musi mieć dobrą znajomość terenową lasu. Dlatego, jeżeli zgodzi się na taki układ, chciałabym, aby powiadamiał mnie o wszystkich dziwnych sytuacjach, rzeczach, ludziach, które napotka. Myśli pani, że się zgodzi?
Kobieta odsunęła się od niej niepewnie, po czym dalej wycierając mokre od łez policzki spojrzała wreszcie w oczy damy.
— Myślę, że tak... To odważny człowiek, ale i niegłupi przy tym. I ja... Ja nie wiem, jak dziękować, milady... Jeżeli by się udało... To byłoby przecież... Cudowne...
Jeszcze kilkukrotnie pociągnęła nosem, nim Mare raz jeszcze zabrała głos.
— Postaram się wywiedzieć w kwestii wywaru najszybciej jak to tylko możliwe. Gdzie mieszkacie? Postaram się was odwiedzić i opowiedzieć o szczegółach na miejscu. No i oczywiście poznać twego męża i dzieci, moja droga... — zawieszona tonacja zasugerowała, że był to dobry moment na przedstawienie się. Dotychczas nieznana z imienia kobieta uśmiechnęła się wreszcie — blado, bo blado — i ukłoniła się przed damą.
— Mieszkamy niedaleko Downs Bank, milady. Znaleźć nas prosto, mamy jedyni chatę pod lasem. Ja jestem Nancy Baldwin, mój mąż to Jacob. Będziemy milady wyczekiwać. — szeptała, dalej wycierając twarz z łez drżącymi dłońmi. Na całe szczęście łzy przestawały już cieknąć, a i uśmiech coraz pewniej zaczepił się o jej twarz.
— Miło mi cię poznać, Nancy. Do zobaczenia — kobieta odeszła, wracając na swe miejsce, lady Mare nie zdążyła powrócić na mównicę, gdy obok niej pojawiła się dwójka rumianych staruszków. Wyraźnie zezłoszczonych na siebie.
Takim oto sposobem przyszło lady Mare rozsądzać sąsiedzki spór o krowę, a dokładniej o mleko, które dawała, gdyż krowa — choć wspólna — pasła się na polu pana Cuthberta, a noce spędzała pod dachem pana Bernarda. Później przyszedł czas na rozmowę z kilkoma kobietami pracującymi w fabryce ceramiki, tej samej, której wyroby sprzedawał wcześniej napotkany sprzedawca. Kobiety zachwalały sobie pracę w tym przybytku, choć skarżyły się na dużą ilość pracy, wyraźnie sugerując, że przydałyby się im dodatkowe ręce do roboty — jeżeli nie w fabryce, to przynajmniej w domu, bo każda z nich miała dzieci, których trzeba było doglądać.
Niemniej jednak, spotkanie należało uznać za udane. Zakończyło się dopiero kilka godzin później, gdy niebo zczerniało zupełnie, rozświetlając się tysiącem migoczących gwiazd.

| z/t[bylobrzydkobedzieladnie]


who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341

Strona 10 z 10 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10

Stoke-on-Trent
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach