Komnaty Odetty
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Komnaty Odetty
Komnaty Odetty znajdują się w górnej części wieży Broadway – udekorowane w barwach rodowej zieleni, elegancją i wykwintnością nie odstają od reszty wnętrz w siedzibie rodu Parkinson. Szerokie łoże zajmuje przestrzeń po prawej, jednak na samo życzenie panny Parkinson jest oddzielane małym parawanem, tak samo jak rozległa szafa. W głównej części znajdują się też toaletka i sekretarzyk, a także dekoracje uświetniające wnętrze. Na ścianach można znaleźć różne obrazy, zmieniane co jakiś czas ale wciąż pasujące do wnętrza. Od pomieszczenia odchodzi mały korytarzyk którym dojść można do saloniku połączonego z pokojem – w tym miejscu również znajduje się stanowisko alchemiczne, w którym Odetta pracuje nad eliksirami, poza tym jednak stanowi idealne miejsce na dyskretną herbatę w bardziej zaufanym gronie.
Chciała skorzystać z okazji, że po sabacie życie dopiero stawało na nogi. Przyjęcie noworoczne wymagało wielu sił od wielu osób, dlatego sama nie spodziewała się, aby ktoś tutaj przeszkodził im w spotkaniu. Zresztą, czy miałaby rzeczywiście narzekać na obecność tutaj ukochanej Orianki? Nie wydawało się, aby kiedykolwiek miała to zrobić – kochała obecność dzieci, zwłaszcza tych, które wychowane były w szlacheckich domach (bo nie spotykała zbytnio innych), a wydawały jej się urocze! Zresztą, młoda lady Burke była niesamowicie uprzejma i wychowana jak na prawdziwą damę przystało, jednocześnie mając w sobie sporo inteligencji i mądrości, zwłaszcza, że była jeszcze młoda. Czasem Odetta miała wrażenie, że nawet mądrzejsza od niej, ale zaraz potem przypominało jej się, że nie powinna w to wątpić, od małego wiedząc, że nie jest zbyt inteligentna w tym kierunku.
Wizyta rodziny Burke w Broadway Tower była przyjemnością – z pewnym cieniem na tej relacji, od kiedy starsza siostra Odetty poświęciła życie by starać się urodzić potomka. Nie znaczyło to jednak, że pomiędzy rodami pojawiła się niechęć, wręcz przeciwnie, dalej chętnie spotykała ród Burke. Musiała też przypomnieć się drogiej Primrose odnośnie amuletów skoro zechciała u niej zakupić jeden i nawet miała na to składniki. Dzisiaj zaś miała nadzieję, że droga Oriana zechce potowarzyszyć jej przy tworzeniu eliksirów – była pojętna i chociaż nie posiadała własnej różdżki, na pewno szybko podłapie samą recepturę i to, jak w ogóle eliksiry można wykonać. Wierzyła, że spędzą dziś razem z młodą lady dobry dzień, a chociaż do końca nie wiedziała, jak przyjąć takiego gościa, dołożyła wszelkich starań – komnaty posprzątano, przyniesiono świeże kwiaty, a kucharki i kucharze poświecili dodatkowo czas, aby przygotować bardzo dobre ciasto i małe kanapeczki. Nie była pewna, co tak najbardziej podpasowałoby Orianie, po chwili jednak uznała, że nie powinna się tym aż tak przejmować – w końcu najważniejsze było porozmawiać, fakt, że dania i napoje nie trafiały w gustach nie miał tu nic do rzeczy, dopóki wszystko było odpowiednio przygotowane.
A ona zadbała, aby na pewno było odpowiednio przygotowane. Prosiła aby przyprowadzić młodą lady od razu do jej komnat, mając nadzieję, że ta wizyta minie im obydwu całkiem miło.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Możliwość podróżowania zawsze była dla Oriany czymś niezwykłym. Miała przecież ledwo cztery lata gdy nastąpiła poważna awaria sieciu Fiuu, która wyłączyła jeden z najbezpieczniejszych środków transportu z użycia. Później nadeszły ciężkie czasy wojny, która do Durham nie trafiała zbyt często, lecz nie pozwalała ani lordowi Edgarowi, ani tym bardziej lady Adeline na pozwolenie dzieciom na przemieszczanie się przez Durham na dziecięcych miotłach. Pozostawała więc opcja magicznych powozów, lecz podróże nimi były zdecydowanie bardziej czasochłonne, a przez to rzadziej sięgano do tego rodzaju transportu. Dziś jednakże było nieco inaczej.
Wizyta w Broadway Tower była o tyle ciekawa, że Gloucestershire znajdowało się najdalej na południowy zachód od Durham ze wszystkich wcześniejszych destynacji Oriany. Miała wrażenie, że podróż trwa niemal tak długo jak ta, która w połowie grudnia zabrała ją do Londynu. Wtedy, w towarzystwie ojca, wzięła udział w magicznej loterii, której efekt rozczarował ją bezbrzeżnie, do tego stopnia, że musiała wystosować oficjalny list z prośbą o nielekceważenie sytuacji oraz pozycji dzieci w tym pokrętnie przeprowadzonym losowaniu.
Mogłaby raz jeszcze podjąć próbę komunikacji z pracownikiem Ministerstwa, może nawet napisać do samego Ministra Magii? Mogłaby, lecz podniosłość wizyty i możliwość goszczenia w wysokich progach rodu Parkinson zajęła jej całą uwagę. Cioci Isadory nie pamiętała zbyt dobrze. Zmarła, gdy Oriana miała niecałe sześć lat, więc niewielu oczekiwało od niej aktywnej pamięci o lady dobrej, choć wątłego zdrowia. W pamięci zapadł jej jednak smutek stryja Charona, który bardzo przeżył utratę swej małżonki. Wizyty u rodzeństwa jego zmarłej żony stały się poniekąd noworocznym rytuałem i tym razem to Orianie udało się zostać tym ze szczęśliwców, który mógł mu w takowej podróży towarzyszyć.
Cieszyła się niezmiernie przede wszystkim z możliwości spotkania wuja Edwarda, lecz ciocia Odetta łapała jej uwagę tak łatwo, że Makowa Panna zdolna była pomyśleć, że nie sprawiało jej to nawet najmniejszego wysiłku. Jej nienaganna prezencja, atencja do detali oraz usposobienie podobne dziecięcemu sprawiało, że w jej towarzystwie czuła się Oriana wyjątkowo wręcz swobodnie, co tylko potwierdziło się, gdy została odprowadzona przez służkę do prywatnych komnat najmłodszej z rodzeństwa Parkinson.
— Dzień dobry ciociu Odetto — odezwała się po przestąpieniu progu, chwytając w palce rąbki czarno—białej, aksamitnej sukienki z jasnym kołnierzykiem. Dopiero po tym geście nastąpiło wyuczone dygnięcie oraz posłanie szerokiego uśmiechu. — Wygląda ciocia naprawdę przepięknie — dodała, pouczona wcześniej przez mamę, że względem przedstawicieli rodu Parkinson należało być bardziej wylewnym niż wobec własnych krewnych. Że podobni byli bardziej do rodziny matki właśnie, Crouchów o złotych językach i doceniali, gdy komplementy zrodzone w myślach były przekazywane na głos.
— Dziękuję za zaproszenie. To bardzo miłe z cioci strony.
Wizyta w Broadway Tower była o tyle ciekawa, że Gloucestershire znajdowało się najdalej na południowy zachód od Durham ze wszystkich wcześniejszych destynacji Oriany. Miała wrażenie, że podróż trwa niemal tak długo jak ta, która w połowie grudnia zabrała ją do Londynu. Wtedy, w towarzystwie ojca, wzięła udział w magicznej loterii, której efekt rozczarował ją bezbrzeżnie, do tego stopnia, że musiała wystosować oficjalny list z prośbą o nielekceważenie sytuacji oraz pozycji dzieci w tym pokrętnie przeprowadzonym losowaniu.
Mogłaby raz jeszcze podjąć próbę komunikacji z pracownikiem Ministerstwa, może nawet napisać do samego Ministra Magii? Mogłaby, lecz podniosłość wizyty i możliwość goszczenia w wysokich progach rodu Parkinson zajęła jej całą uwagę. Cioci Isadory nie pamiętała zbyt dobrze. Zmarła, gdy Oriana miała niecałe sześć lat, więc niewielu oczekiwało od niej aktywnej pamięci o lady dobrej, choć wątłego zdrowia. W pamięci zapadł jej jednak smutek stryja Charona, który bardzo przeżył utratę swej małżonki. Wizyty u rodzeństwa jego zmarłej żony stały się poniekąd noworocznym rytuałem i tym razem to Orianie udało się zostać tym ze szczęśliwców, który mógł mu w takowej podróży towarzyszyć.
Cieszyła się niezmiernie przede wszystkim z możliwości spotkania wuja Edwarda, lecz ciocia Odetta łapała jej uwagę tak łatwo, że Makowa Panna zdolna była pomyśleć, że nie sprawiało jej to nawet najmniejszego wysiłku. Jej nienaganna prezencja, atencja do detali oraz usposobienie podobne dziecięcemu sprawiało, że w jej towarzystwie czuła się Oriana wyjątkowo wręcz swobodnie, co tylko potwierdziło się, gdy została odprowadzona przez służkę do prywatnych komnat najmłodszej z rodzeństwa Parkinson.
— Dzień dobry ciociu Odetto — odezwała się po przestąpieniu progu, chwytając w palce rąbki czarno—białej, aksamitnej sukienki z jasnym kołnierzykiem. Dopiero po tym geście nastąpiło wyuczone dygnięcie oraz posłanie szerokiego uśmiechu. — Wygląda ciocia naprawdę przepięknie — dodała, pouczona wcześniej przez mamę, że względem przedstawicieli rodu Parkinson należało być bardziej wylewnym niż wobec własnych krewnych. Że podobni byli bardziej do rodziny matki właśnie, Crouchów o złotych językach i doceniali, gdy komplementy zrodzone w myślach były przekazywane na głos.
— Dziękuję za zaproszenie. To bardzo miłe z cioci strony.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odetta sama była zaskoczona, że udało jej się zająć na teleportacji na tyle, że wraz z osiągnięciem pełnoletności było to dla niej możliwe. Miotły nigdy nie były jej ulubionymi środkami transportu, a wraz z problemami związanymi z kominkiem…cóż, pozostawało niewiele środków na tyle wygodnych, że mogłaby poruszać się nimi bez problemu. Czasem oczywiście trzeba było poruszać się w bardziej tradycyjny sposób, bo chyba mało osób wyobrażało sobie od tak teleportowanie się na sabat czy inne ważne okazje. Dopiero długa chwila zastanowienia sprawiła, że zrozumiała, że młodej lady zajmie to znacznie dłużej niż pozostałym osobom. Mimo to chyba nie czuła jakoś wyrzutów sumienia…raczej miała nadzieję, że przynajmniej trasa przebiegnie bezpiecznie. W obecnej sytuacji nic z tego nie było pewne.
Miała nadzieję, że wszystko będzie przebiegało bez problemów. Miała już sporo kontaktów z rodem Burke w ostatnich miesiącach, od Xaviera rozpoczynając, poprzez Primrose, z którą musiała jeszcze skupiać się na talizmanach, kończąc na spotkaniu obecnie z Orianą. Na to ostatnie wyczekiwała coraz bardziej, praktycznie kochając spędzanie czasu z dziećmi, zwłaszcza, jeżeli były odchowane i dorosłe!
Wiedziała, że Edward zgarniał naturalnie więcej uwagi od niej i nie trudno było się temu dziwić – był w końcu mężczyzną o magnetycznej osobowości, nie tylko pociągającym wyglądzie, a sama gotowa była poświęcić mu tyle czasu, ile chciał. Ale nie obrazi się chyba na fakt, że na chwilę (a może nawet i dłuższą chwilę) ukradnie mu przekochaną pannę Burke dla drobnej towarzyskiej rozmowy. I może jakiejś nauki, jeżeli młoda Oriana byłaby chętna łączyć przyjemne z pożytecznym. Delikatna zieleń, jaśniejsza od tej, którą nosiła przez ostatnie miesiące, wciąż odcinała się od jasnej skóry Odetty kiedy ta wyciągnęła dłonie, rozkładając je na powitanie kiedy tylko dziewczynka dygnęła w jej kierunku.
- Moja droga Oriano! – Ah, wyglądała prześlicznie, chociaż Odetta zawsze uważała, że Burke powinni nieco częściej odwiedzać Dom Mody i starać się stawiać na nieco odważniejsze ekspresje w strojach. Czy też może odważniejsze od tego, co nosili. Wiedziała, że jako ród byli bardziej…stonowani. Wciąż jednak można było być oszczędnym w wielu kwestiach i wyglądać dobrze. – Dziękuję ci, skarbie! Sama wyglądasz przepięknie, jak zawsze! I cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie. Droga nie była zbyt uciążliwa?
Wyciągnęła dłoń w jej kierunku, gotowa pochwycić ją gdyby tylko chciała, bo chociaż widziała, że młoda lady Burke umiała działać sama, bardzo chciała zmniejszać dystans pomiędzy nimi.
- Bardzo się cieszę, że znalazłaś dla mnie chwilę! Przygotowałam parę niespodzianek, gdybyś chciała, o ile oczywiście zajmują cię eliksiry. Jeżeli wolisz odpocząć, możesz częstować się czymkolwiek co potrzebujesz. – Wskazała na drobny poczęstunek, kierując się w stronę kanapy. – Powiedz mi, jak mijają ci ostatnie dni? Wszystko w porządku?
Miała nadzieję, że wszystko będzie przebiegało bez problemów. Miała już sporo kontaktów z rodem Burke w ostatnich miesiącach, od Xaviera rozpoczynając, poprzez Primrose, z którą musiała jeszcze skupiać się na talizmanach, kończąc na spotkaniu obecnie z Orianą. Na to ostatnie wyczekiwała coraz bardziej, praktycznie kochając spędzanie czasu z dziećmi, zwłaszcza, jeżeli były odchowane i dorosłe!
Wiedziała, że Edward zgarniał naturalnie więcej uwagi od niej i nie trudno było się temu dziwić – był w końcu mężczyzną o magnetycznej osobowości, nie tylko pociągającym wyglądzie, a sama gotowa była poświęcić mu tyle czasu, ile chciał. Ale nie obrazi się chyba na fakt, że na chwilę (a może nawet i dłuższą chwilę) ukradnie mu przekochaną pannę Burke dla drobnej towarzyskiej rozmowy. I może jakiejś nauki, jeżeli młoda Oriana byłaby chętna łączyć przyjemne z pożytecznym. Delikatna zieleń, jaśniejsza od tej, którą nosiła przez ostatnie miesiące, wciąż odcinała się od jasnej skóry Odetty kiedy ta wyciągnęła dłonie, rozkładając je na powitanie kiedy tylko dziewczynka dygnęła w jej kierunku.
- Moja droga Oriano! – Ah, wyglądała prześlicznie, chociaż Odetta zawsze uważała, że Burke powinni nieco częściej odwiedzać Dom Mody i starać się stawiać na nieco odważniejsze ekspresje w strojach. Czy też może odważniejsze od tego, co nosili. Wiedziała, że jako ród byli bardziej…stonowani. Wciąż jednak można było być oszczędnym w wielu kwestiach i wyglądać dobrze. – Dziękuję ci, skarbie! Sama wyglądasz przepięknie, jak zawsze! I cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie. Droga nie była zbyt uciążliwa?
Wyciągnęła dłoń w jej kierunku, gotowa pochwycić ją gdyby tylko chciała, bo chociaż widziała, że młoda lady Burke umiała działać sama, bardzo chciała zmniejszać dystans pomiędzy nimi.
- Bardzo się cieszę, że znalazłaś dla mnie chwilę! Przygotowałam parę niespodzianek, gdybyś chciała, o ile oczywiście zajmują cię eliksiry. Jeżeli wolisz odpocząć, możesz częstować się czymkolwiek co potrzebujesz. – Wskazała na drobny poczęstunek, kierując się w stronę kanapy. – Powiedz mi, jak mijają ci ostatnie dni? Wszystko w porządku?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Choć wzrastała w surowych i raczej nieskłonnych do zdradzania rodowych tajemnic murach Durham, wiele było w Orianie krwi rodu jej matki. Gdy dorośnie i spojrzy na swe dzieciństwo z odpowiedniej perspektywy lat minionych, pewnie złapie się za głowę; przestanie dziwić się własnemu ojcu, który spoglądał na nią często z wyrazem głębokiego zamyślenia, czasem nawet troski, którą maskował swym ograniczonym, męskim zrozumieniem emocjonalności. To Crouchowie bowiem słynęli ze swych złotych języków, umiejętności czarowania salonowych gości i tym właśnie błyszczała mała lady Oriana. Choć nie brakowało jej przymiotów, które — jeżeli wierzyć pani Peadbody, starej niani, która wychowywała także poprzednie pokolenie panów Durham — w latach dzieciństwa przejawiał również jej pan ojciec, to właśnie naturalna zdolność do przyciągania uwagi i wrodzona grzeczność sprawiały, że Oriana była idealną małą lady do podejmowania w niemalże dorosłej gościnie, nawet jak na standardy Broadway Tower.
Wylewne przywitanie przez lady Odettę w pierwszej sekundzie nieco zdezorientowało dziewczynkę, przyzwyczajoną do oczywiście mniejszego poziomu ekspresji. Jednakże w żadnym wypadku kontrast pomiędzy radośnie szczebioczącą lady Parkinson, a chociażby ostrożnie ważącą swe słowa cioteczką Primrose, nie mógł zbić jej z towarzyskiego pantałyku. Przyjęła bowiem strategię, którą podświadomie kierowały się pokolenia Burke'ów przed nią, a pewnie i po niej korzystać z niej będą. Wszelkie odstępstwa od normy wyznaczanej w Durham Castle należało bowiem traktować jako geograficzną ciekawostkę. Wchodząc między wrony, nie trzeba krakać jak one, ale zrozumieć, iż krakanie było ich naturą.
— Odwiedziny w Broadway Tower to zaszczyt, lady Parkinson — odpowiedziała grzecznie, tęczówki w kolorze wzburzonego nieba unosząc na naprawdę prześliczną, młodą kobietę. Pamiętała o naukach swej guwernantki, wspaniałej pani Allegry, ale również o rozmowach, które toczyła z matką, zanim wsiadła do powozu. Każdy wstęp do szlacheckiego dworku wiązał się bowiem z zaufaniem, był wyrazem przyjaźni i należało to podkreślać. Zauważyła także, że w tym konkretnym odcieniu zieleni było Odetcie szczególnie do twarzy. Sama jednak niezbyt często mogła sięgać po podobnie odważne kolory, bowiem większe części garderob każdego przedstawiciela szlachetnego rodu Burke stanowiły kreacje w rodowych barwach — szarości jasnej i szarości ciemnej.
Grzecznie chwyciła wyciągniętą ku niej dłoń, starając się przy tym być jak najbardziej delikatna. Pani Allegra mówiła bowiem, że delikatność była przymiotem wysokourodzonych dam, ale małej Orianie zdarzały się czasem wybuchy energii typowo dziecięcej, która za nic miała sobie powab i wdzięk, pomimo najszczerszych prób. Dziś jednak miała zachowywać się jak prawdziwa przedstawicielka dyplomatyczna rodu, toteż podeszła wraz z Odettą ku kanapom i poczęstunkowi, pilnując wyprostowanych pleców i głowy dumnie uniesionej.
— Będę mogła spojrzeć, jak ciocia przygotowuje eliksiry? — dopytała cichutko, spoglądając z dołu na kobietę. W jej oczach czaiły się iskierki zachwytu nad podobną propozycją. Orianę ciągnęło do poznawania nowych dziedzin magii już od dawna, lecz brak różdżki jednocześnie doskwierał i uniemożliwiał rozwój w jej praktycznym wymiarze. — Och, ciociu! Wyprawiłam w Durham prawdziwy bal noworoczny, wie ciocia? Było naprawdę magicznie. Grała muzyka i były słodkości, zaprosiłam kuzynostwo, moje rodzeństwo i przyjaciółkę. Bawiliśmy się przednio. Ciocia była pewnie w Hampton Court? — pytanie o noworoczny sabat zawisło w powietrzu, gdy dziewczynka przechyliła głowę w bok. Och, jak bardzo było jej tęskno do własnego debiutu! Wszyscy wypowiadali się o przyjęciach wyprawianych przez lady Nott w samych superlatywach... A jakie zdanie miała Odetta?
Wylewne przywitanie przez lady Odettę w pierwszej sekundzie nieco zdezorientowało dziewczynkę, przyzwyczajoną do oczywiście mniejszego poziomu ekspresji. Jednakże w żadnym wypadku kontrast pomiędzy radośnie szczebioczącą lady Parkinson, a chociażby ostrożnie ważącą swe słowa cioteczką Primrose, nie mógł zbić jej z towarzyskiego pantałyku. Przyjęła bowiem strategię, którą podświadomie kierowały się pokolenia Burke'ów przed nią, a pewnie i po niej korzystać z niej będą. Wszelkie odstępstwa od normy wyznaczanej w Durham Castle należało bowiem traktować jako geograficzną ciekawostkę. Wchodząc między wrony, nie trzeba krakać jak one, ale zrozumieć, iż krakanie było ich naturą.
— Odwiedziny w Broadway Tower to zaszczyt, lady Parkinson — odpowiedziała grzecznie, tęczówki w kolorze wzburzonego nieba unosząc na naprawdę prześliczną, młodą kobietę. Pamiętała o naukach swej guwernantki, wspaniałej pani Allegry, ale również o rozmowach, które toczyła z matką, zanim wsiadła do powozu. Każdy wstęp do szlacheckiego dworku wiązał się bowiem z zaufaniem, był wyrazem przyjaźni i należało to podkreślać. Zauważyła także, że w tym konkretnym odcieniu zieleni było Odetcie szczególnie do twarzy. Sama jednak niezbyt często mogła sięgać po podobnie odważne kolory, bowiem większe części garderob każdego przedstawiciela szlachetnego rodu Burke stanowiły kreacje w rodowych barwach — szarości jasnej i szarości ciemnej.
Grzecznie chwyciła wyciągniętą ku niej dłoń, starając się przy tym być jak najbardziej delikatna. Pani Allegra mówiła bowiem, że delikatność była przymiotem wysokourodzonych dam, ale małej Orianie zdarzały się czasem wybuchy energii typowo dziecięcej, która za nic miała sobie powab i wdzięk, pomimo najszczerszych prób. Dziś jednak miała zachowywać się jak prawdziwa przedstawicielka dyplomatyczna rodu, toteż podeszła wraz z Odettą ku kanapom i poczęstunkowi, pilnując wyprostowanych pleców i głowy dumnie uniesionej.
— Będę mogła spojrzeć, jak ciocia przygotowuje eliksiry? — dopytała cichutko, spoglądając z dołu na kobietę. W jej oczach czaiły się iskierki zachwytu nad podobną propozycją. Orianę ciągnęło do poznawania nowych dziedzin magii już od dawna, lecz brak różdżki jednocześnie doskwierał i uniemożliwiał rozwój w jej praktycznym wymiarze. — Och, ciociu! Wyprawiłam w Durham prawdziwy bal noworoczny, wie ciocia? Było naprawdę magicznie. Grała muzyka i były słodkości, zaprosiłam kuzynostwo, moje rodzeństwo i przyjaciółkę. Bawiliśmy się przednio. Ciocia była pewnie w Hampton Court? — pytanie o noworoczny sabat zawisło w powietrzu, gdy dziewczynka przechyliła głowę w bok. Och, jak bardzo było jej tęskno do własnego debiutu! Wszyscy wypowiadali się o przyjęciach wyprawianych przez lady Nott w samych superlatywach... A jakie zdanie miała Odetta?
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dzieci dla Odetty były czymś cudownym, być może dlatego, że tak mocno czuła napięcie na własnych barkach kiedy była dzieckiem, zwłaszcza że przystosowywanie się do wielu rzeczy przychodziło jej dość ciężko. Musiała siedzieć o wiele dłużej nad zadaniami, bo po prostu nie potrafiła być idealna, nawet jeżeli w jej oczach rodzeństwo i wszyscy inni tacy byli. Jej siostra była o wiele śliczniejsza, pozostała dwójka braci pozwalała sobie rozkwitać pod rodzinnymi skrzydłami, a Edward był wręcz ucieleśnieniem ideału. Najlepiej czuła się, kiedy ten zaczynał projektować, pozwalając jej aby cicho siedziała w jego towarzystwie, tak jakby wiedział, że czuła się o wiele pewniej w jego towarzystwie. No i jednorożce…im ufała. Wiedziała, że nie każde dziecko jest takie samo, ale chciała jakoś trzymać je w tej bańce niewinności, przynajmniej póki mogła. Zwłaszcza, że w takich wypadkach oznaczało to też, że nie zawsze dostrzegała, że niewinni już nie byli.
Nie do końca rozumiała więc, że w tym momencie bardziej konfunduje Orianę niż sprawia się w roli dobrego gospodarza, bo mimo kontaktu z rodem Burke fakt bycia dziecięcym sprawiał, że postrzegała ją jako kogoś łagodniejszego i nieco odchodzącego od zasad rodu. Mimo to, robiła co mogła, aby traktować ją jako człowieka samego w sobie, nie mówiąc dziwacznym tonem ani też nie przymilając się jak robiłaby to do pieska. Przy okazji piesków, myślała też sporo o tym aby zaproponować bratu kupienie charcików. Były bardzo urocze.
- Mam nadzieję, że wizyta tutaj przebiegnie w jak najlepszy sposób. Proszę, jeżeli to nie zbytnie wścibstwo, opowiedz mi proszę jak dzieje się w Durham Castle? Mam nadzieję, że wszyscy są zdrowi i obecna pogoda nie wpływa na ich samopoczucie? – Wiedziała, że najpewniej nie mieli problemów w wypadku negatywnej pogody i dodatkowe eliksiry pieprzowe na przeziębienie nie mogły być niczym problematycznym. Odetta sama polegała częściej na pomocy uzdrowiciela, lubiła jednak prezentować sobie i innym magiczne wywary. W końcu eliksiry były czymś, w czym czuła się dobrze.
- Oczywiście! Mam przygotowane parę składników, jeżeli byś chciała zająć się tym teraz. Nie będą to skomplikowane eliksiry, ale jeżeli by nam się udało i byś chciała, mogłabyś zabrać coś ze sobą do domu. Wiem, że wiele z nich pewnie ci się na nic nie przyda, ale mogła by być to miła pamiątka z tej wizyty. – Zdecydowanie podarowałaby jeszcze coś innego małej lady Burke, wiedziała jednak, że czasem prezent który „pomagało” się wykonać, mógł być znacznie milszą pamiątką. Bardziej…osobistą.
Szeroki uśmiech ozdobił jej twarz, kiedy tylko usłyszała o noworocznym balu w Durham. Cieszyła się mocno, że Oriana wykorzystała taką szansę, uznała że w sumie to cudowna opcja na to, aby jakoś ubarwić sobie tę noc, zwłaszcza kiedy dotrzeć na sabat się nie mogło. Ani też nie miało się jeszcze wstępu. Była pewna, że w momencie kiedy panna Burke pojawi się po raz pierwszy na sabacie, na pewno zrobi wrażenie na wszystkich.
- Brzmi cudownie! Jeżeli byś chciała, porozmawiam z moimi młodszymi kuzynami, może stworzymy tradycję sabatów dla młodszych szlachciców i szlachcianek? – Może nawet gdyby potrzebowała Oriana, mogłaby jej pomóc? Zwłaszcza, że w tym momencie bardzo chętnie pozwoliłaby na skorzystanie z zasobów rodu Parkinson aby wspomóc taką sprawę? – Co do sabatu w Hampton, rzeczywiście tam byłam, jak zapewne wiesz, wiele osób z mojego rodu, najbardziej mój brat Edward, pracowali nad strojami obecnych na miejscu. Bardzo mi się podobało – zagadki w gabinecie luster były niesamowite. Dodatkowo atrakcje…można było wzlecieć na skrzydłach i oglądać z nieba okolice. No i parę młodych dam debiutowało.
Podniosła się ze swojego miejsca, zapraszając Oriankę ze sobą i kierując się do mniejszego pomieszczenia, w którym można było odnaleźć parę składników i przygotowane stanowisko z kociołkiem – lady Parkinson dbała zawsze, aby ktoś sprzątał to miejsce.
- Co powiesz na próbę eliksiru kameleona? Albo może wężowe usta?
Nie do końca rozumiała więc, że w tym momencie bardziej konfunduje Orianę niż sprawia się w roli dobrego gospodarza, bo mimo kontaktu z rodem Burke fakt bycia dziecięcym sprawiał, że postrzegała ją jako kogoś łagodniejszego i nieco odchodzącego od zasad rodu. Mimo to, robiła co mogła, aby traktować ją jako człowieka samego w sobie, nie mówiąc dziwacznym tonem ani też nie przymilając się jak robiłaby to do pieska. Przy okazji piesków, myślała też sporo o tym aby zaproponować bratu kupienie charcików. Były bardzo urocze.
- Mam nadzieję, że wizyta tutaj przebiegnie w jak najlepszy sposób. Proszę, jeżeli to nie zbytnie wścibstwo, opowiedz mi proszę jak dzieje się w Durham Castle? Mam nadzieję, że wszyscy są zdrowi i obecna pogoda nie wpływa na ich samopoczucie? – Wiedziała, że najpewniej nie mieli problemów w wypadku negatywnej pogody i dodatkowe eliksiry pieprzowe na przeziębienie nie mogły być niczym problematycznym. Odetta sama polegała częściej na pomocy uzdrowiciela, lubiła jednak prezentować sobie i innym magiczne wywary. W końcu eliksiry były czymś, w czym czuła się dobrze.
- Oczywiście! Mam przygotowane parę składników, jeżeli byś chciała zająć się tym teraz. Nie będą to skomplikowane eliksiry, ale jeżeli by nam się udało i byś chciała, mogłabyś zabrać coś ze sobą do domu. Wiem, że wiele z nich pewnie ci się na nic nie przyda, ale mogła by być to miła pamiątka z tej wizyty. – Zdecydowanie podarowałaby jeszcze coś innego małej lady Burke, wiedziała jednak, że czasem prezent który „pomagało” się wykonać, mógł być znacznie milszą pamiątką. Bardziej…osobistą.
Szeroki uśmiech ozdobił jej twarz, kiedy tylko usłyszała o noworocznym balu w Durham. Cieszyła się mocno, że Oriana wykorzystała taką szansę, uznała że w sumie to cudowna opcja na to, aby jakoś ubarwić sobie tę noc, zwłaszcza kiedy dotrzeć na sabat się nie mogło. Ani też nie miało się jeszcze wstępu. Była pewna, że w momencie kiedy panna Burke pojawi się po raz pierwszy na sabacie, na pewno zrobi wrażenie na wszystkich.
- Brzmi cudownie! Jeżeli byś chciała, porozmawiam z moimi młodszymi kuzynami, może stworzymy tradycję sabatów dla młodszych szlachciców i szlachcianek? – Może nawet gdyby potrzebowała Oriana, mogłaby jej pomóc? Zwłaszcza, że w tym momencie bardzo chętnie pozwoliłaby na skorzystanie z zasobów rodu Parkinson aby wspomóc taką sprawę? – Co do sabatu w Hampton, rzeczywiście tam byłam, jak zapewne wiesz, wiele osób z mojego rodu, najbardziej mój brat Edward, pracowali nad strojami obecnych na miejscu. Bardzo mi się podobało – zagadki w gabinecie luster były niesamowite. Dodatkowo atrakcje…można było wzlecieć na skrzydłach i oglądać z nieba okolice. No i parę młodych dam debiutowało.
Podniosła się ze swojego miejsca, zapraszając Oriankę ze sobą i kierując się do mniejszego pomieszczenia, w którym można było odnaleźć parę składników i przygotowane stanowisko z kociołkiem – lady Parkinson dbała zawsze, aby ktoś sprzątał to miejsce.
- Co powiesz na próbę eliksiru kameleona? Albo może wężowe usta?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chociaż trudno było jej to jeszcze wyartykułować, Oriana czuła, że ciężar oczekiwań złożony na jej barkach był niewymownie większy od tego, który darowano jej rodzeństwu lub kuzynostwu. Była w końcu najstarszym dzieckiem spośród piątki najmłodszego pokolenia rodu Burke, była pierworodną nestora. Samo to mogło stanowić niewidzialny, ale wyczuwalny ciężar. W połączeniu z rozbudzoną bardzo wcześnie ambicją, koniecznością dbania o młodszych, jaką kładły jej do głowy nie tylko matka i cioteczki, ale także wszystkie guwernantki skutkowało to niczym innym, jak pędem wiedzy, buchającą ciekawością i czymś, co płynęło w krwi panien Burke od lat. Cechą charakterystyczną Północnych Branek była postawa aktywna, po prostu nie potrafiły przyjąć południowej cierpliwości. Pragnęły brać sprawy w swoje ręce nawet wtedy, gdy robiły to jeszcze tak nieporadnie jak Oriana, stawiając pierwsze kroki w wielkim świecie dam i lordów.
— Trosce daleko do wścibskości, ciociu — zauważyła dziewczynka, pozwalając sobie na szerszy uśmiech. Naprawdę ogromnie schlebiało jej to, że Odetta traktowała ją jak równą sobie. Wujkowie bardzo często ją rozpieszczali, momentami próbując zatrzymać nie tylko upływający czas, ale i dorastanie Oriany. Pani Allegra, ulubiona guwernantka dziewczynki szeptała ostatnimi czasy lady Adeline, że koniecznym dla poprawnego rozwoju Makowej Panny było jak najczęstsze wystawianie jej na kontakty z arystokratami spoza najbliższej rodziny. Specyfika rodu Burke sprawiała, że Oriana mogła wyrosnąć w milczącej, nieco burkliwej osobowości, której najlepsze odzwierciedlenie znajdowało się w stereotypach o panach Durham. W szczególności matce dziewczynki, lady Adeline zależało, by rozwijać talenty, które jej najstarsza córka odziedziczyć mogła po kądzieli. Czy dzisiejsza wizyta będzie mogła stanowić o dobrym kierunku dotychczasowych starań wychowawczych?
— U nas w Durham wszyscy są zdrowi. Mój pan tata i wujowie jak zawsze są zajęci, ale robią bardzo dużo dla nas wszystkich, droga ciociu! I pani Allegra mówi, że właśnie dlatego, że są tak zajęci, ja, Ariana, Marius, Melody i Cornel, że wszyscy musimy być bardzo grzeczni i nie przeszkadzać — czy takie podsumowanie tymczasowej sytuacji w Durham było dla Odetty wystarczające? Mogła przecież domyślić się, że za robią bardzo dużo dla nas wszystkich kryły się wszystkie zabiegi służące pozbyciu się z Durham mugoli, a także pozostała część działalności ku chwale czystokrwistych ideałów. Coś w sposobie, w jaki ubrała je w słowa Oriana, mogło świadczyć o dziecięcym przejęciu, pewnym uproszczeniu na potrzeby dziecięcego rozumienia właśnie.
Ale jeżeli dziewczynka miała się tym wszystkim przejmować — przejęcie musiało zejść na dalszy plan w momencie, w którym lady Parkinson zaproponowała otrzymanie tak wyjątkowej pamiątki!
Ciemnoniebieskie oczy dziewczynki zabłysły iskrami szczerego zachwytu i ciekawości. Dziewczynka aż wzniosła się na palcach, ledwo panując nad odruchem podniesienia dłoni do policzków i krótkiego zapiszczenia. Nie mogła przecież tak poddawać się emocjom, była częścią delegacji! Reputacja rodu Burke zależała od jej zachowania!
— Dlaczego się nie przydadzą? Alchemia to przydatna sztuka, tak piszą w książkach... — zauważyła ostrożnie, a gdy już o książkach mowa... Kilka z nich poderwało się ze stanowiska alchemicznego, podlatując prędko do obu dam. Otworzyły swe karty na zapiskach dotyczących eliksiru kameleona i wężowych ust, zupełnie tak, jakby poddały się nie tylko ciekawskiej, dziecięcej magii Oriany, ale także planom tkanym ostrożnie przez Odettę.
Odettę, która wydawała się być zachwycona jej pomysłem dziecięcych sabatów i nawet proponowała pomoc w kontynuowaniu tej nowej tradycji!
— Ciocia mogłaby pomóc? Ojej, ciocia jest naprawdę bardzo, bardzo miła! — z taką sojuszniczką jak Odetta na pewno nie będą mieli problemu z odpowiednimi kreacjami! A to przecież już połowa dobrze zorganizowanego balu! A tu okazywało się dalej, że sabaty dorosłych miały jeszcze dodatkowe atrakcje niż tylko same tańce i poczęstunki... — Jeju... Nie mogę się doczekać, aż też będę mogła zadebiutować... — szepnęła cicho, ale książki najwyraźniej pragnęły pobudzić obie damy do naukowej pracy, nie tylko rozprawiania o wspaniałościach noworocznych bali! Dlatego też jedna z książek odłączyła się od reszty, prawą częścią okładki przywierając do pleców Orianki, zaś lewą — do opuszczonej dłoni Odetty.
— Oj, chyba książki chcą, żebyśmy zabrały się do pracy!
| rzut na ciekawość
— Trosce daleko do wścibskości, ciociu — zauważyła dziewczynka, pozwalając sobie na szerszy uśmiech. Naprawdę ogromnie schlebiało jej to, że Odetta traktowała ją jak równą sobie. Wujkowie bardzo często ją rozpieszczali, momentami próbując zatrzymać nie tylko upływający czas, ale i dorastanie Oriany. Pani Allegra, ulubiona guwernantka dziewczynki szeptała ostatnimi czasy lady Adeline, że koniecznym dla poprawnego rozwoju Makowej Panny było jak najczęstsze wystawianie jej na kontakty z arystokratami spoza najbliższej rodziny. Specyfika rodu Burke sprawiała, że Oriana mogła wyrosnąć w milczącej, nieco burkliwej osobowości, której najlepsze odzwierciedlenie znajdowało się w stereotypach o panach Durham. W szczególności matce dziewczynki, lady Adeline zależało, by rozwijać talenty, które jej najstarsza córka odziedziczyć mogła po kądzieli. Czy dzisiejsza wizyta będzie mogła stanowić o dobrym kierunku dotychczasowych starań wychowawczych?
— U nas w Durham wszyscy są zdrowi. Mój pan tata i wujowie jak zawsze są zajęci, ale robią bardzo dużo dla nas wszystkich, droga ciociu! I pani Allegra mówi, że właśnie dlatego, że są tak zajęci, ja, Ariana, Marius, Melody i Cornel, że wszyscy musimy być bardzo grzeczni i nie przeszkadzać — czy takie podsumowanie tymczasowej sytuacji w Durham było dla Odetty wystarczające? Mogła przecież domyślić się, że za robią bardzo dużo dla nas wszystkich kryły się wszystkie zabiegi służące pozbyciu się z Durham mugoli, a także pozostała część działalności ku chwale czystokrwistych ideałów. Coś w sposobie, w jaki ubrała je w słowa Oriana, mogło świadczyć o dziecięcym przejęciu, pewnym uproszczeniu na potrzeby dziecięcego rozumienia właśnie.
Ale jeżeli dziewczynka miała się tym wszystkim przejmować — przejęcie musiało zejść na dalszy plan w momencie, w którym lady Parkinson zaproponowała otrzymanie tak wyjątkowej pamiątki!
Ciemnoniebieskie oczy dziewczynki zabłysły iskrami szczerego zachwytu i ciekawości. Dziewczynka aż wzniosła się na palcach, ledwo panując nad odruchem podniesienia dłoni do policzków i krótkiego zapiszczenia. Nie mogła przecież tak poddawać się emocjom, była częścią delegacji! Reputacja rodu Burke zależała od jej zachowania!
— Dlaczego się nie przydadzą? Alchemia to przydatna sztuka, tak piszą w książkach... — zauważyła ostrożnie, a gdy już o książkach mowa... Kilka z nich poderwało się ze stanowiska alchemicznego, podlatując prędko do obu dam. Otworzyły swe karty na zapiskach dotyczących eliksiru kameleona i wężowych ust, zupełnie tak, jakby poddały się nie tylko ciekawskiej, dziecięcej magii Oriany, ale także planom tkanym ostrożnie przez Odettę.
Odettę, która wydawała się być zachwycona jej pomysłem dziecięcych sabatów i nawet proponowała pomoc w kontynuowaniu tej nowej tradycji!
— Ciocia mogłaby pomóc? Ojej, ciocia jest naprawdę bardzo, bardzo miła! — z taką sojuszniczką jak Odetta na pewno nie będą mieli problemu z odpowiednimi kreacjami! A to przecież już połowa dobrze zorganizowanego balu! A tu okazywało się dalej, że sabaty dorosłych miały jeszcze dodatkowe atrakcje niż tylko same tańce i poczęstunki... — Jeju... Nie mogę się doczekać, aż też będę mogła zadebiutować... — szepnęła cicho, ale książki najwyraźniej pragnęły pobudzić obie damy do naukowej pracy, nie tylko rozprawiania o wspaniałościach noworocznych bali! Dlatego też jedna z książek odłączyła się od reszty, prawą częścią okładki przywierając do pleców Orianki, zaś lewą — do opuszczonej dłoni Odetty.
— Oj, chyba książki chcą, żebyśmy zabrały się do pracy!
| rzut na ciekawość
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
2 VI 1958
Hep!
Nie potrafiła się do tego przyzwyczaić – czy ktokolwiek potrafił? Nie wiedziała też co powoduje, że magia objawia się w tak nieoczekiwany i wręcz złośliwy sposób. Charakterystyczne pociągnięcie w okolicy pępka było ostatnim, co poczuła, nim rzeczywistość w mieszkaniu na Alei Śmiertelnego Nokturnu rozmyła się w jedną wielką plamę; świat zmniejszył się do niej i szarugi otulającej ją zewsząd, zupełnie jakby nagle znalazła się wewnątrz paskudnego huraganu, przerzucana z miejsca na miejsce jak szmaciana lalka. Sam fakt, że nie potrafiła okiełznać tych idiotycznych objawów wyzwalał w niej coraz większy gniew.
Głuche jęknięcie zmieszało się z warkliwą irytacją; mieszkanie zniknęło, a na jego miejscu pojawiło się kolejne – być może powinna się cieszyć, że los nie przerzucił ją na drugi koniec Anglii, nie usadził na krawędzi klifu czy nie wrzucił do jakiejś jaskini pełnej akromantul; ale wylądowanie na puszystym, pachnącym dywanie również nie wyjaśniało sprawy, głównie dlatego że ów dywan nie należał do niej.
Z trudnością utrzymała równowagę, by nie runąć przed siebie i nie zanurzyć policzka w tej właśnie podłogowej dekoracji; to byłoby już do końca poniżające, okrutne i najgorsze z możliwych, choć pognieciona jedwabna suknia którą miała na sobie i zwichrzone loki, a także rozmazana szminka na ustach – wszystko to dostatecznie odbierało jej resztki opanowania, o pogodzie ducha nie wspominając.
Kiedy już powróciła do względnie postawnego pionu, pozwoliła sobie rozejrzeć się po pomieszczeniu – czyżby tym razem spotkało ją szczęście w nieszczęściu? Pomieszczenie krzyczało o zamożności, elegancja wylewała się zewsząd, o czym świadczyły kunsztowne meble i odpowiednie zdobienia, wszystko dopieszczone ekstrawagancką nutą głębokiej zieleni. W powietrzu unosił się słodki zapach kobiecych pachnideł, rozcieńczony jednak jakąś inną wonią, ostrzejszą i jakby bardziej sterylną - jakimś eliksirem? Rozłożysty pokój wskazywał jasno, że znalazła się w jakimś dworku, lub przynajmniej bardzo wystawnym domu; nieco mniej entuzjastycznie zareagowała na fakt, że w pomieszczeniu znajdowało się również łóżko – sama nie chciałabym przyjąć nieoczekiwanego gościa we własnej sypialni, dla własnego jak i gościa komfortu, czy nawet bezpieczeństwa. Zmierzch się zbliżał, a ona nie do końca wiedziała, czy chce wiedzieć czy ktoś w ów łożu zajmuje miejsce, czy może udało jej się trafić do pustego pomieszczenia. Nie skupiając więc wzroku na tamtej części komnaty zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu wyjścia; nieważne jak wielkie były to pokoje, gdzieś musiały znajdować się drzwi prowadzące na zewnątrz. Na własne nieszczęście nie zdążyła złapać różdżki kiedy czkawka teleportacyjna po raz kolejny upomniała się o swoje, musiała więc radzić sobie inaczej – kłamstwem, urokiem osobistym, ucieczką – jeszcze nie zdecydowała.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lubiła szykować się do snu już wcześniej, pozwalając sobie na dokładne przygotowywanie się do tej czynności, tak jak dbała o siebie kiedy tylko podnosiła się z łóżka, dzięki czemu w końcu zawdzięczała swoją urodę – odpowiednia ilość snu była w końcu równie ważna jak dobrze dobrane kosmetyki, a dobrze dobrane kosmetyki zaś nie były zaś mniej ważne od odpowiednich nawyków, zwłaszcza żywieniowych. Kiedy tylko miała chwilę dla siebie, starała się zadbać tak, jak mogła – po kąpieli wybierała kremy i oleje, dbając o dobre rozczesanie włosów aby ostatecznie zająć się ewentualnymi niedociągnięciami, które musiała ukrócić. Nie czyniło z niej to półwili, rozświetlanej przez swoje piękno nawet po pobiciu i nawet w worku po ziemniakach. Mimo to, zasłużyła sobie na urodę swoimi działaniami i nie sposób było jej odmówić czegokolwiek.
Dlatego niczym dziwnym nie było, że zwłaszcza teraz czas swój spędzała w komnatach, zapinając wszystko na ostatni guzik. Dziwniejszym tym bardziej nie było, że ze stroju który zakładała po kąpieli przebierała się teraz w szatę do spania, delikatną satynową bieliznę którą nosiła pod gorset powoli zsuwając z ramion kiedy usłyszała hałas. W pierwszej chwili nie spodziewała się, że miało to być coś dziwnego – w końcu nie raz i nie dwa przychodziła tu służąca, która pomagała jej przy nakładaniu albo zdejmowaniu kolejnych warstw, dlatego też bez wątpliwości ani jakiegoś niepokoju przekroczyła zza parawanu aby spojrzeć na znajdującą się w okolicy postać. Tylko to nie była jej służąca.
Tatianę również czekał niecodzienny widok, kiedy tylko lady Parkinson przekroczyła za krawędź cedrowych zdobionych gałęzi, z włosami spływającymi po jej ramionach zupełnie nieumodelowanymi, sięgającymi aż po jasne piersi które obecnie znajdowały się zupełnie na widoku, gdy różowa bielizna zsuwała się gdzieś do jej pasa, a za sobą niosła zapach lawendy i lotosu.
Sama Odetta wydawała się przez chwilę zastygnąć w bezruchu, absolutnie nie spodziewając się zalezienia zupełnie obcej kobiety we własnych komnatach. Niemal zachłysnęła się własną śliną, zupełnie nie wiedząc, co miała poradzić na nagłego, dość…niespodziewanego gościa, łagodnie rzecz ujmując. I co miała powiedzieć, bo jakkolwiek zdecydowanie obcy w jej sypialni znajdować się nie powinni, tak pozostawało pytanie, jak kobieta znalazła się w ogóle w tym miejscu. Otworzyła nawet usta, lecz niewiele słów umiała znaleźć, nawet krzyknąć nie wydawała się potrafić.
- Pani nie powinno tu być…- Mało ambitne rozeznanie w sytuacji przyszło ostatecznie do Odetty kiedy niemal wyczekujące spojrzenie wbiła w Tatianę, doczekując się jednoznacznej odpowiedzi.
Dlatego niczym dziwnym nie było, że zwłaszcza teraz czas swój spędzała w komnatach, zapinając wszystko na ostatni guzik. Dziwniejszym tym bardziej nie było, że ze stroju który zakładała po kąpieli przebierała się teraz w szatę do spania, delikatną satynową bieliznę którą nosiła pod gorset powoli zsuwając z ramion kiedy usłyszała hałas. W pierwszej chwili nie spodziewała się, że miało to być coś dziwnego – w końcu nie raz i nie dwa przychodziła tu służąca, która pomagała jej przy nakładaniu albo zdejmowaniu kolejnych warstw, dlatego też bez wątpliwości ani jakiegoś niepokoju przekroczyła zza parawanu aby spojrzeć na znajdującą się w okolicy postać. Tylko to nie była jej służąca.
Tatianę również czekał niecodzienny widok, kiedy tylko lady Parkinson przekroczyła za krawędź cedrowych zdobionych gałęzi, z włosami spływającymi po jej ramionach zupełnie nieumodelowanymi, sięgającymi aż po jasne piersi które obecnie znajdowały się zupełnie na widoku, gdy różowa bielizna zsuwała się gdzieś do jej pasa, a za sobą niosła zapach lawendy i lotosu.
Sama Odetta wydawała się przez chwilę zastygnąć w bezruchu, absolutnie nie spodziewając się zalezienia zupełnie obcej kobiety we własnych komnatach. Niemal zachłysnęła się własną śliną, zupełnie nie wiedząc, co miała poradzić na nagłego, dość…niespodziewanego gościa, łagodnie rzecz ujmując. I co miała powiedzieć, bo jakkolwiek zdecydowanie obcy w jej sypialni znajdować się nie powinni, tak pozostawało pytanie, jak kobieta znalazła się w ogóle w tym miejscu. Otworzyła nawet usta, lecz niewiele słów umiała znaleźć, nawet krzyknąć nie wydawała się potrafić.
- Pani nie powinno tu być…- Mało ambitne rozeznanie w sytuacji przyszło ostatecznie do Odetty kiedy niemal wyczekujące spojrzenie wbiła w Tatianę, doczekując się jednoznacznej odpowiedzi.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kręciło jej się w głowie, nieprzyjemnie i konfundująco – zapewne gdyby miała coś w żołądku, zapragnęłaby desperacko to zwrócić; niezbyt elegancko byłoby pozbyć się zawartości brzucha akurat na puszysty, urokliwy dywanik, ale w chwili kiedy świat wirował jej przed oczyma niezbyt przejmowała się manierami czy zwyczajnym wyczuciem taktu. Dopiero po jakimś czasie, kiedy spojrzenie zarejestrowało wystawną sypialnię pogrążoną w półmroku, coś tak ludzkiego jak zakłopotanie pojawiło się w głowie Tatiany.
Celowo unikała kąta pokoju, w którym zarejestrowała obecność łóżka – starała się tam nie patrzeć, w międzyczasie bezszelestnie próbując przedostać się do drugiego końca pomieszczenia, znaleźć wyjście, pokonać zapewne rzędy korytarzy i tysiące zakrętów – finalnie mogłaby po prostu kogoś odnaleźć i zapytać o możliwość skorzystania z kominka, ale zaaferowana całą tą dziwaczną sytuacją niezbyt myślała o tak przyziemnych sposobach, na pewno nie w pierwszej kolejności.
Wzrok wyłapał w końcu ramy drzwi, równie eleganckich i pasujących do pomieszczenia jak całe zestawy mebli i ozdób; starała się przedostać do wyjścia bez robienia jakiegokolwiek hałasu, choć wysokie obcasy zostawiały za sobą głuche echo, którego tak naprawdę sama nie słyszała, nawykła do tego typu obuwia.
Dłoni nie było dane spotkać się z klamką, bo nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał czyjś głos; kobiecy i miękki, teraz okraszony bardzo dobitnie dźwięcznym zakłopotaniem.
Dolohov odwróciła się przez ramię prędko, gotowa przyjąć na usta najprostsze z przeprosin, odnajdując spojrzeniem sylwetkę – półnagą. Dopiero po krótkiej chwili odnalazła twarz właścicielki cichego głosu, w tej twarzy rozpoznając nikogo innego jak Odettę; a raczej lady Parkinson, która gościła kilka tygodni temu w domu Multon na niecodziennym przyjęciu wydanym przez blondwłosą czarownicę.
Nie zwróciła szczególnej uwagi na stan w jakim ją zastała; brak odzienia nie był wszakże niczym niezwykłym, nawet jeśli widok bladości nagiego ciała szlachcianki zarezerwowany winien być dla jej męża, albo służby, lecz ta nie liczyła się do oficjalnej listy.
– Lady Parkinson – wydusiła, pomiędzy zakłopotaniem a rozbawieniem, gdzieś wewnątrz czując coś na kształt ulgi, że nie trafiła na kogoś innego. Nie spoglądała na nagie piersi, nie zapuszczała się wzrokiem w odkryte partie jej ciała, nie chcąc jej stresować, choć przede wszystkim po prostu nie robiąc sobie wiele z widoku kobiety w negliżu.
– Ogromnie przepraszam, ja... – westchnęła głośno, momentalnie poprawiając rozwichrzone pukle – To czkawka teleportacyjna, przeklęte ustrojstwo. Może jakaś nie-boska kara, sama Morgana tego nie wie.
Celowo unikała kąta pokoju, w którym zarejestrowała obecność łóżka – starała się tam nie patrzeć, w międzyczasie bezszelestnie próbując przedostać się do drugiego końca pomieszczenia, znaleźć wyjście, pokonać zapewne rzędy korytarzy i tysiące zakrętów – finalnie mogłaby po prostu kogoś odnaleźć i zapytać o możliwość skorzystania z kominka, ale zaaferowana całą tą dziwaczną sytuacją niezbyt myślała o tak przyziemnych sposobach, na pewno nie w pierwszej kolejności.
Wzrok wyłapał w końcu ramy drzwi, równie eleganckich i pasujących do pomieszczenia jak całe zestawy mebli i ozdób; starała się przedostać do wyjścia bez robienia jakiegokolwiek hałasu, choć wysokie obcasy zostawiały za sobą głuche echo, którego tak naprawdę sama nie słyszała, nawykła do tego typu obuwia.
Dłoni nie było dane spotkać się z klamką, bo nagle w pomieszczeniu rozbrzmiał czyjś głos; kobiecy i miękki, teraz okraszony bardzo dobitnie dźwięcznym zakłopotaniem.
Dolohov odwróciła się przez ramię prędko, gotowa przyjąć na usta najprostsze z przeprosin, odnajdując spojrzeniem sylwetkę – półnagą. Dopiero po krótkiej chwili odnalazła twarz właścicielki cichego głosu, w tej twarzy rozpoznając nikogo innego jak Odettę; a raczej lady Parkinson, która gościła kilka tygodni temu w domu Multon na niecodziennym przyjęciu wydanym przez blondwłosą czarownicę.
Nie zwróciła szczególnej uwagi na stan w jakim ją zastała; brak odzienia nie był wszakże niczym niezwykłym, nawet jeśli widok bladości nagiego ciała szlachcianki zarezerwowany winien być dla jej męża, albo służby, lecz ta nie liczyła się do oficjalnej listy.
– Lady Parkinson – wydusiła, pomiędzy zakłopotaniem a rozbawieniem, gdzieś wewnątrz czując coś na kształt ulgi, że nie trafiła na kogoś innego. Nie spoglądała na nagie piersi, nie zapuszczała się wzrokiem w odkryte partie jej ciała, nie chcąc jej stresować, choć przede wszystkim po prostu nie robiąc sobie wiele z widoku kobiety w negliżu.
– Ogromnie przepraszam, ja... – westchnęła głośno, momentalnie poprawiając rozwichrzone pukle – To czkawka teleportacyjna, przeklęte ustrojstwo. Może jakaś nie-boska kara, sama Morgana tego nie wie.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pierwsze zaniepokojenie bardzo szybko przeszło w rozbawienie i tak, jak nie spodziewła się czyjejś obecności w tym miejscu, tak na Tatianę spoglądała obecnie całkiem neutralnie, raczej w pozytywny sposób. Skrępowanie odeszło i nawet jeżeli nie była w pełni odziana, nie wydawała sobie nic z tego robić w towarzystwie Tatiany, może przez to, że po prostu chciała zobaczyć, jak zachowa się pani Dolohov, a może ciekawa była czy ta dalej będzie zerkać na jej twarz i wzrokiem omijać dokładnie sylwetkę młodej Parkinson. Usiadła by nawet na otomance, w tym momencie spoglądając z rozbawieniem, ale mimo wszystko uwagę dalej skupiał dość mizerny stan Tatiany spowodowany chyba całą tą teleportacją. Wskazała więc jej od razu miejsce przy lustrze, gdzie nie tylko mogła dostrzec to, jak wygląda, ale równiez doprowadzić się do względnego porządku. Odetta nie miała pojęcia, czy to pomoże w dalszej teleportacji, ale na pewno nie zaszkodzi, prawda?
- Pani Dolohov...wydawało sie, że mogą być lepsze albo gorsze sytuacje na odwiedziny. Następnym razem jednak zalecam zapukanie do drzwi. – Przysuwajac sobie pufę, Odetta usiadła tuż obok, siegając po szczotkę z miękkim włosiem. Delikatnie złapała za końcówki włosów Dolohov aby zacząć je rozczeswać, delikatnie i z wyczuciem. Wiedziała jak nieprzyjemne szarpanie jest dla włosów, a przecież o nie trzeba było dbać, bo były jednym z najpiękniejszych kobiecych atrybutów, po których już z daleka można było rozpoznać, z kim miało się do czynienia i jak ta osoba dbała o siebie.
- Czym dokładnie jest czkawka teleportacyjna? – Przechyliła lekko głowę. Kojarzyła, że w podobnej sytuacji spotkała już kiedyś taką dziewczynę, która pojawiła się w rezerwacie jednorożców, równie nagle jak Tatiana teraz. Tylko Odetta była o wiele bardziej ubrana niż teraz. – Czy można się tym zarazić? – Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna aby trzymać się teraz z daleka od Tatiany, ale w sumie jeżeli to było chorobowe, to mogła chyba pomyśleć nad eliksirem na tę przypadłość.
- Pani Dolohov...wydawało sie, że mogą być lepsze albo gorsze sytuacje na odwiedziny. Następnym razem jednak zalecam zapukanie do drzwi. – Przysuwajac sobie pufę, Odetta usiadła tuż obok, siegając po szczotkę z miękkim włosiem. Delikatnie złapała za końcówki włosów Dolohov aby zacząć je rozczeswać, delikatnie i z wyczuciem. Wiedziała jak nieprzyjemne szarpanie jest dla włosów, a przecież o nie trzeba było dbać, bo były jednym z najpiękniejszych kobiecych atrybutów, po których już z daleka można było rozpoznać, z kim miało się do czynienia i jak ta osoba dbała o siebie.
- Czym dokładnie jest czkawka teleportacyjna? – Przechyliła lekko głowę. Kojarzyła, że w podobnej sytuacji spotkała już kiedyś taką dziewczynę, która pojawiła się w rezerwacie jednorożców, równie nagle jak Tatiana teraz. Tylko Odetta była o wiele bardziej ubrana niż teraz. – Czy można się tym zarazić? – Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna aby trzymać się teraz z daleka od Tatiany, ale w sumie jeżeli to było chorobowe, to mogła chyba pomyśleć nad eliksirem na tę przypadłość.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To był widok zgoła nieodpowiedni dla niej, jednocześnie nie widziała w tej sytuacji – poza oczywistą absurdalnością czkawki – niczego dziwacznego czy gorszącego; szlachcianka przygotowywała się do snu, zrzucając z siebie kolejne warstwy nieprzystosowanej do odpoczynku odzieży. Widok nagiej kobiety nie był dla niej niczym niezwykłym, bardziej przeszkadzał fakt, że znalazła się tutaj ni stąd ni zowąd, zaburzając pewien porządek – i ten należący do lady Parkinson, i swój własny.
Nie przyglądała się jej zbytnio, nie chcąc narażać jej na skrępowanie, ale też zwyczajnie nieporuszona widokiem braku odzienia; jakkolwiek być może nie powinna była, traktowała to zupełnie naturalnie.
Sama arystokratka chyba również prędko porzuciła stan zawstydzenia, bowiem na jej twarzy Dolohov dostrzegła uśmiech, może nawet rozbawienie? Istotnie całe to zdarzenie było tragiczno-komiczne, bycie przerzucanym z miejsca na miejsce, do cudzych domostw czy ogrodów; paskudne i uporczywe.
– Och, dziękuję – wydusiła z siebie, kiedy Odetta wskazała na kącik z lustrem i taborecikiem nieopodal. Podreptała w tamtym kierunku dość pospiesznie, bo choć główna irytacja spowodowana wyglądem minęła, na pewno nie było jej na rękę paradować w zniszczonej sukni, fryzurze i rozmazanym makijażu. Spoglądając na swoje odbicie w szklanej tafli jedynie się w tym utwierdziła.
Nieco zaskoczona odnalazła sylwetkę Parkinson w lustrze, zaraz potem krzyżując z nią spojrzenie i z pewnym zdziwieniem lustrując ruchy kobiety, która finalnie przysiadła tuż za nią i wzięła w dłoń elegancką szczotkę do włosów – czegoś takiego niezbyt się spodziewała, ale mimo to nie protestowała, a nawet uśmiechnęła się nieco do własnego odbicia w lustrze.
– Niekontrolowana teleportacja, nie mam pojęcia co ją wywołuje. Zaczyna się od takiego dziwnego czknięcia... – wytłumaczyła, w głosie pobrzmiewała jej wyraźna nuta irytacji i dezaprobaty – Nie jest zaraźliwa, nie słyszałam o niczym takim – dodała zaraz potem, wzdychając ciężko – Może to jakieś nadwyrężenie mocy magicznej, ciężko stwierdzić... Zdarzyło mi się dziś kilkukrotnie, jesteś, lady, trzecią osobą którą... nawiedzam w niezapowiedziany sposób.
To było naprawdę drażniące, momentami wstydliwe; zaburzało cały rytm dnia i powodowało zawroty głowy; brakowało jej jeszcze uporczywej migreny, wtedy już chyba całkowicie straciłaby resztki cierpliwości.
– Przeszkodziłam w wieczornej toalecie, jak mniemam? – rzuciła z drgającym ku górze kącikiem ust, odnajdując spojrzenie Odetty w lustrze.
Nie przyglądała się jej zbytnio, nie chcąc narażać jej na skrępowanie, ale też zwyczajnie nieporuszona widokiem braku odzienia; jakkolwiek być może nie powinna była, traktowała to zupełnie naturalnie.
Sama arystokratka chyba również prędko porzuciła stan zawstydzenia, bowiem na jej twarzy Dolohov dostrzegła uśmiech, może nawet rozbawienie? Istotnie całe to zdarzenie było tragiczno-komiczne, bycie przerzucanym z miejsca na miejsce, do cudzych domostw czy ogrodów; paskudne i uporczywe.
– Och, dziękuję – wydusiła z siebie, kiedy Odetta wskazała na kącik z lustrem i taborecikiem nieopodal. Podreptała w tamtym kierunku dość pospiesznie, bo choć główna irytacja spowodowana wyglądem minęła, na pewno nie było jej na rękę paradować w zniszczonej sukni, fryzurze i rozmazanym makijażu. Spoglądając na swoje odbicie w szklanej tafli jedynie się w tym utwierdziła.
Nieco zaskoczona odnalazła sylwetkę Parkinson w lustrze, zaraz potem krzyżując z nią spojrzenie i z pewnym zdziwieniem lustrując ruchy kobiety, która finalnie przysiadła tuż za nią i wzięła w dłoń elegancką szczotkę do włosów – czegoś takiego niezbyt się spodziewała, ale mimo to nie protestowała, a nawet uśmiechnęła się nieco do własnego odbicia w lustrze.
– Niekontrolowana teleportacja, nie mam pojęcia co ją wywołuje. Zaczyna się od takiego dziwnego czknięcia... – wytłumaczyła, w głosie pobrzmiewała jej wyraźna nuta irytacji i dezaprobaty – Nie jest zaraźliwa, nie słyszałam o niczym takim – dodała zaraz potem, wzdychając ciężko – Może to jakieś nadwyrężenie mocy magicznej, ciężko stwierdzić... Zdarzyło mi się dziś kilkukrotnie, jesteś, lady, trzecią osobą którą... nawiedzam w niezapowiedziany sposób.
To było naprawdę drażniące, momentami wstydliwe; zaburzało cały rytm dnia i powodowało zawroty głowy; brakowało jej jeszcze uporczywej migreny, wtedy już chyba całkowicie straciłaby resztki cierpliwości.
– Przeszkodziłam w wieczornej toalecie, jak mniemam? – rzuciła z drgającym ku górze kącikiem ust, odnajdując spojrzenie Odetty w lustrze.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W chwili obecnej czuła się o wiele bardziej rozbawiona. Gdyby to był mężczyzna, na pewno obruszyłaby się o wiele bardziej, od razu wzywając kogoś do tego, aby zajął się nieproszonym gościem. Tatiana jednak nie była w jej oczach zagrożeniem, a przynajmniej nie powinna zrobić czegokolwiek co mogło wyrządzić Odettcie krzywdę. Być może się teraz myliła, ale jako że lady Parkinson w swoim życiu nie doświadczyła jeszcze żadnej krzywdy ani żadnego problemu, stąd i niespodziewany gość w sypialni w postaci pani Dolohov w zasadzie jej nie przeszkadzał.
- Nie ma za co. Wiem, jak to jest kiedy nie można poprawić swojego wyglądu ale rozpaczliwie się chce. To niezwykle uciążliwe. – Skinęła jeszcze głowę. Otworzyła jeszcze szufladę, prezentując przed Tatianą sporą ilość rozmaitych kosmetyków, od przyjemnych perfum w rozmaitych kolorowych butelkach, aż po kremy i inne specyfiki. Może chociaż to mogło też pomóc Tatianie z niejakim powrotem do normalności, niejako wyczuwalnej.
Bez większego skrępowania brała kolejne kosmyki ciemnych pukli, czesząc je delikatnie i ostrożnie, tak jak robiła to kiedyś ze swoją siostrą. Teraz jednak pozwalała sobie na być może więcej, niż wypadało, a jednak nie zamierzała przestawać, bardzo dobrze czując się w towarzystwie w którym mimo wszystko mogła myśleć, że ma jakąś minimalną możliwość kontroli. Zaczęłaby nawet nucić, ale Tatiana zaczęła opowiadać o czkawce i dzięki temu Odetta mogła dowiedzieć się czegoś nowego. Zastanawiała się, czy i na to nie było możliwości jakiegoś eliksiru, ale rozważania te szybko uciekły z ulgą, kiedy mogła rozważać nad tym, że wcale nie było to zaraźliwe, więc ona mogła siedzieć tak blisko Tatiany jak chciała.
- Cóż, jeżeli potem by się stało coś, co można naprawić eliksirem, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. W takiej sytuacji wyślij może jednak sowę wcześniej. – Posłała uśmiech odbiciu pani Dolohov, ostatecznie sięgając jeszcze po jasne wsuwki do włosów. Skoro mogła już wykorzystać fakt uczesania jej, tak mogłaby nawet się potem pochwalić pięknym efektem, mimo tego, że fryzjerka z niej nie była żadna.
- Och, trochę tak…. Zwłaszcza w moim wypadku trzeba powiedzieć, że taka toaleta jeszcze trochę zajmuje. Jeżeli chcesz się odwdzięczyć, możesz mi pomóc ją skończyć. – Przydałoby się jeszcze dokończyć i wetrzeć krem, ale pytanie czy była to poważna prośba, czy kolejna próba podrożenia się z Tatianą.
- Nie ma za co. Wiem, jak to jest kiedy nie można poprawić swojego wyglądu ale rozpaczliwie się chce. To niezwykle uciążliwe. – Skinęła jeszcze głowę. Otworzyła jeszcze szufladę, prezentując przed Tatianą sporą ilość rozmaitych kosmetyków, od przyjemnych perfum w rozmaitych kolorowych butelkach, aż po kremy i inne specyfiki. Może chociaż to mogło też pomóc Tatianie z niejakim powrotem do normalności, niejako wyczuwalnej.
Bez większego skrępowania brała kolejne kosmyki ciemnych pukli, czesząc je delikatnie i ostrożnie, tak jak robiła to kiedyś ze swoją siostrą. Teraz jednak pozwalała sobie na być może więcej, niż wypadało, a jednak nie zamierzała przestawać, bardzo dobrze czując się w towarzystwie w którym mimo wszystko mogła myśleć, że ma jakąś minimalną możliwość kontroli. Zaczęłaby nawet nucić, ale Tatiana zaczęła opowiadać o czkawce i dzięki temu Odetta mogła dowiedzieć się czegoś nowego. Zastanawiała się, czy i na to nie było możliwości jakiegoś eliksiru, ale rozważania te szybko uciekły z ulgą, kiedy mogła rozważać nad tym, że wcale nie było to zaraźliwe, więc ona mogła siedzieć tak blisko Tatiany jak chciała.
- Cóż, jeżeli potem by się stało coś, co można naprawić eliksirem, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. W takiej sytuacji wyślij może jednak sowę wcześniej. – Posłała uśmiech odbiciu pani Dolohov, ostatecznie sięgając jeszcze po jasne wsuwki do włosów. Skoro mogła już wykorzystać fakt uczesania jej, tak mogłaby nawet się potem pochwalić pięknym efektem, mimo tego, że fryzjerka z niej nie była żadna.
- Och, trochę tak…. Zwłaszcza w moim wypadku trzeba powiedzieć, że taka toaleta jeszcze trochę zajmuje. Jeżeli chcesz się odwdzięczyć, możesz mi pomóc ją skończyć. – Przydałoby się jeszcze dokończyć i wetrzeć krem, ale pytanie czy była to poważna prośba, czy kolejna próba podrożenia się z Tatianą.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przyjemność płynąca z czesania sprawiała, że faktycznie było jej trochę... lżej. Ironiczność i irytacja spowodowane tą frustrującą sytuacją schodziły na dalszy plan, przyćmione przez zaskoczenie; sposób, w jaki lady Parkinson do niej podchodziła bynajmniej był taki, jakiego mogłaby się spodziewać. Arystokratka nie tylko zgodziła się na jej obecność w sypialnianych komnatach, co zamierzała także spędzić z nią nieco czasu – w prawdzie zająć się ją jako swoim gościem, nieważne jak niespodziewanym i nachalnym by nie była.
Miękkie włosie szczotki splatało się z pokręconymi pasmami włosów; zniszczona fryzura przestała przypominać nieokiełznany nieład, i jakiś czas później ciemna tafla płynęła gładko wzdłuż pleców Tatiany wraz z subtelnymi ruchami dłoni Odetty. Czuła w tym coś relaksującego, choć wciąż nie mogła się nadziwić, jak bardzo nierealistyczna była to wizja; spoglądała na nią z lustra, jakby właśnie to wszystko działo się za granicą jego tafli – półnaga lady Parkinson rozczesująca jej włosy, decydująca się na delikatne upięcia i inne zabiegi pozwalające jej przywrócić rezon naruszonej urody.
– Myślisz, lady, że jakiś eliksir mógłby w tym pomóc? Nie spotkałam się z tą...dolegliwością do tej pory – przyznała, znów odnajdując jej spojrzenie w szklanej tafli lustra. Zaraz potem przeniosła wzrok na obszernie wyposażone wnętrze szuflady – na kosmetyki, kremy, pachnidła i przybory do makijażu. Nie mogąc pohamować uśmiechu po prostu wzniosła kaciki ust wyraźnie, wraz za przyzwoleniem Odetty sięgając po jeden z flakonów, ten w ciemnopurpurowej oprawie szkła. Przyjemna woń wpłynęła w rzeczywistość, delikatna mgiełka pokryła skórę jej karku i obojczyków za sprawą przyciśnięcia poduszki dołączonej do zbiornika z perfumami.
– Zachwycające, lady – skomentowała, powoli wsiąkając w całą tę surrealistyczną, nader jednak przyjemną sytuację. Chwilę temu jeszcze zakłopotana rozglądała się po obcym pomieszczeniu, teraz oddawała się przyjemnościom dbałości o ciało wraz z członkinią domu mody – życie zaiste bywało pasmem niespodzianek.
– Ależ oczywiście, moja droga – zgodziła się od razu na propozycję kobiety, odwracając się do niej przez ramię – Jaki jest kolejny krok twojej rutyny piękna? – uniosła brew, jednocześnie błyskając jasnymi zębami w wyraźnym uśmiechu. To było doprawdy zaskakujące - zjawić się ni stąd, ni zowąd w szlacheckim dworku i dać się porwać pielęgnacjom wysoko urodzonych.
Miękkie włosie szczotki splatało się z pokręconymi pasmami włosów; zniszczona fryzura przestała przypominać nieokiełznany nieład, i jakiś czas później ciemna tafla płynęła gładko wzdłuż pleców Tatiany wraz z subtelnymi ruchami dłoni Odetty. Czuła w tym coś relaksującego, choć wciąż nie mogła się nadziwić, jak bardzo nierealistyczna była to wizja; spoglądała na nią z lustra, jakby właśnie to wszystko działo się za granicą jego tafli – półnaga lady Parkinson rozczesująca jej włosy, decydująca się na delikatne upięcia i inne zabiegi pozwalające jej przywrócić rezon naruszonej urody.
– Myślisz, lady, że jakiś eliksir mógłby w tym pomóc? Nie spotkałam się z tą...dolegliwością do tej pory – przyznała, znów odnajdując jej spojrzenie w szklanej tafli lustra. Zaraz potem przeniosła wzrok na obszernie wyposażone wnętrze szuflady – na kosmetyki, kremy, pachnidła i przybory do makijażu. Nie mogąc pohamować uśmiechu po prostu wzniosła kaciki ust wyraźnie, wraz za przyzwoleniem Odetty sięgając po jeden z flakonów, ten w ciemnopurpurowej oprawie szkła. Przyjemna woń wpłynęła w rzeczywistość, delikatna mgiełka pokryła skórę jej karku i obojczyków za sprawą przyciśnięcia poduszki dołączonej do zbiornika z perfumami.
– Zachwycające, lady – skomentowała, powoli wsiąkając w całą tę surrealistyczną, nader jednak przyjemną sytuację. Chwilę temu jeszcze zakłopotana rozglądała się po obcym pomieszczeniu, teraz oddawała się przyjemnościom dbałości o ciało wraz z członkinią domu mody – życie zaiste bywało pasmem niespodzianek.
– Ależ oczywiście, moja droga – zgodziła się od razu na propozycję kobiety, odwracając się do niej przez ramię – Jaki jest kolejny krok twojej rutyny piękna? – uniosła brew, jednocześnie błyskając jasnymi zębami w wyraźnym uśmiechu. To było doprawdy zaskakujące - zjawić się ni stąd, ni zowąd w szlacheckim dworku i dać się porwać pielęgnacjom wysoko urodzonych.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Możliwe też, że to wszystko było snem, a tak naprawdę Tatiany nigdy tu nie było, właśnie nie siedziały razem przy lustrze, a ona właśnie nie wplatała eleganckich i drogich ozdób w ciemne włosy. Mimo wszystko, czemu by nie dać porwać się chwili, która może okazywała się snem? Po opium które wsiąkało w nią podczas koncertu w Palarni, jej sny były nieprzyjemne, a teraz wydawało się to całkiem przyjemne. Spoglądała więc na Tatianę, bez większych problemów rozpoznając jej obecność tutaj, a może jeszcze kiedyś takie sny się powtórzą i będzie mogła zastanawiać się bardziej, co one znaczą, kiedy tak siedziała i rozczesywała ciemne pukle.
Wydawały się dość eleganckie, ale wciąż miała wrażenie, że mogła zrobić coś lepiej, dlatego poruszała dłonią aby na nowo rozczesać niektóre miejsca. Lubiła naturalne, miękkie pukle które potrafiły lśnić kiedy się na nie spoglądało, a teraz, kiedy pani Dolohov siedziała cierpliwie i nie wyrywała się spod jej dłoni, mogła mówić o szczęściu kiedy spoglądała na swoje dzieło. Uśmiechnęła się jeszcze raz, w odbicie spoglądając chyba częściej niż na kobietę przed sobą, a ostatecznie odkładając też szczotkę aby delikatnie poprawić fryzurę, część włosów przesuwając do przodu aby swobodnie oplatały jej szyję w eleganckiej fryzurze, część zostawiając z tyłu aby musiały jej kark.
- Być może jest i dałoby się osłabić czasowo czyjeś moce magiczne? Wtedy chociażby nie byłoby problemu z rzucaniem po różnych miejscach, a zamiast tego teleportacja odbywała się jedynie na terenie domu. – Rozważania były ciekawe, musiałaby mieć jednak obiekt swoich badań na o wiele dłużej niż przez parę chwil, które mogła spędzić teraz o wiele przyjemniej niż na rozważaniu i badaniach. Spojrzała jeszcze na to, jak zachwycona była z fryzury, uśmiechając się do Tatiany. – Cieszę się, że się podoba.
Pochyliła się, wyciągając z szuflady błękitne pudełko i otwierając pokrywkę aby pokazać jasny krem ze srebrzystą poświatą. W dotyku był lekki ale nie tłusty, niczym piana otulający ciało. Podsunęła pudełko Tatianie, uśmiechając się lekko w jej kierunku.
- Krem nawilżający, trzeba dokładnie wetrzeć w całe ciało. Trochę to zajmuje, jednak potem skóra pozostaje miękka do następnej pielęgnacji i jest bardziej odporna na wszelkie zadrapania. – Usiadła wygodniej, spoglądając na panią Dolohov i czekając na niejako jej kolej.
Wydawały się dość eleganckie, ale wciąż miała wrażenie, że mogła zrobić coś lepiej, dlatego poruszała dłonią aby na nowo rozczesać niektóre miejsca. Lubiła naturalne, miękkie pukle które potrafiły lśnić kiedy się na nie spoglądało, a teraz, kiedy pani Dolohov siedziała cierpliwie i nie wyrywała się spod jej dłoni, mogła mówić o szczęściu kiedy spoglądała na swoje dzieło. Uśmiechnęła się jeszcze raz, w odbicie spoglądając chyba częściej niż na kobietę przed sobą, a ostatecznie odkładając też szczotkę aby delikatnie poprawić fryzurę, część włosów przesuwając do przodu aby swobodnie oplatały jej szyję w eleganckiej fryzurze, część zostawiając z tyłu aby musiały jej kark.
- Być może jest i dałoby się osłabić czasowo czyjeś moce magiczne? Wtedy chociażby nie byłoby problemu z rzucaniem po różnych miejscach, a zamiast tego teleportacja odbywała się jedynie na terenie domu. – Rozważania były ciekawe, musiałaby mieć jednak obiekt swoich badań na o wiele dłużej niż przez parę chwil, które mogła spędzić teraz o wiele przyjemniej niż na rozważaniu i badaniach. Spojrzała jeszcze na to, jak zachwycona była z fryzury, uśmiechając się do Tatiany. – Cieszę się, że się podoba.
Pochyliła się, wyciągając z szuflady błękitne pudełko i otwierając pokrywkę aby pokazać jasny krem ze srebrzystą poświatą. W dotyku był lekki ale nie tłusty, niczym piana otulający ciało. Podsunęła pudełko Tatianie, uśmiechając się lekko w jej kierunku.
- Krem nawilżający, trzeba dokładnie wetrzeć w całe ciało. Trochę to zajmuje, jednak potem skóra pozostaje miękka do następnej pielęgnacji i jest bardziej odporna na wszelkie zadrapania. – Usiadła wygodniej, spoglądając na panią Dolohov i czekając na niejako jej kolej.
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Komnaty Odetty
Szybka odpowiedź