Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire
Bowland Fells
Strona 2 z 2 •
1, 2

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Bowland Fells
Zbudowane z piaskowca, pokryte wrzosowiskami torfowymi wzgórza stanowią część rozległej krainy, zwanej Forest of Bowland, rozciągającej się na obszarze północno-wschodniej części hrabstwa Lancashire i zachodnim skraju North Yorkshire. Wzniesienia przecinają liczne doliny, którymi spływają rzeki, m.in. Hodder i Wyre. Najwyższym szczytem na terenie Forest of Bowland jest Ward's Stone, liczący 560 m n.p.m. Obszar charakteryzuje się niewielkim zaludnieniem, a podstawę lokalnej gospodarki stanowi hodowla owiec i bydła. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się kilka większych miast, jak chociażby Lancaster.
Słowa, które padły z ust półgoblinki, zdawały się przynieść mu prawdziwą ulgę. W tych czasach trzeźwość była faktycznie okrutną karą. A też nie żyło się im lekko. Prostym i porządnym ludziom.
— Chyba czy na pewno? — Zapytał z uniesioną brwią. Wolał mieć pewność. Poczucie zawodu byłoby naprawdę trudne do przetrawienia w chwili obecnej.
— Czy ja wyglądam ci na konesera gadziej wódki? — Stwierdził z krzywym, nacechowanym rozbawieniem oraz wdzięcznością uśmiechem. Chwycił pewnie w potężną dłoń przekazaną mu piersiówkę, z której po odkorkowaniu pociągnął dwa porządne łyki. Parsknął, gdy ogień rozszedł się po jego przełyku i ciele. Przebywając długi czas na tej kurewskiej zimnicy, zaczynał tęsknić do ciepła kominka w swoim domu.
— Zajebiście kopie — Wychrypiał szczerze. Przy okazji musi kiedyś do niej wpaść na picie, bo coś mu mówiło że posiadała pewny dostęp do tego rodzaju dobra. Była w nim ta odrobina przyzwoitości, aby nie pozostawić Raskolnikovej o suchym pysku. Zakorkował szczelnie piersiówkę, po czym rzucił nią w stronę właścicielki. Może złapie.
Obserwował półgoblinkę, osypujący się z kopniętego przez nią krzaka biały puch. Czekał na szczerą odpowiedź z jej strony, pozbawioną jakichkolwiek wymówek. Od handlu magicznymi ingrediencjami i polowania na zagrażające człowiekowi gatunki magicznych stworzeń do handlu na czarnym rynku nie było aż tak bardzo daleko, jakby się mogło wydawać. Tyle, że on respektował to, że nawet magiczne stworzenia mają okresy ochronne przeznaczone na rozród. Z biegiem lat jakoś od tego odszedł. Choć gdyby znalazł się w takiej sytuacji, w której wytropiłby magiczne stworzenie to zmuszony koniecznością wykarmienia rodziny nie zawahałby się.
— Zapewne masz ich na pęczki. Dobry pieniądz nie śmierdzi. Pomimo gównianej roboty — Stwierdził ze wzruszeniem ramion. Nie znał nikogo, kto by nie chciał czuć w kieszeni ciężaru pełnego trzosu. Sam należał do tych osób. Uniósł prawą brew, gdy Zlata zadała mu to pytanie.
— Na czym dokładnie miałaby ta fucha? I ile bym na tym zarobił? — Zapytał spoglądając na nią ze zmrużonymi ślepiami. Wolał to wiedzieć zanim podejmie ostateczną decyzję. Chciał wiedzieć, jak Zlata widzi jego udział w tym wszystkim. Również wolałby poznać zakres swoich potencjalnych obowiązków i zarobki.
— Wiem... gdzieś raz czy raz dwa obiło mi się o uszy o szmalcownikach. Dokładnie tak, nie myślę inaczej — Odparł ze wzruszeniem ramion. Powinien ich potępić, traktować z uzasadnioną odrazą czy uznać ich za podludzi. Jednak w tym momencie domagał się więcej szczegółów od Zlaty i rozważał przyjęcie tej roboty albo odmówienie półgoblince. Nad tym, dlaczego nie uciekł, to już musiał się już zastanowić. — Chyba zrobiłem się za miękki... albo za stary... mam własny kąt — Wyburczał. Dobrze mu wracało się do tego domu, nawet jak tam kręcili się dziwni, obcy ludzie. Oprócz nich przebywała tam jego najbliższa rodzina.
— Robię to od lat — Stwierdził. Nie bez cienia dumy w głosie, gdyż to nie było łatwe i zawsze jakoś tak lepiej się robiło, gdy jednak ktoś doceniał jego umiejętności i doświadczenie. Zaskoczyła go tym pytaniem o możliwość obejrzenia należącej do niego kuszy. — Masz. Jeśli chcesz polować to powinnaś sobie sprawić taką broń. Idę po zwierzynę — Wyciągnął ku niej dłoń, w której trzymał skórzany pas od swojego narzędzia pracy. Nie wręczył jej sakwy z bełtami. Po ustrzeleniu gęsi podążył w stronę swojej zdobyczy, aby chwycić ją za łapki i wyciągnąć z jej ciała bełt, którego oczyścił w śniegu z krwi. Schował go do kołczanu z pozostałymi. Jeszcze się przyda. Wrócił do półgoblinki, której powierzył swoją broń myśliwską.
— Chyba czy na pewno? — Zapytał z uniesioną brwią. Wolał mieć pewność. Poczucie zawodu byłoby naprawdę trudne do przetrawienia w chwili obecnej.
— Czy ja wyglądam ci na konesera gadziej wódki? — Stwierdził z krzywym, nacechowanym rozbawieniem oraz wdzięcznością uśmiechem. Chwycił pewnie w potężną dłoń przekazaną mu piersiówkę, z której po odkorkowaniu pociągnął dwa porządne łyki. Parsknął, gdy ogień rozszedł się po jego przełyku i ciele. Przebywając długi czas na tej kurewskiej zimnicy, zaczynał tęsknić do ciepła kominka w swoim domu.
— Zajebiście kopie — Wychrypiał szczerze. Przy okazji musi kiedyś do niej wpaść na picie, bo coś mu mówiło że posiadała pewny dostęp do tego rodzaju dobra. Była w nim ta odrobina przyzwoitości, aby nie pozostawić Raskolnikovej o suchym pysku. Zakorkował szczelnie piersiówkę, po czym rzucił nią w stronę właścicielki. Może złapie.
Obserwował półgoblinkę, osypujący się z kopniętego przez nią krzaka biały puch. Czekał na szczerą odpowiedź z jej strony, pozbawioną jakichkolwiek wymówek. Od handlu magicznymi ingrediencjami i polowania na zagrażające człowiekowi gatunki magicznych stworzeń do handlu na czarnym rynku nie było aż tak bardzo daleko, jakby się mogło wydawać. Tyle, że on respektował to, że nawet magiczne stworzenia mają okresy ochronne przeznaczone na rozród. Z biegiem lat jakoś od tego odszedł. Choć gdyby znalazł się w takiej sytuacji, w której wytropiłby magiczne stworzenie to zmuszony koniecznością wykarmienia rodziny nie zawahałby się.
— Zapewne masz ich na pęczki. Dobry pieniądz nie śmierdzi. Pomimo gównianej roboty — Stwierdził ze wzruszeniem ramion. Nie znał nikogo, kto by nie chciał czuć w kieszeni ciężaru pełnego trzosu. Sam należał do tych osób. Uniósł prawą brew, gdy Zlata zadała mu to pytanie.
— Na czym dokładnie miałaby ta fucha? I ile bym na tym zarobił? — Zapytał spoglądając na nią ze zmrużonymi ślepiami. Wolał to wiedzieć zanim podejmie ostateczną decyzję. Chciał wiedzieć, jak Zlata widzi jego udział w tym wszystkim. Również wolałby poznać zakres swoich potencjalnych obowiązków i zarobki.
— Wiem... gdzieś raz czy raz dwa obiło mi się o uszy o szmalcownikach. Dokładnie tak, nie myślę inaczej — Odparł ze wzruszeniem ramion. Powinien ich potępić, traktować z uzasadnioną odrazą czy uznać ich za podludzi. Jednak w tym momencie domagał się więcej szczegółów od Zlaty i rozważał przyjęcie tej roboty albo odmówienie półgoblince. Nad tym, dlaczego nie uciekł, to już musiał się już zastanowić. — Chyba zrobiłem się za miękki... albo za stary... mam własny kąt — Wyburczał. Dobrze mu wracało się do tego domu, nawet jak tam kręcili się dziwni, obcy ludzie. Oprócz nich przebywała tam jego najbliższa rodzina.
— Robię to od lat — Stwierdził. Nie bez cienia dumy w głosie, gdyż to nie było łatwe i zawsze jakoś tak lepiej się robiło, gdy jednak ktoś doceniał jego umiejętności i doświadczenie. Zaskoczyła go tym pytaniem o możliwość obejrzenia należącej do niego kuszy. — Masz. Jeśli chcesz polować to powinnaś sobie sprawić taką broń. Idę po zwierzynę — Wyciągnął ku niej dłoń, w której trzymał skórzany pas od swojego narzędzia pracy. Nie wręczył jej sakwy z bełtami. Po ustrzeleniu gęsi podążył w stronę swojej zdobyczy, aby chwycić ją za łapki i wyciągnąć z jej ciała bełt, którego oczyścił w śniegu z krwi. Schował go do kołczanu z pozostałymi. Jeszcze się przyda. Wrócił do półgoblinki, której powierzył swoją broń myśliwską.
Sebastian Bartius

Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni


Wzruszyłam ramionami.
-Słuchaj, teraz to takie czasy są, że pije się, co dają. Był u mnie niedawno znajomy z pracy… Taki młody gówniak, ale kumaty. I wiesz, że przyniósł mi to gadzie ustrojstwo? Merlin raczy wiedzieć, skąd to miał.
W sumie to nigdy nie spytałam, gdzie Cattermole wyhaczył to gówno. Może komuś podprowadził, może to łapówka, albo dorabia gdzieś na boku? Mimo rżnięcia głupa widać, że chłopaczek coś gdzieś kombinuje. Ja takie rzeczy wyczuwam na milę.
-I powiem ci tak. Wygląda to paskudnie, ale trzepie jak trzeba. No tylko drogie to cholerstwo, tak że pozostaje nam już tylko spiryt. - wyszczerzyłam zęby, a ze spojrzenia mężczyzny wyłapałem jeszcze jedno. Dlatego kładąc rękę po lewej stronie piersi i zmieniając ton na uroczysty, dodałam - No więc obiecuję, że jeśli kiedykolwiek dorwę znowu butelkę tego całego “tużura”, czy jak mu tam było, to dam ci znać i wypijemy to w najbardziej prostacki sposób, jaki się da.
Na pohybel skurwysynom.
Pewnie w tym kraju jest coś takiego jak zatrzymania za robienie publicznie niemoralnych rzeczy. Chociaż idąc tym tokiem myślenia, to powinni z osiemdziesiąt procent obywateli zamknąć w Tower.
Lecącą w moją stronę piersiówkę złapałam lewą dłonią i zacisnęłam mocniej palce jak na najdroższym skarbie. Skórzane rękawice skutecznie wygłuszyły metaliczny dźwięk uderzenia metalu o metal.
-Z tymi “na pęczki” to bym nie przesadzała - parsknęłam, w międzyczasie otrzepując zaklęciem śnieg z nogawki, czyniąc drobny gest dłonią. - Dokładnie. Nie śmierdzi - jak to i u mnie w rodzinie lubią powtarzać.
Zauważyłam jego wątpliwości. Był czujny. Wiadomo, kto by chciał się na ślepo pakować w parszywe interesy niebezpiecznie lawirujące na granicy wolności i obszczanej więziennej celi. Powoli podniosłam głowę, by nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-No więc to jest tak. Czasem trzeba komuś coś przekazać. Dyskretnie. Albo dać znać, że się kogoś konkretnego gdzieś widziało. - ponownie pociągnęłam łyk z piersiówki. - Potrzebuję dodatkowych par oczu i rąk, Sebastianie. Próbuję rozwinąć biznes i mieć z tego coś więcej niż nędzną garść monet. I, jak mówiłam, za współpracę będę płacić.
Podeszłam bliżej, bardzo blisko, żeby podkreślić powagę słów, chociaż różnica wzrostu jak zawsze działała na moją niekorzyść.
-Jesteś myśliwym. Takim z krwi i kości. Nie powinieneś tak kisnąć na jakimś zadupiu, strzelając do głupich ptaków. Mógłbyś, zamiast tego kiedyś upolować większego zwierza. - powiedziałam, podchwytując słowa o jego fachu. Słyszałam, jaki był dumny z zestrzelenia ofiary. - Marnujesz się, stary. Na prawdę.
Kusza była piękna. Idealny mechanizm, który pięknie ze sobą współgrał, by w mgnieniu nieść ze sobą śmierć. Cichą i niespodziewaną. Bez zbędnych głośnych inkantacji, widocznych na odległość rozbłysków zaklęć. Oh, ile bym dała, żeby moja magia była właśnie taka.
-Chyba najpierw to bym musiała trochę poćwiczyć, bo już czuję, że mi ręce odpadają - odparłam. - Więc się nie musisz obawiać, że cię ustrzelę w plecy.
Ostatni komentarz dodałam z pewnym rozbawieniem. Chociaż doceniam przezorność mojego kumpla.
-Słuchaj, teraz to takie czasy są, że pije się, co dają. Był u mnie niedawno znajomy z pracy… Taki młody gówniak, ale kumaty. I wiesz, że przyniósł mi to gadzie ustrojstwo? Merlin raczy wiedzieć, skąd to miał.
W sumie to nigdy nie spytałam, gdzie Cattermole wyhaczył to gówno. Może komuś podprowadził, może to łapówka, albo dorabia gdzieś na boku? Mimo rżnięcia głupa widać, że chłopaczek coś gdzieś kombinuje. Ja takie rzeczy wyczuwam na milę.
-I powiem ci tak. Wygląda to paskudnie, ale trzepie jak trzeba. No tylko drogie to cholerstwo, tak że pozostaje nam już tylko spiryt. - wyszczerzyłam zęby, a ze spojrzenia mężczyzny wyłapałem jeszcze jedno. Dlatego kładąc rękę po lewej stronie piersi i zmieniając ton na uroczysty, dodałam - No więc obiecuję, że jeśli kiedykolwiek dorwę znowu butelkę tego całego “tużura”, czy jak mu tam było, to dam ci znać i wypijemy to w najbardziej prostacki sposób, jaki się da.
Na pohybel skurwysynom.
Pewnie w tym kraju jest coś takiego jak zatrzymania za robienie publicznie niemoralnych rzeczy. Chociaż idąc tym tokiem myślenia, to powinni z osiemdziesiąt procent obywateli zamknąć w Tower.
Lecącą w moją stronę piersiówkę złapałam lewą dłonią i zacisnęłam mocniej palce jak na najdroższym skarbie. Skórzane rękawice skutecznie wygłuszyły metaliczny dźwięk uderzenia metalu o metal.
-Z tymi “na pęczki” to bym nie przesadzała - parsknęłam, w międzyczasie otrzepując zaklęciem śnieg z nogawki, czyniąc drobny gest dłonią. - Dokładnie. Nie śmierdzi - jak to i u mnie w rodzinie lubią powtarzać.
Zauważyłam jego wątpliwości. Był czujny. Wiadomo, kto by chciał się na ślepo pakować w parszywe interesy niebezpiecznie lawirujące na granicy wolności i obszczanej więziennej celi. Powoli podniosłam głowę, by nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-No więc to jest tak. Czasem trzeba komuś coś przekazać. Dyskretnie. Albo dać znać, że się kogoś konkretnego gdzieś widziało. - ponownie pociągnęłam łyk z piersiówki. - Potrzebuję dodatkowych par oczu i rąk, Sebastianie. Próbuję rozwinąć biznes i mieć z tego coś więcej niż nędzną garść monet. I, jak mówiłam, za współpracę będę płacić.
Podeszłam bliżej, bardzo blisko, żeby podkreślić powagę słów, chociaż różnica wzrostu jak zawsze działała na moją niekorzyść.
-Jesteś myśliwym. Takim z krwi i kości. Nie powinieneś tak kisnąć na jakimś zadupiu, strzelając do głupich ptaków. Mógłbyś, zamiast tego kiedyś upolować większego zwierza. - powiedziałam, podchwytując słowa o jego fachu. Słyszałam, jaki był dumny z zestrzelenia ofiary. - Marnujesz się, stary. Na prawdę.
Kusza była piękna. Idealny mechanizm, który pięknie ze sobą współgrał, by w mgnieniu nieść ze sobą śmierć. Cichą i niespodziewaną. Bez zbędnych głośnych inkantacji, widocznych na odległość rozbłysków zaklęć. Oh, ile bym dała, żeby moja magia była właśnie taka.
-Chyba najpierw to bym musiała trochę poćwiczyć, bo już czuję, że mi ręce odpadają - odparłam. - Więc się nie musisz obawiać, że cię ustrzelę w plecy.
Ostatni komentarz dodałam z pewnym rozbawieniem. Chociaż doceniam przezorność mojego kumpla.



Zlata Raskolnikova

Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : 16 +3
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Półgoblin

Neutralni


Westchnął ciężko, niechętnie musiał przyznać rację tej półgoblince w kwestii trudnych czasów dla wszystkich i tego, że należało pić, co dają aby móc jakoś przetrwać ten parszywy czas. Sam nie wylewał za kołnierz. Towarzystwo Zlaty sprzyjało temu. Wszak nie żałowała mu alkoholu.
— Jak dają to nie ma co wybrzydzać. Do najtańszych to nie należy, skoro bogate gnojki chlają to jak pojebani. Może ukradł jednemu z nich. Gdybym się tego gadziego ustrojstwa napił to pewnie w końcu zacząłbym słyszeć syk tego gada z wnętrza pustej flaszki. A to nie byłby pożądany stan. Nawet jak na bycie nawalonym — Przytaknął. Z tego co wiedział było to kurewsko drogie, choć podobno istniały te tańsze odmiany z pająkiem albo skorpionem. Nawet nie zdziwiłby się, gdy ktoś chciał podpierniczyć to jakiemuś dzianemu arystokracie. Wiedział o tych legendarnych związkach z jednym z założyli Hogwartu. W teorii opisywane przez niego zjawisko mogło mieć miejsce, gdy w grę wchodził brak trzeźwości. To, że sam trafił do Slytherinu, nie znaczy że pałał szczególną sympatią do węży. Zarówno tych bytujących w lasach, zamkniętych w butelkach i w ludzkiej skórze.
— Nie mam podstaw do tego, by ci nie wierzyć. Spiryt też trzepie jak trzeba — Odpowiedział z nikłym uśmiechem. Przecież nie będzie odmawiać starego dobrego spirytusu. Spojrzał na półgoblinkę spod uniesionych brwi w chwili, gdy kobieta oparła dłoń po lewej stronie piersi i zaczęła przemawiać uroczystym tonem, co sprawiło, że uśmiechnął się już szeroko, odsłaniając zęby. Zdołała go tym rozbawić. — Trzymam cię za słowo. Musimy to zrobić! — Przytaknął ochoczo. Perspektywa picia tak drogiego trunku w najbardziej prostacki sposób, jaki się da, wydała mu się niezwykle obiecująca i nader... przyjemna. Może nawet uda mu się wyłuskać tego gada z butelki. Wyrzucony przez okno na obskurne ulice Nokturnu będzie doskonale tam pasować. Choć wrzucenie go do kominka było równie kuszące. Dobrze, że Zlata miała dobry refleks.
— Obecne czasy powinny sprzyjać twoim interesom — Rzucił po chwili namysłu. Prawdą było jednak to, że pozostawał trochę oderwany od rzeczywistości. W końcu jego głównym miejscem pracy pozostawał las. Ale dobrze wiedział, że lepiej mieć pieniądze, niż ich nie mieć. Nieważne, skąd. Pieniądze to pełna jedzenia spiżarnia i alkoholu.
— I sądzisz, że się do tego nadaję? — Zapytał poważnie, pozostając czujnym. Dotychczas nie myślał o sobie jako kimś zaangażowanym w jakieś szemrane interesy. Dyskrecja nie była mu obca. Jako myśliwy był również zdolny wypatrywać swojej zwierzyny przez długie godziny. Obserwowanie człowieka raczej nie różniło się od wypatrywania zwierzyny w lesie. — Biznes? Musisz być bardziej konkretna. To oczywiste, nie ma nic za darmo — Dodał. Wiedział, czym ona zajmowała się na co dzień, ale własny szemrany interes to co innego. W tej materii jest żółtodziobem. Jednak dobrze wiedział, że tym światem rządzi pieniądz.
— Daj jeszcze — Wyciągnął ku niej dłoń po piersiówkę gdy wrócił z upolowanym ptactwem. Zgrało się w czasie z podejściem do niego. Miała rację co do niego. Jest myśliwym z krwi i kości. Miała też rację co do tego, że nie powinien kisnąć na zadupiu i polować na marne ptactwo. Dotąd nie wytropił większej zwierzyny. Miała rację, że się marnował.
— Masz rację, jestem. Tak wygląda jednak każde polowanie. Nie mogę już patrzeć na to ptactwo, ale przynajmniej nie chodzę głodny. Tropię go przez cały czas — Żachnął się. To nie była kwestia braku wprawy czy pogarszającej się sprawności. Ostatnia zima mogła skutecznie przetrzebić każdą inną zwierzynę. Nie był też jedynym łowczym w tym hrabstwie. W trudnej sytuacji życiowej ludzie mogli polować nawet na młode osobniki.
— To podstawa, nawet jak sama czarodziejska kusza jest stosunkowo lekka. Po kilku godzinach może zacząć ciążyć — Przyznał rację swojej towarzyszce. Nosił tę kuszę ze sobą przez parę godzin. Nie mówiąc o czatowaniu na zwierzynę. — Jak już bym się obawiał to tego, że strzelisz mi w dupę — Dodał z pewną dozą rozbawienia i złośliwości. Uważał, że w takich sytuacjach jak ta mógł nabijać się z niskiego wzrostu kobiety. Przezorny zawsze ubezpieczony.
— Jak dają to nie ma co wybrzydzać. Do najtańszych to nie należy, skoro bogate gnojki chlają to jak pojebani. Może ukradł jednemu z nich. Gdybym się tego gadziego ustrojstwa napił to pewnie w końcu zacząłbym słyszeć syk tego gada z wnętrza pustej flaszki. A to nie byłby pożądany stan. Nawet jak na bycie nawalonym — Przytaknął. Z tego co wiedział było to kurewsko drogie, choć podobno istniały te tańsze odmiany z pająkiem albo skorpionem. Nawet nie zdziwiłby się, gdy ktoś chciał podpierniczyć to jakiemuś dzianemu arystokracie. Wiedział o tych legendarnych związkach z jednym z założyli Hogwartu. W teorii opisywane przez niego zjawisko mogło mieć miejsce, gdy w grę wchodził brak trzeźwości. To, że sam trafił do Slytherinu, nie znaczy że pałał szczególną sympatią do węży. Zarówno tych bytujących w lasach, zamkniętych w butelkach i w ludzkiej skórze.
— Nie mam podstaw do tego, by ci nie wierzyć. Spiryt też trzepie jak trzeba — Odpowiedział z nikłym uśmiechem. Przecież nie będzie odmawiać starego dobrego spirytusu. Spojrzał na półgoblinkę spod uniesionych brwi w chwili, gdy kobieta oparła dłoń po lewej stronie piersi i zaczęła przemawiać uroczystym tonem, co sprawiło, że uśmiechnął się już szeroko, odsłaniając zęby. Zdołała go tym rozbawić. — Trzymam cię za słowo. Musimy to zrobić! — Przytaknął ochoczo. Perspektywa picia tak drogiego trunku w najbardziej prostacki sposób, jaki się da, wydała mu się niezwykle obiecująca i nader... przyjemna. Może nawet uda mu się wyłuskać tego gada z butelki. Wyrzucony przez okno na obskurne ulice Nokturnu będzie doskonale tam pasować. Choć wrzucenie go do kominka było równie kuszące. Dobrze, że Zlata miała dobry refleks.
— Obecne czasy powinny sprzyjać twoim interesom — Rzucił po chwili namysłu. Prawdą było jednak to, że pozostawał trochę oderwany od rzeczywistości. W końcu jego głównym miejscem pracy pozostawał las. Ale dobrze wiedział, że lepiej mieć pieniądze, niż ich nie mieć. Nieważne, skąd. Pieniądze to pełna jedzenia spiżarnia i alkoholu.
— I sądzisz, że się do tego nadaję? — Zapytał poważnie, pozostając czujnym. Dotychczas nie myślał o sobie jako kimś zaangażowanym w jakieś szemrane interesy. Dyskrecja nie była mu obca. Jako myśliwy był również zdolny wypatrywać swojej zwierzyny przez długie godziny. Obserwowanie człowieka raczej nie różniło się od wypatrywania zwierzyny w lesie. — Biznes? Musisz być bardziej konkretna. To oczywiste, nie ma nic za darmo — Dodał. Wiedział, czym ona zajmowała się na co dzień, ale własny szemrany interes to co innego. W tej materii jest żółtodziobem. Jednak dobrze wiedział, że tym światem rządzi pieniądz.
— Daj jeszcze — Wyciągnął ku niej dłoń po piersiówkę gdy wrócił z upolowanym ptactwem. Zgrało się w czasie z podejściem do niego. Miała rację co do niego. Jest myśliwym z krwi i kości. Miała też rację co do tego, że nie powinien kisnąć na zadupiu i polować na marne ptactwo. Dotąd nie wytropił większej zwierzyny. Miała rację, że się marnował.
— Masz rację, jestem. Tak wygląda jednak każde polowanie. Nie mogę już patrzeć na to ptactwo, ale przynajmniej nie chodzę głodny. Tropię go przez cały czas — Żachnął się. To nie była kwestia braku wprawy czy pogarszającej się sprawności. Ostatnia zima mogła skutecznie przetrzebić każdą inną zwierzynę. Nie był też jedynym łowczym w tym hrabstwie. W trudnej sytuacji życiowej ludzie mogli polować nawet na młode osobniki.
— To podstawa, nawet jak sama czarodziejska kusza jest stosunkowo lekka. Po kilku godzinach może zacząć ciążyć — Przyznał rację swojej towarzyszce. Nosił tę kuszę ze sobą przez parę godzin. Nie mówiąc o czatowaniu na zwierzynę. — Jak już bym się obawiał to tego, że strzelisz mi w dupę — Dodał z pewną dozą rozbawienia i złośliwości. Uważał, że w takich sytuacjach jak ta mógł nabijać się z niskiego wzrostu kobiety. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Sebastian Bartius

Zawód : Myśliwy, taksydermista
Wiek : 50
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don’t shake me
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
Don’t make me bear my teeth
You really don’t wanna meet that guy
OPCM : 14 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni


Strona 2 z 2 • 1, 2
Bowland Fells
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Lancashire