Pokój gościnny
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Repello Mugoletum, Cave Inimicum, Tenuistis
Pokój gościnny
Drugi pokój sypialniany jest większy od jej własnego, ale ten, który wybrała, bardziej przypadł jej do gustu w kwestii umiejscowienia, kolorytu i atmosfery. Choć nie ma większego pomysłu co zrobić z tym niemal pustym pokojem na piętrze, podejrzewa, że zostawi go gościom - nie ma bowiem ani dzieci ani współlokatorów. Gdyby lepiej go oporządzić, można byłoby transformować pomieszczenie w dobrze uposażoną sypialnię lub miejsce spotkań.
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 07.01.23 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wsłuchując się w słowa Primrose nie pozostawało jej nic innego, jak przytaknąć skinieniem głowy. Nie sądziła, by pytająca o klątwy czarownica robiła to z żywego zainteresowania tą dziedziną magii, a dla samego poznania rozmówców i podtrzymania konwersacji. Już chciała wyłączyć się z rozmowy, czując że pałeczka została przejęta, kiedy przytaczany przez lady Burke przykład wzbudził jej ciekawość. Ściągnęła brwi, myśląc już intensywnie nad potencjalnymi rozwiązaniami i kombinacjami rozwikłania tej trudnej zagadki.
- Chętnie zerknęłabym na nią okiem - przytaknęła po krótkim namyśle, czując że natura odkrywcy jest w niej silniejsza, niż strach przed wypadkami. - Ryzyko jest nieodłączną częścią tej pracy, wypadki się zdarzają. - Czarodziej parający się klątwami, który nigdy nie dostał skutkiem ubocznym prosto w twarz, nie mógł istnieć. Nie można było uczyć się wyłącznie na cudzych błędach i zapisanej w księgach teorii. Wyłącznie poprzez praktykę, docieranie się z magią i szlifowanie wyczucia można było dojść do wprawy, a nawet mistrzostwa, jednak miało to swoją cenę.
Ciemne brwi czarownicy drgnęły ku górze na dźwięk słów Tatiany, gdy wspomniała o swoim bracie. Jakie miała doń nastawienie, czy był jej bliski, czy stanie w kontrze to nagromadzającego się w zastraszającym tempie napięcia? Claire mogła odetchnąć z ulgą słysząc o narcyzmie i obsesji, choć nie mogła wyjść z ponurego przeświadczenia, że te cechy są jednakie dla wszystkich przedstawicieli tej płci. Na twarzy klątwołamaczki pojawił się natomiast pewien uśmiech, kiedy słysząc o wymienionej między lady Burke a szanownym autorem tekstu korespondencji, oczami wyobraźni mogła zobaczyć jak spotkanie tych dwojga może się potoczyć.
- Sądzę, że oburzonych jest wiele, tylko czy otrzymane pisma jakkolwiek wpłyną na zmianę jego postrzegania? - Przeniosła wzrok to na Elvirę, Primrose to znów na Tatianę, pytającym spojrzeniem sugerując, że wątpi w sukces tego przedsięwzięcia. - Urażona duma lubi obierać jeden kurs. Ciekawi mnie jednak jaką obierze taktykę podczas bezpośredniej rozmowy. - Na łamach magazynu można było sobie pozwolić na puszczenie wodzów fantazji i śmiałe opinie. Każdy stawał się odważny w chwili, w której nie musiał mówić otwarcie, twarzą w twarz z obrażanymi przez siebie osobami.
- Jakbym miała pisać artykuły, to na pewno nie do Czarownicy - prychnęła na pytanie Odetty z nutą pogardy w głosie, kiedy jej myśli wciąż krążyły wokół wspomnianego wcześniej artykułu. Wprawdzie gazeta ta rzadko kiedy wpadała w jej ręce, lecz wystarczyło zaledwie kilka pobieżnych spojrzeń, by z łatwością wywnioskować jaki panuje trend wśród tematów zamieszczanych tam treści. Idealna zapchajdziura, rozrywka jaką zapełnić można wolne kilka minut, oderwać się od prawdziwej rzeczywistości, by choć na moment zanurzyć się w tej warstwie powierzchowności, ale żeby tkwić w niej na stałe, w nieświadomości? Bez sensu. - Zastanawia mnie teraz, w nawiązaniu do artykułu z Horyzontów Zaklęć, czy trafiają tam teksty wychodzące spod kobiecej ręki czy też jest to część obrazu, jaki mężczyźni chcą nam wmówić jako jedyne słuszne zajęcia, które nie pozbawią ich potomków umiejętności magicznych - nie kryła sarkazmu, czując że towarzyszące jej czarownice mogą się z nią zgodzić. Z pewnym żalem spojrzała na dno swojego kieliszka, widząc jak łatwo wchodzi dyniowy poncz, a jak bardzo wciąż drażnią ją podejmowane tematy. Sądząc że to kwestia niedostatecznej zawartości alkoholu, sięgnęła po butelkę z ginem i uzupełniła nim swoje naczynie, sugestywnie unosząc ją także w kierunku siedzącej obok Odetty. - Nie chce mi się wierzyć, że umysły kobiet zajęte są wyłącznie modowymi trendami i magią miłości. Już samo spojrzenie na zebrane tu dziś czarownice nasuwa wniosek, że to naprawdę niewielka część ich zainteresowań i mało ma wspólnego z prawdziwym życiem. - Jak często bywa się u modystki, by zakupić nowe stroje? Ile razy w ciągu dnia czarownica zastanawia się nad powodzeniem swojego romantycznego życia i siły związku? Nawet obecna tuż obok Odetta Parkinson, z zewnątrz sprawiająca wrażenie skupionej głównie na garderobie, mówi o planach na badania z dziedziny magomedycyny - dlaczego o tym nie można przeczytać w Czarownicy? Czyżby i ona redagowana była przez mężczyzn?
- Chętnie zerknęłabym na nią okiem - przytaknęła po krótkim namyśle, czując że natura odkrywcy jest w niej silniejsza, niż strach przed wypadkami. - Ryzyko jest nieodłączną częścią tej pracy, wypadki się zdarzają. - Czarodziej parający się klątwami, który nigdy nie dostał skutkiem ubocznym prosto w twarz, nie mógł istnieć. Nie można było uczyć się wyłącznie na cudzych błędach i zapisanej w księgach teorii. Wyłącznie poprzez praktykę, docieranie się z magią i szlifowanie wyczucia można było dojść do wprawy, a nawet mistrzostwa, jednak miało to swoją cenę.
Ciemne brwi czarownicy drgnęły ku górze na dźwięk słów Tatiany, gdy wspomniała o swoim bracie. Jakie miała doń nastawienie, czy był jej bliski, czy stanie w kontrze to nagromadzającego się w zastraszającym tempie napięcia? Claire mogła odetchnąć z ulgą słysząc o narcyzmie i obsesji, choć nie mogła wyjść z ponurego przeświadczenia, że te cechy są jednakie dla wszystkich przedstawicieli tej płci. Na twarzy klątwołamaczki pojawił się natomiast pewien uśmiech, kiedy słysząc o wymienionej między lady Burke a szanownym autorem tekstu korespondencji, oczami wyobraźni mogła zobaczyć jak spotkanie tych dwojga może się potoczyć.
- Sądzę, że oburzonych jest wiele, tylko czy otrzymane pisma jakkolwiek wpłyną na zmianę jego postrzegania? - Przeniosła wzrok to na Elvirę, Primrose to znów na Tatianę, pytającym spojrzeniem sugerując, że wątpi w sukces tego przedsięwzięcia. - Urażona duma lubi obierać jeden kurs. Ciekawi mnie jednak jaką obierze taktykę podczas bezpośredniej rozmowy. - Na łamach magazynu można było sobie pozwolić na puszczenie wodzów fantazji i śmiałe opinie. Każdy stawał się odważny w chwili, w której nie musiał mówić otwarcie, twarzą w twarz z obrażanymi przez siebie osobami.
- Jakbym miała pisać artykuły, to na pewno nie do Czarownicy - prychnęła na pytanie Odetty z nutą pogardy w głosie, kiedy jej myśli wciąż krążyły wokół wspomnianego wcześniej artykułu. Wprawdzie gazeta ta rzadko kiedy wpadała w jej ręce, lecz wystarczyło zaledwie kilka pobieżnych spojrzeń, by z łatwością wywnioskować jaki panuje trend wśród tematów zamieszczanych tam treści. Idealna zapchajdziura, rozrywka jaką zapełnić można wolne kilka minut, oderwać się od prawdziwej rzeczywistości, by choć na moment zanurzyć się w tej warstwie powierzchowności, ale żeby tkwić w niej na stałe, w nieświadomości? Bez sensu. - Zastanawia mnie teraz, w nawiązaniu do artykułu z Horyzontów Zaklęć, czy trafiają tam teksty wychodzące spod kobiecej ręki czy też jest to część obrazu, jaki mężczyźni chcą nam wmówić jako jedyne słuszne zajęcia, które nie pozbawią ich potomków umiejętności magicznych - nie kryła sarkazmu, czując że towarzyszące jej czarownice mogą się z nią zgodzić. Z pewnym żalem spojrzała na dno swojego kieliszka, widząc jak łatwo wchodzi dyniowy poncz, a jak bardzo wciąż drażnią ją podejmowane tematy. Sądząc że to kwestia niedostatecznej zawartości alkoholu, sięgnęła po butelkę z ginem i uzupełniła nim swoje naczynie, sugestywnie unosząc ją także w kierunku siedzącej obok Odetty. - Nie chce mi się wierzyć, że umysły kobiet zajęte są wyłącznie modowymi trendami i magią miłości. Już samo spojrzenie na zebrane tu dziś czarownice nasuwa wniosek, że to naprawdę niewielka część ich zainteresowań i mało ma wspólnego z prawdziwym życiem. - Jak często bywa się u modystki, by zakupić nowe stroje? Ile razy w ciągu dnia czarownica zastanawia się nad powodzeniem swojego romantycznego życia i siły związku? Nawet obecna tuż obok Odetta Parkinson, z zewnątrz sprawiająca wrażenie skupionej głównie na garderobie, mówi o planach na badania z dziedziny magomedycyny - dlaczego o tym nie można przeczytać w Czarownicy? Czyżby i ona redagowana była przez mężczyzn?
Odpowiedź młodziutkiej Marii przytaknęła temu, co pamiętała z czasów szkoły. Kolejne pokolenia przekraczające progi Francuskiej Akademii, najwyraźniej nie zmieniały bardzo pewnej specyfiki Angielskich uczniów. Część chyba pozostawała szablonowa, odnajdując się wśród Gryfów, ale i Ona i Maria były przykładami odbiegającymi od tego. Mogła powyliczać również innych, ale nie chciała myśleć o tym teraz. Zamiast tego zastanowiła się krótko nad pytaniem, które usłyszała chwilę później.- Nie do końca. Chociaż na pewno uczy cierpliwości w sztuce, bez znaczenia czy w zakresie magomedycyny czy typowo artystycznej.- odparła w końcu. Dużo dawali również sami nauczyciele w szkole i cicho liczyła, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. Młoda czarownica była dla siebie wyraźnie surowa, lecz nie powiedziała ani słowa. W jakimś stopniu nie zdążyła, gdy pozostałe kobiety wyprowadziły pannę Multon z błędu, zapewniając, że było tu dla niej miejsce i dla podobnych zainteresowań. W końcu nie każda musiała parać się trudnymi profesjami, takimi, które wymagały lat ciężkiej nauki i bolesnej nauki na ewentualnych błędach. Słuchając dalszych rozmów, postanowiła nie wtrącać się przez chwilę, zamiast tego obsłużyła się, by nalać sobie lampkę Quintina. Upiła nieduży łyk, przezornie wzbraniając się przed większym i to był chyba dobry pomysł. Nagłe słowa Elviry sprawiły, że zamarła na ledwie moment. Spojrzała w jej kierunku, słuchając bez słowa. Chęć, by wymusić grzeczny uśmiech starła się z ukłuciem zdenerwowanie. Wspomnienie o poprzednim związku, sprawiło, że przeciągnęła swe milczenie.
W końcu jednak kąciki jej ust uniosły się raz jeszcze, chociaż minimalnie mniej swobodnie.- Nie przesadzałabym z tym bólem.- stwierdziła z lekkim rozbawionym prychnięciem.- Ale fakt, kobieca duma zawsze cierpi, gdy coś nie kończy się na Naszych zasadach.- dodała, wzruszając ramieniem. Przechyliła nieco głowę, kiedy padło w punkt, kim jest ów partner.
- Trafione idealnie.- podjęła ostrożnie, tłumiąc niezadowolenie z powodu tego, co właśnie usłyszała.- Odważne słowa, droga Elviro. Nie sądzę, aby wybrał ponad swój poziom, a raczej w końcu opamiętał się, by nie wybierać poniżej własnego.- nie wnikała w poprzednie związki Macnaira. W cichej umowie, nie dopytywali o swoją przeszłość i póki co, obojgu pasowało to zbyt mocno, aby cokolwiek zaburzyć z jakichkolwiek powodów. Delikatnie skrzywiła się, na wspomnienie artykułu w Czarownicy. Miała niestety okazję zapoznać się z nim, bo chociaż ta konkretna gazeta nie była przez nią namiętnie czytała, tak tym razem trafiła w jej ręce. Czuła, że seria pytań o ślub to kwestia czasu.- Gdyby tylko było o czym mówić, najpewniej pochwaliłaby się na wstępie.- przyznała żartobliwie. Nie miała ani pierścionka, ani planów na ślub. Wiedziała, że teraz co innego jest priorytetem i w żaden sposób nie próbowała się domagać poważniejszych deklaracji.
Tatiana miała rację w swej opinii i to nie podlegało dyskusji. Wyciągnęła na wierzch największą wadę mężczyzn. Czasami zastanawiała się skąd w nich takie przekonanie o swej przewadze, gdy jedyną naprawdę zauważalną różnicą była siła fizyczna. Każda z zebranych tutaj kobiet udowadniała, że potrafiły być dobre w swym fachu i poświęcać swój czas dla tego, co je interesowało. Czy miały mniejszy potencjał magiczny? Najpewniej nie, lecz męski świat nie pozwoli im tego udowodnić zbyt szybko.
- Horyzont Zaklęć, nie był dotąd krzywdzący dla kobiet. Jednak teraz, sądzę, że nie prędko pojawi się tam jakikolwiek tekst napisany przez czarownicę. Najpewniej zbyt wielu mężczyzn przyklasnęło temu, co znalazło się w najnowszym artykule i nie dadzą wiary kobiecemu słowu od razu.- odparła na słowa Claire.- Krzywdzące opinie najdłużej utrzymują się w pamięci.- to nie był odkrywczy fakt, a prędzej oczywistość. Przeniosła uwagę raz jeszcze na Primrose. Wydawała się z nich wszystkich najbardziej zacięta, aby uzyskać odpowiedzi i oby naprawdę je dostała.
Spojrzała na Odettę, która chyba jako jedyna zdradziła większy entuzjazm do artykułu Czarownicy.
- Bez wątpienia w jakiś stopniu nakreślił nieobecnym, co ich ominęło. Chociaż nie całkiem trafnie.- skomentowała zaraz. Nie wypadało wymagać wiele od takiego pisma, a jednak czuła się trochę tym rozczarowana.- Niestety nie, ale może kiedyś się to zmieni.- dodała. Nie miała aspiracji, aby widzieć własne artykuły w gazetach, lecz może to nie taki zły pomysł.
W końcu jednak kąciki jej ust uniosły się raz jeszcze, chociaż minimalnie mniej swobodnie.- Nie przesadzałabym z tym bólem.- stwierdziła z lekkim rozbawionym prychnięciem.- Ale fakt, kobieca duma zawsze cierpi, gdy coś nie kończy się na Naszych zasadach.- dodała, wzruszając ramieniem. Przechyliła nieco głowę, kiedy padło w punkt, kim jest ów partner.
- Trafione idealnie.- podjęła ostrożnie, tłumiąc niezadowolenie z powodu tego, co właśnie usłyszała.- Odważne słowa, droga Elviro. Nie sądzę, aby wybrał ponad swój poziom, a raczej w końcu opamiętał się, by nie wybierać poniżej własnego.- nie wnikała w poprzednie związki Macnaira. W cichej umowie, nie dopytywali o swoją przeszłość i póki co, obojgu pasowało to zbyt mocno, aby cokolwiek zaburzyć z jakichkolwiek powodów. Delikatnie skrzywiła się, na wspomnienie artykułu w Czarownicy. Miała niestety okazję zapoznać się z nim, bo chociaż ta konkretna gazeta nie była przez nią namiętnie czytała, tak tym razem trafiła w jej ręce. Czuła, że seria pytań o ślub to kwestia czasu.- Gdyby tylko było o czym mówić, najpewniej pochwaliłaby się na wstępie.- przyznała żartobliwie. Nie miała ani pierścionka, ani planów na ślub. Wiedziała, że teraz co innego jest priorytetem i w żaden sposób nie próbowała się domagać poważniejszych deklaracji.
Tatiana miała rację w swej opinii i to nie podlegało dyskusji. Wyciągnęła na wierzch największą wadę mężczyzn. Czasami zastanawiała się skąd w nich takie przekonanie o swej przewadze, gdy jedyną naprawdę zauważalną różnicą była siła fizyczna. Każda z zebranych tutaj kobiet udowadniała, że potrafiły być dobre w swym fachu i poświęcać swój czas dla tego, co je interesowało. Czy miały mniejszy potencjał magiczny? Najpewniej nie, lecz męski świat nie pozwoli im tego udowodnić zbyt szybko.
- Horyzont Zaklęć, nie był dotąd krzywdzący dla kobiet. Jednak teraz, sądzę, że nie prędko pojawi się tam jakikolwiek tekst napisany przez czarownicę. Najpewniej zbyt wielu mężczyzn przyklasnęło temu, co znalazło się w najnowszym artykule i nie dadzą wiary kobiecemu słowu od razu.- odparła na słowa Claire.- Krzywdzące opinie najdłużej utrzymują się w pamięci.- to nie był odkrywczy fakt, a prędzej oczywistość. Przeniosła uwagę raz jeszcze na Primrose. Wydawała się z nich wszystkich najbardziej zacięta, aby uzyskać odpowiedzi i oby naprawdę je dostała.
Spojrzała na Odettę, która chyba jako jedyna zdradziła większy entuzjazm do artykułu Czarownicy.
- Bez wątpienia w jakiś stopniu nakreślił nieobecnym, co ich ominęło. Chociaż nie całkiem trafnie.- skomentowała zaraz. Nie wypadało wymagać wiele od takiego pisma, a jednak czuła się trochę tym rozczarowana.- Niestety nie, ale może kiedyś się to zmieni.- dodała. Nie miała aspiracji, aby widzieć własne artykuły w gazetach, lecz może to nie taki zły pomysł.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokiwała głową, kiedy Odetta wyjaśniła kwestię swoich zainteresowań - ze zduszonym w sobie zawodem. Pytając ją o rodzaj badań, którym się poświęca, nie spodziewała się, że dziewczę dopiero zastanawia się nad dziedziną, którą wybierze. Była już przecież dawno po szkole: i choć na naukę nigdy nie było za późno, to droga do naukowej kariery wydawała się być przed nią jeszcze daleka. Nie chciała jej jednak podcinać skrzydeł, toteż nie skomentowała tych słów w żaden sposób. Było to niezwykle trudne, gdy zadeklarowała chęć zaleczenia serpentyny, nie mając nie tylko doświadczenia naukowego, ale i medycznego wykształcenia. Zresztą, na pewnie na żadną ze znanych czarodziejom chorób nikt nigdy nie poświęcił tyle złota, co na badania nad serpentyną - chorobą możnych kobiet. Przypadłość cechowała się też rzadkością występowania. Kiedy rzucała wyzwanie sinicy, miała całe mnóstwo obiektów badawczych: miniony kataklizm sprawił, że stała się w tamtym czasie powszechniejsza od grypy. Może sama Odetta była chora i stąd wzięły się jej marzenia? Nie potrafiła ocenić zasadności wniosków Odetty, dekada doświadczenia, którą mogła się pochwalić, nie imponowała w wykonywanym przez nią wymagającym zawodzie: czarodziej uczył się przecież całe życie. Nigdy też nie miała pod opieką pacjentki z serpentyną. Zainteresowanie Elviry uznała za uprzejmość, Multon wiedziała więcej od niej o tego typu schorzeniach.
- Zastanawiałaś się może, czy nie zacząć od czegoś prostszego? - zapytała, zwracając się do Odetty. Wielu czarodziejów pragnęło sukcesów podanych na tacy, ją życie nauczyło, że słaby z niego szef kuchni. Nie była pewna, czy Odetta zdawała sobie sprawę z tego, jak mozolną pracą było zdobywanie wiedzy i doświadczenia. Pomyślała, że nikt dotąd nie brał jej na poważnie, skoro nie wyprowadził jej z błędu: a może rzeczywiście tliło się w niej coś więcej, niż śliczna buzia i śliczna sukienka?
- Dziś jesteśmy tu we trzy, lecz daj wiarę, że czarownice częściej postrzegane są jako pielęgniarki, niżeli uzdrowicielki - przytaknęła słowom Claire, zwracając się do Marii. Trudności w dążeniu do własnej niezależności i spełnieniu marzeń były naturalne, lecz ciężka praca, upór i bystry umysł pozwalały osiągać sukcesy. Musiała przyznać, że zaproszone przez Elvirę grono było dziś interesujące. - Bardzo ładna - przyznała, przyglądając się haftom noszonym przez dziewczynę. - Uszyłabyś dla mnie podobną? - zapytała, bo pierwszy krok był przecież najtrudniejszy. - Wydaje mi się, że mówicie szyfrem - dodała, spoglądając to na Marię, to na Belvinę, gdy zaczęły rozmawiać o harpiach i gryfach. Nie znała charakterystyki francuskich domów.
- Naturalnie - przytaknęła Elvirze, gdy dopytała o grzyba. - Ale jeśli jest już zauważalny dla oka, znacznie trudniej jest się go pozbyć. Dla pewności niezależnie od mojego werdyktu powinnaś dokładnie wyszorować sufit, najlepiej z dodatkiem silnego wywaru. Może czosnek niedźwiedzi i kora wiggenowa? Świetnie odkażają - zapewniła, na własnym doświadczeniu, upijając łyk kawy. Z zainteresowaniem spojrzała na Elvirę, kiedy zapytała o ostatnie Horyzonty. Miała je w domu, ale przeważnie przeglądała wyłącznie strony związane z magomedycyną, pozostałe jej nie interesowały. Czy przeoczyła coś istotnego? Zamrugała dwukrotnie, słysząc słowa Primrose, ze zdumieniem. Cóż za cymbał mógłby napisać coś podobnego? - O... - wypowiedziała bezwiednie, gdy odpowiedź na zadane w myślach pytanie odnalazła w wypowiedzi Elviry, przez chwilę spoglądając na nią z bezwiednie rozchylonymi ustami. Nie, oczywiście, że Elvira nie znała Ramseya, żadna z tu obecnych nie znała go tak dobrze jak sama Cassandra: która wiedziała, że wypowiadane tu słowa wcale do niego nie pasowały. Musiała jednak przyznać, że dłuższy czas temu musiał dość mocno uderzyć się w głowę, czy oprócz zaników pamięci doskwierały mu inne dolegliwości intelektualne?
- Był kontrowersyjny, pewnie pisał go stażysta - odpowiedziała Odettcie, nieco chłodniej, niż planowała, wzburzona mniej jej słowami, a bardziej kwestią dokonań swojego kochanka. Przeglądała Czarownicę, głównie w poszukiwaniu kulinarnych inspiracji, ale nie umknęły jej uwadze niesprawiedliwe inwektywy skierowane ku Primrose. Mówiąc o stażyście po prawdzie też myślała o stażystach Mulcibera. Nie odezwała się ni razu, gdy arystokratka przedstawiła sens swojej korespondencji z Ramseyem.
- Elviro, masz może ten egzemplarz? - zapytała bez przekonania. - Wydaje mi się, że przekartkowałam go do nowych sposobów leczenia groszopryszczki i pominęłam wcześniejsze strony - przyznała, chciałaby sądzić, że zaszła tutaj zbieżność nazwisk, ale słowa Tatiany nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
- Zastanawiałaś się może, czy nie zacząć od czegoś prostszego? - zapytała, zwracając się do Odetty. Wielu czarodziejów pragnęło sukcesów podanych na tacy, ją życie nauczyło, że słaby z niego szef kuchni. Nie była pewna, czy Odetta zdawała sobie sprawę z tego, jak mozolną pracą było zdobywanie wiedzy i doświadczenia. Pomyślała, że nikt dotąd nie brał jej na poważnie, skoro nie wyprowadził jej z błędu: a może rzeczywiście tliło się w niej coś więcej, niż śliczna buzia i śliczna sukienka?
- Dziś jesteśmy tu we trzy, lecz daj wiarę, że czarownice częściej postrzegane są jako pielęgniarki, niżeli uzdrowicielki - przytaknęła słowom Claire, zwracając się do Marii. Trudności w dążeniu do własnej niezależności i spełnieniu marzeń były naturalne, lecz ciężka praca, upór i bystry umysł pozwalały osiągać sukcesy. Musiała przyznać, że zaproszone przez Elvirę grono było dziś interesujące. - Bardzo ładna - przyznała, przyglądając się haftom noszonym przez dziewczynę. - Uszyłabyś dla mnie podobną? - zapytała, bo pierwszy krok był przecież najtrudniejszy. - Wydaje mi się, że mówicie szyfrem - dodała, spoglądając to na Marię, to na Belvinę, gdy zaczęły rozmawiać o harpiach i gryfach. Nie znała charakterystyki francuskich domów.
- Naturalnie - przytaknęła Elvirze, gdy dopytała o grzyba. - Ale jeśli jest już zauważalny dla oka, znacznie trudniej jest się go pozbyć. Dla pewności niezależnie od mojego werdyktu powinnaś dokładnie wyszorować sufit, najlepiej z dodatkiem silnego wywaru. Może czosnek niedźwiedzi i kora wiggenowa? Świetnie odkażają - zapewniła, na własnym doświadczeniu, upijając łyk kawy. Z zainteresowaniem spojrzała na Elvirę, kiedy zapytała o ostatnie Horyzonty. Miała je w domu, ale przeważnie przeglądała wyłącznie strony związane z magomedycyną, pozostałe jej nie interesowały. Czy przeoczyła coś istotnego? Zamrugała dwukrotnie, słysząc słowa Primrose, ze zdumieniem. Cóż za cymbał mógłby napisać coś podobnego? - O... - wypowiedziała bezwiednie, gdy odpowiedź na zadane w myślach pytanie odnalazła w wypowiedzi Elviry, przez chwilę spoglądając na nią z bezwiednie rozchylonymi ustami. Nie, oczywiście, że Elvira nie znała Ramseya, żadna z tu obecnych nie znała go tak dobrze jak sama Cassandra: która wiedziała, że wypowiadane tu słowa wcale do niego nie pasowały. Musiała jednak przyznać, że dłuższy czas temu musiał dość mocno uderzyć się w głowę, czy oprócz zaników pamięci doskwierały mu inne dolegliwości intelektualne?
- Był kontrowersyjny, pewnie pisał go stażysta - odpowiedziała Odettcie, nieco chłodniej, niż planowała, wzburzona mniej jej słowami, a bardziej kwestią dokonań swojego kochanka. Przeglądała Czarownicę, głównie w poszukiwaniu kulinarnych inspiracji, ale nie umknęły jej uwadze niesprawiedliwe inwektywy skierowane ku Primrose. Mówiąc o stażyście po prawdzie też myślała o stażystach Mulcibera. Nie odezwała się ni razu, gdy arystokratka przedstawiła sens swojej korespondencji z Ramseyem.
- Elviro, masz może ten egzemplarz? - zapytała bez przekonania. - Wydaje mi się, że przekartkowałam go do nowych sposobów leczenia groszopryszczki i pominęłam wcześniejsze strony - przyznała, chciałaby sądzić, że zaszła tutaj zbieżność nazwisk, ale słowa Tatiany nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Niewiele pozostało już ze stresu, który Elvira odczuwała przy początku przyjęcia. Choć nie minęło wiele od kiedy nerwowo poprawiała poły sukni w holu swojego nowego domu, szybko przyszło jej się przekonać, że kobiety się dogadują, uszanowały jej nieszczególnie skromny ale też i nie wykwintny plan podwieczorku, a nawet - do samego końca największa niewiadoma - sama jest w stanie zachować chłodny umysł w towarzystwie kobiety, która ukradła jej sprzed nosa jedynego mężczyznę, na którym kiedykolwiek jej zależało.
Uśmiechała się do niej, wznosiła toasty.
Oczywiście, że żywiła urazę. Oczywiście, że nienawidziła. Ale samą nienawiścią nie zdziała niczego poza ściągnięciem na dno samej siebie. Zemsta, tak jak alkohol, najlepiej smakowała na zimno. A alkoholu wszak nie mogła już mieć, musiała więc karmić obsesyjną naturę czym innym.
Z niejakim znużeniem słuchała historii o Beauxbatons, którymi wymieniały się Belvina i Maria - chociaż coś niebezpiecznego w piersi Elviry żądało, by zakazała młodszej kuzynce uśmiechania się do wiedźmy, zdusiła głosy irracjonalności. Niech rozmawiają, niech się nawet, cholera, zaprzyjaźnią. Jak Cassandra, nie miała większego pojęcia o strukturze szkoły francuskiej, ale jeśli dzięki temu młoda Multonówna wprawiała się w dyskusjach, niechże rozprawia choćby i o tym.
Większe zainteresowanie - nie tylko jej, ale większości zgromadzonych - budziły śmiałe pomysły rzucane przez Odettę. Przechyliła głowę, słysząc pytanie Cass, ale cierpliwie czekała aż odpowie na nie sama kuzynka. Niespecjalnie wierzyła w powodzenie takiego badania, ale nie chciała odbierać Odettcie nadziei, gdy sama miała w duszy tak wielkie pragnienie przełamywania granic niemożliwego. Może to rodzinna cecha? Wsparcie kuzynki, o ile nie będzie kosztować jej zbyt wiele cennego czasu i zasobów, byłoby na rękę im wszystkim. Miłym zaskoczeniem pozostawało, że arystokratka z rodu Parkinsonów jest w ogóle zainteresowana badaniami naukowymi. Poza tym, Elvira lubiła być uznawana za specjalistkę w tej dziedzinie, nawet jeśli nigdy naprawdę specjalizacji nie ukończyła.
- Dokładnie, Cassandro. Nie chcę nawet wspominać ile razy mylono mnie z pielęgniarkami lub praktykantkami w czasie, gdy byłam już uzdrowicielem z pełnymi uprawnieniami. - Przewróciłaby oczami, gdyby jeszcze zależało jej na tym, co kiedyś myślała na jej temat garstka idiotów z Munga. Och, jakże wiele się zmieniało gdy upływały lata. - Wezmę sobie też do serca twoją radę. Kora drzewa Wiggen zdrożała niemiłosiernie, może uda mi się znaleźć zamiennik w aptece? Wybacz, w tym towarzystwie nie ja znam się najlepiej na alchemii, będę musiała zdać się na cudzą wiedzę.
Uśmiechnęła się lekko, trochę tajemniczo, jakby wiedziała coś, czego nie wiedziały jeszcze pozostałe z kobiet. Niemniej jednak, dość szybko dołączyła do kolejnej rozmowy, porywając filiżankę i dopijając kawę do końca. Mogłaby zaparzyć jeszcze jedną, by zgrywać pozory powodów, dla których nie sięga po alkohol, ale czy to było tego warte? Podirytowana ograniczeniami, co chwilę zwilżała czymś gardło. Jej pęcherz zapewne wkrótce za to odpokutuje.
Maria przyciągnęła wzrok wszystkich własnoręcznymi haftami na koszulce i nawet różowy rumieniec na policzkach nie mógł jej odebrać tej dobrej próby zawalczenia o uwagę. Nieco uspokojona jej godnym zachowaniem Elvira z przyjemnością zgodziła się, by po przyjęciu, być może jutro, dziewczyna przejrzała jej szafę w poszukiwaniu czegoś, z czego dobrze byłoby zdjąć miarę. Jeszcze większą przyjemność sprawiło Elvirze zdanie Primrose na temat utworzonego w Evesham azylu dla kobiet. Taki wszak miała zamiar, tego poszukiwała, gdy odważyła się stać gospodynią przyjęcia.
- Nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś tymi słowami, Prim. - Nie wiadomo w którym momencie w szczupłej dłoni Elviry znalazł się na powrót kielich z ponczem, który uniosła do szlachcianki w geście przyjacielskiego toastu. - Chciałabym, aby dla nas wszystkich ten dom pozostał azylem, o którym wspomniałaś. - Puściła oczko do Tatiany z powodów początkiem niejasnych nawet dla niej. Dopiero po chwili, gdy odczuła pieczenie rumu w gardle, zdała sobie sprawę, że próbowała przyjaciółce wynagrodzić dotychczasowe zmieszanie, jakie musiała wzbudzić swoją przemianą.
Niektóre rzeczy musiały pozostać nieodwracalne, niezależnie od najlepszej woli. Inne z problemów natomiast stawały się projektami. Spojrzała na Belvinę. Odetta mogła mieć więcej racji w stawaniu na czele przeciwnościom niż sama ośmieliłaby się mniemać.
Szybko przyszło Elvirze wyprostować plecy i unieść brodę, aby z lekko uniesioną brwią poprawić się w słowach, które na języku okazały się bardziej cierpkie niż Zielona Wróżka.
- Wybacz mi, Belvino, moje słowa kryły w sobie surowość, na którą twój luby nie zasłużył, miały jednak jak najlepszą intencję względem ciebie - Wybacz, Belvino, wybacz. Przesunęła językiem po zębach, ciesząc się smakiem słodkiego owocu, który przed chwilą schwytała w palce, by zdusić gorzki posmak żalu. - Jesteś uzdrowicielką z wieloletnim doświadczeniem, to wysoka pozycja wymagająca równie wysokiego poziomu życia. Nie sądź, że jestem jakkolwiek przeciwna twojemu szczęściu - Zakołysała nogą, przesuwając błękitem spojrzenia po pozostałych kobietach, krótko, by po tej przerwie powrócić wzrokiem do rozmówczyni. W głowie jej szumiało, choć nie piła. - Przebrzmiały przeze mnie echa zaszłych dni, o których nie wypada mówić w tak przyjemną porę. - Subtelnie jednak, w sposób zamierzony, nacelowany na to, by Belvina była w stanie to dostrzec, przesunęła palcami po bliźnie na odsłoniętej części ramienia. Bliźnie, której pochodzenie było kobiecie znane. Ranie, którą sama leczyła.
Nie mogłaby znaleźć lepszego wytłumaczenia.
Jasny sprzeciw wobec sugestii Czarownicy o nadchodzącym ślubie poprawił Elvirze humor na tyle, że odważyła się na jeszcze jeden łyk ponczu, odkładając go następnie i sięgając po misę z potrawką. Nie była głodna, po prawdzie nie miała większego apetytu, nie chciała jednak, by goście pomyśleli, że nie zje własnego dania. O czym by to świadczyło?
Poza tym, zdolności Marii dobrze było jeszcze zweryfikować.
Zejście tematu na jakże kontrowersyjny temat artykułu w Horyzontach Zaklęć pozwolił złagodzić jej złość. Choć kocopoły Mulcibera ją oburzyły, doświadczenie zgodności zdań i wspólnej antypatii było trzeźwiące i przyjemne. Rozbawiły ją nawet chichoty Tatiany, a choć zdawała sobie wcześniej sprawę z jej specyficznego pokrewieństwa, zdążyła o nim zapomnieć.
- Brat? Cóż, chyba właśnie stałaś się pośrednikiem i informatorem, moja droga. - Uśmiechnęła się do niej znacząco, z lekkim sarkazmem. - Narcyzm i obsesja... och tak, brzmi właściwie - wymamrotała ciszej, bębniąc paznokciami po podłokietniku i przysłuchując tyradzie wyraźnie zaangażowanej Primrose. Jaką miała nadzieję, że inteligentna arystokratka nie odpuści tej walce, której sama Elvira nie mogła już podjąć. - Nie sposób się z tobą nie zgodzić. Poinformuj mnie proszę o efektach swojej rozmowy z panem Mulciberem. Obawiam się, że sama nie będę mogła zaoferować podobnej - nie precyzowała, była jednak zafascynowana jej determinacją. - Z tego samego powodu, o którym wspominasz, jestem zdania, że kobieta nie powinna być kreowana przez męskie fantazje i oczekiwania, lecz przez własne. Tylko w ten sposób staje się czarownicą wykorzystującą pełen potencjał. - Ugryzła się w język, gdy niemal dodała; potencjał czystej krwi. Niechętnie w takich chwilach spoglądała na Marię, choć półkrew wciąż była przecież stanem godnym. Nie doskonałym, ale godnym. Co nie znaczy, że wszyscy w towarzystwie musieli o tym wiedzieć.
Uśmiechnęła się, widząc, że Claire sięga po gin.
- Kuzynko, miej na uwadze, że to właśnie pismo zaowocowało ofertą spotkania. Trzeba podejmować ryzyko, by osiągnąć rezultat, wiesz przecież. - Konwersacyjny ton pozostawał koleżeński, lecz wiedziała, że słodzeniem łatwiej było Claire do siebie zrazić niż zachęcić. Skinęła jednak głową z aprobującym westchnieniem, gdy kuzynka dodała własne słowa aprobaty wobec żeńskich kompetencji i perspektyw. Nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego towarzystwo na to spotkanie.
Maria miała okazję nasiąknąć prawidłowymi postawami, choć nie haczyły one jeszcze gwałtownie o tematykę wojenną. Tym przyjdzie jej się zapewne zająć na własną rękę. Dzisiejszy wieczór należał się swobodnym rozmowom i rozrywkom.
Uniosła brew, gdy Odetta pochwaliła opisy z Czarownicy, ukradkiem obserwując też Primrose, siedzącą po drugiej stronie stołu i zapewne także po drugiej stronie wachlarza zdań na temat owego artykułu. By rozwiać niepewną atmosferę, odpowiedziała Cassandrze.
- Oczywiście, powinnam znaleźć jeden egzemplarz Horyzontów w salonie. Pozwól, że przyniosę ci go, gdy skończymy grę. - Obwieszczenie pierwszej rozgrywki przyspieszyło nieco puls Elviry, której zależało na dobrym samopoczuciu gości. Nie pokazała jednak stresu inaczej niż drobną zmarszczką w kąciku ust. Różdżką trzymaną na podorędziu ściszyła nieco melodię dobiegającą z gramofonu i przywołała do siebie dwie drewniane szkatuły, które dotąd czekały na swą kolej na komodzie w rogu pokoju. - Przygotowałam kilka propozycji, pierwsza jest jednak jedyną, która wymagałaby udziału każdej z nas. Pozostałe, w ogrodzie i na parterze, są zupełnie swobodne i dostosowane do zainteresowań, a ta... rzekłabym, integracyjna? Wprowadzająca dobry nastrój. Niejako kompetycyjna, gdyż w jednej z tych dwóch szkatuł znajduje się mały i symboliczny upominek dla tej z nas, która pod koniec zdobędzie największą liczbę punktów. - Szkatuły nie były duże, pomalowane nieco już przestarzałą farbą. Jedną trzymała na kolanach, drugą położyła na stoliku w miejscu wazonu, który na ten czas odstawiła pod stolik. - Miałyśmy już okazję chwilę ze sobą porozmawiać. Otóż, w tej szkatule znajdują się skrawki pergaminu, osiem piór oraz atrament, który po kilku sekundach od napisania staje się niewidzialny. Każda z nas dostanie pięć skrawków, na pięć rund. Podczas każdej z rund, a będą one tematyczne, każda z nas napisze jakiś prawdziwy fakt, coś, co przyjdzie jej na myśl. Gdy atrament stanie się niewidzialny, dopiero wówczas włożymy je do szkatuły, przemieszamy, potem będziemy losować i odczytywać napis zaklęciem Aperacjum. Gra polega na tym, by zgadnąć która z nas mogła napisać to co przeczytamy. Przegrywając będziemy musiały upić pół szklaneczki dowolnego alkoholu... jeżeli, rzecz jasna, nie budzi to niczyjego dyskomfortu. - Przygryzła wargę, dotąd bowiem nie zastanowiła się nad tym, nie przyjmując do wiadomości, że ktoś mógłby odmówić alkoholu. - Wygrywając zdobywamy punkt. Po pięciu rundach zobaczymy, czy ktoś jasno obierze prowadzenie. Jeśli nie, cóż, przygotowałam jedną rundę uzupełniającą - Wzruszyła bezwiednie ramieniem, niekontrolowany nerwowy tik.
Tura trwa do 06.06 godzina 21.00!Playlista
Gra odbędzie się w szafce, krupierem gry będzie za swoją uprzejmą zgodą Thomas Doe! Ja wymyśliłam kategorie, ja też założę szafkę i napiszę tam pierwsza, natomiast odpowiedzi wysyłamy do Thomasa, który po rzuceniu przez nas kością k8 wrzuci je według numeru z konta lusterka! Jeśli padnie na naszą własną odpowiedź lub powtórzy się numer, obowiązuje zasada jednego w dół aż do wolnego numeru. Posty w szafce z założenia powinny być krótkie, to dynamiczna gra.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Uśmiechała się do niej, wznosiła toasty.
Oczywiście, że żywiła urazę. Oczywiście, że nienawidziła. Ale samą nienawiścią nie zdziała niczego poza ściągnięciem na dno samej siebie. Zemsta, tak jak alkohol, najlepiej smakowała na zimno. A alkoholu wszak nie mogła już mieć, musiała więc karmić obsesyjną naturę czym innym.
Z niejakim znużeniem słuchała historii o Beauxbatons, którymi wymieniały się Belvina i Maria - chociaż coś niebezpiecznego w piersi Elviry żądało, by zakazała młodszej kuzynce uśmiechania się do wiedźmy, zdusiła głosy irracjonalności. Niech rozmawiają, niech się nawet, cholera, zaprzyjaźnią. Jak Cassandra, nie miała większego pojęcia o strukturze szkoły francuskiej, ale jeśli dzięki temu młoda Multonówna wprawiała się w dyskusjach, niechże rozprawia choćby i o tym.
Większe zainteresowanie - nie tylko jej, ale większości zgromadzonych - budziły śmiałe pomysły rzucane przez Odettę. Przechyliła głowę, słysząc pytanie Cass, ale cierpliwie czekała aż odpowie na nie sama kuzynka. Niespecjalnie wierzyła w powodzenie takiego badania, ale nie chciała odbierać Odettcie nadziei, gdy sama miała w duszy tak wielkie pragnienie przełamywania granic niemożliwego. Może to rodzinna cecha? Wsparcie kuzynki, o ile nie będzie kosztować jej zbyt wiele cennego czasu i zasobów, byłoby na rękę im wszystkim. Miłym zaskoczeniem pozostawało, że arystokratka z rodu Parkinsonów jest w ogóle zainteresowana badaniami naukowymi. Poza tym, Elvira lubiła być uznawana za specjalistkę w tej dziedzinie, nawet jeśli nigdy naprawdę specjalizacji nie ukończyła.
- Dokładnie, Cassandro. Nie chcę nawet wspominać ile razy mylono mnie z pielęgniarkami lub praktykantkami w czasie, gdy byłam już uzdrowicielem z pełnymi uprawnieniami. - Przewróciłaby oczami, gdyby jeszcze zależało jej na tym, co kiedyś myślała na jej temat garstka idiotów z Munga. Och, jakże wiele się zmieniało gdy upływały lata. - Wezmę sobie też do serca twoją radę. Kora drzewa Wiggen zdrożała niemiłosiernie, może uda mi się znaleźć zamiennik w aptece? Wybacz, w tym towarzystwie nie ja znam się najlepiej na alchemii, będę musiała zdać się na cudzą wiedzę.
Uśmiechnęła się lekko, trochę tajemniczo, jakby wiedziała coś, czego nie wiedziały jeszcze pozostałe z kobiet. Niemniej jednak, dość szybko dołączyła do kolejnej rozmowy, porywając filiżankę i dopijając kawę do końca. Mogłaby zaparzyć jeszcze jedną, by zgrywać pozory powodów, dla których nie sięga po alkohol, ale czy to było tego warte? Podirytowana ograniczeniami, co chwilę zwilżała czymś gardło. Jej pęcherz zapewne wkrótce za to odpokutuje.
Maria przyciągnęła wzrok wszystkich własnoręcznymi haftami na koszulce i nawet różowy rumieniec na policzkach nie mógł jej odebrać tej dobrej próby zawalczenia o uwagę. Nieco uspokojona jej godnym zachowaniem Elvira z przyjemnością zgodziła się, by po przyjęciu, być może jutro, dziewczyna przejrzała jej szafę w poszukiwaniu czegoś, z czego dobrze byłoby zdjąć miarę. Jeszcze większą przyjemność sprawiło Elvirze zdanie Primrose na temat utworzonego w Evesham azylu dla kobiet. Taki wszak miała zamiar, tego poszukiwała, gdy odważyła się stać gospodynią przyjęcia.
- Nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś tymi słowami, Prim. - Nie wiadomo w którym momencie w szczupłej dłoni Elviry znalazł się na powrót kielich z ponczem, który uniosła do szlachcianki w geście przyjacielskiego toastu. - Chciałabym, aby dla nas wszystkich ten dom pozostał azylem, o którym wspomniałaś. - Puściła oczko do Tatiany z powodów początkiem niejasnych nawet dla niej. Dopiero po chwili, gdy odczuła pieczenie rumu w gardle, zdała sobie sprawę, że próbowała przyjaciółce wynagrodzić dotychczasowe zmieszanie, jakie musiała wzbudzić swoją przemianą.
Niektóre rzeczy musiały pozostać nieodwracalne, niezależnie od najlepszej woli. Inne z problemów natomiast stawały się projektami. Spojrzała na Belvinę. Odetta mogła mieć więcej racji w stawaniu na czele przeciwnościom niż sama ośmieliłaby się mniemać.
Szybko przyszło Elvirze wyprostować plecy i unieść brodę, aby z lekko uniesioną brwią poprawić się w słowach, które na języku okazały się bardziej cierpkie niż Zielona Wróżka.
- Wybacz mi, Belvino, moje słowa kryły w sobie surowość, na którą twój luby nie zasłużył, miały jednak jak najlepszą intencję względem ciebie - Wybacz, Belvino, wybacz. Przesunęła językiem po zębach, ciesząc się smakiem słodkiego owocu, który przed chwilą schwytała w palce, by zdusić gorzki posmak żalu. - Jesteś uzdrowicielką z wieloletnim doświadczeniem, to wysoka pozycja wymagająca równie wysokiego poziomu życia. Nie sądź, że jestem jakkolwiek przeciwna twojemu szczęściu - Zakołysała nogą, przesuwając błękitem spojrzenia po pozostałych kobietach, krótko, by po tej przerwie powrócić wzrokiem do rozmówczyni. W głowie jej szumiało, choć nie piła. - Przebrzmiały przeze mnie echa zaszłych dni, o których nie wypada mówić w tak przyjemną porę. - Subtelnie jednak, w sposób zamierzony, nacelowany na to, by Belvina była w stanie to dostrzec, przesunęła palcami po bliźnie na odsłoniętej części ramienia. Bliźnie, której pochodzenie było kobiecie znane. Ranie, którą sama leczyła.
Nie mogłaby znaleźć lepszego wytłumaczenia.
Jasny sprzeciw wobec sugestii Czarownicy o nadchodzącym ślubie poprawił Elvirze humor na tyle, że odważyła się na jeszcze jeden łyk ponczu, odkładając go następnie i sięgając po misę z potrawką. Nie była głodna, po prawdzie nie miała większego apetytu, nie chciała jednak, by goście pomyśleli, że nie zje własnego dania. O czym by to świadczyło?
Poza tym, zdolności Marii dobrze było jeszcze zweryfikować.
Zejście tematu na jakże kontrowersyjny temat artykułu w Horyzontach Zaklęć pozwolił złagodzić jej złość. Choć kocopoły Mulcibera ją oburzyły, doświadczenie zgodności zdań i wspólnej antypatii było trzeźwiące i przyjemne. Rozbawiły ją nawet chichoty Tatiany, a choć zdawała sobie wcześniej sprawę z jej specyficznego pokrewieństwa, zdążyła o nim zapomnieć.
- Brat? Cóż, chyba właśnie stałaś się pośrednikiem i informatorem, moja droga. - Uśmiechnęła się do niej znacząco, z lekkim sarkazmem. - Narcyzm i obsesja... och tak, brzmi właściwie - wymamrotała ciszej, bębniąc paznokciami po podłokietniku i przysłuchując tyradzie wyraźnie zaangażowanej Primrose. Jaką miała nadzieję, że inteligentna arystokratka nie odpuści tej walce, której sama Elvira nie mogła już podjąć. - Nie sposób się z tobą nie zgodzić. Poinformuj mnie proszę o efektach swojej rozmowy z panem Mulciberem. Obawiam się, że sama nie będę mogła zaoferować podobnej - nie precyzowała, była jednak zafascynowana jej determinacją. - Z tego samego powodu, o którym wspominasz, jestem zdania, że kobieta nie powinna być kreowana przez męskie fantazje i oczekiwania, lecz przez własne. Tylko w ten sposób staje się czarownicą wykorzystującą pełen potencjał. - Ugryzła się w język, gdy niemal dodała; potencjał czystej krwi. Niechętnie w takich chwilach spoglądała na Marię, choć półkrew wciąż była przecież stanem godnym. Nie doskonałym, ale godnym. Co nie znaczy, że wszyscy w towarzystwie musieli o tym wiedzieć.
Uśmiechnęła się, widząc, że Claire sięga po gin.
- Kuzynko, miej na uwadze, że to właśnie pismo zaowocowało ofertą spotkania. Trzeba podejmować ryzyko, by osiągnąć rezultat, wiesz przecież. - Konwersacyjny ton pozostawał koleżeński, lecz wiedziała, że słodzeniem łatwiej było Claire do siebie zrazić niż zachęcić. Skinęła jednak głową z aprobującym westchnieniem, gdy kuzynka dodała własne słowa aprobaty wobec żeńskich kompetencji i perspektyw. Nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego towarzystwo na to spotkanie.
Maria miała okazję nasiąknąć prawidłowymi postawami, choć nie haczyły one jeszcze gwałtownie o tematykę wojenną. Tym przyjdzie jej się zapewne zająć na własną rękę. Dzisiejszy wieczór należał się swobodnym rozmowom i rozrywkom.
Uniosła brew, gdy Odetta pochwaliła opisy z Czarownicy, ukradkiem obserwując też Primrose, siedzącą po drugiej stronie stołu i zapewne także po drugiej stronie wachlarza zdań na temat owego artykułu. By rozwiać niepewną atmosferę, odpowiedziała Cassandrze.
- Oczywiście, powinnam znaleźć jeden egzemplarz Horyzontów w salonie. Pozwól, że przyniosę ci go, gdy skończymy grę. - Obwieszczenie pierwszej rozgrywki przyspieszyło nieco puls Elviry, której zależało na dobrym samopoczuciu gości. Nie pokazała jednak stresu inaczej niż drobną zmarszczką w kąciku ust. Różdżką trzymaną na podorędziu ściszyła nieco melodię dobiegającą z gramofonu i przywołała do siebie dwie drewniane szkatuły, które dotąd czekały na swą kolej na komodzie w rogu pokoju. - Przygotowałam kilka propozycji, pierwsza jest jednak jedyną, która wymagałaby udziału każdej z nas. Pozostałe, w ogrodzie i na parterze, są zupełnie swobodne i dostosowane do zainteresowań, a ta... rzekłabym, integracyjna? Wprowadzająca dobry nastrój. Niejako kompetycyjna, gdyż w jednej z tych dwóch szkatuł znajduje się mały i symboliczny upominek dla tej z nas, która pod koniec zdobędzie największą liczbę punktów. - Szkatuły nie były duże, pomalowane nieco już przestarzałą farbą. Jedną trzymała na kolanach, drugą położyła na stoliku w miejscu wazonu, który na ten czas odstawiła pod stolik. - Miałyśmy już okazję chwilę ze sobą porozmawiać. Otóż, w tej szkatule znajdują się skrawki pergaminu, osiem piór oraz atrament, który po kilku sekundach od napisania staje się niewidzialny. Każda z nas dostanie pięć skrawków, na pięć rund. Podczas każdej z rund, a będą one tematyczne, każda z nas napisze jakiś prawdziwy fakt, coś, co przyjdzie jej na myśl. Gdy atrament stanie się niewidzialny, dopiero wówczas włożymy je do szkatuły, przemieszamy, potem będziemy losować i odczytywać napis zaklęciem Aperacjum. Gra polega na tym, by zgadnąć która z nas mogła napisać to co przeczytamy. Przegrywając będziemy musiały upić pół szklaneczki dowolnego alkoholu... jeżeli, rzecz jasna, nie budzi to niczyjego dyskomfortu. - Przygryzła wargę, dotąd bowiem nie zastanowiła się nad tym, nie przyjmując do wiadomości, że ktoś mógłby odmówić alkoholu. - Wygrywając zdobywamy punkt. Po pięciu rundach zobaczymy, czy ktoś jasno obierze prowadzenie. Jeśli nie, cóż, przygotowałam jedną rundę uzupełniającą - Wzruszyła bezwiednie ramieniem, niekontrolowany nerwowy tik.
- Na stole:
- Gulasz z warzywami i wołowiną (7 porcji)
Szaszłyki z pieczarkami i duszonym rekinim mięsem (14 sztuk)
Suszone śliwki, banany i daktyle (po 16 sztuk każde)
Ćwiartki marakui (15 sztuk)
Czekoladki z wiśnią (16 sztuk)
Marcepan (16 plasterków)
Quintin (trzy butelki)
Gin (jedna butelka)
Poncz dyniowy (waza)
Drogie wino (dwie butelki)
Toujours Pur (jedna butelka)
Zielona Wróżka (jedna butelka)
Laudanum (jedna butelka)
Kawa zbożowa (słoiczek)
Kawa parzona (słoiczek)
Orzechy włoskie (miseczka)
- Mapka (na miarę moich możliwości):
Miejsca 1-3 to kanapa.
Gra odbędzie się w szafce, krupierem gry będzie za swoją uprzejmą zgodą Thomas Doe! Ja wymyśliłam kategorie, ja też założę szafkę i napiszę tam pierwsza, natomiast odpowiedzi wysyłamy do Thomasa, który po rzuceniu przez nas kością k8 wrzuci je według numeru z konta lusterka! Jeśli padnie na naszą własną odpowiedź lub powtórzy się numer, obowiązuje zasada jednego w dół aż do wolnego numeru. Posty w szafce z założenia powinny być krótkie, to dynamiczna gra.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Noc cudów
Po zakończeniu zabawy w największym z pomieszczeń domostwa za jednym machnięciem różdżki Elviry pojawiła się przestrzeń do tańca. Stoliki z przekąskami, potrawką i elegancko ustawionymi butelkami alkoholu powędrowały pod ściany razem z fotelami i kanapą - jedynie kawa przeniesiona została na parter. Zaciągnięte w oknach zasłony oraz przytłumione światło świec, które zawisnęły nad głowami gości, zapewniały wieczorową atmosferę - płyta w gramofonie została zmieniona, muzyka stała się żywsza, w kominku zapłonął ogień dodatkowo rozgrzewając serca.
Na stole
Gulasz z warzywami i wołowiną (7 porcji)
Szaszłyki z pieczarkami i duszonym rekinim mięsem (14 sztuk)
Suszone śliwki, banany i daktyle (po 16 sztuk każde)
Ćwiartki marakui (15 sztuk)
Czekoladki z wiśnią (16 sztuk)
Marcepan (16 plasterków)
Quintin (trzy butelki)
Gin (jedna butelka)
Poncz dyniowy (waza)
Drogie wino (dwie butelki)
Toujours Pur (jedna butelka)
Zielona Wróżka (jedna butelka)
Laudanum (jedna butelka)
Orzechy włoskie (miseczka)
Gramofon
Na stole
Gulasz z warzywami i wołowiną (7 porcji)
Szaszłyki z pieczarkami i duszonym rekinim mięsem (14 sztuk)
Suszone śliwki, banany i daktyle (po 16 sztuk każde)
Ćwiartki marakui (15 sztuk)
Czekoladki z wiśnią (16 sztuk)
Marcepan (16 plasterków)
Quintin (trzy butelki)
Gin (jedna butelka)
Poncz dyniowy (waza)
Drogie wino (dwie butelki)
Toujours Pur (jedna butelka)
Zielona Wróżka (jedna butelka)
Laudanum (jedna butelka)
Orzechy włoskie (miseczka)
Gramofon
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wciąż zaskakiwał ją sam pomysł urządzenia zabawy – zaskakiwała ją cała Elvira, niecodzienna, inna w wyglądzie, słowach i zachowaniu. Inna w propozycjach, inna w uśmiechu, inna w sposobie zwracania się do swoich gości, nawet jeśli część z nich pochodziła ze szlacheckich zakątków Wielkiej Brytanii. No i to dziecko. Dziecko, dziewczyna, dziewczynka? Ciężko było odgadnąć ile ma lat i kim tak właściwie jest Maria, nawet jeśli za sprawą gry mogły – wszystkie – poznać się nieco. Mniej i więcej, pobieżnie – pytania były raczej swobodne, niezwiązane z konkretnymi dziedzinami w życiu, a mimo to potrafiły zaskoczyć, zwłaszcza ostatnie, które Multon wypowiedziała wraz z psotliwym uśmieszkiem.
Tatiana miała zagwozdkę z ostatnim zadaniem, finalnie jednak na kartce pojawiło się nazwisko Drew; bardziej przypadkiem niźli podyktowane faktyczną chęcią, a mimo to wzbudziło – przede wszystkim w gospodyni przyjęcia – jakieś nienaturalne poruszenie. Nie do końca może pragnęła niesłychanie romantycznej kolacji z Macnairem, ale wśród zmian zachodzących w społeczeństwie pierwsza myśl podsunęła jej właśnie go – przynajmniej żadne z nich nie musiałoby nikogo udawać nad talerzem krewetek do którego dołączono by obfitą lampkę drogiego wina.
– Owszem, nie wiedziałaś? Jesteśmy sąsiadami – powiedziała, wzruszając ramionami, faktycznie nieco zbita z tropu wzrokiem Elviry i dziwną wymianą między nią a Belviną – Drew naprawdę był takim niecodziennym wyborem? Poza tym znali się z uwagi na wspólną sprawę, stała u jego boku nie raz przy zadaniach zlecanych im przez wolę Czarnego Pana – Jest całkiem uroczy w tej swojej....prostocie – bo choć kiedy wymagała tego sytuacja manier mu nie brakowało, w codziennym zachowaniu był raczej bezpośredni, momentami bezczelny, czasem zawadiacki – na pewno nie nudny – Och, trochę ich mamy... – wspólnych historii, przeżyć, głupich decyzji i niezobowiązujących uniesień; nie traktowała tego poważnie, absolutnie, bardziej postrzegała go w ramach kogoś balansującego pomiędzy przyjacielem a kompanem niezawodnym w poszukiwaniu rozrywek.
Gra dobiegła końca, choć czekała ich jeszcze niespodziewana dogrywka – do boju stanęły trzy z nich, dwie szlachcianki i mała Maria. Uwaga Dolohov nieco uleciała w przestrzeń, kiedy kolejno wyczarowywały bukiety kwiatów dla Elviry, dużo bardziej interesował ją kieliszek z Quintinem i szaszłyk z rekina, porwany gdzieś pomiędzy jednym a drugim pękiem kwiatów wystrzeliwującym obok.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tatiana miała zagwozdkę z ostatnim zadaniem, finalnie jednak na kartce pojawiło się nazwisko Drew; bardziej przypadkiem niźli podyktowane faktyczną chęcią, a mimo to wzbudziło – przede wszystkim w gospodyni przyjęcia – jakieś nienaturalne poruszenie. Nie do końca może pragnęła niesłychanie romantycznej kolacji z Macnairem, ale wśród zmian zachodzących w społeczeństwie pierwsza myśl podsunęła jej właśnie go – przynajmniej żadne z nich nie musiałoby nikogo udawać nad talerzem krewetek do którego dołączono by obfitą lampkę drogiego wina.
– Owszem, nie wiedziałaś? Jesteśmy sąsiadami – powiedziała, wzruszając ramionami, faktycznie nieco zbita z tropu wzrokiem Elviry i dziwną wymianą między nią a Belviną – Drew naprawdę był takim niecodziennym wyborem? Poza tym znali się z uwagi na wspólną sprawę, stała u jego boku nie raz przy zadaniach zlecanych im przez wolę Czarnego Pana – Jest całkiem uroczy w tej swojej....prostocie – bo choć kiedy wymagała tego sytuacja manier mu nie brakowało, w codziennym zachowaniu był raczej bezpośredni, momentami bezczelny, czasem zawadiacki – na pewno nie nudny – Och, trochę ich mamy... – wspólnych historii, przeżyć, głupich decyzji i niezobowiązujących uniesień; nie traktowała tego poważnie, absolutnie, bardziej postrzegała go w ramach kogoś balansującego pomiędzy przyjacielem a kompanem niezawodnym w poszukiwaniu rozrywek.
Gra dobiegła końca, choć czekała ich jeszcze niespodziewana dogrywka – do boju stanęły trzy z nich, dwie szlachcianki i mała Maria. Uwaga Dolohov nieco uleciała w przestrzeń, kiedy kolejno wyczarowywały bukiety kwiatów dla Elviry, dużo bardziej interesował ją kieliszek z Quintinem i szaszłyk z rekina, porwany gdzieś pomiędzy jednym a drugim pękiem kwiatów wystrzeliwującym obok.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Tatiana Dolohov dnia 31.07.22 20:18, w całości zmieniany 2 razy
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czuła się mdło i chciała w sumie wiedzieć dlaczego ktoś wpadł na pomysł, by zrobić alkohol, który sprawiał że tak nieprzyjemnie się czuło. Ostrożnie nawet wyciągnęła dłoń, niemal gładząc Cassandrę po włosach, gest jednak został przerwany gdzieś w trakcie kiedy mogła spojrzeć na swoją kuzynkę.
- Uuuuh… - wzdrygnęła się lekko, ostatecznie jednak zbierając w sobie siłę…i w sumie nic nie zrobiła, ostatecznie wysuwając dłoń w kierunku Elviry. Nie wydawało się, aby to była batalia, którą może stoczyć sama, a jeżeli chodziło o dojście do jakiegoś spokojniejszego miejsca, gdzie mogła mieć odpoczynek. – Chyba przydałoby mi się coś innego… - Jakieś jedzenie, picie. Spojrzała jeszcze na pozostałe towarzystwo, wyciągając dłoń w stronę Marii – jej stanu do końca nie była świadoma, natomiast bardzo ważna rzecz przyszła jej do głowy i oczywiście nie mogła pozostawić tego bez większego komentarza, zwłaszcza skoro była przecież przekonana, że w tym momencie Maria również pójdzie z nimi. Bo to przecież była zabawa i potrzebowały ją kontynuować, prawda?
- Marysia… - konspiracyjny szept wcale nie był tak konspiracyjny, zwłaszcza kiedy raczej nie było w tym czegoś wielkiego. I po chwili, gdy Odetta przypomniała sobie rozbawiona, co w ogóle chciała powiedzieć, na nowo pochyliła się w stronę panny Multon. Młodszej panny Multon. Było tu dużo panien Multon.
- Musisz opowiedzieć o tym Qudditchu i który jest najprzystojniejszy. – Oczywiście w bardzo eee profesjonalnym względzie, jako ekspert od piękna musiała przecież wiedzieć, czyje eee stroje powinna oglądać. Może jak ktoś będzie potrzebował nowego, to będzie mogła doradzić, kierując się oczywiście aparycją kandydata. – Chodźmy coś zrobić, Elvirko, miałaś coś zrobić? – Spojrzała wyczekująco na swoją towarzyszkę, która została nią chyba z przypadku albo obowiązku. Ciężko było powiedzieć to w tym momencie. – Zaraz po zabawie miałam się o coś przypomnieć? – Cielęce spojrzenie, tego nie dało się przegapić.
Na całe szczęście nie słyszała wymiany odnośnie Czekoladowych Żab, inaczej zaczęłaby pewnie płakać, tak jedynie lekko pociągnęła nosem, swój bukiet oddając Cassandrze aby uzupełniła sobie kwiatki we włosach. Chociaż Elvira chciała coś zrobić. Ale co to było?
- Uuuuh… - wzdrygnęła się lekko, ostatecznie jednak zbierając w sobie siłę…i w sumie nic nie zrobiła, ostatecznie wysuwając dłoń w kierunku Elviry. Nie wydawało się, aby to była batalia, którą może stoczyć sama, a jeżeli chodziło o dojście do jakiegoś spokojniejszego miejsca, gdzie mogła mieć odpoczynek. – Chyba przydałoby mi się coś innego… - Jakieś jedzenie, picie. Spojrzała jeszcze na pozostałe towarzystwo, wyciągając dłoń w stronę Marii – jej stanu do końca nie była świadoma, natomiast bardzo ważna rzecz przyszła jej do głowy i oczywiście nie mogła pozostawić tego bez większego komentarza, zwłaszcza skoro była przecież przekonana, że w tym momencie Maria również pójdzie z nimi. Bo to przecież była zabawa i potrzebowały ją kontynuować, prawda?
- Marysia… - konspiracyjny szept wcale nie był tak konspiracyjny, zwłaszcza kiedy raczej nie było w tym czegoś wielkiego. I po chwili, gdy Odetta przypomniała sobie rozbawiona, co w ogóle chciała powiedzieć, na nowo pochyliła się w stronę panny Multon. Młodszej panny Multon. Było tu dużo panien Multon.
- Musisz opowiedzieć o tym Qudditchu i który jest najprzystojniejszy. – Oczywiście w bardzo eee profesjonalnym względzie, jako ekspert od piękna musiała przecież wiedzieć, czyje eee stroje powinna oglądać. Może jak ktoś będzie potrzebował nowego, to będzie mogła doradzić, kierując się oczywiście aparycją kandydata. – Chodźmy coś zrobić, Elvirko, miałaś coś zrobić? – Spojrzała wyczekująco na swoją towarzyszkę, która została nią chyba z przypadku albo obowiązku. Ciężko było powiedzieć to w tym momencie. – Zaraz po zabawie miałam się o coś przypomnieć? – Cielęce spojrzenie, tego nie dało się przegapić.
Na całe szczęście nie słyszała wymiany odnośnie Czekoladowych Żab, inaczej zaczęłaby pewnie płakać, tak jedynie lekko pociągnęła nosem, swój bukiet oddając Cassandrze aby uzupełniła sobie kwiatki we włosach. Chociaż Elvira chciała coś zrobić. Ale co to było?
Odetta Parkinson
Zawód : ambasadorka Domu Mody Parkinson, alchemiczka
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
It’s a game of war
death, love
And sacrifice
death, love
And sacrifice
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Porażka smakowała niesamowicie gorzko. Gorzko wydawały jej się pachnąć także kwiaty ułożone w niewielki, wyczarowany własnoręczny bukiecik, w żaden sposób nieprzypominający tego, jak wyglądały bukiety Primrose, czy Odetty. Z zawstydzeniem i czerwonymi od niego czubkami uszu opuściła różdżkę, zaraz po tym opuszczając także głowę, w zupełnym zrezygnowaniu. Trwałaby tak pewnie nadal, gdyby nie dwie rzeczy, zupełnie dla niej niespodziewane.
Pierwszą z nich był pocałunek, który złożyła jej na czole Elvira. Zaskoczył on młodą pannę Multon do tego stopnia, że wzniosła od razu oczy na kuzynkę, a ta starsza mogła zauważyć, że jej twarz poczerwieniała znacząco, prawdopodobnie od wypitego szybko i bez przygotowania alkoholu. Maria zamrugała kilkukrotnie, próbując złapać ostrość widzenia, na moment zacisnęła mocno wargi, aż te pobielały, bowiem... Jeżeli to porażka spowodowała, że czuła się aż tak źle, chyba nigdy nie stanie do ponownych potyczek. Słowa kuzynki trafiały do niej z opóźnieniem, jak w zwolnionym tempie, ale rejestrowała to, co działo się dookoła. Nie mogła tylko odpowiedzieć w porę.
— Nie pochwalę się — powiedziała cichutko i jeszcze wolniej niż zwykle, a spostrzegawcza kuzynka mogła zauważyć, że ułożone na kolanach dłonie nie leżą tak, jak zwykle — płasko i prosto. Palce miała ściągnięte w łagodnie zaciśnięte piąstki, za wyjątkiem jednego, małego, wyciągniętego prosto, na znak obietnicy. Wreszcie, po upływie kilku długich chwil uśmiechnęła się do Elviry, choć dalej wydawało się, że jest zasmucona swoją przegraną.
Opóźnione reakcje sprawiły, że i Odetta musiała chwilę poczekać, nawet z wyciągniętą w jej stronę ręką. Maria przyglądała jej się jednak — choć trochę nieprzytomnie — dopiero potem rozumiejąc, co oznaczał ów gest. Zbiegło się to oczywiście z (nie)konspiracyjnym szeptem ze strony lady Parkinson, w stronę której Maria przechyliła wreszcie głowę, słuchając — w swojej opinii — dość uważnie. Wciąż jednak nie dotykała jej dłoni, pamiętając, że było to szczególnie nie na miejscu, a Odetta, choć miła, była przecież w pewien sposób jej chlebodawczynią. Wypowiedziana przez arystokratkę prośba spotkała się początkowo z niemrawym, nieobecnym kiwnięciem głową, aż wreszcie Maria zamrugała kilkukrotnie, otwierając szerzej oczy. Czy się przesłyszała? Lady Parkinson chciała rozmawiać o przystojnych graczach Quidditcha? Na całe szczęście, zanim dotarły do momentu, w którym Maria otworzyła usta, chcąc prawdopodobnie powiedzieć coś wymijającego, gdyż nie wyobrażała sobie prowadzić takich rozmów z damą, uwaga Odetty pomknęła gdzieś indziej, a sama Maria oparła się pewniej o kanapę, próbując nabrać nieco większy oddech.
— Źle się czuję — szepnęła, wydawało się, że w przestrzeń, kierując jednak swe słowa do siedzącej obok Cassandry. Podniosła jedną z rąk, próbując wachlować się przy twarzy, choć szło jej to zabawnie lub upiornie potwornie. Zależy od humoru obserwujących ją kobiet. — Strasznie tu duszno...
Pierwszą z nich był pocałunek, który złożyła jej na czole Elvira. Zaskoczył on młodą pannę Multon do tego stopnia, że wzniosła od razu oczy na kuzynkę, a ta starsza mogła zauważyć, że jej twarz poczerwieniała znacząco, prawdopodobnie od wypitego szybko i bez przygotowania alkoholu. Maria zamrugała kilkukrotnie, próbując złapać ostrość widzenia, na moment zacisnęła mocno wargi, aż te pobielały, bowiem... Jeżeli to porażka spowodowała, że czuła się aż tak źle, chyba nigdy nie stanie do ponownych potyczek. Słowa kuzynki trafiały do niej z opóźnieniem, jak w zwolnionym tempie, ale rejestrowała to, co działo się dookoła. Nie mogła tylko odpowiedzieć w porę.
— Nie pochwalę się — powiedziała cichutko i jeszcze wolniej niż zwykle, a spostrzegawcza kuzynka mogła zauważyć, że ułożone na kolanach dłonie nie leżą tak, jak zwykle — płasko i prosto. Palce miała ściągnięte w łagodnie zaciśnięte piąstki, za wyjątkiem jednego, małego, wyciągniętego prosto, na znak obietnicy. Wreszcie, po upływie kilku długich chwil uśmiechnęła się do Elviry, choć dalej wydawało się, że jest zasmucona swoją przegraną.
Opóźnione reakcje sprawiły, że i Odetta musiała chwilę poczekać, nawet z wyciągniętą w jej stronę ręką. Maria przyglądała jej się jednak — choć trochę nieprzytomnie — dopiero potem rozumiejąc, co oznaczał ów gest. Zbiegło się to oczywiście z (nie)konspiracyjnym szeptem ze strony lady Parkinson, w stronę której Maria przechyliła wreszcie głowę, słuchając — w swojej opinii — dość uważnie. Wciąż jednak nie dotykała jej dłoni, pamiętając, że było to szczególnie nie na miejscu, a Odetta, choć miła, była przecież w pewien sposób jej chlebodawczynią. Wypowiedziana przez arystokratkę prośba spotkała się początkowo z niemrawym, nieobecnym kiwnięciem głową, aż wreszcie Maria zamrugała kilkukrotnie, otwierając szerzej oczy. Czy się przesłyszała? Lady Parkinson chciała rozmawiać o przystojnych graczach Quidditcha? Na całe szczęście, zanim dotarły do momentu, w którym Maria otworzyła usta, chcąc prawdopodobnie powiedzieć coś wymijającego, gdyż nie wyobrażała sobie prowadzić takich rozmów z damą, uwaga Odetty pomknęła gdzieś indziej, a sama Maria oparła się pewniej o kanapę, próbując nabrać nieco większy oddech.
— Źle się czuję — szepnęła, wydawało się, że w przestrzeń, kierując jednak swe słowa do siedzącej obok Cassandry. Podniosła jedną z rąk, próbując wachlować się przy twarzy, choć szło jej to zabawnie lub upiornie potwornie. Zależy od humoru obserwujących ją kobiet. — Strasznie tu duszno...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : początkująca sanitariuszka, pomoc domowa
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie była przekonana co do pomysłu z wywoływaniem duchów. Pracują w rodzinnym sklepie miała okazję nie raz widzieć co wściekłe dusze potrafiły zrobić, z tymi którzy zbytnio się poczuli pewnie w ich towarzystwie. Duchy były stałym elementem życia w świecie magicznym, a jednak wzbudzały pewien respekt. Nawet te w Hogwarcie, które zdawały się być niegroźne i przyjaźnie nastawione do uczniów budziły pewien strach.
Gra zaś dobiegła końca i kobiety zaczęły rozmawiać między sobą, dzieląc się swoją wiedzą lub też ciekawostkami z życia. Primrose zaś starała się skutecznie zasłaniać dłoń, która została objęta sinicą, gdy zdejmowała kolejne klątwy. Nie miała zamiaru się poddawać, a przykra dolegliwość wcale jej nie zniechęciła. Miała zamiar zwrócić się do Cassandry o pomoc, ale nie w tym momencie. To nie była zbyt dobra chwila.
Zabawa toczyła się w najlepsze, ale Primrose czuła, że nadużyła gościny Elviry i powinna wracać do siebie.
-Dziękuję jeszcze raz za zaproszenie. Bardzo to doceniam i liczę, że spotkamy się niebawem. - Powiedziała na pożegnanie kiedy nakładała okrycie wierzchnie. -Ponownie gratuluję własnej posiadłości. - Dodała z delikatnym uśmiechem opuszczając progi domostwa panny Multon.
Chłodne powietrze wczesnej nocy musnęło jasną twarz kobiecą, a niebo powoli zaczynało zdobić się licznymi gwiazdami.
Odetchnęła głęboko, zadowolona ze spędzonego czasu w towarzystwie innych czarownic. Było to bardzo owocne spotkanie, dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy, a każda z kobiet miała wiele do zaoferowania światu magicznemu. Były przedsiębiorcze, bystre, inteligentne i zadziorne. Każda z nich, bo choć Maria wydawała się być najbardziej speszona całym tym wydarzeniem, tak lady Burke dostrzegłą w niej pewną iskrę waleczności i mocnej osobowości, byle pozwolić jej rozwinąć skrzydła, a nie tłamsić i zmuszać do wpasowania się w sztywne i okrutne ramy odbierające charakter każdej z kobiet. Nosiły też blizny, rany głęboko skrywane w sercach, choć nie powinny się ich wstydzić, bo to one stanowiły o ich sile. Nie sądziła też, że którakolwiek z kobiet, jakie zgromadziła u siebie panna Multon dałaby się zetrzeć w proch.
|zt dla Prim
Gra zaś dobiegła końca i kobiety zaczęły rozmawiać między sobą, dzieląc się swoją wiedzą lub też ciekawostkami z życia. Primrose zaś starała się skutecznie zasłaniać dłoń, która została objęta sinicą, gdy zdejmowała kolejne klątwy. Nie miała zamiaru się poddawać, a przykra dolegliwość wcale jej nie zniechęciła. Miała zamiar zwrócić się do Cassandry o pomoc, ale nie w tym momencie. To nie była zbyt dobra chwila.
Zabawa toczyła się w najlepsze, ale Primrose czuła, że nadużyła gościny Elviry i powinna wracać do siebie.
-Dziękuję jeszcze raz za zaproszenie. Bardzo to doceniam i liczę, że spotkamy się niebawem. - Powiedziała na pożegnanie kiedy nakładała okrycie wierzchnie. -Ponownie gratuluję własnej posiadłości. - Dodała z delikatnym uśmiechem opuszczając progi domostwa panny Multon.
Chłodne powietrze wczesnej nocy musnęło jasną twarz kobiecą, a niebo powoli zaczynało zdobić się licznymi gwiazdami.
Odetchnęła głęboko, zadowolona ze spędzonego czasu w towarzystwie innych czarownic. Było to bardzo owocne spotkanie, dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy, a każda z kobiet miała wiele do zaoferowania światu magicznemu. Były przedsiębiorcze, bystre, inteligentne i zadziorne. Każda z nich, bo choć Maria wydawała się być najbardziej speszona całym tym wydarzeniem, tak lady Burke dostrzegłą w niej pewną iskrę waleczności i mocnej osobowości, byle pozwolić jej rozwinąć skrzydła, a nie tłamsić i zmuszać do wpasowania się w sztywne i okrutne ramy odbierające charakter każdej z kobiet. Nosiły też blizny, rany głęboko skrywane w sercach, choć nie powinny się ich wstydzić, bo to one stanowiły o ich sile. Nie sądziła też, że którakolwiek z kobiet, jakie zgromadziła u siebie panna Multon dałaby się zetrzeć w proch.
|zt dla Prim
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przyjęła bukiet kwiatów od Odetty, nie do końca pojmując naturę tego prezentu, ale panna Parkinson wyglądała, jakby wypiła więcej alkoholu niż powinna, więc nie zamierzała tego dociekać - ostatecznie lubiła kwiaty. Przysunęła nos do płatków, napawając się zapachem, ostatecznie odkładając łodygi na bok - chwilę winny wytrzymać. I nie ona jedna, jak na niepijącą Elvira naprawdę wprowadziła tego dnia małolaty w zaskakujące nastroje. Wyciągnęła dłoń, by złożyć je na ramieniu Marii, lecz nim zdążyła zrobić cokolwiek, ta znalazła się już za drzwiami z pozostałymi kobietami. Przy stole zostało ich niewiele, co zaczynało być odrobinę niezręczne. Podobnie jak u Primrose i u niej było widać pewien sceptycyzm co do wywołania duchów. Duchom należny był szacunek: nie tylko ze względu na grozę, jaką budziły najpotężniejsze z nich, ale i na podejście do śmierci. Nikt nie powinien być niepokojony w zaświatach. To byli czarodzieje tacy jak one - którzy odeszli dawno, bardzo dawno temu. Primrose opuściła towarzystwo, wieczór robił się coraz późniejszy - czuła, że lada moment też powinna się zbierać.
Kątem oka dostrzegła Claire, takich jak ona nie chciała tu widzieć. Budziły złe wspomnienia, ściągały z powrotem do świata, z którym nie chciała mieć już nic wspólnego. A jednak i przeszłości należało stawić czoła, nie była już przecież tą samą wystraszoną dziewczynką. Nie siląc się na sztuczny uśmiech odeszła za nią, chcąc wyczuć, ile łączyło ją z pozostałymi zebranymi na przyjęciu kobietami. Jako kuzynka Elviry nie musiała wcale tak dobrze znać pozostałych. Nie była ciekawa jej historii, zmian w ostatnich latach, ani tego, co działo się z nią po szkole. Ale chciała wpierw wyczuć, na ile będą miały ze sobą do czynienia dzisiaj. Przed pewnymi sprawami nie było przecież ucieczki.
Zrównała się z nią krokiem, wchodząc w czujną pogawędkę. Podczas zabawy Elviry nie wydawała się taka zła - Cassandra szanowała kobiety, które znały swoją wartość, a panna Fancourt wydawała się jedną z nich. Czy były w stanie znaleźć wspólny język nad kieliszkiem czegoś mocniejszego?
Claire i Cassandra zt
Kątem oka dostrzegła Claire, takich jak ona nie chciała tu widzieć. Budziły złe wspomnienia, ściągały z powrotem do świata, z którym nie chciała mieć już nic wspólnego. A jednak i przeszłości należało stawić czoła, nie była już przecież tą samą wystraszoną dziewczynką. Nie siląc się na sztuczny uśmiech odeszła za nią, chcąc wyczuć, ile łączyło ją z pozostałymi zebranymi na przyjęciu kobietami. Jako kuzynka Elviry nie musiała wcale tak dobrze znać pozostałych. Nie była ciekawa jej historii, zmian w ostatnich latach, ani tego, co działo się z nią po szkole. Ale chciała wpierw wyczuć, na ile będą miały ze sobą do czynienia dzisiaj. Przed pewnymi sprawami nie było przecież ucieczki.
Zrównała się z nią krokiem, wchodząc w czujną pogawędkę. Podczas zabawy Elviry nie wydawała się taka zła - Cassandra szanowała kobiety, które znały swoją wartość, a panna Fancourt wydawała się jedną z nich. Czy były w stanie znaleźć wspólny język nad kieliszkiem czegoś mocniejszego?
Claire i Cassandra zt
bo ty jesteś
prządką
prządką
Mijające godziny grały na jej korzyść, dawały szansę, by odnaleźć się w towarzystwie, gdy zniknęło już poczucie, że chyba tak naprawdę nie powinno jej tu być. Spięcie zniknęło z ciała i pomogło zignorować duszący zapach lawendy, który dwukrotnie wypędził ją z domu. Pewne zapachy były zbyt przytłaczające, ale nie chciała być niemiła, więc nie zdobywała sie na szczerość, co takiego zachęca ją, aby wyjść do ogrodu. Bawiła się dobrze w takim wiedźmim towarzystwie i w duchu żałowała, że nie było ku temu więcej okazji, może w innym miejscu albo okolicznościach, nawet jeśli te przecież wcale nie były złe. Poruszane w trakcie tematy interesowały, przyciągały uwagę i sprawiały, że zwyczajnie zapominała o płynącym czasie. W końcu nigdzie się nie spieszyła, nawet jeśli w domu najpewniej ktoś jednak na nią czekał. Z pewną rezerwą przyjęła pomysł przywoływania duchów. Wiedziała dobrze, że pewnych rzeczy nie warto ruszać, a już zwłaszcza zakłócać spokoju duszą, które w różnych okolicznościach schodziły z tego świata. Nie musiała się na tym znać, posiadać wielkiej wiedzy, bo tak po prostu nie wypadało z czystego rozsądku. Dlatego poczuła cień ulgi, gdy i pozostałe zgromadzone tu kobiety nie wydawały się podekscytowane na podobną zabawę.
Czas pomimo jej ignorancji mijał szybko, dlatego zdziwiła się nieco, kiedy w końcu wzrok powędrował ku zegarowi na ścianie. Było już późno, a ten fakt sygnalizowały również towarzyszki dzisiejszego wieczora, których część zbierała się do wyjścia. Parę zniknęło wcześniej, trochę niezauważenie. Po krótkim namyśle postanowiła zrobić to samo. Zbierając swoje rzeczy, zaczepiła gospodynię wieczoru, by jednak do końca pozostać miłą i pożegnała się. Powrót do domu nie był wcale szybki, ale to jej nie martwiło. Dłuższa podróż dała szansę, by zachłysnąć się trochę rześkim powietrzem.
| zt
Czas pomimo jej ignorancji mijał szybko, dlatego zdziwiła się nieco, kiedy w końcu wzrok powędrował ku zegarowi na ścianie. Było już późno, a ten fakt sygnalizowały również towarzyszki dzisiejszego wieczora, których część zbierała się do wyjścia. Parę zniknęło wcześniej, trochę niezauważenie. Po krótkim namyśle postanowiła zrobić to samo. Zbierając swoje rzeczy, zaczepiła gospodynię wieczoru, by jednak do końca pozostać miłą i pożegnała się. Powrót do domu nie był wcale szybki, ale to jej nie martwiło. Dłuższa podróż dała szansę, by zachłysnąć się trochę rześkim powietrzem.
| zt
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
15.07
Jeszcze nigdy w domu Elviry Multon - czy to niewielkim, dwupokojowym na Pokątnej, czy w nowej posiadłości nad Avon - nie postawiła stopy osobistość tak znamienita jak lady doyenne Rosier. Nic dziwnego, że od samego poranka wędrowała między pokojami, by dopilnować, aby każdy szczegół został dopięty na ostatni guzik. Evandra nie była jej kuzynką ani bliską przyjaciółką jak Odetta i Primrose, nie mogła liczyć na to, że spojrzy na nią ciepło, jeśli coś okaże się nie dorównywać jej oczekiwaniom. Przede wszystkim zaś była żoną Tristana Rosiera i nie mogły jej w posiadłości Elviry zastać żadne zawody ani zagrożenia. Sprawdziła położenie zabezpieczeń w sposób, który niegdyś przedstawiła jej Claire, zadbała też o staranne uprzątnięcie i zamknięcie na żeliwny klucz swojego prosektorium. Przyjąć swojego szlachetnego gościa zamierzała w saloniku na piętrze, gdyż było to największe pomieszczenie jakim dysponowała - skwar na zewnątrz prędko wybił jej z głowy pomysł wystawiania wrażliwej skóry damy na słońce, sama zresztą nie przepadała za pełnią lata. Odkąd pamiętała, była raczej kobietą zimy, której najlepiej odpowiadały ciężkie płaszcze i szaro-biała sceneria.
Pozostawiła tego ranka większość pracy Katyi, aby mieć czas wysprzątać pokój na błysk i zostawić w nim tylko najwygodniejsze fotele - nawet jeśli niekoniecznie dobrane zestawem. Wsunęła nowe świece do posrebrzanych z wierzchu świeczników, ale nie rozpalała ognia w kominku; byłoby to marnotrawstwo w taką pogodę. Na wpół otwarte okna wpuszczały do środka wystarczająco wiele przyjemnego, ciepłego wiatru, kołyszącego lawendowymi zasłonami. Na stole wystawiła do rozmówek i wspólnej nauki imbryczki z kawą zbożową i ziołową herbatą, a także butelkę skrzaciego wina, najlepszego jakie miała. Nie miała pojęcia, czy Evandra zechce po nie sięgnąć, ale zdawało się to odpowiednie, aby dać taką możliwość. Na kruchych talerzykach zagościły kawałki bananów, połówki jabłka, świeża żurawina i orzechy włoskie.
Gdy była usatysfakcjonowana stanem swojego stołu, wzięła gorącą kąpiel i rozczesała długie włosy, pozwalając im luzem opadać na ramiona. Dzisiaj nie wychodziła do wielkiego miasta, otoczenie własnego domu dawało więcej swobody względem doboru odzieży, ostała więc na bawełnianej spódnicy koloru lawendy i lekkiej, białej koszuli z maleńkimi guziczkami. W talii opiął ją wąski, czarny pasek, usta zaledwie tknęła różem, rezygnując zupełnie z makijażu oczu. Wyglądała po prostu jak ona, gdyby tylko mogła jeszcze zastąpić spódnicę wygodnymi do pracy w prosektorium spodniami z lnu i związać włosy w niechlujną kitę - ale tego robić, rzecz jasna, nie zamierzała.
Oczekiwała Evandry na ławce we frontowej części ogrodu, z książką o ziołolecznictwie w ręku i uśmiechem, który w pewnym momencie zaczął palić kąciki jej ust. Umiała się już ładnie uśmiechać, ale nie była przyzwyczajona, by robić to w samotności. Widok lady przyniósł jej więc ulgę, z więcej niż jednego powodu.
Przyszła.
Chyba do samego końca zastanawiała się, czy to nie kpina, czy jej nie wystawi albo nie przyjdzie z mężem. Cóż, widać instynkt tym razem jej nie zawiódł.
Wstając, aby powitać kobietę ciepło, zawahała się, dostrzegając szczegół, który musiał umknąć jej wcześniej w dusznym ogrodzie Fantasmagorii. Być może były wtedy ubrane inaczej, a może po prostu było zbyt wcześnie.
- Och... lady, proszę przyjąć moje najszczersze gratulacje - powiedziała cicho, a choć kącik ust jej zadrżał, szybko wzięła się w garść, rozkładając ręce w życzliwym geście. - Gdybym wiedziała, od razu zaoferowałabym, że przybędę do lady. Nie musiałaby się lady fatygować podróżą.
Była to jednak półprawda. Gdy postawi wreszcie nogę w Chateau Rose, zrobi to z zupełnie innej przyczyny. Obawiała się, och tak, ale nie mogła również doczekać.
Zanim jednak to, musiała porozmawiać z Evandrą, a tematy, które chciała z nią poruszyć, kwitły w jej strzaskanym sercu czarnymi pnączami nienawiści i pogardy.
Non ne le jugez pas
Vous qui ne connaissez pas
Vous qui ne connaissez pas
Jeszcze nigdy w domu Elviry Multon - czy to niewielkim, dwupokojowym na Pokątnej, czy w nowej posiadłości nad Avon - nie postawiła stopy osobistość tak znamienita jak lady doyenne Rosier. Nic dziwnego, że od samego poranka wędrowała między pokojami, by dopilnować, aby każdy szczegół został dopięty na ostatni guzik. Evandra nie była jej kuzynką ani bliską przyjaciółką jak Odetta i Primrose, nie mogła liczyć na to, że spojrzy na nią ciepło, jeśli coś okaże się nie dorównywać jej oczekiwaniom. Przede wszystkim zaś była żoną Tristana Rosiera i nie mogły jej w posiadłości Elviry zastać żadne zawody ani zagrożenia. Sprawdziła położenie zabezpieczeń w sposób, który niegdyś przedstawiła jej Claire, zadbała też o staranne uprzątnięcie i zamknięcie na żeliwny klucz swojego prosektorium. Przyjąć swojego szlachetnego gościa zamierzała w saloniku na piętrze, gdyż było to największe pomieszczenie jakim dysponowała - skwar na zewnątrz prędko wybił jej z głowy pomysł wystawiania wrażliwej skóry damy na słońce, sama zresztą nie przepadała za pełnią lata. Odkąd pamiętała, była raczej kobietą zimy, której najlepiej odpowiadały ciężkie płaszcze i szaro-biała sceneria.
Pozostawiła tego ranka większość pracy Katyi, aby mieć czas wysprzątać pokój na błysk i zostawić w nim tylko najwygodniejsze fotele - nawet jeśli niekoniecznie dobrane zestawem. Wsunęła nowe świece do posrebrzanych z wierzchu świeczników, ale nie rozpalała ognia w kominku; byłoby to marnotrawstwo w taką pogodę. Na wpół otwarte okna wpuszczały do środka wystarczająco wiele przyjemnego, ciepłego wiatru, kołyszącego lawendowymi zasłonami. Na stole wystawiła do rozmówek i wspólnej nauki imbryczki z kawą zbożową i ziołową herbatą, a także butelkę skrzaciego wina, najlepszego jakie miała. Nie miała pojęcia, czy Evandra zechce po nie sięgnąć, ale zdawało się to odpowiednie, aby dać taką możliwość. Na kruchych talerzykach zagościły kawałki bananów, połówki jabłka, świeża żurawina i orzechy włoskie.
Gdy była usatysfakcjonowana stanem swojego stołu, wzięła gorącą kąpiel i rozczesała długie włosy, pozwalając im luzem opadać na ramiona. Dzisiaj nie wychodziła do wielkiego miasta, otoczenie własnego domu dawało więcej swobody względem doboru odzieży, ostała więc na bawełnianej spódnicy koloru lawendy i lekkiej, białej koszuli z maleńkimi guziczkami. W talii opiął ją wąski, czarny pasek, usta zaledwie tknęła różem, rezygnując zupełnie z makijażu oczu. Wyglądała po prostu jak ona, gdyby tylko mogła jeszcze zastąpić spódnicę wygodnymi do pracy w prosektorium spodniami z lnu i związać włosy w niechlujną kitę - ale tego robić, rzecz jasna, nie zamierzała.
Oczekiwała Evandry na ławce we frontowej części ogrodu, z książką o ziołolecznictwie w ręku i uśmiechem, który w pewnym momencie zaczął palić kąciki jej ust. Umiała się już ładnie uśmiechać, ale nie była przyzwyczajona, by robić to w samotności. Widok lady przyniósł jej więc ulgę, z więcej niż jednego powodu.
Przyszła.
Chyba do samego końca zastanawiała się, czy to nie kpina, czy jej nie wystawi albo nie przyjdzie z mężem. Cóż, widać instynkt tym razem jej nie zawiódł.
Wstając, aby powitać kobietę ciepło, zawahała się, dostrzegając szczegół, który musiał umknąć jej wcześniej w dusznym ogrodzie Fantasmagorii. Być może były wtedy ubrane inaczej, a może po prostu było zbyt wcześnie.
- Och... lady, proszę przyjąć moje najszczersze gratulacje - powiedziała cicho, a choć kącik ust jej zadrżał, szybko wzięła się w garść, rozkładając ręce w życzliwym geście. - Gdybym wiedziała, od razu zaoferowałabym, że przybędę do lady. Nie musiałaby się lady fatygować podróżą.
Była to jednak półprawda. Gdy postawi wreszcie nogę w Chateau Rose, zrobi to z zupełnie innej przyczyny. Obawiała się, och tak, ale nie mogła również doczekać.
Zanim jednak to, musiała porozmawiać z Evandrą, a tematy, które chciała z nią poruszyć, kwitły w jej strzaskanym sercu czarnymi pnączami nienawiści i pogardy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Widniejące w terminarzu spotkanie z panną Multon napawało lady doyenne mieszaniną ekscytacji i niepokoju. Nadal miała w pamięci słowa Tristana, który niezbyt pochlebnie wypowiadał się o czarownicy, uważając ją za pozbawionego ogłady oraz kompetencji krnąbrnego podlotka. Epitetów wprawdzie użył wielu, opisując spotkanie w murach Hampton Court, przedstawiając powód, dla którego popadła ona w niełaskę, wtajemniczając małżonkę w szczegóły tego ekscesu. Nie miała powodu, by wątpić w jego opinię, gdyż nie był on jedyną osobą, jaka miała wątpliwości wobec zachowania Elviry. W odmiennych natomiast słowach wspominała o niej lady Burke, uznając za odważną i zacięta, ale także dumną i upartą. Miało jej zależeć na poprawie opinii na swój temat, gdy pokornie przyjęła panią Sallow za swoją przewodniczkę, lecz ta rzekomo nie dostosowała odpowiednich dla uczennicy metod. W którym miejscu leżała prawda?
Tego lipcowego dnia przyglądając się sobie w lustrze, w letniej sukience o krótkich rękawkach w kolorze zgaszonego, pudrowego różu, doszła do wniosku, że już widać. Rozkloszowana spódnica długością sięgała połowy łydki, będąc dowodem na niechęć Evandry wobec klasycznych, długich, niemodnych już zresztą sukien, natomiast w talii gładko otulała zarówno biodra, jak i zaokrąglony brzuch. Wahała się jeszcze, czy aby nie postawić na inną kreację, mniej podkreślającą ciążę, lecz mając w perspektywie ponowne przeglądanie wieszaków, przymierzenie i znów przyglądanie się w lustrze - etap ten zwykle sprawiał jej wiele radości, lecz nie tym razem,nie w tym rozmiarze - westchnęła tylko cicho i wsunęła beżowe pantofle na niskim obcasie. Włosy zebrała w niski kok, wpinając weń szpilki o perłowych główkach, do nich zaś dobrała kolczyki, podkreślające szczupłość łabędziej szyi. Do niewielkiej torebki wsunęła śnieżnobiałą, haftowaną swoimi inicjałami chusteczkę oraz pomadkę, której karmin podkreślał już wargi doyenne. Nie widziała powodu, dla którego miała stosować pełen, ciężki makijaż poza wielkimi uroczystościami, tym bardziej o tak upalnej porze roku.
W Evesham zjawiła się w asyście Prymulki, która odprowadziła ją wprost do drzwi domu panny Multon. Nadal niechętnie opuszczała pałac w Dover, zwłaszcza do miejsc jeszcze jej nieznanych. W towarzystwie skrzatki czuła się znacznie pewniej, nawet jeśli nie miała być z nimi obecna podczas samej rozmowy. Dzisiejsze spotkanie miało upłynąć pod hasłem transmutacji. Ćwiczenia, wymiana doświadczeń - półwila była szalenie ciekawa co też przygotowała uzdrowicielka. Nasuwając nieco niżej na twarz kapelusz o szerokim rondzie, przesłaniała sięgające oczu promienie słoneczne, by móc rozejrzeć się po urokliwej okolicy. Szum płynącej nieopodal rzeki w niczym nie umywał się do morza, bez którego obecności za oknem Evandra nie była w stanie zmrużyć oka, natomiast rozrastające się na horyzoncie zielone wzgórza przywodziły na myśl baśniowe krainy. Przekroczywszy próg ogrodu, podążyła ścieżką prowadzącą do niewielkiego domu, odpowiadając uśmiechem na podnoszącą się z miejsca gospodynię.
- Dziękuję - odparła lekkim tonem, dostrzegłszy sięgający zaokrąglonego brzucha wzrok Elviry. Trzeba było zmienić sukienkę. Stojąca przed nią uzdrowicielka zdecydowanie różniła się od czarownicy, z którą spotkała się przed dwoma miesiącami w ogrodach La Fantasmagorie. Prosty strój, lekki makijaż, Evandra prędko zdecydowała, że w tej odsłonie podoba jej się bardziej - lekko, niewymuszenie, kobieco. - Proszę się nie przejmować, chętnie korzystam z każdej okazji do poznania zakątków naszego kraju. Bardzo cieszę się z otrzymanego zaproszenia. - Nie tylko Multon posługiwała się półprawdami. Lady Rosier starała się zachować wszelkie pozory swej normalności, wtajemniczając w rzeczywisty powód niechęci do podróży wyłącznie dwoje najbliższych sobie osób. Szczęśliwie ciepło uśmiechu i neutralność spojrzenia były tym, co udało się półwili wyćwiczyć do perfekcji, by nigdy nie wzbudzać podejrzeń. - Doprawdy, przepiękna okolica. Fascynuje mnie niezwykła dzikość tego miejsca. - Odwróciła się przez ramię, by pobieżnie przesunąć wzrokiem po ogrodzie. Trawnik nie pamiętał już dnia, w którym przystrzyżono go po raz ostatni, a ogrodowe rzeźby żyły już własnym, nieposkromionym życiem. Kobieta wróciła błękitem spojrzenia do twarzy gospodyni, a karminowe usta lady doyenne uniosły się wyżej w nieodgadnionym uśmiechu. - Dostrzegam tu buntowniczą naturę, panno Multon.
Tego lipcowego dnia przyglądając się sobie w lustrze, w letniej sukience o krótkich rękawkach w kolorze zgaszonego, pudrowego różu, doszła do wniosku, że już widać. Rozkloszowana spódnica długością sięgała połowy łydki, będąc dowodem na niechęć Evandry wobec klasycznych, długich, niemodnych już zresztą sukien, natomiast w talii gładko otulała zarówno biodra, jak i zaokrąglony brzuch. Wahała się jeszcze, czy aby nie postawić na inną kreację, mniej podkreślającą ciążę, lecz mając w perspektywie ponowne przeglądanie wieszaków, przymierzenie i znów przyglądanie się w lustrze - etap ten zwykle sprawiał jej wiele radości, lecz nie tym razem,
W Evesham zjawiła się w asyście Prymulki, która odprowadziła ją wprost do drzwi domu panny Multon. Nadal niechętnie opuszczała pałac w Dover, zwłaszcza do miejsc jeszcze jej nieznanych. W towarzystwie skrzatki czuła się znacznie pewniej, nawet jeśli nie miała być z nimi obecna podczas samej rozmowy. Dzisiejsze spotkanie miało upłynąć pod hasłem transmutacji. Ćwiczenia, wymiana doświadczeń - półwila była szalenie ciekawa co też przygotowała uzdrowicielka. Nasuwając nieco niżej na twarz kapelusz o szerokim rondzie, przesłaniała sięgające oczu promienie słoneczne, by móc rozejrzeć się po urokliwej okolicy. Szum płynącej nieopodal rzeki w niczym nie umywał się do morza, bez którego obecności za oknem Evandra nie była w stanie zmrużyć oka, natomiast rozrastające się na horyzoncie zielone wzgórza przywodziły na myśl baśniowe krainy. Przekroczywszy próg ogrodu, podążyła ścieżką prowadzącą do niewielkiego domu, odpowiadając uśmiechem na podnoszącą się z miejsca gospodynię.
- Dziękuję - odparła lekkim tonem, dostrzegłszy sięgający zaokrąglonego brzucha wzrok Elviry. Trzeba było zmienić sukienkę. Stojąca przed nią uzdrowicielka zdecydowanie różniła się od czarownicy, z którą spotkała się przed dwoma miesiącami w ogrodach La Fantasmagorie. Prosty strój, lekki makijaż, Evandra prędko zdecydowała, że w tej odsłonie podoba jej się bardziej - lekko, niewymuszenie, kobieco. - Proszę się nie przejmować, chętnie korzystam z każdej okazji do poznania zakątków naszego kraju. Bardzo cieszę się z otrzymanego zaproszenia. - Nie tylko Multon posługiwała się półprawdami. Lady Rosier starała się zachować wszelkie pozory swej normalności, wtajemniczając w rzeczywisty powód niechęci do podróży wyłącznie dwoje najbliższych sobie osób. Szczęśliwie ciepło uśmiechu i neutralność spojrzenia były tym, co udało się półwili wyćwiczyć do perfekcji, by nigdy nie wzbudzać podejrzeń. - Doprawdy, przepiękna okolica. Fascynuje mnie niezwykła dzikość tego miejsca. - Odwróciła się przez ramię, by pobieżnie przesunąć wzrokiem po ogrodzie. Trawnik nie pamiętał już dnia, w którym przystrzyżono go po raz ostatni, a ogrodowe rzeźby żyły już własnym, nieposkromionym życiem. Kobieta wróciła błękitem spojrzenia do twarzy gospodyni, a karminowe usta lady doyenne uniosły się wyżej w nieodgadnionym uśmiechu. - Dostrzegam tu buntowniczą naturę, panno Multon.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Spódnica Evandry była krótsza od jej własnej. Było to jedno z jej pierwszych spostrzeżeń, zaraz po tym jak otrząsnęła się już z zaskoczenia, jakie wywarł widok subtelnie zaokrąglonego, ale jednak dostrzegalnego ciążowego brzucha. Gdyby ubrała inną suknię, zapewne ukryłaby to bez problemu; był to pewien przejaw zaufania, na który Elvira nie była gotowa, a jednak ją uszczęśliwił. Uśmiechnęła się łagodnie, zapraszając Evandrę do wnętrza domu, by obie mogły schronić się przed skwarem. Przez cały czas jej spojrzenie wędrowało od talii do łydek kobiety. Sama musiała unieść skraj własnej lawendowej spódnicy, żeby wejść na stopnie. Znaczyło to, że zapewne nie ubierała się modnie, ale nie wiedziała, czy ma to znaczenie. Najpiękniej zdaniem Elviry ubierała się Primrose, a ona często spotykała się z niepochlebnymi opiniami, także w gazetach. Garderoba Elviry była za to rozbita na ekstrema; miała długie spódnice i wciśnięte na sam tył spodnie, do pracy w prosektorium i do wypraw w teren. Tych w ostatnim czasie było coraz mniej i obawiała się, że nie może winić o to wyłącznie zawieszenia broni.
Skrzatowi domowemu nie poświęciła uwagi większej niż elementowi wystroju, gdy prowadziła Evandrę schodami na piętro domu.
- A ja cieszę się, że mogę lady ugościć. - Prawie machnęła ręką na wspomnienie dzikości ogrodu, ale powstrzymała się w ostatniej chwili przed tym nieeleganckim gestem i posłała Evandrze tajemniczy uśmieszek przez ramię. - Och, buntownicza natura to chyba nadinterpretacja. Niestety, nie zbywa mi na czasie, który mogłabym wykorzystać do przywrócenia temu ogrodowi jego dawnej świetności. Zatrudniłam jedną dziewczynę, która pomaga mi w pracy prosektoryjnej, w chwili obecnej nie stać mnie niestety na drugiego pracownika - Jej policzki lekko się zarumieniły, zaskoczyła ją łatwość z jaką to przyznała.
Zwłaszcza, że gdy tylko otworzyła drzwi gościnnego salonu, zdała sobie sprawę z tego jak nie na miejscu wydaje się w nim być Evandra. Rzecz, której nie odczuwała tak silnie w przypadku Odetty i Primrose, być może przez fakt, że znalazły się wówczas w większym gronie i dawno już przeszły na ty - w przypadku lady doyenne wzbudzała wrażenie, że salon jest zbyt mały, kanapy nie dość czyste, a poczęstunek na stoliku za skromny.
- Przygotowałam wino, nie miałam pojęcia o lady błogosławieństwie. Jest jednak czerwone, stare akuszerki zwykły mówić, że lampka na wieczór jest dobra dla przyszłych matek. Jeśli jednak lady nie ma takiego zwyczaju, chętnie je schowam, mam też herbatę i kawę - Starała się jakoś wytłumaczyć, a choć z jej twarzy nie schodził uśmiech, zapewne wydawała się spięta. Ciąża Evandry nie była elementem jej planu, wybiła ją ze scenariusza, prowokując nieoczekiwany przypływ szczerości. - Czy czuje się lady dobrze, nie doskwierają lady uderzenia gorąca lub napadowe krwawienia? Wierzę... żywię nadzieję, że ma lady zapewnioną najlepszą opiekę? - spytała, łapiąc się na tym, że jest ciekawa. Przez całą karierę miała pod opieką tylko dwie dziewczynki chore na serpentynę i żadna z nich nie była w ciąży; były na to zbyt młode, ustalała im tylko długofalowe terapie i powstrzymywała nawroty. Przy ilościach trupów, jakie oglądała w pracy, trup kobiety chorej na serpentynę również trafił jej się tylko raz. I też nie była w ciąży. Konsekwencje macierzyństwa dla dziewcząt chorujących na tę przypadłość były jej doskonale znane podręcznikowo, ale sytuacja Evandry była dla niej wyjątkowa i nieco martwiąca. Mając w pamięci ich pierwsze spotkanie oraz korespondencję, liczyła na to, że z czasem, może podczas nauki, uda jej się nawiązać z Evandrą relację sojuszniczą podobną do przyjaźni z Primrose Burke. Ostatecznie, kobiety musiały darzyć się sympatią z jakiegoś powodu, a rzadko widywała Primrose w towarzystwie arystokratek, z którymi chciała tylko zjeść ciastko i poplotkować o sprawach dworskich.
Sympatia kobiety o nazwisku Rosier byłaby najlepszą z możliwości, nie ziści się jednak, jeśli Evandra umrze w połogu. Urodziła już jedno dziecko, o tym wiedział każdy, kto choć trochę interesował się polityką. Czy drugie było rozsądnym pomysłem? Czy Tristana Rosiera w ogóle to obchodziło? Myśl o tym, że mógłby świadomie poświęcać żonę sprawiła, że kącik ust zadrżał jej z irytacji.
Oferując lady doyenne najwygodniejszy fotel przy swoim stole, w chłodnym, pachnącym lawendą pokoju, pomyślała o tym, że bardzo chętnie przysłużyłaby się w uratowaniu jej zdrowia i życia.
Nie istniała wszak rzecz bardziej wiążąca niż wdzięczność.
Skrzatowi domowemu nie poświęciła uwagi większej niż elementowi wystroju, gdy prowadziła Evandrę schodami na piętro domu.
- A ja cieszę się, że mogę lady ugościć. - Prawie machnęła ręką na wspomnienie dzikości ogrodu, ale powstrzymała się w ostatniej chwili przed tym nieeleganckim gestem i posłała Evandrze tajemniczy uśmieszek przez ramię. - Och, buntownicza natura to chyba nadinterpretacja. Niestety, nie zbywa mi na czasie, który mogłabym wykorzystać do przywrócenia temu ogrodowi jego dawnej świetności. Zatrudniłam jedną dziewczynę, która pomaga mi w pracy prosektoryjnej, w chwili obecnej nie stać mnie niestety na drugiego pracownika - Jej policzki lekko się zarumieniły, zaskoczyła ją łatwość z jaką to przyznała.
Zwłaszcza, że gdy tylko otworzyła drzwi gościnnego salonu, zdała sobie sprawę z tego jak nie na miejscu wydaje się w nim być Evandra. Rzecz, której nie odczuwała tak silnie w przypadku Odetty i Primrose, być może przez fakt, że znalazły się wówczas w większym gronie i dawno już przeszły na ty - w przypadku lady doyenne wzbudzała wrażenie, że salon jest zbyt mały, kanapy nie dość czyste, a poczęstunek na stoliku za skromny.
- Przygotowałam wino, nie miałam pojęcia o lady błogosławieństwie. Jest jednak czerwone, stare akuszerki zwykły mówić, że lampka na wieczór jest dobra dla przyszłych matek. Jeśli jednak lady nie ma takiego zwyczaju, chętnie je schowam, mam też herbatę i kawę - Starała się jakoś wytłumaczyć, a choć z jej twarzy nie schodził uśmiech, zapewne wydawała się spięta. Ciąża Evandry nie była elementem jej planu, wybiła ją ze scenariusza, prowokując nieoczekiwany przypływ szczerości. - Czy czuje się lady dobrze, nie doskwierają lady uderzenia gorąca lub napadowe krwawienia? Wierzę... żywię nadzieję, że ma lady zapewnioną najlepszą opiekę? - spytała, łapiąc się na tym, że jest ciekawa. Przez całą karierę miała pod opieką tylko dwie dziewczynki chore na serpentynę i żadna z nich nie była w ciąży; były na to zbyt młode, ustalała im tylko długofalowe terapie i powstrzymywała nawroty. Przy ilościach trupów, jakie oglądała w pracy, trup kobiety chorej na serpentynę również trafił jej się tylko raz. I też nie była w ciąży. Konsekwencje macierzyństwa dla dziewcząt chorujących na tę przypadłość były jej doskonale znane podręcznikowo, ale sytuacja Evandry była dla niej wyjątkowa i nieco martwiąca. Mając w pamięci ich pierwsze spotkanie oraz korespondencję, liczyła na to, że z czasem, może podczas nauki, uda jej się nawiązać z Evandrą relację sojuszniczą podobną do przyjaźni z Primrose Burke. Ostatecznie, kobiety musiały darzyć się sympatią z jakiegoś powodu, a rzadko widywała Primrose w towarzystwie arystokratek, z którymi chciała tylko zjeść ciastko i poplotkować o sprawach dworskich.
Sympatia kobiety o nazwisku Rosier byłaby najlepszą z możliwości, nie ziści się jednak, jeśli Evandra umrze w połogu. Urodziła już jedno dziecko, o tym wiedział każdy, kto choć trochę interesował się polityką. Czy drugie było rozsądnym pomysłem? Czy Tristana Rosiera w ogóle to obchodziło? Myśl o tym, że mógłby świadomie poświęcać żonę sprawiła, że kącik ust zadrżał jej z irytacji.
Oferując lady doyenne najwygodniejszy fotel przy swoim stole, w chłodnym, pachnącym lawendą pokoju, pomyślała o tym, że bardzo chętnie przysłużyłaby się w uratowaniu jej zdrowia i życia.
Nie istniała wszak rzecz bardziej wiążąca niż wdzięczność.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Garderoba Evandry obfitowała w rozmaite kreacje różnych projektantów. Ograniczanie się do twórczości jednego domu mody było wedle lady Rosier jawną ignorancją wobec innych artystów. Nie była ambasadorką żadnej pracowni, nie zamierzała też sygnować nazwiskiem Rosierów nikogo konkretnego, sięgała więc do katalogów zarówno angielskich, jak i zagranicznych krawców. Krótkie, sięgające połowy łydki spódnice nadal pozostawały tematem tabu wśród co starszych przedstawicieli szlachetnej krwi. Budziły oburzenie, wywoływały niosące plotki podszepty. To jedno łączyło Evandrę z przyjaciółką - chęć sięgania po więcej, po to, co dotąd niedostępne, odważne i kontrowersyjne. Rozmijały się jednak w obranych kierunkach, mimo wszystko wspierając wzajemnie w każdym z wyborów. Bezczelność pismaków Czarownicy nie znała granic, bo choć kreacja Primrose została uznana za całkiem przyzwoitą, tak nazwanie lady Burke wroną domagało się sowy z zażaleniem. Półwila spodziewała się, że przyjaciółka nie będzie chciała poruszać tego tematu, aby zbytnio go nie rozdmuchiwać, czemu wcale się nie dziwiła. Zwłaszcza, że w artykule została wspomniana jako towarzyszka Mathieu, a tej rany nie warto było rozdrapywać.
Skinęła tylko głową na wieść o braku pomocy przy ogrodzie i oporządzeniu domu. Zdawała sobie sprawę z ubóstwa innych czarodziejów, widziała ich wszak podczas każdego wydarzenia charytatywnego, odzianych w wysłużone, często brudne szaty. Nie mieli pieniędzy na jedzenie, trudno od nich wymagać, by pielęgnowali swe gospodarstwa. I chociaż pozycja oraz status majątkowy panny Multon dalekie były od najbiedniejszych, tak zgłębiając się w tajniki ekonomii rozumiała jak istotne jest ustalenie priorytetów.
- Podoba mi się dzikość ogrodów. Pokazuje, że natura natura jest piękna i zawsze znajdzie sposób, by o sobie przypomnieć. - Promienny uśmiech na twarzy lady doyenne był szczery, tak jak i zgodne z prawdą były jej słowa. Wprawdzie zieleń otaczająca Château Rose trzymana była w ryzach, sukcesywnie pozbawiania chwastów i niepasujących do kompozycji gałązek, ale po to, by to róże grały pierwsze skrzypce, a nie ginęły wśród chaotycznych pędów. Wszystko zależało od kompozycji oraz pierwotnego zamysłu, a i ten często zmieniał się pod napływem chwili.
- Jestem pod stałą opieką uzdrowiciela. To bardzo miłe z twojej strony, ale nie musisz się obawiać o stan mojego zdrowia, panno Multon. Rozumiem, że przemawia przez ciebie zawodowa ciekawość? - Czarownica zdawała się nie być urażona szczegółowymi pytaniami gospodyni, należących raczej do spraw bardzo prywatnych. Polecony Rosierom uzdrowiciel okazał się być wykwalifikowanym czarodziejem, którego pomoc była nieoceniona. Pozostając pod jego czujnym okiem mogła sobie pozwolić na większe poczucie bezpieczeństwa. Zajęła wskazane sobie miejsce, słowem nie komentując skromnej przestrzeni. Zdecydowanie preferowała dotyk przyjemnego chłodu na skórze od upalnych promieni słonecznych, które nie dość, że znaczyły nienaganną cerę arystokratki brązowymi plamami, ale w połączeniu z wysoką temperaturą przyprawiały o mdłości. - Mam się zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę specyfikę mego stanu - przyznała, jednocześnie zastanawiając się, jak i na bieżąco zdradzając przemyślenia o brzemienności i serpentynie. - Przed dwoma laty nasz kraj pochłonięty był tragedią, wysypem anomalii, od skutków których nie byłam wolna. Wspominam tamten czas z pewną trwogą, a jednocześnie daje mi nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie o wiele sprawniej. - Kłamstwem byłoby przyznać, że nie obawia się nadchodzących miesięcy, jednak odpowiadała zgodnie z prawdą, wierząc w pomyślność połogu, z którego oboje z dzieckiem wyjdą cało. - Wina staram się unikać, zwłaszcza gdy mam przed sobą zajęcia wymagające skupienia - zauważyła rozbawionym tonem, oczywiście mając na myśli ich dzisiejsze ćwiczenia transmutacji. - Wobec tego proszę herbatę. - Zachowała dla siebie fakt sięgania po magiczne laudanum, co do którego uzdrowiciele mieli różne opinie.
- Pisałaś w liście, że znalazłaś zagadnienia, jakie mogą nas zainteresować - przypomniała o otrzymanej wiadomości. - Przyznam, że w ostatnim miesiącu zajmowałam się głównie tematem iluzji związanej ze sztuką, konkretnie malarstwem. Podczas jednego z przyjęć w Pałacu Zimowym podziwiałam niespotykany wręcz kunszt transmutacji, podczas którego można było zanurzyć się w stworzonym przez artystów świecie. Widziałam, że i ty byłaś obecna na zaślubinach państwa Sallow, miałaś może przyjemność zapoznać się z tymi niezwykłymi obrazami? - Wodziła wzrokiem za Elvirą, będąc szczerze ciekawą jej opinii. Przygotowana przez małżonków zabawa zainspirowała lady Rosier do bliższego poznania tajników zaawansowanych zaklęć.
Skinęła tylko głową na wieść o braku pomocy przy ogrodzie i oporządzeniu domu. Zdawała sobie sprawę z ubóstwa innych czarodziejów, widziała ich wszak podczas każdego wydarzenia charytatywnego, odzianych w wysłużone, często brudne szaty. Nie mieli pieniędzy na jedzenie, trudno od nich wymagać, by pielęgnowali swe gospodarstwa. I chociaż pozycja oraz status majątkowy panny Multon dalekie były od najbiedniejszych, tak zgłębiając się w tajniki ekonomii rozumiała jak istotne jest ustalenie priorytetów.
- Podoba mi się dzikość ogrodów. Pokazuje, że natura natura jest piękna i zawsze znajdzie sposób, by o sobie przypomnieć. - Promienny uśmiech na twarzy lady doyenne był szczery, tak jak i zgodne z prawdą były jej słowa. Wprawdzie zieleń otaczająca Château Rose trzymana była w ryzach, sukcesywnie pozbawiania chwastów i niepasujących do kompozycji gałązek, ale po to, by to róże grały pierwsze skrzypce, a nie ginęły wśród chaotycznych pędów. Wszystko zależało od kompozycji oraz pierwotnego zamysłu, a i ten często zmieniał się pod napływem chwili.
- Jestem pod stałą opieką uzdrowiciela. To bardzo miłe z twojej strony, ale nie musisz się obawiać o stan mojego zdrowia, panno Multon. Rozumiem, że przemawia przez ciebie zawodowa ciekawość? - Czarownica zdawała się nie być urażona szczegółowymi pytaniami gospodyni, należących raczej do spraw bardzo prywatnych. Polecony Rosierom uzdrowiciel okazał się być wykwalifikowanym czarodziejem, którego pomoc była nieoceniona. Pozostając pod jego czujnym okiem mogła sobie pozwolić na większe poczucie bezpieczeństwa. Zajęła wskazane sobie miejsce, słowem nie komentując skromnej przestrzeni. Zdecydowanie preferowała dotyk przyjemnego chłodu na skórze od upalnych promieni słonecznych, które nie dość, że znaczyły nienaganną cerę arystokratki brązowymi plamami, ale w połączeniu z wysoką temperaturą przyprawiały o mdłości. - Mam się zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę specyfikę mego stanu - przyznała, jednocześnie zastanawiając się, jak i na bieżąco zdradzając przemyślenia o brzemienności i serpentynie. - Przed dwoma laty nasz kraj pochłonięty był tragedią, wysypem anomalii, od skutków których nie byłam wolna. Wspominam tamten czas z pewną trwogą, a jednocześnie daje mi nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie o wiele sprawniej. - Kłamstwem byłoby przyznać, że nie obawia się nadchodzących miesięcy, jednak odpowiadała zgodnie z prawdą, wierząc w pomyślność połogu, z którego oboje z dzieckiem wyjdą cało. - Wina staram się unikać, zwłaszcza gdy mam przed sobą zajęcia wymagające skupienia - zauważyła rozbawionym tonem, oczywiście mając na myśli ich dzisiejsze ćwiczenia transmutacji. - Wobec tego proszę herbatę. - Zachowała dla siebie fakt sięgania po magiczne laudanum, co do którego uzdrowiciele mieli różne opinie.
- Pisałaś w liście, że znalazłaś zagadnienia, jakie mogą nas zainteresować - przypomniała o otrzymanej wiadomości. - Przyznam, że w ostatnim miesiącu zajmowałam się głównie tematem iluzji związanej ze sztuką, konkretnie malarstwem. Podczas jednego z przyjęć w Pałacu Zimowym podziwiałam niespotykany wręcz kunszt transmutacji, podczas którego można było zanurzyć się w stworzonym przez artystów świecie. Widziałam, że i ty byłaś obecna na zaślubinach państwa Sallow, miałaś może przyjemność zapoznać się z tymi niezwykłymi obrazami? - Wodziła wzrokiem za Elvirą, będąc szczerze ciekawą jej opinii. Przygotowana przez małżonków zabawa zainspirowała lady Rosier do bliższego poznania tajników zaawansowanych zaklęć.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój gościnny
Szybka odpowiedź