Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Shropshire
Mglisty gaj
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Mglisty gaj
Rozległe tereny zieleni, które spowija gęsta mgła; chmary kłębiącej się bieli unoszą się nisko nad ziemią, pną do góry i finalnie sięgają koron nawet najwyższych drzew, co efektywnie ogranicza widoczność pośród gęstości gaju. Las nie jest często odwiedzanym miejscem, głównie z uwagi na krążące wokół niego pogłoski, jakoby był nawiedzony przez złośliwe duchy, które nocami zawodzą nad swoim okrutnym losem. Ile jest w tym prawdy, ile zwykłej plotki - do końca nie wiadomo, choć można usłyszeć dziwaczne odgłosy gdy znajdzie się w pobliżu. Być może magiczne istoty występujące na tych terenach są przyczyną wielu plotek i powszechnej niechęci mieszkańców do odwiedzania lasu.
Choć śmiałków do nietuzinkowych spacerów nie brakuje, wiadomym jest, że nierozsądnym jest zapuszczanie się w głąb gaju samemu.
Choć śmiałków do nietuzinkowych spacerów nie brakuje, wiadomym jest, że nierozsądnym jest zapuszczanie się w głąb gaju samemu.
14 IV 1958
Przekazane przez panią Bones wspomnienia okazały się niezwykle cennym elementem dowodowym w śledztwie. Valerie nie spodziewała się, że tak bardzo przejmie się losem magicznego arboretum; do tego stopnia, że naciskać będzie na swego narzeczonego, że to sprawa granicząca z jej honorem, że powinna pełnić aktywną rolę w doprowadzeniu sprawców przed wymiar sprawiedliwości. Ambicja śpiewaczki sięgała jednakże daleko dalej, niż na samą scenę — Cornelius mógł pragnąć uczynić z niej gwiazdę opisującą sukcesy nowej, właściwej władzy, swoją partnerkę w trakcie wieczorowych przyjęć, ale nie rozumiał jeszcze, że zrzuceniem na nią części odpowiedzialności za losy ich przyszłej, wspólnej rodziny, jeszcze bardziej podsycił płonący w niej dotychczas w ciszy, niedostrzeżony płomień ambicji. Adoratorskie próby Huntera Schneidera stanowiły dodatkową słodycz, która rozlewala się na jej języku, dodatkową motywację do stanowienia o nowym porządku. Tam, gdzie cierpiało czarodziejskie dziedzictwo kulturowe, tam pragnęła być Valerie, pokazać niezgodę — swoją oraz świata czarodziejskiego — na takie barbarzyńskie zachowania. Wierzyła bowiem szczerze, że magiczne arboretum stało się ofiarą pożaru wyłącznie dlatego, że umocnione w ideologii Czarnego Pana Shropshire nie obawiało się już mugoli, w efekcie czego ściągnięte zostały zabezpieczenia, chroniące ogród przed mugolskim wzrokiem.
Przyszli państwo Sallow nie wyglądali na ludzi, którzy często zapędzali się w lasy. Niestety, to tutaj urywał się trop ich poszukiwanych — we wspomnieniach pani Bones dostrzegli wyraźnie kamizelkę z charakterystycznym znakiem, możliwe, że symbolem ruchu oporu. Narysowany niedbale ptak przywodził na myśl wszystkie skojarzenia, począwszy od najbardziej oczywistego, będącego feniksem, przechodząc po kolei przez bardzo ograniczone pojęcie Valerie o ornitologii. Najchętniej założyłaby, że za tym zuchwałym czynem stoi właśnie Zakon Feniksa, lecz Cornelius, rzeczowy i spokojny z zewnątrz Cornelius, powtarzał jej, że nie mogą zadziałać za szybko, że muszą najpierw wszystkiego się dowiedzieć.
Przechodzili więc przez mglisty, wilgotny od tejże mgły gaj. Valerie wyglądała na wyraźnie niezadowoloną i ciężko było wskazać, czy bardziej w czerpaniu radości z życia przeszkadzał jej fakt, że byli już niezwykle blisko odnalezienia kryjówki młodzieńców, którzy zaszli jej za skórę, czy może to, że — ze względów wygody i bezpieczeństwa — nie mogła dziś ubrać się równie pięknie i wystawnie, jakby tego chciała. Dziś zamiast pantofelków na obcasie jej nogi obute były w trzewiki z mocną podeszwą, nogi skryła za długą, prostą spódnicą, w którą wpuściła białą koszulę ze szpiczastym kołnierzykiem, a na to wszystko zarzuciła wierzchnią szatę, jedną z tych, które zwała roboczymi, choć daleko było w jego wykonaniu do skromności biedoty.
Bardzo chciała złapać narzeczonego za dłoń, odnaleźć w jego obecności odrobinę otuchy. Im bardziej zdawało jej się, że zbliżają się do miejsca, w którym nastąpi ich konfrontacja z tamtą zgrają, tym bardziej nie była pewna, czy chce brać w tym udział. Dotychczas wszystkie takie sprawy załatwiali za nią mężczyźni, nie czuła się zupełnie na miejscu. Czytała też artykuł Mulcibera, który przestrzegał kobiety przed czynną walką, ale... Gniew płonął w niej chyba ostatecznie mocniej, niż jakakolwiek inna obawa. Dodatkowo była przecież panią Vanity. Niezachwiana wiara w to, że uda im się odnaleźć sprawców i odpowiednio ich ukarać była częścią charakteru każdej osoby noszącej to nazwisko. Tak było również z Valerie, która zamiast spleść palce swej dłoni z tymi należącymi do narzeczonego, wzniosła wyżej podbródek, pozwalając dumie przebijać się z każdego jej gestu.
— Mam wrażenie, że możemy być blisko, nie sądzisz? — spytała szeptem, spoglądając na Sallowa ostatni raz, ledwie kątem oka, choć z niepisaną czułością w spojrzeniu. Tej nie wyzbędzie się chyba nigdy. Chciała być blisko niego, chociażby przez panująca wokół mgłę. Gdyby rozdzielili się, odeszli zbyt daleko, może nie daliby rady się odnaleźć. Musiała przyznać, że zbiry znaleźli sobie idealne miejsce na kryjówkę. — Homenum Revelio — dodała, wyciągając różdżkę przed siebie z nadzieją, że uda jej się namierzyć poszukiwanych.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
14.04
-Wygląda jak las ze wspomnienia. - przyznał niechętnie, bowiem każdy las wyglądał czasem dla niego tak samo. Nie lubił też oglądania wspomnień w myślodsiewni, a to pozyskane od Valerie zabrał do urządzenia w Ministerstwie Magii. Były wyprane z uczuć i wyglądały nie jak myśli, a trochę jak ruchome zdjęcia. Nienaturalnie - nie dla kogoś, kto przywykł do zanurzania się w prawdziwą głębię umysłu.
Zastanawiał się, czy nie wysłać tutaj po prostu brygady szmalcowników, ale Valerie zaangażowała się w tą sprawę, a Shropshire otrzymało ostatnio sporą pomoc ministerialną. Lordowie i mieszkańcy hrabstwa byli dumni, najchętniej sami zajęliby się bałaganem na swoich ziemiach - tak robiło się tu od wieków. Uwaga panów Avery skupiła się już zresztą poza granicami hrabstwa, na szalejącej w kraju wojnie. Shropshire musiało pozostać bezpieczne, od tego zależała reputacja władców tych ziem. Jeśli obywatele ochronią się sami, wydźwięk propagandowy będzie o wiele większy niż gdyby Sallow wysłał tutaj obcych. Zwłaszcza, gdy zasługi przypiszą sobie Rzecznik Ministerstwa i czuła na los mieszkańców hrabstwa śpiewaczka, zwłaszcza gdy osobiście doniosą o tym pani Bones.
Kilka tygodni temu nie zabrałby nigdy Valerie w podobne miejsce, ale teraz mieli prywatnego ochroniarza. Sallow zerknął kątem oka na Dirka, któremu również pozwolił przejrzeć wspomnienie urzędniczki. Choć Doge spędził całe dorosłe życie w mieście, to w młodości polował w tych lasach, orientował się lepiej niż Sallow.
Dirk omiótł uważnym spojrzeniem panienkę Valerie. Choć nic nie powiedział - ani ona nic nie powiedziała - to poznał po zmarszczonym nosku i lekko zaciśniętych ustach, że zaklęcie chyba się nie powiodło. W innym przypadku wodziłaby już wzrokiem wśród drzew, za śladami magii. Nieudane Homenum nie pokazywało zaś nic, a Dirk - mimo, że nie miał równych umiejętności jak pan Sallow - potrafił przecież czytać ludzi. Zwłaszcza ich porażki, bo w pracy był mentorem dla podopiecznych.
I dla swojego syna. Ludzie, których dziś śledzili, wspierali odpowiedzialnych za śmierć Dereka. Dirk rozciągnął bowiem odpowiedzialność na wszystkich niemagicznych.
-Magicus Extremos. Homenum Revelio. - mruknął pod nosem, starając się, by panienka Valerie go nie usłyszała.
-Wygląda jak las ze wspomnienia. - przyznał niechętnie, bowiem każdy las wyglądał czasem dla niego tak samo. Nie lubił też oglądania wspomnień w myślodsiewni, a to pozyskane od Valerie zabrał do urządzenia w Ministerstwie Magii. Były wyprane z uczuć i wyglądały nie jak myśli, a trochę jak ruchome zdjęcia. Nienaturalnie - nie dla kogoś, kto przywykł do zanurzania się w prawdziwą głębię umysłu.
Zastanawiał się, czy nie wysłać tutaj po prostu brygady szmalcowników, ale Valerie zaangażowała się w tą sprawę, a Shropshire otrzymało ostatnio sporą pomoc ministerialną. Lordowie i mieszkańcy hrabstwa byli dumni, najchętniej sami zajęliby się bałaganem na swoich ziemiach - tak robiło się tu od wieków. Uwaga panów Avery skupiła się już zresztą poza granicami hrabstwa, na szalejącej w kraju wojnie. Shropshire musiało pozostać bezpieczne, od tego zależała reputacja władców tych ziem. Jeśli obywatele ochronią się sami, wydźwięk propagandowy będzie o wiele większy niż gdyby Sallow wysłał tutaj obcych. Zwłaszcza, gdy zasługi przypiszą sobie Rzecznik Ministerstwa i czuła na los mieszkańców hrabstwa śpiewaczka, zwłaszcza gdy osobiście doniosą o tym pani Bones.
Kilka tygodni temu nie zabrałby nigdy Valerie w podobne miejsce, ale teraz mieli prywatnego ochroniarza. Sallow zerknął kątem oka na Dirka, któremu również pozwolił przejrzeć wspomnienie urzędniczki. Choć Doge spędził całe dorosłe życie w mieście, to w młodości polował w tych lasach, orientował się lepiej niż Sallow.
Dirk omiótł uważnym spojrzeniem panienkę Valerie. Choć nic nie powiedział - ani ona nic nie powiedziała - to poznał po zmarszczonym nosku i lekko zaciśniętych ustach, że zaklęcie chyba się nie powiodło. W innym przypadku wodziłaby już wzrokiem wśród drzew, za śladami magii. Nieudane Homenum nie pokazywało zaś nic, a Dirk - mimo, że nie miał równych umiejętności jak pan Sallow - potrafił przecież czytać ludzi. Zwłaszcza ich porażki, bo w pracy był mentorem dla podopiecznych.
I dla swojego syna. Ludzie, których dziś śledzili, wspierali odpowiedzialnych za śmierć Dereka. Dirk rozciągnął bowiem odpowiedzialność na wszystkich niemagicznych.
-Magicus Extremos. Homenum Revelio. - mruknął pod nosem, starając się, by panienka Valerie go nie usłyszała.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1, 2, 7, 6, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 41
--------------------------------
#4 'Zdarzenia' :
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'k8' : 8, 1, 2, 7, 6, 8
--------------------------------
#3 'k100' : 41
--------------------------------
#4 'Zdarzenia' :
Mglisty Las nigdy nie zachęcał do wędrówek w okolicy. Wieczna mgła sięgała na tyle wysoko, że jedynie ptaki mogły swobodnie krążyć nad drzewami, nie zapuszczając się jednak niżej, prawdopodobnie z przestrachu przed mocami skrywającymi się w gęstej, nieprzeniknionej bieli. Dla czarodziejów były to tereny zepchnięte na terytorialny margines, będące ostatecznością, gdy gra toczyła się o bezpieczne schronienie. A jednak ktoś dzisiaj wybrał się w ten iście czarno-biały krajobraz z własnej woli, podejmując wszelkich starań, by uchronić się przed warunkami nie tylko strojem, ale i odpowiednią obstawą.
Dirk wyglądał na wyjątkowo mrukliwego tego wieczoru, ale zmarszczone mocno brwi mogły świadczyć również o determinacji większej, silniejszej niż zazwyczaj. Miał zamiar spełnić swój obowiązek wobec Corneliusa i swoje własne, wewnętrzne i coraz mocniej zakorzeniające się pragnienie zemsty. To zapewne ta silna mieszanka emocji poruszyła pokładami magii w jego ciele, pozwalając jej osiąść ciężarem mocy na ramionach Valerie i Corneliusa. Dwójka czarodziejów poczuła nagłe, mocniejsze bicie serca i chwilowy zawrót głowy, który dla Valerie zakończył się lekkim zachybotaniem na obcasach, a dla Corneliusa potrzebą pochwycenia się najbliższego pnia. Mieliście wrażenie, że energia wypełnia wasze naczynia krwionośne, pędzi w nich i zachęca do działania. Magia wywołała również coś na kształt wybuchu siły odśrodkowej - rozeszła się w jednej chwili po lesie niczym kręgi na wodzie, mocniejszym porywem wiatru rozganiając mgłę kłębiącą się daleko przed wami, zupełnie czyszcząc waszą drogę do celu.
Celem okazała się niewielka grupka mężczyzn, znajdujących się kilkaset metrów dalej, których pokazało zaklęcie Dirka, a o których również was poinformował - w ciszy i ostrożności. Niecodzienny pokaz sił ze strony mężczyzny nie zaalarmował ich, żaden z nich nie poruszył się na swoim miejscu, co znaczyło, że wasza pozycja wciąż pozostawała ukryta.
Mistrz Gry mówi dobry wieczór w związku z wyrzuceniem krytycznego sukcesu. Oddaję w wasze ręce +16 do końca wątku dla Valerie i Corneliusa oraz życzę powodzenia w misji! Mistrz Gry nie kontynuuje z wami rozgrywki (ale jeśli zajdzie taka potrzeba, poproszę o PW).
Dirk wyglądał na wyjątkowo mrukliwego tego wieczoru, ale zmarszczone mocno brwi mogły świadczyć również o determinacji większej, silniejszej niż zazwyczaj. Miał zamiar spełnić swój obowiązek wobec Corneliusa i swoje własne, wewnętrzne i coraz mocniej zakorzeniające się pragnienie zemsty. To zapewne ta silna mieszanka emocji poruszyła pokładami magii w jego ciele, pozwalając jej osiąść ciężarem mocy na ramionach Valerie i Corneliusa. Dwójka czarodziejów poczuła nagłe, mocniejsze bicie serca i chwilowy zawrót głowy, który dla Valerie zakończył się lekkim zachybotaniem na obcasach, a dla Corneliusa potrzebą pochwycenia się najbliższego pnia. Mieliście wrażenie, że energia wypełnia wasze naczynia krwionośne, pędzi w nich i zachęca do działania. Magia wywołała również coś na kształt wybuchu siły odśrodkowej - rozeszła się w jednej chwili po lesie niczym kręgi na wodzie, mocniejszym porywem wiatru rozganiając mgłę kłębiącą się daleko przed wami, zupełnie czyszcząc waszą drogę do celu.
Celem okazała się niewielka grupka mężczyzn, znajdujących się kilkaset metrów dalej, których pokazało zaklęcie Dirka, a o których również was poinformował - w ciszy i ostrożności. Niecodzienny pokaz sił ze strony mężczyzny nie zaalarmował ich, żaden z nich nie poruszył się na swoim miejscu, co znaczyło, że wasza pozycja wciąż pozostawała ukryta.
Rhennard Abbott
Obecność Dirka nie zawsze przypadała Valerie do gustu, jednakże nie było w tym nawet okrucha winy samego zainteresowanego. Historia jego złamanego życiorysu poruszyła w końcu śpiewaczkę do łez, nie potrafiła wyobrazić sobie, co musiał czuć ten człowiek, gdy stracił swego jedynego syna przez mugoli. Problemem było jednak to (poza sekretem jego pochodzenia), że Cornelius z powodzeniem przywykł do milczącej obecności swego ochroniarza, Valerie zaś zupełnie nie. Starała się poprowadzić z nim rozmowę, cały czas nie mogła przejść nad tym, jak zamknięty w sobie i stłumiony był ten człowiek i właśnie ta jego dyscyplina, zupełna lojalność względem Sallowów, a przez to także Corneliusa i brak chociażby jednego małego momentu, w którym mógł pobyć sobą (Vanity wiedziała, że to dobrze, że wykonywał w ten sposób swoje obowiązki, lecz kobieco—artystyczna natura wciąż nie mogła się z tym pogodzić) doprowadzała ją do niespodziewanego rozdrażnienia.
Czasami jednak milczenie Dirka nie było wcale takie złe. Nieudane zaklęcie odbiło się na twarzy Valerie znanym już Doge grymasem — zaciśnięte usta i lekko zmarszczony nosek. Usłyszane znad swej głowy (od zawsze była drobnej budowy, lecz Derrick był człowiekiem ponadprzeciętnego wzrostu) zaklęcia upewniły ją tylko, że porażka została poprawnie odczytana. Zamiast skierować spojrzenie na Dirka (nie była pewna, czy powinna mu podziękować, a jeżeli tak to za co — inicjatywę, czy prędką reakcję, czy może spiorunować wzrokiem za założenie, że naprawdę jej nie wyszło) przeniosła swą uwagę na Corneliusa. Zmniejszyła dystans między nimi, instynktownie czując się w jego towarzystwie bezpieczniej.
Może i chciała doprowadzić tę sprawę do końca, niemniej jednak dalej była przede wszystkim śpiewaczką, nie zaś żołnierzem. Jeżeli uda im się ich odnaleźć, będzie to jej pierwsze starcie z wrogiem, nie chciała być wtedy sama.
W tym samym momencie wydało jej się, że coś ciężkiego osiada jej na ramionach, jakby została nakryta specjalnie obciążoną peleryną. Zachwiała się na nogach, odruchowo sięgając do ramienia narzeczonego. Może nigdy tak o sobie nie myślał, ale dla niej był bezpieczną kotwicą, obrazem silnego mężczyzny, który był w stanie ochronić ją nawet przed najgorszym. Początkowo nie wiedziała, co było przyczynkiem tego dziwnego zjawiska — prędko jednak otworzyła oczy, czując się lepiej, zdrowiej nawet niż przed zachwianiem, zupełnie tak, jakby jej ciało stało się nagle zdolne do przekroczenia kolejnej energetycznej bariery. Zamrugała odrobinę zdezorientowana, poczuła, że Cornelius również musiał szukać chwilowej pomocy, odwróciła na moment twarz w kierunku Dirka, pomóż, proszę, ale...
Mgła wokół nich rozeszła się, torując drogę dokładnie tam, dokąd mieli dotrzeć. Valerie ostrożnie chwyciła dłoń swego narzeczonego we własne, z troską spoglądając mu w oczy.
— Najdroższy, czy wszystko w porządku? — zapytała wreszcie; gdyby spojrzeć tylko na nią, wydawało się, że tak. Blade policzki pokryły się zdrowym rumieńcem, oczy i włosy lśniły zdrowo, a różdżka powoli rozgrzewała się od jej dotyku, gotowa na rzucenie kolejnego zaklęcia. Wymownie spoglądnęła w kierunku mężczyzn, wciąż jeszcze błogo nieświadomych ich obecności. Miała nadzieję, że wykorzystają ostatnie sekundy swej wolności. Przed Valerie, Corneliusem i Dirkiem został tylko jeden mały szczegół, którym musieli się zająć. Na wszelki wypadek, gdyby mieli uciekać, tamci nie mogli dowiedzieć się, skąd nadeszli. Valerie odwróciła się na moment, kierując różdżkę na pozostawione przez nich ślady. — Agerivesti.
Czasami jednak milczenie Dirka nie było wcale takie złe. Nieudane zaklęcie odbiło się na twarzy Valerie znanym już Doge grymasem — zaciśnięte usta i lekko zmarszczony nosek. Usłyszane znad swej głowy (od zawsze była drobnej budowy, lecz Derrick był człowiekiem ponadprzeciętnego wzrostu) zaklęcia upewniły ją tylko, że porażka została poprawnie odczytana. Zamiast skierować spojrzenie na Dirka (nie była pewna, czy powinna mu podziękować, a jeżeli tak to za co — inicjatywę, czy prędką reakcję, czy może spiorunować wzrokiem za założenie, że naprawdę jej nie wyszło) przeniosła swą uwagę na Corneliusa. Zmniejszyła dystans między nimi, instynktownie czując się w jego towarzystwie bezpieczniej.
Może i chciała doprowadzić tę sprawę do końca, niemniej jednak dalej była przede wszystkim śpiewaczką, nie zaś żołnierzem. Jeżeli uda im się ich odnaleźć, będzie to jej pierwsze starcie z wrogiem, nie chciała być wtedy sama.
W tym samym momencie wydało jej się, że coś ciężkiego osiada jej na ramionach, jakby została nakryta specjalnie obciążoną peleryną. Zachwiała się na nogach, odruchowo sięgając do ramienia narzeczonego. Może nigdy tak o sobie nie myślał, ale dla niej był bezpieczną kotwicą, obrazem silnego mężczyzny, który był w stanie ochronić ją nawet przed najgorszym. Początkowo nie wiedziała, co było przyczynkiem tego dziwnego zjawiska — prędko jednak otworzyła oczy, czując się lepiej, zdrowiej nawet niż przed zachwianiem, zupełnie tak, jakby jej ciało stało się nagle zdolne do przekroczenia kolejnej energetycznej bariery. Zamrugała odrobinę zdezorientowana, poczuła, że Cornelius również musiał szukać chwilowej pomocy, odwróciła na moment twarz w kierunku Dirka, pomóż, proszę, ale...
Mgła wokół nich rozeszła się, torując drogę dokładnie tam, dokąd mieli dotrzeć. Valerie ostrożnie chwyciła dłoń swego narzeczonego we własne, z troską spoglądając mu w oczy.
— Najdroższy, czy wszystko w porządku? — zapytała wreszcie; gdyby spojrzeć tylko na nią, wydawało się, że tak. Blade policzki pokryły się zdrowym rumieńcem, oczy i włosy lśniły zdrowo, a różdżka powoli rozgrzewała się od jej dotyku, gotowa na rzucenie kolejnego zaklęcia. Wymownie spoglądnęła w kierunku mężczyzn, wciąż jeszcze błogo nieświadomych ich obecności. Miała nadzieję, że wykorzystają ostatnie sekundy swej wolności. Przed Valerie, Corneliusem i Dirkiem został tylko jeden mały szczegół, którym musieli się zająć. Na wszelki wypadek, gdyby mieli uciekać, tamci nie mogli dowiedzieć się, skąd nadeszli. Valerie odwróciła się na moment, kierując różdżkę na pozostawione przez nich ślady. — Agerivesti.
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Z Valerie dało się czasem czytać jak z otwartej księgi (a gdy się nie dało, wystarczyło musnąć palcami różdżkę, przywołać własny zakazany talent) i Cornelius doskonale widział, że milczenie Dirka czasem ją drażniło peszyło. Jej próby nawiązania konwersacji z własnym ochroniarzem były urocze i zdradzały, że w swojej artystycznej rodzinie nie przywykła do relacji równie pragmatycznych i brutalnych jak wśród Sallowów. W porównaniu z charłakami o wyrwanych językach, których ponoć niewolili w wiekach średnich, historia Doge'a - dziecka, któremu podarowali możliwości - wydawała się być niemalże tkliwa.
Co widział i co sądził o Valerie sam Dirk pozostawało tajemnicą - lub być może nie zaprzątało zbytnio myśli lojalnego, acz pragmatycznego ochroniarza. Dziś i tak miał dość emocji jak na całytydzień, zafrapowany tym, że pani Vanity im towarzyszyła, podwajając jego obowiązki - i szczerze oburzony tym, że w Shropshire wciąż krwawo działali rebelianci, podnosząc na tych ziemiach różdżki na inną delikatną kobietę. Choć urodził się w Londynie, to najlepsze wakacje w życiu spędzał w Sallow Coppice i był z tymi ziemiami równie związany jak Cornelius. Determinacja pozwoliła mu rzucić obydwa zaklęcia bezbłędnie. Od razu dostrzegł trzy sylwetki, ale w pierwszej chwili zaniepokoiła go siła własnego wybuchu magii - z jednej strony dobrej i kojącej, ale z drugiej nieprzewidywalnej. Czy przyciągnęli uwagę? Nie, nie widział, by którakolwiek z rozświetlonych drobinami magii sylwetek choćby drgnęła.
-Czterech, na polanie za tamtymi drzewami. Nie widzą nas. - mruknął do Corneliusa ledwo słyszalnie, ale Valerie (stojąca blisko narzeczonego) mogła usłyszeć jego słowa.
Sallow zamrugał, podpierając się o pień - wybuch magii go zaskoczył i w pierwszej chwili zaalarmował, ale serce zabiło mu szybciej, w dobry sposób.
-To Magicus? - upewnił się, spoglądając na ochroniarza natarczywie, dopóki ten nie kiwnął głową. Dirk był o wiele bieglejszy w obronie przed czarną magią od niego, w dodatku interesował się numerologią, kto wie, czy nie... eksperymentował. -Dziękuję. Zróbmy to tak, jak w Oswestry. - zwrócił się do Doge'a, a Valerie - choć rozpoznawała nazwę miejscowości w hrabstwie - nie wiedziała, czy może chodzić o dziecięcą zabawę, czy jakiś niedawny pojedynek. Cornelius założył, że nie chciała wiedzieć.
-Trzymaj się za mną - zaatakujemy na mój znak, gdy pobiegną w naszą stronę. - gdy, nie jeśli. Był pewien mocy własnej iluzji, nie bez powodu jego rodzina specjalizowała się w tego rodzaju magii.
Unieśli z Dirkiem różdżki niemalże równocześnie.
-Salvio Hexia. - mruknął Dirk, ukrywając Corneliusa, siebie i Valerie za linią drzew.
-Panno. - szepnął Cornelius, tkając iluzję we własnej wyobraźni. Podporządkował sobie magię - ten rodzaj, w którym się zresztą specjalizował - bez najmniejszego trudu, płynnie przelewając obraz z własnej głowy na przeciwległy skrawek polany. Zza drzew, na wprost rebeliantów, zaczęły wyłaniać się sylwetki. Samego Dirka - łatwo go sobie wyobrazić, Arnolda Montague, kilku innych mężczyzn w ministerialnych mundurach. Poruszały się w skoordynowany sposób, były w końcu jedną iluzją, malowniczą sceną grupową - ale były wciąż kilkanaście metrów od wrogów, wyłaniały się zza drzew, z ciemności. Na tyle wiarygodne, by wzbudzić strach, podejrzenie o ministerialnej obławie, patrolu, który mógł się tutaj pojawić za pomocą świstoklika.
Mężczyznom pozostało jedno - ruszyć do tyłu, w stronę drzew, za którymi czekali Cornelius, Valerie i Dirk, póki co wciąż niewidzialni.
-Teraz. - szepnął do narzeczonej i posłał w biegnącego przodem czarodzieja niewerbalną Drętwotę. Dirk zawtórował mu niewerbalnym Petryficusem.
Adam (30 lat) - 15 OPCM, 10 U
Ben (25 lat) - 10 OPCM, 15 U
Charlie i Danny (18 lat) - 5 OPCM, 5 U
udane rzuty
Co widział i co sądził o Valerie sam Dirk pozostawało tajemnicą - lub być może nie zaprzątało zbytnio myśli lojalnego, acz pragmatycznego ochroniarza. Dziś i tak miał dość emocji jak na cały
-Czterech, na polanie za tamtymi drzewami. Nie widzą nas. - mruknął do Corneliusa ledwo słyszalnie, ale Valerie (stojąca blisko narzeczonego) mogła usłyszeć jego słowa.
Sallow zamrugał, podpierając się o pień - wybuch magii go zaskoczył i w pierwszej chwili zaalarmował, ale serce zabiło mu szybciej, w dobry sposób.
-To Magicus? - upewnił się, spoglądając na ochroniarza natarczywie, dopóki ten nie kiwnął głową. Dirk był o wiele bieglejszy w obronie przed czarną magią od niego, w dodatku interesował się numerologią, kto wie, czy nie... eksperymentował. -Dziękuję. Zróbmy to tak, jak w Oswestry. - zwrócił się do Doge'a, a Valerie - choć rozpoznawała nazwę miejscowości w hrabstwie - nie wiedziała, czy może chodzić o dziecięcą zabawę, czy jakiś niedawny pojedynek. Cornelius założył, że nie chciała wiedzieć.
-Trzymaj się za mną - zaatakujemy na mój znak, gdy pobiegną w naszą stronę. - gdy, nie jeśli. Był pewien mocy własnej iluzji, nie bez powodu jego rodzina specjalizowała się w tego rodzaju magii.
Unieśli z Dirkiem różdżki niemalże równocześnie.
-Salvio Hexia. - mruknął Dirk, ukrywając Corneliusa, siebie i Valerie za linią drzew.
-Panno. - szepnął Cornelius, tkając iluzję we własnej wyobraźni. Podporządkował sobie magię - ten rodzaj, w którym się zresztą specjalizował - bez najmniejszego trudu, płynnie przelewając obraz z własnej głowy na przeciwległy skrawek polany. Zza drzew, na wprost rebeliantów, zaczęły wyłaniać się sylwetki. Samego Dirka - łatwo go sobie wyobrazić, Arnolda Montague, kilku innych mężczyzn w ministerialnych mundurach. Poruszały się w skoordynowany sposób, były w końcu jedną iluzją, malowniczą sceną grupową - ale były wciąż kilkanaście metrów od wrogów, wyłaniały się zza drzew, z ciemności. Na tyle wiarygodne, by wzbudzić strach, podejrzenie o ministerialnej obławie, patrolu, który mógł się tutaj pojawić za pomocą świstoklika.
Mężczyznom pozostało jedno - ruszyć do tyłu, w stronę drzew, za którymi czekali Cornelius, Valerie i Dirk, póki co wciąż niewidzialni.
-Teraz. - szepnął do narzeczonej i posłał w biegnącego przodem czarodzieja niewerbalną Drętwotę. Dirk zawtórował mu niewerbalnym Petryficusem.
Adam (30 lat) - 15 OPCM, 10 U
Ben (25 lat) - 10 OPCM, 15 U
Charlie i Danny (18 lat) - 5 OPCM, 5 U
udane rzuty
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 7, 5, 2, 5, 4, 5
--------------------------------
#3 'k100' : 67
--------------------------------
#4 'k8' : 6, 5, 4, 6, 5, 4, 4
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'k8' : 3, 7, 5, 2, 5, 4, 5
--------------------------------
#3 'k100' : 67
--------------------------------
#4 'k8' : 6, 5, 4, 6, 5, 4, 4
Valerie nie dość, że nie przywykła do tak skonstruowanych relacji, jak ta wypracowana przez jej narzeczonego i jego osobistego ochroniarza, to w dodatku niekoniecznie lubiła znajdować się poza obiegiem informacji. Wymiana zdań prowadzona przez Sallowa i Doge prawdopodobnie nie powinna jej interesować, z drugiej zaś strony wskazywała wyraźnie, że nie robili tego po raz pierwszy. Delikatnie przygryzła wnętrze swego policzka, spojrzeniem jasnobłękitnych oczu omiatając początkowo wyłącznie rosłego Dirka, następnie zatrzymując się na kilka sekund na profilu narzeczonego. Gdyby nie okoliczności, które sprowadziły ich w to miejsce w pierwszej kolejności, pewnie uśmiechnęłaby się uroczo, przylgnęła do jego ramienia i podobnym do najsłodszych z miodów głosem spytała, cóż takiego stało się w Oswestry. Założenie, że nie chciała wiedzieć, prawdopodobnie byłoby słuszne, gdyby Valerie miała przynajmniej częściowe pojęcie o tym, czego ta wymiana zdań dotyczyła. Gdyby powiedziane zostało wprost, że chodzi o jakieś ich męskie sprawki, pewnie sama wyłączyłaby swą uwagę z rozmowy, skupiając się na czymś bardziej intrygującym, na przykład doborze koloru lakieru do paznokci tak, aby idealnie komplementował suknię w trakcie nadchodzącego wielkimi krokami recitalu. Teraz jednak materia rozmowy obu panów pozostawała dla niej tajemnicą, a tajemnice przyciągały ją mocniej, niż by tego chciała. Ileż to razy poparzyła sobie skrzydełka, próbując podlecieć do jej ognia?
Wbrew własnym odczuciom postanowiła być posłuszna słowom narzeczonego. Schowanie się za nim i Dirkiem było zresztą wygodniejszym rozwiązaniem dla pani Vanity, która gdy tylko mogła — wolała nie nadwyrężać się szczególnie, w szczególności mając w pamięci blade echo artykułu Mulcibera.
Sallow i Doge rozpoczęli swój spektakl, który obserwować mogła nie tylko Vanity, ale także grupka ukrywających się w gaju mężczyzn. Najstarszy z nich, Adam, jako pierwszy zerwał się na równe nogi, zauważając nadchodzących nieznajomych, choć blady strach, który odmalował się na jego dojrzałej w kontraście do reszty towarzyszy twarzy, mógł świadczyć o tym, że rozpoznał przynajmniej jedną z poruszających się w ich kierunku postaci.
— Do różdżek, chłopcy! — zawołał do swoich towarzyszy, a ci ruszyli — zgodnie z oczekiwaniami Sallowa — na wyczarowany przez niego kwiat resortów siłowych podległych Londyńskiemu Ministerstwu Magii.
— Aeris! — Valerie nie była przekonana co do możliwości niewerbalnego rzucania uroków, ale wydawało się, że poza tym, iż zaklęcie faktycznie jej wyszło (lecąc w stronę dwóch najmłodszych członków bandy), wprowadziło nieco zamieszania w szeregi rebeliantów. Najwyraźniej nie spodziewali się oni towarzystwa niewidzialnej jeszcze kobiety, przekonani, że stawać będą w szranki wyłącznie przeciwko mężczyznom.
Bardziej doświadczeni Adam i Ben zatrzymali się w półkroku, bowiem to właśnie w nich mknęły wiązki silnych zaklęć, które swój początek miały w różdżkach Dirka i Corneliusa. Oboje wznieśli różdżki, niemal równocześnie wypowiadając inkantację zaklęcia obronnego.
— Protego Maxima!
Tymczasem Charlie i Danny również zauważyli, że znajdują się w niebezpieczeństwie, lecz jako młodsi i bardziej porywczy od swych towarzyszy, zatrzymali się o kilka kroków przed trójką czarodziejów.
— Protego! — krzyknęli chórem, każden z nich próbował osłonić się przed lecącym w nich zaklęciem.
| Adam i Ben próbują obronić się Protego Maxima; obrona Adama jest nieudana, ponieważ leci w niego Drętwota o mocy >120 (stąd brak rzutu). Ben dalej ma szansę na uniknięcie Petrificus Totalus.
Charlie i Danny bronią się Protego przed Aeris, które w razie ich porażki, zada obojgu 17 obrażeń (tłuczone).
Wbrew własnym odczuciom postanowiła być posłuszna słowom narzeczonego. Schowanie się za nim i Dirkiem było zresztą wygodniejszym rozwiązaniem dla pani Vanity, która gdy tylko mogła — wolała nie nadwyrężać się szczególnie, w szczególności mając w pamięci blade echo artykułu Mulcibera.
Sallow i Doge rozpoczęli swój spektakl, który obserwować mogła nie tylko Vanity, ale także grupka ukrywających się w gaju mężczyzn. Najstarszy z nich, Adam, jako pierwszy zerwał się na równe nogi, zauważając nadchodzących nieznajomych, choć blady strach, który odmalował się na jego dojrzałej w kontraście do reszty towarzyszy twarzy, mógł świadczyć o tym, że rozpoznał przynajmniej jedną z poruszających się w ich kierunku postaci.
— Do różdżek, chłopcy! — zawołał do swoich towarzyszy, a ci ruszyli — zgodnie z oczekiwaniami Sallowa — na wyczarowany przez niego kwiat resortów siłowych podległych Londyńskiemu Ministerstwu Magii.
— Aeris! — Valerie nie była przekonana co do możliwości niewerbalnego rzucania uroków, ale wydawało się, że poza tym, iż zaklęcie faktycznie jej wyszło (lecąc w stronę dwóch najmłodszych członków bandy), wprowadziło nieco zamieszania w szeregi rebeliantów. Najwyraźniej nie spodziewali się oni towarzystwa niewidzialnej jeszcze kobiety, przekonani, że stawać będą w szranki wyłącznie przeciwko mężczyznom.
Bardziej doświadczeni Adam i Ben zatrzymali się w półkroku, bowiem to właśnie w nich mknęły wiązki silnych zaklęć, które swój początek miały w różdżkach Dirka i Corneliusa. Oboje wznieśli różdżki, niemal równocześnie wypowiadając inkantację zaklęcia obronnego.
— Protego Maxima!
Tymczasem Charlie i Danny również zauważyli, że znajdują się w niebezpieczeństwie, lecz jako młodsi i bardziej porywczy od swych towarzyszy, zatrzymali się o kilka kroków przed trójką czarodziejów.
— Protego! — krzyknęli chórem, każden z nich próbował osłonić się przed lecącym w nich zaklęciem.
| Adam i Ben próbują obronić się Protego Maxima; obrona Adama jest nieudana, ponieważ leci w niego Drętwota o mocy >120 (stąd brak rzutu). Ben dalej ma szansę na uniknięcie Petrificus Totalus.
Charlie i Danny bronią się Protego przed Aeris, które w razie ich porażki, zada obojgu 17 obrażeń (tłuczone).
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99, 81, 10
'k100' : 99, 81, 10
z szafki
Petrificus Dirka, ostatnie niezbędne zaklęcie, ugodził w skutego kajdanami mężczyznę (Adama). Ten krzyknął krótko i znieruchomiał, a Cornelius pokiwał z uznaniem głową. Potrafił korzystać z legilimencji w prawie każdych warunkach ze względnie nieruchomym przeciwnikiem, ale po co utrudniać sobie życie?
Finite Incantatem. - machnął różdżką, zdejmując z najmłodszego jeńca własną Drętwotę. Podszedł bliżej.
-Porozmawiajmy. - zaproponował wciąż wiszącemu głową w dół młodzieńcowi (Charliemu). Uśmiechnął się promiennie, unikając patrzenia na martwego Danny'ego - Levicorpus przestało już działać, ciało ciężko opadło na ziemię.
-Opowiesz nam - zerknął na Dirka i Valerie, zachęcając ją gestem, że już może zbliżyć się do jeńców, że jest bezpiecznie. -dlaczego zaatakowaliście urzędniczkę Ministerstwa Magii, skąd o niej wiecie, kto wam rozkazuje, czy w Shropshire pozostały komórki waszych bojówek. - wyliczył cierpliwie, powoli, wiedząc, że młodzieniec może być oszołomiony.
Najwyraźniej był, bo zacisnął buntowniczo usta.
-Opowiesz im to wszystko, albo sam wyciągnę te informacje z twojej głowy. Tak, jak z głowy twojego... dowódcy, tak? - zerknął wymownie na postawniejszego, spetryfikowanego mężczyznę (Adama), a potem z satysfakcją obserwował jak Charlie szerzej otwiera oczy, ze zdumieniem usiłując zrozumieć, co to właściwie znaczy. No tak, do niedawna legilimentów nie spotykało się często, nie jawnie. Przed tymi mężczyznami Cornelius mógł obnażyć swój sekret - i tak trafią do Tower of London, albo, prędzej, do lochów Averych. Panowie tych ziem nie przejmowali się zresztą nielegalnością legilimencji, nawet przed wojną - nie, póki służyła ich celom.
-Przesłuchaj go. - zwrócił się do Dirka. -Najdroższa, może sama zadasz mu kilka pytań? Czy to jego widziałaś w myślodsiewni? - zaproponował Valerie, odsuwając się w bok. Kucnął przy Adamie, przyłożył różdżkę do skroni spetryfikowanego. Zawahał się jedynie na moment - Valerie nie widziała go nigdy podczas samej legilimencji, ale ta nie będzie wyglądała drastycznie, wszak zaklęcie Dirka odebrało jeńcowi mimikę twarzy.
Przyjrzał się uważniej mężczyźnie, rejestrując, że nie jest ranny. Doskonale. Legilimencja wyczerpywała, wybrał do niej najsilniejszego z więźniów.
Wiedział, że młody prędzej czy później wyśpiewa im wszystkie fakty, więc skupił się na poszukiwaniu konkretnych obrazów w głowie Adama: twarzy rebeliantów, miejsc, informacji trudnych do przekazania samymi słowami. Szukał ważnych kontaktów - tych, którzy wydawali mu rozkazy, albo osobistych spotkań albo adresów i listów. Szukał też emocji - zajadłości, desperacji? Samotności? Ilu bojówkarzy pozostało jeszcze w Shropshire?
-Legilimens.
legilimens, +6 z talizmanu
Petrificus Dirka, ostatnie niezbędne zaklęcie, ugodził w skutego kajdanami mężczyznę (Adama). Ten krzyknął krótko i znieruchomiał, a Cornelius pokiwał z uznaniem głową. Potrafił korzystać z legilimencji w prawie każdych warunkach ze względnie nieruchomym przeciwnikiem, ale po co utrudniać sobie życie?
Finite Incantatem. - machnął różdżką, zdejmując z najmłodszego jeńca własną Drętwotę. Podszedł bliżej.
-Porozmawiajmy. - zaproponował wciąż wiszącemu głową w dół młodzieńcowi (Charliemu). Uśmiechnął się promiennie, unikając patrzenia na martwego Danny'ego - Levicorpus przestało już działać, ciało ciężko opadło na ziemię.
-Opowiesz nam - zerknął na Dirka i Valerie, zachęcając ją gestem, że już może zbliżyć się do jeńców, że jest bezpiecznie. -dlaczego zaatakowaliście urzędniczkę Ministerstwa Magii, skąd o niej wiecie, kto wam rozkazuje, czy w Shropshire pozostały komórki waszych bojówek. - wyliczył cierpliwie, powoli, wiedząc, że młodzieniec może być oszołomiony.
Najwyraźniej był, bo zacisnął buntowniczo usta.
-Opowiesz im to wszystko, albo sam wyciągnę te informacje z twojej głowy. Tak, jak z głowy twojego... dowódcy, tak? - zerknął wymownie na postawniejszego, spetryfikowanego mężczyznę (Adama), a potem z satysfakcją obserwował jak Charlie szerzej otwiera oczy, ze zdumieniem usiłując zrozumieć, co to właściwie znaczy. No tak, do niedawna legilimentów nie spotykało się często, nie jawnie. Przed tymi mężczyznami Cornelius mógł obnażyć swój sekret - i tak trafią do Tower of London, albo, prędzej, do lochów Averych. Panowie tych ziem nie przejmowali się zresztą nielegalnością legilimencji, nawet przed wojną - nie, póki służyła ich celom.
-Przesłuchaj go. - zwrócił się do Dirka. -Najdroższa, może sama zadasz mu kilka pytań? Czy to jego widziałaś w myślodsiewni? - zaproponował Valerie, odsuwając się w bok. Kucnął przy Adamie, przyłożył różdżkę do skroni spetryfikowanego. Zawahał się jedynie na moment - Valerie nie widziała go nigdy podczas samej legilimencji, ale ta nie będzie wyglądała drastycznie, wszak zaklęcie Dirka odebrało jeńcowi mimikę twarzy.
Przyjrzał się uważniej mężczyźnie, rejestrując, że nie jest ranny. Doskonale. Legilimencja wyczerpywała, wybrał do niej najsilniejszego z więźniów.
Wiedział, że młody prędzej czy później wyśpiewa im wszystkie fakty, więc skupił się na poszukiwaniu konkretnych obrazów w głowie Adama: twarzy rebeliantów, miejsc, informacji trudnych do przekazania samymi słowami. Szukał ważnych kontaktów - tych, którzy wydawali mu rozkazy, albo osobistych spotkań albo adresów i listów. Szukał też emocji - zajadłości, desperacji? Samotności? Ilu bojówkarzy pozostało jeszcze w Shropshire?
-Legilimens.
legilimens, +6 z talizmanu
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
Nie sądziła, że kryminaliści będą stawiali aż tak duży opór. Na koniec ich potyczki Valerie była rozpalona złością — im dłużej trwała ich potyczka, tym bardziej gotowała się w niej krew, tym bardziej pragnęła zakończyć to szybko, może jakimś brzydszym zaklęciem, takim, którymi prawie bez trudności posługiwał się Cornelius, które sprawiło, że jeden z tych młodych chłopaczków upadł z głuchym tąpnięciem na ziemię, gdy jej Levicorpus zaprzestał działania.
Spojrzenie w odcieniu zimnego błękitu spoczęło na profilu pana Derricka, gdy Valerie wyszła wreszcie zza bariery Salvio Hexia, zatrzymując się obok rosłego mężczyzny. Różnica w ich budowie była niemal zabawna, ale sprawiała również, że pani Vanity czuła się przy nim bardzo bezpiecznie (nawet zapominając, że posługiwał się białą magią z niezwykłym zacięciem).
— Proszę pana — odezwała się do niego szeptem, zadzierając nieco główkę w górę, aby dodatkowo przykuć jego uwagę. Nie chciała używać jego imienia, coś podpowiadało jej, że nie było to rozsądne rozwiązanie. Może miała rację, a może była histerycznie ostrożna. Kto wie. — Niech pan go zwiąże, zanim się obudzi — biedna Valerie nie wiedziała przecież, że Danny już nie żył. Wydawało jej się, że tylko czasowo stracił przytomność, wszak był jedynie młodym chłopcem, a tacy potrafili być zaskakująco... żywotni.
Wszak Charlie trzymał się naprawdę bardzo dobrze, pomimo wiszenia głową w dół. W towarzystwie Dirka podeszła do niego, zatrzymując się o kilka kroków przed chłopakiem, z różdżką na podorędziu.
— Niczego wam nie powiem! — warknął rozedrganym głosem Charlie, z pozycji, w której się znajdował, nie widział, co stało się z jego przyjacielem, ale reakcja Adama wystarczyła mu za całą pewność. Chłopak wyraźnie się bał, ale w panice nie zamierzał się poddać. Przypominał bardziej ranne zwierzę, może dzikiego psa.
Musiał nauczyć się pokory.
— Na twoim miejscu zastanowiłabym się jeszcze nad tym — odezwała się do chłopaka, w jej głosie zabrzmiało drobne rozczarowanie. Spodziewała się co prawda oporu, lecz chłopaczyna nie rozumiał, w jak złej sytuacji się znalazł. — Commotio — wysunęła różdżkę, lecz promień zaklęcia rozmył się, zanim dotarł do wiszącego do góry nogami chłopaka. Ani jeden mięsień na twarzy Valerie nie drgnął, pomimo zdenerwowania musiała przekuć to w coś lepszego, pokazać swoją wyższość. — To właśnie czeka cię, jeżeli nie zmienisz zdania, chłopcze.
Wydawało się jednak, że drobna blondynka nie stanowiła wystarczającego zagrożenia dla młodego rebelianta.
— Głucha jesteś? Nic wam nie powiem, ministerialne psy! — warknął raz jeszcze, próbując szarpnąć się w powietrzu, lecz Valerie, zamiast reagować gniewem, zacmokała rozczarowana. Posłała jedno, krótkie spojrzenie w kierunku Dirka, po czym przestąpiła ostatnie kilka kroków, powoli unosząc głowę chłopaka w górę, za włosy.
— Mam dość dobry słuch. Ale nie mogę ci obiecać, że jeżeli będziesz dalej tak pyskował, zostanie ci dobre cokolwiek — zwracała się do niego wszak jak matka do niegrzecznego dziecka, wszak tym tylko dla niej był. Rozwydrzonym bachorem, któremu rebelia w głowie. A niegrzeczne dzieci zasługiwały na karę. Cofnęła się o krok, raz jeszcze wysuwając różdżkę w jego kierunku. — Commotio.
Tym razem zaklęcie nie chybiło. Trafiło do celu, wykrzywiając twarz młodego chłopaka w nieprzyjemnym grymasie, po policzkach spłynęły łzy. Zaciskał mocno zęby, drżąc na całym ciele, byleby tylko nie krzyknąć. Młodzieńcza duma często zadziwiała Valerie i tak było również tym razem.
— Widziałam cię i twojego kolegę — powiedziała spokojnie, niemal łagodnie, głową wskazując w kierunku leżącego na ziemi Danny'ego. — W magicznym arboretum, jedenastego kwietnia. Zaatakowaliście panią Bones, przez was spłonęła część ogrodów, ministerialna urzędniczka została poparzona. To nie jest byle młodociany wybryk, za to trafia się do Azkabanu — po prawdzie Valerie nie wiedziała, czy to była wystarczająca zbrodnia do osadzenia w najgorszym więzieniu magicznej Anglii, ale według niej tak właśnie być powinno. Niech chłopak również się przerazi. — Jeżeli będziesz grzeczny i odpowiesz na moje pytania, to Commotio będzie najgorszym, co cię dzisiaj spotka, a zamiast Wizengamotu, osądzi cię lord Avery. Jak zawsze sprawiedliwie — uśmiechnęła się kątem ust, chowając różdżkę za plecy. W drżącym, rozbieganym spojrzeniu chłopaka widziała wahanie. Wreszcie opuścił głowę, poddał się.
— C—co... Co chce pani wiedzieć? — spytał zrezygnowanym szeptem, na który Valerie zareagowała uradowanym złożeniem dłoni na wysokości serca.
— Widzisz, jednak potrafisz być grzecznym chłopcem. Po pierwsze — co takiego zrobiła pani Bones, że tak jej dokuczyliście? — tym razem słowa Valerie biegły już miękko, tak jakby naprawdę zależało jej na, jak najszybszym zwolnieniu chłopaka, oszczędzeniu mu bólu. Ile mógł mieć lat? Wyglądał jeszcze jak dziecko, mógł być w wieku Marceliusa?
Czy temu chłopakowi też po głowie latały takie głupoty?
— Po drugie, czego użyliście do stworzenia tego pożaru. Przyznam, że był dość imponujący, dobra robota — delikatnie łobuzerski uśmiech wygiął usta Charliego, ale był to chyba jego ostatni powód do dumy. — Po trzecie, co to był za symbol, który mieliście na kamizelce?
Charlie próbował zebrać myśli, pomimo bólu rozlewającego się przez całe jego ciało.
Cornelius z kolei miał pełną możliwość przeglądnięcia wspomnień swej ofiary. Adam był przecież dowódcą tej małej grupy, miał wszak nad sobą pewnego rosłego mężczyznę o szpakowatej brodzie, choć zupełnie łysego. Mężczyzna ten mówił z silnym akcentem z południa kraju, lecz miejsce, w którym się znajdował, było znacznie bardziej znajome. Poruszał się bowiem między starymi, nadgryzionymi zębem czasu kolumnami, a za jego plecami rozlewało się bardzo zaniedbane podwórze, na którego końcu znajdowała się nadpalona ruina. Cornelius wiedział, że były to opuszczone ruiny dworku należącego do jednej z czarodziejskich rodzin, której linia wygasła jeszcze w osiemnastym wieku. Dworek znajdował się około dwie godziny jazdy od Sallow Coppice, a dziadek Corneliusa często wspominał o tym miejscu, zwłaszcza w kontekście wagi przedłużenia rodu.
Gdy mężczyzna odwrócił się, pokazał swą kamizelkę — ozdobioną znakiem przypominającym podrywającego się do lotu ptaka. Nigdzie nie było jednak widać różdżek, poza tą trzymaną przez Adama. Wobec tego mężczyzny Adam czuł pozytywne emocje. Przywiązanie, braterską miłość i zaufanie. Ze słów brodatego mężczyzny płynęła jednak nienawiść, wyraźnie podszywana strachem.
Wreszcie pojawiło się coś — albo raczej ktoś — jeszcze. Kobieta z dzieciątkiem na rękach, które oddała Adamowi. Błysnęła ślubna obrączka, ale w tym samym czasie najgłośniej wybrzmiało jedno zdanie, w tym silnym, południowym akcencie.
Spalimy ich, nadziejemy na ich kolce, pomścimy naszego brata!
| Charlie żywotność 45 / 70[bylobrzydkobedzieladnie]
Spojrzenie w odcieniu zimnego błękitu spoczęło na profilu pana Derricka, gdy Valerie wyszła wreszcie zza bariery Salvio Hexia, zatrzymując się obok rosłego mężczyzny. Różnica w ich budowie była niemal zabawna, ale sprawiała również, że pani Vanity czuła się przy nim bardzo bezpiecznie (nawet zapominając, że posługiwał się białą magią z niezwykłym zacięciem).
— Proszę pana — odezwała się do niego szeptem, zadzierając nieco główkę w górę, aby dodatkowo przykuć jego uwagę. Nie chciała używać jego imienia, coś podpowiadało jej, że nie było to rozsądne rozwiązanie. Może miała rację, a może była histerycznie ostrożna. Kto wie. — Niech pan go zwiąże, zanim się obudzi — biedna Valerie nie wiedziała przecież, że Danny już nie żył. Wydawało jej się, że tylko czasowo stracił przytomność, wszak był jedynie młodym chłopcem, a tacy potrafili być zaskakująco... żywotni.
Wszak Charlie trzymał się naprawdę bardzo dobrze, pomimo wiszenia głową w dół. W towarzystwie Dirka podeszła do niego, zatrzymując się o kilka kroków przed chłopakiem, z różdżką na podorędziu.
— Niczego wam nie powiem! — warknął rozedrganym głosem Charlie, z pozycji, w której się znajdował, nie widział, co stało się z jego przyjacielem, ale reakcja Adama wystarczyła mu za całą pewność. Chłopak wyraźnie się bał, ale w panice nie zamierzał się poddać. Przypominał bardziej ranne zwierzę, może dzikiego psa.
Musiał nauczyć się pokory.
— Na twoim miejscu zastanowiłabym się jeszcze nad tym — odezwała się do chłopaka, w jej głosie zabrzmiało drobne rozczarowanie. Spodziewała się co prawda oporu, lecz chłopaczyna nie rozumiał, w jak złej sytuacji się znalazł. — Commotio — wysunęła różdżkę, lecz promień zaklęcia rozmył się, zanim dotarł do wiszącego do góry nogami chłopaka. Ani jeden mięsień na twarzy Valerie nie drgnął, pomimo zdenerwowania musiała przekuć to w coś lepszego, pokazać swoją wyższość. — To właśnie czeka cię, jeżeli nie zmienisz zdania, chłopcze.
Wydawało się jednak, że drobna blondynka nie stanowiła wystarczającego zagrożenia dla młodego rebelianta.
— Głucha jesteś? Nic wam nie powiem, ministerialne psy! — warknął raz jeszcze, próbując szarpnąć się w powietrzu, lecz Valerie, zamiast reagować gniewem, zacmokała rozczarowana. Posłała jedno, krótkie spojrzenie w kierunku Dirka, po czym przestąpiła ostatnie kilka kroków, powoli unosząc głowę chłopaka w górę, za włosy.
— Mam dość dobry słuch. Ale nie mogę ci obiecać, że jeżeli będziesz dalej tak pyskował, zostanie ci dobre cokolwiek — zwracała się do niego wszak jak matka do niegrzecznego dziecka, wszak tym tylko dla niej był. Rozwydrzonym bachorem, któremu rebelia w głowie. A niegrzeczne dzieci zasługiwały na karę. Cofnęła się o krok, raz jeszcze wysuwając różdżkę w jego kierunku. — Commotio.
Tym razem zaklęcie nie chybiło. Trafiło do celu, wykrzywiając twarz młodego chłopaka w nieprzyjemnym grymasie, po policzkach spłynęły łzy. Zaciskał mocno zęby, drżąc na całym ciele, byleby tylko nie krzyknąć. Młodzieńcza duma często zadziwiała Valerie i tak było również tym razem.
— Widziałam cię i twojego kolegę — powiedziała spokojnie, niemal łagodnie, głową wskazując w kierunku leżącego na ziemi Danny'ego. — W magicznym arboretum, jedenastego kwietnia. Zaatakowaliście panią Bones, przez was spłonęła część ogrodów, ministerialna urzędniczka została poparzona. To nie jest byle młodociany wybryk, za to trafia się do Azkabanu — po prawdzie Valerie nie wiedziała, czy to była wystarczająca zbrodnia do osadzenia w najgorszym więzieniu magicznej Anglii, ale według niej tak właśnie być powinno. Niech chłopak również się przerazi. — Jeżeli będziesz grzeczny i odpowiesz na moje pytania, to Commotio będzie najgorszym, co cię dzisiaj spotka, a zamiast Wizengamotu, osądzi cię lord Avery. Jak zawsze sprawiedliwie — uśmiechnęła się kątem ust, chowając różdżkę za plecy. W drżącym, rozbieganym spojrzeniu chłopaka widziała wahanie. Wreszcie opuścił głowę, poddał się.
— C—co... Co chce pani wiedzieć? — spytał zrezygnowanym szeptem, na który Valerie zareagowała uradowanym złożeniem dłoni na wysokości serca.
— Widzisz, jednak potrafisz być grzecznym chłopcem. Po pierwsze — co takiego zrobiła pani Bones, że tak jej dokuczyliście? — tym razem słowa Valerie biegły już miękko, tak jakby naprawdę zależało jej na, jak najszybszym zwolnieniu chłopaka, oszczędzeniu mu bólu. Ile mógł mieć lat? Wyglądał jeszcze jak dziecko, mógł być w wieku Marceliusa?
Czy temu chłopakowi też po głowie latały takie głupoty?
— Po drugie, czego użyliście do stworzenia tego pożaru. Przyznam, że był dość imponujący, dobra robota — delikatnie łobuzerski uśmiech wygiął usta Charliego, ale był to chyba jego ostatni powód do dumy. — Po trzecie, co to był za symbol, który mieliście na kamizelce?
Charlie próbował zebrać myśli, pomimo bólu rozlewającego się przez całe jego ciało.
Cornelius z kolei miał pełną możliwość przeglądnięcia wspomnień swej ofiary. Adam był przecież dowódcą tej małej grupy, miał wszak nad sobą pewnego rosłego mężczyznę o szpakowatej brodzie, choć zupełnie łysego. Mężczyzna ten mówił z silnym akcentem z południa kraju, lecz miejsce, w którym się znajdował, było znacznie bardziej znajome. Poruszał się bowiem między starymi, nadgryzionymi zębem czasu kolumnami, a za jego plecami rozlewało się bardzo zaniedbane podwórze, na którego końcu znajdowała się nadpalona ruina. Cornelius wiedział, że były to opuszczone ruiny dworku należącego do jednej z czarodziejskich rodzin, której linia wygasła jeszcze w osiemnastym wieku. Dworek znajdował się około dwie godziny jazdy od Sallow Coppice, a dziadek Corneliusa często wspominał o tym miejscu, zwłaszcza w kontekście wagi przedłużenia rodu.
Gdy mężczyzna odwrócił się, pokazał swą kamizelkę — ozdobioną znakiem przypominającym podrywającego się do lotu ptaka. Nigdzie nie było jednak widać różdżek, poza tą trzymaną przez Adama. Wobec tego mężczyzny Adam czuł pozytywne emocje. Przywiązanie, braterską miłość i zaufanie. Ze słów brodatego mężczyzny płynęła jednak nienawiść, wyraźnie podszywana strachem.
Wreszcie pojawiło się coś — albo raczej ktoś — jeszcze. Kobieta z dzieciątkiem na rękach, które oddała Adamowi. Błysnęła ślubna obrączka, ale w tym samym czasie najgłośniej wybrzmiało jedno zdanie, w tym silnym, południowym akcencie.
Spalimy ich, nadziejemy na ich kolce, pomścimy naszego brata!
| Charlie żywotność 45 / 70[bylobrzydkobedzieladnie]
tradition honor excellence
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 1 z 2 • 1, 2
Mglisty gaj
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Shropshire