Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]24.06.22 10:14
First topic message reminder :

Jadalnia

Całkiem sporych rozmiarów pomieszczenie o jasnych ścianach i podłodze z paneli ciemnego, sękatego drewna. W komodzie niedaleko przejścia do ogrodu znajduje się zastawa obiadowa, a także porcelana, którą kiedyś zgromadziła matka zmarłego męża Lety. Na środku stoi duży, prostokątny stół z kilkoma krzesłami. Na blacie, pomiędzy posiłkami, zazwyczaj widać wazon świeżych kwiatów.

Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733

Re: Jadalnia [odnośnik]08.02.23 13:12
Nigdy nie był dobrym pocieszycielem. Ta sytuacja, jak się okazało, nie miała tego zmienić.
Westchnął w duchu, niegotowy na poruszenie tematu związanego z cieniami. Lubił wiedzieć co się dzieje, znać przyczynę i możliwe zagrożenie, ale w tym przypadku nadal miał o wiele więcej niewiadomych niż pewników. Irytowało go to, wprowadzało w plany niepotrzebne zmienne, których nie dało się przewidzieć.
W Londynie mówi się o różnych rzeczach ― stwierdził w końcu, balansując na krawędzi zaprzeczenia i potwierdzenia. Co miał jej powiedzieć? Prawdę? I przestraszyć jeszcze bardziej? Czasem powinien kurwa trzymać język za zębami, zamiast pierdolić bez sensu i łudzić się, że cokolwiek tym zmieni.
Przyjrzał jej się spod oka; chmurnie, posępnie. On na jej miejscu i tak wolałby wiedzieć.
Ale wygląda na to, że w tym konkretnym przypadku wiadomości się pokrywają. ― Victor właśnie zdecydował, że musi napisać list, odebrać tamtą przysługę. Tonks na pewno wiedział o tym gównie więcej niż on, w końcu nadal był jebanym aurorem.
Leta pochyliła się nieznacznie przy kranie, szum wody rozlazł się wśród odgłosów nocy. Victor obserwował siostrę bez skrępowania; śledził ruchy, rejestrował zachowanie śliskiego materiału halki i przez krótką chwilę zastanawiał się, jaka jest w dotyku. Czy to była satyna? Może atłas? Chociaż nie, atłas był zbyt rzadki i drogi, szczególnie odkąd rozszalała się wojna.
Mhm, uwaga, przemówiła Leta Evans, specjalistka ds. Londynu ― parsknął, doskonale świadom tego, że nigdy tam nie była. Może to i lepiej? Stolica, mimo szumu jaki ją otaczał, nie była według niego specjalnie piękna. Były pewne miejsca z charakterem, ale w gruncie rzeczy było to miasto. Ponure, miejscami brudne, pełne sekretów i zapomnianych historii, o których mało kto wiedział.
Słuchał jej melodyjnego głosu, kiedy próbowała zgadnąć, co tym razem się stało, co sprawiło, że znów zarobił. Jej domysły były zabawne, poprawiały mu humor, choć i tak nie był najgorszy; niosły też dziwne uczucie spokoju, w pewien sposób koiły gonitwę myśli.
Parsknął śmiechem, kiedy zdzieliła go szmatą, w odwecie błyskawicznie wyciągnął ręce i złapał Letę w talii; przyciągnął ją bliżej, usadził sobie na kolanie. Przez gwałtowny ruch, szal zsunął jej się nieco z ramienia, razem z cienkim ramiączkiem halki, więc wspaniałomyślnie je poprawił. Jej skóra była miękka i ciepła w dotyku, a aura owocowych perfum nie ulotniła się nawet po kąpieli.
Jak mnie otruje, to nie będzie więcej czekoladowych żab ― stwierdził leniwie, nie biorąc jej gróźb na poważnie. ― A wiadomo, że ja przynoszę najlepsze, więc musisz się poważnie zastanowić, koleżanko. Talent syna, czy twój święty spokój.
Temat samoistnie wygasł, kiedy przeszła do przemywania rany. Czuł, że starała się obchodzić z nim delikatnie, mimo tego, że przecież wcale nie musiała. Potrafił wiele znieść, miał wysoki próg bólu, więc obmycie dwóch głębszych cięć odczuwał słabo, bardziej irytowało go nagłe pieczenie rany, niż ból naruszonej tkanki.
Nóż ― mruknął, przymykając oczy. Nic mu się nie chciało. ― Ten drugi nie żyje ― dodał od niechcenia, prawie niedbale. Dla niego śmierć nie była niczym nowym ani specjalnym, nie robiła na nim już żadnego wrażenia. Zabijał od lat, taka była jego codzienność, ale… zawsze miał problem z określeniem, ile jej zdradzić. Do ilu zbrodni się przyznać. Skutecznie odepchnięta na bok rodzina nadal pozostawała błogo nieświadoma tego, co właściwie robił i z czego żył. Może powinien się zamknąć i nie wciągać jej w to bagno. Wiedza o tym, co robił, kiedy był w Londynie mogłaby położyć się cieniem na ich relacji, a to… to ― ze zdumieniem odkrył ― byłoby bolesne.
Szybko porzucił tę myśl, odsunął ją od siebie, skupił się na zapachu ziół, na jej kolejnych słowach. To było prostsze niż analiza własnych uczuć ― zwłaszcza, że od tak długiego czasu wmawiał sobie, że ich nie posiada.
Milczał przez chwilę, nie znajdując właściwych słów. Nie chciał mydlić jej oczu ― trwała wojna i choć sam nie brał w niej udziału, to sprawy mogły potoczyć się różnie. Mógł któregoś dnia nie wrócić. Mogło coś się stać.
Skinął w końcu głową; tylko tyle mógł jej zaoferować. Powinien zmienić temat, zrobić coś, może zaoferować, że dzisiaj z nią zostanie? Może ją przytulić? Czasem czuł się jak dziecko we mgle, a świadomość błędnych wyborów w takich chwilach jak ta, ciążyła podwójnie.
Słyszałem, że ktoś planuje przerobić miejscową budę na Hogwart ― zaczepił ją po chwili.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Jadalnia [odnośnik]09.02.23 19:31
Oto mój brat, pomyślałam, tak piękny, jak i drażniąco powściągliwy. Niewiedza nie gwarantowała spokoju, wcale nie koiła; na jej pulchnej ziemi kiełkowały domysły, bo to, czego się nie wiedziało, łatwo było dopowiedzieć samemu. Czy bardziej by mnie przeraził, gdyby od razu wyłożył karty na stół zamiast milczeć? Gdyby powtórzył wszelkie plotki wybrzmiewające z przepastnego gardła stolicy i obnażył okropną prawdę o tym, co działo się dookoła?
- Co mówią o komecie? - pociągnęłam z determinacją. Długi wąż prężący się na szarym niebie nie mógł przejść tam bez echa i zastanawiałam się, czy przykuł również uwagę Victora. Była magnesem na śmiałków, którzy nie zawahali się spojrzeć w górę, z kolei dla innych była katem sięgającym po zmuszenie. - Widziałam ją, kiedy się pojawiła - przyznałam ciszej i odwróciłam wzrok na czerń za drzwiami tarasowymi prowadzącymi do ogrodu, przy których tańczyły firany szarpane nocnym wiatrem. Z początku nie zamierzałam mu o tym mówić, jednak słowa popłynęły same. Nie wiem, czy w ten sposób usiłowałam przekonać go, by wyznał mi więcej i rozdzielił ciężar wiedzy pomiędzy parę naszych ramion, ale jeśli to właśnie mi przyświecało, to chciałam udowodnić, że doświadczyłam więcej, niż mógłby sobie tego życzyć. Nikt nie pytał nas o zdanie, świat nie zastanawiał się czy byliśmy gotowi na to, co zamierzał nam zaoferować, a Victor wiedział o tym lepiej niż kto inny. W jego przypadku to nasz ojciec trzymał w rękach bat, którym smagał go po plecach i rozorywał ciało plujące niewinną krwią. - Pojawiła się znikąd i przyprowadziła ze sobą paskudztwa. W moim ogrodzie pomarły pszczoły, inne odleciały i wróciły ze zmierzchem. A kojarzysz plumpkową studnię? Jest niedaleko stąd. Omszała na kamieniach, z czystą wodą i kolorowymi rybami, które Orphie tak lubi. Oglądać, nie jeść - doprecyzowałam, niewykluczone, że tym prostym zabiegiem chcąc rozproszyć na chwilę własne emocje. Przy tym, co w pamięci nosił Victor, przy przeżyciach, którymi pokarał go los, przy rzeczach, których się dopuścił, a o których mi nie mówił, to było nic. Ale wciąż pamiętałam smak metalicznego strachu, który rozgościł się w moim gardle, pamiętałam drżenie kolan, które w końcu puściły i rzuciły mnie na ziemię. - Ni z tego, ni z owego ta piękna i czysta woda nagle wykipiała. Sama. Pokryła się bąblami, zmieniła w smołę, dosłownie - smołę, gęstą, czarną i lepką. Cuchnącą. Rybom wybuchły wnętrzności. I wszystkiemu przyglądała się ta przeklęta kometa - syknęłam, nawet nie myśląc o tym, czy Victor wytknie mi głupotę. Zabobonność. Spojrzałam na niego ponownie, z naciskiem; powiedz mi, przekonywałam, mam prawo wiedzieć. - Też ją widziałeś? - zapytałam po chwili. Oczywiście, że tak. Nie wszystko o sobie mi mówił, dbał o własne sekrety i miał do nich prawo, ja jednak potrzebowałam mieć pewność, że nic mu się wtedy nie stało. Minęły dwa dni, podczas których mógł go poskładać jakiś uzdrowiciel.
Skwitowałam uwagę o moich specjalnościach londyńskich wywróceniem oczu i zdążyłam jedynie sapnąć, kiedy usadzał mnie na swoim kolanie, za co nie omieszkałam kopnąć go lekko w łydkę. W starciu nie miałam z nim szans, ale prawda była taka, że dziś nie próbowałam się mu szczególnie opierać. Czy to wiedziony przez instynkt, czy przez szczęście głupca, zjawił się w porze, gdy najbardziej go potrzebowałam, a ciepło bijące od ciała wciąż pamiętającego świeży smak bijatyki sprawiało mi przyjemność. Ta siła, która w nim drzemała. Sprawczość. Lubiłam czuć pod palcami jego życie, słuchać bicia serca, choć to robiłam rzadko, wtedy, gdy nie widział, nie podejrzewał.
Był zbudowanym z żelaza myśliwym, który przegoniłby z lasów samą Artemidę.
- Oczywiście, że talent syna - zapewniłam w odpowiedzi i głośniej wypuściłam nozdrzami powietrze w niepohamowanym parsknięciu.
Kosmyki kasztanowych włosów, coraz suchszych, łaskotały przeciwne ramię Victora, to zdrowe, to, o które oparłam ciało, wilgotnym materiałem w dłoni sunąc wzdłuż jego skóry. Ścierałam zaschniętą czerwień bez obrzydzenia, bo wszystko, z czego składał się Victor, było mi bliskie. A kiedy zniknęła ostatnia plama szkarłatu - odłożyłam na bok ściereczkę i zastąpiłam ją już wyłącznie opuszkami palców. Zanim wybiorę zioła i owinę bandażem tę gorszą ranę, stwierdziłam, że nie ma co sztucznie odmawiać drobnej przyjemności - sobie i jemu. Moje palce wędrowały po wyraźnie zarysowanych mięśniach z daleka od śladów pozostawionych przez nóż. Czułam pod opuszkami twardość bicepsów, ich ciepło, które jako pierwsze i jedyne, zaraz po dotyku poprawiającym szal i ramiączko halki, uspokoiło mnie tego wieczora od rozpierzchniętych myśli i przykrego czarnowidztwa. Dobrze byłoby mieć go w pobliżu zawsze, gdy był potrzebny, tylko czy wtedy dalej byłby moim Victorem?
- Tak będzie lepiej - skinęłam głową bez wyrazu na wieść o losie tego drugiego. Trudno. Oko za oko, ząb za ząb. Ktoś, kto był na tyle głupi, by zamierzać się z bronią na niego, nie mógł być osobą dobrą, czystą ani wartą dłuższego życia. Czy się domyślałam? Tego kim był, co robił? Chyba tak, ale umykało mi szerokie spektrum, cały wachlarz, bagaż wątpliwych dokonań, okrucieństw i wymierzania prawa na własną rękę. Często bywał poobijany, charakter miał twardy jak stal, a w oczach, czasem, gdy się zamyślał, widziałam przyczajoną surowość; łatwo było się go bać, a jemu łatwo ten strach wykorzystywać. Jego dłonie mogły i potrafiły krzywdzić, ale nigdy nie mnie.
Zapatrzyłam się w jego ciało, w grubą fakturę skóry, z którą z ochotą bawiłam się paznokciem, gdy jego następne słowa zbiły mnie z tropu, bo sądziłam chyba, że zapomniał. To tylko wiejska szkółka na wypizdowiu, gdzie psidwaki szczekały odbytami, i już byłam gotowa bronić mojego pomysłu, ale kiedy spojrzałam w jego oczy, nie dopatrzyłam się w nich kolejnego szyderstwa. Jedynie uszczypliwość, ale te były naszą codziennością, dowodem sympatii.
- Sam jesteś buda - odpowiedziałam mu z niewymuszonym uśmiechem i przesunęłam dłoń wzdłuż ramienia, przez tors i w górę szyi, aż do podbródka, który uchwyciłam między dwa palce i naparłam na niego, żeby odchylił głowę do tyłu. Bez powodu. Drobna uszczypliwość. Albo po prostu lubiłam widok wyeksponowanej grdyki, jedno z dwóch. - Bo to niesprawiedliwe. Dlaczego dzieci, które w normalnych warunkach poszłyby do Hogwartu, mają rezygnować z wszystkiego, co hogwarckie? Idiotyzm. Dlatego zorganizujemy im mały Hogwart tutaj, będzie tiara przydziału, będą domy, będą kolorowe szaliki i wyhaftowane naszywki z odznakami, i wszystko, o czym zaraz mi opowiesz. Powiedz mi o tych domach. O tradycjach, które znasz z doświadczenia. O tym, co najbardziej lubiłeś, a czego nie cierpiałeś - zachęcałam go z przeciągłym, kocim pomrukiem, rysując opuszką niewidzialny ślad tym razem w dół jego szyi, a szal zsunął się z moich rąk i opadł na podłogę, obnażając bladą skórę ramion. Vic był niewykorzystaną kopalnią wiedzy, która zazwyczaj odpowiadała mi półgębkiem i bez szczegółów, ale nie dziś. Nie podejrzewałam nawet, że dotychczas nawigował ścieżkami ogólników, żeby nie zrobić mi przykrości.
Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Jadalnia [odnośnik]11.02.23 10:44
Nic konkretnego. ― Wzruszył ramionami. On sam był wtedy w śmierdzącej piwnicy w dokach, zajęty wybijaniem zębów jakiemuś kretynowi, który pierdolił coś o grożeniu Familii, zamachu na Mary, przejęciu kontroli. Nie słuchał zresztą, robił to, co do niego należało. A kiedy wypełzł z tej jebiącej szlamem dziury ― komenta jaśniała już na niebie. Ostatnimi czasy działo się tyle dziwnych rzeczy ― jakieś anomalie, cienie ― że widok kolejnego dziwactwa nie wzbudził w nim żadnych szczególnych uczuć. Ot, kolejny dzień, witamy serdecznie i zapnijcie pasy, jazda bez trzymanki właśnie się zaczyna.
Słyszał co prawda, już pod wieczór, w kwaterze głównej, jak niektórzy coś tam pierdolą o dziwactwach napotkanych tego dnia. Że jednemu padało żabami na głowę, że inny widział jakieś duchy, jeszcze ktoś tam uciekał przed Ponurakiem, ale znów ― Victor tylko wzruszył ramionami i przyjął to do wiadomości, bez specjalnej ekscytacji, bez uczestnictwa w rozmowie. Będzie co będzie ― i tak nie mieli na to żadnego wpływu. Powinni się skupić na tym, żeby kurwa przeżyć.
Mimo swojego nastawienia, mimo tego, że zazwyczaj nie angażował się w emocje innych, wysłuchał jej opowieści o tym, co stało się przy plumpkowej studni. I zaniepokoiło go to ― bo nie lubił, kiedy niebezpieczeństwo z którym on potrafił sobie radzić, pojawiało się zbyt blisko tych, którzy nie potrafili. Zbyt blisko tych, na których mu ― nie wierzył, że to przyznaje sam przed sobą ― zależy. Odruchowo pomyślał też o Hectorze ― czy jego trzeci lipca był równie gówniany, co ten Lety?
Duże straty w pszczołach? ― spytał konkretnie. Pszczoły to miód i pyłek, miód i pyłek to zarobek. Nie dla niego rzecz jasna, ale dla niej. Ewentualne być albo nie być. ― Coś jeszcze się stało, prócz wybuchających ryb? Mam ci z czymś pomóc? ― dodał po chwili, wyraźnie zainteresowany tym, co działo się w Dolinie pod jego nieobecność. Czasem ― ale tylko czasem ― zastanawiał się, czy nie powinien się tu pojawiać częściej. Głupi Evans był, jaki był, ale przynajmniej zapewniał bezpieczeństwo. On, z racji profesji i coraz większej siatki niekoniecznie czystych moralnie powiązań, nie mógł.
Zgrzytnął mimowolnie zębami.
Tego jak się pojawiła nie widziałem, miałem wtedy robotę do wykonania. Ale teraz trudno ją przeoczyć, napierdala w oczy tak mocno, jakbyśmy mieli na niebie drugie słońce. Co gorsza, wcale nie znika po zachodzie ― mruknął, ewidentnie zamyślony. Dotychczas starał się trzymać z daleka od tych wszystkich dziwnych wydarzeń, od samej wojny, ale to coraz bardziej wyglądało tak, że im bardziej starał się od tego uciekać, tym więcej się działo. I działo się w taki sposób, że nie dało się tego ignorować. Westchnął w duchu, przesunął dłonią po jej plecach, kierowany wyrobionym na przestrzeni lat odruchem. Dotyk jej palców rozproszył lekko jego myśli, wkradł się pomiędzy całą masę przygnębiających przemyśleń i wniosków, jak promień słońca rozpraszający mroki nocy. Czuł muśnięcie na ramieniu, potem gdzieś na piersi; delikatne, ulotne, prawie jak iluzja.
Kiedy po raz kolejny dotarł dłonią na szczyt jej pleców, do podstawy karku, uniósł ją nieco wyżej, zaczesał tych parę kasztanowych pasm za ucho, musnął palcami miękki policzek. W wątłym świetle lampki, wśród kładących się wokół cieni, wyglądała jak efemeryczna zjawa, postać z mitów. Nierealna i nieuchwytna, poza zasięgiem zwykłego śmiertelnika.
Odchylił głowę w tył, bez większych oporów poddając się jej woli i parsknął krótko w odpowiedzi na jej bardzo profesjonalną ripostę.
Najlepiej by było, gdybyś zbierała informacje od członków różnych domów ― mruknął znów, przymykając oczy. Jego ręka znów leniwie wędrowała po jej plecach. ― Powiedzą ci więcej, chociażby o wystrojach ich pokojów wspólnych, bo każdy dom ma inny. Gryfoński tonął w czerwieniach i złocie, sprawiał wrażenie takiego… ― brakowało mu odpowiedniego słowa ― domowego. Jakbyś weszła do jakiegoś salonu w zajebiście bogatym domu. Ściany pokrywały arrasy ze stworzeniami, były obrazy, ale one w sumie są wszędzie. Światło świec i lampek było ciepłe, zgrywało się ze złotymi ramami, z narzutami w podobnym kolorze. Deska przed schodami do dormitoriów zajebiście skrzypiała ― uśmiechnął się mimowolnie do wspomnień, samym kątem ust ― trzeba było umiejętnie przeskakiwać, jeśli myślało się o nocnej eskapadzie dokądkolwiek i cicho lądować, żeby nie pobudzić postaci z obrazów. Podejrzewam, że część z nich wesoło donosiła nauczycielom, jeśli ktoś wymykał się w sposób… nieostrożny.
Poczuł, jak szal zsuwa się z jej ramion, spadając otarł się o jego rękę i odruchowo chciał go złapać, nie pozwolić, by materiał opadł na ziemię, ale teraz było mu już wszystko jedno. Wiedział, dokąd ta noc zmierza.
Ślizgoni mieszkają w jakiejś piwnicy, a jedyne okna, jakie tam są, wpuszczają mętne i zielonkawe światło wody z jeziora. Puchoni mają wejście w beczce po winie, a ich pokój wspólny jest chyba bardziej podobny do szklarni niż do salonu. Gniazdo kruków mieści się na wieży, do której prowadzi zajebiście dużo schodów; drzwi strzeże pojebana kołatka, która sypie zagadkami. ― Już miał powiedzieć, że o to najprościej będzie spytać Hectora, ale powstrzymał się; trochę zmarkotniał. Odruchowo otoczył ją ciaśniej ramieniem, chcąc czuć ciepło ciała przenikające przez cienki materiał halki.
Tradycji tam było od chuja, młoda damo. Nocy mi nie starczy na opowiadanie. Ale z tych najbardziej klasycznych, to pewnie słyszałaś o gryfońsko-ślizgońskiej nienawiści? ― Przechylił nieznacznie głowę, doskonale świadom tego, że żadna to tradycja. Przynajmniej nie oficjalna.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Jadalnia [odnośnik]11.02.23 19:44
Nic konkretnego, do diabła. Jeśli na tym by poprzestał, pozwalając tematowi komety rozpaść się na cząsteczki ciszy, przysięgłam sobie, że wcisnę mu dłoń do gardła i wyszarpię ze strun głosowych to, czego skąpił mi oszczędny w środkach język. Krew zawrzała, a serce niebezpiecznie przyspieszyło bicie. Być może zauważył kolor czerwieni uderzający do moich policzków, albo zarejestrował wyostrzające się spojrzenie, które ręką potężnego Zeusa cisnęłoby gromy pod jego stopy za kolejną odmowę - aż wszystko to zniknęło, obłaskawione dźwiękiem dobiegającym z jego gardła. Mówił dalej, pytał, ciągnął rozmowę, plewiąc chwasty domysłów i zapełniając lukę, jaką po sobie zostawiały. Wypuściłam wówczas powietrze ze świstem i pozwoliłam, żeby napięte w rozdrażnieniu mięśnie na powrót się rozluźniły.
- Nie na tyle, by teść urwał mi głowę, choć w jednej kolonii umarła królowa. Opuściła ul i padła pośród pozostałych. Będę musiała dać im nową - westchnęłam markotnie. To nie było proste ani przyjemne zadanie, istniało ryzyko zabicia nieodpowiedniej kandydatki przez agresywny rój, który w przypadku niechęci gryzł i żądlił na oślep, byle pozbyć się krnąbrnej uzurpatorki z pobliża domu. Zazwyczaj takimi zadaniami zajmował się stary Evans, ale poczuwałam się do odpowiedzialności. To w moim ogrodzie doszło do tragedii, więc to ja musiałam za nią odpokutować. I narzekać, jak ciężko miałam w życiu. - Nie trzeba - machinalnie pokręciłam głową, szybciej odpowiadając niż myśląc. Znał mnie na tyle by wiedzieć, że odmowa pomocy była mi tak naturalna jak oddychanie; radziłam sobie sama i uwielbiałam udowadniać to światu, mężnie tupiąc nogą, że wszystko mam pod kontrolą, chociaż nie zawsze, lub rzadziej niż częściej, była to prawda. Taką mnie wziął, taką zaakceptował. Łączyła nas bliźniacza brawura, ośli upór i miłość do niezależnej kontroli nad własnym życiem, choć wdrażaliśmy ją na różne sposoby. Mimo wszystko byłam mu wdzięczna za samo pytanie. - W twoim otoczeniu nie stało się nic takiego? Dziwnego, groźnego? - upewniłam się na wszelki wypadek. Ile ludzi, tyle historii, a wydawało mi się, że na każdym mieszkańcu Wysp kometa odcisnęła swoje zdziczałe piętno. Przez moment ważyłam słowa na języku, zmieliłam ich kwaśność i dodałam z naciskiem, - Tobie nic się nie stało? - bo to było najważniejsze, tylko to się liczyło. Na przestrzeni lat, które dzieliły nastoletniość od obecnej dojrzałości, mógł przywyknąć do zbierania cięgów, do wytartych do krwi knykci, siniaków rozkwitłych w purpurze, nawet pokiereszowanych kończyn, jednak mnie samą wciąż przerażała wizja, że pewnego dnia los mógł zechcieć mu udowodnić, że wcale nie był kolosem z żelaza. Poturbują go tak, że więcej nie wstanie. Złamią różdżkę, kości, kręgosłup. Zedrą skórę z muskulatury mięśni. Cokolwiek. - Daj spokój, nic mi o tym nie mów. Nie jestem pewna, czy to niepokój, który rozsiewa, czy jej blask, ale musiałam zawiesić w oknach pokoju Orphiego cięższe, grubsze firany. Nie mógł spać, kiedy czerwień zaglądała przez szpary w poprzednich. Wiercił się, płakał. Budził co chwila - a mnie łamało się serce, bo synek bał się na moich oczach i nic, oprócz nowych zasłon, nie mogłam na to poradzić.
Słowa Victora roztoczyły w ciemnym salonie wizję z zupełnie innego świata wykutego w starych, szkockich kamieniach, w trawach błoni i meandrach zawiłych korytarzy. Nie podejrzewałam go o taki talent, tymczasem głosem malował przede mną obraz i zapraszał do zupełnie innej rzeczywistości, jaką znałam tylko z historycznych książek; przez chwilę słuchałam go z lekko rozwartymi ustami, a potem ułożyłam głowę na jego ramieniu i pozwoliłam mu mówić, słuchałam go w ciszy, każde słowo spijając z jego warg jak najsłodszą ambrozję. Ze wspomnień, którymi się dzielił, kipiała nostalgia. Zdawało mi się, że przemierza w pamięci tamte widoki i odkopuje je spod gruzów kurzu dorosłości. Dłoń wędrująca po moich plecach i dotykająca policzka też sprawiała mi przyjemność; z początku przeszył mnie dreszcz, który zamienił się w leniwe wrzenie krwi tak inne niż poprzednio, w ciepło powite w podbrzuszu, elektryzujące i rozchodzące się wyżej, sięgające serca, szyi. Miał szorstką, ale cudowną skórę, i ręce, które wiedziały jak mnie dotykać. Ponownie przybliżyłam dłoń do jego podbródka i przesunęłam jego twarz ku sobie; chciałam, żeby mówił do moich ust, a kiedy tak się stało, w niemej nagrodzie, gdzieś pomiędzy werbalizowaną czerwienią i złotem, a blaskiem świec przesunęłam koniuszkiem języka po jego dolnej wardze. Lekko, delikatnie, tylko na chwilę.
- Pewnie skrzypi nieprzypadkowo - zauważyłam i sięgnęłam spojrzeniem jego oczu. - Gdybym miała w zamku tylu nastolatków, którzy uczą się granic swojej kreatywności, też zadbałabym o ostrzeżenia dla mniej zdeterminowanych. Musiało być ich więcej, niż obrazy i trzeszczący parkiet - parsknęłam cicho, ledwie słyszalnie, i odchyliłam głowę do tyłu, z rozmysłem napinając cięciwę dzielącej nas odległości, podczas gdy dłoń opadła wzdłuż jego szyi, znajdując miejsce pomiędzy obojczykami. Wyobrażałam sobie o czym mówił, zupełnie jakby Victor chwycił mnie za dłoń i poprowadził spiralą swoich przygód. Pojebana kołatka. Hectorowi oczy wyszłyby z orbit, a uszy zwiędły na wióry.
- Tego nie będziemy praktykować - zapowiedziałam i zaczepnie uniosłam brwi. Charaktery dumnych i walecznych gryfonów stały w opozycji do sprytnych ślizgonów, nic więc dziwnego, że oba domy nie mogły dojść między sobą do porozumienia; zastanawiałam się jak Victor musiał wyglądać w szatach w czerni, żółci i czerwieni, z krawatem z wyszytą podobizną obnażającego pazury lwa, którego paszcza rozdziawiona była w niesłyszalnym ryku. Dziewczęta musiały szaleć na jego punkcie, jednak z zazdrosnej przekory postanowiłam nie mówić tego na głos. - To ślizgonów kładłeś na łopatki w klubie pojedynków? - spytałam, choć miałam wrażenie, że przynależność do konkretnego domu ani nie zapewniała, ani nie zwalniała z pozycji jego przeciwnika. W moich oczach był ponad durne schematy, sam wytyczał własną ścieżkę, sam dobierał przyjaciół i klasyfikował wrogów, którym rozkwaszał nosy nonszalanckimi urokami. - A widziałeś kiedyś wielką kałamarnicę? Strażnika z przybłonionwego jeziora. Czytałam, że jest nieszkodliwa, mimo masy, do jakiej się rozrosła - pozornie niedbałym gestem przesunęłam dłoń w dół, palcami wytyczałam leniwą ścieżkę przez długość jego torsu, aż zatrzymały się na krawędzi spodni u jego pasa, ale nie ruszyły dalej. Upojona winem jego historii i jego bliskości, nie czułam na obnażonej skórze ramion chłodu nocnego wiatru.
Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Jadalnia [odnośnik]15.02.23 20:53
Victor uśmiechnął się połową ust; trochę brzydko, trochę niepokojąco. Trochę tak, jak zwykł uśmiechać się w pracy, tuż przed wykonaniem założeń kontraktu. Wiedział, że to przenośnia, że stary-głupi Evans nic by jej nie zrobił, ale mimo tego nie potrafił nie wyobrazić sobie na szybko paru możliwych opcji zemsty. Bo to było przecież oczywiste, że wziąłby odwet w jej imieniu. Mógł być chujem, mógł notorycznie zaniedbywać ją i Orphiego, mógł tygodniami gnić na Nokturnie, ale gdyby tylko dowiedział się, że ktoś wyrządził jej krzywdę ― zająłby się tym w odpowiedni sposób.
Skinął krótko głową na jej zapewnienie, że nie trzeba pomocy. Respektował to i nie zamierzał pchać się na siłę; sam odwykł od proszenia o wsparcie, lubił radzić sobie w pojedynkę i wiedział, że ona podzielała to stanowisko. Teraz, po śmierci głupiego Evansa, chyba nawet bardziej niż wcześniej, jakby miała coś do udowodnienia. Sobie, światu, jemu, Hectorowi. Całej lokalnej społeczności.
Przechylił głowę, kiedy padły kolejne pytania, przyjrzał się jej spod oka. Troska zawsze wywoływała u niego pewien dyskomfort, nie do końca wiedział, jak na nią reagować. Strona emocjonalna relacji nie była jego domeną; w zasadzie relacje same w sobie były czymś, na czym niespecjalnie się znał. Nie potrafił o nie dbać i lubił sobie wmawiać, że nie musi. Zwykle działało.
Rzeczy dziwne i groźne to moja domena, Leta ― mruknął w końcu, dość leniwie, lekceważąco. Nie miał zamiaru dokładać jej zmartwień, milczałby nawet wtedy, gdyby faktycznie coś się stało. ― Ale nie zauważyłem wtedy niczego, co specjalnie odbiegałoby od normy. Dzień w którym pojawiła się ta zjebana kometa był podobny do wszystkich innych. Może tylko chujowo mi się spało, nic poza tym. ― Wzruszył zdrowym ramieniem, to drugie na razie oszczędzając. Nadal nie do końca czuł tamtą rękę - w zasadzie całą kończynę - ale i tak było lepiej niż jeszcze kwadrans temu. Znak, że nic mu się takiego nie stało, do wesela się zagoi.
Nie miał w sobie tyle empatii, by wyczuć targające nią emocje, ten ból spowodowany niemocą i strachem własnego dziecka. Widział, że coś ją dręczy, rozdziera duszę na kawałki, ale… Nie potrafił nic zrobić. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że może Hector by wiedział. Że mimo wszystkich różnic, może przez tą swoją magipsychiatrię był lepszy w te klocki. Co on, Victor, mógł zrobić, żeby ją pocieszyć? Miał ją przytulić? Coś powiedzieć?
Ciążąca mu od czasu do czasu myśl o tym, że w takich chwilach potrafi ją jedynie rozczarować, powróciła, umościła się wygodnie wśród wspomnień. Victor westchnął. Dlatego, właśnie dlatego, nie angażował się emocjonalnie. Bo nie potrafił. Bo czuł się jak dziecko we mgle i działało mu to na nerwy.
Na szczęście, temat komety dość szybko się skończył, a dyskusja kręcąca się wokół Hogwartu wyciągnęła ich oboje z tego dziwnego nastroju podszytego niepokojem i strachem. Opowiadanie o czasach szkolnych całkiem niespodziewanie sprowadziło na niego falę przyjemnej nostalgii. Rzadko wracał do tamtych wspomnień, zbyt zajęty teraźniejszością. Rzadko pozwalał sobie na rozpamiętywanie przeszłości, absurdalnie przekonany o tym, że jest pełna porażek i niewarta tego, by o niej wspominać.
Wciąż błądził dłonią po jej plecach, ale w miarę jak opowieść płynęła, postanowił ją po prostu objąć w talii, przygarnąć bliżej siebie. Leta oparła mu ufnie głowę na ramieniu, a on mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy gdyby dziwka fortuna nie poskąpiła jej magii ― trafiłaby do Gryffindoru? Wydawało mu się, że tak właśnie by było, ale Tiara Przydziału miewała czasem odmienne zdanie od samego zainteresowanego, dostrzegała rzeczy na pierwszy rzut oka niewidoczne.
Jak wyglądałby Hogwart, jak wyglądałyby lata szkolnej edukacji, gdyby była tam z nim?
Nie zaprotestował, kiedy odwróciła mu głowę w swoją stronę, spod półprzymkniętych powiek przyjrzał się jej twarzy. Łagodne, miękkie rysy, ładnie wykrojone usta, błyszczące oczy w kolorze niezapominajek patrzące na niego z jakąś nienazwaną emocją czającą się na dnie. Kierowany bezwiednym odruchem uniósł drugą rękę, do tej pory zwisająca smętnie wzdłuż tułowia, nawinął sobie na palec kosmyk kasztanowych włosów.
Przymknął oczy, czując delikatny dotyk na wardze. Tylko na chwilę, tylko na moment.
Było więcej ― potaknął leniwie ― byli prefekci i ich nocne dyżury, nauczyciele też czuwali. Domyślasz się pewnie, że niektórych i tak to nie powstrzymało przed badaniem tajemnic zamku po nocy. Zresztą, chyba to było w tym wszystkim najlepsze. Fakt, że robiło się coś nie do końca legalnego. ― Uśmiechnął się kątem ust, dość łobuzersko. Jeśli chodziło o nielegalne przedsięwzięcia, zawsze był pierwszy w kolejce, a czasem nawet był ich głównym realizatorem, dowódcą szajki.
Nie? A szkoda ― mruknął. ― Prawdziwa tradycja.
Nie tylko Ślizgonów, do Klubu Pojedynków należeli uczniowie ze wszystkich domów i wszystkim im sprzedawałem oklep ― powiedział dumnie, zręcznie pomijając fakt, że on sam też czasem zbierał oklep. Zazwyczaj od wyższych roczników. ― Poza tym, mimo arcygłębokiego poszanowania tradycji, nie podzielałem entuzjazmu uczestniczących w konflikcie. Paru Ślizgonów znam do dzisiaj ― jak chociażby Mulcibera ― szufladkowanie ludzi ze względu na dom jest raczej średnio przydatne. Nawet w szkole.
Zamyślił się, kiedy spytała o kałamarnicę. W zasadzie nigdy specjalnie się nią nie interesował, widział parę razy macki, był świadkiem tego, jak jakaś dziewczyna poklepała monstrualne ramię, jakby to była głowa jakiegoś psidwaka. I był też głównym obserwatorem pewnego wydarzenia…
Na pierwszym roku, kiedy płynęliśmy łódkami do zamku ― zaczął opowieść, podciągając się nieco na krześle ― taki jeden cymbał za bardzo się przechylił i wypadł. Nie umiał pływać, zaczął się topić, a zanim gajowy się zorientował, sprawa była już całkiem poważna. Na szczęście, kałamarnica była na posterunku i wyłowiła kretyna, odstawiła do łódki. Sądząc po tej historii, musiała być nieszkodliwa, albo nawet całkiem przydatna… ― urwał, uważnie śledząc ruch jej dłoni i uśmiechając się przy tym zgoła podejrzanie. Jeśli do tej pory miał jakieś wątpliwości co do finału tej nocy, to teraz nie miał już żadnych.
Jesteś pewna, że chcesz się bawić w nakładanie tego ziołowego gówna? Nie, żebym nie doceniał, ale zdaje się, że potem będziesz mieć upierdoloną całą pościel, a ja - wyobraź sobie - wspaniałomyślnie nie chcę dokładać ci pracy.


Soul for sale

Victor Vale
Victor Vale
Zawód : morderca, zbir do wynajęcia
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler

red comes in many shades

OPCM : 13 +1
UROKI : 11 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11520-victor-vale https://www.morsmordre.net/t11555-damocles#358098 https://www.morsmordre.net/t12154-victor-vale#374133 https://www.morsmordre.net/f439-smiertelny-nokturn-34 https://www.morsmordre.net/t11553-skrytka-bankowa-nr-2512#358090 https://www.morsmordre.net/t11556-victor-vale#358128
Re: Jadalnia [odnośnik]15.02.23 21:58
Miałam ochotę odpowiedzieć, że jego rzeczy dziwne i groźne nie były tym, co niosła za sobą kometa, tą ponurą zapowiedzią złych scenariuszy wykutą z jarzących się żółci i czerwieni - ale koniec końców ugryzłam się w język, przewróciłam oczyma i westchnęłam długo, wymownie. Co mogłam o tym wiedzieć? Patrząc w nocne niebo widziałam zlepek błyszczących punktów, ale nie potrafiłam czytać konstelacji gwiazd, nie zdradzały mi swoich tajemnic. Poza tym Victor nie był dzieckiem i potrafił o siebie zadbać. W nieokrzesanym życiu przypominającym stąpanie po rozżarzonych węglach musiał nauczyć się mieć własne bezpieczeństwo na uwadze, a ja nie miałam prawa ani tego kwestionować, ani tym bardziej zanudzać go piętrzącą się listą morałów. Skinęłam więc głową, zaufałam; nie zdziwiły mnie przy tym jego problemy ze snem, bo ilekroć pytałam ludzi w swoim otoczeniu jak znieśli godziny poprzedzające nadejście komety, wszyscy odpowiadali podobnie. On właśnie zrobił to samo.
Bliskość jego ciała zwróciła mi spokój oddechu, napełniła ciepłem tak różnym od wrzącego bulgotu złości rezonującej korowodem po siateczkach żył. Bywało, że mnie zawodził, ale równoważył to instynktownym wyczuciem momentów, w których potrzebowałam jego obecności i potwierdzenia na to, że wciąż jestem realna. Że świat jest realny. Że nie zamieniliśmy się w popiół zeschniętych, zestarzałych kości, z których wrony zdarły ostatni ochłap zgniłego mięsa. Jego dłonie przywracały mnie do teraźniejszości i, chociaż w chwilach otrzeźwienia uznawałam to za głupie, napawały nadzieją. Przekraczaliśmy granice stosowności wiedząc, że prędzej czy później to doprowadzi nas do zguby, jednak ja czułam się zgubiona już od pamiętnego dnia, w którym Mojry skazały nas na odnowienie kontaktu; w pokrętny sposób przypominał mi kometę wiszącą teraz na czarnym niebie. Z jednej strony napawał obietnicą złego końca, ale przy tym nie można było oderwać od niego wzroku. Hipnotyzował narkotyczną słodyczą, uzależniał, zapraszał, a potem nadchodziły wątpliwości, rozterki i godziny samotnych rozważań. Nic się nie zmieniło, z tą różnicą, że przestałam tracić czas na słuchanie podszeptów powątpiewania. Jednego mężczyznę już straciłam, drugiego, tego ważniejszego, nie zamierzałam.
Zerknęłam na kasztanowe pasmo owinięte wokół kciuka Victora i pozwoliłam ustom ułożyć się w ściegu leniwego uśmiechu. Nasza mała, krótka idylla. Odyseusz dobijający do wybrzeży Ajai i Kirke dzieląca z nim fragment boskiej wieczności, ledwie kroplę w morzu nieśmiertelności, ulotną i chyba dlatego tak ważną. Kto z nas był kim?
- Jak lep na muchy. Im więcej pułapek i przeszkód, obietnic szlabanów, tym słodszy zakazany owoc - podsumowałam beztrosko, bo nie mogłam odnaleźć w sobie empatii dla nauczycieli muszących mierzyć się z pomysłami i ich pełnym determinacji wykonaniem przez nastolatka noszącego barwy złota i karmazynu. Dzisiaj nie oni byli dla mnie ważni, choć na ogół rozumiałam wagę odpowiedzialności ciążącej na łączącym nas zawodzie.
Gdy mówił, przysunęłam się nieco bliżej, żeby nasze wargi już za każdym razem delikatnie dotykały się przy formowaniu wszelkiego słowa, leniwie, bez pośpiechu, i czułam na ustach miękkość jego oddechu. Chciałam zatrzeć dzielącą nas granicę fizyczności, podświadomie próbowałam wpić się we wspomnienia, którymi się dzielił, i przeżyć je razem z nim, jakby ciepło pocałunków mogło postawić nas ramię w ramię na trzeszczącej deseczce w pokoju wspólnym gryfonów. Nawet gdybym była czarownicą, nie zazębilibyśmy się w szkole.
Nie poznałabym Victora z tamtych dni.
Nie byłam pewna w którym momencie przestałam słuchać go z intencją zamrożenia w pamięci każdego skrawka opowieści, żeby stworzyć w Dolinie szkołę bliską temu, co widział własnymi oczyma. Imponował mi łatwością, z jaką odkopywał te chwile, i bogatością opisów. Tym mnie dziś uwodził - a chyba nawet się nie starał. W uszach szumiał mi potok krwi, serce odmawiało posłuszeństwa i wygrywało w klatce piersi dudniące melodie; miał na mnie ten sam efekt, jak wtedy, gdy dotknął mnie po raz pierwszy. Żarliwość pasji odnalezionej w nieodpowiedniości nie osłabła, nie przerodziła się w sadzę i popiół, czułam za to narastający we mnie głód, jakby sama jego obecność szeptała cichą obietnicę o tym, że był jedynym, który mógł go zaspokoić. Że był tym, czego mi trzeba. Wierzyłam. Inaczej niż z Jasperem, inaczej niż chyba z każdym mężczyzną o stabilnym życiu i aurze roztaczającej poczucie bezpieczeństwa. Wierzyłam. W urywkach słów przebijających się przez wzburzone myśli zdołałam parsknąć na historię o pierwszorocznym i kałamarnicy, bo wątpiłam, czy byłabym w stanie ostudzić porwane przez płomienie serce gdyby powiedział, że tak naprawdę ten nieszczęsny chłopiec utonął na dnie przyzamkowego jeziora, a kałamarnica odebrała to jako ofiarę złożoną ku jej czci. Nic nie miało znaczenia. Czas mógł zatrzymać się w miejscu, a świat rozpaść na wióry, byle mnie nie zostawiał.
- Nie na ranę. Wcisnę ci je do gardła i wysmaruję maścią język, i może to uzdrowi twój okrojony słownik - fuknęłam zaczepnie, bo dopiero to przywróciło mnie do teraźniejszości, ziołowe gówno przeżywające renesans; żar złośliwości zmieszał się żarem skłębionym w podbrzuszu, w rumianych policzkach i kolorowanych podnieceniem źrenicach. Moje oczy musiały błyszczeć najszczerszym pragnieniem. - Tylko bądź cicho - oblizałam usta i upomniałam go z niepokornym uśmiechem, bez trudu odnajdując w mięśniach znajomy ruch klikający w pomieszczeniu metaliczną melodią rozpinanego rozporka. Jeśli myślał, że dotrzemy do pościeli, był w ogromnym błędzie.

zt x2 :innocent:
Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Jadalnia [odnośnik]20.02.23 20:06
| 11 lipca

Zmiana pogody zdecydowanie jej sprzyjała. Powietrze było ciepłe, wiatr wkradał się między kosmyki włosów, a promienie słońca pieściły policzki. Gdyby zamknęła oczy mogłaby nawet przez chwilę udawać, że wciąż była we Francji. Gdyby słyszała jeszcze tylko szum morza, mogłaby udawać, że była w domu. Po tylu latach ciężko było go jednak wciąż tak nazywać. Nawet pamięć zaczynała jej płatać figle. Pamiętała obitą ramę obrazu, świeże kwiaty na stole, ornamenty na harfie siostry, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć dokładnego rozkładu pokoi. Dom rodzinny męża nigdy nie był jej, apartament w Londynie był zimny i obcy, a Walia to tymczasowy azyl. O zgrozo, ale to port był najbliższy określeniu go domem. Uciekała, czy szukała swojego miejsca? Miała trzydzieści jeden lat, a wydawało jej się, że jest od tego celu dalej niż bliżej.
Somerset było przepełnione melancholią. Nie tylko tą jej, a każdego jednego mieszkańca. Skryta w każdym domu, czy uliczce, rozbrzmiewała dziecięcym chichotem, rodzinnymi obiadami, jarmarkową wrzawą. Zawsze lubiła tu wracać odnajdując się w swojskiej atmosferze. Teraz jednak prowadziło ją tu zmartwienie. Pierwsze dni lata przyniosły kolejne troski. Słońce już nie grzało, a wiatr zmógł się przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze. Mroczny znak, cienie, fala samobójstw, kometa i wszystko inne co za sobą przyniosła. Somerset nie miało raczej szybko zaznać odpoczynku.
Przed domem Lety zjawiła się późnym popołudniem, w letniej sukience i z drewnianym słowikiem w kieszeni, który po dotknięciu wzbijał się do lotu, bądź pogodnie świergotał. Zabawka musiała być holendernie droga, przynajmniej jak na jej obecne standardy, nie mogła mieć jednak o tym pojęcia. Dostała ją od Thalii, która ją "znalazła", a Yvette nie zadawała pytań.
Zanim zapukała do drzwi zauważyła kogoś kątem oka. Uśmiechając się odwróciła się w stronę starszej kobiety stojącej przed domem obok. - Dzień dobry. - Ta jednak jej nie odpowiedziała krzywiąc się i wracając do środka. - Albo i nie... - Potrząsnęła głową walcząc z wewnętrzną pokusą wywrócenia oczami, po czym uniosła dłoń pukając do znajomych drzwi.
- Twoja sąsiadka nie przepada tylko za mną, czy za wszystkimi bez wyjątku? - Zapytała Letę bez ceregieli wchodząc do środka. Zatrzymała się przed nią muskając ustami jej policzek. Raz. I o raz za dużo dla większości Anglików. Była wdzięczna za to, że Hector zaufał jej na tyle, żeby w ogóle powiedzieć jej o siostrze. Za przyjaźń z nią. Z kobietą, której siła nie brała się z magii i dzierżonej w dłoni różdżki, a z dobroci serca, intelekcie i niezłomnym charakterze. - Przepraszam, że nie zaglądnęłam wcześniej. Martwiłam się. Wszystko w porządku? Z tobą i Orpheusem? [bylobrzydkobedzieladnie]


You can't choose what stays
and what fades away.


Ostatnio zmieniony przez Yvette Baudelaire dnia 21.02.23 0:03, w całości zmieniany 1 raz
Yvette Baudelaire
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9187-yvette-baudelaire#278366 https://www.morsmordre.net/t9245-antares#281195 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t9249-skrytka-bankowa-nr-2149 https://www.morsmordre.net/t9254-yvette-baudelaire#281466
Re: Jadalnia [odnośnik]20.02.23 20:46
Ledwo zdążyłam otworzyć drzwi, a w przedsionku rozbłysła śliczna twarz Yvette. Ilekroć patrzyłam na nią, widziałam leniwe pola francuskich miejscowości, oddalone od zgiełku sady porośnięte pachnącymi jabłoniami, widziałam to, co zostawiła za sobą i co utraciła bezpowrotnie. Była jak plaster naklejany na ranę, potrafiła przydawać nadziei jednym uśmiechem.
- Natknęłaś się na tę starą podglądaczkę? - zapytałam z pochmurnie zmarszczonymi brwiami. Bellowa uprzykrzała mi życie od dnia, w którym wprowadziłam się do domu Jaspera jako pani Evans, było wiadomo, że w tej roli widziała jedną ze swoich niezbyt urodziwych córek. Pewnie tę szczerbatą. - Nie martw się, zawsze wygląda i zachowuje się tak, jakby zjadła kilo cytryn. Co nie zmienia faktu, że przydałaby się odrobina kultury - ostatnie słowa wręcz wykrzyczałam przez zamykające się drzwi, pewna, że kobiecina nadstawiała uszu w oczekiwaniu na plotki, coś, na czym mogłaby mnie przyłapać. Reakcja powitalna Yvette na moment zamroziła mnie za to w miejscu; nie byłam przyzwyczajona do podobnych gestów, wyrosłam na surowym wychowaniu Shropshire, gdzie dowody sympatii można było zliczyć na palcu jednej ręki - ona jednak była świeżością, była przełamaniem granic, które witałam z zaskakującą radością. Ułożyłam dłonie na jej dłoniach i ścisnęłam je lekko, usta układając w półuśmiechu. - Aż tak się stęskniłaś? - rzuciłam żartobliwie. - Dobrze cię widzieć, Yv. Chodź - zaprosiłam ją za sobą głębiej do czeluści Ula. Gardło korytarza przełamywały szeroko otwarte drzwi z białego drewna prowadzące do salonu i to tam ją zaprowadziłam.
Orpheus drzemał na piętrze po porannych harcach, ale nie miałam wątpliwości, że niebawem dosłyszy odgłosy rozmów dochodzące z dołu i zdecyduje się zaszczycić nas swoją obecnością. Wyobrażałam sobie zachwycony uśmiech, który pojawi się na jego twarzy na widok jednej z ulubionych cioć; Baudelaire zawsze go rozpieszczała, on z kolei był jak kot i łasił się w poszukiwaniu smakołyków. Rekrutował ją do zabaw, pokazywał swój dziecięcy świat, tak kolorowy i baśniowy w porównaniu do świata dorosłych. Może w pewien sposób, chociaż na chwilę, wypełniał lukę w jej sercu. Nie wyobrażałam sobie bólu, który musiała znosić każdego poranka, myśli, że nie miała u swojego boku syna, jakiego odebrali jej bliscy; gdybym znalazła się na jej miejscu, nie miałabym po co żyć. Nie potrafiłabym. Była silniejsza niż ja.
- Całkiem nieźle, dziękuję, moja droga. Ale Orphie źle znosił pojawienie się komety... Od poranka, kiedy wychynęła na niebie, nie mógł się uspokoić. Na szczęście już jest lepiej - wyjawiłam ze zmartwieniem przebłyskującym w spojrzeniu i usiadłam na kanapie, dłonią klepiąc lekko miejsce obok siebie. - A ty? Jak się masz? Gdzie byłaś, co robiłaś? Ostatnio widziałyśmy się... och, dobry kawał czasu temu i wolałabym myśleć, że to nie przez to, że Hector tak cię obciążył opieką nad Orestesem - kąciki ust drgnęły ku górze. Do tego chłopca również posiadała wspaniałą rękę, wierzyłam właściwie, że potrafiłaby zjednać sobie każde dziecko. - Chcesz kawy? O ile Bell nie włamała się do spiżarki i nas z niej nie podsłuchuje. Na Merlina, gdybym mogła, wsadziłabym jej kołkogonka do piwnicy. Nie tylko ciebie tak potraktowała. Snuje się dookoła jak dementor i uprzykrza ludziom życia, a na domiar złego przerzuca ślimaki do mojego ogrodu. Jeszcze tylko dwa tygodnie i ta gehenna się skończy - westchnęłam przeciągle.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Jadalnia [odnośnik]28.02.23 20:34
Nie czekała długo aż drzwi przed nią się otworzą, a w nich stanie słodka Leta, o lśniących w słońcu kasztanowych włosach. Sama wiele przeszła, a los nie oszczędzał ją dużo wcześniej niż przed śmiercią męża, czy wybuchem wojny. Zastanawiała się co zrobiłby jej własny ojciec, gdyby którekolwiek z jego dzieci okazało się charłakiem. Zawsze dbał o status, więc nasuwała jej się jasna odpowiedź. Rozumiała na jakich zasadach działał tamtejszy świat, ale nie okrucieństwo, które za sobą niosło. Nie mieściło jej się w głowie jak można porzucić swoje własne dziecko.
Zaśmiała się w głos na pytanie kobiety i widok uroczo zmarczonych brwi. - Albo tak, albo masz ich więcej niż jedną. - Może kolejna chowała się gdzieś za drzewem, a jeszcze inna wchodziła już do środka kominem. - Próbowałaś przekupić ją miodem? Może to osłodziłoby jej życie. - Albo wkupiłaby się w jej "łaski". - A ty za mną nie? - Odpowiedziała uśmiechając się zaczepnie. Wraz z nią udała się do środka zostawiając sąsiadkę i jej ciekawskie uszy za sobą. Obie kobiety na pewno dopilnują, że do końca ich spotkania, te będą starszą kobietę piekły żywym ogniem. - Hector go zbadał? - Zapytała zaniepokojona gotowa od razu udać się do pokoju chłopca. Nie zrozumie matczynej miłości ten, kto nigdy jej nie poczuł. To że nie było to jej dziecko nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Łatwo się przywiązywała, łatwo dzieliła się miłością, a już szczególnie względem dzieci. Obserwowanie Lety z synem jednocześnie bolało i przepełniało ją radością. Była wspaniałą matką, a jej syn cudownym chłopcem.
- Mam coś dla niego. - Sięgnęła dłonią do kieszeni ściskając w pięści drewnianego ptaka, którego wyjęła otwierając dłoń. Brązowy ptaszek otworzył oczy, poruszając głową i potrząsając skrzydłami, po czym zaświegotał raz i wzbił się w górę manewrując między żyrandolem, a wazonem na stole, ostatecznie siadając na parapecie. - I od razu mówię, że go przetestowałam. Na nic nie wpada, więc twoja porcelana jest bezpieczna. - Gdyby było inaczej ona sama podziękowałaby serdecznie za taki prezent.
- Dziękuję, dobrze. - Odpowiedziała siadając obok niej na kanapie. - Przestań. To żadne obciążenie. Możecie mnie z Orphim i Orestesem zostawić choćby na tydzień. - Pracoholiczka siedząca w domu z dziećmi... Co jednak, gdyby przyszło jej tak spędzić lata z własnym dzieckiem? Uczyła się na błędach i wiedziała teraz, że poświęciłaby wszystko. Nawet swój zawód. - Głównie pracowałam. Od czasu do czasu nawet za pieniądze. Oszczędzam na dom. - Zdradziła kobiecie, choć wciąż nie była pewna gdzie się podzieje. Syrenia Laguna i mieszkanie z Thalią było tymczasowym rozwiązaniem. Wszystko lepsze niż Londyn. Nie chciała jednak siedzieć jej na głowie, chciała móc być w stanie zapraszać i przyjmować kogo tylko chciała, no i własny kąt był czymś za czym tęskniła. - A masz? - Nie pamięta już jak smakowała Francuska kawa. Wie jednak, że jest sto razy lepsza niż ta Angielska. Kiedy jednak wszystkiego zaczęło brakować i ona stała się rarytasem. - Nudzi się jej? - Zapytała nie kryjąc poirytowania. Wiedziała, że kobieta była najpewniej całkowicie nieszkodliwa, ale nic nie dawało jej prawa uprzykrzać życia sąsiadom, a już tym bardziej Lecie. - Masz z ogrodu widok na jej dom? Z chęcią napiłabym się na świeżym powietrzu. - Ogień zwalczaj ogniem. Skoro ona chce sobie ich pooglądać, to one pooglądają sobie ją. - Co się stanie za dwa tygodnie?


You can't choose what stays
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9187-yvette-baudelaire#278366 https://www.morsmordre.net/t9245-antares#281195 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t9249-skrytka-bankowa-nr-2149 https://www.morsmordre.net/t9254-yvette-baudelaire#281466
Re: Jadalnia [odnośnik]01.03.23 20:03
- Mam ich tu całe mnóstwo, wylęgają się nie wiadomo skąd - oceniłam z przekąsem. Dolina pełna była podglądaczek, kobiet znudzonych marazmem i stagnacją starych kątów, pasjonatek nadstawiania ucha ku cudzym problemom, sekretom i bolączkom. Mnożyły się jak komary letnią porą, z tą różnicą, że w porównaniu do owadów nie wypełzały z wody i nie przedzierały się przez hordy drapieżników w próbie przetrwania. Każda z nich miała własne gniazdko i rodzinę, na której mogłaby i wręcz powinna się skupić, więc skąd brały czas, żeby z pedantyczną pieczołowitością obserwować życia sąsiadów? Nie mogłam się temu nadziwić, chociaż skrycie robiłam dokładnie to samo, z ekscytacją śledziłam odsłony lokalnych dramatów. - Nawet tak nie żartuj. Prędzej zjadłabym ule własnymi zębami niż podarowała miód tej starej papli - żachnęłam się dumnie. Jeszcze czego. W czasach wojny do teściowych miodów ustawiała się kolejka, tymczasem ja miałabym się nimi nieodpłatnie dzielić z nietoperzycą zza płotu w celach rozejmowych? - Pszczoły czasem mają pasożyty, wiesz? Przyczepiają się do nich i wysysają ich krew, żywią się masą ciała. Bell robi to samo z ludźmi - otrząsnęłam się dramatycznie, dla podkreślenia efektu. Moja twarz jednak prędko złagodniała, kiedy na wokandę trafiła tęsknota; niewiele miałam prawdziwych przyjaciółek, pokrewnych dusz, które mogłam dopuścić do serca, większość z nich była zwykłymi koleżankami. Nie Baudelaire. - Usychałam - odpowiedziałam z uśmiechem, szerokim i kąśliwym. Zasłużyła sobie na miejsce pośród najbliższego panteonu, była jedną z nielicznych tak dobrych osób, jakie bogowie w przedziwnej szczodrości zesłali na ziemię.
- Nie Hector, ale przyjaciel uzdrowiciel. Bardzo skrupulatny. Pomógł Orphiemu stanąć na nogi i od tamtego czasu znacznie lepiej śpi - zapewniłam, żeby niepotrzebnie nie dodawać jej zmartwień. Skąd mogłam wiedzieć, że znała Teda? Świat był mniejszy, niż nam się wydawało, być może mogłabym połączyć ich nicią jednej i tej samej profesji, ale po Wyspach musiało krążyć tysiące medyków, jeśli nie więcej. - A jak ty ją znosisz, Yv? Nic ci się nie stało, kiedy rozbłysła? - zapytałam, licząc, że trzeciego lipca nie przydarzyła się jej żadna tragedia.
Z zaintrygowaniem przyglądałam się wyjętej przez nią zabawce, małym, drewnianym nóżkom odpychającym się od jej dłoni, skrzydłom, które poniosły korpus w powietrzu. Ptaszek zatoczył koło wokół żyrandola i nie mogłam odjąć od niego spojrzenia; był piękny, magiczny, wyraźnie wykonany z miłością i z tą samą miłością będzie podarowany. Moje źrenice rozjarzyły się ekscytacją. Wyobrażałam sobie minę Orpheusa, kiedy zobaczy to cacko po raz pierwszy, och, na pewno nie przestanie się nim bawić zbyt szybko. Będzie biegał za drewnianym przyjacielem na tych swoich kaczych nóżkach i zanosił się rozradowanym śmiechem.
- Jesteś wspaniała. Skąd wytrzasnęłaś takie coś? Czy to jak z iluzjonistą, który nigdy nie zdradza swoich sekretów? - przeniosłam na nią wzrok, a ptak wylądował na parapecie. Właściwie mógłby rozbić kilka sztuk porcelany, ale tego już nie dodałam. Były ślubnym prezentem i nigdy ich nie lubiłam, potworne brzydactwa.
- Uważaj, bo życzenie wypowiedziane w złą godzinę może się spełnić - przestrzegłam ją z zawadiackim uśmiechem, w głębi serca wiedząc jednak, że Yv mówiła szczerze. Tęsknota ściskająca matczyne serce, pustka, która z niego zionęła, musiały być okropne. Czy istniały chwile, kiedy nie dryfowała myślami do swojego maleństwa? - Na dom - powtórzyłam po niej z pewnym zdumieniem. Na skutek wojny wiele budynków stało pustych, jej marzenie miało realną szansę się ziścić. - Stoi za tym coś konkretnego? - wyniosła się z doków do Walii, sądziłam, że tam zostanie na dłużej, gdziekolwiek uwiła gniazdo.
Kiwnęłam głową, uśmiechnięta złośliwie, i zabrałam się za parzenie kawy.
- Za dwa tygodnie dementor wróci do Azkabanu - oznajmiłam, nawet nie kryłam satysfakcji. Zbyt długo musiałam użerać się z panią Bell, z trudem powstrzymywałam się teraz, żeby nie wyprawić jej pożegnalnego przyjęcia pełnego łez wzruszenia i wdzięczności - nie za wszystko, co dla nas zrobiła, a za to, że w końcu postanowiła się wynieść. - Przenosi się do syna i jego żony, z daleka od Doliny. Mam nadzieję, że na drugi koniec kraju. Właściwie to... Bellowie planują sprzedać swój dom - olśniło mnie i zmrużyłam oczy, przyglądając się Yvette z natchnieniem. - Coś mi się wydaje, że jednak powinnyście się bliżej poznać. Porozmawiać. Ponegocjować - zasugerowałam.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733
Re: Jadalnia [odnośnik]09.03.23 14:36
Stare podglądaczki, którym nudzi się w życiu i obniosą cię przy najbliższej okazji były zdecydowanie jej ulubionym typem człowieka. Jak się okazało również i Lety. Los oszczędził jej mieszkania blisko staruszki jak ta, ale miała niezaprzeczalną przyjemność spotkać całkiem pokaźną ich ilość. Koegzystowanie jednak z taką dzień w dzień? Cierpliwość Evans była godna podziwu. - Masą ciała mówisz? Są ludzie, którzy by za to zapłacili. - "Upierdliwa sąsiadka na sprzedaż. Zadba o utrzymanie przez ciebie prawidłowej masy ciała i wysokie ciśnienie." - Och, ty mój kwiecie pachnący. - Rzuciła teatralnie trzepocząc rzęsami czując jak policzki zaczynają ją boleć od rozciągającego je uśmiechu.
Z ulgą przyjęła wiadomość, że Orphiemu nic już nie dolega. Dokładne skutki oddziaływania komety były jeszcze nieznane. Jak zwykle jednak przy dzieciach, czy osobach starszych trzeba było być podwójnie ostrożnym i mieć cały czas rękę na pulsie. - Sporo masz tych przyjaciół uzdrowicieli. Zbierasz nas jak karty z czekoladowych żab? - Co najmniej trzech to już niezła kolekcja. - Bolała mnie głowa, ale niekoniecznie to musiało być przyczyną. Zwierzęta dziwnie się zachowywały. Były płochliwe i wciąż wydaje mi się, że nie doszły do siebie. Jeszcze woda skisła, ale poza tym nic więcej mi się nie przydarzyło. - Dopóki to coś nie zniknie z nieba nikt chyba nie zaśnie spokojnie. Kometa wisiała nad nimi jak zły omen, którego nie potrzebowali by wiedzieć, że nic najpewniej w najbliższym czasie się nie zmieni. Na lepiej, bo najwidoczniej na gorzej zawsze może. - O Orphim już wiem, ale co z tobą? - Zapytała przyjaciółkę zauważając, że ani razu nie wspomniała o tym jak sama się czuła. Wyglądała dobrze. Kolory zdobiły jej śliczną buzie, a oczy nie były przekrwione.
- Żaden sekret, a magiczna zabawka. Zawiodę cię, ale nie wiem jak dokładnie się je tworzy. Dostałam ją. Myślisz, że spodoba się Orphiemu? - Często przychodziła do Lety z pustymi rękoma. Wstydziła się tego, że nie mogła sobie prócz pewnych okazji, pozwolić na zakup prezentu, gdy szła do kogoś w gości. Szczególnie gdy przychodziła tutaj, gdzie w domu było małe dziecko. - Będę czekać. - Odpowiedziała równie rozbawionym tonem naprawdę nie mając nic przeciwko opiece nad synem Lety, czy Hectora. Wręcz przeciwnie, każda spędzona chwila z tymi chłopcami była przez nią szczerze ceniona.
Westchnęła zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. - Powiedzmy, że dalej szukam swojego miejsca. - I faktycznie kryła się za tym prawda. Do Francji nigdy nie wróci, Londyn nie był teraz opcją, Walia wydawała się być rajem, ale... - Nie zrozum mnie źle, Laguna jest cudowna, spokojna, ale niedostępna. Nie mogę być aż tak odizolowana. Chcę być pod ręką dla każdego na wypadek, gdyby coś się stało. - U siebie nie mogła tak po prostu kogoś przyjąć, a potrzebowała takiej swobody. Zaśmiała się widząc z jaką chęcią Leta ruszyła by zaparzyć kawę. Cóż, jeśli tylko mogła pomóc dopiec nękającej ją staruszce, to zrobi to z miłą chęcią. - Myślisz, że spuści mi z ceny po starej znajomości z tobą? Może jednak przekupimy ją tym miodem?


You can't choose what stays
and what fades away.
Yvette Baudelaire
Yvette Baudelaire
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
There are so many wars
going on at night
so many hearts are fighting
to survive without light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9187-yvette-baudelaire#278366 https://www.morsmordre.net/t9245-antares#281195 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t9249-skrytka-bankowa-nr-2149 https://www.morsmordre.net/t9254-yvette-baudelaire#281466
Re: Jadalnia [odnośnik]01.04.23 1:04
- I klasyfikuję zgodnie z kolorami na kartach. Hector dochrapał się diamentowej barwy, podobnie jak ty, ale jeśli mu o tym powiesz, natychmiast zredukuję kolor twojej ramki do bursztynu. Wystarczy jeden błysk dumnego pawia w jego oku i będę wiedziała kto za to odpowiada - przestrzegłam z kwaśnym uśmiechem. Mniej przeszkadzałby mi podobny blask w jej oczach, ale na napuszoną minę brata patrzeć bym nie mogła. Gdzie w tym wszystkim plasowałam Teda? Pewnie na tym samym poziomie, wszyscy z nich posiadali niesamowite umiejętności i głębię wiedzy, która wykraczała poza moje zrozumienie, wszyscy zatem zaskarbili sobie wyraz mojego najwyższego szacunku. Ratowanie ludzkich żyć było w moim odczuciu najszlachetniejszą dziedziną magii, jeszcze szlachetniejszą niż obrona przed czarną magią, którą na co dzień parał się Jasper; kiwnęłam głową, dopiero teraz, przy wydechu, orientując się, że po zadaniu pytania przez dłuższą chwilę przytrzymywałam w płucach powietrze. Skutki nadejścia komety dla ludzi takich jak Yvette mogły być katastrofalne - ludzi pogrążonych w naukowym misterium nad rozoraną tkanką, leczących niedołężnych starców lub bezbronne dzieci. - Cieszę się, że to wszystko - uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust. - Kury? To o nich mówisz? Moje pszczoły też wydają się dziwnie przygaszone. Tamtego dnia część wymarła - wymamrotałam i przygryzłam dolną wargę. Choć niewiele mogłam na to poradzić, wciąż obarczałam siebie winą za niezdolność pomocy wzburzonym insektom, padły na spieczoną trawę, a te, które odleciały z uli, wróciły późnym wieczorem. - Ale do zestresowanych kur też się dołączam. Wczoraj wpadła mi do kurnika stara znajoma. Mówiła, że to jakaś... czkawka teleportacyjna? Nigdy wcześniej nie miałam z tym styczności. Nawiedzona zaczęła bić się z Heleną i Polikseną. Nawet mi przyfasoliła połamaną deską. Z trudem powyciągałam drzazgi. Widzisz jak się żyje w tej Dolinie? - cmoknęłam z niezadowoleniem i spojrzałam na Yvette w poszukiwaniu współczującego zrozumienia, z kolei na dźwięk jej pytania opuściłam ze zrezygnowaniem ramiona. Powrót wspomnieniami do dnia, kiedy woda w studni przeobraziła się w smołę, wciąż nie przychodził mi łatwo. - Trzymam się, bez obaw - zapewniłam krótko, zgodnie z prawdą. Trzymałam się dla Orpheusa.
Obserwowałam ptaka przysiadającego na parapecie. Kiedy wylądował, zdawał się wyzuty z magicznego ruchu i na nowo przypominał zwykłą, mugolską zabawkę, niepozorną jak pączek, w którym dopiero po kilku gryzach odkrywało się smakowitą marmoladę.
- Żartujesz? Będzie zachwycony - stwierdziłam bez wahania. - Powiedz mi tylko, że ten wynalazek nie ćwierka w nocy. To byłoby gorsze niż potrzaskana porcelana - schlebiało mi, że otrzymawszy taki podarunek Yv zdecydowała się z nim rozstać akurat na poczet Orpheusa. Malec uwielbiał ją nie tylko za rozpieszczanie, któremu regularnie poddawała go jedna z ulubionych cioć, ale też za to, ile miała w sobie wyobraźni i ciepła, jak niestrudzenie była w stanie wymyślać nowe zabawy i ubierać w słowa barwne historyjki. Za chwilę będę musiała go obudzić, żeby Baudelaire mogła wręczyć mu prezent samodzielnie - zasługiwała na miłość, którą jej odpowie, i widok radości w młodzieńczych oczętach.
Woda w czajniku powoli zaczynała się gotować, w tym czasie wyjęłam z szafki dzbanek z kawą zbożową i wsypałam odpowiednią ilość do dwóch filiżanek.
- No tak... Ale chyba nie myślisz o powrocie do Londynu? - zmrużyłam oczy i przyjrzałam się przyjaciółce badawczo. Tam wcześniej pracowała, a chociaż nie wiedziałam nic o tym, żeby naraziła się władzy, nie chciałam wyobrażać sobie, że pewnego dnia mogłaby się znaleźć w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie. Czy gdyby przyszło co do czego, Yv potrafiłaby się obronić? - Och, kochana, jeśli jej powiesz, że rekomenduję cię jako klientkę, to podniesie cenę przynajmniej dwukrotnie. Lepiej nic jej nie mów. O, albo powiedz, że próbowałam cię od tego odwieść wszelką siłą, ale i tak upatrzyłaś sobie jej dom i podobają ci się pelargonie przy furtce - poinstruowałam ze śmiechem, obróciwszy się tyłem do szafki, o którą oparłam się biodrami, splatając ręce na piersi. - Podoba mi się pomysł z tobą za płotem - stwierdziłam, ni to poważna, ni łagodna.


Leta Evans
Leta Evans
Zawód : nauczycielka historii magii w Dolinie Godryka, pomoc w pszczelej hodowli
Wiek : 24
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Wdowa
i know those eyes.
this man is dead.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11+3
SPRAWNOŚĆ : 4+3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11218-leta-evans-nee-vale#345257 https://www.morsmordre.net/t11227-amalthea#345732 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f421-somerset-dolina-godryka-ul https://www.morsmordre.net/t11226-szuflada-lety#345731 https://www.morsmordre.net/t11228-leta-evans#345733

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach