Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]02.08.22 13:29

Salon

Salon, który znajduje się po prawej stronie od drzwi wejściowych, jest najbardziej reprezentatywną częścią domu. Mimo widocznych przetarć na obramowaniu pary drewnianych, bujanych foteli, całe wnętrze sprawia wrażenie przytulnego. Wokół kominka ułożony w półkolu komplet składający się z kanapy oraz dwóch foteli otacza stolik kawowy, na środku którego zawsze stoi półmisek, który wypełniony jest zawsze czymś innym, w zależności od pory roku. To właśnie dekoracyjne detale, jak zdjęcia ustawione w ramce, czy chociaż sweter nagminnie przewieszany przez oparcie fotela sprawiały, że czuć było rodzinną atmosferę.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]15.02.23 21:19
1.07

Po raz pierwszy od dawna wyspał się przed pełnią.
Po raz pierwszy od lat zasnął w czyiś ramionach, tak po prostu. Bez niczego więcej, ale tak było nawet lepiej, jakoś lżej i prościej. Bez nerwowego zbierania się o poranku, oglądania przez ramię, bez listu gończego nad głową. Teleportował się prosto do domu, bo mógł, a potem poszedł się przebrać do sypialni z uśmiechem na ustach i wtedy właśnie zobaczył na parapecie list.
Przebiegł go szybko wzrokiem, a uśmiech od razu spełznął z twarzy. Przeczytał list tylko raz, bo drugi raz nie był w stanie, słowa były tak mocne, tak wwiercające się prosto w trzewia, że z wrażenia nie zwrócił aż uwagi na to, że papier lekko pożółkł i wygląda trochę staro. Nie było daty, nie szukał jej zresztą - patrzył tylko na tańczące przed oczyma zdania, ich sens mu zresztą trochę umykał (jaki ostatni wieczór w jego mieszkaniu? Byli wtedy w barze i w tamtej wiosce, ale może Alfie był w złym stanie psychicznym i sam nie wiedział co pisze? Tonks nie rozpoznałby złego stanu psychicznego jeszcze rok temu, ale teraz chodził do magipsychiatry i liczył się z taką możliwością...), umknęły mu też detale, francuskie pielęgniarki i takie tam. Doczyta je potem, albo i nie, bo teraz liczyło się jedno:
Cholera, nie będę nawet człowiekiem…
Musiał się oprzeć o komodę, cisnął list na łóżko, czy tak Alfie o sobie - o nich, o nim myślał?
Czy to przez...
Merlinie, nie powinien go brać do tej wioski. Ani angażować w Wistmans Wood, choć przecież nic się nie stało, nie zabił ich tam nawet, zawiśli potem, ale...
Wcisnął list do kieszeni, nerwowo.
Miał zamiar odwiedzić Summersa już od tygodnia, odkąd Oliver mu powiedział - ale wciąż kończył patrole zbyt późno i było mu głupio zachodzić po zmroku, ale teraz był poranek, a rozmowa nie mogła czekać.
Teleportował się do Doliny Godryka i zaczął szukać tego domu, aż wreszcie dostrzegł Alfiego na werandzie, z papierosem.
Uciekaj. Od wojny, od walki, uciekaj. - dudniło mu w głowie.
-Nie mogłeś mi powiedzieć?! - stanął przed nim oskarżycielsko, jak burza. Resztki kultury kazały mu stłumić cisnące się na usta przekleństwo. -To o nas... o mnie sądzisz? - kontynuował, zanim Alfie zdążył się przywitać. -Nie ucieknę przecież, ale nie wciągałbym cię w nic, gdybym wiedział... - pokręcił z niedowierzaniem głową. -To był przypadek, a tamta wioska... myślałem, że pomożemy, że chciałeś pomóc... Mogłeś po prostu powiedzieć, a nie bawić się w jakieś pierdolone listy. -było mu głupio, tak koszmarnie głupio, a wstyd zawsze splatał się ze złością. Na siebie, na list, na świat. Na usta cisnęło mu się, że jego brata też by w to nie wciągał (o to chodziło?) i że Oliver też nie ucieknie, ale na razie postanowił trzymać młodszego przyjaciela od tego z daleka, nie chcąc nic popsuć.
A przede wszystkim nie chciał popsuć samego Alfiego, jego kruchej równowagi, tego, co niewypowiedziane i co dostrzegał w jego oczach.
-Miałeś już swoją wojnę. Żyj, odpieprzę się od ciebie. - westchnął, kładąc list na werandzie. -Wiesz, co, chciałem... myślałem... - parsknął, splatając ręce na ramionach. -Że może być jak dawniej. Ale nie powinienem.. nie powinieneś... i niech ci, cholera, nie będzie wstyd! - dodał łagodniej, by pod koniec znowu się zezłościć, bo inaczej już nie umiał.



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 09.03.23 16:55, w całości zmieniany 1 raz
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]16.02.23 1:59
Poranek przywitał go rześkim powietrzem, kiedy jeszcze w zwykłej - może trochę za dużej - podkoszulce wyszedł na werandę. Spodnie ledwie trzymały się na biodrach, a szelki jeszcze niedbale zwisały na bokach. Zanim wejdzie z powrotem, zanim doprowadzi się do porządku i zajmie się swoimi obowiązkami, musiał w sennej ciszy, która jeszcze otulała Dolinę Godryka spalić pierwszego papierosa. Przysiadł na schodku werandy i wyjął z kieszeni spodni zapalniczkę. Chociaż mógł odpalić papierosa w dużo łatwiejszy sposób, widział w tym uspokajający rytuał.
Teraz chyba jeszcze bardziej widać jak wojna - jak obie wojny - wpłynęły na ciało czarodzieja. Zza paska materiału złowieszczo wyglądała okrągła blizna będąca echem poszarpanego przez kulę ciała. Blada, dopiero rumieniąca się pod wpływem promieni skóra naciągała się na szczupłe ramiona uwydatniając niemalże każda kość. A teraz, właśnie w porannym, letnim słońcu włosy Alfreda jeszcze wyraźniej skrzyły się srebrem siwych włosów.
Potrzebował tych kilku chwil rankiem; sam na sam z własnymi myślami, które chaotycznie obijały się o czaszkę. W ostatnim czasie wydarzyło się wiele - odnalezienie Olivera, a raczej odkrycie, że chłopak, do którego sklepu zachodził już od wielu miesięcy. W głowie przeplatały się wspomnienia ze spotkań z ludźmi, których zaliczył do przeszłości, czuł echo wzruszenia ściskające gardło, kiedy nieoczekiwanie zamykał w uścisku jednego ze swoich braci. Z zamyślenia wyrwało go głos, który przeciął senne powietrze na jednej z ulic Doliny. Kącik ust drgnął nawet ku górze na widok znajomej sylwetki i na chwilę wysunął papierosa spomiędzy ust, obracając go w palcach, nim zarejestrował złość wykrzywiającą twarz Michaela w grymasie. - Aye - birminghamskie zawołanie nie wybiło się w czasie wzburzonego monologu. Z każdym kolejnym słowem twarz Alfreda wyrażała coraz większe skonfundowanie. Przecież w świadomości Summersa to list o kompletnie innej treści. List, w którym wyrażał chęć dalszej pomocy ludziom z tejże wioski. Dlatego nie rozumiał emocji targających przyjacielem - Aye, Mikey! - jego głos stał się teraz mocniejszy, dorównując tonowi nadanemu przez Tonksa. Podszedł do niego bliżej i delikatnie klepnął go w policzek. Dłoń zatrzymał na linii jego żuchwy, zmuszając Michaela, żeby na chwilę się uspokoił i spojrzał na niego. W podobny sposób zwracał się do swoich żołnierzy, kiedy wpadali w spiralę niezrozumiałych i przejmujących emocji. - Uspokój się, weź dwa wdechy, bo nie wiem o czym ty pieprzysz - starał się, żeby jego głos był spokojny, ale wtedy na mały stoliczek na werandzie, na którym także stała prowizoryczna popielniczka trafiła pożółkła kartka, która w niczym nie przypominała skrawka pergaminu, a raczej lichy skrawek mugolskiego papieru. Czuł jak serce nagle przyśpieszyło, chcąc uciec. Spojrzał na kartkę, jakby zobaczył ducha. Jego oczy nie musiały spotkać się z nakreślonymi zdaniami, żeby wiedzieć jakie słowa wsiąkły w papier. Słowa, które nigdy nie miały zostać zobaczone przez inną parę oczu. - Skąd... Kurwa - przekleństwa nasączone birminghamskim akcentem idealnie komponowały się w chmurze dymu. Papieros między palcami zaczął drżeć. Kurwa, nie teraz.
Odchrząknął.
- Wejdź do środka - mruknął przez zaciśnięte wokół papierosa usta, jednocześnie sięgając klamki drzwi wejściowych. Z zawahaniem wziął do ręki stary list. Poprowadził go do skromnego salonu, który jakimś cudem nadal sprawiał wrażenie przytulnego. Podobnie jak ich skromne mieszkanie w Birmingham. Kiedy weszli do środka irracjonalna myśl nim wstrząsnęła - przecież nie miał kawy ani herbaty. Mógł jedynie liczyć na to, że mleko jeszcze nie zsiadło. - Ty... nie miałeś tego cz-czytać - wybełkotał, rozglądając się wciąż po pomieszczeniu.
Nienienie. Nie teraz, kurwa mać.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]16.02.23 11:10
Czuł się irracjonalnie (własnym zdaniem) zraniony - jakby po latach zyskał z powrotem brata i znowu go utracił, znowu zrozumiał wszystko źle. Nie chciał przecież nalegać, ani tam w barze, ani później. Tylko sprawdzimy wioskę, pomożesz? Czemu Alfie zgadzał się na pomoc, jeśli mu to ciążyło? W tamtym lesie, czy naprawdę miał żałować wplątania go w tamtą sytuację? Może powinien, poradziłby sobie przecież z trzema nastolatkami. Sam. Pracował sam, musiał sobie radzić sam, głupotą było wciągać w to kolejnego cywila. Znowu źle ocenił sytuację i sygnały, znowu, ależ on bywał czasem głupi.
Gdyby chodziło o kogoś innego, nie robiłby sceny na ganku. Gdyby chodziło o kogoś innego, przeczytałby list uważniej, ze zrozumieniem. Ale przyjaźń z Alfiem była w Hogwarcie zbyt cenna, a jej utracenie zbyt bolało, a dystansu zbudowanego przez ostatnie lata zbyt się wstydził. I zbyt się cieszył, że los dał im drugą szansę i...
Klepnięcie w policzek odrobinę go otrzeźwiło. Urwał, skonfundowany, tak jakby Alfie samym gestem cofnął ich w czasie. I trochę tak było, nikt inny nie miał powodu ani możliwości by w taki szczeniacko-żołnierski sposób otrzeźwić trzydziestoletniego aurora. Zmarszczył lekko brwi, odruchowo wziął wdech. Wziąłby drugi, ale wtedy podążył za wzrokiem Alfiego i natychmiast zauważył, że jego spojrzenie pociemniało. Że twarz pobladła, a palce zadrżały.
Nie wiedział, czego to symptomy - gubił się w przyczynach emocji, a czasem i w ich gąszczu - ale widział. Zawsze był spostrzegawczy i od lat szkolił się do rozpoznawania kłamstw, do przesłuchiwania ludzi.
Zaskoczenie było szczere.
-Ja... - wybąkał. -Chyba przeczytałem to za szybko. - dotarło do niego powoli. Teraz, gdy rozpacz złość trochę opadła, gdy wziął ten głupi wdech - zaczął sobie przypominać, że niektóre z przeczytanych w pośpiechu słów nie miały sensu. W serce wryły mu się głównie te, które kłuły jak ostra rana i fantomowy ból po wilkołaczych kłach - krew, krew, wstyd, nie mogę - ale mignęły mu też inne. Niemiecki, nazista, ostatni wieczór w mieszkaniu.
-...to nie do mnie? - wymamrotał, ale Alfie już otwierał drzwi. Zawstydzony, obejrzał się jeszcze przez ramię i posłusznie wszedł do środka. Chętnie sięgnąłby po list raz jeszcze, ale Summers już wziął go do ręki - utkwił w papierze wzrok, jakby mógł go odebrać wyczekującym spojrzeniem. Dostrzegł, że dłoń przyjaciela dalej drży. Dostrzegł, że ten papier jest stary.
Ty nie miałeś tego czytać.
Fakty, musiał wziąć drugi wdech i połączyć fakty. Jak w pracy.
Rozchylił lekko usta, na twarz wpełzł rumieniec wstydu.
-...to nie jest nowy list...? - zdał sobie sprawę i wszystkie egocentryczne emocje wyparowały.
Pozostał wstyd.
Niepokój.
-Przepraszam, ja... twoja sowa... dostałem to dziś, nie zerknąłem nawet na datę ani nic, myślałem, że czujesz się tak po tamtej sytuacji w Kornwali... - czujesz, słowo zabrzmiało dziwnie w ustach, w szkole nie rozmawiali przecież o uczuciach.
Ani potem, po wojnie.
Wtedy Alfie milczał. A Mike nie rozumiał. A teraz...
Wcisnął ręce do kieszeni, zakłopotany.
Nie powinien tego czytać, a zatem nie powinien nic mówić.
Ostatnio, gdy nic nie mówili - stracili kontakt na kilkanaście lat.
-Nie doczytałem, bo to brzmi zbyt znajomo. - wykrztusił wreszcie, z trudem. Podniósł wzrok, ale Alfie nie patrzył na niego, rozglądał się nieco błędnie po pomieszczeniu...
-...Alfie...?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]20.02.23 11:19
Wielowymiarowy wstyd podszyty paniką próbował zawładnąć ciałem, sercem i umysłem Alfreda, który od dłuższego czasu zdawał się zapadać pod ciężarem wojny, tak jak zapadały się policzki na coraz to szczuplejszej twarzy. Koszmary wojny od roku wypełzające z ciemnych zakamarkóœ obudziły bestię, która wcześniej ograniczała się do delikatnych wzdrgnięć, krzyku dławionego poduszką oraz wszechogarniającej apatii.
Teraz, kiedy wydarzenia wojenne ponownie otulały brytyjską ziemię, Alfie czuł, że sprowokowały coś, co zostało uśpione jedną szklanka ognistej dziennie, papierosem i świętym spokojem dnia codziennego. Wczesniej odnajdował spokój w monotonności swoich zajęć, w konkretnym rytmie dnia, który nie zmuszał go do myślenia, nie wymagał od niego działania. Po prostu mógł dryfowac gdzieś na granicy między życiem a swego rodzaju wegetacją. Teraz list, który wraz z innymi zakopany był gdzieś głęboko, w szufladzie, wyszedł na światło dzienne będąc namacalnym dowodem na istnienie paskudnych blizn, które nie mogły zostać dostrzezone gołym okiem.
Łudził się, że stająć na środku salonu, który stał się dla nich domem, poczuje się lepiej. Ale nadal ogarniało go uczucie chłodnej samotności. Jakby sam musiał stawiać czoła swoim problemom, chociaż po części robił to na własne życzenie. Drżącymi palcami wyciągnął z kieszeni list. Prześlignął się wzrokiem po dacie zapisanej równie drżącą dłonią, na samej górze kartki.
23 listopad 1943.
Przełknął ślinę i ponownie zaciągnął się papierosem.
..to nie do mnie?
Sam nie wiedział do kogo były te listy chociaż koperty były starannie zaadresowane.
Coraz częściej czuł, że ta ledwie stabilna konstrukcja jaką zbudował od kwietniowej nocy kruszyła się u podstaw. Właśnie teraz, kiedy niewysłowione zmęczenie nie tylko ostatniego roku, ale ostatnich niemalże osiemnastu lat wpełzło podstępnie na jego twarz, wykrzywiając rysy twarzy.
- Napisałem go w listopadzie czterdziestego trzeciego - wydukał, niepewnie kładąc stary skrawek papieru na blat stolika. Przecież już go przeczytał, prawda? A Alfred miał wrażenie, że papier zaczął go parzyć. I chciał go od siebie jak najdalej. Nie umiał się zdobyć, żeby spojrzeć Michaelowi w twarz. Nie chciał znaleźć różnic w spojrzeniu, jakie kierował w jego stronę (przeświadczony, że takowe się znajdą). Powinien przynieść coś z kuchni, powinien... Powinien wiele rzeczy, ale nadal stał na środku, jakby nagle stał się częścią jego wystroju.
-T-trafił przez przypadek, ja-ja nie wiem. Chciałem je wyrzucić, do ciebie była inna koperta, to nie ten list - z każdym słowem mówił coraz szybciej, jakby chciał wszystko wyrzucić z siebie na jednym oddechu.  Na dźwięk swojego imienia, które wśród chaosu myśli zabrzmiało dziwne obco, nerwowo skierował wzrok w jego stronę. - Wybacz Mikey, m-mówiłeś, że myślałeś, że będzie jak dawniej, ale tamten dzieciak z Hogwartu nigdy nie wrócił do domu - bo taka była prawda. Kimkolwiek się stał teraz, w niczym nie przypominał radosnego Puchona, który trochę niezdarnie, ale z uporem próbował dorównać Mike'owi kroku. Bo może przeżyje - mówią o odwrocie - to każdy umiera na wojnie. Kwestia tego, czy wrócisz w trumnie czy w korowodzie za nią.

[i]Zabij albo zgiń
.
Te słowa pamiętał, pamiętał linie liter układające się na papierze.
Tak długo podtrzymywał te fasadę, starał się przekonać świat, że jest w porządku, licząc, że w końcu przekona do tego samego siebie, że czuł się dziwnie ogołocony ze swojej zbroi, kiedy opadły pozory, kiedy najsurowsza prawda wsiąknięta w papier ujrzała światło dziennie i dotarła do świadomości Michaela. Przecież już raz go odrzucił, prawda? Lata temu, chociaż wtedy nie wiedział nic i Alfie nie przyznał się do ilości krwi na swych rękach. O tym jak wiele budynków podpalił, jak wiele torów wysadził, jak wiele ludzkich żyć uleciało z jego ręki.
To trwało chwilę, kilka chwil nim pustka - ta sama, którą widział wtedy po wojnie - wdarła się w niebieskie spojrzenie.
- Jeżeli teraz stąd wyjdziesz, nie będę miał żalu - przecież już raz ich drogi się rozeszły. Może właśnie taki było ich przeznaczenie. Chciał mu jedynie dać furtkę. Nie zakładał nawet, że jest jeszcze ktoś, kto mimo świadomości każdej przewiny chciałby o niego walczyć. Na Merlina, on sam nie walczył już o siebie.
[/i]
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]26.02.23 11:43
List z czterdziestego trzeciego. Zagadka się rozwiązała, a Mike cofnął się o krok, jakby i jego papier parzył. Parzył wstyd, przede wszystkim wstyd. Świadomość własnej pomyłki, zbyt gwałtownej i niesprawiedliwej reakcji, pracował przecież nad emocjami, co w niego dziś wstąpiło?! A na granicy świadomości majaczył wniosek, że nie chodzi tylko o dziś, że dziś wybuchł, by zamaskować wstyd jeszcze głębszy i bardziej przykry. Do dziś wstydził się przecież tego, jak nagle zakończyła się ich relacja. Własnej bezsilności w obliczu oddalającego się Alfiego. Tego, że nie potrafił go zrozumieć i tego, że zbyt szybko się poddał i że pochłonięty własnym życiem powoli przestał pisać.
Wtedy nie potrafił zrozumieć, ale czy ten list - niósł zrozumienie?
Zmienił zdanie i odważnie - korzystając z rozkojarzenia Alfiego - sięgnął po list. Odważnie, ale powoli, jakby bał się go spłoszyć. Papier leżał na skraju stołu, czy to dla niego? Czy powinien to przeczytać jeszcze raz, szukać w teraźniejszości odpowiedzi, których nie znalazł przed laty?
Czy powinni to zagrzebać, nigdy już o tym nie rozmawiać?
Samemu na miejscu Alfiego pragnęłby zapomnienia, wiedział o tym. Do niedawna sądził, że zapomnienie jest lepsze, że niektóre znajomości wygodniej zerwać. Ale miesiąc temu, wbrew niemu, Hannah odważnie wtargnęła do jego domu pomimo bycia aktywnie unikaną, wymogła rozmowę, poprosiła o zrozumienie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, ile to dla niego znaczyło - to, że ktoś w niego wierzył, że go szukała, że próbowała zrozumieć, nawet gdy samemu nie chciał rozmawiać.
Skoro Hannah była w stanie zrobić to dla kogoś takiego jak on, to tym bardziej był winien próbę - nawet bolesną - komuś, z kim przyjaźnił się przez całe dziecięco-nastoletnie życie, aż do przerwanej zbyt wcześnie (dla Alfiego) młodości.
Jeszcze raz przebiegł list wzrokiem, tym razem odsuwając na bok własne emocje, tym razem z kontekstem.
Treść go zaniepokoiła, ale nie z powodu przewin, o które obwiniał się Alfie. Ich nie widział - a raczej widział, mam na dłoniach ludzką krew, ale nic sobie z tego nie robił. Też miał. Teraz, coraz więcej, przytłaczającej i wszechobecnej, krew, krew, wszędzie ta cholerna krew - mógłby się pod tym podpisać, czy to dlatego nie zerknął na datę listu?
Choć zabijanie zaczęło być nieproporcjonalnie częste na tej wojnie, choć trochę lękał się krwi od kiedy poczuł jej smak na własnych zębach po jednej z przemian - to przecież miał ją na dłoniach wcześniej. Może dla nich istniała różnica pomiędzy pozbawieniem życia poszukiwanego czarnoksiężnika i przerażonego nastolatka, ale to przecież wciąż życie, wciąż krew, krew, krew.
Czasem zazdrościł czarnoksiężnikom Avady, zaklęcia plugawiącego duszę, ale w jakiś sposób oszczędzającego wzrok, w pokrętny elegantszego od krwistego Lamino.
Zostałem sierżantem - napisane czarno-na-białym, usłyszane w Kornwalii, zatajone w barze.
Czasem ciągle czuje dłonie niemieckiego oficera zaciskające się z zacięciem na moim gardle - nie mówił mu o tym, nigdy mu nie mówił, a Mike chyba znał to uczucie, lewy bark wciąż palił czasem fantomowym bólem, ale o tym Alfie nie wiedział, nie mógł wiedzieć.
Wiedzieli ludzie, z którymi Tonks pracował, ale nie rozmawiał, wiedział nestor Prewett i Zakonnicy obecni na zeszłorocznym spotkaniu, ale nie najlepszy niegdyś przyjaciel.
Gardło ścisnęła mu fala poczucia winy, bo z listu wynikało jedno - że piętnaście lat temu przyjaciel był równie sam, sam, sam, jak Mike przed dwoma laty z wyboru.
Czy to w ogóle był ich wybór, czy tylko odruch ochronny, ucieczka...? (Tak, jak mówił psychiatra...)
Szybkie, paniczne słowa Alfiego. Bezsensowne. Podniósł skołowany wzrok. Odłożył list, powoli.
-Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem tu w ogóle... - tego rozdrapywać, naskakiwać na Alfiego, Merlinie. Spojrzał mu w oczy i pojął, że chyba za późno, spojrzenie było przelęknione nieobecne.
Czyli zdołał przestraszyć nawet dawnego najlepszego przyjaciela? Ostre jak brzytwa ukłucie winy, chęć podkulenia ogona. I chyba by to zrobił, ale Alfie to jego poprosił o wybaczenie, a kolejne słowa o wychodzeniu były już zupełnie nonsensowne.
-Jaki ty jesteś czasem głupi, Alfie. - zaprotestował prędko, zamiast szukać właściwych słów. -To ja na ciebie naskoczyłem. I to... twoje, prywatne. - cofnął ręce, splótł je za plecami. -Ale szkoda trochę, że wtedy nie napisałeś. - powiedział cicho, szukając jego spojrzenia. Nie uciekaj, Summers. -Poznałeś wojnę szybciej ode mnie, ale myślisz, że aurorzy są kryształowi...? - spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu jedynie smutny grymas.
Zapadła niezręczna cisza, niewypowiedziane zawisło nad nimi jak ciężki miecz. Splótł ramiona, umknął wzrokiem.
-Wyjdę, jeśli ty chcesz i nie będę miał żalu. Bo - głębszy wdech. -bo w pięćdziesiątym piątym ugryzł mnie wilkołak. - słowa wybrzmiały martwo, głucho.
Więc naprawdę jesteś głupi, jeśli myślisz, że nie umiem rozpoznać potwora.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]01.03.23 0:26
Już dawno nauczył się przyjmować zerwanie kontaktu jako naturalny proces. Za fakt przyjął swoją samotność - widocznie tak miało być. I powoli zapadł się w przeświadczeniu o tym, że dla kogoś takiego jak on nie było już ratunku. Z akceptacją patrzył na plecy Hazel, kiedy ta - jedyna z rodziny, w której miał nadzieję znaleźć oparcie - odwróciła swą twarz ku francuskim wybrzeżom. I z milczącą zgodą przyjął fakt coraz rzadziej słanych listów przez Michaela, mimo iż kilka lat po wojnie sam przeniósł się do Londynu. Przyglądał się temu wszystkiemu z coraz bardziej przeraźliwą pustką w spojrzeniu, czasem przypominając spojrzenie kogoś martwego. Najczęściej zabarwiane złością, strachem i troską oczy - chociaż i te emocje z mniejszą intensywnością wprawiały w ruch szaro-błękitne nitki tęczówek - beznamiętnie śledziły kolejne upływające dni w kalendarzu. Dla niego życie się już skończyło. Nie umiał czerpać radości z wieczornego wyjścia do pubu, ze spotkania pięknej panny, która być może powłóczyła za nim wzrokiem. On jedynie wegetował, według narzuconego sobie rytmu odhaczał kolejne czynności na codziennej liście. A kolejne wydarzenia wojenne sprawiły, że obudziły się w nim stare strachy, ale i odłożone gdzieś na bok mechanizmy.
A co najgorsze? Śmierć nie robiła na nim wrażenia, nie w taki sposób, w jaki odbierał ją pierwszym razem. Przecież wtedy, pod Szarodrzewem, obojętnie przeszedł nad strzępkami ciał porozrzucanymi po polanie, nie kwapiąc się nawet, aby zakopać je w prowizorycznej mogile. Liczył się jedynie powrót do domu i odstawienie towarzysza w bezpieczne miejsce. I kiedy patrzył w oczy herszta tej bandy, nie wahałby się - czy to za pomocą ołowiowej kulki, różdżki, a może i własnych rąk. I to chyba ta znieczulica sprawiała, że czasem nie do końca czuł się człowiekiem. I, że spodziewał się odrzucenia ze strony Michaela.
I teraz spodziewał się tego, że za chwilę będzie tępo wpatrywał się w plecy dawnego przyjaciela, karcąc samego siebie za iskrę nadziei, jaka zakiełkowała w nim w ostatnim czasie. To bez sensu. Ten zryw, chęć zwrócenia się o pomoc. Po co to?
Jednakże Mike nie wychodził. Patrzył na niego, próbując go przepraszać. Ponura barwa nie spełzała z twarzy Alfreda, chociaż uważnie słuchał zapewnień Michaela. - Miałeś prawo - wychrypiał. Bo miał, prawda? Ostatecznie koperta znalazła się w jego dłoniach, a na kopercie znajdował się jego adres. -Tylko, że Mike... - zaczął, nie wiedząc już czy warto wyspowiadać się przed nim z całej prawdy. - Ja już nie mam tej blokady - bo zrobiłby to - wiedział to na pewno. Do licha, przecież był gotów strzelać do niego, wtedy w lesie. Przecież jeszcze kilka żałosnych słów tamtych młodych - i niezwykle głupich - czarodziejów, a własnymi rękoma wymierzyłby sprawiedliwość Sądu Wojskowego. - Robiłem rzeczy, których się wstydzę, o których nie umiałem i nadal nie umiem pisać, mówić, rzeczy, za które pewnie ścigałbyś czarnoksiężników. Jedyną różnicą jest to, że nie użyłem do tego różdżki - palenie, grabienie, wysadzanie. Czasem nawet poświęcanie życia cywilów dla większego dobra. Przyglądał mu się chwilę z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Żadna drastyczna zmiana nie zaszła w jego mimice twarzy, kiedy Tonks - nieoczekiwanie dla Alfreda - zwierzył mu się ze swojej przypadłości. Wiedział, jak czarodziejska społeczność reagowała na ludzi dotkniętych likantropią. Jednakże Alfie pochodził ze środowiska mugolskiego, nie zdążywszy nawet nabrać tych uprzedzeń. A przez wzgląd na swe pochodzenie sam stał się obiektem niesprawiedliwej dyskryminacji. - Nie boję się ciebie - czuł, że musiał powiedzieć to głośno. Chociaż ostatnio łatwo można było go wpędzić w stan lękowy, to teraz oddychał spokojnie. Nie uciekał spojrzeniem. I stał tak, jak stał. W momencie przeszedł na inny tryb, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie. Chociaż fizycznie tego nie zrobił, wydawało się, że jego sylwetka się wyprostowała, kiedy postąpił na przód, zmniejszając dystans między nimi. - Nie wyrzucę cię stąd - zapewnił, głos nosił jeszcze śladowe pozostałości po panice, która wprawiała jego palce w drżenie. - Widziałem potwory, ale żaden z nich nie stawiał swojego życia na szali, chcąc ratować innych - ta pieprzona, puchońska lojalność.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]01.03.23 22:35
Wpadł w tą samą pułapkę, co Alfie. Siedział w niej krócej, nie kilkanaście lat, a kilka - ale mechanizm był ten sam. Spodziewał się, że ludzie odejdą, poznawszy prawdziwego jego. Niejednokrotnie uprzedzał cios, pierwszy. Mówił im o sobie coś, czego nie chcieli wiedzieć albo słyszeć. Przybierał maskę pozera, warczał coś okrutnego, bo zawsze - nawet w szkole - brakowało mu pokory i cierpliwości Summersa. Niecierpliwił się, zmuszał ludzi do odejścia i dopiero wtedy zapadała głucha cisza.
W grudniu 1955 roku życie miało się skończyć, zastąpione egzystencją, marazmem, apatią.
Ale się nie skończyło, nie tak do końca. Nie mógł być apatyczny na wojnie, nie jeśli chciał nie tyle przeżyć, co ochronić inni.
I choć wiele osób od siebie odtrącił, to niektórzy uparcie zostawali. Nawet, gdy się tego bał, nawet gdy nie mieli powodu. Została nawet Adda, choć w czerwcu powiedział jej tyle gorzkich słów.
Słysząc prośbę, by wyszedł - przypomniał sobie, że sam zachowywał się podobnie i przypomniał sobie tą nikłą i tłumioną ulgę, gdy zostawali. Chyba rozumiał ten mechanizm obronny. A jeśli był choć trochę podobny do jego własnego, to zaraz usłyszy samooskarżenia, mające tą prośbę przypieczętować. Może nawet coś, co powinno go zaszokować (myślisz, że cokolwiek może mnie jeszcze zaszokować, Alfie? Widziałem serce Azkabanu).
Jeśli usłyszy coś takiego, tym bardziej powinien zostać.
I usłyszał.
Nieme wołanie o pomoc, nawet przyrównanie się do czarnoksiężników (w rozmowie z aurorem - cios poniżej pasa). Uniósł lekko brwi, przyjrzał mu się uważniej. Poczuł narastające przerażenie - nie jego słowami, to była maska, ale tym jak puste było spojrzenie Alfiego, jak znajome. I jak jego mina nic nie wyrażała, jakby nosił tą maskę tak długo, że opanował beznamiętność do perfekcji.
-Jakiej blokady? - nie zrozumiał. Przed zabijaniem? Przed wyrzutami sumienia? Przed oddzieleniem własnego jestestwa od narastającego szaleństwa, siebie od przelanej krwi, siebie od rozkazów. Tamy i blokady zniknęły, obaliła je wojna.
-Wykonywałeś rozkazy. Ja je wydaję. - przypomniał, ale choć chciał zabrzmieć łagodnie, to słowa wybrzmiały raczej zimną, żołnierską logiką. Może tak było lepiej, może tak dotrze. Do nich obojga. -Albo wydawaliśmy obaj, panie sierżancie? - uśmiechnął się blado, spróbował zażartować, nie wyszło. Uśmiech spełzł, gdy przyrównał się do czarnoksiężnika, Mike prędko pokręcił głową.
-Nie wiesz, o czym mówisz. - przypomniał mu z minimalną satysfakcja, bo lubił być ekspertem, a od czarnej magii akurat był. -Czarna magia plugawi duszę, bardziej niż cokolwiek, co robi...my. - oznajmił ze świętym przekonaniem, bo musiał w to wierzyć, musiał. -Nie musimy mówić ani pisać o twojej wojnie. Moja trwa nadal i nie łapię już czarnoksiężników, ja ich likwiduję. Nie tylko ich, tamci nastolatkowie w lesie mieli szczęście, że się poddali. - wzruszył ramionami z udawaną nonszalancją, ale Alfie mógł wyraźnie zobaczyć jakąś niepewność w jasnoniebieskich oczach przyjaciela. Musiał to od siebie odpychać, tylko tak mógł funkcjonować, nauczył się z tym funkcjonować, nauczył się zabijać, żył pchany poczuciem misji - ale pamiętał twarz każdego z tych, których zlikwidował i nie był pewien jak będzie żyć po wojnie, o ile dla niego będzie jakiekolwiek po.
Wiedział też, przeczuwał, że akurat zabijanie szmalcowników nie zrobi na Summersie wrażenia.
Wiedział, co może je zrobić. Powiedział to, bez głębszego namysłu, dławiąc poczucie wstydu, jakby własnym upokorzeniem chciał otrząsnąć Alfiego z marazmu.
Już lepszy strach niż rozpacz.
Cofnął się o krok, chcąc dać mu przestrzeń, ale twarz Alfiego nadal nie wyrażała nic i Summers przysunął się do przodu, szybko zmniejszając dystans. Michael zamrugał, przez moment nie rozumiał.
Zrozumienie - i akceptacja - nadeszło dopiero w konkretnych słowach. Prostych, jasnych, takich jakich potrzebował, bez niedopowiedzeń.
Dopiero teraz zorientował się, jak bardzo spięte miał barki i mięśnie - jakby instynktownie przygotowywał się albo do ucieczki albo do walki, jakby nawet w domu przyjaciela czuł się zaszczutym wilkiem.
Otworzył lekko usta, ale uleciało z nich tylko ciche westchnienie - a potem przysunął się o kolejny krok i przytulił mocno przyjaciela, zamykając oczy, dławiąc wzruszenie.
-Wiesz, że mogę powiedzieć ci to samo? - Alfie nie widział jego miny, ale w barytonie Tonksa wreszcie zadźwięczał uśmiech, coś na kształt rozbawienia.
-Dzięki za ten list, mimo wszystko. - odsunął się, spojrzał na niego z przeciągłą troską, ale udawał, że wcale tak na niego nie patrzy i powstrzymał się od pytań. -Kiedyś wyślesz mi ten właściwy, ale - mamy się czego napić? - z gracją spróbował wyłudzić alkohol od gospodarza, choć liczył się z tym, że po prostu wyciągnie go do pubu.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]03.03.23 0:51
Akceptacja zmieniającego się stanu rzeczy, w przypadku Alfiego była milcząca. Przypominał zapomniany, potłuczony zegarek kieszonkowy, który ktoś wrzucił gdzieś do szuflady, skazując na zapomnienie. Bo przecież jest brzydki, popękany i nie wart naprawy. I wszystkie nieme krzyki, wołające o pomoc ucichły. Tamto spotkanie - może gdzieś podskórnie liczył na to, że Michael w jakiś sposób ujrzy jego cierpienie. Jednakże tak się nie stało i nie chował żalu. Właściwie wojna sprawiła, że rzadko czuł cokolwiek. Jakby wystawienie zmysłów, serca, ciała i duszy na zbyt wiele bodźców sprawiło, że trudno było wprawić w ruch jego ledwo bijące serce.
- Już nawet nie pamiętam ich twarzy, nie wszystkich - wyznał wymijająco, spuszczając wzrok. We wspomnieniach twarze łączyły się w jedno, tworząc kilkanaście person z kilkudziesięciu (kilkuset?) ofiar. - W-wtedy w lesie, Mikey, kurwa, byłem gotów do ciebie strzelać - nie wiedział, czy miał do czynienia z mugolem, czy czarodziejem. Nie miało to znaczenia, byłby gotów go zabić, ale to słowo w kontekście ich spotkania nie umiało mu przejść przez gardło.
Nie odzywał się - zamykał. Bo nie był w stanie wytłumaczyć mu każdego koszmaru, który zaciskał palce wokół jego szyi co noc. Nie chciał tłumaczyć chłodnych kalkulacji, w których życie niewielu cywili było zaledwie pyłem w wielkiej grze o zwycięstwo. Czasem - kiedy maszerowali na przód, kiedy spotykali się ze śladami nazistowskiego okropieństwa Alfred miał wrażenie, że dotknął jądra ciemności. Że zmierzył się w nim w najokrutniejszej postaci, że powinno wypalić mu oczy.
Nie skomentował też egzekucji jednego z nich, likwidacji. Bo pamiętał - kiedy stawał naprzeciwko spętanego kajdanami więźnia z krótka bronią wycelowaną w jego głowę (głowę, nie klatkę piersiową, przecież mostek chronił serce). Jeszcze nie teraz, może kiedy indziej. Może, kiedy dane będzie im przeżyć kolejną wojnę będzie w stanie mówić o tej pierwszej z rozrzewnieniem. Na razie uparcie milczał.
Zblazowanie.
Usłyszał to słowo kiedyś od żony jednego ze swoich oficerów, kiedy podczas jakiegoś spotkania w jego londyńskim mieszkaniu rozmawiała ze swoją siostrą. Oficer Hopkins był weteranem, w wybuchu stracił nogę. Mówiła o pustym spojrzeniu, o tym, że jego usta się uśmiechały, ale oczy już nie. O tym, że wszystko było mu obojętne i nic nie potrafiło go szokować (chyba jakaś panna zaszła w ciążę przed ślubem). Alfie czuł się podobnie teraz. Nie oceniał. Owszem, był zaskoczony, ale jedynie tym, że wcześniej nie zdołał zauważyć. Mógłby mu nawet współczuć i pewnie w jakimś stopniu tak było, ale może gdzieś jeszcze gnieździła się duma? Wstał, podniósł się z kolan i szedł dalej, będąc wiernym swojej misji. Dlaczego on tak nie potrafił? Dlaczego zamknął się niczym zaszczute zwierzę w domu w Dolinie Godryka?
Jakaś ulga przyszła, kiedy Tonks zamknął ich w braterskim uścisku. Czy to miało - mimo wszystko - oznaczać powrót do przeszłości? Ponownie próbował przełknąć ślinę, chociaż usta i gardło były jakby wyschnięte.
- Oszczędzaj ślinę, przyjacielu - bo tak, nie przestał nim być. Mimo upływu lat, mimo nabytych blizn. Zawsze miał być jego przyjacielem, bratem z innej matki. - Następnym razem sprawdzę kopertę - zażartował, przejmując lekkość, jaka zaczęła kiełkować w postawie Tonksa. Zastanowił się chwilę. - A wiesz, że chyba mamy, czekaj - i to powiedziawszy skierował się w stronę wyjścia. Po kilku chwilach przerywanych skrzypieniem podłogi dotarł wrócił do salonu, w ręku trzymając butelkę. - Swojski - rzucił zachęcająco, stawiając butelkę i naczynia na stoliku przy kanapie.
A kiedy szkło poszło w ruch, przyjemnie paląc w gardło, zmywając jakby brud wcześniej wypowiadanych słów. Świat stawał się nieco niewyraźny, a na twarzy Alfiego zaczął majaczyć zbłąkany uśmiech, jakby kąciki ust chciały się unieść, ale grawitacja uparcie ciągnęła je w dół. Gdyby Alfie chociaż trochę się tym przejmował pewnie stwierdziłby, że to niezbyt dżentelmeńskie zachowanie, sięgać po alkohol przed dwunastą. Na szczęście z niego żaden dżentelmen. - No i słuchaj, suchasz mnie? - zwrócił się do niego, a z każdą kolejną rundą, jego akcent stawał się coraz trudniejszy do zrozumienia. - Gadam z nią, co nie? Całkiem dobrze nam się roz-ekh-mawia. To nic, że mnie ta krew ciągle cieknie, przecież mnie ojciec na miękką faje nie wychował, a ona jest naprawdę ładna. No i słuchaj ja tu zadowolony już na spacer wokół szpitalnego namiotu mam ją prosić. A do mnie podchodzi jakiś wystrojony Francuz, wiesz, najlepszy mundur, taki co błota nie widział z kilometra i coś do mnie po ichniemu wykrzykuje... Okazało się, że ten mój anioł w kitlu to była, proszę ja ciebie, jaśnie przyszła pani oficerowa - w końcu miał czas i odpowiedni nastrój, żeby opowiadać mu o tych francuskich pielęgniarkach. - To jak wtedy startowałem to panny tego, no, jak mu było... Bonesa? Wiesz, tego rok starszego od nas, on chyba u was był. Pieprzę, ale mi skurczybyk nos połamał.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]12.03.23 1:40
Nie widział nic wtedy, kilkanaście lat temu, ale zobaczył przecież w lesie. Gdy celowali do siebie z broni, rozpoznał to wszystko, z czego Alfie usiłował się teraz wyspowiadać. Nie dlatego, że potrafił czytać ludziom w myślach, choć prowadzone latami przesłuchania wyczuliły go na zmiany w mimice twarzy. Rozpoznał to wszystko z lustra. Kilkanaście lat temu nie rozumiał, ale teraz przeżył coś... nie takiego samego, ale być może porównywalnego. W maju, w lesie, też był gotów go zabić, choć bardziej przeraził go nie ten odruch, a bezbrzeżna, znajoma pustka w oczach dawnego przyjaciela.
I korciło go by pokręcić głową, gdy otworzył usta. Z własnego doświadczenia wiedział, że mówienie boli. "Nie mów nic więcej, Alfie, nie musisz." - tak prosto byłoby zaprotestować, nakleić plaster.
Wiedział też jednak, że przez kilkanaście lat o tym nie mówili. Pamiętał, jak samotny się czuł, gdy nikomu o niczym nie mówił. Wszyscy magipsychiatrzy, z którymi rozmawiał powtarzali jak mantra, że pewne rzeczy powinno się nazywać, nawet gdy to boli, zwłaszcza gdy to boli. A ich rady zostały gdzieś w nim, więc nie przerywał.
-Jest wojna, Alfie. - przypomniał cicho, po żołniersku. Wojna, od której Summers tak chciał uciec. Wojna, przez którą Michael pomyślał, że list sprzed kilkunastu lat jest pełen pretensji o dzisiaj i przez którą zareagował na te wyimaginowane pretensje tak gwałtownie. -Wojna, na której polują na takich jak my. - nie aurorów, nie weteranów, mugolaków. W ton głosu wkradła się jakaś łagodniejsza nostalgia. Przez moment mógł nie być poszukiwanym aurorem, człowiekiem eliminującym wrogów, a po prostu mugolakiem. Tak, jak w Hogwarcie, z Alfiem. Wtedy też niejako na nich polowano, na dwóch chłopców z niemagicznych domów, zagubionego Gryfona i nieco (ale tylko nieco) lepiej przygotowanego na Hogwart Puchona - zdawało się, że pani Summers opowiedziała mu o magii nieco więcej niż pani Tonks Michaelowi. Summers miał za to więcej rzeczy z drugiej ręki niż Mike. Jedenastolatkowie byli łatwymi ofiarami dla rówieśników, wtedy też na nich polowano - bieda, ignorancja i mugolska krew to wręcz wymarzony zestaw do kpin - ale przetrwali, bo trzymali się razem.
Teraz życie było już trudniejsze niż szkoła.
-Też byłem gotów cię tam zabić. - westchnął, a słowa, choć gorzkie, przeszły mu przez gardło z większą łatwością niż Alfiemu. Może dlatego, że dla niego zabijanie było codzienną koniecznością, a nie przeszłością od której chciał uciec. Może dlatego, że wciąż mógł zasłaniać się rozkazami i ideałami. Nie uciekł spojrzeniem. -Gdybym miał podejrzenie, że chcesz i możesz mnie pojmać. A gdybym miał podejrzenie, że doniesiesz na coś strategicznego, pewnie wymazałbym ci pamięć. Uciekam im od roku, wiem zbyt wiele, by ryzykować. - dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, choć te słowa też nie były łatwe. Wpatrywał się w przyjaciela, mając nadzieję, że ten podniesie wreszcie wzrok. -Ale się nie pozabijaliśmy i się rozpoznaliśmy i pomogłeś mi aresztować trzech oprychów, i wiem już, że nie masz mi za złe, że cię w to wciągnąłem, więc nie wiem w czym problem i czemu to sobie wypominasz? - prychnął, nie rozumiejąc, czemu to go tak boli, ta sytuacja z lasu. Przecież nie było problemu, jego zdaniem, w jego głowie. Tak, jak problemem nie było, gdy ukradli po kryjomu zabrali wrednemu Goyle'owi ze Slytherinu jego paczkę czekoladowych żab - Alfie miał potem wyrzuty sumienia i mówił coś o kradzieży, a obżarty czekoladą Mikey klarował mu z uporem, że nie zrobili nic złego, bo nikt ich nie złapał, a poza tym Goyle sobie zasłużył.
-A twarze moich celów pamiętam tylko dlatego, że zwykle muszę ich długo śledzić. - burknął wymijająco, tylko po to, by poprawić Alfiemu humor. Kłamstwo też było trochę wymijające i niechlujne, bo eliminacją czarnoksiężników mógłby się zająć gdyby świat działał tak, jak powinien. W teorii należało to do jego obowiązków, ale w praktyce równie często pojedynkował się na polu bitwy, a ostatnio z zimną krwią strącił z miotły (na śmierć) uciekającego szmalcownika, który widział twarz Addy i jeszcze doniósłby o niej Londynowi.
Pomimo prób rozładowania ponurego nastroju, ten i tak zakradał się w jego serce i sumienie - szczególnie, gdy przyznał się do likantropii. Poszło łatwiej niż zwykle, słowa jakoś przeszły mu przez gardło - wręcz spontanicznie i w sumie bez naglącej konieczności. Alfie nie musiał wiedzieć - nie był w jego pracy ani w Zakonie, ani nie znalazłby tych informacji samemu (jak Adda) - ale jeśli mieli odbudować to, co kiedyś to Mike chciał żeby wiedział.
Nawet jeśli to miało oznaczać koniec.
Ale oznaczało nowy początek, a lekkość z jaką przyjaciel przyjął tą informację udzieliła się Tonksowi. Gdy odsunął się z uścisku, w jego uśmiechu widać było wyraźną ulgę i uśmiech wreszcie sięgał oczu.
-Następnym razem nie będę czytał po łebkach. - roześmiał się, przepraszająco. -I... jutro pełnia. Zawsze jestem tuż przed nią trochę... narwany. - mruknął, bo był mu winien jeszcze to wyjaśnienie. -Przeważnie wszystko mnie wtedy wkurza, nie tylko koperty, więc... - więc mogę wyjść i napić się w inny dzień, ale w sumie nie miał na to ochoty. A Alfie miał alkohol.
-No proszę, umiesz warzyć bimber? - nigdy nie miał na to czasu. Rozsiadł się wygodniej w salonie, czekając na przyjaciela. Chyba pierwszy raz pił alkohol przed południem, ale miał to gdzieś, szczególnie dziś. W poranek, w który odzyskał przyjaciela. Poranek po pierwszej nocy, którą spędził z kobietą (i na trzeźwo i tylko spędził! Korciło go, rzecz jasna, coś więcej, ale kompleksy i szacunek do Addy chwilowo okazały się silniejsze) od ugryzienia. W przeddzień pełni - a przed pełnią zawsze bał się, że to już ostatni dzień. No i w pełnię nie mógłby pić, bo Oliver wyczuje. Ten dzień był wyjątkowy i niech taki pozostanie.
Wiedział, ile wypić, by się nie upić, ale rozluźnić - i ochoczo to uczynił, choć bimber był chyba odrobinę mocniejszy od whiskey podawanej u Starego Sue.
-Suuuuucham! - potwierdził ochoczo, bo lubił słuchać jak Alfie mówi o dziewczynach.
Właściwie, dziwne, że z żadną tutaj nie mieszkał.
-Ale nie rozumiem... - pożalił się. Zamrugał, by przekonać się, że widzi w miarę ostro - było okej. Nie rozumiał historii, a nie dlatego, że był wstawiony. -Co to ma do rzeczy... że oficerowa? - nie znał się na stopniach wojskowych na tyle, by pojąć różnicę pochodzenia. A nawet gdyby pojął to... -Nie jesteś gorszy od jakiegoś Francuza, ALFIE! Oni mają... mają... - tem bimber był jednak mocny, musiał się zastanowić nad odpowiednią obelgą. -...małe ego! - nie to miał na myśli. -Mam nadzieję... że ją poderwałeś. - położył mu rękę na ramieniu, ciężko. I spojrzał na niego z bezbrzeżną powagą. -Musisz... musisz do niej napisać, Alfie! Wiem co mófię, suchaj, Francuzki... - uśmiechnął się. Głupio. Do wspomnień sprzed trzech lat. -Warto walczyć o Francuzki, nawet mężatki. - uśmiechnął się szerzej, jakoś dziwnie. Alfie znał uśmiech Michaela, który obsesyjnie myślał o jakiejś pannie i to był t e n uśmiech. -A jak zaręczone to w ogóle, narzeczony nie ściana. - zauważył, beztrosko ignorując fakt, że historia wydarzyła się piętnaście lat temu. Alfie opowiadał tak barwnie, jakby to było wczoraj! -Ejjj, nie przyznałeś mi wtedy, że to był Bones... w dwójkę byśmy go roznieśli! - prawie się obraził, bo w szkole strasznie go frustrowało, że nie wie, kto tak urządził Alfiego. Potem machnął ręką i się roześmiał.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]14.03.23 10:44
- Wiem - na razie tyle miał otrzymać. Pewne myśli nie były jeszcze gotowe na uformowanie w słowa i zaserwowanie ich światu. Do niedawna nie miało to dla niego znaczenia, do niedawna odwracał wzrok od krzyków wwiercających się w uszy i świadomość. Potrafił odejść, nie oglądając się za siebie. Bo to już go nie szokowało, nie wprowadzało serca w drżenie, nie szarpało duszy w złości. To chyba chciał przekazać Michaelowi, spowiadając się z mniej wstydliwych grzechów, tych, które Tonks mógł zrozumieć. Sęk w tym, że do niedawna bezimienni inni go nie obchodzili, próbował się przekonać, że ma obowiązek wobec swojej rodziny i nikogo innego.
Jednakże od spotkania w lesie zastanawiał się, czy to może nie był powód, dla którego przetrwał tamtą wojnę? Żeby wziąć udział w tej, żeby na jej ołtarzu złożyć swoje życie - żeby móc oddać swoje życie w bardziej honorowy sposób niż z wycieńczenia nieustanna walką z przeszłością. Bo dla niego była to przeszłość, którą miał okazję przeanalizować, niekiedy bezsensowność brutalności, która dochodziła do niego po czasie. Bał się samego siebie z tamtego okresu - bał się tego, który z przerażonego chłopca stał się tym, który prowadził żołnierzy zdecydowanym krokiem, który nie liczył już kolejnych, opadających bezwiednie ciał na mokrą ziemię.
- Bo chce cię o coś prosić Mike. I chcę, żebyś wiedział z kim masz do czynienia - bo co innego odnowienie znajomości, a co innego wprowadzenie go w struktury, które potrzebowały osób zaufanych, o szczególnym profilu. - Bo czasem nie jestem sobą, Mikey - chciał, żeby miał tego świadomość. Żeby ponownie w ich przyjaźni zapanowała transparentność, taka jak za czasów szkolnych, kiedy jeden znał myśli drugiego. Żeby nie miał mu za złe, żeby nie patrzył na niego inaczej kiedy jego ciało i przed jego oczami skuli się w konwulsjach fantomowego bólu, który tak żywo przypominał rany przeszłości. I - jeszcze nie teraz, nie kiedy dłonie wciąż mogły być spokojne, myśli smagnięte batem krwawych wspomnień - chciał go o coś prosić. Chciał stanąć na nogi. I go dogonić. Żeby znowu szli ramie w ramię. - J-ja, czasem zapominam - wyznał, urywając myśl w połowie, czując jakby ktoś znowu zaciskał mu palce na gardle, nie pozwalając dalszym słowom wyjaśnienia ujrzeć światła dziennego. Na szczęście obietnica zamroczenia umysłu alkoholem była obiecująca.
- Nie, to mam od sąsiada, ale chyba muszę tym zająć - skomentował nim zniknął w poszukiwaniu tej jednej butelki.
Atmosfera się rozluźniła, a zamroczone alkoholem myśli mogły popłynąć daleko, na niebezpieczne wody wspomnień, które dzisiejszego dnia zostały odblokowane za pomocą listu z przeszłości. Pokręcił z rezygnacją głową i spojrzał na przyjaciela. - Bo patrz - zaczął. Jego dłoń uniosła się na wysokość stołu. - Tutaj jest zwykły szeregowy - dłoń uniosła się wyżej na wysokość jego ucha. - Tu jestem ja, sierżant - długa ręka wyprostowała się, majacząc gdzieś nad jego głową. - A tu są szanowni panowie oficerowie - wyjaśnił to najklarowniej jak w tym momencie potrafił. Omal nie parsknął śmiechem, kiedy słuchał obelg względem francuskiego oficera, którego przecież w ogólnie nie widział na oczy. - Może i nie gorszy, ale paskudny żabojad mógłby mnie wysłać na jakiś front afrykański, podobnie jest tam skurwysyńsko ciepło - wraz z rosnącą ilością alkoholu we krwi proporcjonalnie malała jego umiejętność filtrowania słów. Ciężkie przekleństwa opadały na dno, owinięte birminghamskim akcentem, który sprawiał wrażenie, że głos był jeszcze bardziej tubalny niż w rzeczywistości. - Stary, to było piętnaście lat temu - przypomniał mu, uśmiechając się szerzej. Już długo nie uśmiechał się tak szeroko. - Poza tym pisałem do niej po wojnie. Odpisała mi jej siostra, moja piękna Antoinette zmarła pod koniec wojny - niedany był mu romans rodem z romansideł. Jednakże w oczach Alfreda ponad smutkiem górował gniew na niesprawiedliwość, jaka ją spotkała i okoliczności, w których przyszło jej odejść. Kolejna dawka bimbru pozwoliła mu się jednak otrząsnąć i wrócić do tego uśmiechu Tonksa. Znał go aż za dobrze. - Dobra, jak ma na imię? - pewne rzeczy nie miały się zmieniać. - I nie udawaj, szczerzysz się tak, jak wtedy gdy oglądałeś się za tą Krukonką, jak jej było, Bernice? - nie miał zamiaru odpuścić chociaż czuł, że nie będzie musiał go przekonywać zbyt długo. - No właśnie dlatego nie powiedziałem ci, że to był Bones, przecież jeszcze raz byś dostał ujemne to by cię z meczu wycofali - to dziwnie przyjemne uczucie, móc porozmawiać o przeszłości, która nie bolała, która pozostawiała po sobie ciepłą smugę, która wywoływała na ustach uśmiech. Ostatnio powodów do uśmiechu miał coraz więcej. Może stąd ta zmiana?
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]05.04.23 21:15
Prosić. Oczy Michaela rozświetliły się nagle, z jakąś nadzieją. Odkąd spotkał Alfiego po latach, wróciły wyrzuty sumienia za rozluźnienie kontaktu przed laty. Analizował wielokrotnie dlaczego właściwie z braci stali się obcymi, piętnaście lat temu myślał nawet jak idiota, że może Alfie jest bliżej ze swoimi braćmi z krwi i coś się zmieniło. Niedawno - gdy spojrzał w lesie w niezmiennie puste oczy Summersa i rozpoznał w nich tą samą pustkę, którą widział w lustrze - dotarło do niego, że zbudowali mur ciszy dlatego, że Alfie nie był w stanie wypowiedzieć wtedy prośby o pomoc, a on nie był w stanie zauważyć niewerbalnego krzyku. Nigdy więcej, ale pomimo nowych doświadczeń wciąż nie czytał ludziom w myślach, wciąż niektóre emocje bywały dla niego nieintuicyjne jeśli chodziło o prywatne znajomości, a nie przesłuchania podejrzanych. Zwerbalizowanie prośby pomogłoby, zdecydowanie.
-Jasne. - przytaknął. -Proś mnie o wszystko, Alfie, proszę. Wolę odmówić niż nie wiedzieć, naprawdę. - zapewnił, może nieco zbyt pośpiesznie i nazbyt dobitnie, ale chciał by słowa wybrzmiały mocno. Summers znał go zresztą na tyle by wiedzieć, że nie odmówi jeśli nie będzie musiał, jeśli w grę nie wejdą niemego sekrety lub istotne kwestie bezpieczeństwa. W szkole nie odmawiali sobie niczego, a minione spotkania utwierdzały go w przekonaniu, że to wciąż ten sam Alfie.
Nawet jeśli jego przyjaciel uparcie twierdził, że jest inaczej.
Utkwił w nim przenikliwe spojrzenie, na przemian czujne i łagodne. Słowa brzmiały przerażająco znajomo, chciał go pocieszyć, ale zarazem nie chciał na oślep przykładać do życia przyjaciela własnych przeżyć. Chciał zrozumieć.
-Też miałem... może mam... takie momenty. Co pełnię, ale nie tylko. - zaczął ostrożnie, niepewny na ile chce się tym dzielić i na ile minęły. Magipsychiatra zapewnił go niedawno, że wyzdrowiał, samemu też już od dawna nie słyszał głosu wilka, nie czuł się jak nie-on, ale niezrozumiała do końca dla aurora choroba (magipsychiatra mówił jakimiś irytująco mądrymi terminami, samoocena, wpływ dementorów, trauma) zasiała w nim ziarno lęku o nawrót (choć podobno niemożliwy), a szczególnie o brak zaufania do samego siebie. Zdradzało go ciało, co pełnię, a jesienią zdradził go własny umysł. -I jest lepiej. Może być lepiej. Ale nawet gdy było źle, nikt się ode mnie nie odwrócił. - sam odsunął niektórych, uparcie, jak Hannah. Ale rodzina, współpracownicy zostali. Cały czas pracował.
-Wszystko zostawia ślad - krew zostawia ślad, zrozumiał to, gdy odebrał pierwsze życie. W odróżnieniu od Alfiego nie zwątpił nigdy we własne rozkazy, ale i tak bywało ciężko. -Ale to wciąż my. Ty. Możemy pogadać, albo się napić. - widział spięte ramiona, samemu czuł się spięty, nie wiedział, czy jest sens drążyć temat. Chciał tylko zapewnić Alfiego, że to nie szkodzi - czekając na prośbę, która mogła paść albo dzisiaj, albo za parę dni lub tygodni, obojętne. Z pewnością szybciej niż długi czas rozłąki.

Minęło pół godziny, może dłużej - nie był pewien, ile procentów miał ten bimber, ale przecież nie upijał się przesadnie szybko, a teraz czuł się już wstawiony. I rozbawiony. I bezpieczny, choć dom był obcy.
Zmrużył oczy, słuchając i obserwując interaktywne wyjaśnienie rang oficerów - a potem parsknął trochę rozbawionym, trochę rozeźlonym śmiechem i teatralnie przewrócił oczami.
-NO SZO TY! - zaprotestował na tą rażącą niesprawiedliwość. -No cccszo ty, Alfie... - zerwał się na równe nogi i wzniósł rękę nad głową, tak by wylądowała dużo wyżej od dłoni siedzącego Summersa. -Tu jesteś ty, staryyyy... jesteś czarodziejem. A nie jakimś ofiszerem. - wciąż stojąc, przechylił lekko głowę, usiłując skupić się na poważnych konsekwencjach uwodzenia narzeczonej oficera. -Pfff. - wciąż do niego nie docierały. -To byś sobie obniżył temperaturę w namiocie, zawsze byłeś w transmutacji lepszy ode mnie. - rozwiązał z satysfakcją kwestię frontu afrykańskiego, uśmiechając się wymownie. Widzisz? C z a r o d z i e j.
-Swoją drogą, tutaj jest pierońsko gorąco... - teraz, gdy stał i kręciło mu się w głowie, a w okna salonu świeciło południowe słońce, czuł to wyraźnie. -Mogę otworzyć okno? - nie był jeszcze na tyle pijany, by zachęcać Alfiego do testowania zaklęć ochładzających w chwili wyraźnej nietrzeźwości.
Otworzył okno, nie przejmując się tym, że różnica w temperaturze jest minimalna, bo wcale nie wieje. Ani tym, że teraz jego głos niesie się trochę po ogrodzie. Ani tym, że w ogrodzie kręci się czarny kot, bo prędko odwrócił się w stronę Alfiego i zupełnie nie zauważył towarzystwa. (Właściwie, to jakiś postęp. Przez ostatnie trzy lata był przeczulony na punkcie kotów, szczególnie czarnych i szczerze ich nie znosił. Czasami zerkał bardzo podejrzliwie nawet na Toma, kota Kerrie, i kilkakrotnie spytał siostrę czy to na pewno samiec).
-Jak to zmarła? - aż ściszył głos, wydawało mu się to rażąco niesprawiedliwe. Pewnie przez tego oficera - pomyślał mściwie, a choć absurdalność tej myśli go nie uderzyła, to przytomnie uznał, że to za okrutne by drążyć temat. -Szkoda. - westchnął, wracając do stołu, trochę zasępiony. -Przykro mi, stary. A potem... był ktoś? - usiadł naprzeciwko, z odrobiną nadziei na weselszą historię. Teraz nikogo tu chyba nie było, ale może przeszłość była weselsza. Nie każda wesoła historia jest przecież na całe życie.
-Bernice, że ty to pamiętasz! Mi się zawsze myliło, bo miała taką wścibską i nieodłączną młodszą siostrę na pierwszym roku, chyba Beatrice! Ej, a może one były na odwrót? - wykrzyknął radośnie, słowa poniosły się echem i podrapał się po głowie. -Jeszcze obie były rude. A w sumie to nie mam pojęcia, co u niej, poza tym, że nigdy nie mogłem dorwać jej samej po tamtej środzie w bibliotece. - niezrealizowany podbój miłosny, nie licząc pocałunków, o których opowiadał Alfiemu wielokrotnie i z wyraźną dumą. -NO CO TY, nie wycofaliby mnie z meczu, oddałbym mu DYSKRETNIE! - zaperzył się, na poły z oburzeniem, ale potem roześmiał się radośnie. A Alfie nadal patrzył na niego wyczekująco, a Mike jakby z rozbawieniem odwlekł odpowiedź.
-Aaadddaaaaa. - przeciągnął teatralnie. -Albo Adriana, ale sam wymyśliłem jej przed laty zdrobnienie i tak już zostało. - pochwalił się, wygodnie zapominając jak zirytowana była podczas ich feralnego, pierwszego spotkania i do dziś święcie wierząc, że to on wpadł na ten jakże oryginalny skrót. -Poznaliśmy się parę lat temu, potem - jak by to powiedzieć przyjacielowi, zwłaszcza po alkoholu i bez poniżania samego siebie --mieliśmy przerwę - z satysfakcją znalazł doskonały synonim na rzuciła mnie, bo miała męża, zresztą Alfie był mu jak brat, więc jeśli będzie chciał to sam się domyśli reszty (na pewno!!!) -a ostatnio na nią wpadłem, ale nie w lesie. - uśmiechał się dalej, szerzej i szerzej. Właściwie teraz, gdy siedział z Alfiem i cofał się w przeszłość i był pijany, pewien pomysł nie wydawał się już tak przerażający jak na trzeźwo. -Kiedyś kupiłem jej nawet szczególny prezent, ale nie zdążyłem jej go dać. - nachylił się i pochwalił, zniżając głos do szeptu - którego już przez okno nie było słychać.





Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Salon [odnośnik]05.04.23 22:37
W Londynie nie zabawiła długo ― pojawiła się w biurze, zebrała nowe rozkazy i ruszyła w teren z myślą, że pojawi się tam jeszcze koło południa, może nieco później, by napisać niezbędne raporty, nim zacznie się szykować do spotkania z Maeve. Standardowo, zaczęła od odwiedzenia paru stałych miejsc obserwacji i krótkiego rekonesansu w kociej postaci; tak jeszcze prościej było jej się wtopić między ludzi, przycupnąć gdzieś na oknie, czy pod krzakiem i posłuchać najświeższych plotek i skrawków informacji.
Jednym z miejsc stałej obserwacji była Dolina Godryka ― pojawiała się tutaj codziennie, choć w różnych miejscach, o różnej porze, czasem lgnąc do ludzi, a czasem ich ostentacyjnie unikając, by nikt nie zaczął jej kojarzyć z danym miejscem. Tym razem trzymała się głównie terenów ogródkowych ― zawieszenie broni sprzyjało rozluźnionym nastrojom; czarodzieje i czarownice zdawali się mieć jakieś lepsze humory, atmosfera też była inna, znacznie lżejsza. A może to było tylko takie wrażenie, bo sama dziś miała wyśmienity humor? Trudno było jednoznacznie stwierdzić.
Zwinnie przemknęła pomiędzy ukwieconymi rabatami, jak czarny cień pośród kolorowych plam. Przeskoczyła niewielką dynię i przyczaiła się za konewką, kiedy jej spokój zburzył nagle jakiś rumor za ścianą domu; szczęknęła rama okienna, jęknęło szkło. Kocie ucho było o wiele wrażliwsze niż to ludzkie, bezbłędnie rozpoznała odgłos mechanizmu otwierającego, a powietrze wypełniły nowe zapachy. Skrzywiła się ostentacyjnie, czując cierpką woń alkoholu, ale nim zdążyła się oddalić w trybie natychmiastowym od smrodliwego miejsca ― usłyszała głos. Bardzo znajomy, bardzo wesoły i bardzo pijany. Wyjrzała zaciekawiona zza konewki, przytruchtała bliżej, ale Michaela ― albo kogoś łudząco do niego podobnego ― już w oknie nie było. Machnęła z irytacją ogonem, ale długo na rozwianie swoich wątpliwości czekać nie musiała.
Michael ― teraz już była pewna, że to on ― mówił coś dalej, a ze zlepionych słów udało jej się wyłowić własne imię; ciekawość zakiełkowała naturalnie, chęć przekonania się o czym konkretnie mowa okazała się silniejsza niż dogasająca przyzwoitość i już-już miała wskoczyć na parapet, kiedy na scenę wprosił się naprawdę spory i puchaty trzmiel. Rozproszył ją na moment, zmusił do ucieczki w zielony labirynt groszku cukrowego - w końcu nie chciała skończyć użądlona. Wśród strąków było zdecydowanie chłodniej, ale zdania wypowiedziane przez aurora rozpływały się w powietrzu nim do niej dotarły, łapała tylko pojedyncze słowa, czasem sylaby. Sklejenie tego w całość było trudne, treść rozmowy pozostawała mglista.
Wyjrzała spod liści, trąciła łapką przechodzącą obok biedronkę i rozejrzała się za przebrzydłym trzmielem. Owad musiał gdzieś odlecieć, ogród wydawał się znowu równie bezpieczny, co gorący. Płynnie i zwinnie przemknęła znów pod okno, akurat by wyłowić jakieś szepty, i wskoczyła na parapet. Był przeokropnie nagrzany, niemiłosiernie parzył łapki, więc wcisnęła się w ocieniony kącik, tuż obok uchylonego okna i zajrzała ciekawsko do środka. Kojarzyła drugiego mężczyznę całkiem dobrze ― właściwie do niego też miała interes ― ale nie miała pojęcia, że ta dwójka to tacy dobrzy kumple.
Mów, Mike, mów, pomyślała rozbawiona, przyjmując pozycję dostojnego chleba. Ja chętnie posłucham wszystkiego, co masz do powiedzenia na mój - lub nasz - temat, dodała, mrużąc ślepia, wprawnie pozorując kocie zadowolenie i rozluźnienie, jakby była tylko okolicznym dachowcem szukającym chwili wytchnienia w cieniu.


When you're not looking
I'm someone else

Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
And you don't know the
consequences
of the things you say
I'll be your operator, baby
I'm in control
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 30 +5
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Salon [odnośnik]18.04.23 11:37
Ale nawet gdy było źle, nikt się ode mnie nie odwrócił.Może to właśnie było całym clou różnicy w ich podejściu do swoich demonów. Od Michaela nikt się nie odwrócić. Ale ty odwróciłeś się ode mnie gorzkie słowa, które nie opuściły jego ust pojawiły się równie szybko co zniknęły w świadomości Alfreda. Odwrócił się Mike, odwróciła się Haze. I został sam - chłopiec, którego wojna musiała zmienić w mężczyznę. Nie miał jednak zamiaru wyrzucać tego przyjacielowi bo zwyczajnie nie miało to już znaczenia. Nie zmienią tego, nie naprawią.
Zresztą, straciło to znaczenie, kiedy przechylili o te kilka kieliszków bimbru za dużo. Pokręcił głową z dezaprobatą dla niedomyślności swojego przyjaciela. Jednak to się nie zmieniło, Michael wciąż najpierw chciał działać nie do końca mając czas na przemyślenie całego przedsięwzięcia. - Wyo - kurwa - wyobraź sobie, że nie mieliśmy różdżek w żołnierskim wyyyyywyposażeniu - powiedział, stukając się w czoło. - Nie miałem jak, co bym powiedział? Panie szanowny generale sir to mój sześliwy patyk? - nie wiedzieć czemu ta myśl go rozbawiła na tyle, aby parsknąć śmiechem. Szczególnie kiedy wyobraził sobie minę swojego dowódcy, który raczej nie był człowiekiem z wysublimowanym poczuciem humoru i mógłby nie podzielić alfredowego zamiłowania do żartów. A zapewne za coś takiego uznałby odpowiedź na pytanie o patyk, który wiecznie ze sobą nosił. Różdżka bezpieczna została w domu rodzinnym. Czasem się zastanawiał czy to nie był błąd, czy przypadkiem nie powinien jej wtedy zabrać bo po powrocie ta leżała mu jakoś dziwnie, nienaturalnie w dłoni. - Zmarła podczas marszu Armii Czerwonej, pierdolonych ruskich - odparł, poważniejąc chwilę, jakby w ten sposób chciał uhonorować pamięć swojej ukochanej z czasów wojennych. I w złości splunął przez otwarte okno. Takie właśnie miał nastawienie do przedstawicieli tego narodu ze wschodniej Europy. Ta niechęć podsycona została również w późniejszym czasie, gdy osiadł na pozornie spokojnym terenie Wielkiej Brytanii. Wzruszył ramionami, bo w głowie w sumie zadzwoniło mu jedno imię, Kina, ale ona należała do przeszłości brzydkiej, przeszłości owianej tytoniowym dymem i obskurnymi ścianami burdelu. - Niezbyt - w końcu wyrzucił z siebie po długim namyśle. - Ale może jest ktoś teraz? Sam nie wiem - właściwie nie był pewien co łączyło go z Neną, ale wiedział, że od ich ponownego spotkania w Londynie myślał o niej coraz więcej i na nowo odżyła w nim jakaś naiwna nadzieja. Może tym razem się ode mnie nie odwróci? - Ma na imię Nanette, Nena - coś błysnęło w szarych oczach Alfiego, iskra, której nie było tam już dawno. - Poznaliśmy się jak zamieszkałem w Londynie, ale wtedy miała narzeczonego. Spotkałem ją kilka miesięcy temu - minimalistyczny opis musiał zadowolić przyjaciela, bowiem Alfredowi daleko było do rozgadanego Puchona, który z pewnością zapisał się w jego pamięci. Ale to wystarczyło, szczególnie delikatny uśmiech pojawiający się na twarzy, kiedy wypowiadał jej imię.
Machnął ręką na dylemat swojego przyjaciela, kto by się przejmował jak która miała na imię, prawda? Zapewne nie było to teraz zmartwienie Alfiego. Bardziej bawiła go cała sylwetka Mike'a, który teraz zachowywał się dosłownie jak wtedy, w Hogwarcie. - Chodziły razem wszędzie, nie nasza wina, że się imiona pomieszały - usprawiedliwił ich ceremonialnie, aby mogli bez żalu wybaczyć sobie swoją ignorancję. - Taaa, ty i dyskretnie. Pewnie by gumochłon poszedł na skargę - zawyrokował, bo przecież on wiedział, tak? Dlatego musiał chronić karierę sportową swojego przyjaciela, która przy okazji działała jak magnes na uczennice. Zasłuchał się w historię swojego przyjaciela. Wspomnieniami wrócił do pewnej Addy, którą sam znał. Z milczeniem uhonorował próbę odwrócenia jego uwagi od prawdziwego znaczenia słów Tonksa. Przechylił się do przodu i poklepał przyjaciela po ramieniu. - Naprawdę się cieszę, stary- no bo raczej nie mówiłby mu o tym wszystkim, gdyby tajemnicza Adda znowu rozmyła się w obrazach przeszłości. - A zamierzasz go jej dać teraz? - zagadnął, unosząc pytająco jedną brew. Rozlał w kieliszki kolejną kolejkę po czym w toaście za ich lepszą przyszłość przechylił naczynie. Alkohol ściekł po gardle, paląc przełyk jakby trochę mniej niż ostatnio. - Wiesz to zabawne, ale znałem kiedyś jedną Addę, ładna kobieta, ale męża miała skurwysyńskiego, pieprzony Rusek - niesmak zderzył się z całkiem sympatycznym wspomnieniem Adriany. - Chernov się nazywał, czy jakoś tak, nie wiem, a ona była właśnie Francuzką, może twój typ - i pewnie by kontynuował, ale jego uwagę zwrócił biedny kot na parapecie. - Czekaj - mruknął, wstając chwiejnie już z krzesła. Zniknął na chwilę, żeby wrócić z miską wody i kawałkiem ścierki. - Kot też człowiek, co nie? - zwrócił się filozoficznie do Michaela i postawił na parapecie miskę z wodą, a na rozgrzany parapet położył kawałek materiału. Zawsze miał w sobie pewną wrażliwość w stosunku do zwierząt.
Alfie Summers
Alfie Summers
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11093-alfred-summers#341784 https://www.morsmordre.net/t11426-korespondencja-alfiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f428-somerset-dolina-godryka-zapiecek https://www.morsmordre.net/t11140-alfred-summers#342750
Re: Salon [odnośnik]05.05.23 23:59
Chyba zauważył cień, który przemknął w spojrzeniu Alfiego. A może tylko wydawało mu się, że zauważył? Poczucie winy i ciężar straconych lat przecież nie zniknęły, nie znikną prędko. Przyjaciel nie poprosił go wtedy o pomoc, Michaelowi zdawało się wtedy nawet, że go odepchnął - ale wtedy przyszły auror był dwudziestoletni, zbyt beztroski, zbyt samolubny, zbyt głupi. Teraz rozumiał czym jest bezgłośny krzyk o pomoc i mógł się jedynie cieszyć, że ktoś usłyszał ten jego. Próbować sobie obiecać, że teraz usłyszy krzyk Alfiego - choć czy naprawdę mógł mu to obiecać? Świadomość wojny (i tego, że po zawieszeniu broni obowiązki po raz kolejny okażą się ważniejsze od przyjaźni) uwierała go nieprzyjemnie i być może zdecydowałby się nawet poruszyć ten temat - ale mieli alkohol w obliczu którego rozpłynęły się troski. Zdążą porozmawiać, jeszcze.
-A nie mogłeś jej... schować... ff karabinie? - zmarszczył brwi, bo nie wyobrażał sobie istnienia bez różdżki, ale nie wyobrażał sobie też gdzie można by ją schować. -Fiesz, w lufie. - roześmiał się, a potem spoważniał - nie znalazł słów na pocieszenie Alfiego po śmierci tamtej dziewczyny, ale ewidentnie podzielał jego nienawiść do Armii Czerwonej. Nie spotkał nigdy żadnego Rosjanina, ale nienawidził kogoś o rosyjskobrzmiącym nazwisku, kogoś, kto skrzywdził jego kobietę.
-Jak to nie wiesz? Hoho, jak mówisz, że nie wiesz, to znaczy, że coś się kroi! - ożywił się z błyskiem w oku. Spojrzał na przyjaciela wyczekująco, ale nie musiał długo czekać. -Nanette... czy to Francuzka?! - wyrwało mu się z wyraźną aprobatą. -Staryyyyy, naprawdę.... trafiłeś jak... sroka... w coś... - z emocji zapomniał odpowiedniego idiomu. -Francuzki to jest COŚ, to jest KLASA - obwieścił z emfazą. Mało brakowało, a zacząłby chwalić jak przygodowe są w łóżku w porównaniu do Angielek, ale Alfie zrobił się lakoniczny, więc miał pilniejsze troski. -Narzeczony nie ściana, można przesunąć! - obwieścił entuzjastycznie, nieświadom, że narzeczonego Nanette zabrała wojna. Może wtedy wykazałby się większą empatią, ale przecież wypili bimber. -Brunetka? Blondynka? Była z nami w Hogwarcie? Młodsza? Gdzie się poznaliście w tym Londynie? Jaki ma kolor oczu? Ma ładne nogi? Dobrze gotuje? - zasypał Alfiego pytaniami, wszystkimi na raz, żeby biedak miał temat do rozmów. Faktycznie, ciężko tak było opisać kobietę idealną gdy pytanie było zbyt ogólnikowe, więc postanowił ułatwić przyjacielowi to zadanie.
-Nie rozumiem, zafsze byłem fyskretnyyy. - pożalił się, bo przecież to nie tak, że k a ż d y problem rozwiązywał siłą, był w końcu a u r o r e m. Znał się na strategiii... i w ogóle.... musiał mieć do tego smykałkę jeszcze w szkole, własnym zdaniem.
Choć faktycznie, siła sprawdzała się bardzo dobrze.
Pewność siebie uszła z niego jak z balonika dopiero, gdy Alfie spytał o pierścionek. Wspomnienie rozmowy z Just wciąż było żywe i palące, decyzja - świeża.
-Może. Nie wiem. - zaczął, obronnie. Potem westchnął, ściszył głos do szeptu. -Chciałbym, tak. Nie chcę... nie chcę, żeby była tylko moją kochanką... cholera, nawet nie kochanką, nie wiem, przyjaciółką, przez tą likantropię ja nawet nie wiem... nawet nie ściągnąłbym przy niej koszuli... ale nie tylko dziewczyną, wiesz? - spojrzenie miał mgliste, trochę przelęknione, Alfie nie pamiętał u niego takich kompleksów. Zwłaszcza werbalizowanych (!). -Ale żałuję, że wtedy się nie oświadczyłem. I nie chcę tracić czasu, nie wiem. - błądził myślami, głos ucichł, aż zamilkł melancholijnie, pogrążony w rozmyślaniach - z których wyrwało go znajome skojarzenie.
Chernov.
-PIEPRZONY CHERNOV! - walnął pięścią w stół tak nagle, że Alfie prawie mógł się przestraszyć. Kot też mógł, gdyby był normalnym kotem. -To ona - potwierdził w ramach przeprosin za wybuch -nie wierzę, znałeś moją Addę! - wypalił, sięgając z wrażenia po dolewkę. -Moją, bo... ech, nie wiedziałem, że ma męża, głupio wyszło, a jego nie znałem, tylko raz, przelotnie, ale wydawał się strasznym bucem, mówisz, że był bucem? - spytał z nadzieją, jakby świadectwo Alfiego mogło dać mu więcej powodów do znienawidzenia człowieka, którego już i tak nienawidził.
Więcej powodów do zrozumienia Addy.
-On... nie traktował jej dobrze, ale nigdy mi nie powiedziała... - powiedział nagle głucho, trochę do ściany, a trochę do siebie. -Mhm, mhm. - odpowiedział Alfiemu odruchowo, gdy ten mówił coś o kocie. Ciąg skojarzeń "Adda" i "kot" w normalnej sytuacji by go zaniepokoił, ale teraz był pijany i pogrążony w smutnych przemyśleniach, porażony - raz jeszcze - wyrzutami sumienia. -Dlaczego mi wtedy nie powiedziała, Alfie? - spytał bezradnie, wlepiając w niego pytający, wymowny wzrok.
Dlaczego t y mi nie powiedziałeś, że z tobą tak źle?
Dlaczego ludzie nic nigdy mu nie mówili? Mądrzy, dobrzy ludzie, ludzie, których kochał. Alfie, Adda, Just.
Może problem faktycznie był w nim - uznał, upity na smutno.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Salon 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach