Wydarzenia


Ekipa forum
Zoe Vaillant
AutorWiadomość
Zoe Vaillant [odnośnik]03.10.22 21:22

Zoe Giselle Vaillant

Data urodzenia: 06.06.1930 r.
Nazwisko matki: Delacour
Miejsce zamieszkania: Dolina Godryka
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: pisarka i ilustratorka
Wzrost: 165 cm
Waga: 51 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: blizna po ugryzieniu psidwaka na lewym przedramieniu



W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie,
Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie,
Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki.


Urodziłam się w czerwcu, podobno najchłodniejszym od dekady we Francji, a przynajmniej to zawsze podkreślała moja niania, gdy opowiadała mi o tamtym dniu. Nie pamiętam tego, tak samo jak nie pamiętam obrazu dwóch zaciekawionych buziek, które ponoć nie odstępowały od kołyski, stojąc na palcach i próbując dojrzeć zawiniątko znajdujące się w środku. Guwernantka bezskutecznie odwoływała moje rodzeństwo, jednak zarówno mój brat, jak i siostra, poczuwali się w obowiązku uchronienia mnie przed złem tego świata, o ile sześciolatek i czterolatka mogą ochronić kogokolwiek. Nie żeby coś nam zagrażało, po prostu wysłuchali zbyt wielu opowieści naszego lokaja, który zresztą i mnie w późniejszych latach nimi obdarzał.
Moi rodzice nie spędzali z nami wiele czasu, co wynikało z obowiązków nadających pęd życia codziennego. Ojciec był poważanym pisarzem, a jego nazwisko figurowało w każdej znanej mi księgarni na grzbietach książek zajmujących wysokie pozycje. Podróżował po świecie zbierając materiały do swoich utworów, przez co nieczęsto pojawiał się w domu, a jeżeli już był, to tylko na chwilę, czasami trwała ona parę dni, innym razem zaledwie kilka godzin. Niemniej papa był ojcem idealnym, co prawda surowym i wymagającym, ale niekiedy przejawiał w sobie coś z dziecka. Nasza relacja była silna, głównie przez wspólne pasje i szerokorozumianą pogoń za wiedzą, ale i również z uwagi na mój charakter – szanowałam ojca całym sercem, starając się być jego jak największą dumą. Szłam więc w jego ślady z pełnym zaangażowaniem od najmłodszych lat, a on zapewniał mi nauczycieli, którzy pomagali mi rozwijać umiejętności ze słowem pisanym, ale także ogólną sztuką, gdyż przejawiałam zainteresowanie nie tylko piórem, ale i również ołówkiem, czy pędzlem.
Matka zaś była zaangażowaną tłumaczką starożytnych run, przelewając znaki na język współczesny z najwyższą starannością. Niestety i jej praca niekiedy wiązała się z podróżami, ale gdy tylko była w domu, starała się znaleźć nam czas na kolejne, nowe zajęcia dodatkowe, które wypełniały nam wolny czas do granic możliwości. Nigdy jednak nie zająknęłam się przy kolejnej lekcji ekonomii czy jeździectwa, a nawet nie grymasiłam na nauczyciela savoir-vivre’u uważając, że skoro matka wymaga ode mnie rozwijania tychże umiejętności, to czyni to jedynie dla dobra mojej przyszłości, łatwiejszego, bardziej świadomego startu. Jedynie pomysł z lekcjami baletu był nietrafiony, uciekałam przy każdej nadarzającej się okazji, tu jednak prędko zainterweniował mój ojciec, uwalniając mnie od tego obowiązku.
Miałam dwójkę rodzeństwa, nic więc dziwnego, że w dzieciństwie stanowiliśmy małą grupę rebeliantów w posiadłości, a przynajmniej tak określała nas Pani Dubois, która próbowała tuszować nasze małe zbrodnie przed rodzicami. Uważała, że dzieci powinny móc być dziećmi tak długo, jak się da, więc zawsze przymykała oko na nasze wybryki. Myślę, że to również dzięki niej byłam tak radosnym dzieckiem, a służba zawsze mówiła, że mój uśmiech jest zaraźliwy i gdyby mógł, to przeganiałby chmury na niebie. Moja siostra była ogromną pasjonatką baletu, gibka i wdzięczna w ruchu, mająca wszelkie możliwe predyspozycje do osiągnięcia wysokiego poziomu w swojej sztuce. Niestety jej pasja sprawiała, że widywałyśmy się bardzo rzadko, głównie podczas posiłków, czy mijając się na korytarzu w drodze na własne zajęcia. Z bratem miałam za to zdecydowanie bliższy i częstszy kontakt, byliśmy bardzo rodzinni i potrafiliśmy godzinami rozprawiać o tym, co będzie, gdy zostaniemy dorośli. Obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie rozdzielimy i kiedyś nasze rodziny będą mieszkać jak najbliżej siebie.


Przewędrował świat cały z obłoków w obłoki,
Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie
Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.


W Beauxbatons prędko się odnalazłam w gronie Smoków, uczniów z podobnymi aspiracjami i zainteresowaniami i choć nie grałam w quidditcha, to z ogromną chęcią spędzałam czas na trybunach, zagrzewając swoją drużynę do walki, a i zdarzało mi się trafiać na ich treningi i trochę z nimi polatać. Byłam duszą towarzystwa, to też prędko nawiązywałam nowe znajomości, ciesząc się z możliwości służenia pomocą uczniom mającym problemy z odnalezieniem odpowiedniej sali, profesora, czy zagubionej miotły, a nawet miałam epizody z udzielaniem korepetycji dla uczniów mających problemy z nauką. Dzięki przyzwyczajeniu do ogromu zajęć dodatkowych, nie miałam problemu ze znalezieniem czasu na wszystko, czerpiąc garściami z możliwości, które dawała mi szkoła. Wciąż gloryfikowałam literaturę i sztukę, stawiając na ich rozwój, ale niemniej poświęcałam się fascynującej historii magii, mając lepszy start dzięki naukom ojca, nocami zaś studiowałam runy, starając się nadrobić materiał na zajęcia, by matka nie musiała się za mnie wstydzić. Niestety nie udało mi się utrzymać wszystkich przedmiotów w ryzach i jakbym się nie starała, tak choćby astronomia, wróżbiarstwo, czy nawet eliksiry niezmiennie były dla mnie udręką, przyprawiając o zawrót głowy. Miałam nawet incydent z nieudanym eliksirem i dość widowiskowym wybuchem nieprzyjemnie pachnącej siarką cieczy przypominającej słomę, która oblepiła mnie i sześć ławek dookoła, profesor nie był zadowolony, ale to nie on musiał później poświęcić wiele czasu na domywanie się, ja za to nie mogłam doprowadzić moich włosów do prawidłowego koloru przez miesiąc. Mimo moich niepowodzeń i mikro potknięć, cudem udawało mi się wybronić swoje wyniki na tyle, by nie stracić w oczach profesorów, ale nie można było powiedzieć, by moje zaangażowanie do wszystkich przedmiotów było tak samo wysokie.
Na szóstym roku zostałam wybrana na prefekta i pękałam z zachwytu, ponieważ część nowych obowiązków wykonywałam w poprzednich latach i bez tego tytułu, więc wiedziałam, że muszę jedynie utrzymać poziom i rozszerzyć swoje działanie na większą skalę. Szło mi na tyle dobrze, że już rok później zasłużyłam na miano prefekta naczelnego. Wiązało się to z jeszcze większym natłokiem obowiązków i powinności i choć nie zawsze było lekko, to czułam dumę z tego najwyższego wyróżnienia. Na wiele rzeczy przymykałam oko, nie raz i nie dwa wybraniając kłamstwem swoich kolegów przed naganami profesorów, bo czy zawsze każdy niewinny występek należy karać, a z każdą głupotą biegać na skargę do opiekuna domu? Byliśmy bardzo młodymi ludźmi, czasami się zapędzaliśmy, łamaliśmy granice i sztywne ramy, ale większość z nas wyrosła na bardzo porządnych ludzi. W międzyczasie mocno angażowałam się w zajęcia OPCM, choć nie z pasji, a raczej konieczności w związku z tym, co zaczynało dziać się w magicznym świecie. Chciałam móc się obronić w dorosłym życiu, gdy zajdzie taka potrzeba i wybije godzina konfliktu o którym tak niechętnie rozmawiano. Choć przodowałam w OPCM, moje myśli skłaniały się bardziej ku urokom i transmutacji, jednak nie zdołałam być wybitnym prymusem i tam zdarzały mi się potknięcia.
Egzaminy były dla mnie mocno stresujące, chorowałam z przejęcia i braku wystarczającej ilości snu, jednak niezmiennie walczyłam z samą sobą, ignorując uporczywe oznaki przemęczenia. Do dziś nie pamiętam niemal nic z tamtego ostatniego okresu, jedynie czas, który spędziłam po egzaminach w szkolnym szpitalu zakorzenił mi się mocno w pamięci, może dlatego, że narobiłam sporo zamieszania swoim omdleniem przy oddawaniu wypełnionego formularza. Dostałam od życia kolejną lekcję, ale i osiągnęłam swój cel – zaliczyłam wszystkie przedmioty, a i te na których najbardziej mi zależało miały wysokie wyniki, więc uważam, że było warto, choć dziś bym tego maratonu nie powtórzyła.


Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem
Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem,
I wabił nieustannych rozkwitów pośpiechem,
I nęcił ust zdyszanych tajemnym bezśmiechem,
I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,
I kusił coraz głębiej - w tę zieleń, w tę zieleń!


Po szkole wróciłam do rodzinnej posiadłości, niemal zupełnie pustej i głuchej, bowiem moje rodzeństwo już dawno wyfrunęło z gniazda. Siostra została wydana za mąż, więc jej życie rodzinne kiełkowało i nabierało tempa przez jej karierę baletową, a co gorsza – po pewnym czasie przeniosła się do Anglii, skąd pochodzili jej teściowie. Brat krążył już po świecie, podobnie zresztą jak rodzice, więc ja mogłam stuprocentowo oddać się swojej pierwszej powieści. Poświęciłam jej lata, krążąc po Europie w poszukiwaniu weny, tworząc konspekt, robiąc notatki, spisując myśli i szukając brakującego elementu. Miałam wrażenie, że nie znam takich emocji, uczuć, których potrzebuję do ukończenia swojej misji. Jakbym sama była niepełna, aż nadto niedoświadczona, by móc stworzyć coś, co pochłonie czytelników bez reszty i choć na chwilę oderwie ich od wojennych bolączek. Podróżowałam z matką, ucząc się od niej, myśląc, że może potrzebuję zmiany kursu, zajęcia się czymś, co już zostało stworzone, ale nie przetłumaczone, a moja matka wykazywała się ogromną cierpliwością tłumacząc mi każdą zależność i poprawiając nawet najmniejszy błąd. Jednocześnie, w przerwach od podróży, ilustrowałam powieści innych, zarabiając na tym i ciesząc się, że jakkolwiek moje nazwisko trafia do książki, nawet jeżeli nie moich własnych. Z uporem tworzyłam więc w przerwach od rysowania kolejne rękopisy, próbując stworzyć inne, odmienne historie, ale wciąż w moich oczach były jedynie poprawne, a ja załamywałam ręce, chowając kolejne niedokończone powieści do szuflady. Mój ojciec twierdził, że to wszystko przyjdzie z wiekiem, że mam prawo wydać powieść, która nie zadowala mnie w pełni, ponieważ zbyt wiele wymagam od własnego debiutu, ale ja stawałam okoniem.
Aż do tamtego dnia.
Moja siostra przestała odpowiadać na listy i choć z początku tłumaczyliśmy to chwilową niedyspozycją sów, to jednak po dłuższym czasie poczęliśmy się martwić na tyle, by mój brat wyruszył w podróż osobiście. Z tyłu głowy powiązywaliśmy ten brak kontaktu z dotarciem działań wojennych do Anglii, ale żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Tamte dni spędzałam w towarzystwie wieloletniego przyjaciela rodziny. Hugo był w wieku mojego brata, znałam go od zawsze, a nasi rodzice pragnęli, byśmy w przyszłości zostali małżeństwem, chcąc przyłożyć do tego rękę, gdybyśmy przypadkiem sami się nie ukierunkowali. Nic więc dziwnego, że ojciec poprosił go o czuwanie nade mną w tych trudnych chwilach, gdy wszyscy inni byli daleko w świecie. Próbował odwracać moją uwagę od myśli, które zadręczały mi głowę, jednak obrał złą technikę, mocno polityczną, ujawniającą jego zatrute poglądy, które osobiście mnie odstręczały, wzburzając krew w moich żyłach. Może to mój niepokój sprawił, że coś we mnie pękło, jakbym obudziła się ze snu, wyobrażenia pięknej przyszłości, domu pełnego dzieci, które sama sobie utkałam z dziecięcych marzeń. Zdałam sobie wtedy sprawę, że nic nas nie łączy, nie mamy wspólnych pasji, jak choćby moi rodzice, a ja nie pragnę być jedynie żoną i matką. Chciałam partnerstwa, porozumienia dusz, spontaniczności, romantyzmu i takiego natłoku emocji, jaki tylko będę w stanie udźwignąć. Ostatecznie w przyszłości nasza relacja została zakończona, nie obyło się bez walki o swoje, aczkolwiek ojciec zrozumiał, gdy tylko dałam mu swoją pierwszą powieść oznajmiając, że jest skończona. Tak, gdyby nie tamto wydarzenie, przejrzenie na oczy, nigdy prawdopodobnie nie doszłabym do tego momentu, a co stało się z moją siostrą? Cóż, ostatecznie nic jej nie groziło. Okazało się, że przedwcześnie urodziła dziecko i spędziła długi czas w szpitalu, gdzie nie była w stanie nas poinformować o tym stanie rzeczy, a my zaczęliśmy panikować zbyt szybko. Za to mój brat po powrocie lekko zachorował, z wrażeń, czy stresu - nie wiem, ale opiekowałam się nim niemal dniem i nocą, póki nie wyzdrowiał. Cóż, mogłam się przyczynić do tego, że trwało to odrobinę dłużej, próbując wspomóc leczenie swojego "pacjenta" wyuczonymi przez matkę metodami, które nie do końca mi wychodziły, ale jak to się mówi - praktyka czyni mistrza. Pomogłam, nie zaszkodziłam, a przynajmniej takiej wersji się trzymam, a to, że później karnie odbywałam zajęcia z naszym uzdrowicielem na temat podstaw pozwolę sobie przemilczeć...
Wydałam swoją pierwszą powieść pod tytułem „Iluzja mostu”, oczywiście nie zrobiłabym tego tak prędko, gdyby nie pomoc mojego ojca. Bałam się momentu, w którym książka trafi na półki, nie byłam też pewna, czy w ogóle będzie się sprzedawać, ale byłam szczęśliwa, że wreszcie osiągnęłam swój cel i mogłam kończyć wszystkie rozpoczęte przez lata rękopisy. Pierwsza powieść jest jednak najważniejsza, ta była poniekąd o mnie i tytułowych mostach, które wydaje nam się, że musimy przekroczyć z braku innej drogi. Te mosty są jedynie iluzją, zakorzenioną podświadomością, która każe nam kroczyć wytyczoną ścieżką, ale gdy spojrzeć dalej, głębiej, to wyobrażenie naszej drogi i mostów łączących nas z innymi ludźmi jest jedynie iluzją, której nie musimy przyjmować. Mosty można budować, tak jak relacje, a nie odgórnie zdobywać.
Książka była kontrowersją, jednak we Francji rzeczy kontrowersyjne są poczytne, wywołują sensację i tak też było z moją powieścią, co wywołało ogromny sukces, choć nie brakło i krytyki. Miałam jednak wyśmienity start, tak wolałam to widzieć i dzięki temu w następnych latach wypuściłam jeszcze kilka tytułów, mniej i bardziej poczytnych. Pisałam głównie o ludzkich relacjach i emocjach, wplatając je pomiędzy barwne historie pełne przygód, podróży i niebezpieczeństw, choć nie brakło mi też stonowanych książek z domową atmosferą i nadzieją na pierwszym planie, co nawiązywało poniekąd do konfliktów na świecie i obaw, które dotykały każdego czarodzieja. Moje książki zawierały ilustracje, które przez tyle lat tworzyłam podczas podróży, co jeszcze bardziej zachęcało do sięgnięcia po tytuły spod mojej ręki.


A on biegł wybrzeżami coraz innych światów,
Odczłowieczając duszę i oddech wśród kwiatów,
Aż zabrnął w takich jagód rozdzwonione dzbany.


Kariera nabierała tempa, jeździłam na spotkania autorskie, wygłaszałam przemowy i musiałam przywyknąć do nowego pędu. Na szczęście nie zmieniłam się od względem mojej wesołej aparycji, czy chęci zawierania nowych znajomości, tym bardziej, że zawsze lubiłam obracać się wśród innych ludzi. Owszem, miewałam tremę, ale walczyłam z tym za każdym razem, gdy widziałam radość na twarzach czytelników, byli tam dla mnie, a ja byłam dla nich. Pisanie stawało się prostsze za pomocą prezentu od rodziców - samopiszącego się pióra i choć z początku podchodziłam do niego sceptycznie, tak później nasza współpraca była niezwykle owocna.
To wtedy znów los postanowił znów dodać mi skrzydeł.
Podczas jednej z przejażdżek mój koń, Arianin, poniósł mnie hen daleko, a wszystkiemu zawinił przeraźliwy huk, który dobiegł z głębi lasu. Zwierzę pędziło po łąkach, a ja niezgrabnie próbowałam utrzymać się na jego grzbiecie. Niestety ostatecznie i tak zsunęłam się z siodła, spadając głuchym echem na ziemię z wyraźnym jękiem bólu. Nic mi się nie stało, mogłam wstać, jednak całe to zdarzenie wytrąciło mi powietrze z płuc, a ja najadłam się strachu i czułam zażenowanie większe od bólu, więc wolałam milcząco przemyśleć swoją głupotę leżąc chwilę bez ruchu na ziemi, by w pełni dojść do siebie. Nie spodziewałam się jednak publiczności, więc gdy doszedł do mnie męski głos, a po otworzeniu oczu zobaczyłam głębię niebieskoszarych tęczówek, moje ciało zareagowało instynktownie wymuszając szczery, radosny i może odrobinę zbolały śmiech. Reakcję, której zapewne się nie spodziewano i która wywołała zmarszczenie brwi i grymas zaskoczenia na twarzy potencjalnego wybawcy. Miał na imię Rhennard, a przynajmniej tyle się dowiedziałam, gdy już zdążyłam milion razy upewnić go, że nic mi nie jest, a śmiech jest moją naturalną reakcją na popełnione foux-pas. Próbując się zreflektować za poczynione winy, choć przecież nic nie zrobiłam i podziękować za próbę ratunku, zaproponowałam mu piknik, w końcu z takim zamysłem wybrałam się na przejażdżkę, a w międzyczasie bohaterski i wielce odważny Arianin zdążył do mnie wrócić z jedynie odrobinę poturbowanym koszem piknikowym. Zaproszenie było jedynie grzecznościowym gestem, więc nie udało mi się ukryć zaskoczenia, gdy mężczyzna przystał na moją propozycję i nie zająknął się nawet, gdy zawartość kosza wyglądała co najmniej źle – w końcu wszystko w środku zdążyło się wymieszać pod wpływem szaleńczego galopu. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od zawsze, z łatwością i prostotą, przeskakując z jednego tematu na drugi, rozmawiając o wszystkim i o niczym, jakby świat stanął w miejscu. Nie mogę udawać, że mi się nie spodobał, elektryzował mnie, wywoływał emocje, których dawno nie było mi dane doświadczać. Prawdopodobnie zachłysnęłam się nim, tą wytworzoną historią, jak te z niektórych moich powieści. Byłam samotna, doskwierało mi to, ale niestety nie miałam czasu na zgłębianie prywatnych relacji, gdy moje życie było wiecznym pędem i zatrzymywałam się jedynie na kilka chwil, zaledwie parę dni w miesiącu, choć i te niekiedy ciężko było wyrwać. Nic więc dziwnego, że nie skończyło się na jednym spotkaniu, a z każdym kolejnym nasza relacja przeobrażała się w romans. Czerpałam z podarowanego nam czasu, pikniki stały się normą, ja czytałam mu własne powieści z podziałem na głowy, wyrażając w ten sposób intonację moich bohaterów, co zawsze wywoływało cichy, radosny śmiech mojego towarzysza, a przecież w mojej głowie brzmiało to tak dobrze! Droczyłam się z nim, zaczepiałam i starałam się nie zbaczać na mocno prywatne, czy przykre tematy, ten czas był nasz, chciałam zapamiętać chwile radosne, żyć z dnia na dzień i podejmować się gwałtownych działań. Odżyłam, znów byłam sobą, tym promykiem słońca, który daje znać, że zaraz słońce wyłoni się zza chmur.
Jednak wszystko co dobre szybko się kończy i nadszedł dzień rozstania. Przyjęłam to ze spokojem, wręczając mu na pamiątkę szkic, który poczyniłam kilka dni wcześniej, gdy siedzieliśmy pod wierzbą, nucąc wymyślone melodie. Nie wymagałam od niego niczego, ot rozumiałam, że tak musiało być, naturalna kolej rzeczy. Ponownie porwał mnie wir pracy, a myśli nieczęsto mogły swobodnie popłynąć w nieokreślonym kierunku. Jednak zdarzały się takie wieczory, w których przed snem wspominałam wspólnie spędzone chwile, z czasem było ich mniej, traciły na wyrazistości i ładunku emocjonalnym, ale uczucie pustki pozostało, jakbym straciła część swojej duszy. Książki, którą wtedy pisałam nie odważyłam się wydać, była zbyt moja, nasza, jedyna w swoim rodzaju.
Zaledwie kilka miesięcy temu dostałam propozycję od jednego z brytyjskich wydawców, podpisałam kontrakt i - co było dla mnie czystym szaleństwem – musiałam się przeprowadzić do Anglii, by być na miejscu podczas tworzenia moich kolejnych powieści, jakbym musiała przesiąknąć tym, co się tam dzieje. Bałam się przeprowadzać w trakcie konfliktu, ale obiecałam sobie, że nie zmarnuję okazji w której mogę dotrzeć do szerszego grona czytelników. Poza tym, wciąż mieszkała tam moja siostra z rodziną, więc czułam się odrobinę spokojniej, gdy wiedziałam, że nie będę sama w nowym miejscu, zawsze mogąc odwiedzić siostrę. Ojciec pochwalał moją decyzję, zawsze uważał, że miarą sukcesu jest gotowość do zmian i odważne mierzenie się z tym, co daje nam los. A brat? Cóż, nasze drogi znowu się rozeszły i prawdopodobnie jest to tylko kwestią czasu.
Nadszedł czas na wykorzystanie kolejnej szansy.


W taką zamrocz paproci, w takich cisz kurhany,
W taki bezświat zarośli, w taki bez brzask głuchy,
W takich szumów ostatnie kędyś zawieruchy,
Że leży oto martwy w stu wiosen bezdeni,
Cienisty, jak bór w borze - topielec zieleni.


Patronus: Przywołując wspomnienie rodzinnego ogniska, pełnych miłości oczu rodziców, bliskości rodzeństwa i uprzejmości służby spod dzierżącej różdżkę ręki Zoe wydostaje się postać wilczycy, dla niej symbolu odwagi i skłonności do poświęceń w imię rodziny, miłości i opiekuńczości, a zarówno ogromnej samotności.

Statystyki
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 105 (różdżka)
Uroki:70
Czarna magia:00
Uzdrawianie:10
Transmutacja:80
Alchemia:00
Sprawność:130
Zwinność:70
Reszta: 0
Biegłości
JęzykWartośćWydane punkty
francuskiII0
angielskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Historia MagiiII10
KłamstwoI2
ONMSI2
PerswazjaI2
Starożytne RunyI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI2
Savoir-vivreI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Neutralny--
RozpoznawalnośćI-
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Literatura (tworzenie prozy)II7
Literatura (wiedza)II7
Sztuka (rysunek)II7
Sztuka (wiedza)I0.5
Literatura (tworzenie poezji)II7
Sztuka (malarstwo)II7
GotowanieI0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI0.5
QuidditchI0.5
Taniec balowyI0.5
Taniec współczesnyI0.5
JeździectwoII7
Biegłości pozostałeWartośćWydane punkty
Brak-0
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 1


[bylobrzydkobedzieladnie]


O, przybywajcie! niech was wyogromnię, zjawy stłoczone za mgłą i mrokami; gromado cicha, wonią opowita — młodzieńczym czarem drżąca pierś zakwita



Ostatnio zmieniony przez Zoe Vaillant dnia 15.10.22 12:20, w całości zmieniany 13 razy
Zoe Vaillant
Zoe Vaillant
Zawód : pisarka i ilustratorka
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11412-zoe-vaillant#352155 https://www.morsmordre.net/t11416-tresor#352666 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f433-dolina-godryka-wzniosly-gaj https://www.morsmordre.net/t11417-skrytka-bankowa-nr-2492 https://www.morsmordre.net/t11418-zoe-vaillant#352668
Re: Zoe Vaillant [odnośnik]15.10.22 16:48

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana

INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam PW lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!
STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia
Psychiczne
Pełnia zdrowia
UMIEJĘTNOŚCI
Brak

Kartę sprawdzał: William Moore
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zoe Vaillant Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zoe Vaillant [odnośnik]15.10.22 16:50


KOMPONENTYlista komponentów

BIEGŁOŚCIbiegłości

HISTORIA ROZWOJU[15.10.22] Karta postaci; -250 PD
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zoe Vaillant Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Zoe Vaillant
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach