Hector Vale
AutorWiadomość
[tu należy wkleić uzupełnione kody kart]
We men are wretched things.



Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale

Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Lepiej być nieszczęśliwym i wiedzieć, niż być szczęśliwym i żyć w nieświadomości.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15
UZDRAWIANIE : 20 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarodziej

Neutralni



Nowy chłopiec w sąsiedztwie pojawił się na początku wakacji. Hector zobaczył ich pierwszy, z wieży domu - powóz czarodziejów, którzy wprowadzili się do rodziny nieopodal. Matkę i dwójkę dzieci, dziewczynkę zbyt małą by mogła być zagrożeniem i jego, intruza. Chłopiec jest patykowaty, w ich wieku, dobrze ubrany. Czuje się niepewnie w nowym środowisku, zdradza to każdy jego gest. Sposób, w jaki ogląda się przez ramię i nieco błędne spojrzenie, jakim ogarnia wzgórza Shropshire. Sposób, w jaki chwieje się na nogach na porywistym wietrze. I wreszcie sposób, w jaki próbuje wzbudzić szacunek okolicznych dzieci, zwierzęta w stadzie muszą określić swoją dominację.
Hector najpierw tylko obserwuje i słucha. Pyta nieśmiało mamy, skąd wzięli się nowi sąsiedzi, a ona mówi coś o tym, że czarodzieje z dziećmi wyjechali z Londynu, dla bezpieczeństwa. Słyszą ciężkie kroki ojca, Anselm słyszy strzęp pytania, jej odpowiedź. Hector gryzie się w język, źle wybrał moment. Matka spuszcza głowę. Ojciec poprawia jej wersję zdarzeń i mówi, że dzieci z Londynu po prostu przyjechały na wakacje na wieś. I że powinni poznać nowych sąsiadów.
Hector ma złe przeczucia.
Mówi bratu, że nie ma ochoty się z nimi bawić i że będzie tylko zawadzał, ale bliźniak pozostaje głuchy na przebąkiwanie o mówie ciała nieznajomego chłopca. Nie mają wielu znajomych, Shropshire nie jest gęsto zaludnione, a ojciec każe im trzymać się tylko z czarodziejami z dobrych rodzin. Synowie Vanitych są nieco starsi, za duzi, by się z nimi bawić, a ich najmłodsza córka jest za mała. Ma złote włosy i ładnie śpiewa, ale choć Hector wie, jak bawić się z siostrami (i bardzo to lubi, zwłaszcza, że dom byłby bardzo pusty gdy brat z ojcem wyjeżdżają na polowania), to zabawy z dziewczynami są przecież nudne. Pozostają okoliczni chłopcy, z gorszych domów, brat przewodzi im naturalnie, choć nie nawiązują się z tego przyjaźnie, jeszcze nie - między dziećmi z domu Vale i okolicznymi urwisami jest jakaś naturalna przepaść. Hector podświadomie liczy na to, że tak samo będzie w Hogwarcie - jeden dom, jedno dormitorium, bliźnięta w jedności, oni w swoim świecie i cała reszta nowych znajomości. Dla jednego z nich ekscytujących, dla drugiego onieśmielających, ale wszystko jest i będzie dobrze, dopóki Hector ma się za kim schować. Rok, już tylko rok i będzie lepiej, będzie wspaniale.
Do tego czasu muszą się bawić z dziećmi sąsiadów.
W końcu daje się namówić. Trochę bratu, ale przede wszystkim ojcu, kazał im zająć się nowymi czarodziejami, a ojcu się nie odmawia.
Złośliwości zaczynają się prędko. Najpierw subtelne: krzywe spojrzenie, wyraźnie zaakcentowane nie zmęczysz się?, londyński akcent z wyższych sfer. Hector czuje na sobie spojrzenie brata, więc uśmiecha się i udaje, że nie słyszy. Nie chce mu psuć zabawy.
Zabawa jest wyśmienita, bawią się w chowanego. Brat wygra, jak zawsze. Hector wie, na którym drzewie ma ulubioną kryjówkę i wcale nieprzypadkowo wybrał szopę obok. Nowy chłopiec szuka, jest sfrustrowany. Znajduje go jako pierwszego, nieprzypadkowo. Pyta o innych, a Hector uprzejmie i logicznie przypomina mu, że to wbrew zasadom gry. Został znaleziony, to dla niego koniec zabawy, nie będzie pomagał.
Spodziewał się docinków, ale nie kopniaka. Laska upada na ziemię, traci równowagę. Słucha kolejnych wyzwisk, ale jednym uchem, przyzwyczaił się, choć te o jego matce (po latach nadal pamięta obelżywe słowa z londyńskiego rynsztoka, ale nie lubi ich sobie przypominać) i o tym, że jest w tej grupie tylko ciężarem trochę bolą. Szuka w głowie riposty, na pewno ją znajdzie, ale może nie jak leży na ziemi, odpowiednie słowa na pewno przyjdą, ale chyba dopiero w domu, przed zaśnięciem. Zaciska mocno usta, nie będzie płakał. Właściwie, nie musi się nawet zanadto starać, nauczył się nie płakać żeby nikogo nie martwić. Zagraża mu tylko ból, bo wtedy łzy to reakcja bezwarunkowa, tak przeczytał - kuli się więc asekuracyjnie, zanim nadejdzie kolejny cios. Głos tamtego chłopca niesie się echem, Hector odruchowo zerka na drzewo. Bardzo nie chce wyglądać żałośnie, ale czuje się bezpiecznie. Zaraz będzie dobrze.
Nie jest dobrze - przeważnie wystarczy, ze brat coś powie i okoliczne dzieciaki przestają pyskować, ale ten mu oddaje. Mocno. Hector spogląda na nowego chłopca z jeszcze większym niedowierzaniem od popchniętego bliźniaka. Otwiera usta, mógłby coś powiedzieć, zapewnić, że przecież wszystko dobrze. Albo skłamać, że źle się czuje i muszą iść do domu. Ale żadne słowa nie przychodzą, a tamci zaczynają się bić na całego. Po chwili tamten leży na górze, brat okłada go pięściami - mocniej i zapalczywiej niż przy zwykłych bójkach, tamte słowa, zwłaszcza to o mamie, naprawdę były okrutne. No i nikt nigdy nie kopnął Hectora, nie przy bracie.
Mógłbym mu przerwać. - myśli, widząc krew.
Wystarczy krzyknąć. - zaciska usta, oddycha przez nos, ciężko.
Albo wstać i go odciągnąć. - laska jest w zasięgu ręki.
Zamiast tego patrzy na kolejne ciosy, jak zahipnotyzowany. Na pękającą skórę, na szkarłat krwi, na to jak tamten próbuje się szamotać i kopać, ale pozostaje bezsilny. Bezsilny jak ja i mama.
Satysfakcja jest nagła, nie czuł wcześniej czegoś takiego. Chciałby patrzeć dalej. Chciałby być na miejscu brata, chyba wyobraża sobie, że jest na miejscu brata. Chciałby przekonać się, gdzie jest granica, kiedy tamten traci przytomność.
Wie już, że nie zapomni tego widoku ani tej satysfakcji ani wiedzy, że cudza krew potrafi zmyć własne upokorzenia. Że to dziwne pragnienie będzie powracać, aż wyda owoc w londyńskim porcie, gdy będzie wyjątkowo upokorzony i wkoło nie będzie nikogo bliskiego, ale przy pasie będzie ciężka sakiewka z syklami. Że nauczy się przekraczać granice i będzie doskonale wiedział, które skaleczenia da się zaleczyć, a które pozostawią blizny. Za blizny płaci się dodatkowo, a Hector będzie oszczędny.
Kroki. Podrywa głowę pierwszy, przecież w poniedziałki przychodzi ogrodnik.
-Vic! - krzyczy, ostrzegawczo.
Nie zdążą, nie dadzą rady tego ukryć. Tamten na pewno naskarży, a ogrodnik zaraz tu będzie, on poraniony i ich dwaj, na gorącym uczynku.
Łap - chciałby krzyknąć i przeturlać do niego laskę, ale czy zrozumie, co chce przekazać? Nie ma czasu na wyjaśnienia.
Podnosi się chwiejnie. Nogi mu drżą, nie wie dlaczego. Nie z obrażeń, z emocji.
Podchodzi bliżej, przenosi ciężar ciała na zdrową nogę. Nie wie, jak uderzać, ale wie, gdzie celować, musi się polać krew.
Nos.
Coś pęka. Brat cofa się ze zdziwieniem, Hector spogląda na swoje dzieło z upiorną fascynacją i przesuwa palcami po lepkim szkarłacie na hebanowej lasce, nikt nie pomyli tego z pięściami.
-Schowaj ręce. Powiemy, że to ja. - na koszuli ma ślad po bucie tamtego. -Przybiegłeś na pomoc. - słowa płyną same, spokojnie i klarownie. Z trudem odwraca wzrok od chłopca, jęczy cicho, nie wie czy ich rozumie, ale nic mu przecież nie będzie. Podpiera się na lasce, krytycznie poprawia kołnierzyk brata (pod nim jest kropla krwi) i dopiero wtedy patrzy mu w oczy.
Rozbiegane. Przestraszone?
Tylko jeden z braci obserwował dziś ten spektakl z satysfakcją, ale chyba obydwaj bali się trochę siebie. Jeden tego, co zrobił - a drugi tego, co czuł.
Hector bierze głęboki wdech, zastanowi się nad tym potem.
-Dziękuję. Ani słowa ojcu, ja będę mówił. - przyciąga go krótko do siebie, przytula, zrobiłeś to dla mnie, nie bój się, przecież ja nie boję się ciebie.
Potem szczypie się mocno w przegub, by do oczu nabiegły łzy. Chciałby móc rozpłakać się na zawołanie, kilkakrotnie próbował, ale już nie potrafi.
Ojciec chyba się domyśla. Spogląda na "starszego" syna z niedowierzaniem, a na prawdziwego winowajcę oskarżycielsko. Oczywiście nic nie wie, to moja wina - myśli Hector i powtarza te słowa ze świętym przekonaniem. Tak, jakby od nich zależało, wszystko, bo zależy. Jeśli ojciec
A jeśli uzna, że brat stracił nad sobą panowanie przy dzieciaku sąsiadów...
Oko za oko, ciężki pas wisi w kuchni na przestrogę.
Hector kłamie, jakby zależało od tego jego życie, bo nici ich życia są przecież splecione - Mojry tkają los bliźniąt równocześnie.
Ojciec udaje, że mu wierzy.
-Jeszcze jeden wyskok... - mówi groźnie, a Hector wie, że to nie do niego kieruje te słowa.
Wieczorem zakrada się do jego pokoju, pustego. Kręci z niedowierzaniem głową, brat nie powinien wymykać się do psów, nie dziś, nie gdy ojciec jest zirytowany. Siada na łóżku i czeka - nie może iść na dół, laska za bardzo by stukała.
I choć ma dziesięć lat, nadal boi się schodów po zmroku.
Gdy wraca wreszcie, przytula go mocno, strzepuje psią sierść z ramienia.
-Mogę chwilę zostać...? - uda, że nie będzie mógł spać, ze to on tego potrzebuje. Prawda jest inna - to brata nie chce zostawiać samego. Zaniepokoiło go to, co zobaczył, choć nie wie co i dlaczego. -Miałem złe sny. - będziesz miał złe sny, jeśli nie zostanę, Vic.
-Poczytamy na głos? - prosi, uśmiecha się nieśmiało. Tak, jakby nic się nie stało. Nic się nie stało.
Tamten intruz nie wprowadził dominacji na ich podwórku, obydwaj są cali i zdrowi, ojciec nie sięgnął dziś po pas. Jest tak, jak być powinno. Nie obchodzi go, czy tamten chłopiec wyzdrowieje, choć jest upiornie ciekawy procesu składania nosa, uzdrowiciel pewnie już nad tym pracuje. Rodzina musi trzymać się razem i stawać w swojej obronie. Tak, jak dzisiaj.
We men are wretched things.



Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale

Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Lepiej być nieszczęśliwym i wiedzieć, niż być szczęśliwym i żyć w nieświadomości.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15
UZDRAWIANIE : 20 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarodziej

Neutralni


Hector Vale
Szybka odpowiedź