Wydarzenia


Ekipa forum
Hol
AutorWiadomość
Hol [odnośnik]08.02.23 9:40

Hol

Wysokie dwuskrzydłowe drzwi Niedźwiedziej Jamy prowadzą prosto do reprezentatywnego holu posiadłości. Od wewnętrznej strony zawieszono nad nim spreparowaną głowę ogromnego szarego wilka wraz z przybitą pod nią dewizą malowaną złotymi literami: zawsze wstajemy. Od wejścia w oczy rzucają się regały z księgami, a także mały stolik z dostawionymi do niego dwoma krzesełkami. Hol rozwidla się w mniejsze korytarze prowadzące do kolejnych pomieszczeń.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Hol Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Hol [odnośnik]04.02.24 23:19
data

I know you have a little life in you yet
I know you have a lot of strength left


Warwick znajdowało się zbyt daleko, by ważyła się na podróż dorożką przez krajobraz zrujnowanego i wciąż niebezpiecznego kraju. Choć myśl o podjechaniu pod bramę Niedźwiedziej Jamy na własnej jabłkowitej siwuszce napełniała ją romantycznym uniesieniem, miała świadomość, że byłby to pomysł nawet jeszcze głupszy niż dorożka. Blaise nigdy by się na to nie zgodził gdyby miała powód go pytać, a chociaż czyniła to rzadko, to była jego żoną wystarczająco długo, by potrafić wyobrażać sobie jego odpowiedzi jeszcze zanim je otrzymała. Stosowała się do nich. Łatwo było stosować się do przykazań, których przynajmniej nie musiała rzeczywiście słuchać.
Dbała też skrzętnie o swoje zdrowie i bezpieczeństwo; tęsknota do konnych przejażdżek pozostawała tęsknotą, nie zapuszczała się nigdy poza granice Essex. Nie powróciła do pełni sił po ostatnim ataku choroby, a trzynasta noc sierpnia przytłoczyłaby ją może nawet jeszcze bardziej gdyby nie była tak zdeterminowana być oparciem dla ludzi, którzy pokładali w niej zaufanie.
Pojawiła się więc w Warwick o umówionej z Panią Mulciber godzinie w sposób zupełnie klasyczny i nudny - z pomocą swojej skrzatki Iskry. Istotka miała towarzyszyć jej wiernie do samego końca wizyty w obcym mieście, ale poinstruowała ją, aby pozostawała niezauważona bez wezwania i nie przeszkadzała im w rozmowie. Nie wiedziałaby gdzie dokładnie znajduje się Niedźwiedzia Jama gdyby nie poleciła Iskrze dowiedzieć się tego wcześniej, ale całą resztę informacji na temat gospodyni Warwickshire i jej osławionego męża odnalazła sama, korzystając głównie z prasy, bo w klasycznych źródłach trudno było jej znaleźć obszerniejsze dane na temat ich, cóż, rodzin. Gazety nie były dobrym źródłem, z pewnością nie wystarczały, by wyrobić sobie opinię; była jednak podekscytowana, ciekawa i ostrożna, jak Krukonka i jak lady, aby poznać kobietę, której pozycja właśnie przybierała na znaczeniu. Fakt nadania ziem czarodziejom spoza świętej listy wciąż budził w towarzystwie mieszane uczucia, ale przecież historia pisała się na bieżąco i wielkim zaszczytem dla każdego było ją obserwować. Cassandra może za własnego życia nie otrzyma tytulatury, ale jej dzieci, wnuki, dalsi potomkowie? Tego nie dało się przewidzieć, a wiedząc już - podejrzewając w każdym razie - że jest to kobieta aktywnie kreująca własny los Magdalene nie mogłaby odmówić sobie przyjemności bycia damą, która wyciągnie do niej rękę. Skoro nie mogła - nie mogli - liczyć obecnie na oparcie najpotężniejszych z rodów po całej serii ośmieszenia wykorzystywała każdy zasób, który trafiał jej w ręce.
I tylko przymykając oczy i biorąc głęboki oddech zachodniego powietrza mogła jeden raz obejrzeć się w kierunku, w którym wiedziała, że - nie tak znów daleko - znajduje się Derby, żeby potem wygładzić rękawy sukienki i z ciężkim uśmiechem otrząsnąć się z sideł melancholii.
Puściła swoją skrzatkę przodem, by zaanonsowała jej przybycie, a potem przystanęła przy bramie, podziwiając niemałą rezydencję, ale nie przekraczając jeszcze kutych ogrodzeń - wiedziała, że każdy porządny czarodziejski dom jest zabezpieczony, a kto wie czy więzy magii były tu splecione tak zręcznie jak w starych, wiekowych pałacach? Dopiero na widok kobiety, którą znała ze zdjęć pozwoliła sobie na więcej swobody, uśmiechając się w ciepły, życzliwy sposób, który nieświadomie nabyła od własnej mamy, starszej lady Greengrass.
- Witam, pani Mulciber. Lady Magdalene Selwyn. Serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie mojej propozycji spotkania - skinęła głową, patrząc jej w oczy przez stosowną chwilę zanim krótko oceniła jej sylwetkę i raz jeszcze przesunęła spojrzeniem po dworku i ogrodzie. Z łagodnym gestem dłoni pozwoliła sobie powiedzieć. - Wspaniały ogród, imponująca różnorodność. Czy dobrze rozpoznaję Wiggen? - Jej wiedza o zielarstwie była podstawowa, ale chwaliła sobie własne spostrzegawcze oko.
Odchyliła nieco kapelusik, którym chroniła bladą skórę przed słońcem i uśmiechnęła się do Cassandry raz jeszcze.
Nie wyglądała dziś całkiem jak ognista Lady Selwyn, w każdym razie nie jak Wendelina czy Morgana; jej ciaśniejsza w pasie sukienka miała skromny krój i proste rękawy, zdecydowała się na zgaszony granat, nieprzypominający czerni, ale noszący znamiona żałobnej prostoty. Poruszyła ją wiadomość o tym, że w Niedźwiedziej Jamie doszło do strat w ludziach ale nie czuła jeszcze, by moment był odpowiedni aby dopytywać. Z podobnych względów nie nosiła biżuterii innej niż małe kolczyki, a gęste włosy upięła ciasno. Nie była tu by onieśmielać ani zachwycać. Liczyła na to, że Cassandra obdarzy ją choćby odłamkiem swojego zaufania.


woman

Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza

Magdalene Selwyn
Magdalene Selwyn
Zawód : Dama, żona, pisarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
If I don't make a sound
does it even hurt?
OPCM : 5 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
good children get nothing
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12193-magdalene-selwyn#375375 https://www.morsmordre.net/t12208-belisama#375845 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t12209-skrytka-bankowa-nr-2615#375846 https://www.morsmordre.net/t12210-magdalene-selwyn#375850
Re: Hol [odnośnik]12.02.24 23:52
Właściwie, spodziewała się kogoś... innego. Starszego, chyba poważniejszego, kogoś, kto miał głębszy cel w obserwacji jej lecznicy, nie zaś postrzegał podobne przeżycie przez pryzmat zachcianki. Słusznie poczyniła, nie obiecując jej wizyty w szpitalu, nie zamierzała narażać pacjentów na stres, który do niczego nie prowadził - z jakiegoś powodu rozumiała, jak to jest być ciekawym okazem w klatce obserwowanym przez wysoko urodzone czarownice. Była tylko pospolitą wroną, nie zamierzała wygłupiać się i przebierać w kolorowe pióra rajskiego ptaka. Jej list wydał jej się odrobinę niegrzeczny, gdy - zamiast zaprosić Cassandrę - wpraszała się na jej włości, i dłuższą chwilę zastanawiała się, co powinna na tę sugestię odpisać. Nie była jej ona na rękę, w Niedźwiedziej Jamie nie dało się korzystać z magii również przy przyjmowaniu gości - skrzat domowy człapał od komnaty do komnaty, znacznie wolniej przenosząc naczynia, które, brudne, piętrzyły się potem w kuchni, znikając dopiero pod koniec dnia. Przygotowanie jakiejkolwiek przekąski zajmowało więcej czasu niż dotąd, a ona nigdy nie cierpiała na jego nadmiar - nigdy, teraz obowiązków w zakresie prowadzenia domu miała więcej, ale nie musiała już martwić się o pieniądze. O jej decyzji przeważył fakt, że w całym Warwick nie działała magia teleportacyjna. Lady Selwyn musiała przedostać się w pobliże, dopiero potem dotrzeć do posiadłości Mulciberów. Niestety, równie ciężko było się stąd wydostać - nie było jej zatem trudno przerzucić tego ciężaru na damę, a jeśli wcześniej trapiły ją jakiekolwiek wątpliwości, tak teraz widok jej młodziutkiej twarzy skutecznie wyplewił wszystkie. Ubrana w czarną prostą suknię przysłaniającą dekolt po szyję, spiętą skórzanym pasem podkreślającym talię, nie nosiła ozdób innych niż ślubna obrączka, spięte w z tylu głowy włosy w ciasnym koku dopełniały skromnego obrazu, adekwatnego dla stanu żałoby. Stan ten nieco przełamywał widoczny dla kobiecego oka puder dokładnie zakrywające jasne lico, subtelna pomadka na ustach i podkreślone węgielkiem oczy, delikatniej, niż zwykle, a jednak widocznie. Z pewnym współczuciem spostrzegła, gdy towarzysząca jej skrzatka wymachiwała łapkami, chcąc zapewne spełnić życzenie swojej pani - bezskutecznie, skrzacia magia odmawiała posłuszeństwa tak samo. Doceniła stój arystokratki. Gdyby rzeczywiście było jej przykro z powodu śmierci matki, byłby to bardzo miły gest.
- To wielki zaszczyt móc was gościć, lady. - Kiwnęła głową bez zawahania, z dłońmi splecionymi na przedzie szaty. - Nieczęsto przyjmujemy gości, sprawiłyście mi niezwykłą przyjemność swoim listem. - Bo nie zaproszeniem, westchnęła w myślach, prowadząc damę szerokim holem. Z zaintrygowaniem obróciła się ku niej przez ramię, gdy wspomniała o wiggenie. - Wasze zainteresowania wykraczają poza konwencjonalną medycynę, czyż nie? Czy zamiast spocząć przy stole nie życzycie sobie przejść się ogrodem? Sprawne jest wasze oko, słusznie rozpoznałyście wiggen. Ciekawa jestem, czy jesteście w stanie też nazwać hodowane przeze mnie zioła, a jeśli potraficie docenić piękno wiggenu, z pewnością docenicie też unoszący się pośród klombów zapach. O tej porze roku większość ziół jest w pełni rozkwitu. Zamierzałam ściąć je dzisiejszego wieczoru, gdy słońce zacznie chylić się ku zachodowi. - Przyjrzała się jej z zaciekawieniem, zastanawiając się, czy aby nie oceniła jej pośpiesznie po czystej fizjonomii. Mówiła nieśpiesznie, bez większych emocji. - Drzewo, które zwróciło waszą uwagę, jest moim ulubionym. To ono sprawiło, że zwróciliśmy uwagę na ten dom, kiedy szukaliśmy - wraz z rodziną - miejsca do zamieszkania. Myśl, że było tu długo przed nami, a zarazem pozostanie tu znacznie dłużej niż my, wywołuje u mnie pewien sentyment. To niesamowite, że przetrwało miniony kataklizm nienaruszone - zdradziła, przywołując na usta łagodny uśmiech. Nie uśmiechała się często. Ale bardzo próbowała się tego nauczyć - w nierównej walce o pozycję swoich dzieci. Ostatecznie od odrobiny uprzejmości nikt jeszcze nie umarł, a przynajmniej nie bezpośrednio od niej.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]02.03.24 16:07
Młodość pozostawała wciąż właściwością raczej utrudniającą niż ułatwiającą życie, nie pozwalała sobie jednak na lenistwo i spoczywanie na szezlongu tylko i wyłącznie dlatego, że miałaby ku temu odpowiednie wymówki. Polityką równie dobrze mógł zajmować się jej mąż, odpowiedzialność za całą resztę spoczywała na lady doyenne, jej synach, siostrzeńcach, bratanicach; nie tak dawno temu była jeszcze lady Greengrass, lecz w chwili obecnej jako żona czuła silne poczucie obowiązku, pojawiała się toteż wszędzie tam, gdzie podejrzewała, że może coś osiągnąć. Nie była taka jak Wendelina, zapatrzona głównie w siebie i własne zachcianki. Istotnie współczuła szwagierce panieństwa w tak późnym wieku, ale to nie znaczyło, że jako panienka dalej miała prawa do tego, żeby mieć pstro w głowie. Może oceniała ją zbyt surowo, a może po prostu słabo jej się robiło na wspomnienie wszystkich wieczorów, podczas których Wendy ciągnęła ją do interesujących ją akurat rozrywek. Wendelina bywała miła. Miała charakter. Niebywale przytłaczający, to fakt. Magdalene była od niej tak różna jak woda była różna od ognia. Należała raczej do cichych obserwatorek i jeśli już marnowała czas to czytając i pisząc w dzienniczku. Jeżeli czytanie można było w ogóle nazwać marnowaniem czasu.
Konieczność spaceru z placu teleportacyjnego poza miastem ją zaskoczyła, ale nie zniechęciła; nie była zupełnie rozpuszczona. I jeśli nawet przeszło jej przez myśl, że powinna jednak zabrać konia nie pozwoliła sobie na żal ani Iskrze na panikę. Współczuła mieszkańcom Warwick tego trudnego czasu, intrygowało ją to też w ciekawski sposób, do którego pewnie by się nie przyznała. Raz na jakiś czas zdarzało jej się też o tym fakcie zapominać - jaka czarownica ze starożytnego rodu nie brała magii za pewnik? - więc z westchnieniem poprosiła Iskrę o odejście, lecz pozostanie w zasięgu wezwania, gdy dostrzegła, że ta znowu wpada w spiralę niepokoju. Frustrujące. Magdalene nigdy jej nie ukarała; nie musiała tego robić. Nie była w pełni pewna co z rodowymi skrzatami wyczyniał Blaise i mężczyźni w pałacu, bo nie jej rolą było o to pytać.
- Nawykłam dziś do spacerów, jestem przekonana, że jeden więcej mnie nie zmęczy - powiedziała delikatnie, uśmiechając się kątem ust, gdy już wymieniły wszelkie uprzejmości i obrały kierunek do wnętrza urokliwego dworku i dalej. Cassandra miała rację, zakładając, że obejrzenie ogrodu sprawi jej większą przyjemność. Tereny wokół Bealieau znała już do znużenia, z każdym ich perfekcyjnym krzewem i ławeczką, a ta jej część, która nie była jeszcze całkiem zainfekowana Traumą Krwi i bladością tęskniła do dzieciństwa spędzanego na szerokich łąkach Derby i w Peak District. Nigdy nie opuszczała domu sama, ale piastunki i guwernantka zachęcały dzieci do oddychania świeżym powietrzem. Bywały chwile, w jej wczesnej młodości, gdy tato pozwalał jej nawet wsiadać na konia z braćmi. Zanim nie stało się to niezręczne; zanim pan Werner nie nauczył jej jeździć jak dama. - Prawdziwy ogród powinien być nie tylko piękny, ale i żywy. Największą wartością roślin jest możliwość ich spożytkowania; niektóre cieszą serce, inne je ratują. Żałuję, że nie miałam nigdy okazji założyć własnego ogrodu - dodała cicho i nieco melancholijnie. W Derby miała zaledwie parę doniczek, była też zbyt zapatrzona w swoje książki, by interesować się tym czym służba zajmowała się na co dzień. W Bealieau wszystko było gotowe, wypielęgnowane i podsunięte pod nos. Planowała czasem, w lepszych czasach, gatunki rabatek, które chciała zobaczyć pod własnym balkonem, polecała też zasadzenie konkretnych ziół, kiedy były jej akurat potrzebne. Słowem; nadzorowała. Nigdy jednak nie włożyła sama palców w ziemię, może tylko w Hogwarcie, z rzadka. Chybaby nie potrafiła, a jeśli nawet, kiedy znalazłaby na to czas? - Zdaję się, że wyczuwam miętę pieprzową i dziką różę. Są bardzo charakterystyczne.
Kiedy wyszły na słońce poprawiła kapelusz, przymknęła też jednak powieki z przyjemnością, jaką dawało ciepło i światło późnego lata. Nie tak dawno temu je też brali za pewnik i co im z tego przyszło?
- Widzę piołun, warzuchę... och i co za wstyd, niewiele więcej. Te liście jednak roztaczają wspaniały zapach, który jednoznacznie przywodzi mi na myśl wczesne dzieciństwo. Ciekawe dlaczego? - zatrzymała się w cieniu niedaleko wiekowego, rozłożystego drzewa, niewzruszonego i majestatycznego dokładnie tak jak malowała to słowem pani Cassandra. Zdaje się, że była elokwentną i wrażliwą kobietą, Magdalene spojrzała na nią jednak uważniej, z cieniem smutku. Przed dalszymi słowami splotła palce na wysokości talii. - Wyobrażam sobie, że praca z rannymi w rejonie uszkodzonego pola magicznego jest po dwakroć trudniejsza. Nie mogłabym nie zadać pytania; czy odkryto już przyczynę i czy istnieje szansa na jej rychłe odwrócenie? - Zaplanowanie współpracy byłoby w przeciwnej sytuacji znacznie utrudnione.


woman

Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza

Magdalene Selwyn
Magdalene Selwyn
Zawód : Dama, żona, pisarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
If I don't make a sound
does it even hurt?
OPCM : 5 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
good children get nothing
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12193-magdalene-selwyn#375375 https://www.morsmordre.net/t12208-belisama#375845 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t12209-skrytka-bankowa-nr-2615#375846 https://www.morsmordre.net/t12210-magdalene-selwyn#375850
Re: Hol [odnośnik]14.04.24 22:01
Ogrody przy Niedźwiedziej Jamie musiały różnić się od tych, które pielęgnowali Selwynowie, nie były tak barwne, nie były tak bujne, ale były intensywnie pachnącbył e. Cassandra nie hodowała roślin pięknych, w jej domu wszystko, co żyło, miało swoje obowiązki i swoje przeznaczenie. Pielęgnowane zioła mogły przypominać chwasty, niektóre z nich rzeczywiście nimi były, lecz każdy jeden gatunek tutaj - poza drzewami owocowymi - był bardziej lub mniej cennym komponentem magicznych specyfików uzdrowicielskich. W większości były to rośliny mało wymagające, naturalne dla klimatu. Nie miała czasu zajmować się ogrodem całymi dniami. Poprowadziła ją jedną ze ścieżek, teren nie był na tyle duży, żeby dało się w nim zgubić.
- Co stoi na przeszkodzie? - spytała, gdy Magdalene wspomniała o ogrodzie, nie było to przecież zajęcie trudne, a posiadłość Selwynów musiała mieć swoje ogrody. Czy nie użyczono jej ziemi? - Wierzę, że wszystko ma swoje miejsce we wszechświecie, lady Selwyn. Pielęgnuję to życie, żeby rośliny mogły oddać je innym. Ostatecznie i my staniemy się tylko popiołem, na którym wyrosną - pociągnęła temat, obrzucając spojrzeniem drzewko wiggenowe. - Zasługi tej rośliny nie są dziś mniejsze, niż moje - przyznała, wiggen pomagał ozdrowieć, zmywał rany, zamykał rozcięcia, czuwał nad pacjentami. - Razem walczymy właśnie o to, o przetrwanie. O życie - przytaknęła na koniec jej słowom, w widocznym zamyśleniu.
- Właściwie, to mięta polna. Pieprzowa rośnie tuż pod murem, gdzie zbiera się większa wilgoć - Kiwnęła brodą na okoliczny cień. - Mijamy rumianek i szałwię, a tu, tu rosną pokrzywy. Brzydsze i mniej cenione od kwiatów okazują się od nich cenniejszym sprzymierzeńcem, gdy choroba zaczyna rzucać swój cień. Krzew dzikiej róży został rozpoznany bezbłędnie, nie najgorzej jak na pierwszy raz - Kiwnęła z uznaniem głową. - A ten? Zapach powinien być ci znany, lady - Wyciągnęła dłoń, by zerwać liść czarnego bzu i przekazać go arystokratce. - Gdzie dorastałyście? - spytała, gdy ta wspomniała o swoim dzieciństwie. Nie wiedziała, z którego wielkich rodów pochodziła Magdalene, choć przeszło jej przez myśl, że być może wypadało jej to wiedzieć. Nie do końca wyznawała się we wszystkich konwenansach, choć usiłowała za nimi podążać. Ona jako dziecko nie miała ogrodów. Nie poznała bogactw przez całe życie i nie było to coś, do czego powinna się przyznawać, gdy miała stać się jedną z nich.
- Nie jest to aż tak problematyczne. Magia jest blokowana w pobliżu samego domu, lecznica pozwala mi na korzystanie z zaklęć, lecz tutejsze promieniowane w dalszym ciągu blokuje bezpieczną teleportację. Żyjemy w trudnych czasach, ciekawych, ale trudnych. Na szczęście jesteśmy ludźmi, gatunkiem elastycznym i łatwo dostosowującym się do nowych wyzwań. Nie więdniemy jak róże, gdy odmieni się skład gleby, rośniemy silniejsi jak dęby, gdy smagają nas porywiste wiatry - rzuciła z dalszą zadumą, otaczała ją aura spokoju, kontrastująca z katastrofą, o której mówiła. - Naturalnie, wystarczy poskładać fragmenty rozbitej komety i wysłać ją z powrotem w kosmos - oznajmiła, kątem oka spoglądając na towarzyszkę. - Proszę mi wybaczyć - Głupi żart, być może. Dziewczyna całe życie spędziła pod bezpiecznym kloszem rodziny, musiała być przyzwyczajona, że i na największe problemy istniało łatwe lekarstwo. Zawsze robił to ktoś inny. - Niebo dopiero co spadło nam na głowy, nikt nie wie, jak przejść nad tym do porządku dziennego. Lecz czy może wydarzyć się coś gorszego, gdy przetrwaliśmy już koniec świata? Ze śmierci zawsze rodzi się życie. Z martwej magii zrodzi się żywa. Wierzę, że silniejsza, a wiara pozostaje fundamentem rzeczywistości. W co ty wierzysz, lady? - spytała, przyglądając się jej z uwagą. Nie miała na jej temat - jeszcze - wyrobionego zdania, ale była ciekawa, co kryło się za tą delikatną buzią.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]03.05.24 17:31
Niedźwiedzia Jama wprawiała ją w melancholijny nastrój, który dopiero po dłuższej chwili powiązała z dobrymi wspomnieniami. Nawet nie przez krótszą odległość do Derbyshire; to, w obliczu władzy panującej w tym regionie, powinno ją raczej niepokoić. Nie, to same ogrody i siedziba rodu Mulciber nosiła znamiona podobieństwa do Grove Street. Stary dwór, bliskość natury, pewne znamiona dzikości; nawet zapach. W jej rodzinnym domu zawsze czuć było drewno sosnowe, zioła i smoczą siarkę. Bealieu było wyperfumowanym pałacem pełnym połyskujących kryształów, luster i barwnych dzieł sztuki. Na przestrzeni lat zdążyła przyzwyczaić się do tego innego świata, ale w głębi ducha musiała tęsknić.
- Proszę? - Nie była przygotowana na pytanie Cassandry i ta chwila konsternacji musiała odmalować się wyraźnie na jej twarzy. Lekko zmarszczyła brwi. Co stało na przeszkodzie? Zawsze miała inne obowiązki, inne priorytety. Ogrodami zajmowali się wykształceni ogrodnicy i zielarze, a ona była chora. Damie nie wypadało brudzić rąk. Ależ to wszystko brzmiało jak nieprzemyślane wymówki. A przecież koniec końców nigdy nawet nie spróbowała. - Właściwie gdy o tym myślę... zdaje się, że zupełnie nic. - Uśmiechnęła się nieśmiało, zamyślona. - Być może mi nie wypada, a być może to iluzja. Mogłabym zaprojektować własny ogród. Nawet gdy zdaje mi się, że nie miałabym na to czasu, jak inaczej się przekonać jeżeli nie próbując?
Cassandry słuchało się miło, miała spokojny, choć nieco monotonny głos; Magdalene przyzwyczajona była do frazesów, grzeczności, komplementów i sztucznego zainteresowania, lecz w postawie uzdrowicielki nie dopatrzyła się fałszu. Wydawała się w pełni wierzyć w to co mówi, a cóż było bardziej interesujące w ludziach niż ich ideały i wizja rzeczywistości?
To one zresztą tak ich dzieliły i łączyły.
- Nie mogłabym lepiej tego ująć. Cykl życia i śmierci, symbioza fauny i flory, to częste motywy w literaturze. Nie tak dawno temu czytałam również traktat włoskiego botanika Alessandra Grasso, nie mogę tylko przypomnieć sobie roku wydania. Zdaję się jednak, że żywił podobną pani filozofię. - Walka o przetrwanie i ją wprawiła w zadumę, choć krótszą i mniej naznaczoną żałobą. Zachowała jednak chwilę milczenia, która w tym momencie była zupełnie na miejscu.
Przyglądała się roślinom wskazywanym przez Cassandrę, posyłając co jakiś czas ukradkowe spojrzenia również samej kobiecie, zainteresowana jej gestykulacją, mimiką, sposobem w jaki opowiadała o rzeczach, które były jej bliskie.
- Woń szałwi zdaje się w ostatnim czasie spowszednieć. To cenna roślina wykorzystywana w wielu rytuałach, o ile się nie mylę w kadzidle uznaje się jej właściwości ochronne? Osobiście preferuję lżejsze zapachy. Bergamotkę, lotos... igły sosnowe - Jej głos cichnął, aż w końcu zanikł z łagodnym powiewem od strony północy. Minęły Wiggen, kolejną ścieżkę; ich spacer wkrótce miał dobiec końca, ogrody nie były wielkie, choć bez wątpienia tętniły życiem. Z życzliwym uśmiechem przyjęła liść i przysunęła go do twarzy, pilnując, by nie zetknął się ze skórą. - Zdaje się, że to bez. Czarny, prawda? - Przyjrzała się krzewowi poprawiając kapelusz. - Kwitł także i u nas. W Derbyshire - odpowiedziała łagodnie, nie próbując przyłapywać Cassandry na nieznajomości wszystkich członków brytyjskiej socjety, choć Wendelina zapewne czułaby się śmiertelnie urażona. Było ich wielu, ludzie rodzili się i umierali. A choć myślałby kto, że jako żona pierwszego syna lorda Selwyna powinna być lepiej znana, prędko przebaczyła. Swoim rodowym nazwiskiem w obecnej sytuacji politycznej i tak nie powinna się szczycić. Liczyć co najwyżej na to, że z czasem coś ulegnie zmianie. Byli wszak najsilniejsi gdy dążyli do pokoju.
Pokoju, współpracy, jednego celu. Co za szkoda, że nie do tego popychały ich ludzkie popędy, zwłaszcza w tak doszczętnie męskim świecie.
- Dobrze to słyszeć. Dziś każda lecznica jest na wagę złota, a samodzielna odbudowa tej w Warwick była z pani strony czynem nie lada imponującym. - Zaburzenia pola magicznego w pobliżu samego dworu pozwoliły Magdalene wysnuć wniosek, że właśnie tu musiało dojść do upadku wyjątkowo kapryśnego meteorytu, odpowiedzialnego również za tragedię, która dotknęła rodzinę; nie zamierzała więc dopytywać. Bezwiednie oparła dłoń w okolicy własnej talii, gdzie pod warstwami szat i halek znajdowały się nadal cienkie blizny po nieoczywistych ranach, których sama doznała w Bealieu. Zsunęła palce dopiero, gdy usłyszała kolejne słowa. Uniosła też brwi i rzuciła Cassandrze dłuższe spojrzenie naznaczone milczeniem i niezrozumieniem. Czy czarownica uznawała ją za naiwną lub głupią? - Wybaczam - powiedziała jednak miękko, choć uśmiech nie od razu wrócił na jej usta. - Mam świadomość tego, że za promieniowanie odpowiada kometa i deszcz meteorów. Essex również tego doświadcza. Niemniej jednak dokładamy starań, by odbudować ruiny i uratować zasoby naturalne jakie nam pozostały. Zdaje się, że wprawieni geomanci, numerolodzy i runiści pracują również nad sposobami na przywrócenie naruszonej równowagi. - Zatrzymała się, gdy dotarły z powrotem do punktu wyjścia, kilkukrotnie poruszała chłodnymi palcami, w których ścierpły jej kostki i zsiniały paznokcie. - A być może jest inaczej. Być może zupełnie opatrznie to rozumiem. Nie jestem ani geomantką ani numerolożką ani runistką. Jestem jednak lady i pragnę wykorzystać wszystkie swoje zasoby na wsparcie czarodziejów i czarownic, którzy są zdolni ten świat odbudować. - Jej kolejny uśmiech nie był już senny i ciepły, ale nie był też cyniczny; nie byłaby do tego zdolna po latach pokornego wychowania. - Wierzę w to, że nie mamy żadnej szansy stawić czoła śmierci i pustce, jeżeli zamierzamy zrobić to sami. Wierzę, że magia jest najsilniejsza wtedy, kiedy jednoczy tych, którzy nią władają. I że potencjał do pielęgnowania życia ma każdy, lecz nie każdy go wykorzystał. - Rozejrzała się subtelnie na boki, poszukując miejsca, w którym mogłyby usiąść; nie zamierzając jednak tego robić, dopóki nie zostanie zaproszona.
[bylobrzydkobedzieladnie]


woman

Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza

Magdalene Selwyn
Magdalene Selwyn
Zawód : Dama, żona, pisarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
If I don't make a sound
does it even hurt?
OPCM : 5 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
good children get nothing
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12193-magdalene-selwyn#375375 https://www.morsmordre.net/t12208-belisama#375845 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t12209-skrytka-bankowa-nr-2615#375846 https://www.morsmordre.net/t12210-magdalene-selwyn#375850
Re: Hol [odnośnik]24.07.24 14:31
Kiwnęła głową, nie do końca dowierzała, że kobieta taka jak lady Selwyn mogłaby naprawdę nie mieć czasu na zajęcie się ogrodem - doskonale jednak wiedziała, że natłok obowiązków pomagał w organizacji czasu, nie odwrotnie. Spędzała życie w pędzie, źle czując się bezproduktywną, ale arystokratka nigdy nie musiała pracować ani martwić się o swoje utrzymanie. Bardzo wygodne życie, jak dziwnie było znaleźć się pośród kobiet, które były do tego przyzwyczajone - i które żyły w przekonaniu, że na swój luksus ciężko pracowały. Może nie powinna ich oceniać, o tym, czym jest ciężka praca, wiedzieć nie mogły. Kiwnęła głową, gdy wspomniała nazwisko wybitnego magibotnika, znała zarówno jego, jak i jego traktaty.
- Grasso darzył życiem wielkim szacunkiem - zgodziła się z nią z zastanowieniem. - W moim odczuciu nie do końca doceniał jednak świadomej roli roślin. Niektóre z nich odczuwają ból, inne zdolne są do wyrażania emocji takich jak śmiech. Jeszcze inne potrafią śpiewać, a naoczni świadkowie zapewniają, że jest to śpiew zaiste chwytający serce. A jednak odbieramy przyrodzie - nie tylko florze, ale i zjawiskom, takim jak deszcz czy śnieg, słońce i księżyc - ich własnej podmiotowości. Czy tylko dlatego, że nie są bytami podobnymi do naszego, a ich świadomość nie jest tym, co rozumiemy przez własną? - zastanowiła się, spoglądając na nią z zaciekawieniem. Matkę Ziemię darzyła ogromnym szacunkiem, ciekawa była, jak szybko lady Selwyn potrafiła podążyć za słowami myśliciela, którego przywołała.
Uśmiechnęła się łagodnie, gdy sprowadziła woń szałwi do mody, zainteresowania pięknem, nie tym były dla niej zioła.
- Dzień, w którym szałwia spowszednieje, będzie tym, w którym wszyscy będziemy mieć powody do radości. Nie jest to zwyczajna roślina, ma wielką moc. Palona stanowi potężny amulet ochronny, przed złem, przed nieszczęściem, przed śmiercią. Okadzane nią pomieszczenia wolne są od złych duchów, a wdychana pozwoli oczyścić duszę własną. Nie można jej sprowadzić tylko do zapachu, który z pewnością pięknem ustąpi przed kwiatem lotosu, nie modą należy się kierować, kładąc u progu domu wiązanki ochronnych ziół. Piękne są kwiaty, które pachną, lecz one pozostają tylko nimi - dodała, nieprzerwanie przyglądając się samej lady Selwyn - jakby rozważała, którym z kwiatów była ona. Żona lorda nie znaczącego wiele wobec toczonego konfliktu nie zajmowała wysokiej pozycji, Cassandra zdawała sobie sprawę z pozycji, w jakiej znajdowali się Selwynowie. Może to tytuł Magdalene znaczył więcej, niż jej, ale to Ramsey rozkładał karty, nie jej szlachetny mąż. Dlatego i tylko dlatego zdecydowała się za niego wyjść, chciała z tej pozycji czerpać. Nie było jednak jej zamiarem stroszyć piór pośród szlachetnie urodzonych dam - zdawała sobie sprawę z tego, że musiała zawrzeć znajomości, które umocnią jej pozycję na towarzyskim parkiecie. - Zapach bergamotki jest bardzo przyjemny i dla mnie - przytaknęła zatem swobodnie. - Żałuję, że w tym klimacie nie jest w stanie zakwitnąć zadawalająco. Potrzebuje więcej słońca, a nad Anglią niebo nie przestaje płakać. - Nie lubiła południowych klimatów, codzienna szaruga, w której się urodziła, podobnie jak poranne mgły, były częścią jej świata.
- Derbyshire - powtórzyła po niej z zastanowieniem, w ostatnim czasie wojna nie była łaskawa dla tych terenów. Ramsey pozostawił po sobie pogorzelisko. Czy swoją dzisiejszą pozycję Cassandrze zawdzięczała rozlanej krwi jej krewnych? - To musi być trudne - pozwoliła sobie na uwagę, spoglądając na nią z ostrożnością. - Znaleźć się daleko od domu, gdy te dwa miejsca oddzielił nagle wysoki mur - Słowa wypowiadała powoli, nieśpiesznie, cicho, nie chcąc, by jej rozmówczyni dostrzegła w nich nutę czegoś, czym szczerze ich nie doprawiała. Z kpiną spotkała się pewnie nie raz, nie tym chciała ją dzisiaj uraczyć.
- Prowadziłam już wcześniej swoją praktykę, nie było to z mojej strony wielkie wyrzeczenie - Kiwnęła głową, dziękując za uprzejme słowa. - Była to praktyka znacznie mniejsza, wspomagałam swoimi zdolnościami przede wszystkim Rycerzy Walpurgii. Pozwoliło to jednak nabrać doświadczenia, które jestem w stanie wykorzystać teraz - wyznała, pomijając detale, które zburzyłyby ten czysty obraz. To, co działo się na Nokturnie, musiało na nim pozostać.
Nie spojrzała na nią, kiedy wyjaśniała swoje podejście, nie od razu.
- To bardzo chwalebne dbać o to, co przekazano nam do rąk. Jako włodarze ziem wspólnie stanowiących kraj jesteśmy wszak za nie odpowiedzialni - po części zechciała wypowiedzieć kilka pochlebstw, po części wtrącić, że role ich rodzin nie różniły się od siebie wcale. - Być może moje słowa wydały ci się niegrzeczne. Kieruje mną zmartwienie, nie arogancja, a martwię się o to, że skażenie, jakie wywołał meteoryt, nie jest czymś, co zdolni jesteśmy zlikwidować. Woda w jeziorach, w rzekach, lasy, łąki, nikt nie może wiedzieć, ilu potrzeba lat, aby wrócić dawny krajobraz. Może dziesiątki, może setki, może tysiące. Skala zniszczeń, sposób zniszczeń, oddziaływanie gwiazd, to wszystko jest dla nas nowe. Czy wiecie jak istotny wpływ na magię ma promieniowanie kosmiczne docierające do nas od gwiazd? A teraz jedna z tych gwiazd jest przy nas, chodzimy po niej, jemy ją w skażonym jedzeniu, myjemy nią twarz skażoną wodą. Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby istniała prosta odpowiedź, ale takiej jeszcze nie znamy. - My, czarodzieje. Czy miała ją za naiwną, być może, z całą stanowczością mogła za to stwierdzić, że lady Selwyn nie posiadała jej wiedzy. - Czasem chęci to za mało - dodała przepraszająco - lecz zawsze wystarczająco, by tchnąć nadzieję w serca tych, którzy karmią się każdym gestem dobrej woli - podkreśliła, oddając jej jednak to, co należało. Zależało jej. Może na ludziach, może na swoim domu i swojej ziemi. Wielu to doceni i w tym świecie, zakłamanym i obłudnym, złym do kości, należało to docenić. - Jedność to ważna myśl, podzielam tę koncepcję. Jedność działania i jedność myśli, jedność czystej krwi. To wielka radość poznać damę, która ma w sobie ogień napędzający ją do działania. Ale czego innego mogłabym się spodziewać po lady Selwyn? - Z subtelnym uśmiechem wskazała ścieżkę prowadzącą do posiadłości. Magdalene wydawała się zmęczona spacerem, mogły napić się herbaty.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]02.09.24 1:12
Zdawała sobie sprawę z tego, że są z Cassandrą różne - żona namiestnika była kobietą niższego urodzenia, parającą się uzdrowicielstwem, zapewne niejedno w swoim życiu widziała, musiała też włożyć całe mnóstwo pracy w to, aby wraz z panem Mulciberem osiągnąć status jaki mieli teraz; bo Magdalene nie wątpiła przecież w rolę żony w głośnych i spektakularnych sukcesach męża. I chociaż Magdalene nie musiała może nigdy o nic walczyć, nie naprawdę (jakkolwiek nie napawało jej to dumą), to zapewne w tym powinna upatrywać szansy na wzajemne zrozumienie. Jak nikt dostrzegała ciche i niewidzialne wysiłki, tę znacznie subtelniejszą moc sprawczą jaką mogły poszczycić się rozsądne żony. Dlatego zależało jej, aby porozmawiać z panią Mulciber nie na bankietach i podczas gal, na których niewątpliwie już będzie się pojawiać, ale w bardziej intymnych okolicznościach umożliwiających jej przejrzenie kobiety w środowisku, które uznawała za własne. W swoim królestwie. Cassandra nie musiała tu rywalizować z żadnymi starszymi lady i uszczypliwymi żonami nestorów. Królestwem jej męża, śmierciożercy, był front wojenny - domyśliła się więc, że Niedźwiedzia Jama należała przede wszystkim do niej.
Takie przynajmniej mogła snuć domniemania, bo w rzeczywistości o samej kobiecie, o jej przeszłości i dotychczasowych losach wiedziała bardzo niewiele; tyle zaledwie, ile zdecydowała się zdradzić w wywiadach dla gazet. A Magda z doświadczenia wiedziała, że w zetknięciu z reporterami należało pohamować wylewność. Sama musiała o tym pamiętać wyjątkowo; Selwynowie byli na ciętych językach już aż nazbyt długo.
Cassandra, jak się zresztą okazało, miała do powiedzenia znacznie ciekawsze rzeczy niż te banały, którymi dzieliła się z Czarownicą.
- Istotnie, trudno spotkać się z takim podejściem do natury w utworach innych niż proza literacka - zamyśliła się, odchyliła nieco głowę, aby mimo ochronnego ronda kapelusza dojrzeć blady blask słońca przezierającego spomiędzy wątłych chmur. - Na antropomorfizację zjawisk pogodowych czy astronomicznych natykałam się właściwie wyłącznie w poezji i powieściach romantycznych. Zaś gdy mowa o roślinach... większość czarodziejów, z którymi miałam okazję o tym rozmawiać, traktowało mandragorę tak jakby mogła czuć to samo co człowiek... zapewne wyłącznie dlatego, że ludzkie dziecko przypomina. To sprytna mimikra, oddziałowująca na nasze emocje. Ale pani słowa, pani Mulciber, prowokują do refleksji. Magia jest tak złożona, tak ściśle splątana z naturą, z Ziemią... a nie da się jednoznacznie zdefiniować świadomości! - Oczy zamgliły jej się z jakąś Krukońską zaciętością. Pomyślała o tych wszystkich nieprzeczytanych wciąż książkach w bibliotece rodowej Selwynów. Zwłaszcza o tych tchnących starocią i kurzem, w najodleglejszych jej kątach. Ile jeszcze wiedzy i natchnień czekało na odkrycie?
W swoim zamyśleniu dopiero po chwili spostrzegła sposób, w jaki Cassandra jej się przygląda. Nawet gdy mówiła, gdy opowiadała o rzeczach, które - bez wątpienia - były jej bliskie i znajome, ciągle obserwowała każdy jej gest, ruch czy zmianę mimiki. Nie jak jastrząb oczekujący na właściwy moment do ataku, ale jak... jak kocica zastanawiająca się, czy polowanie jest w ogóle warte świeczki. Uśmiechnęła się kątem ust na to porównanie, choć wyglądało to tak, jakby jedynie czerpała przyjemność z ich rozmowy. Była obeznana z tymi spojrzeniami, z tą gierką. Ale z Cassandrą grało się wyjątkowo miło.
- Ma pani olbrzymią wiedzę o ziołach, to dla mnie jasne - przyznała z prawdziwym, życzliwym podziwem. - Czy istnieją tego typu amulety ochronne dla ciężarnych? Jakimi zapachami powinny otaczać się ciężarne, aby utrzymać ciążę w zdrowiu do rozwiązania? Z jakich ziół korzystać? - zdecydowała się dopytać. Ani powieki ani usta jej nie zadrżały, nie próbowała wzbudzić litości ze względu na swoją przeszłość, nauczyła się też nie okazywać bólu w towarzystwie. - Nie jestem obecnie w ciąży, niestety, nie wątpię jednak, że ta wiedza wkrótce mi się przyda - dodała pozornie lekko, choć w trzewiach ścisnęło ją nieprzyjemnie na myśl o tym, że uciekał jej czas. Nie była to jej wina, nie w pełni; ale to jej odpowiedzialnością było teraz utrzymać Blaise'a w domu, w małżeńskim łożu, aby nikt nie uznał, że to z nią było coś nie tak.
Temat domowego ogniska wcale nie rozluźnił tego węzła, który powstał pod jej żebrami, ale zachowując nieśpieszny krok i cichy, łagodny ton głosu przekonywała własne ciało, że ich rozmowa nie ma dla niej wyższego i traumatyzującego kontekstu. To było auto-oszustwo, ale opanowała je do perfekcji. W tym temacie nie miała innego wyjścia. Wiedziała, że nie może zaufać Cassandrze; choćby uzdrowicielka miała własne zdanie i opinie, w rozmowie z nowo poznaną kobietą nie mogła w żaden sposób stawać w opozycji do męża. To byłoby niepoprawne.
- Owszem, jest to trudne. Żałuję, że gdy nadszedł czas próby nasze rodziny nie stanęły wspólnie na jednym froncie. Wolałabym, aby panowała między nimi zgoda, ale mój wpływ na decyzje polityczne nestorów jest znikomy. Gdy przychodzi do czynów, pozostaję wierna rodzinie, do której należę; rodzinie męża. Wiem, że mój ojciec tego właśnie by chciał - Zachowywanie neutralności szło jej gładko, dopiero wypowiadając ostatnie zdanie umknęła wzrokiem w kierunku ptaszka - może wróbla? - podrywającego się do lotu z gałęzi najbliższego drzewa.
Wcale nie była pewna, czy tato właśnie tego by chciał. Nigdy nie miała okazji, aby go o to spytać, a w Warwick bardziej niż zwykle nęciła ją głucha tęsknota za domem.
Mimo to zachowała pogodę ducha, bo płacz zobaczyć mogła wyłącznie jej atłasowa poduszka; uśmiechała się do Cassandry tak promiennie jak wcześniej, nawet gdy odczuła chwilową urazę bez większej złośliwości pozwoliła kobiecie się usprawiedliwić.
Trwoga wkradała się jednak na nowo do jej serca z każdym ognikiem w ciemnych oczach kobiety, każdym słowem, które - mimo niezmiennego tonu - zdawało się coraz to bardziej oschłe. Przez moment miała nawet wrażenie, że zabraknie jej powietrza w piersiach - ale odwrócenie twarzy w kierunku zachodniego powiewu pomogło zaczerpnąć tlenu.
Zaraz też skrzywiła się mimowolnie, bardziej lękliwie niż ze złością. Czy i to powietrze mogło teraz wtłaczać w jej żyły międzygalaktyczną truciznę?
- Tak, często słyszę, że podnoszenie morali i dbanie o pokój ducha wśród mieszkańców moich ziem to jedno z moich najważniejszych zadań - szepnęła w końcu. Nie miała możliwości spierać się z tym wszystkim co Cassandra mówiła o wpływie komety na naturę i magię; nie czuła się wystarczająco kompetentna. - Rzecz w tym, że nie taką lady pragnę być. Och, wiem jak bardzo to ważne, ale chciałabym móc zaoferować im coś - cokolwiek - co naprawdę wpłynęłoby na ich dobrobyt. Co zapewniłoby im lepszą przyszłość. Bo inaczej jak mnie zapamiętają? Jako tamtą żonę lorda, która potrafiła się tylko pięknie uśmiechać, gdy świat wokół rozpadał się na kawałki? - spytała z lekką ironią, z goryczą, skierowaną nie do Cassandry, ale do samej siebie.
Coś w jej dużych, niebieskich oczach przygasło, wyraz pogody znikł zupełnie, zastąpiony przez zmartwienia, do których z rzadka kogokolwiek dopuszczała; być może to właśnie ta koszmarna wizja malowana przez panią Mulciber sprawiła, że po raz pierwszy dziś pozwoliła jej dostrzec coś tak szczerego. Tak nieobleczoną w połysk i przepych wersję samej siebie.
Mimo to skinęła skromnie głową i szepnęła podziękowanie, gdy została skomplementowana; z ulgą ruszyła za gospodynią do wnętrza jej włości. Będzie miała szansę rozejrzeć się po miejscu, w którym rezydowali Mulciberowie. I - przede wszystkim - usiądzie wreszcie i odpocznie od parnego powietrza, które tak ją wyczerpywało.


woman

Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza

Magdalene Selwyn
Magdalene Selwyn
Zawód : Dama, żona, pisarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
If I don't make a sound
does it even hurt?
OPCM : 5 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
good children get nothing
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12193-magdalene-selwyn#375375 https://www.morsmordre.net/t12208-belisama#375845 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t12209-skrytka-bankowa-nr-2615#375846 https://www.morsmordre.net/t12210-magdalene-selwyn#375850
Re: Hol [odnośnik]07.12.24 17:40
Uśmiechnęła się lekko, zagadkowo, milcząco; nie skomentowała w żaden sposób ciągotek lady Selwyn do romantycznej literatury. Nie wydało jej się to zaskakujące, ale tym samym nie podzielała tej pasji, a wiersze uznawała ogółem za znaczącą stratę czasu, który mogła spożytkować zdecydowanie pożyteczniej. Romantyczne bzdury nie stały jej zdaniem obok potęgi natury, ale mimo to doceniała wrażliwość młodszej dziewczyny - i fakt, że potrafiła okazać naturze szacunek niezależnie od pobudek. Jej entuzjazm przypominał jej entuzjazm Krukonki, która pierwszy raz staje w hogwarckiej bibliotece, może ta czarownica miała coś do powiedzenia. Może potrzebowała tylko kogoś, kto ją poprowadzi.
- Niedawno skończyłam czytać traktat opisujący dylemat zmienionej formy, czy wiesz, czym jest, lady Selwyn? Transmutacja potrafi zmienić formę rośliny w inną, igłę kaktusa przeobrazić w igłę, kwiat fiolka w podstawkę pod świeczkę. Jeśli rośliny żyją - a żyją, bo przecież oddychają, rodzą się i umierają - co staje się z ich iskrą życia, gdy stają się martwym przedmiotem? Bardzo ciekawe dzieło, skłania ku wielu przemyśleniom. Mogę pożyczyć ci tę księgę, jeśli jesteś ciekawa - zaproponowała, przyglądając się jej z nauczycielską ciekawością.
- Rośliny żyją i dają życie. Ale i umierają i potrafią ofiarować śmierć. Przyjdź do mnie, gdy będziesz brzemienna, a dobiorę zioła, które ci nie zaszkodzą, a pozwolą w zdrowiu doczekać rozwiązania. Dojrzewające w łonie dziecię jest bardzo wrażliwe, szczególnie gdy karmi je krew tak szlachetna. - Ostrożny eufemizm na chorowitą szlacheckość miał pomóc ją przekonać, widziała to już przecież, znała te problemy. Kobiety z wyższych sfer nierzadko miały problemy z płodnością, winna była temu pula krwi ograniczona przez setki, jeśli nie tysiące lat. Magdalene nie była najmłodsza jak na pierwsze dziecko, ale nie zamierzała zawstydzać jej pytaniami. Uśmiechnęła się do niej łagodnie, gdy potraktowała ją oczywistym kłamstwem, ale Cassandra zdawała sobie sprawę z tego, w jaką grę pozorów wpadła Magdalene: nie miała jej tego za złe. Nie znały się jeszcze wcale. Nie wątpiła, że wpływu na nestorskie decyzje czarownica nie miała w istocie żadnego.
- Chciałby, byś była bezpieczna - odparła podobnym tonem, dwuznacznie, chcąc tymi słowy dodać jej otuchy. Bezpieczeństwo dzieci dla każdego rodzica darzącego swoje dziecko miłością - czy arystokraci rozumieli w ogóle, czym była ta więź, czy dzieci były w ich rękach wyłącznie narzędziami? - pozostawało sprawą najwyższej wagi. Szczerze wątpiła, by ojciec Magdalene rzeczywiście chciał od niej prób wzniecania buntu, niezależnie od tego, jak bardzo niewygodną była ta sytuacja dla obu stron.
Przyglądała się jej z zaciekawieniem, gdy wyrzuciła z siebie frustrację związaną z niemocą. Odczuwało ją dziś wielu czarodziejów, wielu znacznie lepiej wykształconych od niej. To musiało być bolesne, uświadomić sobie, że pieniądze nie mogły kupić wszystkiego. Nie mogły kupić szczęścia ani pomyślności, nie mogły kupić życia, nie mogły kupić utraconej matki ani zabitego brata. Nie mogły cofnąć czasu. Nie mogły usunąć gwiazdy, która spadła.
- Żaden ptak nie urodził się, potrafiąc latać - odparła z błyskiem oku, zaciekawiona jej reakcją. - Jeśli chcesz, lady, pomóc innym, najpierw musisz pomóc samej sobie. Zacznij od księgi, o której mówiłam. Wiedza jest fundamentem potęgi. - Nie złoto, lady Selwyn. Złoto każdy mógł zrabować, a złota bransoleta na jej nadgarstku była tego najlepszym dowodem.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]21.12.24 15:33
Uwagę Magdalene najłatwiej było zatrzymać - ale i rozproszyć - nawiązywaniem do interesujących tytułów, zwłaszcza takich, których jeszcze nie miała okazji czytać. Znała własne słabości i zwykle starała się przykładać zwiększoną uwagę do trzymania ich na wodzy, lecz z uwagi na fakt, że zjawiła się tu dziś, by zapoznać się z Cassandrą lepiej, pozwoliła, aby ta zapalczywa, krukońska ciekawość żywo rozświetliła jej rysy. W ostateczności, w gmatwaninie uprzejmości i sztuki konwersowania przebłyski prawdziwych emocji, prawdziwej natury, były właśnie tym co jej samej najdłużej zapadało w pamięci. Zamierzała zapaść Cassandrze w pamięć, aby przy kolejnym spotkaniu nie rozpoczynały już ze stopy zwyczajnych nieznajomych. Ostatecznie, czarownica miała powody odczuwać wdzięczność - lady Selwyn odwiedziła ją osobiście i kto wie, czy nie była przypadkiem jedną z pierwszych, które pokusiły się o taki gest dobrej woli.
- To niezmiernie fascynujące. Nie miałam okazji czytać tego traktatu i z przyjemnością go od Pani pożyczę. W ostateczności, każda transmutacja ludzka i zwierzęca jest nietrwała w czasie, nie jestem sobie natomiast w stanie przypomnieć, czy ta sama podstawowa reguła dotyczyła również roślin. Wnioskując po celowości traktatu, podejrzewam, że nie. To zdecydowanie pora, aby odświeżyć wiedzę w tym aspekcie - Niewielki uśmiech błąkający się na jej pełnych ustach oraz uniesiona na krótko brew przekazywały niewerbalnie prawdę, w którą bezgranicznie wierzyła; że na odświeżenie wiedzy, nie ważne jakiej, każdy czas był właściwy.
Jej pogodny uśmiech zelżał nieco jak słońce przesłonięte chmurami, kiedy wspomniana została wrażliwość szlachetnej krwi. Eufemizm nie umknął jej uwadze; nawet gdyby nie była tak wyczulona na słowa, późne poronienie pozostawiło w jej sercu blizny, które przypominały o sobie głuchym bólem na każdą najmniejszą sugestię straty dziecka - choćby niecelową. Oszczędziła Cassandrze szczegółów swojej traumy, nie były ze sobą blisko. A Magdalene nie lubiła o tym rozmawiać.
- Dziękuję, będę pamiętać o pani szczodrości, pani Mulciber - odparła grzecznie, łagodnie, sucho. - Liczę na to, że prędko spotkamy się ponownie - W takich czy innych okolicznościach, choć ciąża, rzecz jasna, byłaby teraz bardzo pożądana. Tęskniła za spełnieniem swojego małżeńskiego obowiązku wobec Blaise'a, chciała urodzić mu dziedzica i przestać prowokować szepty oraz ukradkowe spojrzenia.
Szczerze wierzyła natomiast w to co Cassandra powiedziała o jej ojcu. Lord Greengrass miał wiele dzieci i każde darzył troską; znacznie widoczniejszą w słowach i czynach niż wśród potomków Selwynów. Choć nocami śniła koszmary o tragediach spotykających jej rodzinę, mogła pocieszać się tą poniekąd egoistyczną myślą, że szlachta - nawet po stronie rebelii - nie znajduje się na najgorszej pozycji. To nie na nich polowano i nie oni zwykle ginęli w walce partyzanckiej. Być może przyjdzie taki dzień, w którym znowu zasiądą do wspólnego stołu.
- Myślę, że każdy rodzic, który kocha swoje dzieci, pragnie dla nich przede wszystkim bezpieczeństwa - zgodziła się ciszej, zsuwając kapelusz i z ulgą oddychając chłodniejszym powietrzem kamiennego holu. Zatrzymała się nieopodal schodów i przez krótką chwilę przyglądała Cassandrze w milczeniu, jakby zaskoczona. Może po części tym, że, dokładnie tak jak chciała, ich rozmowa z każdym zdaniem nabierała swobodniejszego charakteru. A może dlatego, że w rzeczowym, grzecznym tonie kobiety zdawała się przebijać pouczająca nuta. Nie mogłaby jednak tego wytknąć, nie wtedy, gdy czarownica miała rację i dawała dobre rady. Magdalene nie była pyszna ani dumna w ślepy sposób; może co najwyżej zaciekawiona myślą, że Cassandra mogłaby uważać się za mądrzejszą od niej. I tym, że być może miałaby rację.
- Nikt też nie urodził się damą. Bycie damą to wszak znacznie więcej niż tytuł lady, prawda? - spytała cicho, racząc Cassandrę dłuższym, przenikliwym spojrzeniem, które objęło ją całą, od szczupłych dłoni po starannie spięte włosy. - Była pani Krukonką, prawda? - dopytała, bo z jakiegoś powodu nie mogła sobie tego przypomnieć, choć kobieta nie była od niej wiele starsza. - Chętnie przyjrzę się każdemu tytułowi, który mi Pani zaproponuje - dodała z błyskiem w oku.

/zt <3


woman

Nie widziałam cię już od miesiąca
I nic, jestem może bledsza
Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca
Lecz widać można żyć bez powietrza

Magdalene Selwyn
Magdalene Selwyn
Zawód : Dama, żona, pisarka
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
If I don't make a sound
does it even hurt?
OPCM : 5 +2
UROKI : 6 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
good children get nothing
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12193-magdalene-selwyn#375375 https://www.morsmordre.net/t12208-belisama#375845 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t12209-skrytka-bankowa-nr-2615#375846 https://www.morsmordre.net/t12210-magdalene-selwyn#375850
Re: Hol [odnośnik]31.12.24 2:35
Ciekawość i pęd do wiedzy Magdalene dobrze o niej świadczyły i sprawiały, że Cassandra była w stanie poczuć do niej przyjaźniejszą więź.
- Nie do końca każda - podjęła, spoglądając na nią łagodnie, miała obszerną wiedzę z tej dziedziny. Nie powinna jej w ten sposób urazić, jeśli lady Selwyn była prawdziwie ciekawa wiedzy, winna pozostać skłonną przyjąć ją również od rad czarownicy. - Magia bywa nieokiełznanym i dzikim żywiołem, czasem... nadużywana zmiana formy zaczyna przylegać do kształtu na stałe. To niezwykle interesujące, jak wiele się wtedy zmienia - anatomia ciała przeobraża się wówczas całkowicie, a zmiany postępują od środkowej części kręgosłupa - ponoć to tam gromadzą się cząstki czyniące nas czarodziejami. - Rzeczywiście mogłaby o tym rozprawiać długo, ale nie chciała znużyć swojej rozmówczyni nadmiernymi detalami. - Wiele spisano traktatów o czarodziejach, którzy przybrawszy zwierzęcą formę, nigdy nie odnaleźli na powrót ludzkiej natury. Ponoć winien był temu czas spędzony w nowej formie - Dużo o tym czytała. Potrzebowała tej wiedzy. Dla siebie.
Kiwnęła głową, przyjmując niewylewną grzeczność jej słów. Wątpiła, by potraktowała jej propozycję poważnie, ale być może jeszcze ją zadziwi. Nie zamierzała jej przekonywać, że leżało to w jej interesie. Była przekonana, że nadworne patałachy nie potrafiły tyle, co ona ani nie widziały tego, co ona. - Ja również - odpowiedziała zatem nie mniej grzecznie.
- Bezpieczeństwa, szczęścia i dobrej przyszłości. Własna przestaje mieć znaczenie - wyznała szczerze, oddałaby bez zawahania własne życie za życie swoich dzieci. Oddałaby ten dom, tytuł Ramseya, wszystkie jego pieniądze i zaszczyty. Zdradziłaby go w mgnieniu oka, gdyby od tego zależało szczęście jej dzieci. Ze słów Magdalene wynikało, że ojciec ją kochał. Mógł martwić się o Magdalene, ale nie mógł żałować, że znajdowała się w bezpiecznym schronieniu.
Jej usta złożyły się w subtelny uśmiech, gdy Magdalene napomknęła o tytule damy. Nie była pewna, czy wypadało jej się z tym zgodzić, a wewnętrzny sprzeciw nie pozwalał jej tych słów zanegować. Cassandra była dumna. Ale nie głupia, nie była damą. Przypominała dziś pospolitą wronę przebraną za papugę, nie wyrosła w świecie zaszczytów, żyła w biedzie i w środowisku, z którym jako żona namiestnika kojarzona być nie chciała. Czuła się dobrze w jedwabiach, na które mogła sobie teraz pozwolić, ale były przecież tylko przebraniem.
- Tak - odpowiedziała, z pytania wnioskując, że mogły się mijać na szkolnych korytarzach. Rok co najwyżej, może dwa. Była od niej starsza. Ale starannie pielęgnowana uroda nie pozwalała tego dostrzec. - Większość czasu spędzałam w bibliotece. Tłumy mnie przerażały - wyznała, trochę tylko przekłamując rzeczywistość, z zamiarem utrzymania tej iluzji. Dorozumiane rozpoznanie Magdalene miało być niewypowiedzianą częścią fortelu. - Zacznijmy od księgi, o której wspominałam. Interesująca lektura, z przyjemnością o niej porozmawiam, gdy skończysz - zaproponowała kolejne spotkanie, prowadząc lady do biblioteczki...

/zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]13.01.25 16:55
7 grudnia

Nie pytałem, nie analizowałem, nie wnikałem, nawet się nie zastanawiałem nad prośbą Elviry. Jej wypełnienie było dla mnie czymś naturalnym i zwyczajnym, zwłaszcza że czułem się winien tego, jak została potraktowana. Świadomość, że częściowo to ja byłem przyczyną jej problemów, że to przeze mnie – i dla mnie – wydarła część siebie i zakopała ją głęboko przed wzrokiem ciotki, drażniła mnie jak drzazga wbita pod skórę. Spełnienie jej małej prośby wydawało się wręcz absolutnym minimum, aby jej to wynagrodzić.
Zresztą Elvira miała w sobie coś, co sprawiało, że zawsze potrafiła skłonić mnie do rzeczy, na które nie zgodziłbym się w żadnych innych okolicznościach. Nawet nie zliczyłbym, ile razy naginałem szkolny regulamin albo dość lekko traktowałem zasady panujące w Mungu, byle tylko się z nią spotkać. Może to był ten jej niepozorny uśmiech, może spojrzenie, w którym tliła się iskra autentycznego życia a nie nudnej powagi. A może po prostu to byłem ja, desperacko łaknący każdej okazji, by się jej przysłużyć choćby najmniejszym gestem. Tak czy inaczej, kiedy poprosiła mnie o przysługę, zgodziłem się bez wahania, nim zdążyłem zastanowić się, co to dla mnie oznacza.
W zasadzie nadal nie byłem tego pewien.
Miałem nauczyć tańca jej znajomą - dyskretnie. Ta informacja, podana z lekkością i pewnym rodzajem nieznoszącej sprzeciwu swobody sprawiła, że poczułem się tak, jakbym wkraczał na teren zupełnie mi obcy. Już sam fakt, że Elvira miała znajome, był swoistym ewenementem, lecz z drugiej strony minione lata, gdy nic o sobie nie wiedzieliśmy, mogły wiele zmienić w jej życiu. Samo imię Cassandry też niewiele mi mówiło, choć dodane później nazwisko wywołało już zaskoczone uniesienie brwi. Kwestia dyskrecji stała się nagle oczywista.
Dlatego wchodząc do środka poczułem coś, co trudno było opisać; to nie było zdenerwowanie, raczej mieszanka ciekawości i lekkiego niepokoju wywołanego obcą i nową dla mnie sytuacją. Nie znałem tej kobiety, jej historii ani powodów, dla których zgodziła się na taką naukę przyjmowaną z rąk – i nóg – szlachcica. Nie miałem jednak zamiaru zadawać pytań. Byłem tutaj, by spełnić prośbę Elviry i to mi wystarczało.
Nic w holu nie zdradzało, żeby krył jakąś tajemnicę, ale może właśnie to było najdziwniejsze – ta zwyczajność, ta normalność miejsca zamieszkanego przez jednego z najważniejszych ludzi w kraju... i jego rodzinę. Wielkie regały sięgające sufitu, wypełnione księgami i zdające się natarczywie wpatrywać w każdego przybysza, w innych okolicznościach pewnie by mnie zafascynowały; raczej rzadko zdarzało się prezentować biblioteczne zbiory w tak przejściowym pomieszczeniu, narażając je na uszkodzenia i działanie różnych warunków.
Szok nastąpił, gdy poinformowano mnie, że nie ma tu żadnej sali balowej. Ż a d n e j. Gdzie więc mieliśmy ćwiczyć wszystkie figury i przejścia? Szaleństwo taneczne na parkiecie nie było jedynie czczym powiedzeniem, miało swoją otoczkę, która wymagała przestrzeni, wymagała miejsca na każdy obrót, skłon, wirowanie. Jak ludzie o takiej pozycji mogą w ogóle żyć w takich warunkach? Zmarszczyłem brwi na wpół zdziwiony, na wpół oszołomiony niespodziewaną informacją, lecz grzecznie poczekałem w holu na pojawienie się gospodyni. Rzuciłem płaszcz na jedno ze stojących tu krzeseł, a sam usiadłem na drugim. Rozejrzałem się dookoła korzystając z chwili czasu i uznałem, że w gruncie rzeczy jest to przestrzeń może mało prywatna i dyskretna, za to wystarczająco duża do ćwiczeń. Przynajmniej na wykonanie większości podstawowych figur.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Hol [odnośnik]15.01.25 16:37
Gdyby piętnaście lat temu ktoś powiedziałby jej, że zatańczy walca z Harlandem Parkinsonem, nie uwierzyłaby, choć to właśnie z brakiem wiary we własne przepowiednie zmagała się w Hogwarcie najmocniej. Miała nadzieję, że Elvira nie podała mu panieńskiego nazwiska, podobnie jak miała nadzieję, że szlachetny lord nie zdoła dostrzec dawnej jej: bardzo dbała o urodę, często sięgała o eliksiry, które pozwalały ją zachować. Brano ją za młodszą, niż była. Pewnie jej zresztą nie pamiętał, szarej myszki, dziwaczki obsypującej rówieśników złowieszczymi wróżbami, których nikt przecież nie chciał nigdy słyszeć. Nie miała wielu przyjaciół, jak większość Krukonów spędzała czas głównie nad książkami. Sprawiała zawsze wrażenie innej, nieobecnej, odległej, zamkniętej w sobie. Dziewczyny takie jak ona były niewidzialne dla takich jak on. Ale ona pamiętała jego. Pamiętała jego przystojny profil i czarujący uśmiech, w którym mniej lub bardziej skrycie podkochiwała się połowa dziewcząt z ich roku. Nie tylko w szkole, podobnie wspominała staż, który - ach, pewnie też nie pamiętał - rozpoczęli w jednym roku w Mungu. Z tą różnicą, że on go pewnie skończył, a ona... a ona nie. Tam też nie miała przyjaciół. Tam też skupiała się na nauce. Przynajmniej do momentu jej hucznego wydalenia ze szpitala, po którym to zniknęła ze świata bezpowrotnie, gnieżdżąc się na mrocznym Nokturnie. Dziś nie była już tamtą dziewczynką. Nabrała doświadczenia i pewności siebie, zaprzyjaźniła się z lękiem. Wiedziała, że nigdy nie wyzbędzie się go całkiem - ale nauczyła się z nim żyć. Czego o życiu dowiedział się Harland Parkinson? Dziś znacznie trudniej było ją onieśmielić niż wtedy, ale gdy sięgnęła pamięcią do wspomnień...
- Lordzie Parkinson - powitała go, odpędzając te myśli, gdy tylko zjawiła się w holu, do którego czarodzieja doprowadził skrzat. Niedźwiedzia Jama nie sprawiała wrażenia przesadnie gościnnej. Kutej bramy strzegł troll, a w drodze do wejścia gości nieufnie odprowadzał owczarek pochodzący z Karpat - poza zwierzętami trudno było napotkać tu żywego ducha. Dobrała porę tak, by domownicy zajmowali się swoimi obowiązkami, nie potrzebowała bynajmniej świadków tego pokazu. Powolnym krokiem, stukot obcasów niósł się po skrzypiącej drewnianej posadzce, zbliżyła się ku niemu, materiał czarnej spódnicy sięgał ziemi, a białą koszulę o bufiastych rękawach przysłaniała purpurowa chusta haftowana srebrną nicią w pogoń wilczej sfory, która osłaniająca ramiona przed grudniowym chłodem. Spojrzenie dużych szmaragdowych oczu, podkreślone węgielkiem, odnalazło jego źrenice. - Niezwykle mi miło, że zechcieliście zaszczyć mój dom gościną. Jak i wspomóc mnie w moim... problemie. - Jakim była konieczność nauki tańca. W całym swoim życiu, ani raz, nie przyszło jej przez myśl, że naprawdę będzie musiała potrafić zatańczyć cholernego walca. - Smętku, gdzie jest gramofon? Czy nie prosiłam, by został przygotowany wcześniej? - ozwała się do skrzata niecierpliwie, a ułamek chwili później na stoliku - pod nosem Harlanda - zmaterializowało się poszukiwane urządzenie. Kiwnęła głową, biorąc głębszy oddech. - Elvira pozwoliła mi usłyszeć o was wiele dobrego - zadecydowała rozpocząć tę znajomość pochlebstwem, bo jeśli upływ czasu czegoś ją nauczył, to właśnie tego, że męskie ego nigdy nie syciło się w pełni. Multon zapewniła ją, że Harland spełni jej prośbę, ale wolała nie polegać tylko na zdaniu czarownicy. Próba zaskarbienia sobie sympatii arystokraty mogła przynieść tylko korzyści.
- Czy powinnam... - Przygotować się w jakiś sposób? Nigdy nie przychodziła na lekcje nieprzygotowana i dziś też nie chciała - ale w całej ich bibliotece, niezależnie od tego jak dumną była z ilości zgromadzonej literatury, nie znalazła przecież nic o tańcu. Nie miała też kogo spytać, mogłaby co prawda męża, ale jak spojrzałby na nią, gdy tak bardzo nie mogła odnaleźć się w tym, w czym on się wszak urodził?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Hol [odnośnik]18.01.25 16:39
Przebłysk wspomnienia, minionego i zatartego, mignął gdzieś w tyle mojej świadomości; niespokojnie, niemal wstydliwie przypominając o przeszłości, którą powinienem pamiętać, a którą zepchnąłem w przepaść czeluści tego, co było. Szukając wyjaśnienia przyjrzałem się bez większego skrępowania twarzy kobiety. Czy to te policzki drażniłem oddechem w jakimś ciemnym kącie podczas któregoś z przyjęć? Potem dłoniom. Czy były jednymi z wielu, których wierzch muskałem ustami przy jakiejś ważnej okazji?; winienem pamiętać delikatność ich dotyku czy raczej szorstkość spracowanej skóry? Finalnie dopiero zwróciłem uwagę na strój; szatę kryjącą odpowiedzi na wiele pytań, których nie wypadało zadawać, ale które budziły kolejne: czy kiedyś zdejmowałem tę koszulę i podciągałem spódnicę?
Pamięć mnie zawiodła; nie umiałem odczytać żadnego ze znaków i dopasować go do wspomnień, nie zawiodło jednak dobre wychowanie i wyprostowany jak struna skłoniłem lekko głowę na powitanie, przywdziewając postawę, którą guwerner wpajał mi chyba jeszcze w kołysce. Pewność siebie, młody lordzie, zawsze zaczyna się od sylwetki. Z nagłym przekąsem pomyślałem, że gdybym stracił posadę w Mungu, mógłbym zostać właśnie guwernerem, a referencje od samej żony namiestnika, uzupełnione poleceniem Elviry, otworzyłyby mi zapewne drzwi do znaczących domów. Tym się w końcu ostatnio zajmowałem: nauczaniem dziewcząt.
- Madame Mulciber – z arystokratyczną miękkością wymówiłem twardość nazwiska, rzucając jednocześnie w kąt tytularne wytyczne. Skoro Miu z taką łatwością zagarnęła ten tytuł, tym bardziej – i zasłużenie – mogła go piastować Cassandra. - Któż by się oparł Elvirze i jej urokowi – westchnąłem z nutą teatralności, unosząc w górę kąciki w ust i patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. - Moja kuzynka ma potężną siłę przekonywania. W żadnym razie jednak nie żałuję, że uległem jej prośbie – zapewniłem, obrzucając kobietę jeszcze jednym spojrzeniem, tym razem pełnym aprobaty i zadowolenia z tego, co widzę, choć nawet najlepsze pochlebstwa nie mogły zamaskować faktu, że czułem się nieco zdenerwowany.
Może to właśnie to zdenerwowanie widoczne na mojej twarzy kazało jej od razu przejść do rzeczy, bez żadnych zbędnych ceremonii, jakie zwykle towarzyszyły pierwszym spotkaniom. A może po prostu traktowała tę sytuację jako coś, co najlepiej mieć szybko za sobą. Wydawała się nie pasować do opisu, który sam sobie zbudowałem w głowie na podstawie słów Elviry, gdzie wyobrażałem sobie kogoś bardziej… zwyczajnego. Tymczasem ze zwyczajnością na pewno nie miałem do czynienia.
Nauka tańca salonowego czy też balowego to przede wszystkim kwestia zrozumienia jego natury – zacząłem, wchodząc od razu w rolę nauczyciela, bo to wydawało mi się najbezpieczniejszym sposobem na rozładowanie napięcia. – To nie tylko kroki i rytm, choć te są oczywiście istotne. To sztuka komunikacji, wyrażania siebie w ruchu, a jednocześnie dostosowywania się do partnera. - Zerknąłem na gramofon, czując na sobie jej spojrzenie, jakby próbowała rozgryźć mnie i moją rolę w tej dziwnej sytuacji. Jakby się zastanawiała, czy może mi zaufać. Dyskrecja. Tajemnica. Sekrety. Niemal czułem namacalność tych słów wiszących w powietrzu między nami.
- Najpopularniejsze tańce na sabacie to oczywiście walce: angielski, wiedeński i francuski. Każdy z nich jest tak samo nudny, jeśli chodzi o kroki i każdy przyciąga największą uwagę obserwatorów ze względu na swoją kontrowersyjną rolę – mówiłem dalej, podwijając jednocześnie rękawy, jakbym szykował się do skomplikowanego medycznego zabiegu. W rzeczy samej trochę się tak czułem; brakowało mi swobody, jaka towarzyszyła mi podczas nauki Elviry. Z drugiej strony wiedziałem, że gdy tylko popłynie muzyka, na powrót odnajdę się w swoim zadaniu; w tańcu czułem się jak ryba w wodzie... czy raczej w holu.
- Lansjer, kadryl klasyczny, rzadziej gawot, menuet i kotylion to już zupełnie inna półka, dla niektórych o historycznej naleciałości, lecz są moim skromnym zdaniem warte nauki, chociażby ze względu na obowiązujące tam kroki i pozycje. Przydają się podczas swobodniejszych tańców, gdy nie obowiązuje sztywny układ par i dosłownie można zaszaleć na parkiecie. - Uruchomiłem gramofon i w pomieszczeniu rozlała się znajoma muzyka Shostakovicha. Ach, więc jednak zaczniemy od walca. Miałem świadomość, że teoretyczne wyjaśnienia mogą być nużące, ale wiedziałem też, jak ważne jest, by zbudować solidne podstawy, zanim przejdziemy do praktyki.
Podstawy podstaw – kontynuowałem – dla walca, którego będziemy się uczyć, obowiązuje rytm trójdzielny. Raz, dwa, trzy… Raz, dwa, trzy… – Powoli wystukiwałem rytm czubkiem buta o podłogę, starając się nadać mu odpowiednią miarowość. - Pierwszy krok to przesunięcie w lewej nogi przód na jeden, potem prawą nogę w bok na dwa, a na trzy zamykasz krok, przysuwając lewą nogę do prawej. Następnie powtarzamy to samo do tyłu. - Zademonstrowałem jej każdy z kroków na sucho, wykonując je powoli i bez pośpiechu, chociaż nie było w tym nic trudnego. Nuda, jak nie omieszkałem jej wspomnieć. Ruchy były proste, wręcz mechaniczne, jakby zredukowane do esencji tego, co miały przedstawiać. Wykonałbym je nawet martwy.
- I ułożenie rąk – dodałem, gdy wróciłem do poprzedniej pozycji. - W walcu francuskim panuje nieco większa swoboda, ale w angielskim wydaniu raczej nie dopuszcza się odstępstw. - Chyba że chce się urazić lady Nott i całą rzeszę obserwujących parkiet matron. Nie zliczyłem, ile razy ryzykowałem życiem kładąc dłoń w nieodpowiednim miejscu na ciele partnerki, ot, chociażby na przedramieniu. - Mężczyzna trzyma prawą dłoń na plecach na łopatce partnerki, lewą ujmuje jej dłoń i podnosi na wysokość ramion, a kobieta drugą dłoń opiera na jego ramieniu. Mogę? - zapytałem, wyciągając ku niej dłoń, aby zademonstrować całą postawę.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Hol [odnośnik]18.01.25 18:17
Madame Mulciber, jak dziwnie było słyszeć podobne słowa; w przeciwieństwie do Deirdre nie obracała się w eleganckim towarzystwie nawet jako służka wielkich panów, bywała co prawda w zamku Durham, lecz tamtejsi panowie maniery mieli odmienne. Harland Parkinson był tak dystyngowany jak zawsze, kącik jej ust drgnął. Nie przynależał jej się żaden tytuł z mocy prawa, ale mogłaby się polubić z tym, cokolwiek znaczył: nie znała ani francuskiego języka ani francuskiej maniery. Podchwyciła iskry rozbawienia jego spojrzenia, odpowiedziała subtelnym uniesieniem kącików ust. Elvira nie była nigdy przesadnie charyzmatyczna. Z trudem zjednywała sobie ludzi, karmiła się samotnością. Zdecydowała się otworzyć na nią po tragedii, jaką przeszła w lesie Waltham, ale ich wcześniejsza relacja była dość... sinusoidalna. Wiedziała jednak, że w jakiś sposób oddziaływała na mężczyzn, dziś na Harlanda, dawniej na samego Ramseya. Napomknięcie o kuzynce zaskoczyło ją tylko na chwilę. Zaraz przypomniała sobie, że wspominała o tym kilkukrotnie. Nie o Harlandzie, o swoich korzeniach.
- Elvira nie napominała wcześniej o swoim kuzynie - zagadnęła, z ciekawością, czarownica nigdy wcześniej o nim nie wspominała, a Cassandra była tej relacji zwyczajnie ciekawa. Nie do końca wierzyła, by sednem ich relacji były rodzinne więzy, nie gdy Elvira zapewniała ją, że Harland zrobi dla niej tak wiele. - Byliście poza krajem, czy może... - urwała, usiłując pociągnąć go za język, unosząc ku niemu nieszczerze - ale dobrze maskowane - speszone spojrzenie.
Sposób, w jaki mówił o tańcu, okazał się dość... niespodziewany. Podchodziła do tego jako dość mechanicznej czynności, na którą dotąd nie miała wielu okazji - i martwiła się, naturalnie, że nie była ku temu dość zgrabna, choć za dnia ruszała się dużo, to ruch ten ograniczał się do wykonywania obowiązków, co dalekie było od zachwycającej nauki gracji - sztuka komunikacji, dostosowania się, wyrażania siebie; powtarzała to po nim w myślach, lecz jeszcze nie do końca rozumiała te słowa. Ramsey nie był dobrym tancerzem.
- Czy taniec zostanie zaanonsowany, czy mam zorientować się po melodii, na które kroki pora? - spytała od razu, ze zmartwieniem, podobnie jak taniec muzyka nie była nigdy jej pasją. Czy w emocjach, blichtrze, skupieniu na materiale swojej sukni, zdoła się skupić na tyle, by zrozumieć? - Jeśli wszystkie te trzy tańce są walcami, są do siebie zapewne bardzo podobne - objaśniła naturę swoich wątpliwości, jeśli pochwycenie złego widelca nad talerzem ryby było okrutnym faux pas, do odtańczenie trzech kroków walca francuskiego, gdy właściwym był angielski, ośmieszy ją zapewne podobnie, jak wtedy, gdy Jeremy ze Slytherinu wysmarował jej kociołek krwią nietoperza, westchnęła. - I co, gdy się pomylę? Jak z tego wybrnąć, sir, tak, by nie zwrócić na siebie uwagi? - Pamiętała o zwrocie, na który uczulała ją Deirdre. Maniery te miały przychodzić jej z łatwością, naturalnie i płynnie, jeszcze tak nie było. - Na czym polega kontrowersja? - podchwyciła, bo choć dla Harlanda było to naturalne, tak dla niej nie, jedynie przyjęcia, jakie znała, to mordobicia w Mantkorze, po których składała rany walczących jako młoda dziewczyna.
- Nudne tańce brzmią całkiem zachowawczo - pociągnęła, decydując się zawierzyć jego dyskrecji. - Czy nie łatwiej się w nich odnaleźć? - Być może na lansjera mogłaby umknąć do toalety, poprawić makijaż, a na kotyliona zaczerpnąć powietrza na balkonie...
- Chciałabym nauczyć się jak najwięcej, lecz zdaję sobie sprawę z tego, jak niewiele pozostało czasu - dodała zaraz, bo to nei obietnice szaleństw na parkiecie ją od tego odstręczały - choć w istocie budziły uzasadnione wątpliwości, czy szaleć potrafiła. Była raczej spokojna, w zasadzie dość flegmatyczna. Angielska. Przeniosła podejrzliwy wzrok na gramofon, gdy rozległy się pierwsze nuty melodii; słyszała ją na Sabacie w zeszłym roku, miała w sobie coś podniosłego. Bardzo pięknego, harmonijnego. Nie tańczyła do niej, unikała męskiego towarzystwa, póki nie znalazła się w ramionach Ramseya. Na kilka chwil, nie dłużej, pozostawiając po sobie smak niedosytu. Potrząsnęła głową, wytrącając się ze wspomnień.
- Brzmi szelestem miękkiej tafty i błyskiem szklanych kieliszków, w których wino migocze w blasku świec - Przeciągnięte głoski zdradzały, że na kilka chwil zamknęła się w swoim świecie. Choć przecież błysk szkła nie niósł dźwięku, dźwięczałby tak właśnie, gdyby tylko mógł. Raz, dwa, trzy, wystukiwał. Miała matematyczny umysł, rytm łapała łatwo. Słyszała go w nutach, których nie potrafiła nazwać. Cofnęła się pół kroku, by lepiej widzieć Harlanda. Nazywał ten taniec nudnym, lecz w jego wykonaniu było coś... innego. Nie wszyscy lordowie na balu lady Nott tańczyli tak pięknie. Szczęśliwie dla niej, ułożenie rąk zdawało się być dla kobiety prostsze, niż dla mężczyzny.
- Z przyjemnością, sir - odparła, ostrożnie kładąc dłoń na jego dłoni, z konsternacją, w którym momencie powinna przenieść je na ramię tancerza?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Mulciber
Cassandra Mulciber
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16 +3
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Wieszczka

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Hol
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach